Giełda

Po rewolucji francuskiej Żydzi stają się pełnoprawnymi obywatelami w wielu krajach Europy. Wiążą się z tym poważne konsekwencje dla ludności nieżydowskiej. Najwcześniej odczuwają to Francuzi i Niemcy. Lawina rusza i nikt już jej nie zatrzyma.

Za czasów restauracji Burbonów położenie Żydów we Francji nie zmieniło się. W 1818 roku potwierdzają oni rozwiązania prawne rewolucji i pierwszego cesarstwa (Napoleon), ale nie dopuszczają ich do urzędów. Przełomu w tym kierunku dokonał Ludwik Filip Orleański, syn Filipa Egalité, wielkiego mistrza „Wielkiego Wschodu”. Taki król dalej miał prowadzić dzieło „wielkiej rewolucji”. Żydzi, obdarzeni równouprawnieniem, zrozumieli to w mig i gromadnie pojawiają się na scenie politycznej. Byli wśród nich m.in. Adolf Izaak Crémieux, Emil Pereire, Eugeniusz Pereire, Eugeniusz Lisbonne, Ferdynand Dreyfus, Kamil Dreyfus, Ferdynand Crémieux. Ponad nimi górował oczywiście paryski Rotszyld.

Żydzi-politycy doskonale rozumieli znaczenie prasy. Znaleźli dziennikarzy, którzy za pieniądze byli gotowi na wszystko. Wkrótce wiele dzienników było od nich zależnych. Temu procederowi sprzyjał liberalizm, popularny wśród inteligencji francuskiej po 1830 roku. Żydzi, dorwawszy się do władzy, od razu przystąpili do niszczenia katolicyzmu. Razem z masonami usunęli z konstytucji artykuł wstępny, który określał religię katolicką jako religię państwową. Uchwalili też pensje rządowe dla rabinów. Ludwik Filip Orleański zatwierdził te zmiany.

Żydzi-politycy pracowali nad zniszczeniem religii chrześcijańskiej, a Żydzi-kupcy pracowali nad opróżnieniem chrześcijańskich sakiewek. Liberalne ustawodawstwo uwolniło ich handel od wszelkiej kontroli. Pojawiły się spekulacje finansowe na nieznaną wcześniej skalę. Osobników zajmujących się tymi szwindlami nazwano grynderami. Niemieckie słowo „Gründer” (założyciel, fundator) oznaczało osobę zakładającą przedsiębiorstwo przemysłowe, zwykle spółkę akcyjną, w celach spekulacyjnych. Pochodzące od niego słowo „grynderstwo” oznaczało pośpieszne zakładanie przedsiębiorstw kapitalistycznych, głównie w formie spółek akcyjnych, charakterystyczne dla okresu dobrej koniunktury, rozpowszechnione zwłaszcza w końcu XIX wieku i na początku XX wieku, mające na celu osiągnięcie wysokich zysków, połączone ze spekulacją i grą na giełdzie.

Paryski Rotszyld i bracia Emil i Izaak Pereirowie byli pierwszymi grynderami XIX stulecia. To oni są protoplastami typu drapieżcy we fraku, który pożera oszczędności ludzi pracujących. To oni uczynili giełdę podstawą handlu.

Pierwsze giełdy pojawiły się w XVI wieku. Były one dziełem antwerpskich i amsterdamskich Żydów. Początkowo były to giełdy towarowe, ułatwiające sprzedaż i kupno towarów, a więc realnych wartości. Po założeniu banku „Credit Mobilier”, Rotszyld i Pereirowie utworzyli w 1852 roku giełdę i wkrótce nastąpił jej rozkwit. Stopniowo usuwano z niej wartości realne, czyli jakieś towary czy przedmioty, a wprowadzano akcje, obligacje, różne papiery spekulacyjne, czyli wartości niepewne. Ta niepewność rodziła spekulację, która przekształcała się w grę giełdową. Ta z kolei pociągała za sobą hazard, a z hazardu rodziły się krachy giełdowe, polegające na tym, że wielkie ryby pożerały małe ryby. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że giełda to taka zalegalizowana kradzież.

„Operacje spekulacyjne są zupełnym przeciwieństwem rzetelnych obrotów handlowych. Giełdziarze bowiem nie mają najmniejszego zamiaru umieszczania swych kapitałów na giełdzie. Albo nie posiadają wcale nabywanych i sprzedawanych efektów, albo też nie myślą o rzeczywistym zakupie. Najczęściej nie posiadają nawet pieniędzy, które potrzebne są na giełdzie. Grają więc po prostu w hazard ze szkodą właścicieli efektów, którymi miotają między hossą a bessą, jak piłką.” – Teodor Jeske-Choiński Historia Żydów w Polsce.

Francja nie czekała długo na pierwszy krach na giełdzie. Nastąpiło to w 1857 roku, a więc w 5 lat po jej otwarciu. Rotszyldowie i Pereirowie zgarnęli setki milionów, a tysiące drobnych ciułaczy wyszły z tego wyścigu o wielkie pieniądze z torbami.

Podobnie jak we Francji, tak i w Niemczech trzy typy Żyda wysunęły na czoło: polityk, dziennikarz i spekulant. Polityk przystąpił do najsilniejszego stronnictwa, do narodowo-liberalnego, które dawało nadzieję na uzyskanie mandatu poselskiego. Dziennikarz pomagał mu, a spekulant korzystał z owoców – zabiegów i wpływów pierwszego i drugiego. Dokładnie tak samo jak we Francji. I tak samo jak tam starali się Żydzi niemieccy przejąć prasę, która przecież kształtowała opinię publiczną. Prasa żydowska była liberalna, postępowa, bezwyznaniowa i oczywiście antychrześcijańska, walcząca z „zabobonami”.

W 1862 roku na czele rządu pruskiego stanął Bismarck. Nie był on wtedy zbyt popularny, nie miał nawet przyjaciół. Wszystko zmieniło się diametralnie po zwycięstwie nad Austrią w 1866 roku pod Sadową. Gdy wrócił, pojawili się przyjaciele i był uwielbiany przez naród. Popularna wówczas idea pangermanizmu, pragnienie zjednoczenia Niemiec i przygotowania do wojny z Francją całkowicie zaprzątały jego uwagę. Ciągle potrzebował pieniędzy i wojska i nie miał czasu bawić się w stronnicze spory. Jako trzeźwy mąż stanu oparł się o większościowe stronnictwo, czyli narodowo-liberalne: róbcie, co chcecie, byle byście popierali moje żądania – tak myślał Bismarck.

Żydzi niemal natychmiast dostrzegli w takiej sytuacji szansę dla siebie. To przecież w tym stronnictwie skupili się. Zrozumieli to finansiści i wcisnęli się do parlamentu. W ciągu paru lat, pod pozorem wprowadzania swobodniejszych ustaw, wysmażyli setki praw, które tylko im służyły. Gdy całe Niemcy szły na wojnę z Francją, Żydzi myśleli tylko o tym, jak się wzbogacić. Słynne prawa akcyjne zatwierdzono w dniu 11 czerwca 1870 roku, na miesiąc przed wypowiedzeniem wojny Francji.

Prawo akcyjne pozwalało każdemu zakładać banki, emitować różnego rodzaju papiery i spekulować. A wszystko to bez nadzoru państwa. Zaraz po tym jak to prawo weszło w życie, powstało kilkaset różnych przedsiębiorstw, już wcześniej przygotowanych. Rozpoczęło się wielkie polowanie na pieniądze Niemców. Zaczęto od reklamy. Żydzi założyli wiele gazet lub przejęli istniejące, płacąc olbrzymie kwoty za ogłoszenia i pozytywne artykuły.

Pomysł wykorzystywany później pewnie nie raz. Na stronie kontrowersje.net można przeczytać historię biznesmena Aleksandra Gawronika, a w niej taką ciekawostkę:

„W wyniku konsultacji, 16 marca 1989 roku, czyli 3 dni po podpisaniu przez rząd Mieczysława Rakowskiego decyzji, zezwalającej cinkciarzom wyjść z bram i założyć budki zwane kantorami, Gawronik uruchomił na granicy zachodniej pierwszą w Polsce sieć punktów wymiany walut. Pomysł ten okazał się strzałem w 10 i w 1990 roku pozwolił prężnemu przedsiębiorcy trafić na 1 miejsce listy najbogatszych Polaków sporządzonej przez tygodnik Wprost. Biznes krajowy natychmiast zaczął podbijać międzynarodowe rynki. Gawronik nawiązał współpracę z niemiecką firmą „Tax-free”, dzięki czemu Polacy kupujący w RFN mogli w kantorach Gawronika odbierać 14% zwrot podatku i inwestować na przykład w Świadectwa Udziałowe albo akcje Tonsilu.”

W tamtym czasie podawany był on za wzór przedsiębiorczości i przykład do naśladowania: raz, dwa, trzy – przedsiębiorczy będziesz ty! Takie bajki nam serwowano, ale któż wychodzący z zamknięcia w PRL-owskiej rzeczywistości, odcięty od świata, mógł znać tę nową rzeczywistość. Internetu wtedy jeszcze nie było, a jak ktoś miał w domu telefon… Jak to więc było możliwe, że w 3 dni po decyzji na całej zachodniej granicy powstają kantory jednego właściciela? Może to zdanie z cytowanej strony coś wyjaśni: „W 1991 roku został zarządcą słynnej spółki Art-B, którą założyli niemniej słynni Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski.” Ta spółka, którą niby założyli dwaj żydowscy gówniarze, była dziełem Mosadu i żydowskich pracowników polskiej bankowości. Ale skoro ma się takie powiązania, to i wcześniejsze „wyczyny” stają się zrozumiałe. Taka to była przedsiębiorczość i takich ludzi stawiano nam za wzór. Skąd mogliśmy wiedzieć, że to złodzieje?

Tak więc numer Gawronika, to nic nowego. Zresztą Żydzi cały czas korzystają z metod sprawdzonych wcześniej. Dlatego poznanie ich historii jest tak ważne dla zrozumienia naszej obecnej rzeczywistości finansowej, giełdy, polityki i mediów. Cytowany wcześniej Jeske-Choiński pisze:

»Ujarzmiwszy opinię publiczną za pomocą czasopism, postarali się o firmy towarzyskie. Zapraszali szlachtę i wyższych urzędników do tzw. rady nadzorczej. I zwabili rzeczywiście wysokimi tantiemami nawet książąt i prezesów policyjnych. Opanowawszy opinię publiczną za pomocą czasopism, a towarzyską przez nazwiska wybitnych osobistości, figurujących na prospektach, zasypali finansiści cały kraj papierami spekulacyjnymi. Dzienniki głosiły sławę i doniosłość przedsiębiorstw, obiecywały niesłychane zyski, polecały towar swych chlebodawców, a możni panowie i wysocy dygnitarze państwowi bronili instytucji, którym nazwiska swe sprzedali.

Mimo zręczności „grynderów” szedł handel zrazu dość leniwie. Dopiero zwycięstwo odniesione nad Francją i miliardy pozyskane nad Sekwaną, zapędziły cały naród niemiecki w zastawione sieci. Pijani powodzeniem, oślepieni złotem zwyciężonych, bałamuceni przez gazety, kuszeni przez legiony agentów, rzucili się także Niemcy do spekulowania. Jaki taki, posiadający trochę uciułanego grosiwa, a otumaniony obietnicami, niósł talary do banku, czekając cierpliwie na wszystkie dywidendy. Giełdziarze pchnęli na targ niemiecki prawie wszystkie papiery zagraniczne. Ostrożny chłop niemiecki kupował akcje: włoskie, amerykańskie, rosyjskie, tureckie, rumuńskie, spodziewając się złotych gór. Sam Strousberg, Żyd, sfabrykował w jednym roku na 65 milionów talarów akcji kolejowych, na których Niemcy stracili 45 milionów.

Wielkie zrazu zyski, które „grynderzy” rozmyślnie dawali, aby podniecić apetyt ludzi, nie mających pojęcia o szachrajstwach handlowych – złudziły cały naród, bez względu na stan. Możni i ubodzy, nawet robotnicy, umieszczali swój majątek albo swój krwawy grosz w kantorach spekulantów. Febra złota (febris aurea) rozpanoszyła się tak bardzo, iż instytucje założone w najszlachetniejszych zamiarach, przeszły do „grynderów”. Banki ludowe, włościańskie, spółki spożywcze, kasy oszczędnościowe i stowarzyszenia pomysłu Schulza-Delitsch’a, nie wstydziły się rzucać gorzki zarobek ubogich na zwodniczą falę gry giełdziarskiej.

Zawiodła niewierna fala… już w r. 1872 ogłoszono kilkanaście bankructw, a w r. 1873 posypało się ich po znanym „krachu” tyle, że rumowiska zawaliły na czas pewien handel i przemysł niemiecki. Kilkudziesięciu „grynderów” (recte oszustów, łotrów) zgarnęło owoc całej pracy narodu, a reszta odeszła z kwitkiem. Kilka tysięcy kupców poszło z torbami, wielka ilość odebrała sobie życie, a reszta leczyła się w więzieniach ze „złotej gorączki”. Humbug ten kosztował Niemców 2000 milionów.

Nie dość olbrzymich strat materialnych. Gorsze były moralne. Wiadomo, że finansiści stawali w obronie spekulantów. Kiedy jeden z posłów wzywał rząd, aby zaopiekował się oszukanymi biedakami, a ścigał oszustów, zażył sobie minister Delbrück tabaki i odparł: „Dlaczego pozwala się publiczność wyzyskiwać? Głupich nie można obronić”. Słowom tym wtórował homeryczny śmiech 105 „grynderów”, zajmujących ławki poselskie.

Prezydenci policji berlińskiej, hanowerskiej i magdeburskiej: von Würmb, von Brandt, von Gerhardt – zasiadali w radach nadzorczych, także książęta, Biron i Putbus i znaczna ilość dygnitarzów biurokracji. Grynderzy płacili im za fatygę tak hojnie, iż pensja radcy nadzorczego przenosiła trzy razy dochody ministra. Nic dziwnego, że woleli zrzec się posady państwowej niż grynderskiej, kiedy po „krachu” rząd opamiętał się i zakazał swoim urzędnikom brać udział w przedsiębiorstwach kupieckich (3 marca 1873r.). Febris aurea zniszczyła na czas pewien uczciwość.«

Jak chodzi o wyzyskiwanie ludności nieżydowskiej, Żydzi nie mieli żadnych skrupułów. Po zwycięskiej wojnie z Francją rząd przeznaczył z kontrybucji francuskiej 561 milionów marek na utworzenie funduszu dla inwalidów, wdów i sierot. I pojawił się problem – jak ulokować ten kapitał? Parlament debatował nad tym przez dłuższy czas. Niczego nie wymyślił. Za to Bamberger – tak! Ludwik Bamberger to założyciel banku niemieckiego (Deutsche Bank). Udało mu się dodać do ustawy o funduszu inwalidów z dnia 23 maja 1873 roku paragraf, który zezwalał aż do 1 lipca 1876 roku kupować z funduszu inwalidów papiery zagraniczne i akcje niemieckich kolei żelaznych w przypadku, gdyby nie było na rynku papierów pewniejszych, czyli obligacji. I tak się stało. Minister kupił za 272 miliony marek akcji kolejowych. Znaczna część tych pieniędzy wpadła w ręce Żyda Strousberga zajmującego się głównie kolejami żelaznymi. Główny bank giełdy policzył sobie za tę operację 27 milionów marek. Akcje kolejowe, czego można było się spodziewać, wkrótce spadły. Fundusz inwalidów zeszczuplał, a kilku spekulantów utuczyło się.

Tak to było kiedyś we Francji i w Niemczech, ale myliłby się ten, który by myślał, że u nas było inaczej. Nie było inaczej. Nie mogło więc obejść się i u nas bez giełdy. My też „należeliśmy” do Europy. We Francji i w Niemczech Żydzi oszukiwali ludność nieżydowską i u nas też tak było. Jak Europa to Europa. W Kronice Tygodniowej z 3 maja 1885 roku, jej część, Bolesław Prus poświęcił giełdzie, a konkretnie temu, co my dziś nazywamy kontraktami terminowymi. To jest instrument gry giełdowej, który jest bardzo ryzykowny. Można na nim dużo zarobić, ale też, przy błędnej prognozie – zbankrutować. Prus tak to opisuje:

»Kto by miał “szczęście” albo tak zwany “nos” w tym stopniu, ażeby zawsze odgadywał przyszłą cenę marek, ten by zawsze wygrywał; im zaś więcej kupowałby marek, tym więcej by zyskiwał. Co to zaś za rozkosz kupić na przykład na jutro sto tysięcy marek i na różnicy kursu choćby o rubla zyskać od razu tysiąc rubli!… Ale jak łatwo stracić przy tym majątek albo jeżeli się go nie ma, zostać oszustem i złodziejem, co prawda w odpowiednim kółku…

Otóż dla wiadomości tych, których diabeł ciągnie do “różnicy kursów”, wpisujemy następne uwagi:

1. Że owa gra nie jest właściwie grą, ale – szachrajstwem, w którym stu głupich odgaduje na chybił trafił przyszły stan kursów, podczas gdy jeden fachowy giełdziarz albo potężny bankier zna go prawie na pewno dzięki stosunkom ze sferami politycznymi. Taki Rotschild albo Bleichreder z pewnością nie przegrają na giełdzie, dlatego że oni zawczasu wiedzą o wojnie lub pokoju, a więc o spadku lub wznoszeniu się kursów. Natomiast Icek, Berek, Moszek, Paweł i Gaweł przegrają z pewnością, bo oni liczą tylko na swój “nos” i pogłoski gazeciarskie, zazwyczaj fałszywe.

2. Że do gry nie wystarcza proste amatorstwo, ponieważ dzisiaj jest to już nauka. Dowodem książka pana Nikodema Krakowskiego pt. Teoria i kombinacje interesów terminowych, gdzie autor wylicza aż 51 różnych gatunków ‘interesu” i objaśnia je za pomocą formuł i figur. Kto więc nie rozumie powyższych kombinacji, ten może być oszukanym już za pomocą samych technicznych powikłań.

Książka pana Krakowskiego wyszła w celu wytłumaczenia ludziom tajemnic gry giełdowej, a zarazem przeciwdziałania klęskom z niej płynącym. Oto, co autor mówi we wstępie:

»Interesa terminowe i ściśle z nimi złączona gra giełdowa są nie tylko grą hazardową, ale grą nieuczciwą, w której jedna ze stron grających ‘zna karty’, którymi gra, a strona druga ‘kart nie zna’. Rozumie się, że strona znająca karty stale wygrywa, a strona oszukiwana stale przegrywa. Jak przy grze fałszywej – znający karty często dla przynęty przegrywa, tak i tu les grands faiseurs często pozornie tracą na korzyść głupiej gawiedzi grającej; ale ta wspaniałomyślność trwa dopóty, dopóki epidemia i gorączka gry nie opanuje należycie całych warstw społeczeństwa; wówczas wspaniałomyślność ustaje. Interesa premiowe i połączona z nimi gra giełdowa pochłaniają od czasu do czasu najcenniejsze siły ekonomiczne kraju, bo małe i średnie majątki społeczne, którym należy się najenergiczniejsza i najradykalniejsza opieka prawodawcy”.

Dziełko to ukazało się przed rokiem, nie zwracając niczyjej uwagi. Dziś warto o nim wspomnieć choćby z tej racji, że gwałtowne zmiany wartości rubla mogą niejednego zachęcić do gry “na różnicę kursu”. Takim życzę, aby przed rozpoczęciem tych “świetnych” operacyj rzucili chociaż okiem na powyższą książeczkę. To im wystarczy do przekonania się, że już sama teoria jest bardzo zawikłaną; tym bardziej musi być trudną i niebezpieczną praktyka.«

Jak wiele zmieniło się od tamtych czasów! Dziś nikt nie mógłby legalnie wydać takiej książki i jeszcze w niej napisać otwartym tekstem, że „Interesa terminowe i ściśle z nimi złączona gra giełdowa są nie tylko grą hazardową, ale grą nieuczciwą, w której jedna ze stron grających ‘zna karty’, którymi gra, a strona druga ‘kart nie zna’.” Co więcej, dziś sam rząd stręczy swoim obywatelom giełdę, zachęcając ich do dobrowolnego inwestowania w fundusze i jakieś pracownicze programy emerytalne.

Żydowska polityka otumaniania i okradania ludności nieżydowskiej nie zmieniła się od tamtych czasów. Tak samo jest dziś: polityk, dziennikarz i spekulant. Do nich dołączył „autorytet naukowy”, najczęściej jakiś profesor czy doktor. Tytuł ma uwiarygodnić bzdury, które wygaduje w celu przekonania słuchających lub czytających do jakichś partii politycznych czy systemów wartości bądź programów rządowych. Oprócz tego mamy jeszcze wysyp różnego rodzaju kanałów na YouTube. Przytłaczająca większość z nich, bez względu na orientację polityczną, również jest sponsorowana przez żydowską finansjerę. Ich celem jest chyba tylko robienie ludziom wody z mózgu, żeby byli tak skołowani, żeby odechciało im się wszystkiego, a przede wszystkim myślenia, na które, po wchłonięciu codziennej dawki szumu informacyjnego, już nie ma czasu.

4 thoughts on “Giełda

  1. “Do nich dołączył „autorytet naukowy”, najczęściej jakiś profesor czy doktor. Tytuł ma uwiarygodnić bzdury, które wygaduje w celu przekonania słuchających lub czytających do jakichś partii politycznych czy systemów wartości bądź programów rządowych.”

    “We Jews have put issue upon issue to the American people. Then we promote both sides of the issue as confusion reigns. With their eyes fixed on the issues, they fail to see who is behind every scene. We Jews toy with the American public as a cat toys with a mouse.”
    – Harold Wallace Rosenthal

    Like

    • W takim razie Prus coś pomieszał lub wydawcy jego Kronik Tygodniowych, bo ten cytat pochodzi z Kroniki Tygodniowej z pełnego ich wydania w latach 1956-1970.

      Like

Leave a comment