Teorie

Ten blog, wbrew pozorom, również będzie o polityce. Tak się składa, że rządzący zawsze chcą nam narzucić jakąś ideologię, którą oni uznają za wygodną do realizowania ich celów. Można powiedzieć, że ideologia wkracza we wszelkie dziedziny życia społecznego i nawet naukowego. Jedynie nauki ścisłe i techniczne jakoś się przed nią bronią, co poniekąd wynika z ich natury. Natomiast nauki przyrodnicze są w dużym stopniu, a może nawet całkowicie, nieodporne na wpływy ideologiczne. Szczególnie dotyczy to teorii ewolucji, a nawet poglądy na temat wyginięcia dinozaurów są przedmiotem licznych sporów. Można by zapytać: a czy to rzeczywiście takie ważne dla naszego życia, co stało się ileś milionów lat temu?

Kiedyś, jeszcze przed założeniem bloga na WordPress, przeczytałem tu historię pewnej Szwajcarki, która skończyła geologię w Ameryce i została tam pracownikiem naukowym. Wysunęła hipotezę, że do wyginięcia dinozaurów przyczyniła się nie asteroida, która uderzyła w Ziemię, tylko potężne erupcje wulkaniczne na Dekanie, czyli w Indiach. Powierzchnia, jaką pokryła lawa, porównywalna jest z powierzchnią Francji. Takie zjawisko spowodowało przeniknięcie do atmosfery wielkiej ilości dwutlenku węgla i innych gazów, które zatruły ją do tego stopnia, że spowodowały, na skutek zmian klimatycznych, stopniowe obumieranie wielu gatunków zwierząt, również dinozaurów.

Tę swoją hipotezę czy teorię ogłosiła ona chyba w latach 80-tych lub na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Spotkała się z tego powodu z ostracyzmem całego amerykańskiego środowiska naukowego. Wówczas obowiązywała teoria, że dinozaury wyginęły z powodu zderzenia się asteroidy z Ziemią. A więc teoria katastroficzna. Zwolennicy takich teorii opierają swój pogląd na fakcie, że na przełomie ery paleozoicznej, czyli tej najstarszej i mezozoicznej, czyli tej średniej, nastąpiło wyginięcie fauny charakterystycznej dla ery paleozoicznej i pojawienie się zupełnie innych organizmów w erze mezozoicznej. Podobnie działo się na przełomie ery mezozoicznej i kenozoicznej, czyli tej najmłodszej. I właśnie w tym czasie miało dojść do wyginięcia dinozaurów. Faktu wyginięcia nikt nie kwestionuje. Spór dotyczy tylko tego „jak”.

Wyginięcie na skutek „zatrucia” wyziewami wulkanicznymi i zmian klimatycznych jest procesem ciągłym, rozłożonym w czasie. Natomiast wyginięcie na skutek uderzenia asteroidy jest procesem nagłym, katastroficznym. To bardzo koresponduje z tym, co jest zapisane w Starym Testamencie. Dlatego dla wielu naukowców, szczególnie tych żydowskiego pochodzenia, teoria katastroficzna, nagłych zmian, jest łatwiejsza do przyjęcia. Nawet sam Einstein skłaniał się ku tym poglądom. Nic więc dziwnego, że owa Szwajcarka została, jakbyśmy to dziś powiedzieli, zbanowana przez ówczesne środowisko naukowe Ameryki.

Parę dni temu na Interii pojawił się artykuł A jednak! To nie asteroida? Dinozaury i tak były bliskie zagłady. Inny powód, który mnie mocno zdziwił. Jego autor, Wojciech Brzeziński, m.in. pisze:

Czy dinozaury były skazane na zagładę i przed uderzeniem asteroidy? Najnowsze badanie, w którym naukowcy posłużyli się sztuczną inteligencją wskazuje, że dni wielkich gadów były policzone jeszcze przed kosmiczną kolizją.

Nikt nie kwestionuje, że do katastrofalnego uderzenia planetoidy faktycznie doszło. Jego ślady widzimy zresztą na całym świecie – geologiczne warstwy pochodzące z zamykającej erę dinozaurów kredy oddziela od późniejszego paleogenu cieniutka warstewka irydu. Ten pierwiastek, rzadki na Ziemi, ale całkiem powszechny na asteroidach, został rozpylony na całej powierzchni Ziemi przez kosmiczną eksplozję. 

Pytanie nie brzmi więc, czy asteroida zabiła dinozaury, ale czy jedynie przyspieszyła ich nieuchronny koniec. Czy wielkie gady były skazane na wymarcie już wcześniej. 

Coraz więcej dowodów geologicznych sugeruje bowiem, że świat dinozaurów już wcześniej znajdował się w klimatycznym i ekologicznym chaosie. Jego źródłem były ogromne erupcje wulkaniczne w tzw. Trapach Dekańskich. 

Trapy (ich nazwa pochodzi od szwedzkiego słowa trappa, oznaczającego “schody” ze względu na znajdujące się tam struktury przypominające schodki) to ogromny, wulkaniczny obszar obejmujący około połowy powierzchni dzisiejszych Indii. Powstały dokładnie wtedy, gdy wymierały dinozaury. Przez 300 tys. lat przed uderzeniem asteroidy i przez kolejnych 500 tys. lat po nim ogromne wulkany wyrzuciły z siebie ilość lawy tak ogromną, że pokryła niemal całe Indie dwukilometrową warstwą. 

Ale płynne skały nie były jedynym, co wydobywało się z ognistych czeluści. Przez 800 tys. lat te same wulkany wpompowały do atmosfery 10,4 biliona ton CO2 i 9,3 biliona ton dwutlenku siarki. Dla porównania, w latach 2000-2023 ludzkość emitowała około 16 mld ton CO2 rocznie. Tłoczymy do atmosfery gazy cieplarniane stukrotnie szybciej, niż robiły to starożytne wulkany, ale robimy to zaledwie od stulecia. Tamte wulkany pozostawały aktywne przez setki tysięcy lat. 

Wulkaniczne emisje musiały ocieplić klimat Ziemi, choć dwutlenek siarki nieco spowalniał ten proces. Gwałtowne klimatyczne zmiany musiały mieć dramatyczny wpływ na życie na Ziemi. Jak wielki? O to do tej pory trwają spory. 

x

Widać więc wyraźnie, że następuje powolne wycofywanie się z obowiązującej jeszcze do niedawna teorii katastroficznej na rzecz długotrwałego procesu. Ma to oczywiście związek z narzucaną nam teorią, że to człowiek, poprzez swoją działalność, jest przyczyną zmian klimatycznych i że to może doprowadzić do takich samych skutków, jak w przypadku dymiących niegdyś wulkanów, że ludzkość wyginie od nadmiaru emitowanych przez siebie gazów.

Dla porządku wypada powiedzieć, że dzieje Ziemi zostały podzielone na ery, a one na okresy. Mamy więc erę paleozoiczną, mezozoiczną i kenozoiczną. Czas przed erą paleozoiczną to prekambr, czyli to, co było przed kambrem, najstarszym okresem ery paleozoicznej. Era mezozoiczna dzieli się na trias, jurę i kredę. Kenozoiczna – na trzeciorzęd i czwartorzęd. Trzeciorzęd dzieli się na paleogen, o którym wspomniał autor cytowanego artykułu, i neogen. Chodzi więc o to, co działo się na granicy kredy i trzeciorzędu. Ktoś dociekliwy mógłby jeszcze zapytać: skoro mamy trzeciorzęd i czwartorzęd, to gdzie się podział pierwszorzęd i drugorzęd? Początkowo Francuzi proponowali podział dziejów Ziemi na pierwszorzęd, drugorzęd, trzeciorzęd i czwartorzęd. Natomiast Anglicy na ery paleozoiczną, mezozoiczną i kenozoiczną. Po targach zgodzono się na angielski podział, a erę kenozoiczną podzielono na trzeciorzęd i czwartorzęd. I tak zostało.

x

Czy tak rzeczywiście mogło być, jak opisuje to autor artykułu? Dla porównania fragment z książki Jerzego Dzika Dzieje życia na Ziemi PWN (2011):

Często przywoływany scenariusz katastrofy kosmicznej opiera się na założeniu, że iryd występujący w czarnym granicznym ile pochodzi z ciała niebieskiego, które wówczas uderzyło w Ziemię. Coraz więcej argumentów przemawia jednak za tym, że za podwyższoną zawartością irydu (ściślej: platynowców) w osadach skondensowanych stratygraficznie, co było częstym zjawiskiem w historii geologicznej, stoi jakiś mechanizm biologiczny, a nie czynniki kosmiczne. Nie ma dowodu na dokładnie taki wiek jakiegokolwiek krateru meteorytowego. Nad brekcją impaktową w karterze Chicxulub na Jukatanie, długo uważanym za ślad po sprawcy katastrofy ekologicznej na granicy kredy i trzeciorzędu, jest osad z otwornicami kredowymi (zwolennicy katastrofy kosmicznej twierdzą, że redeponowanymi). Jednak również w osadach dennych Zatoki Meksykańskiej drobiny szkliwa z meteorytu Chicxulub występują poniżej warstewki wzbogaconej w iryd. Oczywiście wielkie meteory i komety nierzadko zderzały się z Ziemią, również w okresie kredowym. Wątpliwe jednak, by katastrofa kosmiczna spowodowała skutki tak ekologicznie specyficzne, jakich dowodzi zapis paleontologiczny.

Jedną podstawowych zasad obowiązujących w geologii jest ta, że w przypadku warstw niezaburzonych, tj. leżących poziomo, jedna na drugiej, warstwy starsze leżą niżej, a młodsze wyżej. Jeśli więc nad brekcją impaktową, czyli, mówiąc po ludzku, kupą gruzu powstałą po uderzeniu meteorytu, leżą osady kredowe, to znaczy, że krater powstał wcześniej, jest starszy od osadów kredowych. Jeśli drobiny szkliwa z meteorytu leżą poniżej warstewki wzbogaconej w iryd, to znaczy, że uderzenie meteorytu nastąpiło wcześniej i powstał osad w postaci tych drobinek, a dopiero na nim osadziła się warstwa irydowa. Może to oznaczać, że ta warstwa irydowa nie ma nic wspólnego z upadkiem meteorytu. Zwolennicy katastrofy kosmicznej twierdzą, że osad kredowy został redeponowany. To znaczy, że został przywleczony z innego miejsca, w którym powstał wcześniej, niż nastąpiło uderzenie meteorytu. Tylko, że trzeba to jakoś uzasadnić, a tego brakuje. Takie sytuacje zdarzają się. W Polsce mamy przykład tzw. kry kredowej, która, jako starsza, leży na młodszych osadach, ale ona została wyrwana z podłoża przez przesuwający się lodowiec i przywleczona na nowe miejsce.

Wymarcie dinozaurów miało jednak podłoże odmienne niż stopniowe wypieranie gadów ssakokształtnych przez dinozaury. W późnej kredzie nie ma żadnych objawów zastępowania dinozaurów we właściwych im ekosystemach przez jakiekolwiek inne grupy kręgowców. Ssaki przez całą kredę pozostawały zwierzętami na ogól drobnych rozmiarów i zapewne nocnego trybu życia. Co więcej, zachowały te cechy przynajmniej przez kilka milionów lat po ostatecznym wyginięciu dinozaurów. Wygląda więc na to, że do końca kredy nastąpił całkowity zanik ekosystemów właściwych dla dinozaurów, zamykając możliwości przetrwania tej grupie skrajnych ekologicznych specjalistów i grupom jej podobnym (amonity). Nadeszły trwające parę milinów lat czasy niestabilnego środowiska, niesprzyjające ekologicznej specjalizacji. Dopiero w eocenie (starszy trzeciorzęd – przyp. W.L.) pojawiły się roślinożerne ssaki o rozmiarach porównywalnych z późnokredowymi dinozaurami, nawet wówczas jednak największymi drapieżnikami były wciąż, pokrewne dinozaurom, krokodyle i ptaki. Trzeba więc było kilkunastu milionów lat przemian ewolucyjnych, by z drobnych nocnych oportunistów powstały wielkie ziemno-wodne zwierzęta realizujące strategię ekologiczną specjalistów.

Wymarcie dinozaurów, tak jak i gadów ssakokształtnych, nie było zupełne. Można wręcz powiedzieć, że z tych dwu wielkich gałęzi kręgowców, gady naczelne pozostawiły po sobie więcej linii ewolucyjnych i reprezentowanych przez większe zwierzęta. O ile bowiem jedyną pozostałością po gadach ssakokształtnych były drobne i nieliczne ssaki, o tyle pamiątką po epoce dinozaurów są krokodyle i, wywodzące się ze wspólnego z dinozaurami przodka, ptaki, grupy zgoła nie marginalnego znaczenia w starszym trzeciorzędzie.

x

Z powyższego cytatu wyłania się trochę inna interpretacja tego, co działo się na przełomie kredy i trzeciorzędu. Uzupełnienia wymaga też informacja o tych wulkanach, które wyrzucały z siebie tak ogromną ilość lawy. Są dwa rodzaje erupcji wulkanicznych: centralne i linijne. W przypadku centralnych lawa wydobywa się przez okrągły otwór i tworzy się krater i stożek wulkaniczny, czyli taki wulkan jak Etna czy Wezuwiusz. I o takich pisał autor cytowanego artykułu. Są to gwałtowne erupcje, co czasem gdzieś można zobaczyć. W przypadku erupcji linijnych lawa spokojnie wydobywa się długimi szczelinami i rozpływa się po powierzchni. I tak właśnie powstawały m.in. te trapy na Dekanie. Współcześnie tego typu zjawiska można obserwować na Islandii. Tam dochodziło do wylewów w latach 930-950, 1783, 1947, 1950. Tworzyły się szczeliny od długości 25-30 km i lawa pokrywała obszar o powierzchni kilkuset km2. Na tych szczelinach powstawały później stożki wulkaniczne. Jednak w przeszłości było to zjawisko częstsze i przede wszystkim na o wiele większą skalę. Tak było na granicy kredy i trzeciorzędu w dorzeczu rzeki Kolumbii w północno-zachodnich stanach Stanów Zjednoczonych (lawa pokryła większą powierzchnię niż na Dekanie, ale o mniejszej grubości), na Dekanie, w Afryce Wschodniej, na północnej Syberii, w południowej Brazylii, w Patagonii i w innych miejscach.

Szczelinami wydobywają się lawy i bardzo niewielkie ilości popiołów. Pod tym względem wyjątkowy był wybuch nowozelandzkiego wulkanu Tarawera w 1886 roku. Powstała wówczas szczelina o długości 14 km, szerokości 120 metrów, głębokości 100-140 metrów, na której utworzyło się kilkanaście karterów wyrzucających tylko popioły i bomby wulkaniczne. Popioły pokryły obszar 200 000 km2. W 1759 roku w Meksyku utworzyła się szczelina, z której wyrzucane były kamienie i piasek; utworzyły one sześć stożków, z których jeden, największy, wyrzucał także lawę.

Wygląda więc na to, że zjawisko jest bardziej skomplikowane, niż przedstawia to autor cytowanego artykułu. Jeśli więc na podstawie jakiegoś uproszczonego modelu tworzą symulacje komputerowe i zatrudniają sztuczną inteligencję, to jaki pasztet z tego może wyjść? Chyba tylko Benny Hill mógłby wymyślić coś takiego.

x

W początkowych okresach rozwoju geologii zakładano, że procesy geologiczne przebiegają katastrofalnie. Głównym przedstawicielem tego poglądu był francuski uczony G. Cuvier (1769-1832). Sądził on, że skoro warstwy leżące nad sobą zawierają szczątki odmiennych organizmów, świat organiczny od czasu do czasu ginął wskutek jakichś katastrof, a następnie był na nowo odtwarzany. Jako pierwszy, Szkot J. Hutton (1726-1797), wysunął tezę, że procesy geologiczne przebiegają bardzo powoli i że w dawnych okresach geologicznych było tak samo. Jest to teza uniformitaryzmu, według której warunki na Ziemi w przeszłości były podobne do dzisiejszych, te same siły działały i wywoływały te same procesy geologiczne co dziś. Teraźniejszość, zdaniem Huttona, jest więc kluczem do przeszłości. Później Ch. Lyell (1797-1875), kolega Darwina, rozbudował i uzasadnił tezę Huttona, obalając twierdzenia katastrofistów. Na tym poglądzie opiera się metoda aktualizmu geologicznego, polegająca na obserwowaniu obecnie przebiegających procesów geologicznych w celu odtworzenia zjawisk geologicznych, które odbywały się w przeszłości. W sumie więc jest to metoda zbliżona do tej, której używa się w detektywistyce. Detektyw też próbuje, na podstawie pozostawionych śladów, odtworzyć to, co działo się wcześniej.

Tak więc podstawą, na której opiera się geologia, jako nauka, jest metoda uniformitaryzmu i aktualizmu geologicznego. Czy sprawdza się ona w praktyce? Jak najbardziej! Wszystkie złoża mineralne, które odkrył człowiek, zostały odkryte w oparciu o tę metodę i wiedzę z niej wynikającą. Czym innym jest jednak odkrycie jakichś złóż mineralnych, a czym innym jest wyjaśnienie, w jaki sposób one powstały. Na przykład na temat tego, jak tworzyły się złoża ropy naftowej nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Odkryte złoże to jest konkret. Znajduje się w tym i tym miejscu, na takiej a takiej głębokości i koniec dyskusji. A jak ono powstało? Interpretować można różnie, podobnie jak w przypadku wyginięcia dinozaurów. I tę słabość nauk przyrodniczych wykorzystuje ideologia, a konkretnie Żydzi, którzy są chyba twórcami wszystkich ideologii.

x

W końcowej części swojej książki Dzieje życia na Ziemi Jerzy Dzik pisze na temat metody naukowego poznania:

Są dwie główne strategie ścisłego naukowego poznania i dwie koncepcje teorii poznania (epistemologii) uzasadniające słuszność każdej z nich. Pierwsza to strategia indukcjonizmu, stosowana przez zwolenników kierunku w epistemologii zwanego dziś neopozytywizmem. Zgodnie z tą koncepcją, wnioskowanie w nauce powinno się opierać na metodzie indukcji. Znaczy to, że uniwersalne twierdzenie naukowe wyprowadza się ze znacznej liczby pojedynczych twierdzeń (orzeczeń, zdań szczegółowych) o rzeczywistości, zwanych faktami. Twierdzenie uniwersalne, czyli teoria naukowa, jest tym bardziej prawdopodobne (czyli bliższe prawdy), im więcej twierdzeń szczegółowych (np. wyników doświadczeń) jest z nim zgodnych. W miarę potwierdzania teorii, czyli weryfikacji przez porównywanie z danymi doświadczalnymi, wzrasta prawdopodobieństwo jej zgodności z rzeczywistością.

Druga strategia to strategia falsyfikacjonizmu, będąca częścią kierunku filozoficznego nazwanego przez jego twórcę Karla R. Poppera zdroworozsądkowym racjonalizmem. Zanegował on wartość metody indukcyjnej i zaprzeczył temu, by badanie zgodności teorii z danymi zwiększało szanse jej prawdziwości. Poszukując ścisłych metod wnioskowania stwierdził, że tylko selekcja teorii poprzez odrzucanie może doprowadzić do stanu oczekiwanej jednoznaczności.

To, co poniżej, to bełkot, ale to nie bełkot autora. On tylko opisuje bełkot Poppera, który był idolem G. Sorosa, a który to Soros miał ambicje, by być filozofem.

Poszukiwanie prawdy powinno więc polegać na spontanicznym wysuwaniu teorii objaśniających rzeczywistość, następnie odrzucaniu tych z nich, z których wypływają wnioski sprzeczne z obserwowanymi zjawiskami. Tylko te z teorii niesprzecznych z danymi doświadczalnymi należą należą do dziedziny nauki, które potencjalnie mogą być przez takie dane odrzucone (sfalsyfikowane). Najlepsze są zaś te, które dają najwięcej możliwości sfalsyfikowania. Falsyfikacja jest tym łatwiejsza, im bardziej uniwersalne jest twierdzenie, tzn. im szerszy jest zakres opisywanych przezeń zjawisk i im bardziej kategoryczne jest określenie przewidywanego (dedukcyjnie) stanu. Wiedza nasza o rzeczywistości składa się, zgodnie z falsyfikacjonizmem, z zestawu nieodrzuconych do tej pory twierdzeń, stanowiących spójną logicznie konstrukcję. Nie ma twierdzeń pewnych, każde z nich stale jest narażone na falsyfikację i (lub) zastąpienie przez twierdzenie lepiej opisujące rzeczywistość. Obowiązkiem uczonego jest bezlitosne testowanie, przez próby falsyfikacji, wszystkich teorii i przedstawienie swoich własnych koncepcji w formie ułatwiającej falsyfikację.

x

Napisałem, że to bełkot, bo jeśli według Poppera poszukiwanie prawdy ma polegać na spontanicznym wysuwaniu teorii objaśniających rzeczywistość, to na czym ma się opierać ta spontaniczność? No bo nie na metodzie indukcyjnej, którą odrzucił. A na czym? Tego nie wyjaśnia. Tylko te z teorii, niesprzecznych z danymi doświadczalnymi, należą do dziedziny nauki (Ale jak? Skoro dane doświadczalne uzyskuje się metodą indukcji), które potencjalnie mogą być przez takie dane odrzucone. Raz dane doświadczalne są niedobre, a drugim razem mogą posłużyć do zanegowania (sfalsyfikowania) teorii. A najlepsze są te teorie, które najłatwiej sfalsyfikować. To już jest jakieś „sanatorium pod klepsydrą”. Obowiązkiem uczonego jest bezlitosne testowanie, przez próby falsyfikacji, wszystkich teorii i przedstawienie swoich własnych koncepcji w formie ułatwiającej falsyfikację. Czyli stworzyć teorię, którą będzie można łatwo zanegować. Taki żydowski kit, że aż zęby bolą.

Nassim Nicholas Taleb w książce Zawiedzeni przez losowość (2016) pisze:

„Falsyfikacjonizm Poppera jest ściśle powiązany z pojęciem społeczeństwa otwartego. Jest to rodzaj społeczeństwa, w którym nie pielęgnuje się żadnych niezmiennych prawd, dzięki czemu mogą się rodzić nowe, sprzeczne z dotychczasowymi idee.” W naszych realiach to społeczeństwo otwarte to: róbta, co chceta.

I jeszcze jeden cytat z Dziejów życia na Ziemi Jerzego Dzika (wytłuszczenie W.L.):

Dlaczego mechanizmy przebiegu ewolucji mają znaczenie dla filozofów? Okazuje się, że roztrząsając problemy ewolucji nikomu nieznanych organizmów sprzed milionów lat, stajemy na rozdrożu wymagającym wyboru jednej z wielu dróg wiodących ku poznaniu, wielu epistemologii. Było tak za czasów Trofima Łysenki, jest i dziś, choć szczęśliwie ryzyko podjęcia wyboru niewłaściwego w stosunku do okoliczności jest dziś znacznie mniejsze.

Z jednej bowiem strony jest selekcjonistyczna teoria ewolucji (podstawowa dla programu syntetycznej teorii ewolucji) i koncepcja trzeciego świata Karla R. Poppera (podstawowa dziś dla politycznej koncepcji społeczeństwa otwartego), czy wreszcie sama metodologia falsyfikacjonizmu. Eksponują one znaczenie mechanizmów samoregulacji i płynnej akomodacji do czynników zewnętrznych rozważanych układów otwartych, czyli organizmów, społeczeństw, konstrukcji naukowych.

Na przeciwnym biegunie epistemologii saltacjonistyczne (skokowe – przyp. W.L.) koncepcje ewolucji biologicznej, rewolucyjne koncepcje rozwoju społeczeństw czy koncepcja paradygmatów Thomasa S. Kuhna akcentują znaczenie nieciągłych przejść pomiędzy układami. Zmiany mają następować w wyniku dialektycznego kumulowania przeciwieństw i skokowego przejścia w nową jakość. Trzeba pamiętać o tych filozoficznych podtekstach, kiedy śledzi się dyskusje o ewolucji.

x

A co to takiego paradygmat? Wikipedia pisze (wytłuszczenie W.L.):

Paradygmat (gr. παράδειγμα parádeigma „przykład, wzór”) – zbiór pojęć i teorii tworzących podstawy danej nauki; znaczenie to wprowadził filozof Thomas Kuhn w książce Struktura rewolucji naukowych (ang. The Structure of Scientific Revolutions) z 1962 roku.

W 13 rozdziałach Kuhn dowodzi, że nauka nie jest jednostajnym, kumulatywnym pozyskiwaniem wiedzy. Zamiast tego nauka jest serią spokojnych okresów przerywanych przez gwałtowne intelektualne rewolucje, po których jeden koncepcyjny światopogląd jest zamieniany przez inny. Kuhn spopularyzował w tym kontekście termin paradygmat, opisywany przez niego jako w istocie zbiór poglądów podzielanych przez naukowców, zestaw porozumień o pojmowaniu zagadnień. Pomimo tego krytycy zarzucali mu brak precyzji w stosowaniu tego terminu.

Zgodnie z poglądami Kuhna paradygmat jest istotny dla badań naukowych, gdyż „żadna nauka przyrodnicza nie może być wyjaśniana bez zastosowania splecionych teoretycznych i metodologicznych poglądów pozwalających na wybór, ocenę i krytykę”. Paradygmat kieruje wysiłkiem badawczym społeczności naukowych i jest tym kryterium, które najbardziej ściśle identyfikuje obszary nauk. Fundamentalnym argumentem Kuhna jest to, że dla dojrzałej nauki typową drogą rozwojową jest kolejne przechodzenie w procesie rewolucji od jednego do innego paradygmatu. Gdy ma miejsce zmiana paradygmatu, „świat naukowy zmienia się jakościowo i jest jakościowo wzbogacany przez fundamentalnie nowe zarówno fakty, jak i teorie”.

xxx

O co chodzi z tym falsyfikacjonizmem? Otóż wcześniej było tak, że dla średniowiecznych scholastyków naukową metodą poznania była dedukcja, czyli czysto rozumowe postrzeganie rzeczywistości, bez związku z doświadczeniem realnego świata. Jednak w XVIII wieku nauka przeszła, według niektórych, do naiwnego i nieuporządkowanego empiryzmu. John Stuart Mill tak sformułował ten problem: Żadna liczba obserwacji białych łabędzi nie pozwala wysnuć wniosku, że wszystkie łabędzie są białe, ale obserwacja jednego czarnego łabędzia wystarcza do odrzucenia tej konkluzji.

Każdy z nas zapewne nieraz widział białe łabędzie, ale ani razu nie widział czarnego. I tego doświadczali inni. Setki obserwacji potwierdzały tylko wniosek, że wszystkie łabędzie są białe. Ale po odkryciu Australii okazało się, że są również i czarne łabędzie. Dla przeciwników metody indukcyjnej był to argument, że obserwacja i doświadczenie nie przybliża nas do poznania prawdy i konieczne są inne metody, jak choćby falsyfikacjonizm, czyli wykazanie, że dana teoria jest nieprawdziwa.

Czy rzeczywiście chodzi tu o szukanie prawdy, czy może o coś innego? W mojej ocenie chodzi o to, by zachodziła pewna spójność pomiędzy naukami społecznymi i przyrodniczymi. Jeśli w naukach społecznych obowiązuje materializm dialektyczny, czyli rewolucyjny rozwój poprzez sprzeczności, to tak samo ma być w naukach przyrodniczych. Ewolucja to nie jest stopniowy, powolny proces, a przejście od jednego stanu do drugiego odbywa się gwałtownie, chciałoby się powiedzieć rewolucyjnie. Chodzi o wmówienie ludziom, tak podprogowo, że rewolucje czy wojny to jest naturalny proces, który obowiązuje również w przyrodzie.

A może też chodzi o robienie ludziom wody z mózgu: Zgodnie z poglądami Kuhna paradygmat jest istotny dla badań naukowych, gdyż „żadna nauka przyrodnicza nie może być wyjaśniana bez zastosowania splecionych teoretycznych i metodologicznych poglądów pozwalających na wybór, ocenę i krytykę”. Co to znaczy „bez zastosowania splecionych teoretycznych i metodologicznych poglądów”? I takie coś ma pozwolić „na wybór, ocenę i krytykę”. Chyba tylko żydowski umysł jest w stanie stworzyć coś tak nieuchwytnego, niejasnego, pokrętnego i jeszcze nazwać to metodą naukową.

Z kolei falsyfikacjonizm jest wygodnym narzędziem, gdy trzeba się podeprzeć nauką, a w danym momencie obowiązująca teoria naukowa nie pasuje do ideologii. Umożliwia on stworzenie w krótkim czasie nowej teorii, podpartej symulacjami komputerowymi i sztuczną inteligencją. W tym wypadku żmudne, czasochłonne badania i obserwacje nie są konieczne, a teoria zachowuje pozory naukowości. Skoro wmawia się ludziom, że zmiany klimatyczne są wynikiem nadmiernej emisji gazów cieplarnianych do atmosfery, to wypada podeprzeć to odpowiednim argumentem naukowym. I już wyginięcie dinozaurów nie jest wynikiem uderzenia asteroidy, tylko wynikiem nadmiernej emisji tych gazów przez wybuchające wulkany.

x

Magazynem idei jest cała kultura ludzka, zawarta w religii, sztuce, nauce i technice. Jedynie od twierdzeń z dziedziny nauk przyrodniczych (scientia) oczekujemy równocześnie prostoty, spójności logicznej i łatwo sprawdzalnej zgodności z rzeczywistością. Tym, co wyróżnia naukę od innych dziedzin poznania, jest bowiem metoda. O przynależności twierdzenia do nauki nie stanowi jego zawartość, lecz sposób sformułowania i zasady umożliwiające jego obalenie. Niesłuszne więc byłoby wywyższanie nauki ponad religię i sztukę na podstawie treści. Wręcz przeciwnie. Zagadnień najistotniejszych dla naszej egzystencji nie potrafimy rozwiązać posługując się metodą naukową. Nie potrafimy też, rzecz jasna, za pomocą rozumowań naukowych ocenić wartości odpowiedzi dawanych przez religię i sztukę. Z drugiej strony rozsądne jest nieodwoływanie się do innych dziedzin tam, gdzie solidnie podbudowanej odpowiedzi dostarczyć może przyrodoznawstwo. – Jerzy Dzik Dzieje życia na Ziemi.

x

Aktualizacja z dnia 21.12.2023: Wybuch wulkanu na Islandii.

W poniedziałek 18 grudnia 2023 w południowo-zachodniej Islandii, po tygodniach intensywnych trzęsień ziemi, wybuchł wulkan – podało Biuro Meteorologiczne tego kraju. Jak widać jest to erupcja linijna. Do takich erupcji dochodziło, na daleko większą skalę, na granicy kredy i trzeciorzędu w wielu miejscach na Ziemi.

Leave a comment