Parę dni temu na kanale „cepolska” zamieściłem komentarz, w którym pisałem, że to nie wysokie podatki decydują o kondycji polskich przedsiębiorców, tylko brak dostępu do rynku, wynikający ze zbyt wysokiej ceny oferowanych przez nich towarów, co jest spowodowane polityką cenową tych, którzy tym rynkiem rządzą. Komentarz został usunięty. Zapewne z jakichś powodów okazał się niewygodny. A skoro tak, to może warto ten temat przybliżyć.
Mówią, że podatki w Polsce są wysokie. Wszystko zależy od punktu siedzenia. Zapewne dla tych, którzy zarabiają mało są wysokie, ale dla takich programistów, informatyków, lekarzy czy ludzi z branży farmaceutycznej i pewnie wielu innych raczej nie. Nawet dla takich fryzjerów chyba nie. Kiedyś było ich mało, a teraz salony czy zakłady fryzjerskie mnożą się jak grzyby po deszczu. Zupełnie inaczej wgląda sytuacja tych, którzy zajęli się handlem. Dla nich podatki są wysokie.
Generalnie jest tak, że branże, których nie da się zautomatyzować, zmonopolizować, i które wymagają bezpośredniego kontaktu z klientem lub specjalistycznej wiedzy, te branże jakoś sobie radzą na rynku. W przypadku handlu słyszymy narzekania, że zagraniczne supermarkety i sieci handlowe są zwolnione z podatków, a polscy przedsiębiorcy – nie i to decyduje o ich przewadze konkurencyjnej na rynku. Znaczy, że wysokie podatki a szczególnie ZUS są gwoździem do trumny polskiej przedsiębiorczości i gdyby nie one, to ta polska przedsiębiorczość kwitłaby. Tak bredzi Korwin-Mikke, Michalkiewicz, Sadowski z jakiegoś Centrum Adama Smitha czy Gwiazdowski i pewnie jeszcze paru innych.
Wszyscy ci panowie są w takim wieku, że powinni dobrze pamiętać lata 90-te, a zwłaszcza ich pierwszą połowę. Wtedy prywatny handel rozwijał się. Nie straszna mu była wysoka inflacja i podobne odsetki od kredytów. Starczało tym ludziom na podatki i na ZUS, a ich wysokość była proporcjonalnie taka sama jak obecnie. Co więcej, były jeszcze pieniądze na inwestycje. Dlaczego było tak dobrze, a dziś jest tak źle? Bo wtedy rynek, cały rynek, należał do tych przedsiębiorców. Nie mieli konkurencji z zagranicy.
Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy zagraniczne firmy zaczęły przejmować polski rynek. „Polski” rząd wydatnie im w tym pomagał. Nie tylko poprzez zwolnienia od podatków, ale również poprzez ustawę o przetargach, wedle której jedynym kryterium, decydującym o wyborze oferenta była cena. Z pozoru wygląda to na dbanie o finanse państwa, ale tylko z pozoru. Wiadomo, że w wielu branżach firmy państwowe stanowią łakomy kąsek, bo składają duże zamówienia. Ponieważ w Polsce zlikwidowano wszelką produkcję, to polskie firmy handlowe są zależne od dostaw z zagranicy. Nietrudno więc domyślić się, że polski oferent będzie miał wyższą cenę niż zagraniczny. Ktoś może się w tym miejscu oburzyć, że jak to tak!Tak preferować obcych, a nie swoich. Tak to jest możliwe, ponieważ w Polsce rządzą Żydzi, a dla nich Polacy są obcy i trzeba ich niszczyć, bo to jest Polin, a nie Polska, jak jeszcze wielu naiwnie sądzi.
Podobnie wygląda sytuacja na rynku ogólnym. Polscy właściciele sklepów czy hurtowni konkurują z zachodnimi supermarketami czy sieciami typu Biedronka, Lidl, Kaufland, Rossmann itp. Nawet niektórzy klienci wiedzą, że taka Biedronka to sieć portugalska. Taaak. Portugalczykiem to może być trener naszej piłkarskiej reprezentacji. Biedronka należy do portugalskiego Żyda, tak jak Lidl do austriackiego, a Kaufland do niemieckiego, choć podobno jeden i drugi ma tego samego właściciela. Nie wiem tylko czy należą do niemieckiego, czy – do austriackiego Żyda. Wydawałoby się, że w tych trudnych czasach małe sklepy spożywcze nie mają racji bytu. A jednak! Sieć Żabka rozwija się dynamicznie. W 2020 roku przybyło jej w Polsce 1000 sklepów. Ostatnie reklamy hot-dogów i kanapek w tej sieci to m.in.: Kurczaker, Wołowiner. – I wszystko jasne!
Dlaczego polskie małe sklepy nie sprostały konkurencji większych, a Żabce nie groźne wielkie sieci? Bo Żabka to też jest sieć. Czy więc te polskie małe sklepy nie mogły połączyć się i stworzyć własną sieć? A po co sieć? Bo ona może dokonywać zakupów na większą skalę i tym samym jej cena zakupu jest niższa i niższa jest cena sprzedaży dla klienta końcowego. To podstawowa zasada handlu: im więcej kupujesz, tym niższa cena zakupu. Im większe obroty, tym niższa marża i tym samym niższa cena końcowa dla klienta. Proste? Proste, tak jak wtedy, gdy coś tam stoi. No właśnie! A jak nie stoi, to jest wielki problem. I dokładnie jest taki sam wielki problem z cenami. Jak mamy niską cenę zakupu, to wszystko jest proste, a jak – nie, to wtedy jest problem.
Gdy pd koniec lat 90-tych zaczęła pojawiać się zachodnia konkurencja, to polskie sklepy nie potrafiły jej sprostać. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że miały wyższe ceny sprzedaży. Zachodnie miały niższe i bogatszy asortyment. Klienci masowo przechodzili do tych zachodnich supermarketów, sieci i w końcu do galerii handlowych. I jeszcze psioczyli na polskich sprzedawców, że tacy pazerni, bo drożej sprzedają, czyli że muszą mieć większą marżę. W rzeczywistości mieli mniejsze marże i mniejsze zyski.
Jak to działa? Załóżmy, że wyprodukowanie serka homogenizowanego kosztuje producenta 20gr. Sprzeda on go wielkiej sieci, czy hurtowni za 40 gr. Sieć ustawi sobie cenę sprzedaży na 1,20 zł. Zysk 80 gr. Drobny czy nawet średni sklepikarz kupi ten serek w hurtowni za 80 gr. Żeby mieć cenę sprzedaży taką samą jak sieć, musiałby mieć tylko 40 gr. marży. Przy jego niewielkich obrotach nie wypracuje zysku koniecznego do pokrycia wszelkich kosztów. Musi podnieść cenę. Gdyby chciał mieć zysk taki jak sieć, musiałby ustalić cenę końcową na 1,60 zł. W sieci 1,20 zł, a u niego 1,60 zł. Musi się gimnastykować. Nie może mieć takiej samej ceny jak sieć, ale też nie może mieć takiej samej marży. Próbuje 1,30 zł a może 1,40 zł. Niewiele to daje. Małe obroty, mała marża – droga prosta do bankructwa lub zadłużania się, co na jedno wychodzi.
To jest przykład hipotetyczny. Dla jasności pominąłem też podatek VAT. Chodziło mi tylko o pokazanie mechanizmu i tego jak działa handel. Podałem wysokie marże, bo w branży spożywczej muszą takimi być ze względu na stosunkowo duże straty: psucie się żywności i jej przeterminowanie. Zdawałoby się, że jedynym rozwiązaniem jest łączenie się sprzedawców i dokonywanie wspólnych, większych zakupów, by uzyskać niższą cenę zakupu poszczególnych towarów. Tak to tłumaczył kiedyś Michalkiewicz na jednym ze spotkań ze swoimi czytelnikami. Gdy jeden ze słuchaczy stwierdził, że to w przypadku Polaków niemożliwe, to Michalkiewicz stwierdził, że „jak tak, to tak”, sugerując tym samym, że faktycznie wina jest po stronie przedsiębiorców. Tyle że tak to nie działa i Polacy nie są tu niczemu winni. Łączenie się kilkunastu czy kilkudziesięciu sklepów oznacza, że takim tworem zarządzałoby kilkanaście czy kilkadziesiąt osób. To jest niemożliwe. Gdyby to było możliwe, to w spółkach akcyjnych rządziliby wszyscy akcjonariusze, a rządzi najczęściej jakiś zarząd lub ci, którzy mają pakiet kontrolny akcji. Innym problemem byłoby magazynowanie takiej ilości towaru. Małe sklepy miały małą powierzchnię magazynową. Wymagałoby to stworzenia własnej hurtowni. Jej wynajęcie to koszt. Rozdzielanie towaru na poszczególne sklepy, to zatrudnienie dodatkowych ludzi. To kolejny koszt.
Takie pomysły pojawiały się pod koniec lat 90-tych, gdy już było widać narastające zagrożenie ze strony firm zachodnich. Sam uczestniczyłem w jednej takiej próbie stworzenia grupy zakupowej, więc wiem, co mówię, w odróżnieniu od Michalkiewicza, który jest dziennikarzem i w tych sprawach teoretyzuje. Kiedy na początku lat 90-tych powstawały polskie firmy, to na tyle się rozrosły, że pod koniec tej dekady wiele z nich przekształciło się w hurtownie i supermarkety. Dlaczego więc nie sprostały konkurencji? Zapewne byli tacy, którzy przeznaczali zarobione pieniądze na konsumpcję czy jakieś nietrafione inwestycje, ale większość dbała o rozwój swoich firm. Tym powodem, który położył polski handel była cena zakupu.
Wiadomo, że te wszystkie zachodnie sieci, które weszły do Polski były w rękach Żydów. Handel to ich domena od początku. Jest to kluczowa dziedzina gospodarki, bo najszybciej generuje kapitał i od niego zależni są producenci i ten kto ma sieć sprzedaży decyduje o wszystkim: czy przyjmie towar danego producenta, czy umieści go w atrakcyjnym miejscu, czy wyeliminuje konkurencję producenta danego towaru itp. Ten kto ma taką sieć, kto zajmuje się dystrybucją towarów na cały kraj, ten decyduje też o tym, komu sprzedaje i w jakiej cenie. Eliminacja więc odbywa się w ten sposób, że temu, kogo chce się pozbyć z rynku, daje się wyższą cenę sprzedaży niż innym. Może więc być tak, że nawet stosunkowo niewielka firma utrzyma się, jeśli dostanie odpowiednią cenę zakupu. I tak wyeliminowano polskie firmy. A z tych, które zostały, to bynajmniej nie wynika, że ci ludzie okazali się bardziej przedsiębiorczy, mądrzejsi, potrafili dostosować się do zmieniających warunków. W większości tych firm właścicielami są Żydzi. Po 1989 roku tacy cinkciarze i temu podobni zakładali hurtownie. A kto mógł być cinkciarzem w PRL-u? Przeważnie Żyd, jakby ktoś nie wiedział. Bo kogo innego dopuszczono by do obrotu pieniądzem? Handel walutami był oficjalnie zabroniony, ale już ich posiadanie – nie. Więc ogłoszenie w gazecie: „powracającemu z zagranicy sprzedam”, oznaczało, że sprzedam za dolary lub marki.
Mając odpowiednią ceną zakupu można całkiem nieźle sobie radzić na rynku, nawet przy stosunkowo niewielkich obrotach. Dlatego ten czynnik jest ważniejszy niż podatki i ZUS. Cena decyduje o dostępie do rynku, dzięki czemu firma generuje odpowiednie zyski pozwalające na opłacenie wszelkich kosztów. Skupianie się na podatkach i ZUS, to odwracanie kota ogonem. A dlaczego te wszystkie Korwiny, Michalkiewicze, Gwiazdowskie, Sadowskie uczepili się tych podatków? Dla odwrócenia uwagi, żeby przypadkiem ktoś nie zorientował się, że to nie państwo jest wszystkiemu winne, że jest jeszcze ktoś groźniejszy od tego państwa i że cały ten ich liberalizm to pic na wodę fotomontaż. Inna sprawa, że podatki dlatego są tak wysokie i uciążliwe dla wielu, w porównaniu z innymi krajami, bo polski rząd, to rząd żydowski. I tak jest od 1989 roku, a i wcześniej było podobnie. Ten rząd gardzi polskim podatnikiem i ustami żydowskiego premiera daje do zrozumienia, że Polacy mają pracować za miskę ryżu.
Nie zawsze jednak musi to działać w ten sposób, że jedynym instrumentem jest cena. Johann Frey (Ahasver) napisał w kwietniu 1917 roku w Zurychu memoriał, który odkryto w 1919 roku i opublikowano w Gazette de Lausanne w dniach 30 września, 2 i 4 października. Poniżej jego fragment, a więcej na blogu „Niemcy i Żydzi”.
„Bez agentów żydowskich niemieckie towary nie byłyby zdobyłyby rynku światowego. To samo poczucie rzeczywistości, ten sam duch przedsiębiorczy, ta sama zdolność przystosowywania się i ujmowania klienta, stare zrozumienie wielkiej wartości wciąż rosnącego obrotu, gdyby nawet chwilowo koszty produkcji przewyższały ceny sprzedaży, ta sama łatwość kredytu, to samo zrozumienie konieczności unieszkodliwienia konkurencji – oto, co żydów robi naturalnymi sprzymierzeńcami Niemców w ekonomicznym podboju świata.”
A więc można jeszcze sprzedawać towar poniżej kosztów produkcji, by wyeliminować konkurencję. Gdy już jej zabraknie, to ceny podniesie się, by zrekompensować straty. Tak można działać, gdy rządzi się handlem i finansami. Kredyt też nie dla wszystkich jest na takich samych warunkach. Tak było ponad 100 lat temu i zapewne nie zaniechano tych praktyk. A naiwnym wmawia się, że wolny rynek, wolna konkurencja, a tym, którym nie powiodło się, że nie poradzili sobie, że takie reguły gry, że muszą sobie poszukać innego miejsca lub nawet wyjechać z kraju, jak sugerował im swego czasu „naczelnik” państwa.