11 lipca ’43

W zeszłym roku w rocznicę rzezi wołyńskiej zamieściłem blog na ten temat. Dziś na tę rzeź patrzę trochę inaczej. Przede wszystkim dlatego, że rok temu nie wiedziałem jeszcze o czymś takim jak eksperyment wołyński. W pewnym uproszczeniu można go tak scharakteryzować: wszystko dla Ukraińców, nic dla Polaków. Obecnie, odnoszę takie wrażenie, że mamy powtórkę tego eksperymentu, tyle że nie ograniczoną do jednego województwa, ale dokonywaną na terenie całego kraju.

Eksperyment wołyński wdrażano w latach 1928-1938. Z tego wynika, że decyzję o jego przeprowadzeniu podjął Piłsudski, a wykonawcą był Henryk Józewski. W tamtych czasach, po zamachu majowym, nic nie mogło się dziać bez zgody Piłsudskiego. A skoro tak, to jest on pośrednio odpowiedzialny za powstanie UPA, bo UPA powstała z organizacji paramilitarnych tworzonych na terenie województwa wołyńskiego przez państwo polskie i na jego koszt.

Jeśli prześledzi się pewną sekwencję wydarzeń, to można dojść do wniosku, że to II RP i jej władze konsekwentnie przygotowywały grunt pod tę rzeź wołyńską.

Przymusowe konwersje

W grudniu 1937 na Wołyniu, wbrew opinii wojewody Henryka Józewskiego, rozpoczęto akcję przymusowych konwersji lokalnych społeczności na rzymski katolicyzm, co uzasadniano potrzebą powrotu do polskości osób zruszczonych w epoce zaborów. Pierwszą miejscowością, w której przeprowadzono akcję, były Hrynki, gdzie oddział Korpusu Ochrony Pogranicza, po znieważeniu przez mieszkańców wsi portretów dostojników państwowych, odebrał dokumenty 40 chłopom, zabronił mieszkańcom opuszczania Hrynek po zachodzie słońca i otoczył wieś. Rezultatem końcowym tych działań było przejście z prawosławia na katolicyzm 572 chłopów. Podobnymi metodami „nawrócono” na Wołyniu do 1939 10 tys. osób. Rząd konsekwentnie twierdził, że wszyscy konwertyci dobrowolnie zmienili religię, środowiska ukraińskie i prawosławne utrzymywały natomiast, że większość przechodzących na katolicyzm czyniła to pod wpływem szantażu i przymusu, lub też za sprawą zatargów z lokalnym klerem prawosławnym. Obecnie wiadomo, że KOP, główny wykonawca akcji nawracania, stosował głównie obietnice nadania chłopom ziemi po przejściu na katolicyzm, przekonywał, że ich przodkowie należeli do katolickiej szlachty zagrodowej, stosował również aresztowania i zastraszanie prawosławnych.

W akcji nawracania na katolicyzm uczestniczyło czynnie duchowieństwo rzymskokatolickie, bezpośrednio promujące swoją religię wśród ludności oraz systematycznie rozszerzające sieć parafialną, by osoby formalnie nawrócone nie wróciły de facto do prawosławia, nie mogąc uczęszczać do kościołów rzymskokatolickich. Niektóre parafie były przy tym zakładane na terenach, gdzie żyły tylko niewielkie grupy katolików, lub nawet nie było żadnych wiernych, zwłaszcza na terenach niezurbanizowanych.

Konsekwencją zmiany polityki polskiej na Wołyniu na prowadzoną z pozycji siły było rozszerzenie wpływów OUN (do tej pory działającej przede wszystkim w Małopolsce Wschodniej) na Wołyń i radykalizacja nastrojów społeczeństwa ukraińskiego na Wołyniu, a także dyskredytacja polityki ugodowej prowadzonej przez reprezentowane w Sejmie RP ukraińskie ugrupowania polityczne. Miało to znaczące konsekwencje, gdy aparatu państwa polskiego na tym obszarze miało po wrześniu 1939 zabraknąć.

Burzenie cerkwi

W 1938 roku Wojsko Polskie przeprowadziło akcję tzw. drugiej pacyfikacji, połączonej z masowym burzeniem cerkwi na terenach etnicznie mieszanych. Istotną rolę odegrał tu gen. Gustaw Paszkiewicz. Przeprowadzenie tej operacji uzasadniano potrzebą konsolidacji narodowej w obliczu zaostrzającej się sytuacji międzynarodowej. W konsekwencji doprowadziło to dalszej eskalacji konfliktu narodowościowego na terenach etnicznie mieszanych.

Wyburzanie cerkwi na Chełmszczyźnie miało miejsce od maja do lipca 1938, rozbiórki dokonywali wynajmowani robotnicy, więźniowie, saperzy lub strażacy. Głównodowodzącym akcji był gen. Brunon Olbrycht (zastąpiony 21 maja przez płk. Mariana Turkowskiego, zaś nowym wojewodą lubelskim został jawny zwolennik polonizacji major Jerzy de Tramecourt. Olbrycht 20 stycznia 1938 przedstawił szczegółowe wytyczne w sprawie prowadzenia akcji: na szczeblu powiatowym mieli być powołani kierownicy-oficerowie pochodzący z lokalnych jednostek wojskowych, stojący na czele zespołów terenowych. Olbrycht podkreślał również wagę oprawy ideowej całego przedsięwzięcia, konsekwentnego podkreślania ważności działań polonizacyjnych. Szczególną rolę wyznaczał Towarzystwu Rozwoju Ziem Wschodnich, którego nowe placówki nakazał powoływać w każdym powiecie, gdzie powstał zespół terenowy. W kwietniu tego samego roku Olbrycht przedstawił również postulat nasycenia terenu księżmi rzymskokatolickimi.

Oficerowie sanacyjni w LWP

W tekście wytłuściłem trzy nazwiska i zrobiłem to celowo. To gen. Gustaw Paszkiewicz, gen. Brunon Olbrycht i płk Marian Turkowski. Wszyscy oni byli oficerami sanacyjnymi, odpowiedzialnymi za akcję wyburzania cerkwi na Chełmszczyźnie. I jakoś tak się dziwnie złożyło, że wkrótce po wojnie wszyscy oni wstąpili do Ludowego Wojska Polskiego. Taką informację zamieszcza Wikipedia. Dziwne? Sanacyjni oficerowie w LWP! I jakoś tym Ukraińcom, których w wysokich władzach PRL-u nie brakowało, nie przeszkadzało to. Innym decydentom również. Czyżby więc były to jakieś szczególne osoby? Wychodzi na to, że tak.

Sienkiewicz

Aż trudno nie zacytować tu Sienkiewicza, który w Ogniem i mieczem pisze:

„Rozbójniczy ruch Zaporoża i ludowe powstanie ukraińskiej czerni potrzebowały jakichś wyższych haseł niż rzeź i rozbój, niż walka z pańszczyzną i z magnackimi latyfundiami. Zrozumiał to dobrze Chmielnicki i korzystając z tlejących rozdrażnień, zobopólnych nadużyć i ucisków, jakich nigdy w onych surowych czasach nie brakowało, socjalną walkę zamienił w religijną, rozniecił fanatyzm ludowy i zaraz w początkach przepaść między oboma obozami wykopał – przepaść, którą nie pergaminy i układy, ale krew tylko mogła wypełnić.”

Rzeź

O świcie (godzina 3 nad ranem) 11 lipca 1943 roku oddziały UPA dokonały skoordynowanego ataku na 99 polskich miejscowości, głównie w powiatach horochowskim i włodzimierskim pod hasłem Śmierć Lachom. Po otoczeniu wsi, by uniemożliwić mieszkańcom ucieczkę, dochodziło do rzezi i zniszczeń. Ludność polska ginęła od kul, siekier, wideł, kos, pił, noży, młotków i innych narzędzi zbrodni. Polskie wsie po wymordowaniu ludności były palone, by uniemożliwić ponowne osiedlenie się. Była to akcja dobrze przygotowana i zaplanowana. Na przykład akcję w pow. włodzimierskim poprzedziła koncentracja oddziałów UPA w lasach zawidowskich (na zachód od Porycka), w rejonie Marysin Dolinka, Lachów oraz w rejonie Zdżary, Litowież, Grzybowica. Na cztery dni przed rozpoczęciem akcji we wsiach ukraińskich odbyły się spotkania, na których uświadamiano miejscową ludność o konieczności wymordowania wszystkich Polaków.

Zabójstw dokonywano z wielkim okrucieństwem. Wsie i osady polskie ograbiono i spalono. Po dokonanych masakrach do wsi na furmankach wjeżdżali chłopi z sąsiednich wsi ukraińskich, zabierając całe mienie pozostałe po zamordowanych Polakach. Główna akcja trwała do 16 lipca 1943. W całym zaś lipcu 1943 celem napadów stało się co najmniej 530 polskich wsi i osad. Wymordowano wówczas siedemnaście tysięcy Polaków, co stanowiło kulminację czystki etnicznej na Wołyniu.

Organizacja

Była to, jak pisze Wikipedia, akcja zorganizowana i wcześniej zaplanowana. Wszystko to działo się na terenach okupowanych przez Niemców. Trudno sobie wyobrazić, by mogło to się dziać bez ich wiedzy i aprobaty. Również polityka sanacyjna wobec mniejszości ukraińskiej sprawiała wrażenie, jakby celowo dążono do tego, by tej ludności dostarczyć pretekstu do zemsty. A skoro tak, to prawdziwi sprawcy tej rzezi musieli być bardzo wysoko umiejscowieni w hierarchii społecznej i prawdopodobnie wykonywali polecenia swoich nieznanych przełożonych.

Tyko jakoś dziwnie się składa, że cała obecna, a i wcześniejsza narracja koncentrowała się na okrucieństwie bezpośrednich sprawców. Cała akcja została przeprowadzona tak, by nie zostało nic, co mogłoby podważyć tę oficjalną narrację: tłum dzikich, rozwydrzonych Ukraińców wymordował całą ludność polską. Jest to dokładnie ten sam typ narracji, jaki stosuje się wobec Polaków, oskarżając ich o mord w Jedwabnem i nie tylko tam. W tym wypadku ludność polska jest przedstawiana jako dziki, rozwydrzony tłum. Polacy się bronią, zaprzeczają i oburzają się na taki sposób ich traktowania i jednocześnie oburzają się, gdy Ukraińcy nie chcą ich przeprosić za rzeź wołyńską. Tylko czy rzeczywiście to oni muszą przepraszać? Nacja, która skłóca Polaków z Ukraińcami robi to perfekcyjnie. Jednym się posługuje, by wykończyć drugi, a później zrobi to samo z tym drugim.

Kogo mordowano na Wołyniu?

Zasadnicze pytanie brzmi: Kogo mordowano na Wołyniu? Czy to była ludność polska, czy polska i ukraińska, czy może w przewadze ukraińska, którą wcześniej, w 1937 roku, zmuszono do przejścia na katolicyzm? Na te pytania odpowiedzi nie uzyskamy, bo wszelkie ślady zatarto. To jednak nie oznacza, że takich informacji nie ma. Są! Na tym terenie funkcjonowała polska administracja i dysponowała ona dokładną informacją na temat ludności zamieszkałej na terenie, na którym dokonano rzezi. Państwo polskie przestało istnieć na tym terenie, ale pozostały urzędy z całą ich dokumentacją. Czy zabrali ją ze sobą wycofujący się Niemcy, czy może wpadła ona w ręce komunistów radzieckich? I na te pytania odpowiedzi nie uzyskamy.

Cóż zatem pozostaje? Zabawić się w Sherlocka Holmesa i wykorzystać jego metodę dedukcji? Chyba tylko to.

Od czego się zaczęło?

W 1984 roku w czasopiśmie „Nurt” ukazał się artykuł, w którym jego autor Jerzy Tomaszewski oskarżył Armię Krajową o mordowanie ukraińskich cywilów. Wówczas środowisko kombatantów 27. Wołyńskiej Dywizji AK przystąpiło do zbierania relacji świadków na temat wydarzeń z okresu 1943-1944. Efektem zainicjowanych wtedy prac dokumentalnych były publikacje Władysława Siemaszko oraz jego córki Ewy Siemaszko dotyczące zbrodni popełnionych przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach na Wołyniu.

Jerzy Tomaszewski (1930-2014) – polski historyk i politolog, profesor nauk humanistycznych. Pełnił m.in. funkcję kierownika Centrum Badania i Nauczania Dziejów i Kultury Żydów w Polsce im. Mordechaja Anielewicza. Od 1970 roku zasiadał w Radzie Naukowej, a od 1985 w Zarządzie Żydowskiego Instytutu Historycznego, był członkiem komitetu redakcyjnego Biuletynu ŻIH i rocznika „Polin. Studies in Polish Jewry”. To czasopismo historyczne wydawane od 1986 roku w Londynie przez Institute for Polish-Jewish Studies w Oksfordzie.

Władysław Siemaszko (ur. 1919 w Kurytybie) – polski prawnik, działacz kresowy, od lat 80. XX wieku badacz tragedii polskiej ludności na Wołyniu w okresie II wojny światowej.

Syn polskiego dyplomaty. Mieszkał na Wołyniu w latach 1924-1944. W 194o skazany przez sąd sowiecki na karę śmierci (zamienioną na 10 lat łagru). Osadzony w więzieniu w Łucku do czerwca 1941, uniknął masowej egzekucji przeprowadzonej przez NKWD. W latach 1942-1944 walczył w AK jako oficer 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty. W 1945 aresztowany przez władze radzieckie, a następnie przekazany polskim władzom komunistycznym. W więzieniu przebywał do 1948 roku. Po wojnie ukończył studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Do chwili przejścia na emeryturę pracował jako radca prawny.

Ewa Siemaszko (ur. 1947 w Bielsku-Białej) – polska inżynier technolog żywienia, od 1990 roku również badaczka ludobójstwa dokonanego na wołyńskich Polakach podczas II wojny światowej.

Jest córka Władysława Siemaszki, absolwentką Wydziału Technologii Rolno-Spożywczej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie i Podyplomowego Studium Pedagogicznego. W latach 1970-1973 była asystentką w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Katowicach, później pracowała w pozaszkolnej oświacie żywieniowej i jako nauczycielka.

Od 1990 zbiera i opracowuje dokumenty dotyczące losów ludności polskiej na Wołyniu podczas II wojny światowej. Była współautorką wystaw „Zbrodnie NKWD na Kresach Wschodnich II RP: czerwiec-lipiec 1941” w Muzeum Niepodległości w warszawie w 1992 roku oraz „Wołyń naszych przodków” zorganizowanej w październiku 2002 w Domu Polonii w Warszawie. Od 2002 roku, wspólnie z Jarosławem Kosiatym, prowadzi serwis internetowy Wołyń naszych przodków, gdzie udostępnionych został ponad pół tysiąca starych fotografii, wspomnień i innych dokumentów, poświęconych życiu Polaków na kresowym Wołyniu. Współpracuje z Towarzystwem Miłośników Wołynia i Polesia, Stowarzyszeniem „Wspólnota Polska” oraz IPN.

Takie to informacje przekazuje nam Wikipedia o tych, którzy zostali wyznaczeni do rozpętania tej burzy o Wołyniu. Wtedy, w 1984 roku, jeszcze nikt, poza wtajemniczonymi, nie podejrzewał nawet w jakim celu. Ale oni już wiedzieli, że Związek Radziecki upadnie i że powstanie państwo zwane Ukrainą. Życiorysy tych osób, nawet takie lakoniczne, nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości co do ich pochodzenia.

Władysław Siemaszko nie miał matki i jego córka – też. Zawsze myślałem, że żeby zrobić dziecko, to udział kobiety jest niezbędny, a tu się okazuje, że – nie! No cóż, człowiek uczy się całe życie, a i tak umiera głupi. Poza tym, że nie miał matki, to miał „wielkie szczęście”, uniknął masowej egzekucji przeprowadzonej przez NKWD. Walczył w AK, no bo jakże inaczej można było zostać bohaterem? Następnie aresztowany przez władze radzieckie, które przekazały go polskim władzom komunistycznym, a te uwięziły go i po trzech latach zwolniły i pozwoliły mu, temu „wrogowi PRL-u”, skończyć studia. Jednym słowem – w czepku urodzony.

Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945 – dwutomowa książka autorstw Władysława i Ewy Siemaszków (ojca i córki), wydana w 2000 roku. Opisuje zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na ludności Wołynia w czasie II wojny światowej.

Dzieło składa się z dwóch tomów, z których pierwszy liczy 1000 stron, a drugi 440. Tom I rozpoczyna przedmowa Ryszarda Szawłowskiego i Wstęp autorów. Następnie autorzy w 11 rozdziałach omawiają zbrodnie dokonane w poszczególnych powiatach województwa wołyńskiego, w układzie terytorialno-chronologicznym. Tom II rozpoczyna rozdział o zbrodniach dokonanych poza Wołyniem oraz lista osób odpowiedzialnych, zdaniem autorów, za ludobójstwo. Większość II tomu zajmują aneksy – relacje świadków, dokumenty i zdjęcia. Dzieło kończy bibliografia licząca 2534 pozycje, indeks miejscowości i spis treści.

Na wydanie pracy autorzy uzyskali dofinansowanie m.in. z Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Pomimo to starania o wydanie „Ludobójstwa…” trwały ponad rok. Autorzy natrafiali na niechęć wydawców, którzy – zdaniem Ewy Siemaszko – nie chcieli poruszać tematu zbrodni UPA z powodu „zmowy milczenia” i „nieoficjalnej cenzury”.

“Ludobójstwo…” pomimo iż zostało napisane przez historyków-amatorów, znalazło uznanie w świecie naukowym i jest uznawane przez polskich historyków za najważniejszą pozycję omawiającą temat rzezi wołyńskiej. Szczególnie dobre opinie zbiera ze względu na bogatą warstwę faktograficzną, dokonaną rekonstrukcję wydarzeń oraz sporządzenie możliwie najpełniejszej listy ofiar.

Najczęściej pojawiające się głosy krytyczne, to m.in.:

  • oparcie „Ludobójstwa…” głównie na wspomnieniach świadków, często spisywanych kilkadziesiąt lat po wojnie,
  • niekorzystanie przez autorów z nieopublikowanych źródeł ukraińskich, radzieckich i niemieckich,
  • zakreślenie zbyt szerokich ram czasowych dla ludobójstwa, tj. 1939–1945.

Historyk powinien przede wszystkim prowadzić badania podstawowe, badania źródłowe i opierać się na dokumentach z epoki. Profesor Makarczuk mówiąc o świadkach, ma świętą rację – od tamtych czasów minęło 50-60 lat. Który ze świadków jest w miarę wiarygodny? (…) Bo przecież nie chodzi o to, aby sięgać po relacje, relacje mogą być jedynie uzupełnieniem (Grzegorz Mazur [w:] „Polska-Ukraina trudne pytania”, t.6, s. 104) – Wikipedia. 

Grzegorz Mazur (1952) jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale w jego przypadku Wikipedia też nie wspomina o rodzicach.

Głosy polemiczne wzbudza także emocjonalna zdaniem krytyków przedmowa Ryszarda Szawłowskiego, w której autor uznał dokonane zbrodnie za „ludobójstwo ukraińskie” (a nie za ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich bądź przez UPA), a także postawił tezę, że z powodu bezwzględności i okrucieństwa sprawców oraz zakłamywania i relatywizacji, „przewyższa” ono znacznie ludobójstwo niemieckie i sowieckie.

Ryszard Klemens Szawłowski lub Richard Szawłowski (1929-2020) – polski politolog, specjalista z zakresu prawa międzynarodowego, historyk amator.

Ukończył studia na Uniwersytecie Warszawskim, doktoryzował się w 1959. Był profesorem na Uniwersytecie Łódzkim, niemieckich uniwersytetach: Uniwersytecie Humboldta w Berlinie i Federalnym Instytucie Sowietologii w Bonn, szkockim Uniwersytecie w Glasgow, kanadyjskim Uniwersytecie Calgary oraz Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie (PUNO) w Londynie. Członek Polskiego Towarzystwa Naukowego na Obczyźnie.

W swoich książkach przedstawia m.in. zbrodnie ukraińskich i białoruskich nacjonalistów na Polakach w latach okupacji 1939–1941. Profesor Szawłowski pierwszy wprowadził do historii i publicystyki pojęcie „wojny polsko-sowieckiej 1939” w odniesieniu do agresji sowieckiej 17 września 1939 roku. Po raz pierwszy ukazał on też uwarunkowania polityczne, prawnomiędzynarodowe oraz psychologiczne tej wojny, oraz obraz zbrodni wojennych popełnionych przez armię sowiecką i zbrodnie band białoruskich i ukraińskich na narodzie polskim.

W artykule Genocidium atrox, publikowanym również jako Trzy ludobójstwa postawił tezę o równoważności zbrodni dokonanych przez III Rzeszę, ZSRR i nacjonalistów ukraińskich, przy nadaniu tym ostatnim kwalifikacji wyższej od zbrodni nazistowskich i sowieckich.

W przypadku Szawłowskiego Wikipedia nie podaje żadnych informacji o rodzicach, co jest w jej przypadku standardem, gdy chodzi o osoby pochodzenia żydowskiego. Zresztą w przypadku tej osoby, jej kariera międzynarodowa zdradza jej pochodzenie.

Gdy Jan Tomasz Gross opublikował swoją książkę Sąsiedzi, to ze strony polskiej pojawiły się głosy, że jest niewiarygodna, bo opiera się na zeznaniach świadków, składanych po wielu latach. W sytuacji, gdy wielu innych świadków już nie żyje, weryfikacja tych zeznań jest niemożliwa. Taki właśnie zarzut sformułował pod adresem pracy Siemaszków Grzegorz Mazur. Zwraca uwagę podobieństwo obu książek. W obu przypadkach oparto się na zeznaniach świadków, ale nie – złożonych bezpośrednio po wydarzeniach, tylko po wielu latach później. I w obu przypadkach książki zostały napisane nie przez historyków zawodowych, tylko przez amatorów. To oczywiście samo w sobie nie jest wadą, ale uwagę zwraca ten sam schemat, co skłania do wniosku, że inspiracja wyszła z tego samego źródła.

W tym roku jest zupełnie inaczej niż rok temu. Jest więcej szumu. W internecie kanał „wRealu24” zaprezentował trzy debaty, każda z udziałem czterech osób, na temat Wołynia. W jednej z nich wzięła udział Ewa Siemaszko i w pewnym momencie powiedziała:

„Wielu, wielu świadków jednak nie zdecydowało się na przekazanie swoich przeżyć ze względu na traumę i również ze względu na lęk przed zemstą Ukraińców. A więc po kilkudziesięciu latach okazało się, że ludzie są tak ciężko psychicznie doświadczeni, że nawet nie byli w stanie przekazywać swoich przeżyć i tym samym wiele faktów nie zostało odnotowanych.”

Czy rzeczywiście boją się, czy bali się, zemsty Ukraińców? A może kogoś o wiele bardziej potężnego? A może wiedzą coś, o czym nikt inny nie może się dowiedzieć? Coś, co mogło by obnażyć fałsz tej oficjalnej narracji, że nacjonaliści ukraińscy mordowali Polaków. A może mordowali Ukraińców, o których później powiedziano, że to byli Polacy?

Wzajemną nienawiść Ukraińców do Polaków i na odwrót można podsycać tylko poprzez wbijanie pomiędzy nich klina w postaci rzezi wołyńskiej. Znamienne jest to, że historię tych wydarzeń i ich interpretację stręczą nam Żydzi. Wszystkie osoby wymienione powyżej należą do tej nacji. W sytuacji, gdy w Polsce przebywa kilka milionów Ukraińców, a może i więcej, podgrzewanie tego tematu, bez próby dochodzenia do prawdy, jest dążeniem do potęgowania tej nienawiści i niepokojów społecznych.

5 thoughts on “11 lipca ’43

  1. Wymowne jest, że w trakcie niedzielnej mszy w 79 rocznicę…
    Zdecydowana większość księży ani słowem nie wezwała wiernych do modlitwy za ofiary Rzezi Wołyńskiej!

    Widać statystyczny ksiądz ramię w ramię działa ostro przeciw Polsce. Z lewej strony ma banderowca, a z prawej rabina.

    Dla nich jesteśmy dojnym żerowiskiem.

    Like

    • “Zdecydowana większość księży ani słowem nie wezwała wiernych do modlitwy za ofiary Rzezi Wołyńskiej!”

      Prawdopodobnie nie dostali instrukcji, jak się mają wypowiadać na ten temat i pewnie dlatego zamilczeli rocznicę.

      Like

      • Akurat cały czas prawią kazania o moralności.
        A to właśnie z tej moralności powinno być dla nich oczywiste, żeby taką intencję powołać.

        Chyba nie są, aż tak naiwni, że nagle przybysze ze wschodu staną się katolikami? Jak już to będą udawać w celu lepszego wysysania zasobów.
        Dla nich katolik = Lach = wróg.

        Like

      • “Dla nich katolik = Lach = wróg.”

        Co się dziwić? Taras Szewczenko, ich wieszcz, w poemacie “Hajdamacy” często pisze o rezaniu Lachów. Tak praktycznie, to poza nim Ukraińcy nie mają innych poetów czy pisarzy, którzy tworzyliby ich kulturę i tradycję. I żeby było śmieszniej, to poezję tworzył w języku ukraińskim, a prozą pisał po rosyjsku.

        Like

Leave a comment