Feudalna I RP

W swoich blogach często podkreślam swój negatywny stosunek do I Rzeczypospolitej i w niej upatruję źródła tego wszelkiego zła, które do dziś trapi Polskę. Przyczyną tego zła był feudalny ustrój I RP, która rozwijała się w odwrotnym kierunku niż Europa zachodnia, w której już od czasu krucjat słabnął feudalizm i zaczęły tworzyć się nowoczesne społeczeństwa. W Polsce ustrój feudalny i niewolnictwo chłopów trwało aż do połowy XIX wieku. A więc dopiero jakby wczoraj, w porównaniu z Europą zachodnią, skończył się w Polsce feudalizm i niewolnictwo. To bardzo krótki okres na wykształcenie się nowego społeczeństwa, które i tak zostało pozbawione tej szansy ze względu na nietrwałe granice i przesiedlenia ludności. Jak mi powiedział kolega, bywały we Włoszech, w jednym z miast zobaczył aptekę, która istnieje w tym samym miejscu nieprzerwanie od XIII wieku. Trwałość i niezmienność są jednymi z tych niezbędnych czynników, które decydują o kształcie i rozwoju państw i społeczeństw.

Jednym ze źródeł, które dostarczają prawdziwej wiedzy o tym, czym była I RP, jest książka Władysława Łozińskiego Życie polskie w dawnych wiekach. Po raz pierwszy została ona wydana we Lwowie w 1907 roku. Kolejne wydania pojawiały się w latach 1911 (Lwów), 1921, 1927, 1930, 1934, 1937, 1958 i 1964. Ja mam egzemplarz wydany w 1964 roku. Później wydawano ją jeszcze w latach 1974, 1978, 1989, 2006, 2015. Książka ta jest dostępna na Allegro, a więc nie jest to jakiś unikat, ale jej treść nie przebiła się do powszechnej świadomości. Inna sprawa, że ludzi czytających książki jest coraz mniej.

Wybrałem z tej książki pewne fragmenty, które charakteryzują tych feudałów i ogólnie szlachtę i, jak sądzę, ułatwiają zrozumienie tej polskiej rzeczywistości, którą kiedyś satyryk Tadeusz Ross określił mianem kraju Zulu-Gula. Brzemię tego feudalnego tworu, jakim była I RP, do dziś ciąży na charakterze i mentalności wielu ludzi mieszkających w państwie zwanym jeszcze Polską.

»Przed wiekiem XVI murował tylko grodotwórczy osadnik niemiecki, pierwszy organizator, fortyfikator i rzemieślnik miast głównych na polskiej ziemi. Nie tylko w XV, ale jeszcze w XVI i XVII wieku budują się z drzewa nawet wielkopańskie rezydencje, nawet obronne zamki. Tę przewagę, albo raczej tę wyłączność architektury drewnianej w Polsce, oddaje dobrze słownik starych aktów i zapisków, w którym architectus oznacza zawsze tylko cieślę; architekt zaś w dzisiejszym znaczeniu tego słowa nosi nazwę murator albo lapicida, jakby wyraźna wskazówka, że budowniczym polskim par excellence był cieśla. Polska zaczęła się gęściej murować dopiero w XVI wieku, którego ostatnie dziesięciolecie wraz z pierwszą połową XVII wieku jest porą najbardziej ożywionego budowniczego ruchu. Nawet główne miasta ozdabiają się dopiero w tym czasie wspanialszymi dziełami kościelnej i świeckiej architektury, a wszystkie niemal głośne i mniej głośne zamki, dochowane dotąd w całości lub ruinie, siedziby możnowładczych rodów, powstały w XVI lub XVII wieku.

Wszystkie zamki budowane w ciągu XVI i w pierwszej połowie XVII wieku były obronne, a podzielić się dadzą na dwa typy, tj. zamki ściśle zwarte, w których obronność była głównym celem, a pomieszkanie jako takie miało znaczenie drugorzędne, i na zamki, które łączyły równorzędnie oba te cele i były nie tylko silnymi warowniami, ale zarazem stanowiły wielkopańskie rezydencje, pełne komnat i sal reprezentacyjnych. Jako wzór pierwszego typu służyć nam może zamek Herburtów pod Dobromilem, który przeznaczony był wyłącznie na pomieszczenie załogi w czasie niebezpieczeństwa, podczas gdy sam jego właściciel miał osobną rezydencję w znacznej odległości; jako wzór drugiego typu uważać można Krasiczyn Krasickich, Baranów Leszczyńskich lub Laszki Mniszchów. Zamki i zameczki pierwszego typu zazwyczaj ubogie bywały pod względem architektonicznym. Zbudowane ze skromnego materiału, z cegły i dzikiego kamienia, nie miały najczęściej ani zewnątrz, ani wewnątrz nic, co by wymagało talentu architekta i dłoni artysty; zamki drugiego typu były wspaniałymi dziełami nie tylko fortyfikacyjnej, ale i architektonicznej sztuki. Obwarowane według najlepszych wzorów ówczesnych mistrzów fortecznej inżynierii, były zarazem świetnymi pałacami, bogatymi w cios, marmur, alabaster, dekoracyjne rzeźby, a niekiedy w polichromiczne lub sgraffitowe ozdoby malarskie, jakich ślady zachowały się w niektórych aż do naszych czasów, jak np. w Krasiczynie i Krzyżtoporze.

Zamki i pałace polskie, budowane prawie wyłącznie przez Włochów, górowały architekturą nad niemieckimi – Jerzy Ossoliński w diariuszu podróży swojej do Ratyzbony (1636) pogardliwie mówi o pałacach panów rakuskich, „że wszystkie te fabryki bardziej na austerie albo na staroświeckie klasztory wyglądają aniżeli na pałace”. Toteż do zbudowania każdego takiego zamku polskiego potrzeba było ogromnego kapitału, do jego konserwacji ogromnej fortuny – wzniesiony raz nadmiernym wysiłkiem pożerał stale wielkie sumy, najczęściej też niósł za sobą ruinę i sam ulegał ruinie. Nie tyle jednak upadek fortun i nie tyle burze wojenne poniszczyły wielkopańskie nasze zamki, co niedbalstwo i zaniechanie najtańszych choćby i najskromniejszych środków konserwacji. Ileż to zamków polskich obrócił w ruinę nie Tatar, nie Szwed, nie Kozak, ale deszcz wpadający do środka przez dach dziurawy – patrzył na to już hetman Żółkiewski, który polecając w swoim testamencie „opatrować zamek, żeby się nie psował”, dodaje: „Wszak nie trzeba nic dalej, jeno żeby nie ciekło, a jeśli się gdzie dachówka zepsuje, o inszą nie trudno”. Zamki w Olesku, w Przemyślu, już w XVII wieku były ruinami.

Klęski publiczne i katastrofy wojenne, które od połowy XVII wieku przez długi okres lat nieprzerwanym szeregiem nawiedzały Polskę, robiąc z niej niejako jedno wielkie pobojowisko, wstrzymały ruch budowniczy. Dopiero w ostatnich dziesiątkach lat XVII wieku zaczyna się Polska murować dalej, ale teraz w nadziei spokojniejszych czasów zamiast warownych zamków powstają pałace i wspaniałe otwarte rezydencje. Prym co do czasu i świetności bierze pałac zbudowany przez króla Jana III w Wilanowie.

W porze ostatnich lat XVII wieku aż do ostatnich XVIII powstają te świetne sielskie rezydencje, które wyglądają na polskiej ziemi, pod jej szarym niebem i wśród mizernego otoczenia dworków szlacheckich krytych słomą i lepianek chłopskich, jak gdyby je magiczna różdżka przeniosła powietrzem już gotowe wprost z ojczyzny duków włoskich i markizów francuskich – powstają rozkoszne wille i pałace, jak Arkadia i Nieborów Radziwiłłów, Białystok i Choroszcza Branickich, Jabłonna i Korsuń Poniatowskich, Klemensów Zamoyskich, Lachowce Jabłonowskich, Poryck Czackich, Puławy i Wołczyn Czartoryskich, Rydzyna Sułkowskich, Słonim i Siedlce Ogińskich, Tulczyn i Zofiówka Potockich, Werki Massalskich itd. Jak wszystkie wspanialsze zamki obronne, tak i te pałace i wille stworzyła dłoń cudzoziemca: Locci, Belotti, Solari, Chiaveri, Fontana, Louis, Folino, Quarengi, Merlini, Schlüter, Pöppelmann – oto imiona głównych architektów ostatniej pory – z Polaków nieco tylko jeden Gucewicz, autor pałacu w Werkach.

Zamki polskie w XVI i XVII wieku miały urządzenia wewnętrzne równie bogate i pyszne, jak wyniosłe i dumne były ich fasady, baszty i wieże. Zbytek wszakże, jaki się roztaczał w ich salach i komnatach, był jeszcze niedawny w Polsce, zrodził się dopiero na schyłku XVI, a wybujał do niezwykłych rozmiarów w XVII i XVIII wieku. Bardzo było skromne i poważne przedtem urządzenie domów szlacheckich, senatorskich, a nawet czasowych pozastołecznych siedzib królewskich. Dopiero później bogatsza szlachta idzie z magnatami, magnaci z monarchami w zawody; niektóre zamki widocznie wzorują się na zamku wawelskim, a ich wewnętrzna dekoracja jest naśladownictwem komnat monarszych. Fantazja artysty i bogactwo materiału składają się na to architektoniczne i ornamentacyjne ustrojenie sal i pokojów. Marmur, złoto, cyprys, heban, różane drzewo, a znacznie później mahoń, złotogłów, jedwab i szpalerowe tkaniny flamandzkie i włoskie służą za materiał dekoracyjny.

Co nas w urządzeniu zamków uderza, to fakt, że podczas gdy pod architektonicznym względem mają wyłącznie lub przeważnie piętno włoskie, to dekoracja ich wewnętrzna, a głównie sprzęty, srebra i galanterie są pochodzenia niemieckiego lub flamandzkiego. Ossolińscy posługują się niemieckim malarzem Justem Ammanem, zamek Sieniawskich w Brzeżanach dekoruje sztukaturami i rzeźbami wrocławianin Pfister, podhoreckie sale i komnaty ozdabia pędzlem Jan de Baan, a w warszawskim pałacu Kazanowskich zastaje Jarzemski „holendrowe malarze w szerokich pludrach”, jak malują obrazy. Gdańsk był pośrednikiem między polskimi amatorami zbytku a twórcami niemieckich rękodzieł artystycznych; Wrocław, Norymberga i Augsburg, z którymi kupiectwo naszych stolic utrzymywało ciągłe relacje, miały zawsze bardzo wydatne pole zbytu w Polsce. Mimo dwóch Francuzek na tronie polskim w XVII wieku nie traci u nas przewagi artystyczny przemysł niemiecki, dopiero z końcem XVIII wieku wypiera go z pałaców zwycięsko smak i artystyczna produkcja Francji.

Porą najświetniejszego rozwoju wyższej sztuki ozdobnego pejzażowego ogrodnictwa, porą, z której się datują najsłynniejsze kreacje tego rodzaju, są ostatnie dziesiątki lat XVIII wieku, szczytem zaś zbytku i wielkopańskiej fantazji jest Zofiówka Szczęsnego Potockiego, stworzona podobno kosztem piętnastu milionów, opiewana przez Trembeckiego i Delille’a, sławiona jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku jako la merveille de l’Ukraine (cud Ukrainy – przyp. W. L.) – owoc posępnej raczej melancholii aniżeli poetycznej wyobraźni, tragiczna sielanka, smutny kwiat, rzucony na grób własnych iluzyj. Te wszystkie rozkoszne parki i pałace z drugiej połowy XVIII wieku, te wszystkie rezydencje wyliczone przez nas poprzednio: Białystok, Łabuń, Słonim, Jabłonów, Wołczyn, Puławy i tyle innych, to już świat całkiem nowy, całkiem obcy, świat prawie improwizowany, odcięty od przeszłości, odcięty od społeczeństwa, odcięty nawet od domowych tradycyj tych ludzi, którzy go stworzyli. Już i te wspaniałe zamki magnackie, które powstały w ostatnich latach XVI i w pierwszej połowie XVII wieku, nie wyrastały z siły, z kulturalnego gruntu społeczeństwa, nie wiązały się organicznie ze swoim światem, ale przecież o tyle były mu bliższe i o tyle pożyteczne, o ile były zarazem obronne, o ile miały dwie racje bytu: praktyczną potrzeby i etyczną służby. Zbytkiem były owe bogate, złotem i srebrem nabijane zbroje szlachty polskiej, bo dość było na samym żelazie, ale w tych zbrojach bito się przecież i zwyciężano; zbytkiem była wspaniałość zamków magnackich, bo dość im było na samych basztach i wałach, ale te zamki stawiły przecież opór najeźdźcom i wytrzymywały oblężenia. O wielkopańskich siedzibach XVIII wieku i tego powiedzieć nie można. Były niejako celem same sobie; nie było najczęściej między nimi a ich panami wewnętrznej relacji smaku, szczerze odczuwanej estetycznej czy też cywilizacyjnej potrzeby i prawdziwego ukontentowania. Gdyby ten zbytek, niekiedy tak lekkomyślny i gorszący, był kwiatem ze swojskiego, nad miarę żyznego gruntu, gdyby wypływał z wyrafinowanej sztuki życia, jak np. we współczesnej Francji, ze szczerego, głębokiego amatorstwa, gdyby ta elegancja zewnętrzna łączyła się była z elegancją umysłów lub gdyby była nareszcie schyłkowym patologicznym objawem, tak zrozumiałym w narodach bardzo starej kultury i bardzo bogatych środków, ale już przeżytych i przekwitłych – miałoby to wszystko pewne uzasadnienie i pewną logikę społeczną. Ale w narodzie młodym, ubogim, surowym jeszcze i mało oświeconym był to tylko kontrast szyderczy, a dlatego bolesny, że zbiegł się z najtragiczniejszą dobą naszych dziejów.

Po tym wszystkim, co wiemy o rezydencjach magnackich ubiegłych wieków, łatwo sobie wyobrazić, co kosztowało ich utrzymanie w całym ruchu i wymaganej świetności reprezentacji. Fortuny magnackie bywały olbrzymie – ks. Karol Radziwiłł (Panie Kochanku) obok 16 miast posiadał 583 wsie w samych królewszczyznach, a oprócz tego ogromny majątek osobisty, rodzinny; Szczęsny Potocki wraz z królewszczyzną trzy miliony morgów ziemi, a w nich jeden milion ornej, uprawianej – intratę roczną hetmana Branickiego szacowano na pół miliona złotych, a przecież nie wystarczały dochody i uciekano się do zaciągania długów.

Najznaczniejszą część olbrzymich wydatków, jakich wymagało utrzymanie rezydencji magnackiej, pochłaniała służba. Już sama wielkość i obronność zamku wymagały licznej służby zbrojnej; zbytek i zamiłowanie świetności reprezentacyjnej podwajały lub potrajały tę liczbę, niebezpieczeństwa publiczne, trwogi tatarskie, zajazdy i prywatne wojny możnowładców doprowadziły ją do rozmiarów, rzec można, nieprawdopodobnych. Służba wielkopańska miała swoje stopnie hierarchiczne, a dzieliła się na szlachecką i nieszlachecką. Uboga szlachta dostarczała zazwyczaj kontyngentu zbrojnej czeladzi i tzw. służby rękodajnej. Sługa rękodajny – manu stipulatus – stąd brał swoją nazwę, że podaniem ręki ślubował dotrzymanie warunków i terminu swojej ugody służbowej; był to niejako sługa za kontraktem, mógł pozywać i być pozwany w razie jego niedotrzymania.

Szukać protekcji u wielkiego pana-możnowładcy, oddać na jego usługi głos, szablę i sumienie, gardłować za jego przekonaniem, choćby się miało własne wprost przeciwne, podzielać jego sympatie, okazywać mu wszędzie i zawsze służalczą czołobitność, a za to wyzyskiwać, ile się tylko da, jego wpływ, jego piwnicę i jego worek – nazywano trzymaniem się klamki pańskiej. Z czasem klamka pańska stała się jakby rodzajem społecznej instytucji, albo raczej jakby jakimś stałym uprawnionym zawodem, do którego się przygotować i o który starać się należy. Ale ta klamka pańska, tak niestety obca znaczeniu jakiejś zacnej patriarchalności i braterskości szlacheckiej, którym ją ustroiła fałszywa, choć tradycyjna legenda, była wprawdzie źródłem i walnym środkiem krescytywy (kariera, wzrost znaczenia, poprawa bytu – przyp. W. L.), ale też i upodlenia zarazem; co gorsza, śmiało powiedzieć można, była jedną z klątw społecznego i publicznego życia dawnej Polski, szkołą korupcji i magnatów, i szlachty, akademią krzykactwa, warcholstwa i serwilizmu zarazem, fabryką pasożytów i próżniaków, źródłem najszkodliwszych niekiedy fakcyj (fakcja daw. a) stronnictwo, partia, koteria. b) spisek, zmowa – przyp. W. L.) i ruiną politycznego sumienia. Ona to też przyczyniła się głównie do megalomanii, która niejednego magnata polskiego zrobiła tragikomiczną postacią.

Olbrzymi koszt, łożony na zbyteczną służbę, niczym był wobec zwyczaju trzymania milicji dworskich. W XVI wieku żołnierz prywatny był potrzebą nie zawsze publiczną, bo niestety zbyt często fakcyjną i osobistą; z biegiem czasów staje się coraz bardziej tylko paradą. Pierwotnie wojska prywatne składały się głównie z ubogiej szlachty zagonowej i z poddanych chłopów, których ćwiczono i ubierano na sposób niemiecki – agrestes, habitu vero Germani – później, zwłaszcza od czasu bezkrólewi po śmierci Zygmunta Augusta i po ucieczce Henryka Walezego aż w głąb XVII wieku, poczęli możnowładcy polscy robić tzw. zaciągi, tj. werbować na Węgrzech i Wołoszy żołdactwo najemne. Kiedy w czasie bezkrólewia po zgonie ostatniego Jagiellończyka wojewoda sieradzki Łaski toczy prywatną wojnę z wojewodą krakowskim Zborowskim, sprowadza sobie węgierskich hajduków; przed elekcją Stefana Batorego gromadzi starosta Mężyk w Stężycy 1 600 najemnego węgierskiego żołnierza. Tych werbowanych na Węgrzech, a osobliwie w Siedmiogrodzie i Słowacji najemników zwano pospolicie sabatami, i odtąd nie masz magnata, zwłaszcza na Rusi, który by ich nie miał na swoim zamku. Rokosz Zebrzydowskiego, wyprawy Mniszchowskie do Moskwy, awanturnicze wojny staczane przez panów polskich, Mohiłowych zięciów, o hospodarstwo wołoskie, prywatne wojny między Diabłem Stadnickim a Łukaszem Opalińskim, między Herburtem Szczęsnym a Stadnickimi z Leska itd. były epoką największego wzmożenia się tych band najemnych, tych bezkarnych, łupieżczych, na pół dzikich sabatów, trzymanych na żołdzie magnackim. Sapiehowie, Stadniccy, Ligęzowie, Krasiccy, Herburtowie, Potoccy, Jazłowieccy utrzymywali w tych czasach całe korpusy takiego żołdactwa, ze swoją własną i całych ziem ruiną. Obok Węgrów i Słowaków spotykało się w tych najemnych szeregach także rozhultajonych lisowczyków, Tatarów, tzw. Czeremisów, czyli Lipków litewskich, Szkotów, Niemców, nawet Cyganów. Niektórzy możnowładcy miewali po kilka tysięcy najemnego żołdactwa; stałe kadry w spokojniejszych nawet czasach wynosiły po kilkaset pieszego i konnego żołnierza. Stanisław Lubomirski miał zawsze 200 dragonii niemieckiej i 400 Węgrów na swoim dworze. Jeszcze w XVIII wieku każdy prawie zamożniejszy szlachcic miewa po kilkunastu albo przynajmniej po kilku ułanów lub kozaków, za to liczba magnatów, utrzymujących stale wojska nadworne, szczupleje bardzo, chociaż nie brak i w tych czasach dworów z ogromną stosunkowo siłą zbrojną; w Nieświeżu np. w r. 1792 była artyleria, chorągiew ordynacka, dragonia, lejbkompania i sześć kompanii piechoty po niemiecku zorganizowanej, razem około 6 000 żołnierza.

Gdzie jednak armia bywała improwizowana, tam oczywiście nie brakło także improwizowanych wodzów, regimentarzy, rotmistrzów. W czasie zamieszek domowych, jak np. podczas rokoszu Zebrzydowskiego, w awanturniczych wyprawach do Moskwy i do Wołoszczyzny, w każdej dorywczej ruchawce, czy to w niej chodziło o lokalny odpór Tatarom lub opryszkom, czy też o starościńską egzekucję mota nobilitate (przy dobraniu okolicznej szlachty – przyp. W. L.), na zajazdach i wojnach prywatnych, każdy, czy to pan czy szlachcic, zaciągnąwszy kupę luźnego żołnierza lub zgraję sabatów, uważał się za hetmana lub regimentarza, a już przynajmniej za rotmistrza, jeździł na czele swojej czeladzi z buławą lub buzdyganem w ręku, a nawet ci, którzy i takiego nie mieli pretekstu, nawet ci, którzy otrzymawszy królewski list przypowiedni na sformowanie roty, nigdy jej nie przyprowadzili do obozu, kazali się malować z tymi oznakami wojskowego dostojeństwa.

Zamki i rezydencje wielkopańskie rozpadały się w gruzy; tylko mała ich cząstka zachowała się do naszych czasów w całości i ze śladami pierwotnego splendoru. Na gruzach ich urosła legendarna tradycja, poetyczniejsza i chlubniejsza od prawdy. Miały one momenta zasłużonej sławy, epizody dobrze spełnionej misji patriotycznej i cywilizacyjnej, ale wpływ dodatni, jaki wywierały na społeczeństwo ubiegłych wieków, pożytek, jaki mu niosły, nie odpowiadał olbrzymim kapitałom, jakie w nich leżały, świetności materialnej, do jakiej się wznosiły, brzemieniu w końcu, jakim przygniatały lud ubogi, przyczyniający się znojem i groszem do ich blasku. I Rzplitę kosztowały więcej, niż dla niej były warte. O ile warowne, wstrzymywały do pewnego stopnia zagony najeźdźców i dawały schronienie uboższej szlachcie i najbliższym przynajmniej gromadkom bezbronnego ludu; o ile były tylko rezydencjami, zastępowały poniekąd miasta, bo w każdym wielkim dworze był ksiądz, lekarz, aptekarz i rzemieślnik. Dawały ubogiej szlachcie chleb łatwy, ale nie uczyły pracy; były może akademią ogłady, ale bardziej jeszcze szkołą serwilizmu i zuchwalstwa. Wpływu społecznego w kulturalnym znaczeniu i w pełniejszej mierze mieć nie mogły, raz dlatego, że ich stosunkowo było mało, po wtóre, że między nimi a całym ich otoczeniem otwierała się przepaść, której wypełnić jedna strona nie chciała lub nie umiała, a druga nie mogła.«

Podwaliny ustroju I Rzeczypospolitej zostały stworzone jeszcze za czasów zjednoczonego Królestwa Polskiego (1320-1386). Jego istotą była słaba władza królewska, uniemożliwiająca monarsze dowolne dysponowanie ziemiami, które mu podlegały. Demokracja szlachecka miała być tym, co ograniczało króla. Za ostatnich dwóch Piastów władza królewska uległa wzmocnieniu, ale już za panowania Ludwika Węgierskiego i polsko-węgierskiej unii personalnej wydatnie osłabła. Po powstaniu unii realnej polsko-litewskiej i śmierci ostatniego Jagiellona podstawową zasadą ustrojową Rzeczpospolitej Obojga Narodów stała się również wolna elekcja i liberum veto.

Wielkie Księstwo Litewskie powstało po rozbiciu dzielnicowym na Rusi i podporządkowaniu południowej części jej księstw Litwie. W Polsce początkowo silna władza królewska zapewne ograniczyła trochę władzę polskiego możnowładztwa, natomiast na Litwie księstwa ruskie miały większą autonomię i były większe, przynajmniej pod względem obszaru. I tym chyba należy tłumaczyć potęgę i przewagę nad polskimi tych litewskich i rusińskich magnatów, którzy po przejściu na katolicyzm stali się „Polakami”. I to oni nadali ton „kulturowy” temu tworowi zwanemu I RP, który to twór trudno było nazwać państwem. Była to karykatura państwa doprowadzona do absurdu. Powstanie Chmielnickiego tłumi feudał Wiśniowiecki, który dysponuje wojskiem daleko liczniejszym od króla i to on decyduje, jak prowadzić walkę, a król tylko przygląda się. Do tego dochodzą jeszcze prywatne wojny, możliwe dzięki posiadaniu prywatnych wojsk. Nazywanie tego tworu państwem i do tego jeszcze mocarstwem zakrawa na kpiny. Państwo, które dopuszcza istnienie na swoim terytorium wojsk innych niż własne nie jest państwem.

Czym zatem była I RP? Chyba jakimś wielkim eksperymentem, przeprowadzonym przez tych, którzy od początku parają się tego typu doświadczeniami na żywych organizmach społecznych i państwowych. Niestety negatywne skutki tych zabiegów odczuwamy do dziś.

6 thoughts on “Feudalna I RP

      • Co najmniej setki szyldów z napisem ” since … i tu wiekowa data ” ) doliczyłbym się wyłuskując je z pamięci, a które utrwaliły się podczas moich wyjazdów na Zachód ( na planach miast też widać nazwy ulic nie zmienianych od wieków ).

        Liked by 1 person

      • Nawet nie wie Pan, jak ja im zazdroszczę! I nie bogactwa im zazdroszczę, tylko tej stabilności i pewnego porządku, który z tej stabilności powstaje.

        Liked by 1 person

  1. “Powstanie Chmielnickiego tłumi feudał Wiśniowiecki, który dysponuje wojskiem daleko liczniejszym od króla i to on decyduje, jak prowadzić walkę, a król tylko przygląda się” – awantura antyżydowska wywołana na Zaporożu jest tłumiona przez polskojęzycznego, ochrzczonego po katolicku Rusina, a pół-Szwed się temu przygląda. Ale to jest historia “Narodu polskiego”.

    Na wikipedii znalazłem ciekawy wpis o ojcu Bogdana Chmielnickiego: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Micha%C5%82_Chmielnicki. Żydowskie pochodzenie Michała dementuje oczywiście żyd, pachołek Chruszewskiego.
    Dziwne byłoby jednak wywoływanie rewolty antyżydowskiej przez człowieka o żydowskim pochodzeniu. To nie Szoah, żeby pozbywać się biedoty żydowskiej. Chyba, że nie wiem o kolejnej rzeczy.

    Powiem Panu, że ta cała Ruś wydaje mi się zażydzona. Te historie o Słowianach-autochtonach, Limes Sorabicus (to jest w przeciwnym kierunku) i wojowniczym usposobieniu są miłe dla ucha i “polskiego” ego, jednak muszą być czymś skorumpowane. Kronikarze bizantyjscy wspominali o wielkiej otwartości Słowian na przybyszy i potencjalnych współplemieńców. Żydzi musieli już dawno przeniknąć w struktury tych społeczności. Zaniechanie tego byłoby wbrew ich metodom.

    Na Pana blogu ktoś napisał kiedyś, może nawet Pan, że likwidacja Rzeczypospolitej pozwoliła żydom przeniknąć hurtowo do Rosji.
    Rozbicie państwa hazarskiego (składające się z trzech stadiów) spowodowało przeniesienie się większości z nich na Ruś (a potem część do Polski). Tak nawet pisze wikipedia. Moim zdaniem zachodzi podobieństwo w obu procesach politycznych (Tylko po co by się odbywały skoro żydzi i tak żyją wszędzie?). Jednak na pisanie dalej o bezkresnych ziemiach post-słowiańskich znajdujących się za linią Curzona mam za małą wiedzę.

    Zastanawia mnie, dlaczego pod artykułami typu “WKL”, “KKP”, “Feudalna I RP” czy dużą częścią historycznych nie wrze dyskusja, jak kiedyś. Widywałem tu wymiany zdań na kilkadziesiąt komentarzy. Teraz widzę pustkę, choć Pana wpisy nie straciły na jakości, są bardzo wartościowe.

    Like

    • “Dziwne byłoby jednak wywoływanie rewolty antyżydowskiej przez człowieka o żydowskim pochodzeniu.” – Nie, to nie jest dziwne. Antysemityzm wymyślili Żydzi i te wszystkie pogromy były po to, by utrzymywać masy żydowskie w jedności i wierności judaizmowi, a jednocześnie ciągle podsycać w nich nienawiść do gojów.

      “Powiem Panu, że ta cała Ruś wydaje mi się zażydzona.” – Nie ma w tym nic dziwnego. Państwo chazarskie obejmowało przecież tereny dzisiejszej Ukrainy. Dobrze spenetrowali całą Ruś Kijowską i podejrzewam, że jej rozbicie dzielnicowe było ich dziełem. Podobnie podejrzewam, że coś pozmieniali w testamencie Bolesława Krzywoustego. Ale na to dowodów nigdy nie znajdziemy. Również ich dziełem była, według mnie, decyzja o przyłączeniu Wołynia i Kijowszczyzny do Korony. I to oni, moim zdaniem, wymyślili demokrację szlachecką jako ustrój dla nowego państwa. Na dworze Jagiellonów pełno było różnych tajnych związków, to i zapewne i ich nie brakowało, bo to oni tworzyli te związki.

      “Tylko po co by się odbywały skoro żydzi i tak żyją wszędzie?” – Są wszędzie, ale tam, gdzie jest ich za mało, by kontrolować całe państwo, przerzucają ich z miejsc, gdzie jest ich więcej. Po to było m. in. “wypędzenie” z Niemiec, a później Hiszpanii. Takie “wypędzenia” zmiękczają serca tych, którzy mają ich przyjąć.

      “Zastanawia mnie, dlaczego pod artykułami typu “WKL”, “KKP”, “Feudalna I RP” czy dużą częścią historycznych nie wrze dyskusja, jak kiedyś.” – Trudno powiedzieć. Być może, ci którzy wcześniej komentowali, znaleźli ciekawsze dla siebie miejsca. A może po prostu jest tak, że z faktami nie dyskutuje się, bo jak zapewne Pan wie, że jeśli fakty nie pasują do teorii, to tym gorzej dla faktów i należy je zamilczeć. Cała historia I RP oparta jest na mitach, jakichś bitwach, z których nic nie wynikało i nie było żadnych korzyści. Grunwald, Hołd Pruski, wojny z Moskwą i Szwecją itp., to wszystko, to sztuka dla sztuki, wojenka dla wojenki, a wmawia się nam, że to wielkie sukcesy i dowody mocarstwowości.

      Liked by 1 person

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s