Polactwo

Jeden z komentujących pod blogiem „Polskość” wspomniał o książce Ziemkiewicza Polactwo. Ukazała się ona w 2004 roku. Tematycznie wiąże się ona z zagadnieniem polskości, więc wypada, chociaż trochę, przybliżyć sobie sposób, w jaki autor podchodzi do tego zagadnienia. Nie czytałem tej książki, bo mnie do niej zniechęcił jej tytuł. Znalazłem jednak w internecie dostępne za darmo jej fragmenty. Z nich wybrałem perę akapitów, by je tu przytoczyć. W moim przekonaniu wystarczy to, by zorientować się, w jakim stylu pisze Ziemkiewicz i poznać sposób jego argumentacji. Zanim jednak do nich przejdę, to parę podstawowych faktów o tej książce. Wikipedia m.in. pisze:

Zdaniem autora tytuł książki oznacza pewien stan umysłu charakteryzujący się mentalnością postpańszczyźnianą i postpeerelowską. W przypadku mas mentalność ta ma się objawiać cwaniactwem i brakiem pojęcia dobra wspólnego, w przypadku elit zwracaniem się przeciwko własnemu narodowi i narzucania mu cywilizacji importowanej. W zamyśle autora nie miało to być więc pogardliwe określenie Polaków.

Polactwo okazało się bestsellerem i wywołało ożywioną dyskusję w telewizji i na forach internetowych. Wydawanie książki było kilkakrotnie wznawiane, między innymi w latach 2007, 2008, 2012 i 2020. Książka była wielokrotnie cytowana w publikacjach naukowych. Zainteresowanie książką utrzymywało się dość długo – przykładowo, Magazyn Literacki „Książki” wymienił ją na liście bestsellerów października 2012.

Po latach krytyce podlegała jednak zawarta w książce Ziemkiewicza drwina z rzekomej roszczeniowości społeczeństwa polskiego, wyrażona przezeń następującymi słowy: „Każdego dnia polactwo, doprowadzone do totalnego skołowania, sfrustrowane, skundlone, oduczone troski o jakiekolwiek wspólne dobro, wymusza na swoich elitach taką właśnie politykę. Aby pod siebie. Aby do jutra”. Jakub Majmurek ironizował: „Wyobraźmy sobie reakcję środowisk, w których dziś czytuje się Ziemkiewicza, gdyby ktoś tak napisał o beneficjentach 500 plus”.

Teresa Bochwic upatrywała w tytułowym neologizmie „odrażającej nazwy, kojarzącej się w oczywisty sposób z robactwem”. Wojciech Chlebda pisał, iż termin „polactwo” został przez Ziemkiewicza utrwalony jako określenie „biernej, niechętnej zmianom i wstecznej części polskiego społeczeństwa postpeerelowskiego”.

xxx

W tygodniku Do Rzeczy, z okazji kolejnego wydania książki, ukazał się 27 sierpnia 2020 roku artykuł „Polactwo”. Wznowienie kultowej publicystyki Rafała Ziemkiewicza (https://dorzeczy.pl/kraj/151652/polactwo-wznowienie-kultowej-publicystyki-rafala-ziemkiewicza.html). A w nim opinie czytelników:

  • Świetny styl i wnikliwa analiza polityczna. Można się nie zgadzać, ale znać warto.
  • Wspaniała polszczyzna. Cięty humor. Wnikliwe obserwacje. Kurs historii najnowszej.
  • Gorzkie, szczere, skłaniające do myślenia 
i otwierające oczy.

  • Warta polecenia, jeżeli ktoś ma nerwy ze stali.
  • Kawał bardzo dobrej publicystyki pod prąd.

  • Ta książka to gorzka pigułka do przełknięcia. Autor brutalnie obnaża nie tylko świat wokół nas, ale i nas samych. Polecam gorąco!
  • Polecam ją każdej osobie, której troska o wspólnotę jaką tworzymy, nie jest obca.
  • Uwielbiam. Polactwo powinno obowiązywać 
w szkołach w temacie historii najnowszej.
  • Nie zawiodłem się…, ale wstrząsnąć – wstrząsnęło.

Trudno się dziwić takim komentarzom, bo przecież w tym tygodniku pisuje Ziemkiewicz. W internecie można przeczytać fragment tej książki (https://www.google.pl/books/edition/Polactwo/ZQ9NDgAAQBAJ?hl=pl&gbpv=1&pg=PT3&printsec=frontcover) i z niego wybrałem poniższe cytaty.

O I-wszej Rzeczypospolitej

To nie jest książka o historii, ale zacznijmy od niej. Bo Polacy mają w swej historii doświadczenie szczególne, obce większości narodów. Polacy mieli kiedyś państwo, które stanowiło jedną z największych potęg ówczesnego świata, górujące pod każdym względem nad sąsiadami, rozległe, obfitujące we wszystkie możliwe bogactwa – i w ciągu kilku zaledwie pokoleń doprowadzili je do zagłady. Ich państwo rozleciało się jak domek z kart, nie dlatego, że najechała je potęga, której nie było w stanie się przeciwstawić, nie wskutek jakichś kataklizmów, epidemii, trzęsień ziemi, powodzi, ale dlatego, że po prostu do imentu (od weg. iment – oznacza „całkowicie, do cna, gruntownie” i znane jest głównie z gwary – przyp. W.L.) przegniło. Nie miało ani władzy, ani egzekucji praw, ani sprawnej gospodarki, ani aparatu sprawiedliwości, ani armii, ani obywateli, którzy byliby gotowi, w imię wspólnego dobra, wyrzec się choć drobnej części swoich stanowych przywilejów. Zabił je nie żadem historyczny determinizm, tylko głupota jego własnych mieszkańców, ich zamiłowanie do powszechnego bałaganu, który zwykł utożsamiać z wolnością, nieodpowiedzialność, intelektualna i moralna degrengolada, a wreszcie kompletny brak elit politycznych, które byłyby w stanie zdefiniować narodowe interesy i kierować nimi.

Osobliwość naszego narodu polega jednak na tym, że ma w swych dziejach taką katastrofę – ale na tym, że od kilkuset lat żyjąc w jej cieniu, wypracował niepowtarzalną umiejętność nieprzyjmowania tego, co się stało do wiadomości i co za tym idzie – niewyciągania ze swojej historii jakichkolwiek wniosków.

Do dziś w dawnej, upadłej Rzeczypospolitej nie chcemy widzieć kraju, o którym ojciec ekonomii Adam Smith w swoim opisaniu świata odnotował zwięźle, że o ile mu wiadomo, nie produkuje się tu niczego prócz najprostszych rzeczy, niezbędnych do domowego użytku.

O gwarancjach

Gdyby ta obrona trwała dwa czy trzy miesiące, Anglia z Francją też nie zaatakowałyby w tym czasie Niemiec, bo po prostu nie miały czym! Potencjał zbrojny naszych sojuszników nie był, sprawdziłem w źródłach z epoki, nieznany. Mówi się, że podpisując owe sławne gwarancje, Francja i Anglia doskonale zdawały sobie sprawę, iż pomocy nam nie udzielą. Więc dlaczego je podpisały? To akurat proste jak w pysk dał: żeby zyskać na czasie. Zdając sobie sprawę ze swego nieprzygotowania do zbrojnej konfrontacji, postanowiły skierować pierwsze uderzenie Niemiec na wschód, na Polaków, aby przez te kilka miesięcy wzmocnić swoją obronę.

Cóż za cynizm, przyjęło się to komentować. Cynizm? Polityka międzynarodowa nie zna takiego pojęcia. Przywódcy Wielkiej Brytanii i Francji mieli obowiązek kierować się interesem swoich krajów, a nie Polski. Zamiast zżymać się na nich, zapytajmy: a co nasi mężowie stanu? Czy oni tego wszystkiego nie widzieli, nie rozumieli? Jeśli nie zadali sobie trudu sprawdzić, jaki jest rzeczywisty militarny potencjał mocarstw, które nam swoje gwarancje obiecały, zastanowić się, na ile perspektywa ich pomocy jest realna, przemyśleć ich grę, jeśli wierzyli, że Niemcy dadzą się gwarancjami naszych bezsilnych sojuszników zastraszyć, nagle zatrzymają rozpędzone już przygotowania do wojny – to wypada stwierdzić, że byli idiotami. Jeśli zaś o wszystkim wiedzieli i mimo to podpisali układ, który oznaczał dla bezbronnego kraju nieuchronną klęskę i rzeź to byli idiotami tym bardziej! Dlaczego uparcie od pół wieku nie chcemy tego przyznać, tylko nosimy w sobie pretensję do zachodnich aliantów o graniczącą ze zbrodnią głupotę naszych własnych przywódców.

O Balcerowiczu

Nic tej chorobliwej sytuacji nie obrazuje bardziej dobitnie niż nienawiść, jaką żywi polactwo do człowieka uważanego za symbol polskich przemian. Leszek Balcerowicz jest jednym z nielicznych Polaków, których nazwisko jest dziś rozpoznawalne na świecie.

U nas tymczasem, w Polsce, wychodzi ot, taki sobie naiwny cwaniaczek, wykształcenie rolnicze zawodowe i publicznie nazywa profesora Balcerowicza idiotą. „Ekonomicznym” idiotą, uściśla, i dodaje do tego jeszcze bandytę, łobuza tudzież szereg innych kwiecistych epitetów. Ale te na razie zostawmy, skupmy się tylko na tym drobnym fakcie, że oto ekonomiczną wiedzę człowieka wysoko cenionego przez największych w tej dziedzinie fachowców na świecie u nas weryfikuje negatywnie osobnik, który skończył przysłowiowe trzy klasy i czwarty korytarz. A polactwo, które tego słucha, zamiast parsknąć śmiechem i posłać głąba gdzie jego miejsce, do kopania buraków – bije mu brawo. Prawie jedna trzecia zgłasza gotowość wybrania go premierem bądź prezydentem Rzeczypospolitej, a pięćdziesiąt parę procent deklaruje w badaniach, że ufa właśnie jemu, nie Balcerowiczowi.

Dodajmy, że pięćdziesiąt parę lub nawet więcej procent ankietowanych twardo podpisuje się w naszym kraju pod stwierdzeniem tego rodzaju, że za materialny poziom życia każdego odpowiada państwo, że rząd ma obowiązek zapewnić miejsca pracy, że państwo powinno przeznaczać pieniądze w pierwszym rzędzie na dotowanie deficytowych przedsiębiorstw i utrzymanie w nich zatrudnienia, a dopiero kiedy ewentualnie coś mu zostanie – na inwestycje w przyszły rozwój gospodarczy (tak! Było takie badanie!). Zapamiętajmy te pięćdziesiąt parę procent i wszystkie te sondaże, bo jasno pokazują, jaką część mieszkańców Polski stanowi polactwo.

xxx

Pisze Ziemkiewicz, że Polacy mieli państwo, które stanowiło jedną z największych potęg ówczesnego świata. Tylko że nie uzasadnił tego. Na czym niby ta potęga miała się opierać? Przede wszystkim nie było to państwo polskie, tylko unia. Potężne pod względem obszaru państwo zostało połączone z Koroną. Wcześniej przez ponad 180 lat Jagiellonowie niszczyli Koronę w sensie gospodarczym, politycznym, społecznym, dostosowując ją w ten sposób do „standardów” dzikiego, feudalnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, powstałego wskutek litewskich podbojów. Wykorzystali oni moment rozpadu dzielnicowego Rusi Kijowskiej i mongolskie najazdy na te tereny i podporządkowali sobie potężny obszar. Obszar, na którym siedzieli wielcy feudałowie litewscy i ruscy. W Koronie tak potężnych feudałów nie było, więc szybko została ona podporządkowana interesom WKL. A w nim dominowało litwactwo, białoruteniactwo i i rusiniactwo (ukrainiactwo).

Pisze też, że brakowało elit politycznych, które mogłyby zdefiniować narodowe interesy. Elitami politycznymi tego dziwacznego tworu byli wielcy feudałowie, których interesem była chęć utrzymania swoich małych państewek i tylko to ich interesowało. A do tego trzeba jeszcze dodać, że Jagiellonowie nie byli Polakami, podobnie jak Wazowie i Sasi.

Cytując Adama Smitha przeczy Ziemkiewicz swemu twierdzeniu, że to była jedna z największych potęg ówczesnego świata. Skoro niczego tam nie produkowano, to nic nie mogło się rozwijać, ani handel, ani usługi, ani kultura, nauka i oświata.

x

W przypadku francuskich i angielskich gwarancji Ziemkiewicz całkowicie rozgrzesza polityków obu nacji, bo przecież w polityce międzynarodowej nie ma takiego pojęcia jak cynizm i całą winę zrzuca na polskich mężów stanu, nazywając ich idiotami. W sumie dobre to tłumaczenie, ale dla… idiotów. Nie wątpię w to, że większość entuzjastów jego twórczości właśnie do tej kategorii należy.

Polscy mężowie stanu, jak ich nazywa Ziemkiewicz, nie byli idiotami, wręcz przeciwnie, byli bardzo inteligentni. Niestety nie reprezentowali interesów państwa polskiego, tylko interesy masońskie i tych, którzy za nimi stali. Bez względu na to, czy byłyby te gwarancje, czy – nie, jedyną sensowną decyzją było by poddanie się bez walki. Niemcy mieli druzgocącą przewagę pod każdym względem i mogli zaatakować z trzech stron. To są fakty, które były znane i widoczne wszystkim ówczesnym politykom i wojskowym. Jeśli jednak podjęto walkę zbrojną, to znaczy, że ktoś potężniejszy kazał im tak postąpić. Gwarancje były tylko i wyłącznie po to, by usprawiedliwić ich decyzje, bo bez nich trudno chyba było by zmobilizować wojsko i społeczeństwo do podjęcia oporu. Bo, co by było, gdyby II RP poddała się? Wtedy Niemcy musieliby zająć całe państwo. Nie mogliby się zatrzymać tam, gdzie się zatrzymali, bo wyglądało by to dziwnie: wypowiedzieli wojnę, przeciwnik poddał się, a oni zajęli tylko połowę państwa. Dlatego Polacy musieli walczyć w bezsensownej wojnie, by mogło dojść do zrealizowania paktu Ribbentrop-Mołotow. No, ale dla czytelników Ziemkiewicza jest to chyba zbyt wyrafinowana interpretacja.

A tak na marginesie, odroczenie napadu na Francję o parę miesięcy nie pomogło. Niemcy mieli 126 dywizji i 10 pancernych, Francja – 135. A więc siły były mniej więcej wyrównane. 51 dywizji francuskich i brytyjskich z niewielką pomocą Belgów i Holendrów musiało walczyć z ponad 70 dywizjami niemieckimi. Grupa 5 dywizji pancernych i 3 zmotoryzowanych została skierowana przez Ardeny na Sedan i Montherme. A tam od Sedanu po Hirson nad Oise, wzdłuż frontu o długości 50 mil znajdowały się jedynie dwie dywizje regularnej armii, a reszta nie przedstawiała pełnej gotowości bojowej. I nie było tam odwodów strategicznych. 43 dywizje francuskie z odwodami stały na linii Maginota, a po drugiej stronie było tylko 17 dywizji niemieckich. Niemcy zaatakowali od strony Holandii i Belgii i przez Ardeny. Te informacje pochodzą z monumentalnej pracy W. Churchilla II wojna światowa. Wygląda więc na to, że Francuzi byli idiotami, bo w Ardenach zostawili otwartą furtkę. Co więcej, stamtąd wiodła najkrótsza droga do Paryża, a więc byli idiotami tym bardziej! Tak pewnie skonstatowałby Ziemkiewicz. Otóż idiotami nie byli. Widocznie tak, jak w przypadku Polaków, rozkaz przyszedł z góry i trzeba było go wykonać.

x

Gloryfikuje Ziemkiewicz Balcerowicza, prawie uważa go za świętość i skarb narodowy, bo przecież to jeden z nielicznych Polaków, o których świat usłyszał. A prawda jest taka, że udzielił on tylko temu projektowi swego nazwiska. Nawet nie Jeffrey Sachs – o którym Wikipedia pisze, że był ekonomicznym doradcą rządów w Ameryce Łacińskiej, Europie Wschodniej, krajach byłego ZSRR, Azji i Afryce – był autorem tego planu. No proszę, w jakim to doborowym towarzystwie przyszło nam się znaleźć. Doradzał stosowanie tzw. terapii szokowej, zgodnie z którą reformy gospodarcze powinny być wprowadzane w możliwie szybki sposób. Przykładami terapii szokowej w Europie Środkowej i Wschodniej są plan Balcerowicza i Reforma Gajdara. Po raz pierwszy terapię szokową zastosowano w Chile po zamachu stanu generała Augusto Pinocheta w 1973 roku, co określano później jako chilijski cud. W 1973 roku Jeffrey Sachs miał 19 lat.

Podstawą planu Balcerowicza była ideologia liberalizmu gospodarczego, czyli wolnego rynku. Sprowadzało się to do tego, że wszystkie nierentowne zakłady i przedsiębiorstwa należało zlikwidować, a rentowne – sprywatyzować. Nikt nie wnikał w szczegóły, jak to się stało, że tak wiele przedsiębiorstw stało się deficytowymi. Stało się tak, bo przez całą dekadę lat 80-tych pracowano nad tym, bo już wtedy wiedziano, jakie są plany wielkich tego świata. Wciskano ludziom ciemnotę, że ustrój komunistyczny jest niewydolny i trzeba dokonać zmian. I tak się stało. Jak na komendę na przełomie lat 80-tych i 90-tych komunizm w krajach Europy Wschodniej i w Związku Radzieckim zbankrutował. Ale jakimś dziwnym trafem w Chinach miał się dobrze, a obecnie ma się nawet lepiej. Tyle że w tamtym czasie nikt nie zwracał uwagi na Chiny i nie było wiadomo, czy tam będzie tak samo, jak w Europie. Wszyscy byli zajęci tym, co się działo na ich własnym podwórku.

Dobrze pamiętam tamten czas i dobrze pamiętam, że jeden fakt zwrócił moją uwagę. Wszystko, co było ich zdaniem nierentowne, wszystko to likwidowano, ale był jeden wyjątek. Banki! Banki były tak samo zadłużone, jak inne przedsiębiorstwa, co w ich wypadku oznaczało posiadanie złych kredytów, tj. niespłacalnych. To było oczywiste, bo skoro doprowadzano świadomie przedsiębiorstwa do upadku, to siłą rzeczy banki, które udzielały im kredytów, również musiały podzielić ich los. Tu jednak nastąpił wyjątek. Banków nie zlikwidowano. Najpierw je oddłużono na koszt skarbu państwa, a dopiero później sprzedano. Co oznaczało, że ten liberalizm i wolny rynek, to ściema. Cała więc operacja polegała na tym, by zlikwidować polskie przedsiębiorstwa, państwową sieć handlową i tym samym zrobić miejsce na rynku dla międzynarodowych korporacji. Czy zatem Andrzej Lepper tak bardzo się mylił, gdy nazwał Balcerowicza ekonomicznym idiotą? Oczywiście nie był on nim, ale oficjalnie przyjął na siebie rolę orędownika tego przekrętu, więc Lepper oficjalnie nazywał go ekonomicznym idiotą, choć zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że Balcerowicz był figurantem.

„Dodajmy, że pięćdziesiąt parę lub nawet więcej procent ankietowanych twardo podpisuje się w naszym kraju pod stwierdzeniem tego rodzaju, (…) że państwo powinno przeznaczać pieniądze w pierwszym rzędzie na dotowanie deficytowych przedsiębiorstw i utrzymanie w nich zatrudnienia, a dopiero kiedy ewentualnie coś mu zostanie – na inwestycje w przyszły rozwój gospodarczy (tak! było takie badanie!). Zapamiętajmy te pięćdziesiąt parę procent i wszystkie te sondaże, bo jasno pokazują, jaką część mieszkańców Polski stanowi polactwo.”

A więc według Ziemkiewicza ludzie, którzy domagali się, by ich zakłady pracy potraktować tak samo, jak banki, to polactwo. Jak wiele pogardy jest w tym człowieku dla innych, szczególnie dla tych mniej wykształconych i wykonujących prace fizyczne. Pogarda dla tego typu ludzi to PRL-owski wynalazek ówczesnych elit, które były zdominowane przez Żydów.

x

„Chamuś w gumofilcach, podkoszulku i beretce, jak z satyrycznych rysunków Krauzego, stał się polskim bożkiem i wyrocznią. To on mówi elitom, czego chce naród. To pod jego kątem układa polityczne programy, to na jego rozum przykrawają świat media.”

W tym cytacie nie ma krzty prawdy. Tak nie wyglądał przeciętny robotnik w PRL-u, ani później również. A czy elity słuchają go i pod niego układają programy polityczne? Być może tak, ale jeszcze nigdy ich nie zrealizowały w praktyce, więc wpływ tego „chamusia” na rzeczywistość był i jest zerowy. Pogarda dla zwykłego człowieka, to cecha pewnych ludzi. O nich pisałem w blogu „Kim oni są?” Do nich również należy Ziemkiewicz.

Teresa Bochwic upatrywała w tytułowym neologizmie „odrażającej nazwy, kojarzącej się w oczywisty sposób z robactwem”. W moim odczuciu bardziej chodziło o słowo „buractwo”. Nie ulega wątpliwości, że krytyczne spojrzenie na naszą rzeczywistość jest jak najbardziej wskazane, ale wypada, by było ono bezstronne. Jeśli już chce Ziemkiewicz używać tego określenia, to niech będzie konsekwentny. W tak wymieszanym społeczeństwie mieszka nie tylko polactwo, ale również litwactwo, białorutniactwo, ukrainiactwo i żydłactwo.

Jedni „intelektualiści” piszą, że polskość to wielokulturowość i wieloetniczność, a inni, że – nienormalność, a jeszcze inni, że – polactwo, udając, że nie wiedzą, że I RP była właśnie wielokulturowa i wieloetniczna i że konsekwencje tego stanu trwają do dziś. Każdy pisze tak, jak mu wygodniej, albo jak mu zlecono.

9 thoughts on “Polactwo

  1. Żyd Ziemkiewicz nigdy nie napisze książki “Żydłactwo”.
    On doskonale balansuje w systemie, w którym z pozoru drwi, ale równocześnie odgrywa z góry ustaloną rolę.

    Przy okazji pokazuje, że w Polsce można być rasistą. Trzeba tylko atakować Polaków, Rosjan, Białorusinów, bo innych nacji nie można.
    No chyba, że okazjonalnie za pozwoleniem kuratorów.

    Jeszcze, co do francuskich i angielskich gwarancji to te kraje dyplomatycznie to nadal pierwsza liga światowa. Chociaż i tak wielki kapitał nawet z nimi pogrywa, a co dopiero neokolonialną Polską.

    Liked by 1 person

    • Cały problem polega na tym, że udowodnienie takiej rzeczy nie jest możliwe dopóki sam zainteresowany się nie przyzna. Niektórych można poznać po wyglądzie, np. Korwin-Mikke (charakterystyczny nos), ale większości – nie. Istotą judaizmu jest rozproszenie i asymilacja. Rozproszenie powoduje, że są wszędzie, a asymilacja powoduje, że upodobniają się do mieszkańców terenów, na które przybyli. Jeśli od urodzenia mówią językiem tych mieszkańców, przesiąkli ich kulturą i zwyczajami, to są nie do odróżnienia dla rdzennych mieszkańców danych terenów. Oni natomiast rozpoznają się i współpracują ze sobą. Jeden pracuje w urzędzie miejskim, drugi w sądzie, trzeci w policji, czwarty w wojsku, piąty w oświacie, szósty jest lekarzem, siódmy – dziennikarzem i tak dalej. Można tak wymieniać bez końca.

      Czy Polak, chcąc skrytykować swoich rodaków użyłby takiego sformułowania? Wątpię, a oni często nie mogą się powstrzymać od zamanifestowania swojej pogardy dla narodów, wśród których żyją. I tak się demaskują. Żydowi nie można udowodnić, że jest Żydem. Pozostaje tylko metoda pośrednia – wnioskowanie.

      Liked by 1 person

  2. ” Jeden pracuje w urzędzie miejskim, drugi w sądzie, trzeci w policji, czwarty w wojsku, piąty w oświacie, szósty jest lekarzem, siódmy – dziennikarzem i tak dalej. Można tak wymieniać bez końca. ”

    Przerzucę takim, Forda ( “Międzynarodowy Żyd ” )tekstem ( tylko fragment, znamienny fragment ) :

    ” (.. )Jedynymi wygrywającymi byli tu Żydzi.

    Ale samo twierdzenie – to nie dosyć; potrzeba dowodów: toteż przypatrzmy się dowodom. Co stało się bezpośrednio po zmianie dawnego ustroju na nowy? Gabinet, złożony z sześciu ludzi, był kierowany przez Żydów Haasego i Landsberga. Haase miał kierownictwo spraw zagranicznych; pomocnikiem jego był Żyd Kautsky, Czech, który w roku 1918 nie był nawet obywatelem niemieckim. Towarzyszami Haasego byli Żydzi Cohn i Herzfeld. Żyd Schiffer był ministrem finansów państwowych, a zastępcą jego był Żyd – Bernstein. Sekretarzem spraw wewnętrznych był Żyd – Preuss, z pomocnikiem w osoie Żyda dr. Freunda. Żyd Fritz Max Cohen, który był korespondentem „Frankfurter Zeitung” w Kopenhadze, został mianowany rządowym agentem prasowym.

    Królestwo pruskie naśladowało identycznie ten przykład. Żydzi Hirsch i Rosenfeld rządzili gabinetem, przy czym Rosenfeld objął kierownictwo departamentu sprawiedliwości, a Hirsch departamentu spraw wewnętrznych. Żyd Simon miał powierzony departament skarbu. Pruski departament sprawiedliwości był całkowicie obsadzony i kierowany przez Żydów. Dyrektorem departamentu oświecenia publicznego był Żyd Furtran wraz z Żydem Arndtem. Dyrektorem Urzędu Kolonialnego był Żyd Meyer-Gerhard. Żyd Kastenberg był dyrektorem departamentu sztuki. Departament aprowizacji wojska znajdował się pod kierownictwem Żyda Wurma, a departament aprowizacji ludności pod kierownictwem Żydów, prof. dr. Hirscha, Geheimrata i dr. Stadthagena. Komitet robotniczy i żołnierski był kierowany przez Żyda Cohena, przy czym Żydzi: Stern, Herz, Lowenberg, Frankel, Izraelowicz, Laubheim, Seligsohn, Katzenstein, Laufenberg, Heimann. Natomiast Schlesinger, Merz i Weyl mieli kontrolę nad różymi gałęziami działalności tego komitetu.

    Żyd Ernst jest szefem policji w Berlinie; to samo stanowisko we Frankfurcie piastuje Żyd Sinzheimer; w Monachium – Żyd Steiner; w Essen – Żyd Levy. Należy przypomnieć, że Żyd Eisner był prezydentem w Bawarii, a jego ministrem finansów był Żyd Jaffe. Handel i przemysł bawarski pozostawał pod zarządem pół-żyda Brentano. Żydzi Lipiński i Schwarz byli czynni w rządzie saskim: Żyd Thalheimer – w rządzie wirtemberskim; Żyd Fulda w rządzie heskim.

    Dwaj delegaci wysłani na konferencję pokojową byli Żydami, a trzeci był notorycznym narzędziem w rękach żydowskich. Poza tym w delegacji niemieckiej było mnóstwo Żydów w charakterze rzeczoznawców i doradców – Max Warburg, Dr. von Strauss, Merton, Oskar Oppenheimer, dr. Jaffe, Deutsch, Brentano, Brenstein, Struck, Rathenau, Wassermann i Mendelsohn-Bartholdi. (..) ”

    … wszystkie, strategiczne- decyzyjne punkty dobrze obstawione, prawda ?

    Like

    • “… wszystkie, strategiczne- decyzyjne punkty dobrze obstawione, prawda ?” – No właśnie! Dziękuję za ten cytat.

      Like

    • “… a ilu Polaków wie ” who is who ” w ” ten kraj ” ?” – Obawiam się, że niewielu, ale nie to jest problemem, tylko to, że ich to wcale nie interesuje.

      Like

Leave a comment