8 listopada

W dniu 8 listopada ukazał się na Interii artykuł Janusz Korwin-Mikke ostrzegał: Zobaczycie, co się stanie 8 listopada, w którym autor przypomniał wypowiedź Korwina-Mikke sprzed trzech tygodni. Link do tego artykułu tu: https://wydarzenia.interia.pl/autor/lukasz-szpyrka/news-janusz-korwin-mikke-ostrzegal-zobaczycie-co-sie-stanie-8-lis,nId,5632568

“Zobaczycie, co się stanie 8 listopada” – mówił trzy tygodnie temu o sytuacji na granicy w jednym z programów publicystycznych Janusz Korwin-Mikke. – Miałem na myśli to, co się dzieje w relacjach Rosji z Białorusią – tłumaczy dzisiaj w rozmowie z Interią. Dodaje, że według jego informacji “w najbliższych dniach ma być przerzuconych około 1000 osób naraz”.

W dalszym ciągu autor pisze:

Janusz Korwin-Mikke gościł w programie “Woronicza 17” w TVP Info 17 października. Dyskusja dotyczyła głównie sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, a także relacji Rosji z Białorusią. Na koniec ożywionej rozmowy Korwin-Mikke rzucił: “zobaczycie, co się stanie 8 listopada!”.

Wideo z tamtej rozmowy internauci przypomnieli dzisiaj. Od rana bowiem sytuacja na polsko-białoruskiej granicy jest napięta, a w stronę Kuźnicy przesuwała się znaczna grupa migrantów. Internauci jednocześnie zaczęli zastanawiać się, czy tamta wypowiedź Korwin-Mikkego ma związek z tym, co dzieje się w strefie stanu wyjątkowego.

Jedni zaczęli nazywać polityka “jasnowidzem” lub “prorokiem”, a inni wprost zarzucają mu współpracę z KGB. Co miał na myśli Korwin-Mikke? Zapytaliśmy samego zainteresowanego.

– Miałem na myśli to, co dzieje się w relacjach Rosji z Białorusią. Jeszcze przed manewrami Zapad’21 Putin wziął Łukaszenkę na rozmowy ostatniej szansy i tym razem obiecał mu, że do 8 listopada ZBiR (Związek Białorusi i Rosji – red.) na pewno będzie uruchomiony. I rzeczywiście, kilka dni temu ustalono 28 wspólnych programów integracyjnych, które w praktyce oznaczają ujednolicenie struktury. To wygląda bardzo poważnie – tłumaczy Interii Korwin-Mikke.

– Szturm na naszą granicę ma z tym mały związek, ale gdyby rzeczywiście Putin się wściekł i przejął Białoruś, to oczywiście różnie mogłoby się skończyć. Pytanie, czy Polska miałaby się cieszyć z tego powodu. Ja bym się nie cieszył, bo wolę mieć problem na granicy z Łukaszenką niż wojska rosyjskie na granicy. Rosję bardzo lubię, ale im dalej od Polski, tym bardziej ją lubię – podkreśla.

Korwin-Mikke podaje też, nie powołując się na źródło informacji, że “szykuje się duży przerzut” w najbliższych dniach na naszej wschodniej granicy.

– Dochodzą do mnie informacje, że szykuje się duży przerzut. W najbliższych dniach ma być przerzuconych około 1000 osób naraz. Niestety, rozwścieczyliśmy Aleksandra Łukaszenkę. W zupełnie niesprowokowany sposób zaatakowaliśmy reżim Łukaszenki. Nic dziwnego, że się teraz na nas odgrywa. A swoją drogą jego metody są niedopuszczalne – uważa polityk Konfederacji.

Tak tłumaczył swoje słowa Korwin-Mikke. Pod tym artykułem ukazało się prawie tysiąc komentarzy. Nie sposób je wszystkie przeczytać, ale większość nie warta tego. Z tych kilkudziesięciu, które przejrzałem, tylko dwa wydały mi się sensowne. Ktoś zadał logiczne pytanie:

„Skoro wiedział takie rzeczy Mikke, tzn wiedziały też to służby – pytanie – czemu nie reagowały?”

Ktoś inny napisał:

„Wszystko ukartowane. A niektórzy znają szczegóły. Ot co.”

Ten drugi wpis jest jakby odpowiedzią na pierwszy, ale też wyjaśnia, skąd Korwin, trzy tygodnie wcześniej, wiedział, że będzie to 8 listopada. Nie powiedział „w pierwszej połowie listopada”, czy „na początku listopada”, tylko podał konkretny dzień. Korwin-Mikke jest Żydem i ma dostęp do wielu informacji niedostępnych dla innych. Ale też czasem bywa tak, że niektórzy Żydzi, a jak widać Korwin też, mają taką przypadłość, że chcą innym zaimponować tym, że są dobrze poinformowani, wtajemniczeni. Korwin-Mikke to taki człowiek, który chce, by inni go podziwiali za jego ponadprzeciętną inteligencję i przenikliwość umysłu. On to wykorzystuje i wielu nabiera się na te bzdury, które on wygaduje. No bo jak to! Taki inteligentny nie może przecież się mylić. Taka socjotechnika w jego wykonaniu.

Wszystko zostało wcześniej przygotowane. Nie można zgromadzić takiej ilości ludzi w ciągu jednego dnia. Ktoś musi nimi kierować. Ktoś musi im dostarczać żywność. Gdzieś muszą mieszkać. Raczej trudno uwierzyć w to, że na okrągło stoją na świeżym powietrzu, zwłaszcza, że robi się ono coraz bardziej świeże. Podejrzewam, że ci ludzie przychodzą tam na zmiany, na swoje dyżury. Podobno jest ich około 12-15 tys. Bezpośrednio przy granicy przebywa tylko część z nich.

Przylecieli z Iraku. To państwo musiało zgodzić się na ich wyjazd, a Białoruś – na ich przyjazd. Ktoś pokrywa koszty ich pobytu. Wygląda to na skoordynowaną akcję kilku państw, skierowaną przeciwko Polsce. A kto tym wszystkim kieruje? Zawsze ci sami. Irak – „ruki pa szwam”, Białoruś – też. A Polska? Polska nie musi, bo oni tu rządzą i realizują swój własny interes.

Nie wierzę w to, że ci ludzie rzeczywiście chcą przejść przez granicę. No bo co zrobi taki człowiek? Nawet jak ma pieniądze, to gdzie pójdzie? Nie zna terenu, nie zna języka. Gdzie będzie nocował? Jak przejedzie przez Polskę, jeśli jego celem są Niemcy? Chyba że oni wiedzą, że w Polsce też otrzymają pomoc. Tego nie można wykluczyć. Oni zostali wynajęci do wykonania pewnej roboty i dostają za to wynagrodzenie. A celem tej zadymy jest wywołanie jeszcze większej zadymy, może nawet doprowadzenie do walk z polskim wojskiem i policją.

Po co to wszystko? To jest jeden z elementów planu, którego celem jest kreowanie negatywnego wizerunku Polski w Europie. Pierwszym krokiem było orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, stwierdzające, że polskie prawo stoi ponad unijnym. Gdy już tak wszyscy będą nakręceni, gdy ta Polska będzie wszystkim zawadzać, wtedy wyjście Polski z unii stanie się formalnością. Zresztą, w kraju też podgrzewa się nastroje antyunijne. Jest ono niezbędne, to wyjście z unii, do dokonania kolejnego rozbioru. Nie można tego zrobić, gdy Polska jest częścią większej całości. Widmo krąży po Europie – widmo rozbioru Polski. Teraz już widać, po co była potrzebna „niezależna” Białoruś i po co trzeba było wykreować sztuczny konflikt pomiędzy obu krajami. I „polski” rząd prowadził wobec Białorusi taką politykę, by stworzyć ten konflikt. Robił to i nadal robi to w pełni świadomie, zdając sobie sprawę, do czego to prowadzi. Natomiast białoruski rząd, z polecenia nieznanych przełożonych, też dążył i dąży do konfrontacji. A unia i NATO zachowują się tak, jak Francja i Anglia w 1939 roku.

10 listopada pojawił się na Interii kolejny artykuł, w którym Korwin wyjaśnia, co miał na myśli. I mówi m.in. tak:

„Jeżeli ZBiR obejmie kwestię wojskową, to będziemy mieli wojska rosyjskie na granicy – powiedział i zapowiedział, że Putin – który jego zdaniem też został przez Polskę obrażony – może zażądać korytarza do Królewca w postaci autostrady eksterytorialnej. – Ciekawe jak na to zareagujemy? Przypominam, że jak odmówiliśmy Hitlerowi, to zakończyło się II wojną światową – powiedział.

Dalej tłumaczył, że należało wspierać Łukaszenkę, a nie wpychać go w objęcia Putina, bo Rosja chce “połknąć” Białoruś. – Najśmieszniejsze jest to, że kiedy ja tłumaczę wszystkim, że należy przeciwstawić się połknięciu Białorusi przez Rosję, to się mówi, że ja to mówię jako agent rosyjski. Tak dwóch wrogów przeciwko sobie żeśmy połączyli. To nie jest żadne przewidywanie wzięte z księżyca, ani nie dostałem tajnych informacji od pana Putina, tylko po prostu jest to logiczne rozumowanie. Niestety w Polsce logika nie jest w cenie – zakończył.” 

Putin może zażądać autostrady eksterytorialnej do Królewca – twierdzi Korwin. A po co, skoro ma połączenie przez Litwę, zapewne jeszcze z czasów Związku Radzieckiego? Po co mu drugie połączenie lądowe? W przypadku Hitlera to żądanie miało przynajmniej pozory racjonalności, bo nie było innej możliwości połączenia lądowego Prus z Rzeszą. Jakiś czas temu dokonano korekty granicy pomiędzy województwami podlaskim i warmińsko-mazurskim. Wcześniej miasto Olecko i powiat olecki należały do województwa podlaskiego. Po korekcie miasto i powiat znalazły się w obrębie województwa warmińsko-mazurskiego. I w ten sposób granica województwa warmińsko-mazurskiego biegnie dokładnie po dawnej granicy Prus i na północy, przekraczając granicę polską, łączy się z granicą obwodu kaliningradzkiego. Tak więc wszystko jest już przygotowane do scalenia Prus. Do kogo one trafią?

Na granicy litwesko-białoruskiej stoi solidny płot, a na polsko-białoruskiej prowizoryczny – z drutu kolczastego. Czy to przypadek? Chyba nie! Łatwo sforsować taki „plot” jak się ma nożyce do cięcia metalu. I w nocy z 9 na 10 listopada było parę udanych prób przekroczenia granicy. Cyrk na kółkach. Nic innego nie przychodzi mi do głowy na określenie tego, co tam się dzieje.

I na koniec jeszcze mała uwaga. Dlaczego „pandemia” w Polsce został wstrzymana? Wszędzie dookoła „szaleje”, a u nas, pomimo wzrostu zakażeń z każdym dniem, nie wprowadza się dodatkowych obostrzeń? Jedyne sensowne wytłumaczenie, jakie mi nasuwa się, to to, że znaczne siły policji i wojska zostały rzucone na granicę z Białorusią i w związku z tym nie byłoby komu ich egzekwować.

Szczyt klimatyczny

Cały czas karmi się nas informacjami, że nadmierna emisja dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych powoduje ocieplenie klimatu i zanieczyszczenie atmosfery. Trzeba więc ograniczyć emisję tych gazów w imię ratowania klimatu. To ograniczenie ma m.in. polegać na zamykaniu kopalni węgla kamiennego i brunatnego oraz ograniczeniu transportu lotniczego. Tylko jakimś dziwnym trafem, ci którzy nam to proponują, sami nie stosują się do swoich zaleceń. Coraz wyraźniejszy jest podział na wąską elitę, która tworzy prawo dla reszty, a sama jest ponad nim.

W dniach 1-12 listopada odbywa się szczyt klimatyczny w Glasgow. Portal Rynek Lotniczy zamieścił artykuł Glasgow: Szczyt klimatyczny w cieniu 400 lądujących prywatnych odrzutowców. Link do oryginalnego tekstu tu: https://www.rynek-lotniczy.pl/wiadomosci/glasgow-szczyt-klimatyczny-w-cieniu-400-ladujacych-prywatnych-odrzutowcow–12894.html

»Przylot aż 400 prywatnych odrzutowców spodziewany jest w najbliższych dniach w porcie lotniczym Glasgow – informują brytyjski “Daily Mail” i stacja “Polsat News”.

Wśród przybywających w ten sposób na szczyt klimatyczny COP26 światowych przywódców i liderów biznesu jest również Jeff Bezos. Prezes Amazona wielokrotnie motywował do walki o ochronę środowiska, ale sam nie daje dobrego przykładu. Przyleciał bowiem do Glasgow wartym 65 mln dolarów Gulfstreamem prosto z imprezy urodzinowej Billa Gatesa, którą miliarder wyprawił na luksusowym jachcie u wybrzeży Turcji.

Tylko minionej niedzieli na lotnisku największego miasta Szkocji wylądowały co najmniej 52 prywatne odrzutowce. W sumie zaproszonych gości przywiezie do Glasgow aż 400 takich samolotów, które według wstępnych szacunków wyemitują 13 tys. ton dwutlenku węgla.

Kompromitację organizatorów szczytu COP26 dodatkowo potęguje fakt, że dla niektórych z prywatnych odrzutowców zabraknie… miejsc postojowych. To wymusi kolejne loty pustych samolotów na pobliskie regionalne lotniska.

Oprócz Bezosa prywatny odrzutowiec wybrali jeszcze książę Monako Albert, a także brytyjski następca tronu książę Karol, który z kolei przemieszczał się do Szkocji ze szczytu G20 w Rzymie. Do Glasgow wyruszyła również grupa aktywistów z Polski. Bedą jednak podróżować wyłącznie pociągiem lub ewentualnie autobusem.

Według raportu grupy Transport & Environment (T&E) emisje dwutlenku węgla z prywatnych odrzutowców w Europie wzrosły w latach 2005–2019 o prawie jedną trzecią (31 proc.), czyli szybciej niż poziom emisji z lotnictwa komercyjnego. Takie loty są średnio 10-krotnie bardziej emisyjne niż samoloty pasażerskie i zanieczyszczają powietrze 50 razy bardziej niż pociągi.

Wyniki raportu pokazują, że czterogodzinny prywatny lot wytwarza tyle samo emisji, co przeciętna osoba przez rok. Siedem z 10 tras prywatnych samolotów w Europie, na których odnotowuje się najwyższe zanieczyszczenie, przebiega na linii Wielka Brytania-Francja-Szwajcaria-Włochy.«

Ci, którzy tak dbają o klimat, nie chcą zauważyć, że na świecie istnieją wulkany, które mają czasem w zwyczaju wybuchać. A jak wybuchają, to wypluwają z siebie takie ilości dwutlenku węgla, tlenku węgla, metanu i innych gazów, które wielokrotnie przewyższają to, co jest dziełem ludzkiej działalności. Ale lepiej udawać, że się ich nie widzi.

Na Wyspach Kanaryjskich uaktywnił się około 19 września wulkan Cumbre Vieja (Stary Szczyt). W ciągu ostatnich siedmiu tygodni wyspa La Palma została zasypana popiołem wulkanicznym. Zniszczeniu uległo ponad 2600 budynków, a tysiące ludzi zostało ewakuowanych. Ucierpiało około 1500 plantacji bananów z 5000 istniejących na wyspie. To bardzo poważny cios dla gospodarki, która opiera się na turystyce i rolnictwie. Poniżej zdjęcia z wyspy. Pochodzą one z portalu ZeroHedge. Link do oryginalnego przekazu tu: https://www.zerohedge.com/weather/canary-islands-volcano-ejects-dangerous-lava-bombs-weighing-half-ton

Zasypane popiołem wulkanicznym domy.
Gdyby to był śnieg!
Wulkan Cumbre Vieja w trakcie erupcji.

Wybuchy wulkanów to zjawisko, które towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. Ponad 3500 lat temu wybuchł wulkan Santorin na Morzu Egejskim. Popioły pokryły m.in. Kretę, co spowodowało upadek kultury minojskiej i emigrację ludności do Grecji. Centralna część wulkanu zapadła się w czasie lub po wybuchu. Wybuchowi temu przypisuje się powstanie legendy o potopie i mit o zniknięciu Atlantydy. Ostatni raz Santorin wybuchł w 1866 roku.

Jednym z największych wybuchów w nowszych czasach był wybuch Krakatau (Archipelag Malajski). Potężna eksplozja w 1883 roku zniszczyła większą część wyspy. Fragmenty skalne były wyrzucane na wysokość 25 km, a popioły na wysokość 80 km; okrążyły one całą kulę ziemską. Ilość wyrzuconego materiału szacuje się na 5 km³, a energię wybuchu na 7000 razy większą od energii wybuchu bomby wodorowej. Wybuch utworzył falę tsunami o wysokości ponad 30 m, prawdopodobnie największą w czasach historycznych, która zniszczyła wiele osiedli na sąsiednich wyspach i spowodowała śmierć 36 000 ludzi.

Największą erupcją w czasach historycznych był wybuch wulkanu Tambora na Sumbawie (Indonezja) w 1815 roku, który spowodował śmierć 96 000 ludzi. Grzmoty podziemne wywołane parciem gazów w kanale były słyszalne w promieniu 1600 km. Niemal równie potężnie wybuchł Bezimiennyj na Kamczatce w 1956 roku.

Katastrofalny był wybuch wulkanu Mt. Pelée na Martynice. 1 maja 1902 roku eksplozja rozsadziła krater; 8 maja wydobyła się z niego olbrzymia ilość gazów, które wlokąc bloki i unosząc rozżarzone gazy, stoczyły się jak lawina na miasto St. Pierre, powodując śmierć ponad 26 000 mieszkańców uduszonych gorącym pyłem i gazami.

W czasie ostatniej wielkiej erupcji superwulkanu Yellowstone, która miała miejsce około 640 tys. lat temu, do atmosfery zostało wyrzucone ponad 1000 km³ materiału piroklastycznego (okruchowego). Gdyby obecnie doszło do takiej erupcji, to znaczna część Stanów Zjednoczonych zostałaby zniszczona. Nastąpiłoby też ochłodzenie klimatu ze względu na zapylenie atmosfery. W efekcie około 5 miliardów ludzi umarłoby z głodu.

Wybuch wulkanu odbywa się mniej więcej na tej samej zasadzie, na jakiej „wybuch” butelki szampana przy jej otwieraniu w pozycji pionowej. W butelce występuje równowaga pomiędzy temperaturą cieczy i ciśnieniem. Gdy ta równowaga zostanie zaburzona, to następuje wybuch. Może to nastąpić po odkorkowaniu butelki. Wówczas następuje tzw. odgazowanie cieczy, w tym wypadku szampana. Pojawiają się bąbelki, które kierują się do góry, bo gaz jest lżejszy od cieczy. Gdy butelkę trzymamy w pozycji zbliżonej do poziomej, to bąbelki też będą kierować się ku górze, ale trafią na jej ścianę. Gdybyśmy podgrzali butelkę, nie otwierając jej, to w pewnym momencie wzrastające ciśnienie rozsadziłoby ją. Tak samo działa to w przypadku wulkanów. Przyczyną zaburzenia równowagi może być trzęsienie ziemi, w wyniku którego powstanie jakaś szczelina czy zmiana temperatury. Jeśli komin wulkanu jest zakorkowany, a temperatura wzrośnie, to napierająca od dołu magma wysadzi go. Są to zjawiska, które trudno obserwować i przewidywać.

Wybuchy wulkanów wprowadzają do atmosfery nieporównywalnie większe ilości gazów niż dzieje się to w wyniku działalności człowieka. Jest to jednak wygodny dla elit argument, bo mogą wykorzystywać go politycznie. Różnie to może wyglądać w przypadku różnych państw. Zamknięcie kopalń w przypadku Polski oznacza, że dalej złoża te nie będą eksploatowane. – Na razie. Jeśli dojdzie do rozbioru Polski, to praktycznie wszystkie kopalnie trafią do Niemiec. I być może o to samo chodzi w przypadku sporu o kopalnię Turów, o to, by Polacy nie eksploatowali kolejnego pokładu węgla brunatnego. Czyżby zaczęło się już dzielenie skóry na niedźwiedziu?

Plan

W poprzednim blogu „Złotówka” pisałem m.in. o Planie Balcerowicza i później przypomniałem sobie, jak kulisy jego powstania opisał Krzysztof Baliński, dyplomata i politolog, w swojej książce Ministerstwo spraw obcych. Książkę tę wydało Wydawnictwo Capital w 2019 roku. Odnalazłem ten fragment. Baliński pisze tak:

»W 1988 roku po raz pierwszy przyjechał do Polski George Soros. Celem wizyty było stworzenie w Polsce fundacji, która – jak pisał w swojej książce Undrewriting Democracy – będzie zajmować się „działalnością na rzecz demokracji”. Do pielęgnowania „demokracji” ściągnął jednak do Polski ekonomistę. W swojej książce pisał: „Połączyłem siły z profesorem Jeffreyem Sachsem z Uniwersytetu Harvarda, a sponsorowałem jego pracę przez Fundację Batorego”. Sachs po raz pierwszy przyjechał do Polski 5 kwietnia 1989 roku. Spotkał się z ekonomistami „Solidarności”, a następie pojechał przyjrzeć się końcowym obradom Okrągłego Stołu. Kilka tygodni później Soros poprosił Sachsa o to, aby towarzyszył mu podczas jego wizyty w Polsce. Planował spotkać się z czołowymi działaczami „Solidarności”. Przy czym nie chodziło mu o ludzi kompetentnych w sprawach ekonomicznych, interesowały go wyłącznie rozmowy z Michnikiem, Kuroniem i Geremkiem, czyli osobami nie mającymi zielonego pojęcia o zasadach działania wolnego rynku.

Po wyborach z 4 czerwca Sachs ponownie udał się do Polski, gdzie dziennikarz „Gazety Wyborczej” Grzegorz Lindenberg zorganizował mu i jego asystentowi Davidowi Liptonowi kolejne spotkania. Sachs tak wspomina: „Kiedy wkrótce po wyborach wróciłem do Polski, młody dynamiczny działacz Grzegorz Lindenberg zorganizował nasze, tj. Liptona i moje, trzy kolejne spotkania z głównymi strategami ruchu Solidarności: Bronisławem Geremkiem, Jackiem Kuroniem i Adamem Michnikiem.

Sachs zobaczył się najpierw z Geremkiem. Oczywiście ten nie miał bladego wyobrażenia o zagadnieniach ekonomicznych. Spotkanie zakończyło się stwierdzeniem Geremka: „Myślę, że ma pan rację”. Następnie Sachs udał się do Kuronia. Prof. Witold Kieżun tak opisuje spotkanie w swej książce Patologia Transformacji: „Kuroń palił papierosa za papierosem i od razu wyciągnął butelkę”. Następnie Sachs zaczął mu opowiadać o „niezbędnych” reformach, jakie czekają Polskę. Kuroń oczywiście nic z tego nie rozumiał, ale co chwila znajdując się w alkoholowo-nikotynowym amoku walił w stół ręką i powtarzał: „Tak, rozumiem”. Ostatecznie podpity Kuroń stwierdził, że brzmi to fascynująco i że trzeba to zapisać. Natychmiast Sachs razem z Liptonem i Lindenbergiem udali się do siedziby „Wyborczej”. Było około godziny 23:30. Od razu przystąpiono do pospiesznego zapisywania programu transformacji ustrojowej. Kuroń chciał, żeby był gotowy już na następny dzień. Potwierdza to Naomi Klein w Doktrynie szoku: „Sachs i Lipton napisali plan polskiej terapii szokowej w ciągu jednej nocy. Miał piętnaście stron i, jak twierdził Sachs, był to, jak sądzę, pierwszy raz, gdy ktoś napisał całościowy plan przejścia z gospodarki socjalistycznej do wolnego rynku”. Po napisaniu planu, który został nazwany „Planem Balcerowicza”, obaj udali się do Michnika.

Tak więc plan polskiej transformacji ustrojowej napisany przez Sachsa z polecenia Sorosa i jego „zaufanych ludzi” powstał w ciągu jednej nocy na życzenie pijanego Kuronia w siedzibie „Wyborczej”. Sachs w swojej książce wspomina, ze rząd amerykański ostrzegał przywódców „Solidarności”, że on i Soros są groźnymi osobami i że mogą jedynie zaszkodzić polskiej transformacji: „Po wydarzeniach tego dnia wielu ludzi w Waszyngtonie próbowało tłumaczyć nowym polskim władzom, że jestem człowiekiem niebezpiecznym. Co najmniej jeden Polak dobrze notowany w Waszyngtonie radził premierowi, żeby mnie wydalił z Polski, zanim naprawdę zaszkodzę reformom”. W takim razie kogo reprezentował Soros, jeśli rząd amerykański ostrzegał przed nim Polaków? Czy aby nie organizacje żydowskie? Jasno więc z powyższego wynika, że Balcerowicz był nie tylko wykonawcą planu, przez który straciliśmy setki fabryk i przedsiębiorstw, ale planu transferu polskiego mienia do Nowego Jorku. I że to Soros jest odpowiedzialny za plan transformacji gospodarczej Polski, który Polskę w dalszym ciągu niszczy.«

Tak to przedstawił Baliński. Czy tak rzeczywiście było? Pewnie tak było, ale to nie znaczy, że plan polskiej transformacji ustrojowej został napisany podczas jednej nocy i zatwierdzony przez pijanego Kuronia. Nie tacy Żydzi rządzą światem. To tylko słupy. Słupami w tym teatrzyku dla naiwnych byli też Soros, Sachs i Lipton. Jednak odegrali tę scenę, by naiwni uwierzyli, że to, co dzieje się na tym świecie, dzieje się spontanicznie, że spontanicznie wybuchają wojny, kryzysy, strajki, zamieszki itp. I później trzeba z takimi plagami walczyć, „naprawiać” gospodarki, czyli opracowywać plany uzdrowienia tego, co ktoś kiedyś uznał za zdrowe.

Skoro od 1987 roku, a może nawet wcześniej, pracowano nad projektami nowych banknotów, to znaczy, że wiedziano, że będą zmiany i wiedziano, jakie to będą zmiany. Wszystko zaczęło się od Polski, od 1980 roku. Żeby dokonywać zmian społecznych, ustrojowych, to trzeba wywoływać kryzysy. A jak się wywołuje takie kryzysy? Na pewno nie odbywa się to na takiej zasadzie, że skrzykuje się paru kolesi i robią zadymę.

Realizację planu, który miał doprowadzić do zmian w Europie wschodniej w 1989 roku zaczęto w 1971 roku. Rząd polski zaciągnął wielkie kredyty na Zachodzie na modernizację kraju. Polska miała się przekształcić z kraju rolniczo-przemysłowego w kraj przemysłowo-rolniczy. Powstawały więc fabryki, które miały sprzedawać swoje produkty na Zachodzie, by za pozyskane dewizy spłacać zaciągnięty dług. Jednak cały ten „misterny plan” zawiódł, bo Zachód nie chciał tych polskich produktów, co najwyżej polską szynkę, ale to było za mało. Szukano więc innych rynków w krajach tzw. Trzeciego Świata. I owszem, coś tam sprzedawano, przeważnie po cenach dumpingowych, co tylko pogarszało sytuację. Do tego doszedł jeszcze wzrost stóp procentowych na rynkach światowych w okolicach 1980 roku. Próby sprzedawania wszystkiego, co się da, przeważnie żywności, by uzyskać dewizy na spłatę zadłużenia, stały się przyczyną niedoboru towarów na rynku krajowym. A stąd droga do kryzysu krótka.

Ci, którzy udzielali kredytów dokładnie znali ten scenariusz, bo oni sami go układali.Wiedzieli, że tak to się musi skończyć, że Polsce zabraknie w pewnym momencie dewiz. Od wieków się tym parają i wiedzą, że jak dadzą pieniądze, to będzie boom, a jak zabiorą, to będzie kryzys. Trenowali to już w Rzymie. Ten sam efekt można osiągnąć manipulując stopami procentowymi. Mark Twain kiedyś powiedział: „Bankier to taki facet, który pożycza ci swój parasol, gdy świeci słońce i chce go z powrotem, gdy zaczyna padać”. Dziś niekoniecznie tak jest. Bankier może nie chcieć twoich pieniędzy, ale w zamian zażąda posłuszeństwa. To przeważnie dotyczy państw, samorządów czy korporacji, choć pewnie też polityków i nie tylko polityków. Dlatego, gdy w Polsce nastał czas przemian, to rząd musiał się zgodzić na warunki bankierów, bo miał dług, którego nie był w stanie spłacić. W wyniku negocjacji doszło do tego, że… zaciągnięto następne kredyty. I to oni, ci bankierzy, decydowali o tym, jak ma przebiegać polska transformacja ustrojowa. Płacę i wymagam – do tego można sprowadzić politykę finansową tych, którzy udzielają kredytów. Nie od dziś wykorzystują oni ten instrument.

Takie są realia i obarczanie polityków różnych partii winą za to, że zgodzili się na likwidację majątku narodowego Polaków, wypracowanego za PRL-u, jest zupełnym niezrozumieniem rzeczywistości. Pieniądz to potęga. Wykorzystując tę potęgę można człowieka wynieść lub go zniszczyć. To samo można zrobić z państwami, samorządami, firmami itp. A politycy, którzy jak Rejtan rozdzieraliby szaty, zostaliby wymienieni na innych. Obecne zadłużenie świata przerasta wszelkie wyobrażenie. Najbardziej zadłużone są oczywiście kraje białego człowieka. Skoro wszystkie kraje są zadłużone, to rodzi się pytanie: u kogo?

„Z prasą załatwimy się w następujący sposób: …okiełzamy ją i będziemy ją krótko trzymać w karbach; podobnie uczynimy z wszystkimi drukarniami – jaki bowiem sens byłby w powstrzymaniu ataków prasy, gdybyśmy mieli być narażeni na pamflety i książki?…” – To cytat z Protokołów Mędrców Syjonu z książki Duoglsa Reeda Kontrowersja Syjonu. On skłania mnie do zadania sobie pytania: Czy te wszystkie mniejsze wydawnictwa, które głoszą, że są niezależne, są rzeczywiście takimi? Czy to, że w ich książkach można przekazać więcej, niż w tych o masowych nakładach, nie jest próbą skierowania uwagi czytelnika na boczne tory?

Baliński cytuje Naomi Klein, która w swojej książce pisze, że Sachs i Lipton napisali plan polskiej terapii szokowej w ciągu jednej nocy i miał on piętnaście stron. Z kolei Sachs pisze, że wielu ludzi w Waszyngtonie próbowało tłumaczyć polskim władzom, że jest on niebezpiecznym człowiekiem. Oboje pisali bajki i może nawet nie wierzyli w nie, ale zapewne tak musieli napisać. Taki przekaz miał pójść w świat, przekaz, który ukrywał rzeczywistych decydentów: „To wszystko wina Sorosa, Sachsa i polskich polityków, którzy nie słuchali mądrych doradców, a jak nie słuchali, to znaczy, że durnie, bo to oni podejmowali decyzje.” I już mamy kozłów ofiarnych, na których można się wyżywać, a prawdziwi sprawcy śmieją się i dalej robią to, co zawsze. – Ale, jak mawiał Józef Mackiewicz, jedynie prawda jest ciekawa. I trudno nie przyznać mu racji.

Złotówka

Ostatnio wpadła mi w ręce jednozłotowa moneta. Złotówka jak złotówka, już chyba nic, albo prawie nic, nie można za nią kupić. Ale odłożyłem ją sobie jako dowód na to, że nic na tym świecie nie dzieje się przypadkowo, że wszystko jest wcześniej planowane. Jej wartość numizmatyczna jest żadna, bo jest zużyta, a numizmatycy cenią monety w stanie menniczym, czyli takie, które zaraz po wybiciu trafiają do kolekcjonerów.

Cóż więc jest w niej takiego szczególnego? Jest nią data bicia tej monety – 1990 rok. Pamięć ludzka jest ulotna i mało kto pamięta, w którym roku miała miejsce w Polsce denominacja złotego. A było to w 1995 roku. Nazywa to się denominacją, ale to była faktycznie wymiana pieniędzy. Dziś nie jest to żadna tajemnica, kiedy bito tę złotówkę, bo pisze o tym Wikipedia. I z niej pochodzą poniższe informacje.

W latach 80-tych z powodu kryzysu gospodarczego i załamania systemu gospodarki planowej w Polsce zaczęło dochodzić do coraz wyższej inflacji. W latach 1989-1990 wystąpiła hiperinflacja, która osiągnęła poziom 1395%. Narodowy Bank Polski pod koniec lat 80-tych rozpoczął przygotowania do denominacji. Warunkiem umożliwiającym jej przeprowadzenie był spadek poziomu inflacji poniżej 10% i gwarancja utrzymania się jej niskiego poziomu przez dłuższy czas. W wyniku realizacji planu Balcerowicza zdołano po 1990 roku zahamować inflację i ustabilizować gospodarkę. Ostatecznie decyzję o przeprowadzeniu denominacji podjęto w 1994 roku.

Wikipedia nie pisze, skąd wziął się ten kryzys gospodarczy. Ale w tej samej Wikipedii można przeczytać, że inflacja w 1980 roku wynosiła 9,4%, w 1981 – 21,2%, w 1982 – 100,8%, w 1983 – 22,1%, w 1984 – 15%. Czyż to nie dziwne, że największa inflacja nastąpiła po wprowadzeniu stanu wojennego. Ktoś coś wtedy sobie załatwił i w kolejnych latach inflacja zmniejszyła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Ponowny jej wzrost nastąpił w roku 1988 – 60,2%, w 1989 – 251,1%, w 1990 – 585,8%, w 1991 – 70,3%. I znowu zadziałała czarodziejska różdżka. W ciągu jednego roku udało się zmniejszyć inflację aż ośmiokrotnie. Cud! Cud nad cudy!

Warunkiem przeprowadzenia denominacji był spadek inflacji poniżej 10% – pisze Wikipedia – i ostatecznie decyzję podjęto w 1994 roku. W tym roku inflacja wynosiła 32,2%, w 1995 – 27,8%. A więc warunek nie został spełniony, a mimo to podjęto decyzję o jej wprowadzeniu.

Mennica państwowa w grudniu 1990 roku rozpoczęła bicie monet z myślą o wprowadzeniu ich do obiegu po denominacji. Początkowo były to monety 1, 2, 5, 10, 20, 50 gr i 1 zł, w 1994 roku dodano nominały 2 i 5 zł w miejsce planowanych wcześniej banknotów.

Pierwszy projekt nowych banknotów został sporządzony przez Andrzeja Heidricha w latach 1987-1989 na polecenie NBP. Zostały sporządzone dwie serie, pierwsza przedstawiała pisarzy, a druga polityków. Jednak zrezygnowano z ich produkcji i nie weszły do obiegu.

Kolejna seria banknotów została przygotowana w 1987 roku według projektu Waldemara Andrzejewskiego o nominałach od 1 zł do 500 zł. Zostały podpisane do druku dnia 1 marca 1990 przez prezesa NBP. Ich produkcję rozpoczęto w fabryce Giesecke & Devrient GmbH w Monachium. Produkcja trwała między końcem 1990 roku a lutym 1992. Jednak nie weszły one do obiegu z powodu słabego zabezpieczenia przed fałszowaniem, a także błędów w produkcji w postaci złego kształtu godła Polski, braku napisu „Rzeczpospolita Polska”. Większość produkcji zniszczono, a niewielką część pozostawiono dla kolekcjonerów.

Z tego opisu wynika, że przekręty robiono również na projektach banknotów, a w drugim przypadku nawet na produkcji, a nawet ktoś jeszcze chciał zarobić na sprzedaży kolekcjonerom, świadomie nie do końca zniszczonych, wadliwych banknotów, które, przy takich usterkach i błędach, w ogóle nie powinny były być kupione.

W związku z takim obrotem sprawy na przełomie 1993 i 1994 roku została zaprojektowana kolejna seria banknotów o nazwie „Władcy Polski”, o nominałach 10, 20, 50, 100 i 200 zł., której autorem ponownie był Andrzej Heidrich. Zrezygnowano z banknotów o nominałach 1, 2 i 5 zł, które zostały zastąpione monetami. Zostały podpisane do druku w dniu 25 marca 1994 roku. Pierwsza seria została wydrukowana w londyńskiej wytwórni De La Rue. Seria weszła do obiegu w dniach 1 stycznia (10, 20, 50 zł) i 1 czerwca (100, 200 zł) 1995 roku.

Plan Balcerowicza

Leszek Balcerowicz, minister finansów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, przedstawił założenia swojego planu w październiku 1989 roku. Przewidywał on:

  • reformę finansów państwa w celu odzyskania równowagi budżetowej
  • wprowadzenie do gospodarki mechanizmów rynkowych poprzez uwolnienie cen i wprowadzenie sztywnego kursu złotówki do dolara
  • zmianę struktury własnościowej gospodarki poprzez prywatyzacje i zniesienie ograniczeń w obrocie nieruchomościami

Realizacja tego programu wymagała pozyskania kredytów zagranicznych. Rząd przeprowadził rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i uzyskał zgodę MFW na proponowany kształt reform. Dzięki temu uruchomiono fundusz stabilizacyjny w wysokości 1 mld dolarów, który miał pomóc w utrzymaniu stałego kursu złotówki do dolara.

Tak więc wprowadzono do gospodarki mechanizmy rynkowe poprzez uwolnienie cen, ale jednej ceny nie uwolniono – ceny dolara w złotówkach. Trochę wybiórczo działał ten „wolny rynek”.

Pakiet 11 ustaw tworzących Plan Balcerowicza trafił pod obrady Sejmu Kontraktowego 17 grudnia 1989 roku. Ustawy były porcedowane w przyspieszonym tempie, by uniknąć wprowadzania poprawek w komisjach sejmowych. W sejmie panowała zgoda wszystkich partii, że plan należy wprowadzić w proponowanej przez rząd postaci.

Sztywny kurs dolara

Sztywny kurs dolara został wprowadzony w Polsce 1 stycznia 1990 roku. Tego dnia nastąpiło też wprowadzenie tzw. wewnętrznej wymienialności złotego przy ustalonym sztywnym kursie wynoszącym 9500 PLZ (0,95 PLN) za 1 USD. Następnie od 17 maja 1990 roku zmieniono system kursu sztywnego na powiązanie złotego w stosunku do koszyka pięciu walut, składającego się z dolara amerykańskiego (udział 45%), marki niemieckiej (35%), funta szterlinga (10%), franka francuskiego (5%) oraz franka szwajcarskiego (5%). Trwało to do 14 października 1991 roku. W tym dniu wprowadzono, w miejsce sztywnego kursu walutowego, system dewaluacji kroczącej o ustalonej miesięcznie stopie dewaluacji rynkowej 1,8%.

Co z tego wynika?

Inflacja w Polsce w 1988 roku wynosiła 60,2%, w 1989 – 251,1%, w 1990 – 585,8%, w 1991 – 70,3%, w 1992 – 43%. Taki nagły skok inflacji w 1989 roku i jeszcze większy w 1990 roku, a już w następnym jej zjazd, o którym nie można powiedzieć, że z górki na pazurki, tylko na łeb na szyję. To jest dokładnie taki sam schemat, jaki opisałem w blogach o hiperinflacji w Republice Weimarskiej i na Węgrzech. I w obu wypadkach nastąpiła szybka wymiana pieniędzy.

W Polsce przekręt polegał na tym, że ustanowiono sztywny kurs złotówki do dolara, ale oprocentowanie wkładów złotówkowych w bankach było adekwatne do inflacji, czy hiperinflacji. Zupełnie odwrotnie niż w 1982 roku, gdy inflacja była wielka, a oprocentowanie wkładów w bankach nie było rewaloryzowane zgodnie z rosnącą inflacją. Wystarczyło więc sprzedać dolary, kupić za nie złotówki, włożyć je na rok do banku, wyjąć 5 razy więcej i kupić za nie dolary. W ten sposób ze 100 dolarów miało się po roku ponad 500. Problem tylko polegał na tym, że nikt poza wtajemniczonymi, nie wiedział, jak długo zostanie utrzymany sztywny kurs. Bo gdyby, przykładowo, po pól roku zrezygnowano z niego, to cała operacja skończyłaby się stratą. Na tym przykładzie widać, że ta hiperinflacja została wykreowana sztucznie i w określonym celu. Nie mogło się to odbyć bez ścisłej współpracy z zachodnimi bankami i MFW.

Ten mechanizm jest dosyć prosty. To, czego nie rozumiałem, to to, skąd rząd miał dolary dla tych, którzy po roku wybierali wkłady złotówkowe i zamieniali je na dolary. I tu z pomocą przyszła mi Wikipedia, która napisała, że rząd przeprowadził rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i uzyskał jego zgodę na proponowany kształt reform. Dzięki temu uruchomiono fundusz stabilizacyjny w wysokości 1 mld dolarów, który miał pomóc w utrzymaniu stałego kursu złotówki do dolara. I wszystko jasne. MFW dał pieniądze na przekręt. A więc 1 mld dolarów do podziału. Ten 1 mld to 1/20 część ówczesnego polskiego zadłużenia. Te pieniądze miały zupełnie inną wartość niż teraźniejsze dolary. Ile to by było na dziś? Wystarczy podzielić przez 20 obecne zadłużenie Polski i otrzymamy żądaną kwotę.

11.11

Zaczął się listopad, a to oznacza, że zbliża się kolejna rocznica odzyskania niepodległości. Niektórzy twierdzą, że nic tego dnia nie wydarzyło się. Może i nie, ale 11 listopada zapisany cyfrowo – 11.11, skłania do zastanowienia się. Po tym „2020”, to już nie jestem taki pewien, że to zbieg okoliczności. Święto to zostało ustanowione ustawą z dnia 23 kwietna 1937 roku. Dlaczego akurat wtedy, na krótko przed wojną, uznano, że jest to właściwa data? Piłsudski przyjechał do Warszawy 10 listopada. 11 listopada podpisano rozejm kończący wojnę pomiędzy Ententą a Cesarstwem Niemieckim, a Rada Regencyjna przekazała władzę Piłsudskiemu. Nadal jednak wojska niemieckie stały daleko na wschodzie. Nowe państwo czekały jeszcze plebiscyty. Wschodnią granicę ustalono dopiero w 1921 roku. Traktat wersalski, kończący I wojnę światową, został podpisany 28 czerwca 1919 roku. I znowu to „1919”. Tak więc w listopadzie 1918 jeszcze nikt nie myślał w kategoriach odzyskania niepodległości. Wprost przeciwnie! Wśród ludzi, jak pisał Józef Mackiewicz, reakcję na pojawienie się nowego państwa najlepiej streszczało powiedzenie: „Ni z tego, ni z owego, mamy Polskę od pierwszego”.

Tak to wyglądało z punktu widzenia przeciętnego człowieka. Jednak Niemcy budowali to nowe państwo, na ziemiach im podległym, już od 1916 roku. To nowe państwo miało być od nich całkowicie zależne i było takim w listopadzie 1918 roku. Nie ma więc żadnej racjonalnej przesłanki, by tę datę uznawać za dzień odzyskania niepodległości. Dzień 11 listopada był dniem, w którym pojawiło się to państwo i sąsiednie państwa zostały o tym fakcie poinformowane. Od tego momentu rozpoczęła się walka o jego kształt i ustrój, o miejsce, jakie miały w nim zajmować mniejszości narodowe, a w szczególności mniejszość żydowska, która dążyła do stworzenia państwa żydowskiego w państwie polskim i uzyskania szczególnych praw. W sumie więc zaczęła się walka o niepodległość tego państwa, o to, by było ono polskie, a nie żydowskie czy żydowsko-ukraińskie. Ta walka trwała do 1926 roku. W dniach 12-15 maja ta walka została przerwana. Skończyły się marzenia Polaków o niepodległości. Polską zaczęła rządzić masoneria. Może właśnie dlatego wybrano na święto narodowe taką datę. Te środowiska od zawsze były zafascynowane numerologią.

Dziś, gdy decyzją Trybunału Konstytucyjnego uruchomiono procedurę wychodzenia Polski z unii w celu dokonania jej kolejnego rozbioru, organizowanie Marszu Niepodległości zakrawa na kpinę. I jeszcze ten szum medialny, jeden Żyd – Trzaskowski, spiera się z drugim Żydem – Bąkiewiczem, twarzą Marszu, no bo przecież „przedstawienie musi trwać”.

Tak więc Żydzi nam mówią, co to znaczy być patriotą, że patriotą jest ten, kto idzie w Marszu i wymachuje flagą i krzyczy, że kocha Polskę. Tylko czy to cokolwiek zmieni? Na bieg wydarzeń nie ma to najmniejszego znaczenia, tylko czy aby na pewno? Przekaz pójdzie na cały świat za sprawą żydowskich mediów. To, że w tym Marszu będą spokojnie szły rodziny z dziećmi nie będzie miało najmniejszego znaczenia. Marsz jest uznawany za faszystowski i słusznie, bo jego symbolika jest faszystowska, a ściślej ujmując – nazistowska. I nie ma to najmniejszego znaczenia, że faszyzm nie jest niczym gorszym od innych propozycji ustrojowych, o czym pisałem w blogu „Faszyzm”. Marsze z pochodniami o zmroku czy wieczorem kojarzą się z marszami nazistowskimi z okresu III Rzeszy. I nie ma to najmniejszego znaczenia, że race czy tym podobne wynalazki, to nie pochodnie. Odbiór tego obrazu będzie budził podobne skojarzenia. I o to chodzi.

Uczestnicy marszu narodowców odpalają race.
Autor: Aleksander Świeszewski/Polityka

I taki przekaz pójdzie w świat i trwa to od wielu lat. Ten obraz Polski i polskiego społeczeństwa jest konsekwentnie utrwalany. Kiedy więc będą decydować się losy Polski w unii europejskiej, to społeczeństwa europejskie będą już miały wyrobione zdanie, bo już od lat ten przekaz do nich dociera. Celem „Marszu Niepodległości” jest więc przyklejanie polskiemu społeczeństwu łatki faszystów, nazistów, nacjonalistów i wszystkiego tego, co najgorsze. Łatwiej będzie takie „brzydkie kaczątko” wypchnąć z unii i wymazać z mapy Europy.

Tak się zastanawiam, czy ci ludzie, którzy uważają się za patriotów i będą iść w Marszu, wiedzą coś na temat naszej flagi narodowej, skąd jej barwy, i naszego godła? Wikipedia pisze:

„Barwy flagi, złożone są z dwóch poziomych pasów: białego oraz czerwonego, są odwzorowaniem godła państwowego, którym jest orzeł biały na czerwonym polu. Zgodnie z zasadami heraldyki pas górny reprezentuje białego orła, a dolny czerwone pole tarczy herbowej. Kolory te według symboliki używanej w heraldyce mają następujące znaczenie:

  • koloru białego używa się jako reprezentację srebra; oznacza on także wodę, a w zakresie wartości duchowych czystość i niepokalanie.
  • kolor czerwony jest symbolem ognia i krwi, a z cnót oznacza odwagę i waleczność.

Barwy biała i czerwona zostały uznane za narodowe po raz pierwszy 3 maja 1792 roku. Podczas obchodów pierwszej rocznicy uchwalenia Ustawy Rządowej damy wystąpiły wówczas w białych sukniach przepasanych czerwoną wstęgą, a panowie nałożyli na siebie szarfy biało-czerwone. Nawiązano tą manifestacją do heraldyki Królestwa Polskiego – białego orła na czerwonej tarczy herbowej.”

Z kolei na stronie orzełbiały.org można przeczytać:

„W 1295 roku, gdy Przemysław II koronował się na króla, jego osobisty znak – Orzeł Biały stał się godłem Królestwa Polskiego: Orzeł Biały na czerwonym polu, ze złotą koroną na głowie i złotymi szponami oraz dziobem.

W bitwie pod Grunwaldem w 1410 roku rycerstwu polskiemu przewodziła Wielka Chorągiew Królestwa Polskiego, mająca w herbie Orła Białego. Jan Długosz tak ją opisywał: na czerwonym tle wyszyty był misternie Orzeł Biały z rozciągniętymi skrzydłami, dziobem rozwartym i koroną na głowie, jako herb i godło całego Królestwa Polskiego.

W XIX wieku obok haseł niepodległościowych działacze różnych organizacji politycznych wysuwali programy reform ustrojowych i społecznych. Koronę orła kojarzyli z monarchią i przywilejami stanów, dlatego domagali się jej usunięcia. Jednak odrodzone w 1918 roku państwo polskie przyjęło za swe godło orła w koronie. Korona ta miała symbolizować niepodległy naród, a nie – monarchię (była to korona z krzyżem – przyp. W.L.).”

Natomiast Sandra Janikowska w artykule „GODŁO POLSKI. Jak powstało? Co się na nim znajduje? Czego symbolem jest polskie godło państwowe?”, zamieszczonym w Dzienniku Bałtyckim z dnia 29 kwietnia 2020, m.in. pisze:

„Po przewrocie majowym rząd Mościckiego usunął z korony na głowie orła krzyż i dodał na skrzydłach orła pięcioramienne gwiazdy. Konkretne i potwierdzone powody tej zmiany nie są znane. Istnieją opinie wskazujące na powiązania ówczesnej władzy ze środowiskiem masońskim, których rozpoznawalnym symbolem była właśnie gwiazda, symbolizująca światłość, wiedzę i doskonałość. Pogłoski te jednak nie znalazły dotychczas potwierdzenia.”

Ilustracja
Źródło: Wikipedia

Po wojnie, za PRL-u, orzeł stracił koronę, czyli mówiąc wprost – swoje dostojeństwo, ale zachował gwiazdki. Po 1989 roku przywrócono mu koronę i pozostawiono gwiazdki. No i wszystko jasne! Towarzysz Ziuk umieścił gwiazdki na skrzydłach orła i tak zostało do dziś. Nic się nie zmieniło. Nie było, nie ma i nie będzie prawdziwej niepodległości.

Rocznica

Dzisiaj, tj. 16 października, przeczytałem w kalendarium Interii taką informację:

„14 października 1978 roku za 111 kardynałami zamknęły się drzwi Kaplicy Sykstyńskiej. Rozpoczęło się konklawe, które miało wyłonić następcę pochowanego 10 dni wcześniej Jana Pawła I. Dwa dni później o 18:18 z komina kaplicy ukazał się biały dym. Habemus Papam!”

A więc 111 kardynałów, o 18:18, 16.10.1978, powiadomiło świat o wyborze nowego papieża, którym został Karol Wojtyła – Jan Paweł II. Kiedyś nie zwracałem uwagi na liczby, ale od czasu bliższego zainteresowania się tajnymi związkami, patrzę na to inaczej. W pewnych środowiskach numerologia już od najdawniejszych czasów zajmowała poczesne miejsce. A więc – 111, 18:18 i 1+6+1+0+1+9+7+8=33. Czy 1818 coś znaczy? A 33? A – 2020? Przypadek? Nie wiem, czy te liczby mają jakąś moc, ale zapewne niosą jakiś przekaz dla wtajemniczonych. Bo przecież 111 kardynałów, to pewnie tak nie przypadkiem i ta 18:18 i jeszcze to, że kardynałowie siedzieli zamknięci dwa dni od 14-tego do 16-tego października. Te liczby niosły przekaz dla wszystkich wtajemniczonych na całym świecie: Nasz człowiek w Watykanie!

Dal osób, które interesują się tematem, nie jest tajemnicą, że do wyboru Wojtyły na papieża znacznie przyczynił się Zbigniew Brzeziński. Bardzo ładne imię (ja też mam na drugie – Zbigniew, ale ładne nie dlatego) i nazwisko. Tak ładnie, po polsku, często nazywają się frankiści i z takiej rodziny pochodził Brzeziński.

W blogu „III powstanie śląskie” pisałem:

W 1810 roku wydano zakaz używania języka polskiego w nabożeństwach odprawianych w kościołach ewangelickich. Z tego faktu można wysnuć wniosek, że spora część ludności polskiej była wyznania protestanckiego, bo gdyby to było zjawisko marginalne, to nie odprawiano by tych nabożeństw w języku polskim. Dążono więc do schematu: Polak – katolik, Niemiec – protestant. Tylko czy to był interes Niemiec jako państwa? Łatwiej przecież było zgermanizować poprzez wiarę niż język. A skoro zrezygnowano z tego, to może nie był to element polityki niemieckiej, tylko tej stojącej ponad nią. Polak – katolik, to wróg, ale Polak – protestant, to już jest problem. Czyj więc to był zamysł? A fundamentalne założenie endeckiego systemu wartości? – Polska musi być katolicka, albo wcale jej nie będzie. Cóż takiego stałoby się Polakowi, gdyby był protestantem? Czy rzeczywiście to był interes narodu polskiego, by być katolicką wyspą pośród wrogich wyznań? Łatwiej wtedy wzniecać nienawiść, prowokować konflikty i wojny. Walka z Kościołem katolickim to była walka z Polakami.

Z kolei w blogu „Endecja” pisałem:

W pierwszych latach działalności Dmowski długo był krytyczny wobec chrześcijaństwa, którego normy moralne uważał za sprzeczne z założeniami i potrzebami „zdrowego, narodowego egoizmu”, skłaniał się raczej do podporządkowania go interesom państwa lub narodu na wzór protestantyzmu w wydaniu niemieckim lub angielskim. Później, w publikacji Kościół, naród i państwo (1928) zmienił poglądy i podkreślił znaczącą rolę, jaką odgrywa dla narodu polskiego wiara katolicka i Kościół – „Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznym stopniu stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu”. Z jego publikacji wywodzi się idea Polski jako „wielkiego państwa katolickiego narodu polskiego”.

Cóż zatem było przyczyną tak diametralnej zmiany? Sam przecież swoich poglądów nie zmienił. Był deistą. Przez całe życie był obojętny religijnie. Dopiero na krótko przed śmiercią nawrócił się. Czy można traktować poważnie kogoś, kto się wypowiada na temat wiary katolickiej i jej związku z narodem, będąc samemu deistą?

Henryk Rolicki w swojej książce Zmierzch Izraela pisze:

»Żydom robi się coraz ciaśniej, a wśród ludu wrzenie przeciw nim coraz silniej występuje na jaw. W 1391 roku miał miejsce wielki pogrom żydów w Sewilli i spalenie synagog, a zaraz potem fala rozruchów rozlała się po całej Hiszpanii. Żydzi, zastraszeni nastrojem tłumów, wypróbowanym obyczajem postanowili wdziać maskę i tłumnie jęli przyjmować chrzest. Więcej niż połowa żydów hiszpańskich przyjęła pozornie chrześcijaństwo. Ci pozorni chrześcijanie, uprawiający skrycie judaizm, otrzymali później w historii nazwę marranów („przeklęci”).

„W ciągu dwudziestu lat dziesiątki tysięcy żydów przyjęło chrzest, całe gminy przeszły na łono Kościoła, bożnice zamieniły się w kościoły, miejsce rodałów zajęły ołtarze, miejsce gwiazdy Dawidowej, krzyże. Rabini zmienili się w nader krótkim czasie w księży, zdolniejsi zajęli krzesła biskupie, bogatsi posiedli berła komturskie w zakonach rycerskich Alkantara i Kalatrawa; kobiety żydowskie lub ich córki stały się przeoryszami klasztorów, a również wśród urzędników świeckich zajęli marrani pierwsze miejsca. Bogaci koligowali się z arystokracją rodową i złocili swym majątkiem zblakłe herby podupadłej szlachty. Wydostawszy się raz z getta, pobudowali marrani pałace i zajęli najpiękniejsze dzielnice miast.” – Majer Bałaban, Historia i literatura żydowska.«

Bawaria to najbardziej katolicki land Niemiec. To tu powstał zakon Iluminatów i tu rodziły się tajne związki. W Bawarii kiełkował też nazizm i wschodziła gwiazda Hitlera. Pokrewny nazizmowi faszyzm rozbłysnął we Włoszech.

„I ciągle zadaję sobie pytanie, czy to jest miłość, czy – kochanie?” – Tak śpiewał Marek Grechuta. A ja, parafrazując, ciągle zadaję sobie pytanie, czy to jest Kościół katolicki, czy – żydowski?

Pamiętam dobrze tamten dzień i atmosferę towarzyszącą tamtemu wydarzeniu. Czy „polski” papież mógłby mieć taki wpływ, gdyby w Polsce połowa albo chociaż jedna trzecia ludności była protestantami? – Katolicka wyspa pomiędzy protestantami i prawosławnymi. Czy można sobie wyobrazić lepsze rozwiązanie dla siania nienawiści i konfliktów na tle religijnym i nie tylko religijnym? Kto za tym stoi i komu to służy?

Takie refleksje naszły mnie z okazji tej rocznicy.

Wyrok

W blogu „I PR bis” pisałem m.in. o tym, że proces ukrainizacji Polski postępuje i że wiele faktów wskazuje na to, że wszystko zmierza ku połączeniu obu państw, co będzie pierwszym krokiem do odtworzenia I RP w jej, w przybliżeniu, przedrozbiorowych granicach. Warunkiem koniecznym do rozpoczęcia tego procesu będzie wyjście Polski z unii europejskiej. Nie sądziłem, że wielcy tego świata czytają mój blog, ale jakoś tak dziwnie złożyło się, że parę dni po jego opublikowaniu uruchomili procedurę wychodzenia Polski z unii europejskiej. Tym pierwszym krokiem jest wyrok Trybunału Konstytucyjnego, orzekający o tym, że polskie prawo stoi ponad prawem unijnym. Poniżej fragmenty informacji zamieszczonych w tej sprawie w dniu 8 października na Interii.

»Polski Trybunał Konstytucyjny orzekł w czwartek, że część prawa UE jest niezgodna z polską konstytucją. TK uznał po rozpoznaniu wniosku prezesa Rady Ministrów, że przepisy europejskie w zakresie, w jakim organy Unii Europejskiej działają poza granicami kompetencji przekazanych przez Polskę, są niezgodne z polską konstytucją. Za niezgodny z konstytucją TK uznał także przepis europejski uprawniający sądy krajowe do pomijania przepisów konstytucji lub orzekania na podstawie uchylonych norm, a także przepisy Traktatu o UE uprawniające sądy krajowe do kontroli legalności powołania sędziego przez prezydenta oraz uchwał Krajowej Rady Sądownictwa w sprawie powołania sędziów.

“Wyrok TK potwierdza to, co wynika z treści konstytucji, że prawo konstytucyjne ma wyższość nad innymi źródłami prawa” – podkreślił premier Mateusz Morawiecki w czwartkowym wpisie na Facebooku. Zaznaczył, że Polska ma takie same prawa jak inne państwa i chce, by były one respektowane. Morawiecki podkreślił równocześnie, że wejście Polski do UE było “jednym z najważniejszych wydarzeń ostatnich dziesięcioleci”, a “miejsce Polski jest i będzie w europejskiej rodzinie narodów”.

Francuski publicysta i prawdopodobny kandydat w wyborach prezydenckich we Francji Eric Zemmour pozytywnie skomentował wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie wyższości prawa krajowego nad prawem unijnym.

“Wczoraj polski Trybunał Konstytucyjny orzekł, że kilka artykułów traktatów UE jest niezgodne z Konstytucją RP. Trybunał stwierdził, że instytucje europejskie prowadzą działania wykraczające poza zakres ich kompetencji. Stwierdził, że polskie prawo konstytucyjne jest nadrzędne w stosunku do prawa europejskiego” – napisał Zemmour w oświadczeniu opublikowanym na Twitterze.

Publicysta podkreślił w nim, że kraj członkowski UE ma prawo decydować o ustawodawstwie, które go dotyczy. Przywołał też stanowisko KE, która przekazała, że rozważa zablokowanie funduszy UE dla Polski przewidzianych w Funduszu Odbudowy.

“Te groźby stanowią poważny atak na wolność polityczną w tym kraju. Stawiając polską konstytucję ponad prawem europejskim, polski Trybunał Konstytucyjny korzysta jedynie z przysługujących mu uprawnień. Stosuje jedynie swoją prerogatywę do decydowania o tym, które ustawy mają zastosowanie w Polsce, a które nie” – podkreślił.

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wyraziła w piątek w oświadczeniu “głębokie zaniepokojenie” orzeczeniem polskiego Trybunału Konstytucyjnego ws. prymatu prawa europejskiego.

Na jej słowa odpowiedziała była premier Beata Szydło, która napisała na Twitterze: “proszę się nie niepokoić”.

“Szanowna Pani Przewodnicząca, nie musi Pani wyrażać zaniepokojenia orzeczeniem polskiego Trybunału. Wykładnia polskiego TK w kwestii nadrzędności prawa krajowego jest zbieżna z orzecznictwem niemieckiego TK, co jako niemiecki polityk z pewnością Pani dostrzeże” – napisała na Twitterze była szefowa polskiego rządu, a obecnie europosłanka PiS.

Głos w dyskusji na temat wyroku TK zabrał również europoseł PiS Patryk Jaki, który opublikował na swoim Twitterze wymowną grafikę z Angelą Merkel w roli głównej. 

“Prawo unijne jest nadrzędne nad polskim… a niemieckie nad unijnym. Czego nie rozumiecie?” – czytamy na obrazku. 

Obraz

W kolejnym wpisie Jaki przedstawił grafikę z zaznaczonymi państwami, “które przyznały sobie prawo badania czy UE nie wykracza poza swoje kompetencje w sytuacjach, które uznają za sporne”.

Obraz



“Tylko Polska nie może. I jeszcze wielu Polaków walczy o to, aby nie mogła” – dodał europoseł.«

To wszystko, to jeden wielki jazgot, w którym trudno doszukać się sensu i konkretów. Ale tu nie chodzi o jakąś merytoryczną dyskusję, tylko o wykreowanie sporu, który w efekcie ma doprowadzić do wyjścia Polski z unii.

W polskiej konstytucji mamy taki zapis:

Art. 90. 1. Rzeczpospolita Polska może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach.

Widać więc, że ten zapis jest nieprecyzyjny, bo nie określono, w jakich sprawach. Nie wiemy też, do czego Polska zobowiązała się, wchodząc do unii, która wtedy jeszcze nie była unią. W sumie cyrk na kółkach. Ale tak jest tworzone prawo, tak, by nie było precyzyjne, stwarzające możliwości do różnorakich interpretacji, ale też po to, by mogło być wykorzystane do celów politycznych, do kreowania sporów interpretacyjnych, prowadzących w końcu do realizacji uprzednio zaplanowanych celów.

Już są szykowane jakieś marsze protestacyjne przeciwko stanowisku unii: „A ty maszeruj, maszeruj, głośno krzycz – niech żyje nam Wołodia Iljicz!” Tak będzie reagował PiS. Strona przeciwna, czyli Platforma, nie pozostanie dłużna. „Bo do tanga trzeba dwojga”. Będą więc dyskusje, wzajemnie przekonywanie się, przerzucanie się argumentami itp. Właściwa oprawa musi być zapewniona. Jednym słowem teatr. „Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają”. – Szekspir jest ponadczasowy. Rozpoczął się spektakl pod tytułem „Polexit”. W końcowej scenie dokona się kolejny rozbiór Polski. Który to już z kolei? Nie mogę się doliczyć. Tyle już ich było. Żydzi robią z Polską, co chcą. Raz ją wypychają na wschód, później wymazują z mapy Europy, by ją wskrzesić znów skierowaną na wschód. W kolejnej odsłonie przerzucają ją na zachód, by po jakimś czasie odwrócić ją od niego i ponownie pchnąć w bezkresy wschodu, żeby już się ostatecznie w nich rozrzedziła.

Ludzka natura c.d.

Oglądam czasami na YouTube kanał „wRealu24”, taką „jedyną propolską i niezależną telewizję”. W tej telewizji występuje cyklicznie, co czwartek, autor książki Historia antykultury Krzysztof Karoń. W ostatnim programie nadawanym na żywo 30 września mówił o tym jakie są źródła moralności i czym jest prawo naturalne. Taki był tytuł tego programu. Ale jak to się często zdarza, tytuł sobie a rozmowa sobie. Karoń zaczął od natury człowieka i stwierdził, że stanowiska Kościoła i antykultury mają jeden wspólny punkt. Jest nim twierdzenie, że człowiek jest z natury dobry i w związku z tym jest zdolny do samodoskonalenia się. W tym miejscu wypada wyjaśnić, co autor rozumie pod pojęciem antykultury.

„Antykultura to ideologia władzy zdobywanej i utrzymywanej dzięki poparciu społeczeństwa dążącego do wolności, ale pozbawionego etosu pracy i zdolności do samodzielnej produkcji własnego dobrobytu. Podstawą antykultury był marksizm, czyli ideologia obiecująca dobrobyt zdobywany nie dzięki własnej pracy, ale rewolucyjnej grabieży, jednak w toku historii marksizm przeszedł szereg rewizji, przybrał postać teorii krytycznej i stał się ideologiczną podstawą wszystkich ideologii wyzysku.”

Wyjaśnia też pojęcie teorii krytycznej. „Powstała w kręgu Horkheimera teoria krytyczna była więc marksizmem zrewidowanym pod względem analizy rzeczywistości i metod walki, ale zachowującym ‘marksowskie intencje’ czyli cele, z których najważniejszym było zdobycie władzy politycznej (przez proletariat) i budowa systemu komunistycznego.

Teoria krytyczna jest teorią programowej destrukcji i opiera się na kilku fundamentalnych założeniach, które nigdy nie zostały wyartykułowane wprost, ale które wynikają z jej tekstów kanonicznych. Są to założenia o:

  • nieusuwalnej wadliwości rzeczywistości (społecznej),
  • wynikającym z tej wadliwości nieusuwalnym konflikcie,
  • bezzasadności tworzenia pozytywnych programów i podejmowania pozytywnych działań,
  • wynikającym z niej potrzebie totalnej destrukcji rzeczywistości,
  • korumpującym wpływie racjonalności przyczynowo-skutkowej.
  • w tekstach założycielskich teorii krytycznej od samego początku tkwi również definicja ideologicznego wroga postępu, a w definicji tej z kolei tkwi podstawa jego stygmatyzacji, jako metody walki ideologicznej.

Ponieważ rewolucja krytyczna opiera się na proletariacie mniejszościowym, musi on dysponować techniką umożliwiającą panowanie nad większością. Podstawą dominacji mniejszości nad większością jest stygmatyzacja kultury określającej tożsamość większości, jej spoistość, zdolność do zorganizowanego działania i obrony swoich interesów, a przede wszystkim prawa do określania reguł życia społecznego (czyli realizacji podstawowej zasady demokracji). Celem stygmatyzacji przeciwnika ideologicznego jest utrwalenie przekonania o patologicznym charakterze tradycyjnej kultury.”

Tak więc według Kościoła człowiek jest z natury zdolny do samodoskonalenia i również według antykultury jest do tego zdolny i stąd reforma systemu edukacji. Natura to przyroda, ale natura wynikająca z nauki Kościoła, nie jest podstawą naturalizmu. To jest zespół cech właściwych pewnej kategorii istot. W przypadku człowieka jest to ludzka natura. – Tak mówi Karoń w tym programie.

Człowiek jest wyposażony w rozum umożliwiający mu rozróżnienie dobra od zła. Właściwością człowieka jest sumienie. Najpierw jest człowiek, który został wyposażony w taką zdolność, a potem dopiero są konsekwencje tego wyposażenia. W tym założeniu jest niebezpieczeństwo, podobnie jak w stanowisku antykultury, bo zakłada się, że ten człowiek jest człowiekiem kompletnym. Na swój sposób uczy się samorealizować.

Tymczasem, moim zdaniem, nie jest prawdą, że człowiek ma zakodowane potencje, możliwości opanowania pewnych kwalifikacji zawodowych, moralnych. One wykraczają poza te możliwości, które dostępne są zwierzętom. To najważniejsza różnica pomiędzy ludźmi a zwierzętami. Człowiek może dostrzec w pewnych działaniach sens, w odróżnieniu od wytresowanego zwierzęcia, które w swoich działaniach tego sensu nie widzi. I w pewnym momencie może opanować umiejętność zwaną automotywacją, samospełnieniem. Tylko problem polega na tym, że tych potencji człowiek nie jest w stanie rozwinąć samodzielnie. Te kwalifikacje, które są wspólne ludziom i zwierzętom, to są kwalifikacje, które opanowuje się bez konieczności uczenia się, czyli są one umiejętnościami instynktowymi. Natomiast tych umiejętności, które są typowo ludzkie, nie opanowuje się samemu przez się. Po to, by człowiek opanował te umiejętności, człowiek musi być poddany pewnemu procesowi. Musi się ich nauczyć. Musi wyrobić w sobie pewne nawyki. Jednym z nich jest uczenie się, to znaczy podejmowanie pewnych żmudnych, nieprzyjemnych powtórzeń, w wyniku których opanowuje się taką umiejętność, która przynosi pewien efekt zwany przeżyciem satysfakcji.

W człowieku tkwią pewne potencje, pewien plan, pewien projekt. Nigdy na drodze ewolucji nie mogłoby dojść do spontanicznego przekroczenia granicy pomiędzy zwierzęciem a człowiekiem. Bo nawet gdy w pewnym organizmie zostały zakodowane pewne potencje, to nie mogłyby się one rozwinąć w sposób ewolucyjny. Ludzkie potencje mogą być rozwinięte w człowieku pod warunkiem przymusu wychowania. I ktoś to musi zrobić. Ewolucja nie dopuszcza, w tym wydaniu, do którego jesteśmy wdrażani, ingerencji nauczyciela. Same potencje, to nie są cechy ludzkie. Czy z tego rozumowania można ,a być może i czy należy, wyciągnąć jakieś wnioski?

Jeśli będziemy mieć fałszywe wyobrażenie na temat człowieka i jego możliwości, to będziemy mu projektować jakieś absurdalne koncepcje, których nigdy nie da się zrealizować. Jedynym skutkiem społecznym, i robię duży przeskok, będzie to, czy ludzie będą się okradać, czy nie będą się okradać.

Sprowadzenie człowieka do biologii, to antykultura: nie oceniamy go, tak jak w przypadku zwierzęcia. Według nauki Kościoła człowiek ma w sobie coś, co mu pozwala odróżnić dobro od zła. I z tym stwierdzeniem Karoń się nie zgadza i to podkreśla. A w dalszym ciągu swojej wypowiedzi mówi:

Jest jedna okoliczność, która mówi o tym, że istnieje jakiś element w ludzkiej psychice, czy jakieś granice, których nikt nie jest w stanie opisać w sposób precyzyjny, a które istnieją. Co wskazuje na istnienie takiej sfery, to mianowicie, że w tej grupie młodzieży, która została, pod wieloma względami, wyzwolona w sposób totalny, całkowity, rozwalona rodzina, żadnych zakazów. Jak to było w 1968 roku w Paryżu? Zabrania się zabraniać. Jeśli młodym ludziom zaaplikuje się tego typu wolność, to okazuje się, że w tej wolności, mając w zasadzie wszystko to, co można obiecać człowiekowi w zakresie darmowej wolności, to w tej grupie jest największa liczna samobójstw. Co to oznacza? To oznacza, że ci ludzie, których opiłowano ze wszystkiego i którzy zostali z tą rzeczywistością sam na sam, że w nich jest jakiś rodzaj mechanizmu, nie wiem jak to nazwać, który powoduje, że oni się w tym nie odnajdują, że w nich jest jakaś potrzeba, która nie została zaspokojona, mimo że można powiedzieć, że z pewnego punktu widzenia mają wszystko, o czym człowiek może zamarzyć. Nie zostało spełnione jakieś podstawowe oczekiwanie, jakaś egzystencjalna podstawowa potrzeba, która wywołuje tak dojmujące cierpienie, tak dojmujące poczucie rozbicia, pustki, że człowiek, młody człowiek, który ma przed sobą dekady aktywnego życia, popełnia samobójstwo.

To tyle Karoń. Pierwszy raz słuchałem jego wykładu 30 września, ale nie na żywo o 19-tej, bo wtedy oglądałem mecz Legia – Leicester (jak porypanym musi być język, w którym pisze się Leicester, a wymawia Lester), tylko później. Karoń ma taki sposób mówienia i robi tyle dygresji, że człowiek gubi wątek i, jak w moim przypadku, przysypia. W związku z tym wróciłem do wykładu w sobotni wieczór, ale podszedłem do tematu inaczej. Wyjąłem zeszyt formatu A4, mój ulubiony długopis (szkoda, że mam tak mało okazji, by pisać), dokładnie taki sam, jak te, które mieli astronauci, lecący po raz pierwszy na Księżyc i zacząłem notować. Zdanie po zdaniu, wstrzymując film, często cofając go, by jeszcze raz wysłuchać i uchwycić wątek, a pominąć dygresje. Tu już nie było mowy o przysypianiu, choć pora była ta sama, co za pierwszym razem. Co by nie mówić, aktywność pobudza. Film trwał godzinę i 15 minut. Mnie cała moja operacja zajęła ponad trzy godziny, ale warto było, bo dopiero wtedy zauważyłem, że Karoń w kończącej wypowiedzi przeczył temu, co powiedział na początku.

Na początku powiedział, że według nauki Kościoła i antykultury, człowiek jest z natury dobry i w związku z tym zdolny do samodoskonalenia się. Jeszcze przed wygłoszeniem końcowego wniosku powiedział, że według nauki Kościoła człowiek ma w sobie coś, co mu pozwala odróżnić dobro od zła. I dodał, że on z tym stanowiskiem nie zgadza się, bo to może zapewnić właściwa edukacja. A w końcowej wypowiedzi mówi, że istnieje w ludzkiej psychice jakiś element, czy jakieś granice, których nikt nie jest w stanie opisać w sposób precyzyjny, że nie została spełniona jakaś egzystencjalna podstawowa potrzeba, co w efekcie prowadziło do samobójstw. Tylko że nie dodał, że stało się tak pomimo tej wadliwej edukacji, że ta edukacja nie była w stanie wyeliminować z ludzkiej psychiki tego elementu, i że ci ludzie, popełniający samobójstwo, potrafili, może intuicyjnie, ale jednak potrafili odróżnić dobro od zła. A więc ma on w sobie to coś, coś pierwotnego, co mu pozwala odróżnić dobro od zła.

Ja jestem prosty człowiek i przemawiają do mnie tylko proste tłumaczenia. Wszelkie te intelektualne wygibasy przyprawiają mnie o mdłości albo zasypiam. Jestem zwolennikiem zasady tzw. brzytwy Occama, która, mówiąc w uproszczeniu, polega na tym, że najprostsze objaśnienia rzeczywistości są najbliżej prawdy. I dlatego twierdzę, że nauka Kościoła i antykultura mylą się, twierdząc, że człowiek jest z natury dobry. Myli się też Karoń, twierdząc, że właściwa edukacja uczyni ludzi dobrymi, co w jego rozumieniu oznacza, że nie będą kraść tylko pracować.

Prosta obserwacja życiowa skłania do wyciągnięcia wniosku, że ludzie rodzą się z różnymi zdolnościami lub ich brakiem. Jedni są zdolni i potrafią w trakcie edukacji nabyć umiejętności pozwalające im na dostatnie życie, inni – pozbawieni tych zdolności – wiodą życie skromne lub nędzne. Żadna edukacja nie zniweluje tych różnic, które są wynikiem działania natury, cokolwiek byśmy pod tym pojęciem rozumieli. Talent dostaje się od natury. Obdarzony nim może go rozwinąć lub zmarnować. Człowiek bez talentu, czy upośledzony umysłowo, nawet gdyby nie wiem jak starał się, to nie przeskoczy pewnej bariery. Żadna pracowitość tu nie pomoże. Ci wybitni twierdzą, że talent to 1%, a reszta to praca. Pewnie mają rację, ale jak się nie ma tego jednego procenta, to cały wysiłek na nic.

Jeśli tak jest w przypadku zdolności, różnego rodzaju zdolności, czego nikt nie kwestionuje, to czy inaczej może być w przypadku charakteru? Człowiek rodzi się z natury dobrym – tak mówi nauka Kościoła i antykultura, według Karonia. Jeśli tak, to dlaczego nie rodzi się on z natury zdolnym? Otóż człowiek rodzi się z natury raz zdolnym, raz niezdolnym. I tak samo rodzi się z natury raz dobrym, raz niedobrym. Charakter człowieka jest mu dany w momencie urodzenia, tak jak zdolności lub ich brak. Jeden jest dobry, drugi zły. Jeśli stykają się dwie jednostki, z których jedna jest zła, a druga dobra, to z tego związku mogą powstać dwie złe, dwie dobre lub jedna dobra i jedna zła jednostka. Te różnice często widać w rodzeństwach. Zły charakter zawsze da znać o sobie, prędzej czy później i żadna edukacja tego nie zmieni.

Po co więc ktoś tworzy tego typu teorie? W tym wypadku nauka Kościoła i antykultura. Czy one mają jakiś wspólny mianownik? Komu zależy na tym, by twierdzić, że człowiek rodzi się z natury dobrym? Znaczy, że jeżeli stał się złym, to dlatego, że otoczenie i czynniki zewnętrzne uczyniły go takim. I on w tym momencie jest rozgrzeszony, usprawiedliwiony z tego, że jest zły. Akcja rodzi reakcję.

Większość tych teorii z psychologii i dziedzin pokrewnych tworzą Żydzi, a i nauka Kościoła nie jest wolna od ich wpływu. Może te teorie mają być swego rodzaju obroną przed zarzutami, że Żydzi są źli. Nie są źli, są tacy jak inni, dobrzy z natury.

Jeśli więc człowiek jest z natury dobry, to zepsuć może go tylko otoczenie. A jeśli ma tylko potencje, które muszą być rozwinięte, to zła edukacja skieruje je w złym kierunku, a dobra w dobrym. Można i tak i w ten sposób zepchnąć istotę problemu w niebyt.

Krzysztof Karoń jest postacią zagadkową. Nie chce udzielać żadnych informacji na swój temat. Bardziej popularny stał się od momentu pojawienia się w telewizji „wRealu24”. Ma własną stronę internetową poświęconą historii antykultury. Jego filmy są dostępne na YouTube i na jego stronie. W 2018 roku pojawiło się książkowe wydanie historii antykultury. Tajemniczość skłania do podejrzeń. Ktoś go musiał wypromować. Tylko kto? I w jakim celu? By przekonać pewne środowiska, że wszystkiemu jest winien marksizm kulturowy? Odwrócić uwagę od prawdziwych sprawców? Zagospodarować pewną część prawicowego elektoratu? Ze swoim Programem Wiedzy Społecznej chce trafić do młodzieży akademickiej i szkolnej.

I tak człowiek znikąd, bez historii, staje się postacią rozpoznawalną po prawej stronie sceny politycznej, staje się autorytetem i znawcą marksizmu. Pod jego filmami w telewizji „wRealu24” pojawiła się postać pod nazwą Program Wiedzy Społecznej, która zachęca do oglądania jego wypowiedzi, komentuje, czasem odpowiada na komentarze komentujących. Poniżej wymiana zdań pod omawianym filmem pomiędzy mną a PWS:

W.L. – Jeśli wszystkie umiejętności, które odróżniają człowieka od zwierząt, człowiek może nabyć tylko poprzez przymus, przymusową edukację, to jak ma się do tego umiejętność chodzenia na dwóch nogach i mowa. Nikt nie zmusza niemowlaka do tego, by chodził, bo jak? On jeszcze niczego nie rozumie, ale sam z siebie wstaje i próbuje. Ile prób musi podjąć, by nauczyć się chodzić? Nikt go nie zmusza, a mimo to próbuje. A czy mówienia uczy go ktoś? Czy uczy go ktoś, jak ma powiedzieć “sz”, “cz”, “ż”, “ch”? Mówi mu ktoś, jak ma ułożyć język, by wypowiedzieć te dźwięki? Mnie nikt tego nie uczył.

PWS – “Mnie nikt tego nie uczył.” Uczył, tylko Pan tego nie pamięta.

W.L. – Naprawdę? Nawet jeśli ktoś pomagał mi chodzić, trzymając za ręce, to dziecko samo z siebie próbowało chodzić bez przymusu, który, jak twierdzi Karoń, jest niezbędny w edukacji. A jak się uczyłem mówić, to byłbym w stanie zrozumieć, jak ułożyć język przy wymowie “sz” i “cz”? Ja wtedy jeszcze niczego nie rozumiałem.

PWS – Trzymanie za rękę, zachęcanie dziecka do zajęcia określonej wyprostowanej pozycji też jest przymusem. Przymus to nie przemoc. Człowiek nie jest w stanie sam, bez udziału drugiego człowieka, nauczyć się mówić. Proszę poczytać o tzw “dzikich dzieciach”.

W.L. – „Przymus to nie przemoc.” Przecież ja nie użyłem słowa “przemoc”. Oczywiście, że dziecko nie jest w stanie nauczyć się chodzić i mówić bez udziału człowieka, bo dziecko obserwuje dorosłych i widzi, że oni chodzą na dwóch nogach, a ono raczkuje i też chce tak jak dorośli. Dorośli nie zmuszają dziecka do tego, by chodziło. Podobnie jest z mową. Dziecko słyszy, że dorośli mówią i też próbuje ich naśladować. A poza tym matka cały czas do takiego dziecka mówi, pomimo że nikt jej o tym nie mówił, że ma tak robić. Ona to robi instynktownie. Dlatego żaden mężczyzna nie wychowa dziecka. On może je przewinąć, nakarmić, ubrać, ale nigdy nie zastąpi matki w mówieniu do dziecka.

PWS – Mówienie “do” dziecka jest przecież formą przymusu bo zmusza go do określonego aktywnego zachowania, polegającego nie tylko na słuchaniu ale i obserwowaniu ruchu ust oraz próbach naśladowania. To coś innego niż samo bierne słuchanie “że dorośli mówią” gdzieś obok. Nie jest prawdą, że każda “matka cały czas do takiego dziecka mówi, pomimo że nikt jej o tym nie mówił, że ma tak robić”. Sposób sprawowania opieki nad dziećmi też podlega wpływom kulturowym (i antykulturowym). Nie wynika tylko z samego wrodzonego instynktu. Najlepszy przykład to – coraz powszechniejsze – zabawianie dziecka smartfonem, zamiast rozmową.

W.L. – Dziecka do niczego nie trzeba zmuszać. Ono w sposób naturalny interesuje się wszystkim, bo wszystko na tym świecie jest dla niego nowe. Chce wszystkiego dotknąć, zobaczyć, spróbować, usłyszeć. A jak już nauczy się mówić, to zadaje dużo pytań. Prawdę mówiąc to próbuje je zadawać, gdy jeszcze nie umie dobrze mówić. Ja nie pisałem o sposobie sprawowania opieki nad dziećmi, tylko o tym, jak dziecko uczy się mówić, a uczy się bez przymusu. Pan zdaje się hołduje zasadzie, że jeśli teoria, w tym wypadku teoria antykultury, nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów.

Tak to wygląda w praktyce. Karoń zaczyna wykład i wygłasza tezy, które stoją w sprzeczności z tym, co mówi na końcu. PWS wyznaje zasadę, że jeśli fakty nie pasują do teorii, to tym gorzej dla faktów. Ale to jest, jak mówią, mały pikuś. Zdaniem Władysława Tatarkiewicza filozofia Hegla nie liczyła się z faktami i osiągnięciami nauki; gdy zarzucono mu, że jedna z jego koncepcji astronomicznych nie zgadza się z przyrodą, miał odpowiedzieć: „Tym gorzej dla przyrody”.

I RP bis

Oglądałem ostatnio film Wojciecha Sumlińskiego Powrót do Jedwabnego. Film ten jest nie tylko o tym, co tam się wydarzyło, ale przedstawia te zdarzenia w szerszym kontekście historycznym. Jest w nim również mowa o żydowskich roszczeniach. Kwestię tę poruszają w swoich wypowiedziach Rafał Ziemkiewicz i Ewa Kurek. Oboje dużo piszą na temat relacji polsko-żydowskich i oboje używają tego samego argumentu, zresztą nie tylko oni, że w Polsce, tak jak i w innych krajach, obowiązuje prawo wywodzące się z rzymskich tradycji, mówiące o tym, że w przypadku braku spadkobierców, majątek po zmarłym przechodzi na skarb państwa.

Problem jednak polega na tym, że Żydzi mają swoje prawo, które obowiązywało w gminach żydowskich, które istniały w II RP i państwo to zgodziło się na ich istnienie i ich regulacje prawne. Według tego prawa mienie po zmarłych, którzy nie mieli spadkobierców, przechodzi na gminy, do których należeli. Te gminy w wyniku wojny przestały istnieć, tak jak przestały istnieć kamienice warszawskie należące do Żydów. To jednak nie zraża ich do wysuwania roszczeń. O co zatem chodzi Żydom? Kwota jakiej obecnie żądają jest znacznie większa niż pierwotnie i ponad dwukrotnie przekracza wartość budżetu państwa. Oznacza to praktycznie, że jest ona nie do zapłacenia. Po raz pierwszy kwestia żydowskich roszczeń majątkowych pojawiła się podczas obrad Światowego Kongresu Żydów w Buenos Aires w 1996 roku. Mija już ćwierć wieku i jedyny postęp w tej sprawie to ich rosnąca kwota.

O co więc chodzi Żydom? O przejęcie całego majątku państwa? To państwo jest już ich. Do tego nie są potrzebne takie zabiegi. Chodzi o odtworzenie I RP w jej, w przybliżeniu, przedrozbiorowych granicach, państwa, które będzie państwem żydowskim. Natomiast tzw. Ziemie Odzyskane, bardzo możliwe, że z Wielkopolską, zostaną przyłączone do Niemiec. Mówiąc wprost – kolejny rozbiór Polski. Żeby mogło do tego dojść, to najpierw trzeba urobić opinię publiczną na świecie. Przedstawić Polaków w jak najgorszym świetle, jako ludzi prymitywnych wręcz dzikich, bez skrupułów, chciwych i głupich. Takich, którzy bez zmrużenia oka napadną, ograbią i zabiją swoich sąsiadów. Po to m.in. jest potrzebny fałszywy obraz wydarzeń w Jedwabnem. Przed rozbiorami również przedstawiano I RP jako kraj niepoważny, warcholski, w którym Polacy nie potrafią się rządzić, w którym panuje wieczna anarchia. Do tego, do odtworzenia I RP, potrzebne też jest wyjście Polski z unii europejskiej, o czym coraz częściej można usłyszeć. Nie można podzielić kraju, który jest w większym związku, który podlega władzom unijnym.

Jakiekolwiek argumenty nie przemawiają do Żydów, a próba przekonywania ich, tłumaczenia im, nie ma najmniejszego sensu. Żeby to zrozumieć, trzeba poznać, choć trochę, historię tego narodu i jego przekonania. Trochę o tym pisze Marian Miszalski w swojej książce z 2019 roku Ukryta wojna cicha kapitulacja (Polityka polska wobec żydowskiego rasizmu):

»Są dwa aspekty żydowskiego szowinizmu, tej narodowej odmiany rasizmu: religijny i świecki, więc polityczny.

Szowinizm (fr. chauvinisme) – termin wzięty z XIX-wiecznej francuskiej komedii Eugeniusza Scribe’a Le soldat laboreur, której bohater Mikołaj Chauvin jest przekonany, że własnemu narodowi należy się przywilej żerowania na innych narodach i ich eksploatacji; rasizm to identyczne przekonanie w odniesieniu do rasy. Samo postrzeganie istnienia narodów i ras, różnic między nimi, nie jest, oczywiście, szowinizmem ani rasizmem.

Filozofowie i socjologowie różnie definiują pojęcie rasy. Kant rozróżniał rasy wedle kryterium klimatycznego, twierdząc, że rasy ludzkie kształtowały się poprzez klimat i od niego zależą różnice między rasami; Linneusz klasyfikował ludzkie rasy wedle koloru skóry (biała, żółta, czarna, miedziana, brązowa), co też wiązało się z klimatem; podobnie Cuvier (biała, czarna, żółta). Im bliżej współczesności tym bardziej rasa ludzka definiowana jest przez badaczy wielością kryteriów. Wybitny polski socjolog pochodzenia żydowskiego Ludwik Gumplowicz – urodzony w rodzinie całkowicie zasymilowanej (ojciec był mężem zaufania Rządu Tymczasowego podczas powstania styczniowego, bracia – uczestnikami tego powstania) – definiował rasę jako „grupę etniczną”. Naród to nie tylko wspólne pochodzenie, czyli więzy krwi – potrzebna jest jeszcze wspólna historia, religia, język, władza, nadrzędny interes, kultura, tożsamość cywilizacyjna. Każdy z tych czynników ma niejednakową wagę w kształtowaniu konkretnego narodu. Naród jest przezwyciężeniem „więzów krwi”, pochodzenia, więc li tylko czynnika etnicznego, podobnie jak chrześcijaństwo, jako religia uniwersalna, jest przezwyciężeniem monolatrii judaizmu, jako religii plemiennej. Nawet gdy narody mieszają się ze sobą – nie wytwarzają jeszcze nowej rasy. Rasą staje się ten naród, który najdłużej i najskuteczniej hoduje więzy krwi i na nich głównie opiera swą odrębność, który utrwala swoją „etnię” (pochodzenie genetyczne). Wedle prawa żydowskiego Żydem jest ten, kto pochodzi od matki – Żydówki.

Nie każdy naród jest więc zarazem rasą. W tym ujęciu naród żydowski tworzy zarazem rasę – ale młody naród amerykański nie jest rasą amerykańską: nie stworzył rasy, nowej grupy etnicznej, więc grupy odwołującej się głównie do pochodzenia, do więzów krwi.

Jeśli tak spojrzeć oczami Gumplowicza – żydowscy rasiści w Ameryce mają wielką „przewagę spójności” nad resztą nierasowego narodu amerykańskiego, zważywszy, że i jedni, i drudzy cieszą się prawami „amerykańskich obywateli”…

W książce tej pisząc zamiennie o żydowskim rasizmie lub szowinizmie – mam na myśli rozumienie rasy według Ludwika Gumplowocza.

Aspekt religijny, historycznie głęboki, bo starotestamentowy, bierze się z przeświadczenia religijnych Żydów o ich wyjątkowości jako „narodu wybranego” w ludzkim świecie, w oczach ich Boga. Ten Bóg jest Bogiem żydowskim, Bogiem narodu żydowskiego: takie przekonanie – że jakiś naród ma własnego Boga – nazywane jest monolatrią. Monolatria to religia niższa wobec każdej innej, która ma charakter uniwersalny, więc nie wiążący Boga z określonym plemieniem, ludem czy narodem. Zarówno chrześcijaństwo jak i islam są religiami uniwersalnymi: żadne plemię, lud czy naród nie ma tu Boga dla siebie.

Aspekt świecki, polityczny i historycznie bardzo płytki – bierze się z fałszywego przekonania o historycznej wyjątkowości ludobójstwa dokonanego na Żydach przez Niemców podczas II wojny światowej. Jest to swoista „świecka religia holocaustu”, więc fanatyczna ideologia, zastępująca niewierzącym Żydom ich religię plemienną, monolatrię – judaizm.

Co do religii żydowskiej – judaizmu – jest to religia plemienna, trybalna, bo ograniczona tylko do Żydów. Opiera się na opisanym w Torze „przymierzu” między Bogiem a ludem Izraela: „Wtedy to właśnie Pan zawarł przymierze z Abramem, mówiąc: Potomstwu twemu daję ten kraj, od rzeki egipskiej aż do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat, wraz z Kenitami, Kenizytami, Kadmonitami, Chetytami, Peryzzytami, Refaitami, Amorytami, Kananejczykami, Girgaszytami i Jebusytami”. Bóg żydowski daje zatem Żydom, nie tylko określone terytorium, ale i ludy tam zamieszkujące. To „przymierze” ma charakter transakcji handlowej, coś za coś: ziemia wraz z miejscową ludnością jako niewolnikami – w zamian za uznanie przez Żydów Boga; i wedle plemiennej religii, jaką jest judaizm, obowiązuje Boga tylko względem Żydów jako „narodu wybranego”. Judaizm ma więc niewiele wspólnego z uniwersalną (powszechną) religią, jaką jest chrześcijaństwo; poza tym, że Jezus Chrystus, jako Syn Boży, wcielił się akurat w człowieka należącego do ludu żydowskiego. Ale jako religia – chrześcijaństwo nie stanowi w żadnej mierze kontynuacji judaizmu. Żydzi nie są „starszymi braćmi” w tej samej wierze. Są starszą religią, ale innej wiary. Chrześcijaństwo jako religia uniwersalna (skierowana do wszystkich ludzi) i obiecująca zbawienie wierzącym w Chrystusa – to fundamentalne przezwyciężenie judaizmu i jego zaprzeczenie. Chrześcijańska obietnica zbawienia nie ma charakteru transakcji handlowej, gdyż ani za życia doczesnego, ani po śmierci – zbawionym w Królestwie Niebieskim – nie udziela żadnej własności ani władzy nad kimkolwiek. A że „łaska pańska jest niezbędna do zbawienia” – wyklucza to całkowicie handlowy charakter tej obietnicy.

Co do politycznego aspektu żydowskiego rasizmu: twierdzenie o wyjątkowości ludobójstwa dokonanego na Żydach przez Niemców podczas II wojny światowej jest nieprawdziwe. To zwyczajny polityczny mit, polityczna propaganda: „religia świecka”, czyli ideologia. Ludobójstwo dokonane w Związku Radzieckim przez komunistów na „klasowych wrogach rewolucji” przekracza wielokrotnie liczbę żydowskich ofiar Hitlera (6 milionów według najwyższych szacunków) i oceniane jest (wedle najniższych szacunków) na 20 milionów ofiar.

Samo ludobójstwo zresztą jest równie stare jak historia ludzkości i mamy jego liczne opisy już w Starym testamencie, nadto także w wykonaniu Żydów i na polecenie ich Jehowy…

Aspekt religijny kształtuje postawy Żydów wierzących, aspekt świecki – Żydów niewierzących. Trzeba zauważyć, że w wiekach XIX, XX i XXI postępuje sekularyzacja, czyli zeświecczenie postaw żydowskich (socjalizm i komunizm przyciągają żydowski ciemnogród i ćwierćinteligentów); a po II wojnie światowej aspekt świecki żydowskiego rasizmu – przekonanie o wyjątkowości holocaustu w historii – staje się ideologią zastępującą niewierzącym Żydom wiarę; staje się świecką religią, jaką był bolszewicki komunizm, niemiecki narodowy socjalizm – i w jaki przekształca się każda totalitarna ideologia. Z ideologią demokracji totalnej włącznie. Demokracja bowiem, rozumiana jako metoda rozstrzygania sporów lub podejmowania decyzji „większością głosów” zawsze i w każdej dziedzinie ludzkiej działalności jest także niebezpiecznym totalitaryzmem.

Obydwa te przekonania tworzą razem fundament niebywale silnego rasizmu żydowskiego, bodaj najsilniejszego i najgłębszego z rasizmów XXI wieku. Żydowski rasizm splata się dzisiaj niebezpiecznie z żydowskim nacjonalizmem, więc z przekonaniem, że każdy naród powinien utworzyć własne państwo. Z tego splotu rodzi się niebezpieczne przeświadczenie, że państwu, narodowi żydowskiemu i każdemu Żydowi wolno więcej, niż innym państwom, narodom i ludziom (gojom), jako mniej wartościowym w oczach ich Boga i mniej doświadczonym w dziejach. Aby odwracać uwagę opinii publicznej od własnego ekstremalnego rasizmu – żydowscy rasiści podejmują niebywałe wysiłki polityczne, finansowe i propagandowo-medialne, żeby zwalczać rasizm, szowinizm – nawet „nacjonalizm” – u innych. Rzec można – im głośniej i silniej zwalczają te objawy u innych – tym silniej umacniają swe własne rasistowskie fundamenty i wznoszone na nich budowle polityczne, propagandowe, finansowe i prawne.

Wybitny polski historyk, Feliks Koneczny, podkreślając plemienny charakter cywilizacji żydowskiej oparty na monolatrii, zauważył trafnie:

Ponieważ Jehowa sprzyja tylko Żydom, a jest wrogiem wszystkich innych ludów, zatem Żydzi, idąc w ślad za swym Bogiem, musieli swój stosunek do obcych doprowadzić do takiego stanu, że już w starożytności nazywano ich „nieprzyjaciółmi rodzaju ludzkiego”. Wyjątkowość Żydów – a na tym opiera się ich plemienna religia – rodzi ekskluzywność w samotraktowaniu się żydostwa […]. Ekskluzywność rodzi pychę, a dla obcych: najpierw wzgardę, następnie nienawiść. W całej historii powszechnej Żydzi rozwinęli nienawiść do stopnia najwyższego, do stopnia takiego, że nie można wyjść z podziwu, jak może w ludzkiej piersi zmieścić się tyle nienawiści. Byłoby to niemożliwe, gdyby nie sakralność (religijne uświęcenie) tej nienawiści.

Czy aby nie dlatego najgorętszymi wrogami „mowy nienawiści” są właśnie… rasiści żydowscy kierowani zamiarem ukrycia własnej, uświęconej religijnie nienawiści do innych?

Fakt, że od czasów potężnej emigracji Żydów z Rosji do Ameryki pod koniec XIX wieku – trwającej niemal nieprzerwanie do początków wieku XX – Żydzi wytworzyli w Stanach Zjednoczonych silne lobby finansowo-polityczne, wzmacnia dzisiaj ten rasizm, który poprzez inne żydowskie diaspory w wielu krajach świata dąży do polityczno-prawnego uprzywilejowania Żydów wszędzie tam, gdzie żyją. To uprzywilejowanie nie jest celem samym w sobie – jest także środkiem do pozyskiwania wpływów, zdobywania przyczółków władzy, współrządzenia, wreszcie – zarządzania krajami, w których uda się zdobyć dostatecznie silną pozycję ekonomiczno-polityczną. Dzisiejsza Ameryka bliska jest tego stanu: Pat Buchanan, wybitny amerykański publicysta, ubiegający się o nominację partii republikańskiej na kandydata na prezydenta w latach 1992 i 1999 powiedział: „Waszyngton to terytorium okupowane przez Izrael”.

Rozwścieczyło to niebywale amerykańskich Żydów. Dlaczego? Przecież powinni być raczej dumni z pozycji politycznej, jaką osiągnęli w Stanach Zjednoczonych… Dała jednak o sobie znać nienawiść do prawdy, wpisana głęboko w żydowską cywilizację, a opisana już w Ewangelii św. Mateusza:

[…] Niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: „Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby doszło to do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu”. Ci więc wzięli pieniądze i uczynili, jak im pouczono.

Stosunek żydowskich intelektualistów i liderów do prawdy, już wówczas przypominał więc słynny stosunek do prawdy towarzysza Lenina: „Po co polemizować z Kautsky’m ? Lepiej od razu nazwać go renegatem i zdrajcą!”

Dzisiaj, niewygodnych polemistów, żydowscy „intelektualiści i liderzy” chętnie nazywają „antysemitami” lub udają, że nie słyszą ich argumentów. Ba! W ogóle ich nie zauważają… Oczywiście – w tym szaleństwie jest metoda.«

Żydowski socjolog, Ludwik Gumplowicz, według Miszalskiego całkowicie zasymilowany, zawęził pojęcie rasy do narodu. Rasą jest ten naród, który najdłużej i najskuteczniej hoduje więzy krwi i na nich opiera swą odrębność. Wcześniej rasa była pojęciem szerszym niż naród, a według definicji Gumplowicza rasa jest pojęciem węższym, a właściwie ograniczającym się do jednego narodu, najstarszego narodu. Takie to kombinowanie Żydów: tworzenie teorii, która może mieć zastosowanie tylko do jednego narodu – narodu wybranego. Jakoś trudno mi uwierzyć w całkowitą asymilację Żydów. Ja oczywiście wierzę w ich całkowitą asymilację… pozorną.

Żydzi uważają się za naród wybrany, a więc lepszy od innych i z tego powodu inne narody powinny im służyć. Jeśli jeszcze dodamy do tego, że nienawiść żydowska ma podłoże religijne, jak pisał Koneczny, to jakakolwiek dyskusja z nimi mija się z celem. Żadne argumenty nigdy do nich nie dotrą, bo oni mają swoje racje i cele i nigdy od nich nie odstąpią.

Trochę inaczej opisuje ten problem Henryk Rolicki w swojej książce z 1932 roku Zmierzch Izraela. Pisze tak:

„Jedynym kluczem do zrozumienia żydostwa jest znajomość jego historii. Religia żydowska, to religia historyczna i polityczna. W przekroju teraźniejszości żydostwo dla każdego stanowić musi zagadkę niezgłębioną, coś nienaturalnego, po prostu niesamowitego. W świetle historii rozjaśniają się mroki tajemnicy.”

I następnie cytuje żydowskiego filozofa Heinricha Kohna z jego Die politische Idee des Judentums.

„Korzenie całej religii żydowskiej tkwią w historii żydowskiego ludu. Początkiem jej jest akt historyczny: wywędrowanie z Egiptu. We wszystkich jej chwilach zwrotnych znajdujemy historyczne zdarzenia. Z nich czerpie ona swą siłę, w głębiach żydowskiego charakteru narodowego leży jej tajemnica: formą jej rozwoju jest polityka.

Etyczno-polityczne idee stanowiły rdzeń żydostwa. Mojżesz a po nim wszyscy wielcy przywódcy ludu, których działalność rozwijała się pozornie w całości na terenie religijnym, nie troszczyli się o religię, lecz o Królestwo Boże. Ale w tym pojęciu właśnie polityka jest religią, jest entuzjastycznym dążeniem, skierowanym bezpośrednio ku Absolutowi, ku Bogu, jest jedyną rzeczywistością życia, mieszczącą w sobie wszystkie inne. Nie jest więc już ona zajęciem pośród innych, jakąś płaszczyzną świadomości pomiędzy innymi, lecz jest ustosunkowaniem się człowieka, woli ludzkiej, w sposób obejmujący całe życie, do żądań jakie mu stawia Absolut. A w innym znaczeniu polityką jest tak uregulować stosunki ludzkie i życie codzienne każdego pojedynczego człowieka, aby były po upływie tego okresu skierowane ku celowi ostatecznemu. To skierowanie nazwali żydzi sprawiedliwością (Teraz już chyba jasne, skąd się wzięła nazwa „Prawo i Sprawiedliwość” – przyp. W.L.).”

Dalej Rolicki pisze tak:

»Powiedzmy to sobie w języku mniej filozoficznym. Oto prawodawcy żydów nie troszczyli się o religię, lecz o zapewnienie Jehowie Królestwa Bożego na ziemi. Był to cel polityczny i religia, którą głosili, stała się religią polityczną. Ubierając swój cel polityczny w szatę religijną, uzyskiwali zaszeregowanie całego plemienia i późniejszych pokoleń w jeden zastęp bojowników politycznych. Innym znowu zadaniem było tak uregulować całe prawodawstwo, by każdy czyn jednostki mógł zostać skierowany ku ostatecznemu celowi politycznemu i w ten sposób stać się czynem politycznym. Głównym środkiem działania kierownictwa Izraela było stworzenie dla mas specjalnej etyki; sprawiedliwym, a więc działającym zgodnie z żydowską etyką, jest tylko ten żyd, którego każdy czyn zmierza ku osiągnięciu ostatecznego celu politycznego, czyli ku zapewnieniu królestwa Jehowy.

Żywo musi zainteresować nas Jehowa, ów Bóg izraelski, mający zakrólować nad światem. Przekonujemy się, że nie jest to Bóg uniwersalny, Bóg dla wszystkich, lecz typowe bóstwo Izraela.

Księga Izajasza tak głosi ludowi izraelskiemu: „To mówi Pan: praca egipska i kupiectwo etiopskie i Sabaim, mężowie wysocy do ciebie przyjdą i twoi będą; za tobą chodzić będą, okowami w okowy pójdą i tobie się kłaniać i modlić będą; tylko w tobie jest Bóg, a nie masz oprócz ciebie Boga” (XLV 14).

Albo w innym miejscu: „będą otworzone bramy twoje ustawicznie; we dnie i w nocy nie będą zamknięte, aby noszono do ciebie moc narodów i króle ich, aby przywiedziono. Bo naród i królestwo, które tobie nie służyło, zginie. I przyjdą do ciebie, kłaniając się, synowie tych, którzy cię trapili. I będziesz ssać mleko narodów, a piersiami królów karmion będziesz” (LXI 5).

Jak widzimy, owo królestwo Jehowy nie jest wcale pomyślane nieziemsko; jest to królestwo z tego świata, zapewniające działaczom tego kultu polityczno-religijnego, uczestnikom przymierza z Jehową niedwuznaczne korzyści w postaci władztwa nad innymi narodami.

Oto jest sens przymierza, interes, jaki obie strony kontraktujące znalazły w tym przymierzu: „Sprzedam wam moją naukę i jestem sprzedany wraz z nią” (Midrasz Theruma 34). Oto istotna tajemnica religii politycznej, ku której spełnieniu dąży Izrael przez wieki.

Środki działania ulegają zmianom, gdy zawiodą jedne, sięga się po inne. A tajemniczość celu ostatecznego uzasadnia dostatecznie utajenie środków, dla których jedynym kryterium etycznym jest „sprawiedliwość”, czyli ich wartość praktyczna dla osiągnięcia celu. Stąd odwieczna, powszechna opinia, że żydzi hołdują zasadzie: cel uświęca środki.

Kierownicy Izraela zmiany metod narzucają gwałtem i rewolucyjnie swoim rzeszom. Takie rewolucje wewnątrz Izraela nie niosą jednak z sobą pogardy dla przeszłości. Są to bowiem rewolucje w zakresie używanych środków, metod działania. Dziś odrzucone, mogą kiedyś w przyszłości znaleźć znowu swą wartość.

Rewolucje w Izraelu nie dotykają dogmatu. Jest nim przymierze z Jehową i cel ostateczny. Na tych dogmatach zasadza się niezmienność dziejowa Izraela.«

W innym miejscu Rolicki cytuje „Hajnt” z 24 października 1930 roku:

„Jest głupio myśleć, że dopiero w naszych czasach narodziła się żydowska polityka i że nasi przodkowie o takich wysokich sztukach nie mieli pojęcia. Czy się nie wie, że już w czasach naszych mędrców, którzy kierowali żydowską polityką przeciw okropnemu Rzymowi, jedną z metod walki była demonstracja ludowa, było zawsze wygrywanie różnych sił politycznych w kraju przeciw sobie? Panującego przeciw stanom, kościoła przeciw panującemu itd. Był to niesłychanie powikłany systemat akcji politycznych, o których my dzisiaj nie możemy mieć nawet jasnego pojęcia”.

Te powyższe cytaty, to nie jest łatwa lektura, szczególnie ten drugi, ale dzięki nim łatwiej zrozumieć żydowską mentalność i ich cele. Wszelkie powoływanie się na nasze prawo, naszą etykę itp. nie ma sensu. Jest to walenie głową w mur. Czy zatem wszyscy ci, którzy wysuwają tego typu argumenty są tak naiwni, czy może zupełnie inna motywacja nimi kieruje?

Napisałem powyżej, że Żydzi dążą do odtworzenia państwa zwanego I RP, które to państwo ma być ich państwem. To będzie możliwe po przyłączeniu wschodniej Polski do Ukrainy, Białorusi i Litwy. Natomiast zachodnia część zostanie włączona do Niemiec. Działania mające umożliwić ten proces dokonują się nie od dziś. Pierwszą taką jaskółką była wspólna organizacja przez Polskę i Ukrainę Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej EURO 2012. Wtedy dotarło do mnie, że miejsce Polski jest na wschodzie.

W dniu 27 września pojawił się na Interii artykuł pod tytułem: „Łukaszenka: Widać, co to jest Polska w UE” i dalej cytat: „Aleksandr Łukaszenka: Władze polskie przyczyniają UE nie mniej problemów niż nam”. Dawny sowiecki aparatczyk, wylansowany na dyktatora Białorusi, wykonuje polecenia nieznanych przełożonych i określa Polskę jako kraj, który szkodzi Europie i Białorusi. Żenada! Kacyk o fizjonomii traktorzysty wprzęgnięty w wielką politykę. Tak to się zaczyna. Zaraz się okaże, że Polska przeszkadza nie tylko unii europejskiej, ale też jakiejś nic nie znaczącej Białorusi. Jeśli więc jakaś nic nie znacząca Białoruś, państwo wykreowane przez wielkich tego świata, zaczyna wypowiadać się, ustami swego przywódcy, na temat nic nie znaczącej Polski, że jest ona problemem Europy, to znaczy, że scenariusz już został napisany. Powoli chyba wchodzimy w etap końcowego odliczania – dla Polski. Przed rozbiorami I RP, o jej ustroju, wypowiadał się krytycznie Voltaire – filozof. Teraz krytycznie o Polsce wypowiada się były sowiecki aparatczyk. Takie czasy.

Sam Łukaszenka może sobie szczekać. Karawana idzie dalej. Problem jednak polega na tym, że atakuje również druga strona – unia europejska. Ta ma wielkie możliwości. Wystarczyło, że sejm zatwierdził unijną ustawę o zasobach własnych unii i od razu pojawił się problem kopalni i elektrowni Turów, która znajduje się na styku granic polskiej, czeskiej i niemieckiej. Rząd polski chce poszerzyć eksploatację złóż węgla brunatnego o kolejne 30 km². Czesi złożyli wniosek do unii o zablokowanie tego projektu, tłumacząc to tym, że spowoduje to pogorszenie sytuacji hydrologicznej na ich terenie, co przekładając na normalny język oznacza, że woda gruntowa będzie spływać do tej dziury, która powstanie w trakcie eksploatacji węgla brunatnego. Wprawdzie polscy i czescy geolodzy twierdzą, że nic takiego nie nastąpi i wody na terenach sąsiadujących z elektrownią nie brakuje, ale kogo to obchodzi. Czechów, jak niektórzy twierdzą, podpuścili Niemcy. Unia nakazuje wstrzymanie eksploatacji złóż i nakłada kary – 2,5 mln złotych dziennie.

To jest jeden z przykładów możliwości tego, co może unia. A ma jeszcze ustawę typu: pieniądze za praworządność. Jeśli uzna, że praworządność w danym kraju nie jest przestrzegana, to może cofnąć jakieś dotacje lub fundusze. Może robić to samo pod pozorem dyskryminowania ideologii LGBT itp. Ma wielkie możliwości. Tak działając może doprowadzić każdy kraj członkowski do ruiny, jeśli uzna, że należy to zrobić. Rząd „polski” niby przeciwstawia się, ale tak naprawdę współpracuje z unią. I w pewnym momencie powie: “Ta unia jest nie do wytrzymania”. Jak to leciało kiedyś na Śląsku? „Truman, Truman spuść ta bania, tutaj jest nie do wytrzymania”. Truman był prezydentem USA w latach 1945-53. Jeśli więc będzie następować eskalacja unijnych praktyk wobec Polski, zmierzających do jej osłabienia i dyskryminowania, to „polski” rząd w pewnym momencie może powiedzieć: „Obywatele! Po co nam ta unia! Wyjdźmy z niej”. Takie głosy już coraz częściej słychać. – Polexit. I o to chodzi! Jak Polska wyjdzie z unii, to jej podział i połączenie jej wschodniej części z Ukrainą, Białorusią i Litwą będzie już tylko kwestią czasu. W takich miastach jak Gdańsk, Wrocław czy Szczecin już od dawna wszystko jest szykowane do zintegrowania się z Niemcami.

W dniu 29 września przeczytałem na Interii, że ukraiński klub siatkarski ze Lwowa będzie prawdopodobnie grał w polskiej lidze. Wszystko więc zmierza w tym kierunku. Pod artykułem o tym ukraińskim klubie w polskiej lidze siatkarskiej pojawił się komentarz:

„Niedługo NAKAZ zawierania małżeństw polsko-ukrainskich, obowiązkowo!!! Krok po kroku projekt scalania Polski i Ukrainy wdrażany. Teraz mieszają społeczeństwa, a potem połączą ziemie i będzie w końcu można przenieść tutaj Izrael, bo na wzgórzach Golan gorąco i wrogów za dużo… POLIN w pełnej krasie.”

A pod nim drugi:

„Czy to znaczy że teoretycznie oni mogą być mistrzem naszego kraju i reprezentować Polskę w rozgrywkach międzynarodowych? To chyba niesmaczny żart!”

Do Polski przyjeżdża coraz więcej Ukraińców i często nie po to, by wykonywać najprostsze prace. Coraz częściej słychać ukraiński akcent w Polskim Radiu. Coraz więcej Białorusinów. A więc tak jak zauważył pierwszy komentujący – najpierw mieszanie społeczeństw, a potem łączenie ziem.

Na tym blogu pisałem, że I RP była dziełem Żydów. To oni wymyślili jej idiotyczny ustrój, ale nie dla nich. Dla nich był idealny, by rządzić z tylnego siedzenia. To był ich raj. Jednak w pewnym momencie uznali, że więcej korzyści odniosą, gdy go zlikwidują. Teraz wracają do tego pomysłu. I to jest właśnie dowód na to, że to oni stworzyli I RP powstałą w wyniku unii polsko-litewskiej. Gdyby to Polacy stworzyli to państwo, to po tych wszystkich doświadczeniach tej dwustuletniej symbiozy z Wielkim Księstwem Litewskim i po doświadczeniach II wojny światowej, a w szczególności po Katyniu i Wołyniu, nigdy by już nie pchali się na wschód. Bo nie byłoby Katynia i Wołynia, gdyby po I wojnie światowej powstała Polska bez Kresów. Może mała, ale na swych historycznych najstarszych ziemiach. Ich przyłączenie oznaczało, że była to decyzja Żydów, bo to im były potrzebne wszystkie te konflikty, które zrodziło to karykaturalne państwo, jakim była II RP. Było im ono potrzebne do rozpoczęcia wojny polsko-niemieckiej, co doprowadziło do wybuchu II wojny światowej. I znowu następuje powrót w stare koleiny. Dla Polaków wróży to jak najgorzej, a dla innych będzie raj.

Fundusze

W blogu „Nowy porządek” pisałem m.in. o tym, że zorganizowanie manifestacji, to nie jest taka prosta sprawa i wymaga to wielu zbiegów logistycznych i organizacyjnych. Tego nie robią przypadkowi ludzie. Wcześniej też wspomniałem o tym, że dostaję informacje od Biuletynu Stowarzyszenia Marszu Niepodległości. I ostatnio powiadomili mnie, że już przygotowują się do listopadowego Marszu Niepodległości i proszą o wsparcie finansowe i tłumaczą, dlaczego ono jest tak ważne. Warto przytoczyć obszerne fragmenty tego wyjaśnienia, bo być może nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak trudne jest zorganizowanie takiego marszu.

»Marsz Niepodległości to zadanie trudne logistycznie, wymagające dużego nakładu pracy i wielu działań, które nie są widoczne dla jego uczestników. Faktycznie: do kolejnego przemarszu, zaczynamy przygotowywać się już po zakończeniu poprzedniego. Najbardziej zauważalne są efekty techniczne, które generują zresztą największe koszty. Są to m.in. organizacja scen na Rondzie Dmowskiego oraz na błoniach Stadionu Narodowego, nagłośnienie, oświetlenie, agregat prądotwórczy. Dużym zainteresowaniem cieszy się zawsze platforma mobilna. Wymaga to od nas wynajęcia samochodów przewożących sprzęt i elementy konstrukcji, a także dźwigów je podnoszących. Przy montażu i obsłudze pracują też liczni technicy. Publiczność szczególnie zadowolona jest z telebimów umożliwiających zgromadzonym na trasie widzom lepsze zapoznanie się z kluczowymi wydarzeniami naszej uroczystości. Nie sposób nie wspomnieć o setkach barierek, a nawet o przenośnych toaletach, których z roku na rok przybywa – a jednak nadal jest ich zbyt mało.

Straż Marszu Niepodległości

Najważniejsze dla nas jest zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim przybyłym do Warszawy w dniu 11 listopada. Możemy w tym zakresie wyróżnić dwa kluczowe elementy: Straż Marszu Niepodległości oraz służby medyczne, ratowników oraz karetki pogotowia. Przeciętnym obserwatorom może wydawać się, że widoczni na trasie członkowie Straży to mało znaczące grupy ludzi ubranych w pomarańczowe kamizelki, które przemykają tu i ówdzie. Tymczasem jest to efekt ogromnego wysiłku logistycznego i finansowego. Formacja ta jest bowiem odpowiedzialna za organizację, logistykę oraz zabezpieczenie corocznego Marszu Niepodległości. Ochrania też inne imprezy patriotyczne w najodleglejszych zakątkach kraju. Przez cały rok przeprowadza ona regularne szkolenia: strzeleckie, medyczne, z taktyki imprez masowych, łączności itd. Są one organizowane w Warszawie i w innych miejscach kraju. Niezbędnym staje się więc wynajem lokali, opłacenie kosztów przejazdu i noclegów. Pomimo, że służba w Straży opiera się na wolontariacie, chcielibyśmy zapewnić chociażby zwrot kosztów podróży dla osób zamiejscowych i zorganizować noclegi oraz wyżywienie, pozwalające na wypoczynek po całodniowym wysiłku.  

Powstrzymanie prowokacji

Zapewnienie Państwu bezpieczeństwa i jak największego komfortu wymaga też wyposażenia w megafony, telefony, powerbanki, radiostacje i krótkofalówki, których zawsze jest za mało. Chcielibyśmy też wyposażyć ludzi w kamery nasobne, które pozwoliłyby na rejestrację działań interwencyjnych strażników. Wiele z prowokacyjnych ataków można by wtedy nagrywać i pokazać opinii publicznej jako kolejne przykłady agresji wobec patriotów, które media wolą przemilczeć, a jednocześnie chętnie przypisują je nam. Pamiętajmy, że radykalne środowiska lewicowe niejednokrotnie posuwały się do prowokacji. Miejmy to na uwadze szczególnie po wydarzeniach ostatnich miesięcy, kiedy doszło do licznych profanacji i ataków na kościoły oraz wzmożenia gróźb pod naszym adresem. Możemy spodziewać się eskalacji przemocy, a to oznacza, że Straż Marszu Niepodległości jest jeszcze bardziej potrzebna.

Msza święta i część artystyczna

Marszu Niepodległości nie sposób wyobrazić sobie bez Mszy Świętej. Szczególnie w przypadku mszy polowych trzeba zaangażować osoby, które przewiozą sprzęt liturgiczny i pomogą w ustawieniu ołtarzy.

Ważnym elementem Marszu Niepodległości jest część artystyczna. Zespoły muzyczne i chór potrzebują sprzętu i zapewnienia obsługi technicznej. Chcemy zrewanżować się im chociażby zwrotem kosztów dojazdu i noclegami.

Obsługa medialna i prawna

System akredytacji mediów relacjonujących przebieg Marszu, organizacja biura prasowego i konferencji prasowych to również ciężka praca. Chociaż nie kosztują one wiele, wymagają zaangażowania wielu osób. Realizacja transmisji filmowych stanowi znaczący procent naszego kosztorysu. Zapewniamy w ten sposób możliwość choćby biernego uczestnictwa kolejnym tysiącom osób, które z rozmaitych przyczyn nie mogą przybyć do Warszawy.

Niezbędna jest obsługa prawna i administracyjna, na którą składają się m.in. zgłaszanie zgromadzeń, składanie wniosków, odpowiedzi na pisma, spotkania z policją i urzędnikami, staranie się o zgody na przejazd samochodów. Prawnicy niejednokrotnie ratowali Marsz, odwołując się od decyzji Ratusza zakazujących jego organizacji. Miesiącami angażują się w sprawy sądowe. Przygotowują sprostowania fałszywych informacji prasowych w nieustannej wojnie informacyjnej, w której używa się wobec nas kłamstw, półprawd i przeinaczeń. Prawnicy przygotowują też wewnętrzne regulaminy i porady prawne, kontaktują się z firmami i urzędami, z którymi się stykamy.

Promocja

Każda działalność wymaga odpowiedniej promocji. Tworzone są grafiki, ulotki, plakaty, filmy promocyjne, które należy omówić zaprojektować, stworzyć a potem dystrybuować. Wiele z nich potem bezpłatnie wysyłaliśmy naszym sympatykom. Cały sztab ludzi obsługuje portale i media społecznościowe.

Mam nadzieję, że uświadomiłem Państwu jak kompleksowym, wielotorowym, ale i kosztownym przedsięwzięciem jest organizacja Marszu Niepodległości. Przez cały rok setki ludzi wkładają mnóstwo wysiłku w to, byśmy mogli spotkać się przez kilka godzin 11 listopada na ulicach Warszawy i wyrazić nasz patriotyzm. Uczcimy wysiłek i ofiarę niezliczonych niepodległościowców, dzięki którym możemy żyć w wolnej Ojczyźnie nie tylko w początkach II Rzeczypospolitej, ale i tych, którzy tworzyli ją u zarania naszych dziejów i przez kolejne stulecia aż po czasy powstania antykomunistycznego i współczesność. Utrwalamy i szerzymy wartości im przyświecające, chcąc być świadomymi Polakami, którzy w sztafecie pokoleń zachowają tożsamość kulturową. Miłość do Ojczyzny musi iść w parze z troską o ochronę atakowanej rodziny – tej podstawowej komórki społecznej. Naród jest niejako wielką rodziną rodzin. Szczęśliwie żyjemy w czasach pokoju, jednak nieustannie toczy się bezlitosna wojna gospodarcza – dlatego podkreślamy też kwestię suwerenności gospodarczej.«

Podpisał się pod tym Robert Bąkiewicz – Prezes Zarządu. Dodając na zakończenie: Widzimy się – jak zawsze – w Warszawie, w Święto Niepodległości z „Bogiem, Honorem i Ojczyzną” w sercach i umysłach.

Jak więc widać, jest to skomplikowana operacja. Marsz Niepodległości jest największym tego typu wydarzeniem w Polsce, stąd i skala trudności nieporównywalna z podobnymi manifestacjami. Jednak inne tego typu imprezy czy protesty też wymagają sporego wysiłku logistycznego i organizacyjnego. A wszystkie bez względu na skalę – pieniędzy. Bez nich niczego nie będzie. Skąd oni mają na to fundusze?

Podobne pytanie zadał sobie Adolf Nowaczyński w swoim felietonie Ofensywa bezbożników zamieszczonym w książce Perły i plewy z 1934 roku. Pisze on tak:

»Skąd oni mają fundusze na te swoje pisemka i na tę swoją akcję i propagandę?

Ostatecznie bowiem wychodzi tego siana i tej sieczki wcale dużo i to wychodzi systematycznie. „Polska Odrodzona”, „Polska Wolność”, „Wiedza dla wszystkich”, „Racjonalista”, „Ster”, „Jutro Rzeczypospolitej” itp. itd. Muszą płacić druk, papier, lokale redakcyjne, honoraria, kolportaż, reklamę. Wiemy wszyscy, co to teraz kosztuje i jak trudno już jest o każdy złoty, o każdy grosz. Płacić trzeba, prenumeratorów na to nie ma, bo być nie może. Rozsyła się dla propagandy gratis i franco. Ale skąd fundusze na to biorą? Pisemka wychodzą systematycznie, punktualnie. Więc skądś fundusze mieć tam muszą.

Oczywiście na pewne periodyki dają złoto Geldhaby i Nababy zza Żelaznej Bramy. Ale to by nie wystarczyło. Raczej tedy tu i ówdzie alimentacja z funduszów dyspozycyjnych. Ale których? Jakieś tam kasy jednak muszą stać otworem dla dywersyjnych batalionów wolnomyślicielskich. Dzięki nim jakoś to tam idzie, a przy poprawionej koniunkturze wszystkie te pisemka z małych fortów agnostycyzmu rozbudują się szybko na wielkie twierdze, bogate w amunicję i trujące gazy antychrystianizmu wojującego, zaczepnego, burzącego wszystko dookoła.

Na razie w obrębie tych fortów-pisemek, „sanatek” (jak nazywają antykatolickie pisma w Polonii amerykańskiej), wre praca przygotowawcza, organizacyjna, uczenie i ćwiczenie rekrutów, seminaria dla „pionierów”. Przede wszystkim kadry nauczycielskie i profesorskie szkół średnich i ludowych. To mają być te korpusy szturmowe „udarników”, które na dane hasło pójdą w Kulturkampf. Cały plan kampanii wedle wzorów francuskich w roku 1892, a potem 1905 (Combes, Sembat, Waldeck-Rousseau, A. F. Buisson, etc). Ministerstwo Oświaty i Wyznań ustosunkowuje się do całej kampanii „obiektywnie” i nie bez życzliwej neutralności. Nie na darmo unosi się dziś nad nim (po śmierci pogodzonego z katolicyzmem śp. Czerwińskiego) duch… Buchnerów, Moleschottów, Darwinów, Straussów, którego jeden ksiądz Żongołłowicz egzorcyzmami z gmachu nie przepędzi. W ministerstwie na ważnych stanowiskach osadzeni są: dr Taubenschlag, dr Kretz, dr M. Friedländer, prof. Ign. Myśliński (?), p. Janusz Korczak; „Rocznik Pedagogiczny” redaguje Helena Rajchman-(Radlińska), „Ruch Pedagogiczny” redaguje p. Henryk Rowid (?). Tak liczna semicka grupa nad pedagogiką polską czuwa i asocjację nauczycielską „Zrąb” odpowiednio „nowoczesnym” duchem przepaja. Toteż zdarza się potem, że w Wilnie wydawane dla kształcącej się młodzieży przez wizytatora tamtejszego okręgu p. Ostrowskiego i dr. Hirschberga pismo „Ster” zaleca jako lekturę dla młodzieży… Anat. France’a. Kuratorem warszawskiego rewiru jest znów niejaki p. Pytlakowski, którego nie należy mieszać z p. Dworakowskim, aczkolwiek wszystko co p. Pytlakowski zadeklaruje, to p. Dworakowskiemu zwykle bardzo się podoba.

Gdy taki duch Buchnerów, Straussów, Moleschottów idzie do ministerstwa, nie można się dziwić, że w obu pisemkach wolnomyślicielskich wśród współpracowników przeważają profesorowie i nauczyciele, czerpiący swe idee pedagogiczne z „Rocznika” Raichman-Radlińskiej i z „Ruchu” Henryka „Rowida”…

„Racjonalistą”, miesięcznikiem „Koła Intelektualistów” kieruje, jak to można było przypuszczać, któryś z Landaów, tym razem Józef Landau, autor „Mojej Utopii” (sic); filarami są prof. Kotarbiński i prof. Ułaszyn (Poznań). „Racjonalista” prezentuje się skromnie, pod względem intelektualnym desperacko prymitywnie. Toteż najwyższy czas, aby wódz „Racjonalistów” p. Landau podał do zgody rękę wodzowi „Wolnomyślicielców” p. Dawidowi Jabłońskiemu i aby viribus unitis wzięli się do burzenia baszt i murów nadwiślańskiego „Ciemnogrodu”, ewentualnie zfuzjowawszy się jeszcze z „Polską Wolnością” Tad. Wieniawy-Długoszowskiego, entuzjastycznego panegirysty „Dybała zwycięzcy” oraz z „Polską Odrodzoną”, księdza „narodowego” Farona, który teraz zerwał węzły łączności z „biskupem” Hodurem i kościołem narodowym w Scranton.

Całkiem odrębnymi torami idzie sobie „Wiedza dla wszystkich”, redagowana przez p. Tadeusza Orynga. Jak Bolesława Wieniawę nie należy mieszać z wolnomyślicielem Tadeuszem, tak nie należy Tadeusza Orynga z Wacławem. Ten drugi bowiem, autor osławionej kajdaniarskiej broszury pt.: „Zbrodniarze” (r. 1926), miał zeszłego roku powierzone sobie redagowanie pisma „Journal des Nations”, na co dostał odpowiednie sowite fundusze; wywdzięczył się ministrowi w ten sposób, że w krytycznym momencie sesji genewskiej przedrukował w tym piśmie artykuł „Manchester Guardiana” o Ukraińcach (bez komentarza), za co oczywiście z trzaskiem został raz na zawsze zlikwidowany i usunięty.«

Tak więc już przed wojną polska pedagogika i edukacja była zdominowana przez Żydów i ich usłużnych pomocników. Nie trzeba chyba dodawać, że po wojnie, jeśli się coś zmieniło, to na gorsze. Nie inaczej działo się po 1989 roku. Jest to zbyt ważna dziedzina, by ktoś inny mógł ją kontrolować.

Ja nie mam najmniejszej wątpliwości, że Marsz Niepodległości jest żydowskim wymysłem. Oni go organizują i finansują. Poniekąd tak kreują wizerunek Polaka, bo przecież to wydarzenie jest również pokazywane za granicą. W końcu skoro Żydzi mają media w swoich rękach, to nie mają z tym problemu. Idą więc naiwni Polacy w tym marszu, utrwalając stereotyp Polaka katolika i patrioty. A ten patriotyzm sprowadza się do tego marszu i wymachiwania flagą narodową. Nigdy tego nie rozumiałem – od samego początku. Tak jak nie rozumiem tego: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Wbrew temu, co pisze Bąkiewicz, ja nie noszę tego ani w sercu, ani w umyśle. A więc zapewne w pojęciu Żyda Bąkiewicza nie jestem Polakiem.

To, że coś takiego jest możliwe, to efekt edukacji, żydowskiej edukacji, w trakcie której wmawiano i nadal wmawia się uczniom, że patriotyzm polega na walce za ojczyznę, a nawet na poświęcaniu dla niej życia. No i oczywiście na tym, że ojczyznę trzeba kochać. Świadomie gloryfikuje się wszystkie przegrane powstania, a ich uczestników przedstawia się jako bohaterów. Jest to wynikiem tego, że edukacja, interpretacja historii i propaganda są w rękach żydowskich. Celem tych zabiegów jest utwierdzenie Polaków w przekonaniu, że takie gwałtowne protesty mają sens i że władza przestraszy się ich gniewu czy niezgody na istniejący stan. Nic bardziej błędnego. I jeszcze to wmawianie, że Polska jest krajem niepodległym, w którym Polacy mają na coś wpływ. Efekt jest taki, że idą Polacy w marszu, a Żydzi w duchu śmieją się: wyprowadzamy was na ulice, które są wasze, a kamienice są nasze. Czy ci ludzie, którzy uczestniczą w takim marszu, zdają sobie sprawę z tego, jakich pajaców z siebie robią? Jedni Żydzi organizują marsz, a inni, w mediach wszelkiego rodzaju, też zagranicznych, opisują Polaków jako faszystów. I taki przekaz idzie w świat. Nic więc dziwnego, że Żydzi śmieją się z nich i uważają za durniów. A żeby było jeszcze śmieszniej, to często sami krzyczą lub namawiają naiwnych do okrzyków: Tu jest Polska, a nie Polin! A przecież jest dokładnie odwrotnie, a krzykiem niczego się nie zmieni, co najwyżej ośmieszy się.