Gierek

W piątek 21 stycznia wszedł na ekrany kin film „Gierek”. Podobno w czasie weekendu obejrzało go ponad 100 tys. widzów. Dla jego realizatorów i producentów to znak, że ich dzieło podoba się publiczności, a dla wielu – że Polacy ciepło wspominają tamten okres. Oczywiście nie brakuje takich, którzy podchodzą krytycznie do całego PRL-u, a więc i do dekady Gierka. Co człowiek, to ocena. Nie ulega wątpliwości, że było wielu, którzy skorzystali na tych przemianach, ale nie wszyscy. Tak jak zawsze.

Ja dekadę Gierka przeżyłem świadomie, więc pamiętam, jak to było. Gdy dziś patrzę na nią z perspektywy czasu, to widzę wyraźniej to, czego wtedy nie mogłem zauważyć, bo nie miałem porównania, szerszego spojrzenia. Polska otworzyła się wtedy na świat, ale było to otwarcie jednostronne. Znaczy to, że świat do nas przyszedł, ale my do tego świata pójść nie mogliśmy. A jeśli już, to tylko nieliczni. Mogliśmy więc oglądać go poprzez pośredników, którymi były rado i telewizja.

Propaganda gierkowska to było to, co najbardziej się udało w tamtym okresie i co działało. Trudno, by było inaczej, skoro miało się monopol na pokazywanie jak wygląda świat, a konkretnie Zachód, a tylko nieliczni mogli zweryfikować ten obraz. Zachód to było bezrobocie, inflacja i kryzysy, choćby takie jak kryzys naftowy z 1973 roku. U nas natomiast była pełna sielanka. Ja codziennie, idąc do szkoły, mijałem coś, co dzisiaj nazywamy billbordem, a na nim hasło umieszczone na mapie Polski: „Aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. To było na samym początku dekady.

W telewizji był Dziennik Telewizyjny, który zaczynał się o 19.30. Pierwsza część, informacyjna, trwała pół godziny. Po niej następne pół godziny, to była propaganda. W tej części informowano nas o tym, jakie to wielkie inwestycje realizuje rząd i jaką to potęgą gospodarczą jesteśmy. A byliśmy, według tej propagandy, 10-tą gospodarką świata. W radiu, w Jedynce, była audycja „Tu mówi Jedynka”, tak chyba się ona nazywała, od 16-tej do 19-tej. A w niej ciągle o tym, jak to na Zachodzie źle, jakie tam bezrobocie, inflacja i kryzysy. To wszystko przerywane muzyką, oczywiście w większości zachodnią. Tego słuchał człowiek codziennie i nie sposób było nie ulec. Wtedy nie było internetu. A dziś jest i robi ludziom wodę z mózgu. Coś się zmieniło?

Jednak propaganda to jedno, a życie to drugie. Trochę tych ludzi wyjeżdżało na Zachód i opowiadali jak tam jest. W końcu człowiek widział, że Zachód to coś lepszego, nie tylko z opowiadań, ale i z tego, że produkty zachodnie były lepsze niż polskie. Dżinsy marki „Odra” były zupełnie innej jakości niż te z Pewex-u, w którym można było kupować za dolary i inne waluty zachodnie. Tylko że tam na zakupy stać było tylko nielicznych.

Cechą charakterystyczną tej dekady, szczególnie jej pierwszej połowy, były tzw. czyny społeczne, czyli wykonywanie jakichś prac nieodpłatnie, często w niedziele lub przy wykorzystywaniu uczniów szkół średnich. Pachnie Koreą Północną? Mogły to być prace przy budowie drogi lokalnej lub sadzenie lasu. Obu tych prac doświadczyłem osobiście. Były też pochody pierwszomajowe, których unikanie, w przypadku uczniów, mogło skończyć się obniżoną oceną z wychowania obywatelskiego, jeśli wychowawca klasy był wredny. Krążył wtedy dowcip, że siła złotówki tkwi w cynie, w cynie społecnym, bo te monety były z cyny.

Problemy braku zbilansowania tej gospodarki pojawiły się szybko i próbowano sobie radzić z nimi nie tylko poprzez czyny społeczne. Jednym ze sposobów było okradanie ludzi z części ich zarobków. Zaczęto klepać monety kolekcjonerskie, przekonując ludzi, że to doskonała inwestycja na przyszłość, dla dzieci lub wnuków. Polegało to na tym, że część pensji można było odebrać w tych monetach. Wielu ludzi dało się na to nabrać, a rząd w ten sposób ściągał z rynku cześć gotówki, więc ludzie ci nie mogli już wydać tych pieniędzy w sklepach. Taką najsłynniejszą była moneta XXX LAT PRL. Jak nietrudno domyślić się, wydano ją w 1974 roku. Jej nominał to 200 zł. Była to moneta wykonana ze srebra próby 625, a więc niskiej. Standardowo tego typu monety, zwane bulionowymi, wykonuje się ze srebra próby 999. Ważyła ona 14,5 grama, podczas gdy monety bulionowe ważą 1 uncję, czyli 31 gramów. Bito ją w milionach egzemplarzy. Dziś jej wartość to około 40 zł.

Gierek chciał zbudować drugą Polskę. Po nim pojawił się pajac, który chciał budować w Polsce drugą Japonię. Później pojawił się klaun, który obiecywał drugą Irlandię. Najgorzej jest wtedy, gdy człowiek to wszystko pamięta.

Gomułka uprzemysławiał Polskę na koszt rolnictwa. Za jego kadencji obowiązywały rolników przymusowe dostawy, co oznaczało w praktyce, że rolnicy musieli dostarczać państwu określoną ilość płodów po cenie wyznaczonej przez to państwo. Nie muszę chyba dodawać, że cena ta była mocno zaniżona. Gierek zniósł te obowiązkowe dostawy, bo on zaczął modernizować Polskę na kredyt. Ta modernizacja polegała na tym, że były pieniądze i trzeba było je na coś wydać. Czasem były to inwestycje jak najbardziej sensowne, ale nie mniej często – bezsensowne. To było marnotrawstwo pieniędzy na niewyobrażalną wcześniej skalę. Budowano fabryki, nie zastanawiając się nad tym, czy ich produkty znajdą zbyt, a jeśli tak, to na jakim rynku i po jakiej cenie. Nie da się w ciągu dekady zrobić z narodu rolniczego, który nie miał tradycji handlowych, a więc swoich rynków zbytu i doświadczenia w produkcji – narodu mieszczańskiego. Dziś, owszem, mamy przykładowo montownię samochodów marki Volkswagen, ale ta firma ma swoje rynki zbytu od dziesiątków lat, od momentu tworzenia się rynku samochodów osobowych. Tylko w takim momencie jest możliwość zajęcia jego części dla siebie.

Problem polegał na tym, że kredyty brano w walutach zachodnich, głównie w dolarach i markach zachodnich, a trzeba było je spłacać w tych samych walutach. Natomiast produkcja fabryk wybudowanych za kredyty szła przeważnie na rynek tzw. demoludów lub krajowy, a z tego „chleba” nie było, tzn. nie było walut zachodnich. I tu jest pies pogrzebany. Problemy zaczęły się już w połowie dekady, gdy wprowadzono kartki na cukier, a nie, jak próbują niektórzy wmawiać, że w momencie, gdy na zachodzie wzrosły stopy procentowe. One wzrosły na początku lat 80-tych.

W tym momencie wypada sobie zadać pytanie: „Któż wymyślił taki misterny plan, by zadłużyć Polskę w sytuacji, gdy była ona w bloku wschodnim i po co?” Ktoś wiedział, że takie kredyty nie zostaną spłacone? Dlaczego? Bo Polska, odcięta od gospodarki światowej, od międzynarodowego rynku walutowego, była skazana na chroniczny niedobór walut, w których zaciągnęła kredyty. Rząd próbował sprzedawać na Zachód wszystko, co się dało kosztem rynku wewnętrznego. To musiało, prędzej czy później, doprowadzić do niezadowolenia społecznego w postaci protestów czy strajków. Te protesty czy strajki były wywoływane sztucznie, ale powód był jak najbardziej prawdziwy, więc i one same sprawiały wrażenie spontanicznych. A protesty to pretekst do wzięcia tego wszystkiego za mordę, czyli stan wojenny. Po nim dekada Jaruzelskiego, w której robiono wszystko, by nie naprawić tej gospodarki. W tym momencie już nietrudno było przekonać niezadowolonych, że socjalizm się nie sprawdził, że był „be”, że „nur Kapitalismus”, że te wszystkie wybudowane za Gierka fabryki nic nie warte i że trzeba je sprzedać za tyle, ile ktoś chce za nie zapłacić. Dziś już wiemy, że Sozialismus w Chinach ma się dobrze, ale ten chiński jest podłączony do światowej gospodarki, a polski nie był i dlatego musiał polec. Dziś też wiemy, że Balcerowicz to zwykły „profesor”, który firmował coś, czego być może sam nie rozumiał, ale ktoś mu powiedział, co ma mówić i stał się twarzą planu Balcerowicza.

Zapewne i Gierek nie wiedział, co było grane. On tylko to wszystko firmował. Ale kto wtedy wiedział? Wiedział ten, który to planował i wiedział, jaki będzie efekt końcowy. A efekt końcowy był taki, że po 1989 roku nowy rząd dostał propozycję nie do odrzucenia: „Kredyty zostaną umorzone, przynajmniej ich część a spłata pozostałych rat odroczona, ale będziecie robić to, co my uznamy za stosowne. A my uznajemy za stosowne zlikwidowanie całego waszego przemysłu, który powstał za nasze pieniądze i uzyskanie nieograniczonego dostępu do waszego rynku. Jak się nie zgodzicie to wynocha. Przyjdą inni.” Rząd oczywiście nie poddał się do dymisji, bo to i tak niczego by nie zmieniło. Na nic rozdzieranie szat. To już raz przerabialiśmy, to nie działa.

I takim to sposobem dotarliśmy do obecnej rzeczywistości. A zaczynało się tak optymistycznie, wychodziliśmy z zaścianka, byliśmy dziesiątą potęgą gospodarczą świata. Niektórzy zresztą do dziś wierzą w te bzdury i w to, że cały ten projekt nie udał się z powodu błędów i niekompetencji niektórych decydentów. Jednym słowem, że pomysł był dobry tylko wykonanie złe. I z tym po części zgadzam się. Pomysł był bardzo dobry i wykonanie było bardzo dobre. Tylko że ja mam na myśli zupełnie coś innego.

6 thoughts on “Gierek

  1. A propos filmu Gierek, to zabawna jest kariera Żyda, który gra główną rolę. Ani nie jest podobny, ani nawet nie jest prawdziwym aktorem, raczej klaunem. Ale robi karierę i zarabia. Drugi taki przykład to pewien bokser, który ostatnio zasłynął tym, że pojawił się z szefem mafii na otwarciu gali. To jest przykład dwóch Żydów o ilorazie inteligencji na granicy upośledzenia umysłowego, którzy mimo to brylują w mediach i robią kasę. I to jest prawdziwy klucz do sukcesu w Polsce – pochodzenie.

    Like

    • No właśnie! Nie jest aktorem, nie jest podobny, nawet nie trudzono się, by go ucharakteryzować i nawet nie starano się, żeby dobrać aktorkę, która choć trochę będzie przypominała żonę Gierka. I jeszcze pojawia się bardzo krytyczna recenzja Tomasza Raczka, który pewnie też jest Żydem. I to jest właśnie Polska.

      Like

    • To prawda, że Jaruzelski rył pod Gierkiem i doprowadził do jego upadku, ale Jaruzelski to tylko kukiełka, którą kierował ktoś inny z tylnego siedzenia.

      Like

Leave a comment