Iwan Kalita

Wojna na Ukrainie trwa w najlepsze i nie wiadomo, kiedy się skończy. Władze straszą nas cały czas, że jak Ukraina padnie, to Rosja zaatakuje Polskę, bo Rosja ma w genach imperializm. Czy istotnie tak jest? I jaka jest natura tego rosyjskiego imperializmu? Nie da się tego zrozumieć bez znajomości historii. W felietonie Tajemnica Maciejówki z 1926 roku Dołęga-Mostowicz pisze m.in. o czystce Stalina:

„Rosyjska partia komunistyczna w przeddzień zwycięstwa opozycji zdruzgotała wszystkie jej nadzieje. Wyparto z rosnących w siłę okopów sztandarowych ludzi protestu. Legł Zinowiew i Trocki, Kamieniew i Piatakow. Winniśmy zdać sobie sprawę z ogromu wagi tego jeżeli nie przełomu, to ostrego zakrętu w ewolucji ruchu komunistycznego.

Nie wolno się łudzić. Zwycięstwo Stalina – to nawrót do idei Iwana Kality, nawrót do polityki imperialistycznej, której hasłem wcześniej czy później będzie carska dewiza sowieckiego dyplomaty Joffego z roku 1920-go: Sobiranje ruskoj ziemli (Zbieranie ruskiej ziemi).”

Trochę to, o czym pisze Dołęga-Mostowicz wydaje się być niespójne, bo hasłem bolszewików było zwycięstwo komunizmu na całym świecie, a nie – ograniczanie się do zbierania ziem ruskich. Tu chyba jednak wychodzą na wierzch jego korzenie z Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli dawnej Rusi Kijowskiej, co automatycznie musi oznaczać strach przed Rosją. Wspomniał on również o Iwanie Kalicie. Warto więc sobie przybliżyć tę postać, bo wywarła ona decydujący wpływ na przyszłość Rosji. Poniższe informacje pochodzą z Wikipedii.

Iwan I Kalita (ur. ok. 1288, zm. 31 marca 1340 w Moskwie) – również Iwan Daniłowicz, władca ruski, od 1325 książę moskiewski, syn Daniela, pierwszego księcia Moskwy, wnuk Aleksandra Newskiego z dynastii Rurykowiczów.

Jako panujący we Włodzimierzu nad Klaźmą uzyskał od Tatarów, zgodę na przyjęcie tytułu wielkiego księcia (jarłyk 1328 od Ozbega) i prawo zbierania podatków z całej Rusi (stąd przydomek Kalita znaczący sakiewka). W zamian za tytuł ten Iwan poprowadził 50 tys. wojowników mongolskich oraz ruskich przeciwko zbuntowanemu Twerowi. W ten sposób ośrodek władzy Rusi został przeniesiony z Włodzimierza do Moskwy. Sprawując rządy w Moskwie (od śmierci brata – Jerzego) Iwan szybko zdobył sobie reputację pracowitego, spokojnego i łaskawego władcy. Kontynuował on politykę swego poprzednika zmierzającą do powiększania moskiewskich posiadłości książęcych, jednak uczynił to w niespotykany dotąd sposób. Pożyczał pieniądze innym książętom, żądając w zamian zabezpieczenia na miastach i wsiach, niewypłacalnym dłużnikom odmawiał prolongowania długu i przyłączał te terytoria do księstwa moskiewskiego.

Moskwa stała się siedzibą metropolity Cerkwi prawosławnej w 1326 roku. Iwan otoczył stolicę dębową palisadą, tworząc fortecę zwaną Kremlem. Ufundował także kamienny sobór Zaśnięcia Matki Bożej. Skupowanie ziemi, budowa cerkwi, soboru oraz fortyfikacji wymagała gromadzenia funduszy (stąd jego przydomek „Kalita” – sakiewka), w tym celu wykorzystywał część z danin, jakie zbierał dla Tatarów jako wielki książę. W 1335 roku Nowogród Wielki uznał władzę wielkiego księcia Iwana.

x

Skąd się wzięło to „zbieranie ruskiej ziemi”? Kościół zachodni od początku swego istnienia stanowił strukturę scentralizowaną, hierarchiczną i niezależną od władzy świeckiej. I tak Zachód rozumiał Kościół powszechny. Natomiast Wschód rozumie Kościół powszechny jako związek Kościołów lokalnych (autokefalia), natomiast naczelną i jedyną władzą jest sobór powszechny. Dopuszcza jednak – jeśli nie w sensie prawnym, to faktycznie – podległość Kościoła władzom świeckim (cesarzom bizantyjskim, carom Rosji). Prawosławie odmawia papieżowi władzy nad całym Kościołem, zaś katolicyzm odrzuca bizantyjski cezaropapizm. Reformacja była więc w pewnym sensie powrotem do zasad prawosławia: czyja władza, tego religia. Dlatego prawosławie i protestantyzm zawsze razem przeciwko katolicyzmowi.

Jednak rozłam w prawosławiu nastąpił. W 1299 r. podczas wojny pomiędzy chanami złotoordyjskimi Toktą i Nogajem metropolita kijowski Maksym przeniósł swą siedzibę ze zniszczonego Kijowa do Włodzimierza nad Klaźmą. W 1325 r. metropolita Wszechrusi Piotr przeniósł swą siedzibę z Włodzimierza nad Klaźmą do Moskwy. W wyniku zaistniałej sytuacji książęta halicko-wołyńscy rozpoczęli starania o utworzenie nowej, drugiej metropolii na Rusi z siedzibą w Kijowie, na co patriarcha Konstantynopola wyraził zgodę w 1414 roku.

W 1448 roku metropolia moskiewska uzyskała niezależność od Patriarchatu Konstantynopolitańskiego (status autokefalii), a metropolita Jonasz tytuł Metropolity Moskwy i Wszechrusi. Działo się to zaledwie na 5 lat przed upadkiem Konstantynopola, toteż Moskwa zaczęła być postrzegana jako sukcesorka jego tradycji, co zrodziło pojęcie Trzeciego Rzymu. W 1589 roku metropolita Jow stał się pierwszym patriarchą Moskwy i Wszechrusi.

x

Najstarsze źródło do historii Rusi Kijowskiej Powieść minionych lat wiąże początki tego państwa z rokiem 862, w którym wódz Waregów Ruryk przybył do Nowogrodu Wielkiego w celu zażegnania sporów pomiędzy plemionami wschodniosłowiańskimi i fińskimi. Oleg Mądry z przyczyn geopolitycznych przeniósł w 882 roku stolicę swego państwa z Nowogrodu Wielkiego (Holmgard) do Kijowa (Kaenugard), co dało początek Rusi Kijowskiej. Nowogród Wielki pozostawał jednak aż do końca XII wieku największym miastem ruskim. Z czasem staronordyjską nazwę Gardariki, oznaczającą pierwotnie Ruś Północną z głównym ośrodkiem w Nowogrodzie, przeniesiono na całą Ruś Kijowską. Państwo staroruskie było początkowo luźnym związkiem plemion czy księstw, które do lat 50. X wieku zachowały szeroką autonomię. Wielcy książęta kijowscy Oleg (panujący do 912 lub 922) i Igor Rurykowicz (panujący w latach 912/922–945) podpisali z Bizancjum układy handlowe, które gwarantowały krajowi zyskowny handel.

Ekspansja terytorialna Rusi w latach 862-980; źródło: Wikipedia.

Czasy panowania Jarosława I Mądrego i Włodzimierza Wielkiego stanowiły okres zarówno najszerszego rozwoju terytorialnego Rusi Kijowskiej jak i rozwoju kultury. Ożeniony z siostrą cesarza bizantyńskiego Anną Porfirogenetką książę Włodzimierz I w 988 roku przyjął chrzest i uczynił z chrześcijaństwa wschodniego rytu religię państwową.

Ruś Kijowska osiągnęła swoje apogeum za Jarosława I Mądrego. Umierając w 1054 roku, Jarosław I podzielił to państwo pomiędzy swoich synów. Ustanowione przez niego zasady dziedziczenia tronu książęcego, reguła senioratu (najstarszy męski przedstawiciel rodu), nie zapobiegły rozbiciu jedności politycznej państwa. Kijowski władca Włodzimierz II Monomach zatrzymał proces rozdrobnienia dzielnicowego, ale nie na długo. Po roku 1132 Ruś weszła w okres rozdrobnienia feudalnego. W drugiej połowie XII wieku Kijów stracił ostatecznie swoje znaczenie polityczne na rzecz innych ośrodków, głównie Włodzimierza.

Księstwa Rusi Kijowskiej po śmierci Jarosława Mądrego w 1054 roku; źróło: Wikipedia.

W 1240 roku na skutek najazdu mongolskiego większość księstw ruskich utraciła niezależność polityczną na rzecz Złotej Ordy. Tatarzy nie przejęli bezpośrednich rządów w podbitych księstwach, zadowolili się każdorazowym zatwierdzaniem kandydata do tronu książęcego we Włodzimierzu, który z kolei pełnił funkcje zwierzchnie nad resztą książąt ruskich i miał prawo zwracania się o pomoc do chana. Moment ten oznaczany bywa za koniec Rusi Kijowskiej, choć historiografia rosyjska uważa przede wszystkim Wielkie Księstwo Włodzimierskie, a historiografia ukraińska księstwo halicko-wołyńskie, za kontynuację państwowości staroruskiej.

Ekspansja terytorialna Litwy na ziemie południowej i zachodniej Rusi w latach 1230-1462; źródło: Wikipedia.

Korzystając z rozbicia dzielnicowego i osłabienia Rusi walkami z Tatarami, Litwa w latach 1240–1392 podbiła większość zachodnich księstw ruskich, a samo państwo litewskie szybko uległo zruszczeniu. Jako pierwsze zostały podbite i przyłączone do Litwy ziemie dzisiejszej Białorusi – księstwa Połockie i Pińskie. Po klęsce poniesionej przez Księstwo Kijowskie w bitwie z wojskami litewskimi nad Irpieniem (1320) Kijowszczyzna stała się zależna od Litwy, a w 1362 roku bezpośrednio do niej wcielona. Podbój Kijowszczyzny przez Litwę oznaczał gwałtowne zerwanie jej dotychczasowych więzi z Rusią Północno-Wschodnią. Z inicjatywy książąt litewskich Rurykowicze zostali pozbawieni władzy w Kijowie, po czym emigrowali do Briańska, a następnie Riazania. W wyniku wojny polsko-litewskiej (1340–1392) zostało zlikwidowane księstwo halicko-wołyńskie, a jego terytorium rozdzielone pomiędzy Polskę i Litwę.

Rozdrobnienie feudalne, jakie w dziejach wielu państwowości, takich jak polska czy hiszpańska, było tylko epizodem i kończyło się ponowną integracją, w przypadku Rusi Kijowskiej zakończyło się trwałym upadkiem. Próby scalania ziem ruskich podejmowali władcy księstw czernihowskiego, halicko-wołyńskiego i włodzimierskiego. Osłabienie kniaziów halicko-wołyńskich, czernihowskich i smoleńskich spowodowane licznymi wojnami z Litwą, Złotą Ordą i innymi krajami doprowadziło do wzrostu znaczenia Rusi Północno-Wschodniej. W okresie panowania tatarskiego i litewskiej ekspansji wodzem dużej rangi i zręcznym politykiem okazał się książę nowogrodzki Aleksander Newski. W 1240 roku pokonał Szwedów (bitwa nad Newą), w 1242 roku inflancką gałąź zakonu krzyżackiego (bitwa na jeziorze Pejpus) i w 1245 roku rozbił najeżdżające Ruś Północną wojska litewskie. W 1249 przyjął tytuł księcia kijowskiego, a w 1252 – wielkiego księcia włodzimierskiego. W 1263 roku na mocy testamentu Aleksandra Newskiego zostało powtórnie wydzielone Księstwo Moskiewskie, którego władcy najpierw doprowadzili do scalenia ziem Rusi Północno-Wschodniej, następnie kierowali się polityką „zbierania” pod swoim berłem wszystkich ziem dawnej Rusi Kijowskiej. W 1591 roku zostało zniesione ostatnie księstwo udzielne w Carstwie Rosyjskim. Na Litwie niektóre ruskie księstwa udzielne z symbolicznymi kompetencjami kniaziów przetrwały do 1795 roku.

x

Czym więc tak naprawdę było zbieranie ziem ruskich? Było i jest chęcią scentralizowania i zhierarchizowania prawosławia na wzór katolicyzmu, z tą jednak różnicą, że zamiast hierarchy kościelnego jako zwierzchnika całego Kościoła prawosławnego, ma być nim państwo. W ten sposób Cerkiew, udająca autokefaliczną, czyli niezależną, może rozwijać się w innych państwach, nie narażając się na zarzuty, że działa w interesie Moskwy. Fałsz i obłuda typowa dla arianizmu, z którego wywodzi się prawosławie. O tym pisałem w blogu Arianie. Na ogrodzeniu jednej cerkwi – w mieście, w którym mieszkam, w południowej części województwa podlaskiego – wywieszono baner z napisem: 1000 lat autokefalii Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego. Obok mapa Polski. Wszystko w tonacji biało-czerwonej. Problem jednak polega na tym, że Podlasie zostało włączone do Korony na krótko przed unią, na wiosnę 1569 roku, a unię zawarto 1 lipca 1569 roku. 1000 lat temu to była Ruś Kijowska. Mają tupet.

Litwa podbija zachodnie i południowe księstwa ruskie i tak dochodzi do powstania Wielkiego Księstwa Litewskiego. Jednak Litwa jest zbyt małym państwem, by obronić te ziemie przed rosnącą potęgą Moskwy. Pomysłem na to miała być unia (1569) z Królestwem Polskim, które było znacznie mniejsze pod względem obszaru i nieco mniej ludne. WKL jest nadal luźnym związkiem ruskich księstw, które nie chcą podporządkować się Moskwie. Po prawie dwustu latach unii personalnej, czyli dostosowywaniu Królestwa Polskiego do standardów WKL, powstaje unia realna polsko-litewska. I w ten sposób kijowski pierdel, serdel, burdel staje się standardem nowego państwa, zwanego Rzeczpospolitą. Książęta i feudałowie kijowscy i litewscy, zwani bojarami, przechodzą na katolicyzm i język polski. I od tego momentu kijowskie warcholstwo, pieniactwo, skłonność do buntów i awantur, niechęć do podporządkowania się władzy zwierzchniej, z których wynikała wrogość do Moskwy, były postrzegane w Europie jako polskie.

Podział administracyjny Kościoła greckokatolickiego w Rzeczypospolitej w 1772 roku; źródło: Wikipedia.

W tym nowym państwie dominującym wyznaniem było prawosławie. W związku z tym powstał problem. Było to już po tym, jak w Europie zachodniej dokonała się reformacja (1517) z jej zasadą: czyja władza, tego religia. Oczywistym więc było, że Moskwa będzie miała wpływ na takie państwo. By uniknąć jej ingerencji wymyślono unię brzeską (1596), na mocy której prawosławni Rzeczypospolitej przyjęli zwierzchność papieża, zachowując swoją liturgię i obrzędy. I tak powstał kościół greckokatolicki. Po rozbiorach Rosja zaczęła „odkręcać” skutki unii na zajętym przez siebie obszarze. Natomiast w części przypadłej Austrii, Maria Teresa otoczyła ten kościół szczególną opieką. Ta część, w której on przetrwał to Galicja Wschodnia. I stąd u niektórych Ukraińców takie ciągotki proniemieckie i proeuropejskie.

Pierdel, serdel, burdel jaki stworzyli na obszarze I RP Rusini i Litwini, a właściwie ci wysługujący się nimi, nie mógł trwać długo. Po III rozbiorze w 1795 roku pojawiło się na krótko Księstwo Warszawskie (1807-1812). Po klęsce Napoleona, po kongresie wiedeńskim w 1815 roku, z ziem Księstwa, bez Wielkopolski i Krakowa, utworzono Królestwo Polskie podległe Rosji. Tak więc zachód uznał, że ziemie polskie to rosyjska strefa wpływu. Skutek dla ludności polskiej był opłakany. Po powstaniu listopadowym Królestwo stało się częścią Rosji. Nastąpił napływ ludności rosyjskiej do administracji centralnej, terenowej i innych instytucji. Na terenie całego Królestwa budowano cerkwie, tworząc w ten sposób wspólnoty prawosławne, które przetrwały do dziś. I cerkwie również. W powieści Anna Karenina Lwa Tołstoja jest taki fragment:

Mężczyźni stanęli dookoła wonnych wódek i zakąsek, a rozmowa między Koznyszewem, Kareninem i Piescowem o zruszczeniu Polski przycichła w oczekiwaniu obiadu.
Karenin dowodził, że zruszczenie polski może się odbyć jedynie po zastosowaniu wyższych zasad, które wyprowadzić winna rosyjska administracja.
Piescow upierał się, że jeden naród zasymiluje drugi tylko wówczas, gdy ma większą gęstość zaludnienia.

Te 100 lat Królestwa pod rosyjskim zaborem zrobiło swoje. Ci ludzie – po trzech, czterech pokoleniach – nadal byli prawosławnymi. Mieli cerkwie i swoje wspólnoty. I to z nich w dużym stopniu rekrutowała się kadra urzędnicza II RP. A po II wojnie światowej przesiedlano z Kresów głównie tzw. mniejszości, czyli prawosławnych i grekokatolików. Nie powinno więc dziwić, że mamy tak dużo środowisk kresowych. Również przechodzenie części niektórych prawosławnych na katolicyzm miało i ma miejsce.

Podział i parafie Kościoła w 2019 roku; źródło: Wikipedia.

Tak więc moje twierdzenie, że w obecnej Polsce mamy więcej ludzi z prawosławnymi niż katolickimi korzeniami, nie jest bezpodstawne. Do takich wniosków skłania analiza historii ziem polskich. Proces podmiany narodu polskiego na obcy trwa od unii personalnej z Litwą. Polska piastowska była państwem o zrównoważonych stanach. Chłopi byli przeważnie wolnymi ludźmi i powoli tworzyło się polskie mieszczaństwo. Proces ten został przerwany przez Jagiellonów. To za ich panowania chłopi stali się niewolnikami, mieszczaństwo zredukowane, a szlachta powoli zawłaszczała sobie całe państwo. Chodziło o to, by w Królestwie był taki sam ustrój, jak w WKL, czyli feudalizm i niewolnictwo chłopów. I dopiero wówczas mogło dojść do unii realnej. O tym pisałem w blogu Jagiellonowie. W ten sposób naród polski zredukowano do roli chłopów-niewolników, a obce elity spolszczały się poprzez przejście na katolicyzm i język polski.

W jaki sposób dokonywała się podmiana narodu polskiego na obcych? Poprzez zmianę wyznania, ale przede wszystkim poprzez język. Obecnie wszyscy, którzy mówią po polsku uważają się za Polaków i jeśli komuś się powie, że jest Białorusinem czy Ukraińcem, to się obrazi. Natomiast, gdy Szkotowi, który od urodzenia mówi po angielsku, ktoś powie, że jest Anglikiem, to mocno ryzykuje, bo może dostać w gębę.

Ciekawą informację znalazłem w książce Normana Daviesa Boże igrzysko (Znak 1999). Pisze on m.in. tak (wytłuszczenie W.L.):

„Duch Komisji Edukacji Narodowej unosił się nad krajem jeszcze długo po jej rozwiązaniu. Przez kilka dziesięcioleci władze mocarstw rozbiorowych nie zwracały większej uwagi na szkoły w ich polskich prowincjach. Szczególnie rząd carski był dziwnie ospały. Na Litwie, Białorusi i Ukrainie szkoły polskie, powstałe przed rozbiorami, działały w dalszym ciągu. Polskie Liceum w Krzemieńcu na Wołyniu, założone w 1805 r., oferowało uczniom kursy na poziomie uniwersyteckim. W okręgu Uniwersytetu Wileńskiego, którego kuratorem był Adam Jerzy Czartoryski, działało 70 polskich szkół średnich oraz ponad tysiąc podstawowych. W Księstwie Warszawskim i w Królestwie Kongresowym rozwój polskich szkół postępował bez poważniejszych zakłóceń. Komisja oświatowa Księstwa wprowadziła powszechną naukę na poziomie podstawowym. (…) Polski system oświatowy znacznie wyprzedzał w tym okresie wszystkie systemy istniejące na terytorium centralnej Rosji. W Prusach natomiast państwowy system oświaty był od samego początku nastawiony na upowszechnienie kultury niemieckiej; z wyjątkiem Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815-31) nie podejmowano żadnych prób w kierunku rozwoju szkolnictwa polskiego. W Prusach nigdy nie było polskiego uniwersytetu. Od studentów chcących uzyskać wyższe wykształcenie automatycznie wymagano znajomości języka niemieckiego i musieli oni podejmować studia na uczelniach niemieckich.”

Po powstaniu listopadowym następuje w Wielkopolsce intensywna germanizacja, a w Kongresówce – rusyfikacja. Natomiast na wschodzie mamy już nowych „Polaków”. Czy nie jest tak, że największa wrogość jest pomiędzy tymi, którzy „przeszli” na polskość, a tymi, którzy pozostali przy swojej narodowości? Bo jak inaczej wytłumaczyć nienawiść Litwinów do wszystkiego, co polskie i ich obłąkaną walkę z językiem polskim. Nienawidzą tych Litwinów, którzy stali się „Polakami”, a Litwin Czartoryski „naprodukował” ich niemało. I pewnie stąd ten klin – wychodzący z ziem polskich, skierowany swym ostrzem w kierunku północno-wschodnim i sięgający Wilna – jakim się oznacza na mapach przewagę ludności polskiej na Litwie.

x

Unia polsko-litewska skutkowała tym, że Królestwo Polskie zostało zdominowane przez WKL. Powstało wspólne państwo polsko-ukraińskie, nadal nazywane Koroną. W ten sposób jej elity podporządkowały sobie nowe państwo zwane Rzeczpospolitą i wyznaczyły jej cel istnienia: walka z Rosją i odzyskiwanie utraconych ziem, co też prowadziło do konfliktów z Turcją. Po upadku tego tworu Rosja przystąpiła do akcji i wkroczyła po raz pierwszy na ziemie polskie. Podporządkowała sobie Królestwo Kongresowe i zruszczyła je. Po drugiej wojnie światowej przesiedlono na ziemie poniemieckie w większości ludność prawosławną z Kresów, najwięcej Ukraińców. Po 24 lutego 2022 roku przesiedlono kilka milionów Ukraińców. I tak obecne państwo, zwane III RP, jest zasiedlone w dużym stopniu, prawdopodobnie w większości, przez ludność prawosławną rytu kijowskiego i moskiewskiego lub z tymi korzeniami. Nie powinna więc dziwić polityka tego państwa, które interes Ukrainy stawia ponad wszystko. I władze tego państwa starszą nas, że jak nie pomożemy Ukrainie, to Rosja na nas napadnie. Czy może do tego dojść?

Rosja nie musi tego robić, gdyż na terenie III RP może do tego wykorzystać cerkiew prawosławną. I zapewne tak czyni w myśl zasady: czyja religia, tego władza. Dysponuje więc realną władzą na jej terenie. I o to m.in. toczy się również walka na Ukrainie. Rząd ukraiński delegalizuje Rosyjską Cerkiew Prawosławną, bo wie, że bez tego rosyjskie wpływy na Ukrainie nadal będą duże i uniezależnienie od Rosji będzie fikcyjne. Wcześniej łudzono się, że unia z Polską pomoże w nim, a obecnie, że wejście do NATO i unii. Natomiast Rosja nie odstąpi od zbierania ruskich ziem.

Wojna na Ukrainie kosztuje. III RP zadłuża się na potęgę. Czy nie będzie tak, jak w przypadku Iwana Kality, który najpierw mocno opodatkował podległe mu księstwa, a gdy tym zabrakło pieniędzy, to udzielił im kredytów, których te księstwa nie były w stanie spłacić i w ten sposób wchłonął je. Z III-ą RP ci, którzy dają jej te kredyty, zrobią to, co im się żywnie spodoba. Taki jest głównie cel udzielania niespłacalnych kredytów.

Proces marginalizowania narodu polskiego i częściowej jego podmiany można podzielić na parę etapów. Pierwszy to unia z Litwą. W tym momencie zapoczątkowano marginalizację elit Królestwa Polskiego. Następnym etapem był potop szwedzki. Właściwie to były dwa potopy: szwedzki i rosyjski. Rosyjski nie był potopem w takim sensie, w jakim był nim potop szwedzki. Była to aneksja ziem byłej Rusi Kijowskiej bez Litwy, która poszła na układ ze Szwecją. Rosjanie niczego nie niszczyli, bo traktowali te ziemie jak swoje. Natomiast potop szwedzki był tragedią dla Korony (bez części ukraińskiej, zajętej przez Rosję) i jej ludności. Szwedzi niszczyli, plądrowali, palili zamki, nawet gdy ich załogi poddawały się, wywozili dobra kultury. Ucierpiał polski lud i arystokracja, w której przypadku tego, czego nie dokonała unia z Litwą, dokonał potop szwedzki. Kolejnym etapem było wykształcenie nowych elit, bardziej masowych. Dokonało się to na terenie zaboru rosyjskiego, na ziemiach byłego WKL. (W tym czasie na ziemiach polskich: w zaborze pruskim – germanizowano, a w Królestwie rusyfikowano Polaków.) W ten sposób stworzono nową warstwę społeczną, nowych „Polaków”, dla której język polski stał się językiem podstawowym. I oni, a już na pewno ich potomkowie, mogli się uważać za Polaków. Jak jeszcze przeszli na katolicyzm, to stawali się stuprocentowymi Polakami. Czy nie zakrawa na ironię fakt, że liceum krzemienieckie powstało na Wołyniu? Kolejnym etapem była próba stworzenia przez władze sanacyjne ukraińskiego okręgu autonomicznego na Wołyniu jako zaczątku nowego państwa ukraińskiego. Był to tzw. eksperyment wołyński. O tym w blogu Eksperyment wołyński. Po wojnie przyszły przesiedlenia ludności prawosławnej z Kresów na ziemie poniemieckie. I ostatnim etapem jest osiedlenie kilku milionów Ukraińców na terenie III RP po 24 lutego 2022 roku.

Taka jest moja interpretacja otaczającej nas rzeczywistości. Można się z nią zgadzać lub nie, ale sądzę, że warto zastanawiać się nad tym, dlaczego ten kraj, słusznie nazywany krajem Zulu-Gula, jest taki nienormalny. Czy był w historii świata taki eksperyment, taka unia?

x

O konflikcie rosyjsko-ukraińskim na tle wyznaniowym i o prawosławiu pisałem w blogu Czyja władza, tego religia i w blogu Czyja religia, tego władza.

Stanowisko

Nigdy nie byłem zwolennikiem romansów i nigdy żadnego z nich nie przeczytałem. Jednak jeden taki stoi u mnie na półce w bibliotece. To Anna Karenina Lwa Tołstoja, wydany przez PIW w 1960 roku w przekładzie Kazimiery Iłlakowiczówny. Sięgnąłem więc po tę książkę, bo już jestem zmęczony tym wszystkim, co widzę w internecie. Kiedyś mówili, że jak wejdziemy do NATO, to będziemy bezpieczni. Dziś jesteśmy w tym sojuszu i mówią nam, że Rosja nam zagraża. Kiedyś mówili, że jak wejdziemy do unii to będzie lepiej. Teraz coraz częściej mówią, że trzeba z unii wyjść, bo na tym tracimy. Kiedyś było źle w Układzie Warszawskim i w RWPG, a teraz – w NATO i w unii. Nie brak głosów, że powinniśmy skierować się na wschód, że tylko Słowianie itp. Jak to nie jest dom wariatów, to co to jest? Sięgnąłem więc w swojej desperacji po tę książkę w nadziei, że znajdę w niej coś ciekawego. To chyba też rodzaj jakiejś schizofrenii, bo skoro nigdy nie przeczytałem żadnego romansu, bo mnie to nie interesowało, to co ciekawego mógłbym tam znaleźć? Ale jak mówią: tonący chwyta się brzytwy albo: kto szuka, ten znajdzie. Jest jeden rozdział w tej powieści, wyraźnie odróżniający się od reszty. To „znalezisko” poniżej. Może jednak na początek parę informacji z Wikipedii:

Anna Karenina (ros. Анна Каренина) – klasyczna powieść psychologiczna rosyjskiego pisarza Lwa Tołstoja. Powieść powstała w latach 1873–1877, została wydana w latach 1875–1877, a polskie wydanie ukazało się w latach 1898–1900, w przekładzie J. Wołowskiego. Powstało wiele adaptacji filmowych opartych na tej powieści zarówno rosyjskich jak i międzynarodowych m.in. w 1997 z Sophie Marceau czy w 2012 z Keirą Knightley.

Stiepan Arkadiewicz Obłoński, nazywany Stiwą – brat Anny Kareniny, mąż Darii Aleksandrownej ze Szczerbackich, ojciec siedmiorga dzieci (z których przy życiu pozostało pięcioro). Zdradzał żonę z francuską guwernantką swych dzieci, co doprowadziło do konfliktu między małżonkami. Dzięki pomocy Anny, Stiwie udało się jednak uzyskać przebaczenie żony. Mieszka i pracuje w Moskwie jako naczelnik jednego z rosyjskich urzędów (pracę otrzymał dzięki szwagrowi, Aleksemu Kareninowi). Stiwa Obłoński jest człowiekiem wesołego usposobienia, bezpośrednim, o sympatycznym obejściu; jest jednak również egocentrykiem i hedonistą, dbającym tylko o własną wygodę.

Interesa Obłońskiego stały nienajlepiej. 
Pieniądze za dwie trzecie lasu były już zjedzone i prawie całą resztę wybrał u kupca, z potrąceniem dziesięciu procent. Kupiec więcej pieniędzy nie dawał, tym bardziej że tej zimy Daria Aleksandrowna po raz pierwszy obstając przy prawie do swego własnego majątku odmówiła położenia na kontrakcie podpisu stwierdzającego, że pieniądze za resztę lasu otrzymała. Całą gażę pochłaniały wydatki na utrzymanie domu i na spłacenie drobnych długów, którym nigdy nie było końca. Nie mieli ani grosza.
Było to nieprzyjemne, niewygodne i tak dłużej, zdaniem Stiepana Arkadjicza, trwać nie mogło. Uważał on, że całe zło płynęło z jego zbyt małej gaży. Zajmowana przezeń posada mogła się oczywiście liczyć do wielce korzystnych pięć lat temu, obecnie jednak stosunki całkiem się zmieniły. Pietrow, który był dyrektorem banku, otrzymywał dwanaście tysięcy. Święcicki – jako członek rady nadzorczej pewnego towarzystwa – siedemnaście. Mitin założył bank i brał pięćdziesiąt. „Oczywiście zaspałem i zapomniano o mnie” – medytował Stiepan Arkadjicz. Począł tedy nadsłuchiwać, wypatrywać i wynalazłszy pod koniec zimy bardzo dobre stanowisko ruszył do ataku – najpierw z Moskwy przez ciotki, stryjów, przyjaciół, a później, gdy sprawa dojrzała, na wiosnę sam pojechał do Petersburga. Była to jedna z tych różnego kalibru posad – obecnie w Rosji namnożyło się więcej, niż bywało dawniej, przytulnych posadek łapowniczych – przynoszących od tysiąca do pięćdziesięciu tysięcy rubli rocznego dochodu, a mianowicie stanowisko członka Komisji Połączonych Agentur Wzajemnego Kredytu Kolei Południowych i Instytucji Bankowych. Posada owa wymagała, jak wszystkie tego rodzaju stanowiska, takiej olbrzymiej wiedzy i takiej aktywności, jakie rzadko dadzą się znaleźć u jednego człowieka. Ponieważ człowiek łączący w sobie te wszystkie zalety nie istniał, tedy w każdym razie lepiej było, by posadę taką zajmował ktoś uczciwy niż nieuczciwy. Obłoński był nie tylko człowiekiem przyzwoitym (bez nacisku na to słowo), ale był człowiekiem uczciwym (z naciskiem) w tym specyficznym znaczeniu, w jakim używa się go w Moskwie, gdy się mówi, uczciwy działacz, uczciwy pisarz, uczciwa gazeta, uczciwa instytucja, uczciwa tendencja – nie tylko mając na myśli to, że dany człowiek czy instytucja są bez zarzutu pod względem moralnym, lecz przy okazji zdolne są spłatać małego figla rządowi. Obłoński obracał się w Moskwie wśród kół, gdzie słowo to było w użyciu, uważany był tam za człowieka uczciwego (z naciskiem) i stąd miał na tę posadę więcej praw niż ktokolwiek inny.
Stanowisko owo przynosiło od siedmiu do dziesięciu tysięcy rubli rocznie i Obłoński mógł je objąć nie porzucając swej rządowej posady. Zależało to od paru ministerstw, od pewnej damy i od dwóch Żydów. Wszystkie te osoby Obłoński musiał, mimo że grunt był tam wszędzie już przygotowany, odwiedzić w Petersburgu. Poza tym obiecał siostrze swej Annie, że uzyska od Karenina odpowiedź co do rozwodu. Wyprosiwszy więc u Dolly pięćdziesiąt rubli pojechał do Petersburga.
Siedząc w gabinecie Karenina i wysłuchując jego memoriału o powodach złego stanu finansów Rosji Obłoński czekał tylko chwili, gdy ten skończy, by zacząć mówić o swojej sprawie i o Annie.
- Tak, to zupełnie słuszne – rzekł, gdy Karenin zdjąwszy pince-nez, bez którego obecnie czytać nie mógł, pytająco spojrzał na swego byłego szwagra – to bardzo trafne, ale mimo to zasadą naszych czasów jest wolność.
- Owszem, lecz ja wysuwam inną zasadę, w której mieści się także i zasada wolności – odparł Karenin podkreślając słowo „mieści” i wkładając znów pince-nez, by na dowód przeczytać słuchaczowi ustęp, gdzie to było powiedziane.
I przerzuciwszy pięknie napisany manuskrypt o wielkich marginesach Karenin odczytał ustęp ponownie.
- Jestem przeciwny systemowi protekcyjnemu nie gwoli poszczególnych osób, lecz dla dobra ogółu, dla dobra klas niższych na równi z wyższymi - wykładał spoglądając na Obłońskiego sponad pince-nez. - Lecz oni tego pojąc nie mogą: są zajęci jedynie prywatnymi interesami i ulegają urokowi frazesów.
Obłoński wiedział, że gdy Karenin poczyna mówić o tym, co robią i co mówią oni, ci właśnie, którzy odrzucili jego projekty i którzy winni byli wszelkiemu złu, jakie działo się w Rosji, wówczas już niedaleko do końca. Dlatego odstąpił na razie od zasady wolności i wyraził całkowitą zgodę. Karenin umilkł i począł w zamyśleniu przerzucać swój rękopis.
- Ale, ale, nawiasem mówiąc - zaczął Obłoński - chciałem cię prosić, byś w sposobnej chwili, gdy spotkasz Pomorskiego, szepnął mu słówko, że chciałem bardzo otrzymać wakujące stanowisko członka Komisji Połączonych Agentur Wzajemnego Kredytu Kolei Południowych.
Już się był przyzwyczaił do wymawiania tej nazwy, tak bliskiej jego sercu, i potrafił wypowiedzieć ją szybko i bezbłędnie.
Karenin najpierw wypytał szwagra, na czym polega działalność tej nowej komisji, a potem zamyślił się: medytował, czy w czynnościach tej instytucji nie było czegoś sprzecznego z jego projektami. Ponieważ jednak działalność tej placówki była bardzo skomplikowana, a jego projekty miały ogromnie obszerny zasięg, nie mógł się od razu zorientować, zdjął więc pince-nez i oświadczył:
- Niewątpliwie, mogę mu o tym powiedzieć; ale po co ci właściwie to stanowisko?
- Dają dobrą pensję, do dziewięciu tysięcy, a moje środki...
- Dziewięć tysięcy - powtórzył Karenin i zmarszczył brwi. Wysoka cyfra tych poborów przypomniała mu, że ewentualne stanowisko Obłońskiego sprzeciwiałoby się już przez to samo głównemu celowi jego memoriałów, które wszystkie zmierzały ku oszczędności.
- Znajduję i napisałem o tym notatkę, że te olbrzymie pensje naszych czasów są oznaką fałszywej ekonomicznej assiette1 naszej administracji.
- Jakże chcesz! - bronił Obłoński. - Przypuśćmy nawet, że dyrektor banku bierze dziesięć tysięcy. Przecież jego praca jest tyle warta... Albo że inżynier otrzymuje dwadzieścia tysięcy. To też jest rzecz w każdym calu żywa!
- Moim zdaniem pobory są zapłatą za pewien towar i powinny podlegać prawu popytu i podaży. O ile zaś wymiar poborów odstępuje od tej zasady, jak gdy na przykład widzę, że z instytutu wychodzą dwaj inżynierowie, obaj o jednakowej wiedzy i uzdolnieniu, a potem jeden otrzymuje czterdzieści tysięcy, a drugi zadowala się dwoma tysiącami, albo to, że nominacje na dyrektorów banków z olbrzymimi poborami otrzymują absolwenci Wyższej Szkoły Prawniczej, huzarzy, ludzie nie mający żadnej wiedzy zawodowej - to wnioskuję stąd, że pensje wyznacza się nie według prawa popytu i podaży, lecz po prostu stronniczo. Tu leży właśnie nadużycie, rzecz sama przez się poważna i wywierająca poza tym zły wpływ na służbę państwową. Przypuszczam, że...
Obłoński szybko mu przerwał:
- Tak, ale musisz się zgodzić, że powstaje nowa niewątpliwie pożyteczna instytucja. Jak sobie chcesz, placówka pełna życia! A specjalnie chodzi im o to, by sprawy były załatwiane uczciwie - i Stiwa wymówił ostatnie słowo z właściwym naciskiem.
Moskiewska wykładnia wyrazu uczciwy była jednak Kareninowi obca.
- Uczciwość jest właściwością negatywną - powiedział.
- Oddałbyś mi wielką przysługę - nalegał Obłoński - gdybyś zechciał jednak rzec słóweczko Pomorskiemu. Tak tylko w rozmowie...
- Zdaje mi się, że to raczej zależy od Bołgarinowa.
- Bołgarinow ze swej strony wyraził całkowitą zgodę - powiedział Obłoński czerwieniąc się.
Zaczerwienił się na wzmiankę o Bołgarinowie. Tego samego bowiem dnia odwiedził tego Żyda i wizyta owa zostawiła mu przykry posmak. Obłoński był mocno przekonany, że sprawa, której chciał służyć, była nowa, żywotna i uczciwa; tego ranka jednak, gdy Bołgarinow, oczywiście rozmyślnie, dał mu na siebie czekać przez dwie godziny w pokoju przyjęć wraz z innymi petentami, poczuł nagły niesmak.
Czy dlatego, że on, potomek Ruryka, książę Obłoński, antyszambrował2 przez dwie godziny u Żyda, czy też dlatego, że po raz pierwszy w życiu nie szedł za przykładem przodków, którzy służyli wyłącznie rządowi, lecz zamierzał obrać nowe pole działania - w każdym razie czuł się wielce zażenowany. W ciągu tych dwóch godzin czekania u Bołgarinowa Obłoński przechadzając się raźno po poczekalni i rozprostowując bokobrody to nawiązywał rozmowę z innymi petentami, to obmyślał kalambur3 na temat swego antyszambrowania u Żyda, a przez cały czas ukrywał jak najstaranniej przed innymi - i nawet przed sobą samym - uczucie jakiego doznawał.
Przez cały ten czas było mu zdecydowanie przykro i czuł się nie wiedzieć dlaczego zaambarasowany: czy dlatego, że ze zdania: „Miałem do Żyda sprawę i wyczekiwałem”4 - nic się nie dawało zrobić, czy też z jakiegoś innego powodu. gdy Bołgarinow w końcu przyjął go - zresztą nadzwyczaj uprzejmie, a przy tym z niekłamaną satysfakcją z powodu jego upokorzenia, i dał mu odpowiedź prawie równoznaczną z odmową - Obłoński postarał się jak najprędzej o tym zapomnieć. I teraz dopiero, przypomniawszy sobie cały incydent, poczerwieniał.

Nie spodziewałem się, że znajdę coś, co jest tak aktualne. Przecież to wszystko dzieje się obecnie w Polsce w różnego rodzaju państwowych i prywatnych spółkach. Wyglądana na to, że ten mechanizm jest ponadczasowy, skoro tak było w Rosji pod koniec XIX wieku, gdy kształtował się ten współczesny kapitalizm, i tak jest teraz w Polsce i pewnie nie tylko w Polsce. Wygląda więc na to, że czy to kapitalizm, czy socjalizm, to jedna zasada jest niezmienna: zawsze decyzje podejmuje kolektyw. Raz nazywa się go zarządem spółki, radą nadzorczą, zgromadzeniem akcjonariuszy – a innym razem biurem politycznym, komitetem centralnym czy komitetem partyjnym. Problem jednak polega na tym, że kolektyw, jakikolwiek by on był, nie jest w stanie podjąć jednomyślnej decyzji. Te decyzje podejmuje ktoś anonimowy. I może właśnie dlatego ci ludzie, którzy dostają tak duże wynagrodzenie za pierdzenie w stołek, godzą się chętnie na rolę kukiełek: jak się sprzedawać, to za duże pieniądze. Ale czy te duże pieniądze są wystarczającym bodźcem? Gdyby nie całkowita bezkarność, to nawet wielkie wynagrodzenia nie byłyby w stanie przyciągnąć tylu chętnych. A jeśli nawet zdarzają się, bardzo rzadko, jakieś pokazowe procesy, to tylko po to, by przekonać naiwnych, że również władze podlegają prawu. Z punktu widzenia jednostki ryzyko jest, ale bardzo małe.

Kto więc tym wszystkim rządzi? Skoro zasada działania jest wszędzie taka sama i ponadczasowa, to tylko nacja rozproszona i zasymilowana jest w stanie tego dokonać. I zawsze ten brak odpowiedzialności: czy to socjalizm, czy kapitalizm; czy to polityka, czy gospodarka.

  1. Assiette (fr.) – tu: podstawa. ↩︎
  2. Antyszambrować – wyczekiwać w przedpokoju. ↩︎
  3. Kalambur – gra słów oparta na podwójnym znaczeniu wyrazów. ↩︎
  4. Miałem do Żyda sprawę i wyczekiwałem – w oryginale nieprzetłumaczalna gra słów: było dieło do żida i ja dożidał-sia. ↩︎

Barania głowa

W listopadzie 1928 roku Dołęga-Mostowicz napisał felieton zatytułowany Nie taką sobie wyobrażali. Chodzi tu o II RP, która nie dla wszystkich, a raczej dla większości, nie była państwem, na które czekali. Oczywiście byli tacy, którzy byli zadowoleni. Do nich należał autor poniższego felietonu. Kto był zadowolony, a kto – nie, o tym pisał on w sposób zawoalowany, a pisał tak:

Znajomych odwiedzających mnie w moim domu czy też w moim gabinecie redakcyjnym zawsze intryguje wielka ilość map, atlasów geograficznych i historycznych. Podejrzewano mnie nawet o przygotowania jakiejś większej pracy z dziedziny geografii czy historii.

Niestety – niesłusznie. Istotnie mam spory zbiór map, lecz pasji mojej w tym kierunku nigdy danym nie będzie zrealizować się w konkretnym płodzie.

Kocham mapy, rozumiem je, potrafię godzinami z nimi rozmawiać, potrafię z tych łamanych linii odczytywać wielkie tajemnice praw rządzących rozwojem ludzkości, kształtowaniem się stosunków politycznych, socjalnych, ekonomicznych.

Kocham mapy, bo uczą mnie trzeźwo i spokojnie patrzeć w rzeczywistość, a na fundamentach przeszłości budować hipotetycznie koncepcję przyszłości.

Kocham mapy, bo mówią do mnie pogodnym, pobłażliwym tonem Ben Akiby (mędrzec żydowski), bo są wielkim, niewyczerpanym skarbcem mądrości, że tak powiem: „stosowanej mądrości”. (Tak jak jest np. sztuka użytkowa). Bo są jakby konspektem dziejów od najdalszego „wczoraj” do najdalszego „jutra”, bo – wreszcie – ich „dziś” jest zamkniętym aksjomatem, który ani słowem, ani dźwiękiem nie da się tak świetnie wyrazić jak właśnie tym splotem linii i kresek, tą panoramą barw i konturów.

Weźcie, proszę, mapę Europy przedwojennej i mapę dzisiejszą, mapę, na której granice państw nakreśliła Wielka Wojna krwią narodów. Nas, Polaków, uderza przede wszystkim jedna wielka zmiana. Nad brzegami Wisły powstała nowa plama, rozrosła się, natężyła, rozparła ramionami między Wschodem i Zachodem. To Polska. Państwo polskie, Rzeczpospolita tych wszystkich lästiger-ausländerów (uciążliwych obcokrajowców) i wnutriennych wragow (wrogów wewnętrznych), którzy są dziś sobie panami.

Otóż do tych dwóch map przyprowadziłbym za kark tych wszystkich, którzy w swojej głupocie tak często powtarzają: – Tak, marzyliśmy o Polsce, walczyliśmy o nią, ale nie takąśmy ją sobie wyobrażali… No dobrze! Więc jaką? Jaką, barania głowo, mogłeś sobie wyobrażać Polskę Niepodległą?

Na wzór Wiednia, Pitra (Petersburg) czy Berlina? – Jest taką, jaką jest. Jest taką – z jakich obywateli się składa. Chciałeś raju na ziemi? Cudów? Spójrz, człowieku nieumiejący myśleć, na mapę historyczną Polski. Przyjrzyj się, ślepcze, trzem rozbiorom, przyjrzyj się wiekowej niewoli, kiedy cię traktowano jak psa, kiedy mogłeś mieć brzuch pełny tylko za cenę lizania brudnej łapy okupanta, kiedy wypierać się musiałeś swej narodowości i swych praw za cenę możliwie spokojnej wegetacji.

O jakiej Polsce marzyłeś? Na miły Bóg, wytłumaczcie mnie panowie malkontenci, czegoście od tej Polski Niepodległej oczekiwali? Że każdego z was królem zrobi? Że każdemu parę worków złota da? Że wszystko w Niej dziać się będzie, jak każdemu z was się podoba?

Ciężko jest, bo musi być ciężko, biednie jest, bo musi być biednie, często nie po naszej myśli, bo wszak jest nas 30 milionów, a każdy ma swoje zdanie. I tak stał się cud, że trzy kolosy przygniatające naszą wolność runęły naraz. I tak stał się cud, że choć nie od morza do morza, ale mamy silne i wielkie państwo. Mamy Polskę, którąśmy w dziesięć lat własnymi rekami wybudowali. Dziesięć lat to diabelnie krótki czasu na taką imprezę. Możemy szczycić się, żeśmy tak wielkiego dzieła dokonali, i to przy naszej kłótliwości, przy naszym nieróbstwie, przy naszym „jakoś to będzie”, przy dwuletniej wojnie, na wyssanym, na zrujnowanym terenie, bez pomocy, bez narzędzi, bez pieniędzy, bez fachowców!

I czegóż jeszcze, do diaska ciężkiego, chcecie? Że niejeden stracił majątek? Że kiedyś miał dobrobyt czy nawet bogactwo, a teraz pustawy żołądek i wyłamane łokcie? – Aaaa… jeżeli o to wam chodzi, o tę sytość – to najlepiej nie gadajmy. Ja też należę do tych, co stracili – powiedzmy – dobrobyt, ale nie do tych, którzy stracili obrzydzenie do trzódki rasy polskiej, której dawał szczęście obrok w oborze berlińskiej, w kurniku wiedeńskim czy w rosyjskiej stajni.

Ja tam wolę naszą biedę na swoich śmieciach, a da Bóg, dożyję jeszcze czasów, kiedy nasze państwo dojdzie do świetności. Tymczasem trzeba pracować, pracować, a dla odpoczynku poboksować trochę tych, co to „nie taką sobie Polskę wyobrażali”.

x

Felieton ten może być niezrozumiały dla współczesnego czytelnika, bo kogo on ma na myśli, pisząc: lästiger-ausländer czy wnutriennyje wragi? To wyjaśnia w końcowej jego części: Ja też należę do tych, co stracili – powiedzmy – dobrobyt, ale nie do tych, którzy stracili obrzydzenie do trzódki rasy polskiej, której dawał szczęście obrok w oborze berlińskiej, w kurniku wiedeńskim czy w rosyjskiej stajni.

Jest to aluzja do tych wszystkich Polaków, którzy, żyjąc pod zaborami, zachowali się pragmatycznie, nie walczyli z zaborcami, tylko starali się jakoś ułożyć sobie życie i w tamtych warunkach zdobyli jakąś pozycję społeczną, może lepsze stanowiska itp. Zachowali się tak, jak Czesi. A to oznacza, że obraz Polaka, jako awanturnika, mija się z rzeczywistością. To byli ci z obory berlińskiej, kurnika wiedeńskiego i rosyjskiej stajni. Z obory berlińskiej i z kurnika wiedeńskiego, to niewątpliwie byli Polacy, ale z rosyjskiej stajni, to byli raczej spolszczeni Rosjanie, których przodkowie masowo obejmowali urzędy w Królestwie Polskim po powstaniu listopadowym. Oczywiście spolszczeni Rosjanie dla tych z Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli tzw. Kresów, byli wrogami. To nie zmieniło się, czego dowodem jest wojna na Ukrainie.

Gdy więc piłsudczycy „wywalczyli” niepodległą Polskę, to przyjęli zasadę: Teraz k….. my! Dla innych lukratywnych miejsc w tej nowej Polsce zabrakło. Trudno więc dziwić się, że ci ludzie, często z dużym doświadczeniem i wiedzą, nie byli zadowoleni. Tu przypomina mi się wypowiedź pierwszego prezydenta III RP, który swego czasu powiedział: Nie o takie Polskie walczyłem.

Była jeszcze jedna grupa ludzi, którzy nie byli zadowoleni z nowej Polski, a o których Maria Dąbrowska napisała, że zostali wysadzeni z siodła. To byli ci ziemianie kresowi, którzy mieli swe posiadłości daleko na wschodzie, czyli na terenie, który nie został włączony do II RP po traktacie ryskim. Oni stracili wszystko. Nie potrafili zrozumieć tego, dlaczego Piłsudski wstrzymał ofensywę w sytuacji, gdy droga na Moskwę była wolna i dlaczego w trakcie rokowań ryskich strona polska zrezygnowała z ziem, które im bolszewicy byli gotowi oddać.

Napisał też Dołęga-Mostowicz: Kocham mapy, bo mówią do mnie pogodnym, pobłażliwym tonem Ben Akiby… Czy nie jest to aby delikatna sugestia, że jednak te żydowskie korzenie litewskiego bojara, czyli dalekiego przodka Mostowicza, dają o sobie znać? O tym w poprzednim blogu. Jedną z głównych postaci powieści Znachor jest hrabia Leszek Czyński. To jest nazwisko frankistowskie. Stanisław Didier w książce Rola neofitów w dziejach Polski (1934) pisał: Już w pierwszych dniach po wybuchu powstania (listopadowego – przyp. W. L.) członkowie Klubu Patriotycznego rozpoczęli zgubną dla kraju działalność. Celem klubistów, w których szeregach znajdowało się wielu neofitów, jak np. Jan Czyński, Tadeusz Krępowiecki, Jan Majewski, Krzyżanowski… (…)

Dołęga-Mostowicz brał udział w wojnie 1920 roku, tej dwuletniej jak ją określił, walczył więc o ziemie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli o swoje ziemie. Gdy zaś przyszło walczyć o tę „plamę nad brzegami Wisły”, to uciekł wraz z całym tym sanacyjnym towarzystwem wzajemnej adoracji do Rumunii. Jako jedyny nie dotarł tam. Zginął w Kutach na polsko-rumuńskiej granicy od kul karabinu maszynowego wystrzelonych z radzieckiego czołgu.

Punkt widzenia

Tadeusz Dołęga-Mostowicz (1900-1939) był najpopularniejszym pisarzem II RP. Jego najbardziej znane powieści to Kariera Nikodema Dyzmy (1932) i Znachor (1937). Jednak zanim zaczął pisać powieści, na przełomie lat 1924/1925, został felietonistą Rzeczpospolitej, gazety konserwatywnej o profilu zbliżonym do Chrześcijańskiej Demokracji. Jego teksty z tamtego okresu wydało Wydawnictwo Akademickie „Dialog” (2017). Ten, który chcę zacytować, to Magna Amica Francja… (Wspaniała Przyjaciółka Francja…). Na początek wypada przybliżyć sylwetkę Dołęgi-Mostowicza. Wikipedia m.in. pisze tak:

Tadeusz Dołęga-Mostowicz (ur. 23 września 1900 w Głębokiem, zm. 20 września 1939 w Kutach) – polski pisarz, scenarzysta i dziennikarz. Najbardziej poczytny polski pisarz okresu międzywojennego. Popularność przyniosły mu takie powieści jak Kariera Nikodema Dyzmy, Znachor, Doktor Murek czy Pamiętnik pani Hanki, na podstawie których powstały też chętnie oglądane filmy i seriale.

Młodość i praca dziennikarska

Pochodził z Głębokiego, niedużego miasta na Witebszczyźnie (na terenie dzisiejszej Białorusi). Według metryki urodzenia przyszedł na świat 23 września 1900 roku w Głębokiem, a ochrzczony został 10 stycznia 1901 roku. Pisarz jako miejsce swoich narodzin podawał pobliski folwark Okuniewo, majątek rodziny matki, co również było zmyśleniem. Majątek ten był sprzedany przez rodzinę na długo przed jego narodzinami.

Był synem Stefana Mostowicza i Stanisławy z Potopowiczów. W Głębokiem Mostowiczowie mieszkali w domu przy ul. Krakowskiej (dziś ul. Sowiecka nr 2), obok kościoła św. Trójcy. Ojciec był prawnikiem, a matka nauczycielką. Groby rodziców pisarza znajdują się w polskiej części cmentarza w Głębokiem. Rodzina uważała się za Polaków, a w domu obecna była polska literatura (przyszły pisarz znał na pamięć całego Pana Tadeusza).

Tadeusz Mostowicz uczęszczał do gimnazjum w Wilnie, a następnie w 1915 r. rozpoczął naukę w Kijowie (według oficjalnej biografii studiował prawo na tamtejszym Uniwersytecie, zaś według relacji rodziny kontynuował naukę w gimnazjum). W tym czasie należał do konspiracyjnej piłsudczykowskiej Polskiej Organizacji Wojskowej. W 1919 r. powrócił na Kresy, gdzie zaciągnął się ochotniczo do 13 Pułku Ułanów Wileńskich pod dowództwo Jerzego Dąbrowskiego „Łupaszki”. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, a po zdemobilizowaniu w 1922 r. przyjechał do Warszawy w poszukiwaniu pracy.

W roku 1924 r. rozpoczął pracę w redakcji „Rzeczpospolitej”, wówczas czołowej gazety o profilu chadecko-narodowymi. Początkowo pracował jako korektor i reporter piszący o wypadkach i wydarzeniach kryminalnych. Na początku 1925 r. został etatowym redaktorem i publicystą gazety. Jako felietonista podpisywał swoje artykuły pseudonimem TEM lub TM, a później C. hr. Zan (czyli „Chrzan”). Wówczas też zaczął używać przy nazwisku przydomku „Dołęga”, nazwy rodowego herbu Mostowiczów. W 1925 r. na łamach gazety ukazał się również jego pierwszy literacki utwór Sen pani Tuńci.

Jako publicysta był krytykiem obozu Józefa Piłsudskiego, zwłaszcza po przewrocie majowym w 1926 r. Jego antysanacyjne felietony padały ofiarą cenzury. W publicystyce komentował m.in. drażliwe politycznie sprawy: aresztowanie gen. Malczewskiego, zaginięcie generała Zagórskiego i pobicie posła Zdziechowskiego.

Życie prywatne

Tadeusz Mostowicz po ojcu pochodził ze szlachty żyjącej od pokoleń w Wielkim Księstwie Litewskim. Mostowiczowie posługiwali się dawnym polskim herbem Dołęga, który ich protoplasta – litewski bojar Monstwild – otrzymał w trakcie unii horodelskiej w 1413 roku. Matka wywodziła się z ziemiańskiej rodziny Żabko-Potopowiczów. Rodzina pisarza mieszkała w Głębokiem. Ojciec był tam wziętym prawnikiem, a matka – z wykształcenia nauczycielka – zarządzała gospodarstwem, kształciła dzieci i zajmowała się działalnością charytatywną. Siostra matki pisarza, Teresa Potopowicz, była żoną Zygmunta Rytla, znanego inżyniera, profesora politechniki. Rytlowie wspierali przyszłego pisarza zarówno przed I wojną światową, jak i po przyjeździe do Warszawy w latach.

Śmierć

Tadeusz Dołęga-Mostowicz wziął udział w wojnie obronnej 1939 r. jako żołnierz Wojska Polskiego w stopniu kaprala, który posiadał z czasów służby w wileńskich ułanach. Zginął od sowieckich kul dnia 20 września 1939 r. w miasteczku Kuty, położonym przy granicy polsko-rumuńskiej (powiat kosowski, województwo stanisławowskie, dziś na Ukrainie). Przez lata powstało szereg sprzecznych wersji okoliczności jego śmierci, jednak na podstawie relacji naocznych świadków i zachowanych dokumentów udało się ustalić faktyczny przebieg zdarzeń.

Według zachowanych świadectw do połowy września Mostowicz przebywał w Warszawie (świadczy o tym m.in. znaleziony przy zwłokach czek od wydawnictwa „Rój” datowany na 16 września). Jak przypuszcza biograf pisarza, Jarosław Górski, Mostowicz mógł zostać zmobilizowany ze swoim buickiem i jako doświadczony kierowca brać udział w ewakuacji rządu po agresji sowieckiej 17 września 1939 r. Prawdopodobnie otrzymał rozkaz przewiezienia do nadgranicznych Kut i potem do Rumunii jakichś dygnitarzy lub dokumentów.

20 września około godziny 11.00 Mostowicz, wraz z innym żołnierzem, przyjechał ciężarówką do Kut, do piekarni Karola Różankowskiego przy ul. Tuidowskiej, aby zaopatrzyć się w chleb dla żołnierzy. W tym czasie wjechały do miasta trzy czołgi sowieckie, witane przez część ludności ukraińskiej i żydowskiej. Gdy czołgistom wskazano polską ciężarówkę wojskową stojącą przy piekarni, jeden z czołgów ruszył w jej stronę. Mostowicz z kierowcą ruszyli ciężarówką w kierunku mostu. Wówczas zostali ostrzelani przez czołg z karabinu maszynowego. Ciężarówka wypadła z drogi, prawdopodobnie przewróciła się na posesję Mojzesowiczów przy ul. Kolejowej, niedaleko kościoła ormiańskiego. Kierowcy udało się uciec, jednak kapral Mostowicz zginął na miejscu. Tadeusz Dołęga-Mostowicz był jedynym polskim żołnierzem poległym przy wycofywaniu się oddziałów polskich (30 tysięcy żołnierzy, w tym 6 tys. oficerów) do Rumunii przez most na Czeremoszu.

x

We wspomnianym na początku tekście z listopada 1927 roku Dołęga-Mostowicz pisze:

W organie Francuskiego Sztabu Generalnego „La France Militaire” z dnia 22 ub. m-ca w artykule naczelnym pt. „En Pologne” znajduje się następujący passus:

    Trzeba ustalić niektóre rzeczy.
Wojsko polskie, które stworzył Piłsudski i które wyruszyło na wojnę 6 sierpnia 1914 r., nie było wojskiem Polski niepodległej, lecz wojskiem w służbie cesarza Austrii, który sam znowu był w służbie cesarza niemieckiego, a przeto działał pour le roi de Prusse.
Czyż należało z takim hałasem nam teraz przypominać?
Powstało później wojsko Polski niepodległej, ale nie było ono stworzone przez Piłsudskiego, lecz przy współdziałaniu państw zachodnich i Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Mimo najszczerszej chęci, by okazywać uprzejmość Polsce, liczyć się z jej drażliwościami, rozumieć tragizm sumienia po wybuchu wojny r. 1914 każdemu Polakowi się nasuwający, nie możemy ukryć bolesnego rozdrażnienia, jakie w nas wywołuje to otwarcie przez dzisiejszych kierowników Polski ujawniane pragnienie przypominania nam, że jeśli nas nie sprowadzono do zagłady w r. 1914, to nie z ich pomocą, bo oni, przeciwnie, wszystko uczynili, co było w ich mocy, by dopomóc wojskom mocarstw, które przeciw nam walczyły. Jeśli się to robi przez niedopatrzenie, możemy powiedzieć, iż nie należy posuwać niezręczności aż tak daleko!
A jeśli się to robi świadomie i wyzywająco, do czegóż zamierza się tym dojść?
Bo żeby przez jakieś zboczenie, w którym nie wiadomo, czy dopatrywać trzeba nieświadomości, czy też co innego... przypominać tym, którzy przywrócili Polsce niepodległość, że w tych dniach strasznych było się przyjacielem ich wrogów, to już rzeczywiście nie wiadomo, czy tylko śmiać się z tych żartów ponurych, czy na coś podobnego oburzać...
Sprawa istotnie dla obu stron wysoce drażliwa i dlatego „trzeba ustalić niektóre rzeczy”.

Przede wszystkim żadne formacje polskie nie działały nigdy pour le roi de Prusse (w interesie króla Prus – przyp. W.L.), natomiast od chwili utraty niepodległości Polacy niezrażeni obojętnością świata na rozszarpanie ich ojczyzny wszędzie i zawsze rwali się do czynu zbrojnego w szlachetnej, a bezinteresownej walce o strzępek bodaj nadziei na odzyskanie wolności. Francuzi, którzy nigdy nie zaznali jarzma niewoli, tym niemniej powinni zrozumieć ten ofiarny aż do szaleństwa patriotyzm, który tworzył legiony w Turcji i we Włoszech, który walczył u boku Waszyngtona i pod orłami napoleońskimi. Jeżeli rozumiecie ducha legionów polskich czasu wielkiej wojny, oddających życie pod sztandarami Francji, Ameryki, Włoch i Rosji, jeżeli rozumiecie, po co zostały zlane polską krwią wąwozy Somosierry – zrozumcież i tę tragiczną pomyłkę historyczną, która stworzyła legiony Piłsudskiego. Nie wolno, największemu przyjacielowi nie wolno rzucać lekkomyślnie tak ciężkiego oskarżenia, jak zarzut „działania pour le roi de Prusse”, na tych, których pragnieniem był czyn dla ojczyzny, a tragedią – bezsilność, a błędem naiwność polityczna.

To jedno. Poza tym stwierdzić należy, iż sierpniowe i inne obchody legionowe w Polsce bynajmniej nie mają na celu „drażnienia” Francji i nigdy nie akcentują byłej niemieckiej orientacji piłsudczyków. Przyznajemy, że te obchody mogą drażnić Francuzów, lecz tylko tyle, ile drażnią samych Polaków. Toteż ten ponury żart jest właściwie jedynie nietaktownym wyodrębnianiem się grupy b. kombatantów nieakcentujących – powtarzam – swej orientacji wojennej.

Oto wszystko, cośmy uważali za niezbędne powiedzieć niesłusznie oburzonej „France Militaire” na łamach pisma, które nie tylko jest gorącym i wypróbowanym przyjacielem Francji, nie tylko reprezentuje obóz krwią z Francją podczas wojny związany, a Niemcom zdecydowanie wrogi, lecz i pisma znajdującego się w kategorycznej opozycji do „obecnych kierowników Polski”.

Magna amica Franca – sed magis amica veritas. Magna amica partie – sed magis amica Patris. (Wspaniałą przyjaciółką Francja – lecz większą przyjaciółką prawda. Wspaniałą przyjaciółką partia – lecz większą przyjaciółką Ojczyzna.)

xxx

Dołęga-Mostowicz pisze na początku, że nigdy żadne formacje polskie nie działały w interesie króla Prus. Jak nie działały, jak działały? Przecież legiony, będąc częścią wojska austriackiego, walczyły z Rosją, która była sojusznikiem Francji. Następnie odwołuje się do emocji, czyli jakiejś miłości do ojczyzny, a następnie stwierdza, że była to pomyłka polityczna. Naiwne to tłumaczenie. Z kolei Francuzi zarzucają polskim władzom, że hucznie obchodzą rocznicę 6 sierpnia 1914 roku, gdy Piłsudski ze swoją I-wszą Brygadą wszedł do Kongresówki, by wywołać powstanie antycarskie. Istotnie była to próba działania na szkodę sojusznika Francji. Jednak był on przede wszystkim socjalistą. Jeśli chciał powstania Polski, to w oparciu o państwa centralne, czyli głównie o Niemcy.

Naczelne dowództwa obu walczących stron wydały odezwy do narodu polskiego, które skrótowo cytuje Ilustrowana Kronika Polaków (Książka i Wiedza, 1967):

„Do narodu polskiego! Z woli Wszechmogącego, który kieruje losami narodów, i z rozkazu swoich Monarchów przekraczają sprzymierzone armie Austro-Węgier i Niemiec granicę, przynosząc Wam, Polakom, wyzwolenie spod jarzma moskiewskiego (…) Pełne sławy tradycje Waszej przeszłości łączą się jeszcze od czasów króla Jana Sobieskiego (…)”

„Polacy! Wybiła godzina, w której marzenie ojców i dziadów niesie Wam błogą wieść pojednania. Niechaj Naród Polski połączy się w jedno ciało pod berłem Cesarza Rosyjskiego (…) [Wielka Rosja] wierzy, iż nie zardzewiał miecz, który poraził wroga pod Grunwaldem (…)”

Później obaj cesarze wydali 5 listopada 1916 roku akt proklamujący nowe Królestwo Polskie. To był początek tworzenia nowego państwa i to Niemcy je tworzyli. Przejęli administrację po Rosjanach, stworzyli nowe prawo i instytucje niezbędne do jego funkcjonowania i w końcu powołali Radę Regencyjną i wyznaczyli jej członków. I to ona przekazała władzę Piłsudskiemu, który wrócił z więzienia w Magdeburgu, czyli z więzienia niemieckiego.

Niemcy uwięzili Piłsudskiego po tzw. kryzysie przysięgowym z dnia 9 i 11 lipca 1917 roku. Pod koniec 1916 roku legiony zostały wycofane z południowego skrzydła, gdzie walczyły po stronie Austriaków. Zostały one przerzucone na północ na niemiecką stronę. Żołnierze za namową Piłsudskiego odmówili złożenia przysięgi na wierność Królestwu Polskiemu i dotrzymanie braterstwa broni wojskom niemieckim i austro-węgierskim. Ci, którzy odmówili złożenia tej przysięgi zostali internowani w dwóch obozach, a Piłsudskiego osadzono w twierdzy w Magdeburgu. Ci, którzy złożyli przysięgę, a których dowódcą był Józef Haller, zasilili „Polnische Wehrmacht”, nazwany Polskim Korpusem Posiłkowym pod niemieckim dowództwem i rekrutowanym z poboru.

Jakby tego było mało, to z inicjatywy Komitetu Narodowego Polskiego (Dmowski) powstał w armii rosyjskiej w końcu 1914 roku Legion puławski, wcielony w 1915 roku do brygady Strzelców Polskich, od sierpnia 1917 roku w składzie I Korpusu Polskiego.

Kryzys przysięgowy miał miejsce w lipcu 1917 roku. 9 listopada wybuchła rewolucja bolszewicka w Berlinie. Proklamowano powstanie Republiki Weimarskiej. Cesarz uciekł następnego dnia do Holandii. Front niemiecko-rosyjski, czy może raczej niemiecko-bolszewicki, rwał się, bo wielu niemieckich żołnierzy dezerterowało i wracało do Niemiec. Państwo, któremu służyli, przestało istnieć. Gdyby tam były legiony, stanowiące integralną część niemieckiej armii, to czy wtedy utrzymanie tego frontu byłoby możliwe? Przecież cesarz obiecywał Polakom państwo. Czy nie byłyby one przeszkodą w likwidacji Cesarstwa Niemieckiego? Czy właśnie po to wykreowano kryzys przysięgowy? Front odbudowano, ale był to już front polsko-bolszewicki. W lutym 1919 roku doszło do pierwszych walk z wojskami bolszewickimi. Bolszewicy ogłosili po rewolucji w Berlinie, że unieważniają postanowienia traktatu brzeskiego z lutego 1918 roku i ruszają na podbój Europy. Jeszcze na północy był Wrangel, a na południu Denikin, a oni, z niewielkimi zdobyczami terytorialnymi wokół Moskwy, idą na zachód. Jakiś psychiatryk czy może raczej wszystko dokładnie wyreżyserowane? Chyba raczej wyreżyserowane.

Na mocy traktatu wersalskiego z 28 czerwca 1919 roku została ustalona granica zachodnia, południowa i północna II RP. Nie było jeszcze granicy wschodniej, którą wytyczono na mocy traktatu ryskiego z 18 marca 1921 roku. Była więc II RP pokracznym bękartem traktatu ryskiego, a nie wersalskiego, jak sugerował Mołotow. Nie mógł powiedzieć, że ryskiego, bo to przecież państwo, które on reprezentował, podpisało ten układ, a więc zgodziło się ono na „uciskanie mniejszości narodowych”. Prawda zawsze była i jest niewygodna. Wojna 1920 roku po to właśnie wybuchła, by ustalić granicę wschodnią II RP. Gdyby zrobiono to w Wersalu, to nie można by było oskarżyć tego państwa o mocarstwowe ambicje itp. W ten sposób zyskiwano argument do jego likwidacji, bo istotnie było to pokraczne państwo. Problem jednak polegał na tym, że to nie Polacy decydowali o tym, jakie chcieli mieć państwo.

Po przewrocie majowym prawdopodobnie po raz pierwszy hucznie świętowano rocznicę 6 sierpnia 1914 roku właśnie w 1927 roku, co tak zbulwersowało Francuzów. Jednak jakoś tak jest, że każdy czyn musi mieć swoją legendę. I tę legendę stworzyli piłsudczycy, którzy uznali datę 6 sierpnia za początek ich walki o niepodległość. To oni pierwsi rzucili się do czynu zbrojnego i to dzięki nim powstała II RP. Taką interpretację narzucili reszcie, gdy zdobyli władzę w państwie po przewrocie majowym. I taka nadal obowiązuje w oficjalnym przekazie. W tamtym czasie Francuzi widzieli to inaczej i ich interpretacja jest bliższa prawdy, ale ta prawda dla wielu środowisk w III RP jest bardzo niewygodna.

Dekalog

Podstawą naszego systemu wartości jest Dekalog. Tak jest w przypadku chrześcijaństwa, bez względu na wyznanie. W tym kręgu ludzie od najmłodszych lat przesiąkają nim i utrwala się on głęboko w ich psychice. Naturalnym jest więc dla nas, że nie wolno zabijać, kraść, że trzeba szanować rodziców itd. Taki sposób myślenia przenosimy na innych, również na Żydów.

Taka refleksja nasunęła mi się po przeczytaniu komentarza, w którym jeden z komentujących cytował fragment książki Albina Siwaka Syndrom gotowanej żaby. Była w nim mowa o tym, że Żukow zrobił czystkę w Biurze Politycznym i zlikwidował dwa moskiewskie garnizony NKWD, opanowane przez Żydów. Dla wielu jest to dowód na to, że od tamtego momentu w Związku Radzieckim skończyła się dominacja Żydów i że obecnie w Rosji rządzi niezależny od nich Putin.

Czy tak rzeczywiście jest? W mojej ocenie zadziałała tu kalka Dekalogu. Otóż wielu ludzi nie potrafi sobie wyobrazić sytuacji, w której Żydzi dokonują mordu na swoich współplemieńcach. A oni potrafią to zrobić, bo ich system wartości jest inny. Dekalog narzucili innym, by łatwiej im było podporządkować narody rdzenne. Oni w sytuacjach wyższej dla nich konieczności nie mają takich oporów. W tym wypadku chodziło im o przekonanie narodów rdzennych, że to Rosjanie zamordowali tych Żydów i od tego momentu Rosjanie rządzą, początkowo w Związku Radzieckim, a obecnie w Rosji. Są oni, Żydzi, mistrzami dezorientacji i robienia naiwnym wody z mózgu.

Dowodów na to, że Żydzi nie mają najmniejszych skrupułów, by poświęcić część swojego narodu, jest wiele. Krzysztof Baliński w książce Ministerstwo spraw obcych (Capital sp. z o.o., 2019) m.in. pisze:

Mamy źródła, które ujawniają, co Żydzi ukrywają – haniebny udział w zagładzie własnego narodu, i to że Mordechaja Anielewicza zdradzili ziomkowie, a pierwsze strzały w getcie oddali Żydzi do Żydów za współpracę z Niemcami. Wystarczą tylko źródła sporządzone przez Żydów, bo głos zamordowanych jest najbardziej wiarygodny i najważniejszy… (…) Źródło szczególnie niebezpieczne dla głoszonej od lat żydowskiej narracji, przeczące wszelkim oskarżeniom o współudział Polaków w zagładzie to Kronika getta warszawskiego Emanuela Ringelbluma.

Umschlagplatz (der Umschlagplatz – miejsce przeładunku, punkt przeładunkowy; przyp. W.L.). Szmerling (Żyd, komendant Umschlagplatz) – oprawca z biczem. Zbrodniczy olbrzym Szmerling z pejczem w ręku. Pozyskał łaskę (Niemców). Wierny wykonawca ich zarządzeń. […] Policja żydowska miała bardzo złą opinię jeszcze przed wysiedleniem. W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach do obozu pracy, policja żydowska parała się tą ohydną robotą. Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła dopiero jednak w czasie wysiedlenia. Nie padło ani jedno słowo protestu przeciwko odrażającej funkcji, polegającej na prowadzeniu swoich braci na rzeź. Policja była duchowo przygotowana do tej brudnej roboty i dlatego gorliwie ją wykonała. Obecnie mózg sili się nad rozwiązaniem zagadki: jak to się stało, że Żydzi – przeważnie inteligenci, byli adwokaci (większość oficerów policji żydowskiej byłą przed wojną adwokatami) – sami przykładali rękę do zagłady swych braci. Jak doszło do tego, że Żydzi wlekli na wozach kobiety i dzieci, starców i chorych, wiedząc, że wszyscy idą na rzeź […]

– zapisał Ringelblum. Zanotował też: „Pierwsze strzały w getcie w Warszawie padły od Żydów do Żydów jako kara za szpiegostwo i współpracę z Niemcami”. Mordechaj Anielewicz, dowódca „powstania”, został zdradzony przez swoich współbraci. W czasie wojny nie odnotowano przypadku Polaka, który ubrał mundur niemieckiego Gestapo. Tymczasem po getcie warszawskim krążyli Żydzi ubrani w takie mundury. W polskich archiwach zachowały się zdjęcia. (…) Dlaczego 50 esesmanów przy pomocy 200 Ukraińców i tyluż Łotyszów dokonało tak łatwo likwidacji getta? W wywózce Żydów z getta łódzkiego, jak dowodzą źródła żydowskie, uczestniczyło zaledwie kilku Niemców, którzy przyjeżdżali na pół godziny przed odjazdem pociągu do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem, a ich rola w praktyce sprowadzała się do nadzorowania odjazdu pociągu załadowanego Żydami przez żydowską policję. Dlaczego nie było żadnej próby buntu, zabicia Niemca, nawet próby ucieczki?

Hannah Arendt o roli przywódców żydowskich w zagładzie własnego narodu pisała: „Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej tej ponurej Historii”. Wiedziano o niej wcześniej, ale szczegóły po raz pierwszy wydobył na jaw Raul Hilberg w książce The Destruction of the European Jews:

Zarówno w Amsterdamie, jak i w Warszawie, Berlinie i Budapeszcie można było mieć pewność, że funkcjonariusze żydowscy sporządzą wykazy imienne wraz z informacjami o majątku, zagwarantują odzyskanie od deportowanych pieniędzy na pokrycie kosztów ich deportacji i eksterminacji, będą aktualizować rejestr opróżnionych mieszkań, zapewnią pomoc własnej policji w chwytaniu i ładowaniu Żydów do pociągów, na koniec zaś – w ostatnim geście dobrej woli – przekażą nietknięte aktywa gminy żydowskiej do ostatecznej konfiskaty. […] Gdyby nie pomoc Żydów w pracy administracyjnej i działaniach policji wyłapywanie wszystkich Żydów berlińskich byłoby wyłącznym dziełem policji żydowskiej – zapanowałby kompletny chaos bądź też doszłoby do poważnego obciążenia niemieckiej siły roboczej.

Wielu nazistów było Żydami. Można też mówić o „żydowskim przywództwie” nazistowskich Niemiec. Alfred Rosenberg, jeden z najbardziej wpływowych nazistów w otoczeniu Hitlera, ideologiczny architekt III Rzeszy, zaszczepił w umyśle Führera skrajny antysemityzm i teorie wyższości rasowej. Pochodzenia żydowskiego byli: minister propagandy Joseph Goebbels, reichsführer SS Heinrich Himmler, gubernator Generalnej Guberni syn żydowskiego adwokata z Bambergu Hans Frank, gauleiter Julius Streicher, wydawca antysemickiego i antykatolickiego „Der Stürmer”, SS Obersturmbannführer Adolf Eichmann oraz Rudolf Hess. Temu ostatniemu w faszystowskiej karierze nie przeszkodziły nawet wyraziste semickie rysy. Do najbardziej złowieszczych postaci zaliczał się Reinhard Heydrich, po ojcu Süss (o którym Himmler powiedział, iż „zwalczył w sobie Żyda”), szef RSHA, organizacji kontrolującej gestapo, policję kryminalną, wywiad i kontrwywiad. To właśnie on w 1942 roku zorganizował konferencję w Wansee poświęconą „ostatecznemu rozwiązaniu kwestii żydowskiej”. Amerykański historyk Bryan Mark Rigg ustalił, że w Wehrmachcie mogło służyć co najmniej 150 tysięcy Żydów i mischlingów (der Mischling – mieszaniec; przyp. W.L.). Trafiali również do Luftwaffe, SS i jednostek policyjnych. Wśród nich znalazło się co najmniej 21 generałów, siedmiu admirałów i jeden feldmarszałek. W lotnictwie nie tylko wódz był Żydem, lecz także jego zastępca marszałek Erhard Milch. (…) Adolf Eichmann podczas swojego procesu w Jerozolimie bronił się pokrętnie: „Dlaczego ja? Dlaczego nie miejscowi policjanci, których były tysiące? Zastrzelono by ich, gdyby odmówili wyłapania Żydów przeznaczonych do obozów zagłady. Dlaczego ich nie powiesić za to, że nie chcieli być rozstrzelani? Dlaczego ja? Każdy zabijał Żydów”. Po wojnie wielu z nich wyjechało do Palestyny. Jeszcze dziesięć lat temu w Izraelu żyło 150 osób pobierających niemieckie emerytury za służbę w Wehrmachcie. Ilu zatem ich musiało być w latach 40? Nie jest żadną tajemnicą, że na odbywające się regularnie w Niemczech zjazdy weteranów z poszczególnych jednostek Wehrmachtu przyjeżdża sporo uczestników z Izraela.

Dlaczego tak dużo Żydów przyjęło rolę kata własnego narodu? Dlaczego Żydzi walczyli i umierali za Hitlera, mimo iż mordował ich ziomków? Dlaczego żydowscy kaci nie zostali ukarani, a w 1950 roku Kneset zwolnił ich od odpowiedzialności karnej za popełnione zbrodnie, sankcjonując religijną tradycję żydowską, zgodnie z którą Żyd ratujący siebie, ma prawo wydać na śmierć swoją rodzinę, i że Żyd nie może narażać swojego życia w obronie drugiego człowieka. W Izraelu stosują zatem dwa różne kryteria moralności – z góry rozgrzeszają i usprawiedliwiają zachowania Żydów za szeroką kolaborację i współpracę z Niemcami, traktując równocześnie podobne zachowania Polaków jako naganne i godne potępienia. Wojenny koszmar Żydów, którym udało się przeżyć, nikogo w Izraelu nie interesował. Uratowani z Holokaustu uznani zostali za ludzi drugiej kategorii niegodnych miana prawdziwego Izraelity i otoczeni powszechną pogardą. Ich los kłócił się z mozolnie tworzonym wtedy przez władze wizerunkiem państwa zasiedlonego wyłącznie przez walecznych, a nie tchórzliwych. Ocalałych nazywano pogardliwie „sabuni” czyli – „mydłem”, nawiązując do produkowanego przez Niemców w obozach koncentracyjnych mydła z ludzkiego tłuszczu. Ben-Gurion o Żydach i do Żydów, którzy po wojnie trafili do Izraela powiedział publicznie: „Przeżyli dlatego, że inni musieli za nich umrzeć. […] gdybyście nie byli ostatnimi łotrami, nie stalibyście tutaj przede mną”. Przy czym odniósł te słowa także do tych, którzy ukrywani byli przez Polaków oraz do dzieci żydowskich ukrywanych w klasztorach. Ocalonymi pogardzano aż do 1961 roku, kiedy to posłużyli Ben-Gurionowi w negocjacjach z Adenauerem, od którego wytargował 5 marek niemieckich za każdy dzień pobytu Żyda w Auschwitz (także takiego, który nie był więziony, ale miał zakaz przemieszczania się).

xxx

Mamy więc pewien problem: czy naród żydowski jest narodem w naszym rozumieniu, czyli takim, który poczuwa się do pewnej wspólnoty i ma podobny system wartości i moralności? Czy naród żydowski został wybrany do panowania nad innymi narodami, czy może raczej stanowi narzędzie w ręku tych, których William Bramley, w swojej książce Bogowie Edenu, nazywa Nadzorcami i to raczej oni panują, a Żydzi są tylko wykonawcami ich woli? Zostali oni, a raczej ich część, wybrani na egzekutorów i nie mieli problemów moralnych i etycznych, by w imię jakichś celów poświęcać część swojego narodu. – No właśnie! Czy swojego? A później bez skrupułów przerzucili odpowiedzialność za swoje postępowanie na inne narody. Z drugiej strony uległość ofiar i jakby pogodzenie się ze swoim losem też jest zastanawiająca. Czy jedni i drudzy należeli do tego samego narodu? A może to właśnie ci Nadzorcy byli tymi egzekutorami?

Naziści po wojnie uciekali do Ameryki Południowej, co jest faktem powszechnie znanym. Nie działo się to przypadkiem. Na przełomie XIX i XX wieku wiele niemieckich firm tworzyło swoje filie na tym kontynencie i dzięki temu niemiecka społeczność rosła tam w siłę i była bardzo wpływowa. Echa tego dały jeszcze znać o sobie podczas Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w Meksyku w 1970 roku. W ćwierćfinale doszło do spotkania RFN – Anglia, czyli rewanżu za finał z 1966 roku, gdy Anglia pokonała Niemcy 3:2 po kontrowersyjnym golu uznanym przez sędziego liniowego ze Związku Radzieckiego, którym był Azer Tofik Bachramow. Geoff Hurst strzelił tak, że piłka trafiła w poprzeczkę, odbiła się od ziemi i wyszła w pole. Tofik Bachramow stwierdził, że piłka odbiła się za linią i na tej podstawie szwajcarski sędzia Gottfried Dienst uznał gola. Tylko dwa europejskie państwa nie transmitowały meczów z Meksyku: Albania i… Polska. Wtedy Anglia przegrała z Niemcami 3:2. Nie tak dawno temu udało mi się obejrzeć dwa skróty z tego meczu. Pierwszy z niemieckiej telewizji, w której pokazano to, co chcieli Niemcy zobaczyć, czyli wygraną Niemiec 3:2. Mecz w regulaminowym czasie zakończył się remisem 2:2. W dogrywce Niemcy strzelili trzecią bramkę. I na tym koniec niemieckiej wersji. Drugi skrót pochodził z włoskiej telewizji i tam pokazano to, co działo się dalej, po tym jak Niemcy strzelili trzecią bramkę. Anglicy wyrównali na 3:3, ale sędzia orzekł, że był spalony, choć go nie było i bramki nie uznał. Później w polu karnym, w sytuacji, gdy Anglik wychodził na pozycję sam na sam z bramkarzem, niemiecki obrońca skosił go. To był ewidentny rzut karny, którego sędzia nie podyktował. Skąd pochodził sędzia? Z… Argentyny!

Jednak nie wszyscy naziści uciekali do Ameryki Południowej. Byli tacy, którzy uciekali do… Palestyny. I może to początkowo oni, a obecnie ich dzieci i wnuki, rządzą Izraelem. A skoro tak, to może łatwiej zrozumieć powojenną politykę Izraela i to, co teraz dzieje się w strefie Gazy.

Baliński napisał, że Eichmann podczas procesu w Jerozolimie bronił się pokrętnie:

Dlaczego ja? Dlaczego nie miejscowi policjanci, których były tysiące? Zastrzelono by ich, gdyby odmówili wyłapania Żydów przeznaczonych do obozów zagłady. Dlaczego ich nie powiesić za to, że nie chcieli być rozstrzelani? Dlaczego ja? Każdy zabijał Żydów.

Czy to było pokrętne tłumaczenie? W moim odczuciu logiczne. „Zastrzelono by ich”. Kto? Zastanawia ta forma bezosobowa. Kto ich tak terroryzował, że mieli do wyboru: albo ja zabiję, albo mnie zabiją. Czy można w takiej sytuacji potępiać takie zachowanie? Instynkt samozachowawczy każdego człowieka nie pozostawia mu wyboru. „…gdyby odmówili wyłapania Żydów przeznaczonych do obozów zagłady.” Kto wyznaczył Żydów, których miano wywieźć do obozów? To była bardzo skomplikowana operacja, bo przecież zwożono ich z całej okupowanej Europy. Ktoś też zaopiekował się majątkiem wywiezionych:

…funkcjonariusze żydowscy sporządzą wykazy imienne wraz z informacjami o majątku, zagwarantują odzyskanie od deportowanych pieniędzy na pokrycie kosztów ich deportacji i eksterminacji, będą aktualizować rejestr opróżnionych mieszkań, zapewnią pomoc własnej policji w chwytaniu i ładowaniu Żydów do pociągów, na koniec zaś – w ostatnim geście dobrej woli – przekażą nietknięte aktywa gminy żydowskiej do ostatecznej konfiskaty.

Komu te aktywa zostały przekazane? Tego nie wiemy, wiemy natomiast, że Żydzi domagają się od państwa polskiego rekompensaty za mienie pożydowskie, które ktoś wcześniej sobie przywłaszczył. – Perfidia doskonała. Widać więc, że problem z Żydami jest wielki, bo nawet nie wiemy czy tylko ich można obwiniać za to wszelkie zło, jakie dzieje się na świecie, czy może za nimi kryje się jeszcze ktoś inny.

Pieniądz

Ostatnio jeden z komentujących podesłał mi link do książki Bogowie Edenu Williama Bramley’a. Jest w niej mowa o tym, jak różne bractwa i tajne stowarzyszenia wpływały na bieg dziejów. Sugeruje on również, w oparciu o przytaczane dowody, że ci Nadzorcy, jak ich nazywa, wykonują polecenia istot pozaziemskich. Jestem w trakcie lektury tej książki, ale z ciekawości zajrzałem do rozdziału o pieniądzach, bo uważam je za diabelski wynalazek. Może nie tyle same pieniądze, co inflację, która jest narzędziem do okradania ludzi z ich pracy. Bramley m.in. tak pisał:

„Opisany wyżej inflacyjny papierowy pieniądz stał się nową „wiedzą” wprowadzoną przez rewolucjonistów spod znaku Bractwa. Najwcześniejsza wersja tego systemu została wprowadzona w Holandii w roku 1609, kiedy to Holendrzy i Hiszpanie zawarli rozejm kończący Wojnę Osiemdziesięcioletnią. W wyniku rozejmu utworzono niepodległą Republikę Holenderską i jeszcze w tym samym roku założono oficjalnie Bank Amsterdamski.

Będąc prywatną własnością rozwinął on działalność opartą na wyżej opisanym systemie inflacyjnego pieniądza papierowego. Kierowała nim grupa finansistów, którzy połączyli swoje zasoby metali szlachetnych w celu stworzenia podstawowych aktywów banku. Na mocy wcześniej zawartego porozumienia z holenderskim rządem bank ten pomógł siłom holenderskim w zakończeniu wojny z Hiszpanią poprzez puszczenie w obieg czterokrotnie większej ilości pieniędzy niż wartość jego podstawowych aktywów. Dzięki tym „skredytowanym w 3/4 niczym” pieniądzom holenderskie magistraty mogły finansować konflikt. W tym miejscu ujawnia się główny celu tworzenia inflacyjnego pieniądza papierowego, którym jest umożliwienie narodom prowadzenia wojen i ich przedłużania. Ponadto utrudnia on ludziom wysiłki związane z utrzymaniem własnej egzystencji w warunkach nowoczesnej ekonomii z powodu masowego zadłużenia i pasożytniczego przejmowania dóbr wywoływanego przez ten system. Co więcej, stała inflacja zmniejsza wartość pieniędzy znajdujących się w posiadaniu ludzi, dzięki czemu wartość zgromadzonych przez nich dóbr stopniowo maleje. Dzięki systemowi papierowego pieniądza cele Nadzorców wyrażone w opowieściach o Raju i Wieży Babel zostały znacznie rozszerzone.”

Jednak inflacja pojawiła się znacznie wcześniej. Paul Herrmann w książce Siódma minęłaósma przemija (PIW, 1967) pisze:

„Wreszcie następuje to, co musi nastąpić, gdy wydaje się więcej niż się zarabia: bankructwo państwa. Doszło do tego około roku 300 po Chr., za panowania cesarza Dioklecjana. Człowiek prywatny ogłasza w takich razach upadłość, państwo radzi sobie w inny sposób. Skreśla swe zobowiązania przez rozpętanie inflacji. Tak właśnie zrobił Dioklecjan.

Posiadamy rozpaczliwe relacje ojców, których ciężko zarobione oszczędności, mające zapewnić egzystencję żonie i dzieciom, znikły niby dym na wietrze. Czytamy pełne zdumienia opisy, że kura, która niedawno kosztowała kilka drachm, podskoczyła nagle w cenie do trzydziestu tysięcy drachm, że na dom, który w 267 roku po Chr. był oszacowany na dwa tysiące drachm, można w 307 roku po Chr. uzyskać hipotekę w wysokości 3 800 000 drachm, itd. I podobnie jak Niemcy w miliardach marek, tak ludzie z okresu Dioklecjana liczyli w tysiącach i miliardach drachm.”

Jak widać, nie tylko papierowy pieniądz może być źródłem inflacji. Ci, którzy analizują temat pieniądza, nie stawiają jednak podstawowego pytania: kto go wymyślił? Stwierdzają tylko, że w pewnym momencie rozwój gospodarczy wymusił jego powstanie i w zasadzie do tego się ograniczają. Nawet Willem Middelkoop w książce Wielki reset; Walki ze złotem i koniec systemu finansowego (Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2016) ogranicza się do stwierdzenia:

„Od 700 roku przed Chrystusem ludzie z niemal wszystkich kultur – Majowie, Inkowie, Egipcjanie, Grecy, Rzymianie, Bizantyjczycy, Osmanowie i Arabowie – uważali złoto i srebro za cenne środki wymiany. Z powodu ich szczególnych własności, czyli rzadkości i atrakcyjności, te cenne kruszce na tysiące lat ukształtowały podstawę systemów pieniężnych na całym świecie.”

Dlaczego dalej nie poszedł tym tropem? Jak to się stało, że w tym samym czasie prawie wszystkie kultury uznały oba metale za wygodny środek wymiany? Może było tak, że to ktoś odgórnie podjął taką decyzję. W takim wypadku wypadałoby sobie zadać kolejne pytanie: kto? Być może jest ono zbyt niebezpieczne. Pozostają więc domysły i próba wyciągnięcia wniosków z tych informacji, którymi dysponujemy.

W tym miejscu ujawnia się główny celu tworzenia inflacyjnego pieniądza papierowego, którym jest umożliwienie narodom prowadzenia wojen i ich przedłużania. Tak pisze William Bramley. Czy rzeczywiście tak jest, że do prowadzenia wojen niezbędny jest pieniądz inflacyjny. Gdy się spojrzy na hiperinflację w Niemczech w 1923 roku i na Węgrzech w 1946 roku, to łatwo zauważyć, że powstały one po wojnach. W Polsce była wielka inflacja po stanie wojennym w 1982 roku. Natomiast inflacja z lat 1989 i 1990 nie powstała po wojnie. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że inflacja czy hiperinflacja nie pojawia się w czasie wojny. Dowodu nie trzeba daleko szukać. Mamy wojnę na Ukrainie, w którą zaangażowana jest Polska i na potęgę się zadłuża, a złotówka ma się dobrze. Jest to nawet logiczne, bo kto chciałby walczyć za pieniądze nic nie warte. Jakkolwiek paradoksalnie by to zabrzmiało, to wojny wymagają stabilnej sytuacji gospodarczej i finansowej. Dopiero po ich zakończeniu można dokonywać eksperymentów.

Bardzo wysoka inflacja czy hiperinflacja pojawia się wtedy, gdy masowo drukowany czy kreowany elektronicznie pieniądz, trafia do rąk mas. Gdy trafia tylko w określone miejsca, tak jak to jest w wypadku firm związanych z przemysłem zbrojeniowym, to jej nie ma. Tak jest obecnie. Wszystko więc zależy od tych, którzy te mechanizmy uruchamiają. Oni mogą wszystko. Mogą skierować strumień pustego pieniądza do wybranych odbiorców, albo mogą rozdać go wszystkim. Nic tu nie dzieje się przypadkiem i nie są to procesy, które dokonują się niezależnie od woli ludzi, a może raczej tych, którzy podporządkowali ich sobie.

W blogu Pieniądze pisałem:

„Żydzi rządzą pieniądzem od bardzo dawna, ale przed nimi byli Fenicjanie i to prawdopodobnie od nich wiele się nauczyli. Wmówili wszystkim, że rozwój może następować, gdy na rynku jest coraz więcej pieniędzy, a kredyt musi być oprocentowany. A dlaczego nie może być rozwoju, gdy ilość pieniądza jest stała? Gdy ilość pieniądza jest stała, a następuje rozwój, czyli pojawia się na rynku więcej dóbr i usług, to pieniądz zyskuje na wartości. Zysk oszczędzającego polegałby nie na dopisaniu mu odsetek, tylko na tym, że po jakimś czasie za te same pieniądze mógłby nabyć więcej dóbr i usług. Ryzyko kredytobiorcy polegałoby na tym, że w momencie spłaty kredytu ta sama nominalnie ilość pieniędzy miałaby znacznie większą moc nabywczą niż w momencie jego zaciągnięcia. Rola banku sprowadzałaby się do pośrednictwa pomiędzy oszczędzającymi, a kredytobiorcami. I mógłby on tylko pożyczyć pieniądze tych, którzy je tam wcześniej zdeponowali. Nie byłoby żadnej giełdy, żadnych funduszy inwestycyjnych i temu podobnych wynalazków. Po co? Pieniądz zyskiwałby na wartości w miarę rozwoju i upływu czasu. Wszystko byłoby odwrotnie niż teraz. A czy w takiej sytuacji możliwe byłyby jakieś wojny i konflikty zbrojne?”

W powyższym cytacie wspomniałem o giełdzie, to może warto poznać mechanizm jej działania. W sposób bardzo prosty i obrazowy opisał to Bolesław Prus w powieści Emancypantki (PIW, 1957):

„Niech pani wyobrazi sobie, że mój pryncypał, dzięki stosunkom z zagranicą, no i telegramom, na kilkanaście albo i na kilkadziesiąt godzin wcześniej niźli reszta śmiertelników wie o spadaniu lub wznoszeniu się rozmaitych wartości pieniężnych. To pozwala mu kupować z zyskiem jedne papiery i sprzedawać z zyskiem, a przynajmniej bez straty, inne rozmaitym biedakom czy naiwnym, którzy nie otrzymują depesz z zagranicy.

Niech pani doda, że w specjalnej kancelarii mego pryncypała roją się jak muchy w jatce: lichwiarze, kupcy zbożowi, leśni, okowiciani, cukrowi i mnóstwo niewyraźnych figur, między którymi nie brak nawet pana Zgierskiego. Wszyscy ci ludzie działający niby to samoistnie i na własny rachunek są tylko agentami naszego banku. Tam dostają instrukcje, według których kupują i sprzedają zboże, wełnę, domy, place, sumy spadkowe – wszystko, co pani chce. Nie zdziwiłbym się, gdyby w naszym biurze sprzedawano nawet kobiety do tureckich haremów albo niewolników południowo-amerykańskim plantatorom.

U nas wszystko: kupione, sprzedane, wynajęte czy pożyczone, musi przynosić zysk, i to nie byle jaki…

W tym miejscu opowiadania pan Kazimierz delikatnie ujął rękę Madzi zasłuchanej i zdumionej. – Ten bankier musi być zdolnym człowiekiem… – wtrąciła Madzia. – Więc ciągnie zysk ze swoich nadzwyczajnych zdolności…

Nie, pani, on wcale nie potrzebuje być zdolnym. On zarabia za to, że jego biuro jet zbiegowiskiem głupców, których kieszenie oporządzają łotry. To biuro jest podobne do lasu, do którego zwabia się zwierzynę, ześwistuje się gończe psy i zawiadamia myśliwych. Myśliwi strzelają zające i dudki, psy dostają ochłapy, a mój pryncypał pobiera myto – od zwierzyny za las, od myśliwych za polowanie, no i coś jeszcze oszczędzana ochłapach wydawanych gończym…”

Czym zatem jest pieniądz? Kto go wymyślił? Jaka jest jego natura? Czy jest tylko środkiem wymiany? Z tego, co powyżej, wynika, że jest czymś więcej. Jest instrumentem wykorzystywanym do manipulowania procesami gospodarczymi i do podporządkowywania ludzi. Dzięki niemu wywołuje się wojny, rewolucje społeczne, utrzymuje się terrorystów, wszelkiego rodzaju demagogów itp.

Więcej o inflacji w bogach Inflacja w Polsce, Hiperinflacja i Hiperinflacja c.d.

Hymn

26 marca piłkarska reprezentacja Polski, po wygranym meczu barażowym z Walią, awansowała do finałów mistrzostw Europy. Tak więc zapewne, tradycyjnie, będzie mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Niemniej jednak będzie to okazja do trzykrotnego odegrania Mazurka Dąbrowskiego. Warto więc może bliżej przyjrzeć się temu hymnowi, okolicznościom jego powstania i głównym postaciom tamtych wydarzeń. Informacje zawarte w tym blogu pochodzą z Wikipedii, która bardzo obszernie o tym pisze. Ja wybrałem tylko niewielkie fragmenty, które skłaniają do pewnych refleksji.

Mazurek Dąbrowskiego – polska pieśń patriotyczna z 1797 roku, od 26 lutego 1927 oficjalny hymn państwowy Rzeczypospolitej Polskiej.

Słowa hymnu – nazywanego Pieśnią Legionów Polskich we Włoszech – zostały napisane przez Józefa Wybickiego. Autor melodii, opartej na motywach ludowego mazurka (właściwie mazura) pozostaje nieznany. Początkowo sądzono, że melodię tę skomponował książę Michał Kleofas Ogiński (twórca poloneza – Pożegnanie ojczyzny), potem materiały archiwalne temu zaprzeczyły i do dziś najczęściej autorzy śpiewników i prac naukowych podają określenie „melodia ludowa” (a niektórzy dodają do tego asekuracyjny znak zapytania).

Pieśń powstała w mieście Reggio nell’Emilia w ówczesnej Republice Cisalpińskiej (obecnie północne Włochy), jednak dokładna data i okoliczności jej napisania oraz pierwszego wykonania nie są pewne, do dziś pozostając przedmiotem sporów wśród historyków. Według Wojciecha Podgórskiego było to:

między 16, a 19 lipca 1797 r. – pod wpływem pierwszego wzruszenia, jakie opanowało Wybickiego na widok polskich mundurów, orłów, sztandarów – powstały strofy żołnierskiego wyznania wiary: Jeszcze Polska nie umarła.

29 sierpnia 1797 gen. Dąbrowski pisał do autora tekstu z Bolonii (powinno być: Dąbrowski pisał z Bolonii do autora tekstu – przyp. W.L.): Żołnierze do Twojej pieśni coraz więcej gustu nabierają. Z początkiem 1798 znana była już we wszystkich zaborach. Tekst ogłoszono po raz pierwszy w Mantui w lutym 1799 w gazetce „Dekada Legionowa”. Śpiewana była podczas triumfalnego wjazdu gen. H. Dąbrowskiego i J. Wybickiego do Poznania 3 listopada 1806 r., podczas powstania listopadowego (1830), styczniowego (1863), przez Polaków na Wielkiej Emigracji, w czasie rewolucji 1905, I i II wojny światowej.

Legiony Polskie we Włoszech.

Legiony Polskie we Włoszech – polskie formacje wojskowe, tworzone na terenie współczesnych Włoch, których celem była walka o niepodległość Polski. Walczące u boku wojsk francuskich i włoskich w latach 1797–1807, utworzone z inicjatywy Jana Henryka Dąbrowskiego przez Francuzów w północnych Włoszech.

Po III rozbiorze nastąpiła emigracja żołnierzy i oficerów z Polski do Włoch i Francji. Dzięki wpływom Napoleona, za pośrednictwem Agencji (polska organizacja emigracyjna założona w Paryżu po upadku powstania kościuszkowskiego w 1794) Jan Henryk Dąbrowski podpisał 9 stycznia 1797 umowę z nowym rządem Republiki Lombardzkiej. Współtwórcami Legionów byli Karol Kniaziewicz, Józef Wybicki i Antoni Amilkar Kosiński.

Oddziały otrzymały nazwę Legionów Polskich. Mundury i sztandary były zbliżone do polskich, język komend i stopnie wojskowe również były polskie. Na szlifach widniał włoski napis Ludzie wolni są braćmi. Kokardy przypięte do mundurów były trójkolorowe w nawiązaniu do rewolucji francuskiej, symbolizujące sojusz i protekcję Republiki. Dąbrowski zagwarantował ochotnikom obywatelstwo lombardzkie z prawem powrotu do kraju, gdy Lombardia będzie już wolna i bezpieczna.

W maju 1797 w szeregach Legionów stanęło około 7 tys. żołnierzy, głównie Polaków przebywających na emigracji oraz polskich jeńców i dezerterów z armii austriackiej generała Dagoberta von Wurmser w Mantui (6 tys. Polaków), wcielonych do niej uprzednio i zmuszanych do walki z Francuzami.

Początkowo Legiony walczyły u boku Napoleona. Pierwszy raz w kwietniu 1797 pod Rimini, Weroną i nad jeziorem Garda, w akcji przeciw zbuntowanemu ludowi włoskiemu. Po zawarciu pokoju z Austrią (w październiku tegoż roku w Campo Formio) przeistoczyły się w Korpus Posiłkowy Republiki Cisalpińskiej. Część legionistów została wysłana do Rzymu, gdzie Francja obaliła wkrótce rządy papieskie. W listopadzie 1798 uczestniczyli oni w obronie Republiki Rzymskiej. Miesiąc później oddziały legionistów pod dowództwem Karola Kniaziewicza przyczyniły się do zwycięstwa Francuzów pod Civita Castellana. Potem brali udział w zwycięskiej ofensywie republikanów na Królestwo Neapolu. Następnie tłumili antyfrancuskie powstanie chłopskie w Republice Patrenopejskiej, utworzonej w południowych Włoszech. Tu sformowano pułk jazdy istniejący potem pod różnymi nazwami, m.in. jako ułani nadwiślańscy.

W 1799 r. polscy legioniści (ok. 8 tys.) wzięli udział w walkach z wojskami II koalicji antyfrancuskiej. W tym okresie legiony poniosły szereg porażek i ciężkie straty, np.: w bitwach pod Weroną, Magnano, w oblężonej Mantui, bitwach nad Trebbią, I bitwie pod Novi i bitwie pod Bosco. Straty pierwszej legii wynosiły 2 tys. zabitych i rannych; w drugiej legii, dowodzonej wówczas przez Dąbrowskiego, pozostało tylko 800 żołnierzy zdolnych do walki. W 1799 r. powstał nad Renem, dowodzony przez gen. Kniaziewicza, legion zwany naddunajskim, a w roku 1800 Dąbrowski odbudował 6-tysięczny legion pod nazwą Pierwsza Polska Legia.

W tym czasie Francuzi odnosili kolejne zwycięstwa nad wojskami koalicji na wielu frontach, m.in.: pod Zurychem (Szwajcaria), Castricum (Holandia) w 1799 oraz pod Marengo (Włochy) i Hohenlinden (Bawaria) w 1800. Rosja poróżniona z Austrią i Wielką Brytanią wycofała się z koalicji antyfrancuskiej, a Austria zawarła pokój z Francją w Lunéville w lutym 1801 r., ale skończona wojna nie przyniosła jednak pozytywnego rozwiązania kwestii polskiej. To powodowało rozprzężenie w armii, zwątpienie, dochodziło do otwartej krytyki polityki Francji. Oficerowie podawali się do dymisji. Niewygodne Napoleonowi legie zostały wysłane na wyspę Hispaniola/San Domingo (obecnie Haiti) do tłumienia antyfrancuskiego powstania niewolników murzyńskich. Do Europy powróciło zaledwie kilkuset legionistów, którzy nie zostali zabici przez tubylców, nie zmarli wskutek chorób tropikalnych i nie osiedlili się w Ameryce. Istnieją także przesłanki, iż znaczna część Legionów Polskich, widząc haitańską walkę wyzwoleńczą, odniosła się do historii swojego narodu i przyłączyła się do walki przeciwko dodatkowym siłom francuskim.

W 1803 legioniści polscy jako wojsko najemne walczyli z Anglikami w Apulii, a w 1805 przyczynili się do zwycięstwa wojsk napoleońskich we Włoszech pod Castelfranco. Następnie w 1806 brali udział w walkach z ekspedycją sił brytyjskich w Kalabrii (południowe Włochy). W 1807 r., gdy armia napoleońska dotarła na Śląsk podczas wojny z Prusami, w Nysie, Prudniku, Korfantowie, Wrocławiu, Brzegu z pozostałości Legionów utworzono Legię Polską (Legion Polski) która, gdy dotarła do Warszawy, została przemianowana na Legię Nadwiślańską. Wielu oficerów Legionów Polskich w latach 1815-31 było podstawą armii Królestwa Polskiego i brało udział w nieudanym Powstaniu listopadowym.

Jan Henryk Dąbrowski

Jan Henryk Dąbrowski, herbu Virgo Violata (ur. 2 sierpnia 1755 w Pierzchowie, zm. 6 czerwca 1818 w Winnej Górze) – polski generał, wolnomularz, uczestnik insurekcji kościuszkowskiej (1794), twórca Legionów Polskich we Włoszech, inicjator powstania wielkopolskiego 1806 roku, naczelny dowódca wojsk polskich w 1813, senator, wojewoda Królestwa Polskiego w 1815, generał jazdy armii Królestwa Polskiego w 1815.

Syn pułkownika Jana Michała Dąbrowskiego i Zofii Marii Dąbrowskiej z domu von Lettow-Vorbek, herbu Lemiesz. Ojciec po zdobyciu Gdańska (1734) wcielony został do wojska saskiego. Matka (ur. 10 stycznia 1724 w Wiatowicach, w Małopolsce) była córką Chrystiana Lucjana von Lettowa, generała Gwardii Konnej Koronnej z rodziny pochodzenia kurlandzkiego, ale zupełnie spolonizowanej, i Ludwiki von Lettow (Allan), Szkotki, córki pułkownika Allana z Regimentu Gwardii Konnej Wlk. Księstwa Litewskiego i siostry gen. Wilhelma Miera, twórcy i dowódcy Regimentu Gwardii Konnej Koronnej.

Jan Henryk opuścił Polskę w 1766. Zamieszkał w domu ojca w Hoyerswerdzie i rozpoczął naukę na kolegium w Kamenz w Saksonii. Służbę rozpoczął w 1771 w stopniu podchorążego w wojsku saskim. W 1773 został podporucznikiem pułku szwoleżerów, a w 1777 przeszedł do gwardii. W 1779 odbył bez wielkich sukcesów kampanię w wojnie zwanej „kartoflaną”. Wojna ta nie obfitowała w większe bitwy, bowiem była to wojna manewrowa, prowadzona w celu osaczenia i odcięcia przeciwnika od magazynów, bez wdawania się w starcia zbrojne. W czasie osiemnastoletniego pobytu na obczyźnie przesiąknął w dużej mierze kulturą niemiecką (m.in. uwielbiał literaturę niemieckojęzyczną), słabo mówił po polsku, ale język ojczysty przypomniały mu obie siostry.

Od 1780, w stopniu porucznika, służył w gwardii elektorskiej w Dreźnie. Tymczasem liczba Polaków wokół Dąbrowskiego malała. Po zerwaniu unii polsko-saskiej, Polacy masowo opuszczali szeregi armii saskiej, a więc siłą rzeczy Dąbrowski wtapiał się w środowisko niemieckojęzyczne. W tym okresie Dąbrowski zdobył przygotowanie jako dowódca średniego szczebla. Wziął udział – za przyzwoleniem króla Fryderyka II – w manewrach armii pruskiej we Wrocławiu latem 1786 i manewrach wojsk rosyjskich w 1788.

W 1792 przeszedł do wojska polskiego, co nie obyło się bez namów najpierw ze strony kapitana Michała Sokolnickiego, potem generałów Krzysztofa Karwickiego, a na koniec samego króla Stanisława Augusta, który osobiście prosił elektora o zwolnienie ze służby cenionego oficera. Przyjęty do Wojska Polskiego w stopniu podpułkownika 28 czerwca, szybko awansował na wicebrygadiera 14 lipca 1792. Służył w 1 Brygadzie Kawalerii Narodowej (1 Wielkopolska), przydzielony do odwodu królewskiego, nie wziął czynnego udziału w walkach w 1792. Niezorientowany jeszcze w stosunkach, złożył przysięgę na wierność konfederacji targowickiej. W lutym 1793 roku stawił opór w Gnieźnie wkraczającym wojskom pruskim, proponował przebijanie się do wojsk francuskich, rozbiorowy sejm grodzieński (1793) wprowadził go do Komisji Wojskowej Koronnej, przygotowującej redukcję armii i przyznał mu 2000 złotych. Uznany został za „kolaboranta” i nie został dopuszczony do konspiracji.

W czasie insurekcji kościuszkowskiej wsławił się obroną Warszawy (zwłaszcza 28 VIII pod Marymontem i Powązkami) i wyprawą do Wielkopolski, gdzie został awansowany na stopień generała-porucznika. Wyprawa ta rozpoczęta została z oddziałami w sile 3 tys. ludzi i 16 dział od przebicia się 13 września pod Kamionem przez kordon pruski, po czym Dąbrowski pomaszerował do Wielkopolski, gdzie pod Słupcą połączył się z 4 tys. powstańców. Następnie zajął Gniezno i Bydgoszcz, a dzięki licznym działaniom pozorowanym wywołał panikę w Poznaniu, Toruniu i Gdańsku. Po klęsce maciejowickiej wycofał się z Wielkopolski. 18 listopada 1794 dostał się do niewoli rosyjskiej pod Radoszycami i został zmuszony (wraz z Kościuszką) do podpisania wyrzeczenia się walki z Rosją i jej sprzymierzeńcami w przyszłości. Nagrodzony złotą obrączką Ojczyzna Obrońcy Swemu.

Po upadku insurekcji nie przyjął propozycji służby w armii pruskiej i rosyjskiej, lecz w poszukiwaniu dróg odbudowy Polski, zawitał najpierw do Berlina, gdzie został przyjęty przez Fryderyka Wilhelma II, a następnie udał się przez Saksonię do Paryża, gdzie dotarł 30 września 1796. Dąbrowski udał się natychmiast do Józefa Wybickiego, z którym łączyła go dawna przyjaźń, a który pertraktował z Dyrektoriatem organizację legionów polskich u boku armii francuskiej. Wkrótce generał złożył na ręce ministrów Delacroix i Pétieta prośbę o przydział do sztabu armii generała Klébera, którego poznał w czasie podróży przez Niemcy, a 10 października wystosował do Dyrektoriatu memoriał postulujący utworzenie legionów polskich przy armiach reńskiej i włoskiej.

Józef Rufin Wybicki

Józef Rufin Wybicki herbu Rogala (ur. 29 września 1747 w Będominie, zm. 10 marca 1822 w Manieczkach) – polski pisarz i polityk, szambelan Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1780 roku, wolnomularz, napisał słowa Pieśni Legionów Polskich we Włoszech – późniejszego polskiego hymnu narodowego Mazurka Dąbrowskiego.

Z wykształcenia prawnik, działalność polityczną rozpoczął w wieku 20 lat jako poseł na sejm w I Rzeczypospolitej. Jego protest przeciw wszystkim aktom Sejmu Repninowskiego uznawany jest za jedną z ostatnich prób pozytywnego zastosowania liberum veto. Uczestnik konfederacji barskiej, na polecenie dowództwa konfederacji jeździł z poufnymi misjami do krajów europejskich. Reformator praw w Polsce przedrozbiorowej. Przystąpił do konfederacji targowickiej, potem był uczestnikiem insurekcji kościuszkowskiej. Długoletni współpracownik oraz przyjaciel gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, z którym wziął udział w wyprawie na pomoc powstańcom w Wielkopolsce w 1794, a później współdziałał w Legionach Polskich we Włoszech, w których powstanie w 1797 miał znaczący wkład. Podczas wizyty w obozie legionów we Włoszech w 1797 stworzył słowa pieśni, która stała się później polskim hymnem narodowym – Mazurka Dąbrowskiego. Uczestnik wojen napoleońskich, w 1807 roku przyczynił się do utworzenia Księstwa Warszawskiego, którego był jednym z czołowych polityków. Podczas wojny polsko-austriackiej w 1809 organizował obronę Wielkopolski przed wojskami nieprzyjaciela. Po kongresie wiedeńskim współtworzył Królestwo Polskie. Senator-wojewoda Księstwa Warszawskiego od 1807 roku, senator-wojewoda Królestwa Polskiego od 1815, prezes Sądu Najwyższego Królestwa Polskiego w latach 1817–1820.

Józef Wybicki urodził się 29 września 1747 w Będominie koło Kościerzyny jako syn Piotra i Konstancji z Lniskich herbu Ostoja Pruska. Według samego Wybickiego jego ród miał wywodzić się od pochodzącego z Danii wojskowego Wybena, który w 1549 zaciągnął się na służbę u króla Zygmunta Augusta; odtąd jego potomkowie zamieszkiwali na Pomorzu Gdańskim, przyjmując z czasem nazwisko Wybicki; współczesne badania nie potwierdziły jednak tego twierdzenia. Józef Wybicki miał siedem sióstr: Mariannę, Brygidę, Barbarę, Elżbietę, Rozalię, Justynę, Konstancję (cztery wstąpiły do klasztoru), oraz brata Joachima, który został księdzem.

Dwór Józefa Wybickiego w Będominie, obecnie siedziba Muzeum Hymnu Narodowego; Źródło: Wikipedia.

Pierwsze wystąpienie Józefa Wybickiego na szerszym forum publicznym miało miejsce w 1764, kiedy odbyła się elekcja ostatniego władcy Rzeczypospolitej Stanisława Poniatowskiego. Wyjazd na elekcję Wybicki zawdzięczał związanemu z Czartoryskimi wojewodzie pomorskiemu Pawłowi Mostowskiemu, który chciał zabrać z sobą jak najwięcej zwolenników Poniatowskiego. Pobyt w Warszawie wywarł bardzo duże wrażenie na niemającym jeszcze dużo doświadczenia politycznego Wybickim. Głosował za Poniatowskim, nie zdając sobie sprawy, że jego elekcja odbywa się pod naciskiem carycy Katarzyny II. Dopiero po latach w swoim wspomnieniach właściwie ocenił ówczesną sytuację polityczną, pisząc, że elekcja to

obrządek próżny, zapytania szyderskie, bo już wiedziano niecofniętą wyrocznią Petersburga, że Poniatowski będzie królem.

Kontakty z przyszłymi członkami konfederacji barskiej Wybicki zaczął nawiązywać wkrótce po przyjeździe do Warszawy w 1767. Konfederacja w Barze została zawiązana w obronie wiary katolickiej i przeciwko polityce Rosji prawie jednocześnie z wystąpieniem sejmowym Wybickiego – 29 lutego 1768. Zaraz po powzięciu wiadomości o utworzeniu konfederacji poseł postanowił do niej przystąpić, m.in. na skutek wieści o ekscesach wojsk rosyjskich w jego dobrach.

Po klęsce konfederatów w bitwie pod Kcynią, w której wziął udział, Wybicki zbiegł przez Gdańsk i Lubekę do Holandii. 10 października 1770 został studentem prawa, filozofii i nauk przyrodniczych w Lejdzie pod przybranym nazwiskiem Josephus Enkler. Rok później wrócił do kraju i został wysłany z misją dyplomatyczną do Wiednia, gdzie miał nawiązać kontakt z ambasadą francuską. Jeszcze przed wyjazdem 5 sierpnia 1772 otrzymał od władz konfederackich, które rezydowały wówczas w Cieszynie (Cieszyn należał wtedy do monarchii Habsburgów i nie był częścią państwa polskiego), stopień wojskowy pułkownika. W Wiedniu spotkał się z księciem Antonim Barnabą Jabłonowskim (także konfederatem), z którym wiązały go już serdeczne stosunki. Po klęsce polityki barskiej i I rozbiorze Polski Wybicki powrócił do kraju.

Kiedy po fiasku polityki reform i porażkach w wojnie polsko-rosyjskiej król w lipcu 1792 przystąpił do konfederacji targowickiej, Wybicki początkowo poszedł w jego ślady, również zostając członkiem konfederacji, szybko jednak przeszedł na stronę zwolenników dalszej walki z Rosją. W obliczu coraz wyraźniej się zarysowującej perspektywy upadku kraju nastroje powstańcze i spiskowe narastały w Polsce już od dłuższego czasu. Uczestnikiem spisku, zawiązanego na emigracji w Saksonii przez Ignacego Potockiego, Hugona Kołłątaja i Tadeusza Kościuszkę, w kraju został też Wybicki, który należał do prawego skrzydła spiskowców. Po wybuchu insurekcji kościuszkowskiej wszedł do jego władz.

Na okres ten przypada również pierwsze spotkanie Wybickiego z Janem Henrykiem Dąbrowskim, przyszłym twórcą Legionów Polskich we Włoszech. Spotkanie to miało miejsce w dramatycznych okolicznościach. Dąbrowski, który młodość spędził w Saksonii i słabo mówił po polsku, dopiero w 1792 przeszedł z armii saskiej do wojska polskiego. Niezorientowany w miejscowych stosunkach, przystąpił do konfederacji targowickiej, przez co posądzono go o zdradę. Podejrzenia o wrogie knowania doprowadziły w końcu do wytoczenia mu sprawy sądowej na sesji departamentu wojskowego, która odbyła się w Warszawie 1 maja 1794. Dąbrowskiemu groziła nawet kara śmierci, został jednak uniewinniony dzięki mowie, jaką w jego obronie wygłosił Wybicki.

Wybicki był jednym z wielu Polaków, którzy po upadku powstania kościuszkowskiego udali się na emigrację. Większość działaczy znalazła się w Paryżu, gdzie szybko podzielili się na stronnictwa odzwierciedlające niedawne podziały polityczne w kraju. Wybicki należał do konserwatywno-umiarkowanej Agencji, w której działali też Franciszek Barss i Józef Wielhorski, dążącej do odbudowy kraju w oparciu o zasady ustrojowe Konstytucji 3 maja. Początkowo współpracował też z radykalną Deputacją Polską, której celem były kontynuacja działalności spiskowej i ponowne wzniecenie powstania w kraju przy pomocy Francji i Turcji. Wybicki był jednym z 23 emigrantów powołujących Deputację, opracował też Myśli, będące swego rodzaju „aktem wiary” ruchu. Na skutek niesnasek politycznych pomiędzy emigrantami w lutym 1796 od Deputacji oddzielił się bardziej umiarkowany obóz Polscy Uchodźcy, stawiający na pomoc Francji, którego Wybicki, obok Barssa, był jednym z głównych działaczy.

Wybicki cały czas korespondował też z Dąbrowskim, zachęcając go do przyjazdu do Francji. Namowy te wkrótce zakończyły się sukcesem. W lutym 1796, a więc już po III rozbiorze Polski, po otrzymaniu kolejnego listu od Wybickiego, Dąbrowski zdecydował się na emigrację, wkrótce opuścił Polskę i po wielu perypetiach 30 września 1796 dotarł do Paryża.

xxx

Pieśń Legionów powstała w lipcu 1797 roku, a z początkiem 1798 roku znana już była we wszystkich zaborach. Wygląda więc na to, że masoni mieli dobrze zorganizowaną siatkę współpracowników. Śpiewano ją podczas tych wszystkich bezsensownych powstań, które tylko pogarszały sytuację Polaków, zamiast ją poprawiać.

Po III rozbiorze Rzeczypospolitej nastąpiła emigracja oficerów i żołnierzy do Włoch i Francji. To oni wraz z jeńcami i dezerterami z armii austriackiej tworzyli te Legiony. Mamy w tym wypadku sytuację podobną do tej, jaka miała miejsce podczas II wojny światowej. Armia Andersa została utworzona z jeńców Armii Czerwonej i ochotników, którzy do niej wstąpili. I całe to towarzystwo zostało wyprowadzone do Iranu, który był podporządkowany Anglosasom, tak jak Północne Włochy Napoleonowi. Legiony walczyły w całej Europie Zachodniej, podobnie jak wojsko polskie podczas II wojny światowej. To cecha charakterystyczna tej nowej rzeczywistości, jaka powstała po likwidacji państwa polskiego i utworzeniu unii personalnej z Litwą. Piastowie walczyli na swoim terenie i starali się odzyskać wcześniej utracone ziemie. Za Jagiellonów wojsko poszło na wschód, na obce ziemie i tam walczyło w obronie obcych interesów. Obecnie mamy powrót do jagiellońskiej paranoi.

Wacław Gąsiorowski w powieści „Rok 1809” tak pisał:

„Ludności tego państewka wolno było ginąć w Hiszpanii, podziewać się nad Renem, walczyć w cesarskich czworobokach, lecz ludności tej nie wolno było myśleć o wzmacnianiu własnych strażnic granicznych. – Księstwo Warszawskie!”

Zarówno Dąbrowski jak i Wybicki byli masonami, o czym pisze Wikipedia, więc nie jest to żadna tajemnica. Bliższe przyjrzenie się ich życiorysom pozwala na poznanie metod działania masonerii. U Dąbrowskiego można dopatrzyć się korzeni kurlandzkich i może stąd właśnie takie pozytywne nastawienie do wszystkiego, co niemieckie, a u Wybickiego – duńskich. Można powiedzieć, że masoneria, poprzez małżeństwa, przenika do elit politycznych każdego państwa. W ten sposób tworzy się nieformalna, ponadnarodowa organizacja, która realizuje własne cele, a raczej cele tych, którzy ją stworzyli i nie są to cele któregokolwiek z tych państw. Księstwo Warszawskie było modelowym przykładem takiego państwa i modelowym przykładem wykorzystania tych elit. Przykład ze współczesności? Proszę bardzo! Radek Sikorski: żona – amerykańska Żydówka, syn – w armii amerykańskiej.

Dąbrowski był bardziej Niemcem niż Polakiem, podobnie jak Donald Tusk. Wziął udział w manewrach armii pruskiej we Wrocławiu latem 1786 i manewrach wojsk rosyjskich w 1788. Złożył przysięgę na wierność konfederacji targowickiej, a więc poparł Rosję. Później uczestnik insurekcji kościuszkowskiej, tym razem przeciwko Rosji, czyli powstaniu, którego konsekwencją był III rozbiór Rzeczypospolitej. Po jego upadku nie przyjął propozycji służby w armii pruskiej i rosyjskiej. Niby walczył przeciwko zaborcom, a oni składali mu propozycje zatrudnienia w swoich armiach. Nie skorzystał. Rozkazy nakazały udać się do Paryża.

Z kolei Wybicki to też niezłe ziółko. Przystąpił do konfederacji barskiej, której skutkiem był I rozbiór Rzeczypospolitej. Po klęsce konfederatów uciekł do Holandii. Później przystąpił do konfederacji targowickiej. Jednak polecenie służbowe nakazało mu przejść na stronę zwolenników walki z Rosją. W Saksonii zawiązał się spisek, którego uczestnikami byli Ignacy Potocki, Hugon Kołłątaj i Tadeusz Kościuszko. Do nich, w kraju, dołączył Wybicki. Jego owocem była insurekcja kościuszkowska, a jej konsekwencją III rozbiór Rzeczypospolitej. I ci, którzy swoimi długoletnimi działaniami doprowadzili do jej upadku, zaczęli „walczyć” o jej odbudowę. Jeśli to nie jest paranoja, to co to jest? To jest masoneria. Tak działa. I dziś działa dokładnie tak samo.

Dąbrowskiego, z racji przystąpienia do Targowicy, posądzono o zdradę i groziła mu nawet kara śmierci. Uratował go swoją mową obrończą Wybicki. Tak więc targowiczanin wybronił targowiczanina, a obaj uchodzą za wielkich patriotów.

Mamy więc taką sytuację, że nasz hymn narodowy zawdzięczamy dwóm masonom zależnym od swoich francuskich braci i stąd nie dziwi słowo „Bonaparte” w nim zawarte. Ten hymn jest jednym z tych elementów, który ma tworzyć w nas poczucie patriotyzmu i utożsamianie się z wartościami, które są w nim wyśpiewywane. Jest to więc jeden z oficjalnych elementów polskości. Pozostałe to katolicyzm i język. W to każą nam wierzyć masoni czy ich nieznani przełożeni. W ten sposób tworzy się z nas ludzi bez tożsamości. Dlaczego? Najlepiej ujął to Bolesław Prus we wstępie do swojej najlepszej powieści „Faraon”, a moim zdaniem, najlepszej – napisanej w języku polskim. Pisał tak:

„Rodowici Egipcjanie mieli barwę skóry miedzianą, czym chełpili się, gardząc jednocześnie czarnymi Etiopami, żółtymi Semitami i białymi Europejczykami. Ten kolor skóry, pozwalający odróżnić swego od obcego, przyczyniał się do utrzymania jedności narodowej silniej aniżeli religia, którą można przyjąć, albo język, którego można się wyuczyć.

Z biegiem czasu jednak, kiedy państwowy gmach zaczął pękać, do kraju coraz liczniej napływały obce pierwiastki. Osłabiały one spójność, rozsadzały społeczeństwo, a nareszcie zalały i rozpuściły w sobie pierwotnych mieszkańców kraju.”

Żydzi i masoneria wmawiają nam, że istotą polskości jest katolicyzm, no i oczywiście język. A więc są to elementy łatwe do przyjęcia przez obcych. W ten sposób polskość się rozmywa i na tej zasadzie całe Kresy nazywa się Polską. Dla mnie jednak Kresy zawsze były obce, bo nie mam tam korzeni. Również Katyń i rzeź wołyńska nie były udziałem mojej rodziny, natomiast Oświęcim – był. Dlaczego w tym kraju Zulu-Gula nikt nie mówi o tym, że nie byłoby Katynia i Wołynia, gdyby po I wojnie światowej nie przyłączono do ziem polskich Kresów, czyli ziem dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Po tych wszystkich negatywnych doświadczeniach, które opisałem w blogu „Ukraińskość”, całkowicie niezrozumiałym wydaje się taki krok. A jednak Żydzi zdecydowali, że tak ma być. Dobrze wiedzieli, do czego dążyli.

Andrzej B. Legocki w artykule O współczesnym rozumieniu polskości pisze m.in.:

„Oczywistym wymogiem tożsamości plemiennej jest pochodzenie od wspólnych przodków. Naród bowiem stanowi wspólnotę żywych i umarłych, od których żyjący się wywodzą.”

No właśnie! Ta tożsamość plemienna. Moje najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa, które bardzo utkwiły mi w pamięci, związane są z tym, co usłyszałem od mojej matki. Często na określenie czegoś, co jest niewyobrażalnie drogie używała określenia „sumy bajońskie”. Często też, gdy natrętnie zadawałem jakieś pytania typu: kiedy coś zrobimy czy kiedy gdzieś pojedziemy – odpowiadała: kiedy, kiedy! jak szły Szwedy. Mamy więc tu odniesienie do dwóch tragicznych wydarzeń związanych z historią Korony, czyli Polski. Szwedzi złupili Koronę, ale tę polską, bez włączonej do niej po unii lubelskiej części ukraińskiej. Sumy bajońskie również dotyczyły dawnej, polskiej Korony, czyli ziem polskich. Tych doświadczeń ludzie z kresowymi korzeniami nie mają i dlatego są mi obcy. Nie ma to najmniejszego znaczenia, że mówią po polsku i są katolikami: języka można się wyuczyć, wyznanie zmienić. I tak Kresy stały się “polskie”. W ludzie, z którego się wywodzę, pamięć o potopie, po trzystu latach, nadal była żywa. Kiedy więc widzę ludzi, którzy śpiewają ten masoński hymn, wymachują biało-czerwonymi flagami czy przypinają sobie godło narodowe, to nic to dla mnie nie znaczy. Każdy to może zrobić. I tak ta polskość rozrzedza się w tej wielonarodowej zbieraninie. Dokładnie tak samo, jak w dawnym Egipcie. To jest proces, którego nie można zatrzymać, ale może warto wiedzieć, jakie tu mechanizmy uruchomiono i dlaczego, jak Polak, to musi być katolik i dlaczego ma kochać i ginąć za ojczyznę, bliżej zresztą nieokreśloną i o nieustalonych na trwałe granicach.

x

Każdy osąd wynika z doświadczenia, czyli osobistych przeżyć. Mój negatywny stosunek do Kresów, Wschodu i prawosławia nie jest bezpodstawny. Mieszkam w południowej części województwa podlaskiego, która historycznie była częścią Wielkiego Księstwa Litewskiego. Dominującą ludnością na tym terenie są prawosławni Białorusini i Ukraińcy. Mój ojciec, który trafił tu w latach 50-tych na podstawie nakazu pracy, zawsze nazywał te tereny zachodnią Białorusią, bo wtedy białoruscy działacze wysyłali petycje do władz Związku Radzieckiego o przyłączenie Białostocczyzny do Białorusi. Ja z kolei miałem okazję przez 25 lat obracać się w środowisku prawosławnych Białorusinów i Ukraińców. I na własnej skórze doświadczyłem ich wrogiego stosunku do Polaków i katolików. Ja wprawdzie katolikiem jestem tylko z racji chrztu, na to nie miałem wpływu, ale dla nich to nie ma znaczenia. Dla nich każdy, kto nie jest prawosławny, jest obcy. Tego prawosławnego fundamentalizmu nie rozumiałem, ale zrozumiałem, gdy dowiedziałem się, że prawosławni to tak naprawdę arianie. Bliżej im do protestantyzmu, na który często przechodzą. O tym, że prawosławni, to prawdopodobnie arianie, pisałem w blogu “Arianie”. Ci ludzie mają inny system wartości, niż mój, a ich serca są skierowane na wschód. Natomiast moje serce jest skierowane na zachód. Dlatego łatwo mi rozpoznać tożsamość tych, którzy są apologetami słowiańszczyzny i panslawizmu. Dla mnie słowiańszczyzna i panslawizm są obce. Ja tego nie rozumiem.

Ukraińskość

W poprzednim blogu (Kredyt hipoteczny) cytowałem fragment artykułu ze strony internetowej Myśli Polskiej, w którym autor napisał: Jeśli nie dnia, to przynajmniej nie ma tygodnia, w którym nie potwierdzałoby się, że obecne terytorium Polski będzie służyło także narodowi ukraińskiemu. A skoro tak, to wypada sobie zadać podstawowe pytanie: Czym jest ukraińskość i czy ukraińskość to nienormalność?

Zapewne mało osób wie, że wspólne państwo polsko-ukraińskie istniało przez ponad 200 lat. Tak było od unii lubelskiej w 1569 roku do pierwszego rozbioru w 1772 roku. Bezpośrednio przed unią lubelską wydzielono z Wielkiego Księstwa Litewskiego województwo podlaskie, bracławskie, Wołyń i Kijowszczyznę i wcielono je do Korony. To było to wspólne państwo polsko-ukraińskie, które nadal nazywano Koroną. Dlaczego tak się stało, że połączono ze sobą tak odmienne byty? Różniły je poziom życia gospodarczego i społecznego, ustrój i wyznanie. Takie łączenie wody z ogniem musiało od początku rodzić problemy i tak też się stało. I prawdopodobnie pomysłodawcom tego projektu właśnie o to chodziło.

Rzeczpospolita po unii lubelskiej w 1569 roku; źródło: Wikipedia.

Powstania na Ukrainie to był jakby znak firmowy tego kraju. W sumie było ich dziewięć. Od pierwszego powstania Kosińskiego (1591-1593) do ostatniego – Paleja (1702-1704). Najsłynniejsze to oczywiście powstanie Chmielnickiego (1948-1657). I to właśnie powstanie opisuje Sienkiewicz w powieści Ogniem i mieczem. Jest to niewątpliwie najlepsza część całej Trylogii. Sienkiewicz jej genezę tak wyjaśniał: powstała ona „z rozczytywania się w kronikach i pamiętnikach z epoki, którą odczuwałem artystycznie mocniej niż inne okresy dziejów, i z chęci pokrzepienia serc”. Powiedział też, że wszystkie postacie z Trylogii są autentyczne, żadnej sobie nie wymyślił. Można więc po części traktować ją jako dokument epoki. Niektóre opisy wydają się tak wyraziste, że aż trudno uwierzyć, by autor zmyślał. Jak ten poniżej:

Panu Skrzetuskiemu nie było danym widzieć bitwy, gdyż wraz z taborem został w Korsuniu. Zachar umieścił go w rynku, w domu pana Zabokrzyckiego, którego czerń poprzednio powiesiła – i postawił straż z niedobitków Mirhorodzkiego kurzenia, bo tłuszcza ciągle rabowała domy i mordowała każdego, kto się jej wydał Lachem. Przez wybite okna widział pan Skrzetuski gromady pijanych chłopów, krwawych, z pozawijanymi rękawami koszul, włóczących się od domu do domu, od sklepu do sklepu i przeszukujących wszystkie kąty, strychy, poddasza; od czasu do czasu wrzask straszliwy oznajmiał, że znaleziono szlachcica, Żyda, mężczyznę, kobietę lub dziecię. Wyciągano ofiarę na rynek i pastwiono się nad nią w sposób najstraszliwszy. Tłuszcza biła się ze sobą o resztki ciał, obmazywała sobie z rozkoszą krwią twarze i piersi, okręcała szyje dymiącymi jeszcze trzewiami. Chłopi chwytali małe Żydzięta za nogi i rozdzierali wśród szalonego śmiechu tłumów. Rzucano się i na domy otoczone strażą, w których zamknięci byli znakomici jeńcy, zostawieni przy życiu dlatego, że spodziewano się po nich znacznego okupu. Wówczas Zaporożcy lub Tatarzy stojący na straży odpierali tłum, grzmocąc po łbach napastników drzewcami od pik, łukami lub batami z byczej skóry. Tak było przy domu pana Skrzetuskiego. Zachar kazał ćwiczyć chłopstwo bez miłosierdzia, a Mirhorodcy spełniali z rozkoszą rozkaz. Niżowi bowiem przyjmowali chętnie w czasie bitew pomoc czerni, ale pogardzali nią bez porównania więcej od szlachty. Przecie niepróżno zwali się „szlachetnie urodzonymi Kozakami!” Sam Chmielnicki darowywał potem niejednokrotnie znaczną ilość czerni Tatarom, którzy gnali ją do Krymu i stamtąd sprzedawali do Turcji i Azji Mniejszej.

Tłum więc szalał na rynku i dochodził do tak dzikiego opętania, że w końcu począł się wzajemnie mordować. Dzień zapadł. Zapalono całą jedną stronę rynku, cerkiew i dom parocha. Szczęściem wiatr zwiewał ogień ku polu i przeszkadzał szerzeniu się pożaru.(…)

I dalej pisze:

Rozbójniczy ruch Zaporoża i ludowe powstanie ukraińskiej czerni potrzebowały jakichś wyższych haseł niż rzeź i rozbój, niż walka z pańszczyzną i z magnackimi latyfundiami. Zrozumiał to dobrze Chmielnicki i korzystając z tlejących się rozdrażnień, z obopólnych nadużyć i ucisków, jakich nigdy w onych surowych czasach nie brakło, socjalną walkę zamienił w religijną, rozniecił fanatyzm ludowy i zaraz w początkach przepaść między oboma obozami wykopał – przepaść, którą nie pergaminy i układy, ale krew tylko mogła wypełnić.

I pragnąc z duszy układów, siebie tylko i własną potęgę chciał ubezpieczyć – a potem?… Co miało być potem, hetman zaporoski nie myślał, a w przyszłość nie patrzył i nie dbał o nią.

x

Były też trzy powstania kozackie na terenie Rosji. Ostatnie – Pugaczowa (1773-1775). Po nim caryca Katarzyna II zlikwidowała Sicz Zaporoską. Ziemie Zaporoża nadano szlachcie rosyjskiej, wywodzącej się po części z rodzin kozackich.

Kozacy niby zniknęli, ale jakby nie do końca. Pojawili się ich następcy – hajdamacy. Dali o sobie znać w 1734, w 1750 i w 1768 roku jako sprawcy największej i najbardziej krwawej rebelii – koliszczyzny. Później zrywy hajdamaków zdarzały się rzadziej i nie były tak gwałtowne jak wcześniej.

Hajdamacy (z tur. hajdmak – rabować, grabić, ścigać, pędzić) – uczestnicy zbrojnych napadów rozbójniczych na terytorium Ukrainy Prawobrzeżnej w Rzeczypospolitej Obojga Narodów w XVIII wieku. Wywodzili się ze zbiegłego ukraińskiego chłopstwa, zubożałych mieszczan, Kozaków zaporoskich. Łączyła ich wspólna profesja. Na co dzień działali w luźnych grupach trudniących się rozbojem i napadami. – Wikipedia.

Koliszczyzna – powstanie chłopskie pod przywództwem Maksyma Żeleźniaka i Iwana Gonty skierowane głównie przeciwko szlachcie polskiej oraz ludności żydowskiej i duchowieństwu. Trwało od czerwca do lipca 1768 roku na Ukrainie prawobrzeżnej i przejawiało się masowymi pogromami Polaków, Żydów, duchowieństwa rzymskokatolickiego i unickiego, z których to pogromów największe rozmiary osiągnęła rzeź humańska. Powstanie zostało stłumione przez wojska rosyjskie i polskie. Liczbę ofiar koliszczyzny szacuje się na 100 000 do 200 000 zamordowanych.

Słowo „koliszczyzna” ma różne znaczenie, m.in. pochodzi ono od okrzyku „Koli! Koli!” (Kłuj), który miał być słyszany podczas mordów. Oznaczało też ono na Naddnieprzu rzeźników wyspecjalizowanych w zabijaniu świń. – Wikipedia.

W czerwcu 2018 roku ukazał się w tygodniku Polityka artykuł 250 lat po rzezi humańskiej. Poniżej fragment:

Rankiem 21 czerwca na spotkanie Kozaków wyszli z chlebem i solą najbardziej szanowani obywatele w otoczeniu miejscowych urzędników. Zgromadzeni pod Humaniem chłopi nie czekali jednak na ich zaproszenie. Wdzierając się za mury, dali początek trwającej dwa dni rzezi. Żydom obcinano ręce i uszy, wyciągano ich z piwnic i domów. Polskich szlachciców przywiązywano do pala, bito, kłuto spisami, by na koniec dobić nożem lub wystrzałem z broni palnej. Uczniowie ze szkoły bazylianów byli torturowani. Sceną największych zbrodni stały się miejscowe świątynie. Nie mogąc sforsować drzwi synagogi, Kozacy podciągnęli na miejsce armaty i ostrzelali ją ze wszystkich stron. Wyniesione stamtąd zwoje Tory chłopi rozłożyli na ulicach i jeździli po nich końmi. Uciekające w panice rodziny szlacheckie chowały się po piwnicach, rowach, zaroślach, skąd były wywlekane, pędzone i gromadzone na placu targowym, by tam dokonać żywota.

Przed niesławnym 1768 r. hajdamacy pojawiali się i znikali, ale nie stanowili problemu natury politycznej. Na miano przełomu zasługuje moment przyjęcia przez nich haseł obrony prawosławia i usunięcia polskiej szlachty z tamtych ziem. Stało się tak za sprawą dwóch splecionych ze sobą wydarzeń. Pierwszym była bezpardonowa rywalizacja, jaką na Rusi toczyły Kościoły prawosławny oraz grekokatolicki. Wschodni katolicy, zwani unitami, byli w drugiej połowie XVIII w. prawdziwą potęgą. Pod względem liczby parafii stanowili największą w Rzeczpospolitej wspólnotę wyznaniową, większą nawet od rzymskiego katolicyzmu.

Hasła wzywające do walki z unitami głosiło wielu prawosławnych duchownych. Jednym z najbardziej wpływowych i charyzmatycznych był ihumen monasteru motronińskiego Melchizedek Znaczko-Jaworski, mianowany przez moskiewskiego patriarchę namiestnikiem Cerkwi na Prawobrzeżnej Ukrainie. Jego kazania piętnujące duchowieństwo i wiernych Kościoła unickiego jako zdrajców padły na podatny grunt za sprawą zawiązanej w marcu 1768 r. konfederacji barskiej. Garnąca się pod ich sztandary szlachta katolicka obrała sobie za cel powstańczą walkę przeciwko wpływom Rosji. Opierając się na hasłach obrony Kościoła katolickiego i rozprawy ze zdrajcami ojczyzny, wzbudzili wielki niepokój wśród Rusinów. Po ziemiach ukrainnych lotem błyskawicy rozniosły się pogłoski o okrucieństwach konfederatów i nawracaniu miejscowych siłą, co jeszcze mocniej zaogniło stosunki w kresowym kotle. Wymowna była skarga, jaką na konfederatów wnieśli mieszczanie z Kaniowa: „Po całej Ukrainie czynili różne niepokoje i okrucieństwa, więc takimi nieprzystojnymi uczynkami dali podstawy hajdamactwu”.

x

Czym było to powstanie? Co do tego opinie historyków są podzielone i nie ma jednoznacznej oceny. Wikipedia zamieszcza ich kilka. Najlepsza, według mnie, jest ta:

Tadeusz Korzon zacytował opinię Stanisława Augusta o genezie koliszczyzny, uzupełniając ją:

Fanatyzm grecki i niewolniczy walczy ogniem i mieczem z fanatyzmem katolickim i szlacheckim… To pewna, że bez konfederacyi Barskiej nie byłoby tego nowego nieszczęścia. Poprawiwszy ostatnie zdanie, czyli raczej, dodawszy do niego dwa wyrazy: bez hasła religijnego w konfederacyi Barskiej, otrzymamy najtrafniejszą i z najpoważniejszego źródła pochodząca wskazówkę do zrozumienia stanu umysłów i przyczyn klęski Humańskiej. W szczegółach sprawa ta modyfikuje się o tyle, że wezwanie do krwawego dzieła wyszło zza Dniepru, spoza granicy rosyjskiej, moralnym zaś sprawcą jego był Melchizek-Znaczko Jaworski.

xxx

Konfederacja barska to było dzieło masonów, głównie francuskich. Henryk Rolicki w książce Zmierzch Izraela (1932) pisał: Stwierdzę tylko, że skoro – w myśl utartych poglądów – dziełem wolnomularstwa jest Bar, Konstytucja 3-go Maja i Insurekcja Kościuszkowska, to także jej rachunek obciążają polityczne skutki tych dzieł: Pierwszy Rozbiór, Drugi Rozbiór i Trzeci Rozbiór.

Na podstawie przytoczonych przykładów widać jaką mieszanką wybuchową są antagonizmy wyznaniowe i społeczne. Czy zatem ukraińskość to nienormalność? Obawiam się, że jest to czymś o wiele bardziej niebezpiecznym, bo nieobliczalnym. Ktoś może powiedzieć, że współcześni Ukraińcy są inni. Może są. A jeśli – nie? Już mamy pierwsze oznaki tego, że jednak nie są inni. Tak łatwo ich podburzyć, wzbudzić w nich emocje, te złe emocje. A warto jeszcze pamiętać o tym, że mamy w Polsce prawosławnych, nie tylko rytu kijowskiego, ale i moskiewskiego. Siedzimy na beczce prochu. I mam takie wrażenie, że mało kto zdaje sobie z tego sprawę, że najgorszym, co może nas spotkać to nie wojna, to wojna domowa. To już jest wspólne państwo polsko-ukraińskie z przewagą żywiołu ukraińskiego.

Rozum

W 2005 roku na jakiejś amerykańskiej stronie natrafiłem na pewną refleksję, która utkwiła mi w pamięci, nie tylko ze względu na myśl w niej zawartą, ale również dlatego, że została ona trafnie zobrazowana. Poniżej jej treść:

Reason is man's means of survival.
Reason is man's only means of knowing reality, upon which his survival in reality depends.
Whether man is alone on a desert island, scurrying around with a pack of savages, or living in a city of billions: man must think – and then act on his thinking, if life is his goal.
Źródło: Wikipedia.

To obraz „Geograf” Jana Vermeera, ukończony w 1669 roku. Wikipedia tak m.in. pisze:

Portrety naukowców były częstym motywem XVII-wiecznego holenderskiego malarstwa. Jako pierwszy uczonego wśród naukowych przyrządów namalował ok. 1630 Rembrandt. Później temat ten był podejmowany przez jego uczniów oraz innych malarzy, którzy go spopularyzowali. Vermeer wpisywał się w ten trend, portretując astronoma i geografa. Obraz Astronom jest bardzo zbliżony do Geografa i wielokrotnie oba płótna były sprzedawane razem. Oba przedstawiają mężczyznę o kręconych włosach i ubranego w długą, obfitą szatę, być może Antonie van Leeuwenhoeka. Badacze wskazują na widoczne podobieństwo między ryciną Rembrandta, przedstawiającą Fausta a Geografem.

x

Kiedy więc zobaczyłem po raz pierwszy ten obraz, to od razu pomyślałem sobie, że niemożliwe okazało się możliwe, czyli namalowanie myślenia, a więc pośrednio rozumu. O tym, że rozum, a raczej jego wykorzystanie, jest podstawą ludzkiego działania, dobrze wiedzą Żydzi. Zbigniew Krasnowski (Tadeusz Gluziński) w książce Światowa polityka żydowska (1934) w rozdziale Judaizm, czyli systemat „kawałów żydowskich” pisał:

Żydostwo – w dążeniu do urzeczywistnienia swoich podstawowych zadań – nie może obyć się bez pomocy narodów rdzennych, a ta pomoc z ich strony jest trudna do uzyskania, bo polega na naruszeniu ich najżywotniejszych interesów.

Pomocy tej nie może przeto żydostwo uzyskać drogą prostą, ale tylko okólną – przez rzucanie haseł i idei zawierających w sobie treść dwuznaczną, obliczoną na wprowadzenie w błąd otoczenia, które, idąc na ich lep, musi żydostwu ulegać i działać na jego korzyść wbrew własnym interesom.

Te hasła i idee, korzystne dla żydostwa w jego dotychczasowym bycie i szkodliwe dla reszty narodów, stanowią treść judaizmu, czyli inaczej – „kawałów żydowskich”.

Sami żydzi, rzecz naturalna, w publikacjach przeznaczonych na użytek wewnętrzny, nie negują istnienia takiego systematu, jakkolwiek nie dają mu właściwej nazwy – nazwy judaizmu.

Rozpatrując znaczenie dwóch największych, jak stwierdza autor (dr J. Thon – przyp. W.L.), zdobyczy w historii żydowskiej w ciągu ostatnich 2 tysięcy lat – tzw. deklaracji Balfoura i tzw. traktatu o mniejszościach – i wskazując, że żydom udało się wyzyskać formułkę oficjalną Woodrowa Wilsona o „samostanowieniu narodów”, pomimo że właściwie żydów, jako narodu rozproszonego, bezterytorialnego, ta formułka nie powinna była dotyczyć, dr Jehoszua Thon w końcu 1928 r. tak pisał:

Otóż w tej właśnie sprawie żydom wypadło, ma się rozumieć, tylko instynktownie, zupełnie nieświadomie – uczynić „kawał żydowski”.

Kawałów żydowskich” było na świecie bardzo, bardzo dużo, poczynając od X przykazań naszego nauczyciela Mojżesza, a kończąc kawałami czasów naszych. Utrzymuję tylko, że wszystkie te kawały pracowały najmniej dla nas. One były w istocie zupełnie kosmopolityczne, rzekłbym nawet: „kosmiczne”. Inne narody, silne, bardzo często „kawał żydowski” wykorzystywały, ale nam one mało korzyści przynosiły. Tym razem jednak ten kawał żydowski, przynajmniej teoretycznie, był akurat na naszą korzyść. Myśmy – jak mam to rzec? – podpowiedzieli światu interpretację, która była bardziej odpowiednia dla naszych potrzeb. Myśmy wnieśli różnicę między „narodem” a „państwem”, prawie żeśmy niejako te dwa pojęcia sobie przeciwstawili i „wszechwładzę” państwa ograniczyli na rzecz narodu… – „Hajnt”, Warszawa, nr 274, 23 XI 1928 r. – „10 lat historii żydowskiej”, dr Jehoszua Thon.

Autor, rzecz naturalna ze względów zrozumiałych, uważa za wskazane podkreślić na wszelki wypadek, że te kawały „pracowały jak najmniej” dla… żydów, a więcej przynosiły korzyści narodom rdzennym…

O tych „korzyściach” chyba najlepiej sądzić mogą narody rdzenne, które odczuwają na sobie ich skutki…

Czy choćby judofobia, która towarzyszy żydostwu we wszystkich krajach od zarania historii żydowskiej, nie jest dowodem, jaką „korzyść” wyciągają narody rdzenne z „kawałów żydowskich”?

Na istnienie tych „kawałów” i na posiłkowanie się nimi przez żydostwo wskazują również – prócz wyżej przytoczonego – także inne świadectwa działaczy żydowskich, jakkolwiek nie wyrażają się one tak otwarcie, tak jasno, jak uczynił to dr Jehoszua Thon.

My idziemy bez żołnierzy i bez armatpisał w 1927 r. Apolinary Hartglas, działacz żydowski z terenu Polski, gdy omawiał walkę żydowską o urzeczywistnienie ideałów syjonistycznych nie posiadamy żadnych wyspecjalizowanych oficerów, nie bijemy i nie zabijamy, nie idziemy siłą pięści, lecz siłą duszy i ludzkiego rozumu, aby zdobyć nasz kraj.

I jeszcze jeden środek materialny, poza materiałem ludzkim, posiadamy, a tym jest pieniądz– „Hajnt”, Warszawa, nr 78, 1 IV 1927 r. – „Pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy”. A. Hartglas, część I.

Ale wszak ideał syjonistyczny nie ogranicza się do zdobycia Erec Israel.

Erec Israel – pisał tenże autor dalej – jest dla nas tylko metropolią światowego żydostwa, jest tylko historycznym i jedynym krajem, gdzie żydzi będą mogli tworzyć większość ludności o silnej warstwie pracowników na roli i włościan, gdzie żydzi będą mogli rozwijać się samodzielnie, tworząc własne formy polityczne i kulturalne. Ze zdrowego i samodzielnego Erec Israel będzie się rozwijała kultura żydowska we wszystkich krajach golusa, gdzie jeszcze pozostali – lecz całe żydostwo z całego świata będzie nadal tworzyło jeden naród. I my twierdzimy, że bez silnego ekonomicznie żydowskiego rozproszenia nie możemy mieć ekonomicznie silnej kolonizacji żydowskiej w Erec Israel… – „Hajnt”, Warszawa, nr 79, 3 IV 1927 r. – „Pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy”, A. Hartglas, część II.

Już z przytoczonych wyżej wywodów Apolinarego Hartglasa – wywodów, ma się rozumieć, ogólnikowych – wynika, że środki walki żydostwa o urzeczywistnienie ideałów żydowskich polegają przede wszystkim na sile rozumu, a więc na różnych koncepcjach myśli żydowskiej, które ułatwiają poddanie otoczenia wpływom żydowskim.

Czyż koncepcje o rzekomym „wybraństwie” żydostwa, o jego „misji” wśród tych narodów, o jego „pokojowości” itp. „kawały żydowskie” nie są wyrazem sprytu i rozumu żydowskiego?

Prócz tego środkiem walki – w myśl wywodów Apolinarego Hartglasa – jest umiejętne stosowanie wobec swego otoczenia czynnika ekonomicznego, stanowiącego również „kawał żydowski” i polegającego na podsunięciu narodom rdzennym obecnie istniejącej budowy gospodarczej, która umożliwia żydostwu ograbienie ich z pieniądza.

Nieco konkretniej o charakterze tych środków walki, stosowanych przez czynniki żydowskie w zwalczaniu napotykanych przez siebie przeciwności, wypowiedział się prezes Organizacji Syjonistycznej w Stanach Zjednoczonych, Louis Lipski, na XIV Kongresie Syjonistycznym w Wiedniu (sierpień 1925 r.), gdy brał w obronę kierownictwo Światowej Organizacji Syjonistycznej z dr. Chaimem Weizmanem na czele przed niesłusznymi zarzutami ze strony opozycji, jakoby odbudowa żydowskiej siedziby narodowej w Palestynie nienależycie posuwała się naprzód.

Absurdem jest – mówił na posiedzeniu owego kongresu w dniu 20 sierpnia 1925 r. – obciążać kierownictwo małostkową krytyką, skoro zewnętrzne trudności polityczne krzyżują jego działalność. Są sprawy na koncie długu kierownictwa, ale ileż to ich należałoby przenieść na konto ociągań biurokratycznych, ociężałości działalności rządowej, w wyniku walki interesów politycznych oraz ciemnych wpływów wrogich sił. Wyliczenie błędów jest częstokroć wyliczeniem zewnętrznych trudności, które przez nas muszą być przezwyciężane, głównie za pomocą siły ekonomicznej i społecznej… – „Kongresszeitung”, Wien, Organ des XIV Zionisten-Kongresses, nr 4, 23 VIII 1925 r., na str. 3, w języku niemieckim, wydanie dla Polski.

Autor użył wyrażenia – „siły ekonomicznej i społecznej”…

Jak należy rozumieć to wyrażenie – „trudności, które przez nas muszą być przezwyciężone głównie za pomocą siły ekonomicznej i społecznej”?

Chyba w tym sensie, że koncepcje i idee, wytworzone przez żydostwo w dziedzinach – politycznej, gospodarczej i kulturalnej, silniej w danym momencie puszczone w ruch przez czynniki żydowskie w łonie narodów rdzennych, działają na te narody tak osłabiająco, że tracą one wreszcie zdolność do oporu wobec wymagań żydowskich.

Hasła „wolności” i „równości” – w razie silniejszego ich zastosowania – doprowadzają do upadku rządów. Oto dziedzina polityczna.

Strajki ekonomiczne, zastosowane przez przywódców żydowskich wśród rdzennych warstw robotniczych na tle idei – „walki klas” i „wspólnoty” wszystkich dóbr na świecie – decydują w większości wypadków o takim lub innym postępowaniu rządów, tym więcej, że giełdy będące wszędzie w posiadaniu żydowskim, odpowiednio reagują. Oto znowu dziedzina ekonomiczna i polityczna.

Takie lub inne oświetlenie przejawów życia w prasie, broszurach, literaturze itd., a więc w dziedzinie kulturalnej, wpływa na poglądy i na nastroje szerokich mas, a tym samym na zachowanie się rządów.

Tu kryją się właśnie te „siły”, o których mówił Louis Lipski. Oparte na koncepcjach myśli żydowskiej, na „kawałach żydowskich”, stanowią istotę judaizmu.

x

Można powiedzieć, że autor „wyłożył kawę na ławę”, ale nie do końca. W pewnym momencie zadaje pytanie:

Czyż koncepcje o rzekomym „wybraństwie” żydostwa, o jego „misji” wśród tych narodów, o jego „pokojowości” itp. „kawały żydowskie” nie są wyrazem sprytu i rozumu żydowskiego?

No, ale w tym momencie wypadałoby zadać sobie pytanie, skąd bierze się ten spryt, a przede wszystkim rozum żydowski? Czy są to jakieś moce nadprzyrodzone? Odpowiedź na to dał Bolesław Prus w swojej powieści „Lalka”. W pewnym momencie Szlangbaum mówi do Wokulskiego:

„U nas, panie, niby u Żydów, jak się młodzi zejdą, to oni nie zajmują się, jak u państwo, tańcami, komplementami, ubiorami, głupstwami, ale oni albo robią rachunki, albo oglądają uczone książki, jeden przed drugim zdaje egzamin albo rozwiązują sobie szarady, rebusy, szachowe zadanie. U nas ciągle jest zajęty rozum i dlatego Żydzi mają rozum, i dlatego, niech się pan nie obrazi, oni cały świat zawojują. U państwa wszystko robi się przez te sercowe gorączke i przez wojne, a u nas tylko przez mądrość i cierpliwość.”

Można oczywiście strajkować, jak ostatnio rolnicy, ale strajkując, rozum nie jest zajęty. U Żydów wszystko przez mądrość i cierpliwość. Wszelkie strajki to żydowska pułapka. Oni robią wszystko, by mieszać ludziom w głowach. Od tego mają media, te wielkie i te mniejsze typu Myśl Polska czy Klub Inteligencji Polskiej, czy wiele innych. Edukacja wszelkich szczebli jest przez nich kontrolowana, gospodarka, administracja państwowa, sądy, kultura – wszystko. A więc jest to nasza rzeczywistość, nasza dżungla, w której, jeśli chcemy przetrwać, musimy używać naszego rozumu, jeśli zależy nam pełniejszym, bardziej świadomym życiu.

I warto jeszcze pamiętać o aforyzmie Blaise Pascal’a: „Le cœur a ses raisons que la raison ne connaît point”, czyli „Serce ma swoje racje, których rozum nie zna (nie rozumie). W języku francuskim jest to gra słów, bo te „raisons”, czyli racje, wymawia się tak samo jak „raison” czyli rozum. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że Żydzi grają na naszych emocjach i robią wszystko byśmy nie odwoływali się do rozumu. I to według mnie jest początek. Droga długa, wymagająca cierpliwości i mądrości, ale to można w sobie wypracować. Jak ktoś chodzi na siłownię, to rozwija mięśnie, jak ktoś ma rozum zajęty, to go rozwija. Więc to nie jest tak, że tylko Żydzi mogą mieć rozum.

Szlachta c.d.

Pamiętam, jak kiedyś Bolesław Prus dzielił się w jednej ze swoich Kronik Tygodniowych własną refleksją. Otóż gdzieś, w jakimś zajeździe czy karczmie, odbywała się jakaś chłopska uroczystość czy spotkanie. W pewnym momencie przyjechali jacyś szlachcie i kazali karczmarzowi wyrzucić wszystkich chłopów. Podobną sytuację zaobserwował on gdzieś na terenie Austro-Węgier. I tam też w karczmie siedzieli chłopi i pojawiła się szlachta węgierska. Przywitali się z nimi i porozmawiali. Tak skrajnie różny stosunek szlachty do chłopów na Węgrzech i w „Polsce” skłania do zadania sobie paru pytań: Kim była polska szlachta? Jakie ona miała korzenie? Skąd u niej była taka nienawiść do polskiego chłopa i traktowanie go jak przedmiot? Taki stosunek do innych jest charakterystyczny dla pewnej nacji, która wcale tego nie ukrywa.

Norman Davies w książce Boże igrzysko (ZNAK, 1999) dobrze opisał zjawisko zwane szlachtą, więc dzięki temu można wysnuć pewne wnioski na temat jej pochodzenia. Poniżej wybrane fragmenty:

A zatem, mimo że szlachta wymyślała najbardziej fantastyczne legendy na temat swego sięgającego dalekiej przeszłości pochodzenia, był to w gruncie rzeczy stan, który wyłonił się najpóźniej. W XVI w. wciąż jeszcze udoskonalała prawa i instytucje, które miały zadecydować o jej supremacji w następnym okresie. Nikt jednak nie może na serio poddawać w wątpliwość faktu, że za życia Rzeczypospolitej polsko-litewskiej szlachta odgrywała pierwszoplanową rolę w życiu politycznym, społecznym i kulturalnym. Zorganizowała państwo tak, aby odpowiadało jej interesom, a wszystkie inne stany zaprzęgła do realizacji własnych celów. Jeśli w wyniku polityki tolerancji religijnej czasem nazywano Polskę i Litwę rajem Żydów, jeszcze słuszniej można by ją nazwać rajem szlachty. Ci, którzy ją krytykowali, dodawali, iż oznaczało to, że była także czyśćcem mieszczan i piekłem chłopów.

Sama nazwa „szlachta” jest już źródłem poważnych sporów. Wyraz ten pochodzi ze staroniemieckiego slahta, spokrewnionego etymologicznie z niemieckimi wyrazami schlagen (uderzać, walczyć, rąbać, wrodzić się w kogoś) oraz Geschlecht (płeć, rodzaj, ród, rasa). Do języka polskiego przeszedł z czeskiego (slehta) wraz z całym podstawowym słownictwem średniowiecznej administracji państwowej: pan (lord, osoba obdarzona władzą sądową), król (karol-Charlemagne), sejm (zgromadzenie), obywatel (rezydent), herb (dziedzictwo, oznaka heraldyczna). Jest jednak rzeczą prawie niemożliwą określenie zarówno dokładnego kontekstu, w jakim wprowadzono tę niemiecko-czeską terminologię, ani też konkretnego okresu, w którym jej późniejsze użycie ostatecznie się ustaliło.

Wobec braku pewnych informacji, badania nad początkami szlachty od dawna odznaczają się dużą liczbą wątpliwych hipotez. Jedna z takich teorii rozważa możliwość obcej inwazji w czasach prehistorycznych. Zrodziła się z chęci ukucia teorii na modłę zwycięstwa Normanów w Anglii czy Waregów w Rosji i znajduje niewielkie potwierdzenie w faktach. Inna podobnego typu teoria podkreśla znaczenie „rodów”; w XIX w. cieszyła się ona dużym uznaniem. Twórcami jej byli uczeni, którzy interesowali się głównie folklorem niemieckim, dopiero później zastosowano ją do historii krajów słowiańskich i Polski. Jej podstawowa hipoteza brzmiała, że zarówno państwo, jak i społeczeństwo powstały na drodze fuzji licznych spokrewnionych ze sobą rodów, które poprzednio żyły w stanie naturalnej wolności. Sugerowała ona, że wcześni władcy słowiańscy – z książętami piastowskimi włącznie – nie byli niczym więcej, jak tylko wodzami plemiennymi (starosta rodowy) lub naczelnikami (nadpatriarcha) oraz że szlachta wywodziła się z rodów czystych pod względem etnicznym, podczas gdy stany niższe były skutkiem mieszania się rodów z niewolnikami, jeńcami i cudzoziemcami. Podejmowano próby przyrównywania szlachty nie tylko do niemieckiego Geschlechtsverband i bałkańskiej „rozszerzonej rodziny”, czyli zadrugi, ale również do prawa brehonów w Irlandii i do klanów górali szkockich.

Teoria rodów znalazła duże poparcie w specyficznych cechach polskiej heraldyki. W Polsce herbów nigdy nie nadawano, ani pojedynczym osobom – jak w Anglii – ani też pojedynczym rodzinom – jak w Niemczech – ale jedynie większym grupom ludzi, którzy mieli wspólną tarczę herbową, zawołanie i godło. Polski szlachcic nie miał więc własnego herbu. Herb, którego używał, dzielił z dziesiątkami innych, którzy nawet nie musieli być z nim spokrewnieni. Taka wspólnota herbowa była w Europie zjawiskiem wyjątkowym. Co więcej, użycie słowa ród na określenie grupy heraldycznej nieuchronnie wzmacniało błędne wrażenie, że podstawę więzi stanowiło pokrewieństwo.

Wybór nazw herbowych jest zachwycająco niezrozumiały. Bończa (Bonifacy) to przykład jednej z wielu nazw utworzonych od imion osób. Śreniawa, Rawa czy Doliwa to nazwy miejscowości. Amadej z Węgier czy Rogala z Saksonii były nazwami importowanymi z zagranicy – podobnie jak Sas (z saskiego Siedmiogrodu) czy Prus (z Prus). Dąb i Poraj to rośliny. Aksak (po tatarsku „lis”), Lewart (lampart), Rak, Gryf, Łabędź, Świnka i Wężyk – to zwierzęta; Krzywda, Prawda, Niezgoda, Mądrostki – to nazwy wartości moralnych; Oksza (siekiera) i Łodzia pochodzą od nazw przedmiotów codziennego użytku. Kategorie tego typu można było mnożyć bez końca.

Struktura rodu herbowego pozostaje do pewnego stopnia zagadką. Szczegółowe badania nie doprowadziły do ustalenia żadnej stałej zasady przynależności. Dawna teoria więzów krwi została wprawdzie zdyskredytowana, ale nie zastąpiono jej żadną inną. Członkowie tego samego rodu zazwyczaj walczyli obok siebie ramię w ramię, wspólnie tworząc podstawowe jednostki feudalnej armii. Na poparcie hipotezy, która podkreśla ten właśnie aspekt, można przytoczyć takie nazwy, jak Dołęga czy Doliwa, które wyraźnie wywodzą się z okrzyków bojowych. Badania szły także w kierunku ustalenia patronów – utworzono termin „ród klientarny”. Czasami król pełnił rolę „osoby wprowadzającej”, przypisując nowych rycerzy do wybranych przez siebie rodów. Czasami wybitni przedstawiciele szlachty z własnej inicjatywy „przyjmowali” swoich przyjaciół i krewnych do własnego rodu. Patronat nie był tu w każdym razie bez znaczenia.

Hipotezą być może najbardziej przekonywającą jest ta, która pojawienie się rodów herbowych wiąże z inną wyjątkową cechą sposobu życia polskiej szlachty, a mianowicie „naganą szlachecką”. W Polsce nie istniało kolegium heraldyczne, nie było też żadnej cieszącej się publicznym autorytetem instytucji, gdzie trzymano by do publicznego wglądu rejestry nadania tytułu i herbów szlacheckich. Jeśli czyjś tytuł do szlachectwa został zakwestionowany, jedynym miejscem, w którym mógł dowieść swoich racji, były sądy. W takich przypadkach – szczególnie częstych w XV w. – od pozwanego wymagano przedstawienia sześciu zaprzysiężonych świadków, którzy mogliby potwierdzić jego szlacheckie pochodzenie wstecz do trzech pokoleń, ze strony zarówno ojca, jak i matki. Jeśli mu się to udało, otrzymywał od sądu odpowiednie zaświadczenie. Jeżeli nie – groziły mu najsurowsze kary. Jednak bez względu na to, czy się udało, czy nie, było to przecież ogromnie kłopotliwe i upokarzające. Można też z dużym prawdopodobieństwem założyć, że ród herbowy powstał po to, aby uchronić swych członków przed koniecznością stawania w obliczu takiej próby. Wiążąc się z publicznym stowarzyszeniem powszechnie znanych osób, szlachcic mógł się ustrzec od złośliwych oskarżeń podających w wątpliwość jego rangę i status. W niezbyt prawdopodobnym przypadku ewentualnych prześladowań, mógł zawsze liczyć na to, że wśród członków jego rodu znajdzie się sześciu takich, którzy wystąpią jako świadkowie w jego obronie. Z takiego punktu widzenia „ród herbowy” tworzył coś w rodzaju towarzystwa wzajemnej adoracji. Służył interesom zarówno stanu szlacheckiego jako całości, jak i interesom jego poszczególnych członków; eliminował też potrzebę istnienia kolegium heraldycznego, do którego król i jego urzędnicy mogli byli się odwoływać, stosując je jako narzędzie kontroli.

Jedną z konsekwencji „wspólnoty herbowej” była niezwykła prostota aspektu technicznego polskiej heraldyki. Nie trzeba było śledzić zawiłych labiryntów dziedziczności i małżeńskich związków ani też modyfikować czy tworzyć nowych herbów w miarę rozwoju zmieniających się wciąż wydarzeń. Nie znano sztuki opisywania i zestawiania herbów, nie stosowano rozróżnienia między starszą i młodszą linią rodu. Każdy ród miał jedno proste godło, jedną dewizę i jeden herb, które przez wieki pozostawały nie zmienione. Wszystkie herby, jakie kiedykolwiek istniały, dadzą się pomieścić w jednym dość szczupłym tomie.

Podczas gdy proces wyłaniania się szlachty jako odrębnego stanu społecznego był już zaawansowany za czasów panowania Kazimierza Wielkiego, proces umacniania i kodowania jej przywilejów prawnych trwał jeszcze przez co najmniej dwieście lat. Na przestrzeni całego minionego okresu królowie polscy nadawali immunitety poszczególnym rycerzom i przedstawicielom duchowieństwa, zwalniając ich od poszczególnych podatków lub od obowiązku stawiania swych poddanych przed sądem królewskim. Ale już od końca XIV w. podobne ustępstwa na rzecz szlachty egzekwowały nie jednostki, lecz cały stan, żądający jednakowych praw dla wszystkich swych członków.

Okresy kryzysów – w czasie wojny lub przed kolejną sukcesją – dawały szlachcie dobrą okazję do przetargów. Raz uzyskane zdobycze rzadko wypuszczano z rąk. W 1374 r. Ludwik Węgierski, chcąc zagwarantować sobie sukcesję swojej córki Jadwigi, na mocy Statutu koszyckiego zwolnił szlachtę od wszelkich dotychczasowych świadczeń z wyjątkiem poradlnego z gruntów kmiecych w wysokości 2 groszy od łana oraz zredukował do jednej szóstej taryfę podatków nakładanych na dzierżawców należących do stanu szlacheckiego.

2 października 1413 r. przyjęto w Horodle nowe warunki unii Polski z Litwą, rozszerzając przywileje szlachty polskiej na litewskich bojarów. Czterdzieści siedem polskich rodów herbowych otwarło bramy na przyjęcie litewskiej szlachty. Przywileje nadane w r. 1422 w Czerwińsku, w r. 1430 w Jedlni i w 1433 w Krakowie dowodzą, że troska Władysława Jagiełły o przyszłość synów stopniowo brała górę nad jego niechęcią do neminem captivabimus – zasady odpowiadającej angielskiemu habeas corpus i chroniącej dobra oraz osobę szlachcica przed konfiskatą i aresztem, dopóki w jego sprawie nie zapadnie wyrok sądowy.

W 1454 r., podczas drugiej wojny z Krzyżakami, Kazimierz Jagiellończyk przyjął w Nieszawie żądania szlachty, aby nie nakładano żadnych podatków ani nie zwoływano pospolitego ruszenia bez zgody nowo powstałych ziemskich sejmików szlacheckich. W 1496 r. w Piotrkowie, podczas przygotowań do swojej fatalnej w skutkach wyprawy do Mołdawii, Jan Olbracht przyznał szlachcie monopol na użytkowanie ziemi. W pięć lat później (1501) jego brat Aleksander spróbował użyć senatu jako narzędzia do ukrócenia roszczeń szlachty. Na mocy przywileju mielnickiego zadekretował, że senatorzy mogą podlegać jedynie równym sobie rangą. Ale sejm wkrótce znalazł okazję do zemsty. Konstytucja Nihil novi, uchwalona w Radomiu 14 czerwca 1505, anulowała przywilej mielnicki, ustalając równouprawnienie izby poselskiej i senatu w kompetencjach ustawodawczych oraz zarządziła, że „nic nowego nie może być postanowionym” bez zgody obu izb sejmu. Odtąd prawodawstwo pozostawało pod ścisłą kontrolą szlachty. Slogan „nic o nas bez nas” pozostawał podstawową zasadą „demokracji szlacheckiej”.

Supremacja szlachty w dziedzinie prawodawstwa była przez nią wykorzystywana dla zapewnienia sobie dalszej przewagi nad resztą społeczeństwa. Nie zadowalając się najróżniejszymi przywilejami oraz, praktycznie rzecz biorąc, monopolem w zakresie własności ziemskiej, zarządzania i administracji, a także uprzywilejowaną rolą w życiu politycznym kraju, szlachta zaczęła umacniać swe pozycje w dziedzinie spraw bardziej szczegółowych.

W 1496 r. ten sam sejm, który ustanowił monopol szlachty w zakresie własności i użytkowania ziemi, podjął kroki zmierzające do ograniczenia praw duchowieństwa, mieszczan i chłopów. Odtąd wszystkie nominacje na wyższe urzędy kościelne były dostępne wyłącznie dla kandydatów ze stanu szlacheckiego. Wszędzie poza terenem Prus Królewskich mieszczanie musieli sprzedać ziemię, której byli właścicielami. Chłopom nie wolno było opuszczać wsi i przenosić się do miast. Począwszy od 1501 r., łańcuch ustaw coraz mocniej przykuwał chłopów do ziemi i wiązał ich z wolą pana.

  • W 1518 r. zniesiono kompetencje kompetencje sądów królewskich w zakresie apelacji w sprawach między panem a chłopem.
  • W 1550 r. zezwolono szlachcie na zakup domów na terenie miast i do ich zajmowania bez konieczności płacenia podatków miejskich, co było sprzeczne ze wszystkimi lokalnymi prawami.
  • W 1563 r., po uregulowaniu kwestii nabywania sołectw, czyli jurysdykcji wiejskiej, otwarto szlachcie drogę wiodącą do pełnej kontroli nad ludnością zamieszkującą jej majątki.
  • W dziedzinie handlu szlachtę zwolniono od opłat celnych za towary przeznaczone do jej własnego użytku.
  • Chociaż sama szlachta nie miała się zajmować handlem – statuty z 1633 i 1677 r. formalnie jej tego nie zabraniały – całe życie gospodarcze kraju było zorganizowane z punktu widzenia jej interesów.

We wszystkich konfliktach społecznych stan szlachecki miał wyraźną przewagę. Posiadał monopol na kierowanie zarówno działalnością Kościoła, jak i centralnych organów prawodawczych; stanowił element dominujący w życiu dworu królewskiego, armii i aparatu administracyjnego. W okresie panowania Jagiellonów skład warstwy szlacheckiej ostatecznie się ustalił. Z tego właśnie okresu datują się początki długiej historii licznych rodów szlacheckich, których nazwiska pojawiają się po raz pierwszy w dokumentach i aktach nadania ziemi pochodzących z końca XIV i początku XV w. Spośród nich wyłoniła się niewielka grupa szlachty, która zaczęła gromadzić w swych rękach nieproporcjonalnych rozmiarów majątki oraz zdobywać ogromne wpływy. Chociaż w zestawieniu z magnackimi rodzinami późniejszej epoki Tęczyńscy, Tarnowscy, Odrowążowie, Górkowie, Firlejowie, Szamotulscy czy Melsztyńscy byli zaledwie drobnymi płotkami, w porównaniu zresztą społeczeństwa mieli oni znaczną przewagę. Podczas gdy w epoce Piastów miasta trzymały się z daleka od interesów właścicieli ziemskich i w czasie zajadłych sporów możnowładztwa mogły przejmować rolę arbitrów lub nawet przesądzać o wyborze książąt, teraz miały zostać podporządkowane wszechogarniającym roszczeniom szlachty.

Szlachta na Litwie osiągnęła podobne cele, choć podążała ku nim nieco inną drogą. W okresie unii personalnej z Polską – w latach 1386-1569 – Litwini stopniowo przejmowali polskie prawa i obyczaje. Ale ich bardzo specyficzne struktury społeczne pozostawiły po sobie trwały ślad. W odróżnieniu od szlachty polskiej, szlachta litewska pozostawała w ścisłej zależności od swego władcy, wielkiego księcia; ponadto była rozbita na kilka wzajemnie przenikających się warstw. (…) Kilka potężnych rodów stojących u szczytu drabiny społecznej – Ostrogscy, Radziwiłłowie czy Sapiehowie – chlubili się tytułem kniazia, czyli księcia. Najpotężniejsi rządzili całymi prowincjami jako suwerenni władcy, w stylu wielkich panów kresowych. Mniejsze rody otrzymywały swe włości jako ziemie lenne nadawane przez wielkiego księcia. U dołu drabiny znajdowały się liczne rzesze szlacheckiej klienteli, której przysługiwał tytuł bojarów, „wojowników”; były wśród nich rodziny bardzo zamożne, ale także służba domowa i drobni najemnicy.

Gdy unia lubelska ostatecznie wprowadziła zasadę równości wobec prawa nie tylko polskiej i litewskiej szlachty, ale także w obrębie samego stanu szlacheckiego na Litwie, rody książęce nie doznały poważniejszego uszczerbku. Natychmiast uplasowały się w pierwszych szeregach magnaterii Rzeczypospolitej: równi wobec prawa, ale bynajmniej nie równi pod względem wpływów politycznych, społecznych i gospodarczych.

Jest rzeczą charakterystyczną, że w przypadku wszystkich najbogatszych magnatów akumulacja ogromnych fortun wiązała się bezpośrednio ze sprawowaniem przez nich wysokich urzędów publicznych. Wielkie prywatne majątki ziemskie w Polsce były jeszcze stosunkowo skromne i znacznie ustępowały ogromnym latyfundiom Litwy.

Do roku 1569, czyli do momentu utworzenia zjednoczonej Rzeczypospolitej Polski i Litwy, szlachta zapewniła sobie supremację w państwie. W odniesieniu do norm europejskich była stanem niezwykle licznym. Około 25 tysięcy rodzin szlacheckich – czyli co najmniej około 500 tysięcy osób – stanowiło 6,6% ogółu ludności, liczącej wówczas 7,5 miliona. Pod koniec XVII w. liczba ta miała wzrosnąć do około 9%, w w. XVIII zaś stała się jeszcze wyższa. Pod tym względem nie mogły z Rzecząpospolitą rywalizować nawet Hiszpania czy Węgry, gdzie szlachta dochodziła do 5% ogółu ludności; Francja (1%) i Anglia (2%) stanowiły pod tym względem ostry kontrast. Formalnie przywileje szlachty chroniły ją przed politycznymi roszczeniami ze strony króla, a także przed skutkami rozwoju nowoczesnego państwa. Jej względny dobrobyt gwarantowała cała masa szczegółowych przepisów prawnych. Był to zamknięty stan społeczny, który sprawował kontrolę nad własnymi losami, a także nad losami wszystkich pozostałych mieszkańców szlacheckiej Rzeczypospolitej. Obowiązki szlachty jako stanu rycerskiego były minimalne. O jej obowiązkach obywatelskich jako klasy panującej decydowały prywatne inklinacje. Do roku 1569 szlachta zdobyła swoją „złotą wolność”. Dopóki trwała szlachecka Rzeczpospolita, wolność ta trzymała całą szlachtę w niewoli.

x

Kim tak naprawdę była ta szlachta? Co ją odróżniało od szlachty innych państw?

  • Herbów nie nadawano pojedynczym osobom, jak w Anglii, ani też pojedynczym rodzinom, jak w Niemczech, ale większym grupom ludzi, którzy mieli wspólną tarczę herbową, zwołanie i godło; polski szlachcic dzielił godło z dziesiątkami innych, którzy nie byli z nim spokrewnieni.
  • Wybór nazw herbowych niezrozumiały: od imion, od miejscowości, od nazw roślin, zwierząt, od nazw wartości moralnych. Kategorie tego typu można było tworzyć bez końca. Zadziwiająca analogia do sposobu tworzenia nazwisk frankistowskich.
  • Ród klientarny, a więc istnienie osoby wprowadzającej do rodu, np. król czy wybitni przedstawiciele szlachty.
  • „Nagana szlachecka”, czyli towarzystwo wzajemnej adoracji albo republika kolesiów.
  • 2 października 1413 roku 47 polskich rodów szlacheckich użyczyło swoich herbów litewskiej szlachcie, czyli szlachcie Wielkiego Księstwa Litewskiego.
  • Proces umacniania i kodowania przywilejów szlachty trwał około 200 lat; to okres unii personalnej, czyli panowania w Polsce Jagiellonów (1385-1569).

W okresie panowania Jagiellonów skład warstwy szlacheckiej ostatecznie się ukształtował. Z tego okresu datują się początki długiej historii licznych rodów szlacheckich, których nazwiska pojawiają się po raz pierwszy w dokumentach i aktach nadania ziemi pochodzących z końca XIV i początku XV wieku.

A skąd brała się ta ziemia?

Najistotniejszym źródłem dochodów monarchów z dynastii Jagiellonów w Polsce były dochody z dóbr królewskich – nieruchomości znajdujących się w ich bezpośrednim posiadaniu. Jagiellonowie odziedziczyli po Piastach prawo do dużych tronowych majątków ziemskich, obejmujących scaloną w 1368 roku przez Kazimierza III Wielkiego domenę, na którą składały się pola uprawne, lasy i łąki oraz kopalnie. Własne majątki Jagiellonów na Litwie stanowiące majątek ziemski stopniowo przeszły w ręce magnaterii jako darowizny, zastawy lub zabezpieczenie wydatków dostojników. Władcom pozostały dobra przejmowane po wygasłych rodach oraz majątek osobisty hospodarski finansowany z danin, ceł, myt i karczem.

Szacunkowo ocenić można rozmiar domeny królewskiej na około 30% powierzchni Królestwa Polskiego. Obejmowała ona około 300 miast i ponad 3500 wsi. Po reformie Kazimierza III Wielkiego kompleksami dóbr królewskich administrował starosta lub wielkorządca, oddając część dochodów skarbowi. Pozostała część stanowiła utrzymanie budynków publicznych i twierdz oraz administracji sądowej i policyjnej, a także dochód starosty.

Piastowska domena ulegała stopniowemu zmniejszeniu od czasów panowania Ludwika Węgierskiego, jej redukcję pogłębiły nadania i alienacje na rzecz magnatów i sojuszników z okresu panowania Władysława II Jagiełły. Do znacznego zubożenia domeny królewskiej doszło w trakcie prowadzonej przez Władysława III wojny domowej na Węgrzech w latach 1440–1444: poprzez masowe zastawy na rzecz możnych osób prywatnych finansujących węgierską politykę królewską pożyczkami, król pozbawił się posiadania znacznej części dóbr. Upadek domeny osłabił państwo, a fortuny magnackie powstawały kosztem dóbr koronnych. Jak wskazuje Paweł Jasienica w „Polsce Jagiellonów”:

Skarb koronny popadł w ruinę, z której nie miał się już nigdy podźwignąć. Na zawsze przepadł główny wspornik polityki piastowskiej, czyli zdecydowana przewaga materialna panującego nad poddanymi. W przyszłości miało być w Polsce akurat odwrotnie – bogate możnowładztwo, szczególnie duchowne, nędzarskie państwo.

Te powyższe informacje pochodzą z Wikipedii, więc nie jest to żadna tajemnica. Możemy więc wywnioskować, że potęga rodów Rzeczypospolitej wzięła się z rozkradania majątku państwa Piastów i zadłużenia Jagiellonów uwikłanych w wojny w interesie własnej dynastii. Tak się skończyła Polska.

A czy liczba „47” ma jakieś ukryte znaczenie?

W hebrajskim każda litera jest liczbą, każdy wyraz przemądrą kombinacją, każde zdanie straszliwą formułą, która, gdy ją kto potrafi wymówić z potrzebnym przydechem i akcentami, z łatwością może poruszać góry i osuszać rzeki. – Tak pisał Jan Potocki w Rękopisie znalezionym w Saragossie.

Henryk Rolicki w książce Zmierzch Izraela (1932) pisał we wstępie:

»Język hebrajski daje wdzięczne pole do wieloznacznego wyrażania myśli. Podobnie jak inne języki wschodnie, lubuje się w obrazach alegorycznych, zastępujących ścisłe rozumowanie, a nadto właściwa pisownia jego pozbawiona jest samogłosek. Jakże łatwo więc jedno zdanie może być czytane w wieloraki sposób! Przypuśćmy na chwilę, że język polski nie posługuje się samogłoskami. Napiszemy sobie w takiej pisowni zdanie następujące: „dm zbj”. Można je przeczytać: „Odma zabija” albo „Dom zbója”, ale także „Dym zabija”, albo nawet „Adam zabija”. Jest to więc pismo, które dla piszących stylem rabinicznym, pełnym pozornych sprzeczności, jest znakomitym szyfrem.«

Prawdopodobnie liczba „47” ma jakieś ukryte znaczenie, bo dlaczego akurat 47, a nie 50? Po stronie litewskiej tych rodów było więcej, ale nie da się tego uściślić, bo budynek, w którym ten dokument był przechowywany, został zburzony podczas powstania warszawskiego.

Stanisław Didier w książce Rola neofitów w dziejach Polski (1934) pisze:

Wśród neofitów w państwie Jagiellonów wysunęli się na czoło pod względem wpływów i bogactw przede wszystkim nowochrześcijanie litewscy. Już za w. ks. Witolda dochodzili Żydzi na Litwie do dużych fortun. Komory celne, podatki od wódek, sól, wosk, przewozy, mostowe znajdowały się w ich rękach. Żydzi – arendarze gromadzili w swoich rękach wielkie bogactwa i nabywali posiadłości ziemskie. Wchodząc w skład warstwy ziemiańskiej, oni sami, względnie ich dzieci, przyjmowali wiarę chrześcijańską. Ponieważ szlachta litewska nie była jeszcze tak wyrobionym stanem jak w Koronie, mieli więc pozorni katolicy ułatwioną możność spełnienia woli Majmonidesa, tj. wejścia w skład przodującej warstwy narodu.

Już w wieku XVI pozorni chrześcijanie, obdarzani masowo przez władców polskich klejnotem szlacheckim, dochodzili do wysokich stanowisk. W 1510 r. obok Radziwiłłów, Ostrogskich, Ostyków, Kieżgajłów, Hlebowiczów i Sapiehów zasiadł w radzie wielkoksiążęcej neofita Abraham Józefowicz, jako podskarbi ziemski (wielki) W. Księstwa Litewskiego. Wśród jego potomków (Abrahamowiczów), spokrewnionych z najpierwszymi rodzinami polskimi (Zborowskimi) widzimy wojewodów, kasztelanów i generała artylerii litewskiej. Stanowiska starostów, stolników i krajczych były też zajmowane często przez nowochrześcijańskie rody, koligacące się drogą małżeństw ze starymi rodzinami szlacheckimi. Tak w Wielkopolsce wpływowe stanowisko zajęła wśród szlachty tamtejszej rodzina Powidzkich, wywodząca się od neofity Stefana Fiszta starosty powidzkiego i wojskiego kruszwickiego, spokrewnionego ze słynnym w dziejach rozwoju żydowskiej teologii politycznej gaonem Jakubem Polakiem, zwanym „Ojcem Talmudu”.

Czym tak naprawdę jest ta „Polska”?

„Do roku 1569, czyli do momentu utworzenia zjednoczonej Rzeczypospolitej Polski i Litwy, szlachta zapewniła sobie supremację w państwie. W odniesieniu do norm europejskich była stanem niezwykle licznym. Około 25 tysięcy rodzin szlacheckich – czyli co najmniej około 500 tysięcy osób – stanowiło 6,6% ogółu ludności, liczącej wówczas 7,5 miliona. Pod koniec XVII w. liczba ta miała wzrosnąć do około 9%, w w. XVIII zaś stała się jeszcze wyższa.”

Tendencja wzrostu liczebności szlachty od XVI do XVIII wieku jest zbieżna z tendencją wzrostu ludności żydowskiej w Rzeczypospolitej. Czy zatem mamy do czynienia z zupełnie inną skalą liczebności ludności żydowskiej? Bo jeśli szlachta Rzeczypospolitej była w całości warstwą żydowską lub w znacznej części, to znaczy, że to było żydowskie państwo, a powstałe w XX wieku jego kolejne wersje: II RP, PRL, III RP – to też państwa żydowskie.

Zachowanie szlachty

Zalążki stanu żydowskiego powstały w wiekach XIII i XIV, chociaż instytucjonalna autonomia Żydów rozwinęła się dopiero w połowie XVI w. Przez cały ten czas trwała ich rywalizacja z mieszczaństwem oraz przymierze ze szlachtą. – Norman Davies Boże igrzysko.

Polska zaś szlachta, żywiąca dużą niechęć do niemieckiego kupca i Niemca, pożyczającego pieniądze z ochotą, zwracała się do żydów, aby od nich pożyczać środki pieniężne na zastaw swych majętności… – Adolf Nowaczyński Mocarstwo anonimowe (1921).

Ten wieczny i żadnym innym uczuciem nigdy nie przeważony strach przed „naruszeniem własności panów” przypomina mimo woli słowa Deczyńskiego: „Każdy szlachcic polski woli stracić połowę swego majątku jakimkolwiek bądź sposobem, niżeli pozwolić na to, żeby chłopi w jego wsi od odrabiania pańszczyzny wolnymi być mieli”. – Maria Dąbrowska Rozdroże (1987).

Józef Ignacy Kraszewski w książce Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799; Studia do Historii ducha i obyczaju Tom III (NapoleonV, 2015) zamieszcza relację Inflantczyka Szulca z podróży po Rzeczypospolitej w 1793 roku:

Warszawa odznaczała się zbytkiem, który zadziwiał cudzoziemców. Był to zbytek azjatycki niemal, bezładny, strumieniem płynący obok rynsztoka. Takim go maluje Szulc, obserwator dowcipny i trafny, autor powyższych obrazów. Kuchnia szczególniej była obfita, choć raczej zawiesista niż wykwintna; oprócz pieczystego, chleba i kawy, podróżny nasz nic nie chwali. Jadano pieprzno, z zaprawami ostrymi, czosnkiem i cebulą, co dla Niemca, nawykłego do słodko-mdłej kuchni, musiało być nieznośne. Wąchał tylko i wstawał głodny, dotknąć się obawiając.

I na końcu tego rozdziału:

„Polski chłop – pisze na ostatek – jest dotąd w całym znaczeniu wyrazu poddanym, niewolnikiem. Nowa konstytucja starała się jego los polepszyć – ale tu mowa nie o tym, co ma być, ale o tym, co jest. Pojedyncze wsie swobodniejszych kolonistów mały stanowią wyjątek.

Od pana zależy, jak długo zechce dawać ziemię wieśniakowi, albo mu ją na gorszą zamienić. Nic rzadkiego widzieć tych, co się lepiej mają, na gorsze przesiedlanych grunta, a znędzniałych na lepsze, aby mogli się lepiej wysługiwać. Syn nie jest koniecznym spadkobiercą po ojcu, nikt na pewno nie może liczyć na to, iż jego praca dostanie się dzieciom. Że zatem idą próżniactwo i rozpusta, nic dziwnego. Pozostaje tylko jedna namiętność – pijaństwo. Kańczug jest narzędziem, które rządzi tymi tłumami. Dwadzieścia batów okropna kara, ale w Polsce za bagatelkę po sto i sto walą.”

xxx

Czy zatem w świetle tych cytatów nie można mówić o dwóch narodach? Chyba można. W przypadku Polski mamy do czynienia ze zjawiskiem zwanym asymilacją na poziomie państwa. W przypadku asymilacji indywidualnej zasymilowany Żyd udaje kogoś innego, niż kim faktycznie jest. Asymilacja na poziomie państwa polega na tym, że państwo żydowskie udaje, że jest państwem polskim. Nazywa go Polską, Żydzi w nim mieszkający udają Polaków. Tak więc na arenie międzynarodowej postrzegane jest ono jako polskie i że to Polacy w nim rządzą. Wszelka odpowiedzialność za żydowską politykę wewnętrzną i międzynarodową, za decyzje, które podejmują, spada na Polaków, którzy o niczym nie decydują, bo nie są dopuszczani do stanowisk, na których o czymś się decyduje. Świat jednak tego nie wie. Wie tylko o tym, że Polacy są antysemitami w kraju, w którym podobno prawie nie ma Żydów.

Jeśli więc szlachta była w całości lub prawie w całości pochodzenia żydowskiego, to jak wytłumaczyć zjawisko zwane sztadlanami, czyli swego rodzaju żydowskimi urzędnikami, których zadaniem było przekupywanie posłów I RP. O tym pisałem w blogu „Sztadlani’. Jak wytłumaczyć, że konsekwencje nieudanego powstania styczniowego poniosła szlachta, czyli Żydzi. Jak uwiarygodnić posła, który był Żydem? Przyjmowanie łapówki dawało mu alibi, uwiarygodniało go, bo przecież Żyd nie przekupywałby Żyda – a jednak, a pieniądze i tak pozostawały w rodzinie. Podobny mechanizm działał podczas powstania styczniowego. Żydowski szlachcic był takim patriotą, że dla ojczyzny gotów był poświęcić swój majątek, a że on też zostawał w rodzinie, to drobny szczegół. Zresztą wielu z nich wracało z zesłania i zajmowało się handlem, produkcją, usługami i dobrze prosperowało. Wracali w glorii chwały, jako wielcy patrioci. Wielu z nich walczyło w powstaniu warszawskim, ale w odróżnieniu od tych nieświadomych, włos im z głowy nie spadł w czasach stalinowskich. Wręcz przeciwnie, byli zatrudniani na dobrze płatnych stanowiskach.

Takich zbiegów wymaga asymilacja na poziomie indywidualnym, by móc dokonać asymilacji na poziomie państwa. Była to nieustanna żmudna praca, trwająca od pokoleń i nadal jest kontynuowana. Jeśli ktoś więc chce walczyć o Polskę, to powinien najpierw rozpoznać sytuację: uświadomić sobie w jakim kraju mieszka i poznać naturę żydowską. Jeśli komuś się wydaje, że wystarczy wyjechać traktorami na drogi i władza się przestraszy, to gratuluję dobrego samopoczucia.