Pozytywizm

Jak już wcześniej wspomniałem, okres po powstaniu styczniowym, to najważniejszy okres w dziejach narodu polskiego. Ten okres nazywa się pozytywizmem. Sama nazwa pochodzi od łacińskiego positivus – oparty, uzasadniony. Jest to system filozofii pozytywnej. Wikipedia tak o nim pisze:

„Pozytywizm – kierunek w filozofii i literaturze zainicjowany przez Auguste’a Comte’a w drugiej połowie XIX wieku (Kurs filozofii pozytywnej). Został rozwinięty przez J.S. Milla oraz H. Spencera. Podstawowa teza pozytywizmu głosi, że jedyną wiedzą jest wiedza naukowa. Ta może być zdobyta tylko dzięki pozytywnej weryfikacji teorii za pomocą empirycznej metody naukowej. Pozytywizm podkreśla znaczenie wiedzy empirycznej i naukowości, a wzorem są w nim nauki przyrodnicze. Pozytywizm przeważnie odrzuca istniejące religie jako zabobony oparte na fikcjach, choć sam Comte proponował zastąpienie ich przez humanistyczną religię ludzkości. Prekursorem pozytywizmu był brytyjski empirysta i sceptyk David Hume.”

Z kolei w Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN (1962-69) można przeczytać:

»Pozytywizm Polski, pozytywizm warszawski – prąd umysłowy i społeczny rozwijający się 1864-90 w kręgach inteligencji i liberalnej burżuazji polskiej na gruncie zespolenia pozytywizmu jako koncepcji światopoglądowej z programem społeczno-narodowym, opartym na ideach pracy organicznej i realizmu politycznego, tzn. przejściowego przynajmniej pogodzenia się z utratą samodzielnego bytu państwowego i rozwijania aktywności gospodarczej i kulturalnej. Na czoło ruchu pozytywistycznego wysunęli się i główną rolę w kształtowaniu jego ideologi odegrali wychowankowie Szkoły Głównej, a zwłaszcza A. Świętochowski, B. Prus, P. Chmielowski, J. Ochorowicz oraz K. Kraushar , W. Smoleński i wielu innych.

Skupili się oni wokół „Przeglądu Tygodniowego” (zał. 1866 przez A. Wiślickiego), który stał się organem teoretycznym p.p., reprezentującym jego najbardziej postępowe i radykalne tendencje światopoglądowe i społeczne. Później pojawiły się bardziej umiarkowane pisma pozytywistyczne „Niwa” (1872), „Ateneum” (1876), „Nowiny” (1878), „Prawda” (1881). Pozytywizm polski był nie tyle ruchem filozoficzno-naukowym, ile publicystyczno-literackim i polityczno-społecznym; głównymi jego rzecznikami byli literaci i publicyści.

Pozytywiści głosili odwrót od romantyzmu zarówno w literaturze, jak i w polityce i ideologii; w imię postępu społecznego zwalczali umysłowe, społeczne i ekonomiczne zacofanie kraju; występowali z hasłem „pracy u podstaw” (tj. nad ludem i dla ludu), a zwłaszcza krzewienia wśród ludu oświaty i kultury, niesienia pomocy klasom upośledzonym w mieście i na wsi; walczyli o demokratyzację stosunków społecznych, świecki światopogląd, emancypację kobiet, równouprawnienie Żydów; domagali się reformy wychowania i intensywnego rozwijania „nauk pozytywnych”, zwłaszcza przyrodniczych; uwydatniali zadania spoleczno-wychowacze i możliwości poznawcze literatury; postulowali utylitarystyczną ocenę wszelkiej sztuki.

Od lat 80-tych dynamizm i postępowość społeczna pozytywizmu polskiego zaczęły słabnąć, a akcenty krytyki społecznej zanikać ustępując miejsca solidarystycznemu programowi społeczno-narodowemu.«

Na podstawie powyższych cytatów widać, że na świecie był to prąd filozoficzny, czy filozoficzno-naukowy, bo odnosił się do metodologii nauk, zwłaszcza nauk przyrodniczych. W Polsce natomiast był to prąd umysłowy i społeczny. Interesujące podejście do pozytywizmu polskiego przedstawia w swojej książce Historia Żydów w Polsce (1919) Teodor Jeske-Choiński. Poniżej fragmenty:

»Rok 1863 należy, jak wiadomo, do chwil przełomowych w ewolucji myśli narodu polskiego.

Zwyciężony po raz trzeci naród, oprzytomniawszy po odniesionej klęsce, zaczął szukać nowych dróg w walce o prawo do istnienia, nowych środków do wzmocnienia rozbitego organizmu.

Po roku 1863 zaczęły padać słowa: rozsądek, życie zwyczajne, nauka, specjalne wykształcenie, praktyczność, handel, przemysł, fabryki, technika itd., z których złożyły się powoli nowe hasła, skleił się nowy program myśli narodowej. Program ten wskazał wyraźnie lwowski „Dziennik Literacki”, gdy mówił: „Główną podstawą duchowego rozwoju w narodzie jest bogactwo materialne, powiększywszy bowiem na tej drodze dobrobyt ogólny, będziemy mogli krzewić oświatę itd.”.

Trzeźwość w poglądach była główną treścią nowego programu. Entuzjastyczne wzloty i marzenia romantyczne rozwiały się, jak rozwiewa się mgła poranna, gdy słońce wzejdzie, wyobraźnia usunęła się w cień, ustępując miejsca rozsądkowi. Rozsądek zapanował nad myślą polską.

Rozsądek ten rezonował: Zawiodło nas powstanie kościuszkowskie, nie wróciły nam pełnej swobody wojny napoleońskie, resztki naszej wolności politycznej zdruzgotała rewolucja listopadowa, zmiażdżył nas ostatecznie rok 1863. Więc oto nadszedł teraz czas zerwania z tradycjami Polski szlacheckiej i skierowania całej myśli narodowej w łożysko pracy cichej, spokojnej, praktycznej, tzw. pracy u podstaw, „organicznej”; zamiast pobrzękiwać bezsilną szablą, trzeba jąć się księgi, cyrkla, łokcia, miarki, młota – uczyć się dużo głównie w kierunku praktycznym, który by zapewnił narodowi dobrobyt, mocną podwalinę ekonomiczną, a reszta znajdzie się sama.

Tak rezonowało nowe pokolenie.

By nadać powagi temu rezonowaniu, trzeba było poszukać jakiejś doktryny, jakiejś teorii, na której by się rozsądek mógł oprzeć. Nie potrzeba było jej tworzyć, była już bowiem gotowa, wchodziła sama w ręce szukające.

Wiemy, że w pierwszej połowie XIX w. podniósł głowę stary buntownik nasamprzód we Francji i Anglii (około r. 1840), a następnie w Niemczech, i wiemy, iż ten buntownik kłócił się znów z Objawieniem i z ideami wrodzonymi. Pyszny rozum ludzki sięgnął znów po buławę w krainie ducha. W wieku XVIII nazywał się on we Francji encyklopedyzmem, a później, w całej Europie, pozytywizmem i ewolucjonizmem.

Tego pozytywizmu i ewolucjonizmu uczepiła się popowstaniowa młodzież, popularyzując w Polsce: Comte’a, Darwina, Drapera, Milla itd. Galicja jednak, pchnięta przez swoje warunki w kierunku politycznym, wycofała się rychło z szermierki ideowej. Poznań, zajęty walką o byt powszedni i obronę elementarnych praw narodowych, nie miał ani czasu, ani ochoty do tworzenia nowego światopoglądu. Rola ta przypadła po roku 1863 Warszawie, odciętej od wszelkiej polityki i praktycznej działalności społecznej.

Z dniem 7 stycznia 1866 roku zaczął Adam Wiślicki wydawać w Warszawie tygodnik pt. „Przegląd Tygodniowy”, który stał się głównym organem młodego pokolenia, wstępującego w szranki pracy dziennikarskiej i literackiej.

„Przegląd Tygodniowy” nie zarysował się od razu wyraźnie, bo w szeregach jego współpracowników nie było aż do roku 1870 bojowca ideowego, urodzonego polemisty, który by mógł poprowadzić żądną nowinek młódź w boj „przeciw zwietrzałym przesądom”.

Ten bojowiec ukazał się dopiero przy końcu 1870 roku. Był nim Aleksander Świętochowski. Stanął on na polu walki w pełnym rynsztunku szampiona wprawnej ręki. Bardzo bogato wyposażył go los do rzemiosła polemisty, dał mu bowiem niezwykle cięte, kłujące jak ostrze szpady, kąsające pióro, giętkość słowa, siłę logiki i argumentacji i ową fanatyczną wiarę w swoje przekonania, bez której żaden bojownik ideowy nie oddziaływa na szerokie masy.

Ponieważ wszelka robota reformatorska zaczyna się wszędzie i zawsze od oczyszczenia terenu, od usunięcia gruzów przeszłości i od spychania z zajętych stanowisk tak zwanych powag chwili, ponieważ żwawa młodzież woła: place aux jeunes! (miejsce dla młodych – przyp. W. L.), rzucił się Świętochowski na starszych pisarzów, autorów i publicystów, z rozmachem bojownika, i bezwzględnością. Adam Pług, Edward Lubawski, Wacław Szymanowski, Józef Ignacy Kraszewski, Paulina Wilkońska, Jan Zachariasiewicz, Felicjan Faleński, Józef Kenig, Chęciński, Lewestam, Aleksander Tyszyński, Adam August Jeske i inni, przeszli przez rózgi chłosty krytycznej.

Nowi pisarze, zwący się pozytywistami, dążyli do następujących celów: 1) jako nauczyciele społeczni do powszechnego dobrobytu kraju, wierząc, że bogactwo materialne da narodowi moc odporną, uzbroi go przeciw żarłoczności jego zwycięzców, zalecali handel, przemysł, nauki techniczne i mrówczą, mozolną „pracę u podstaw”; 2) jako naśladowcy ruchu pozytywistycznego Europy Zachodniej wysunęli na pierwszy plan wiedzę, wierząc w jej wszechmoc, a uznając tylko tę wiedzę, która się oparła na doświadczeniu i eksperymencie; głównie nauki ścisłe były ich ulubieńcami; 3) obcięli literaturze pięknej skrzydła fantazji, zakreślili jej ciasne granice użyteczności, zrobili z niej powolną sługę życia praktycznego; 4) wprowadzili do spraw żywotnych kwestię kobiecą, czyli emancypację płci, zwanej słabą.

Zarzucano im swego czasu brak patriotyzmu, był to jednak zarzut niesłuszny, byli oni bowiem dobrymi obywatelami kraju, pragnęli jaśniejszej, lepszej doli nieszczęśliwego narodu, do którego należeli. Życzyli dobrze swojemu narodowi, ale rozkochali się zanadto w wiedzy, usunąwszy ze swojego programu religię, tradycję, charakter rasy słowiańskiej i uczucia. Był czas, kiedy w Warszawie deklamowali wszyscy, chcący uchodzić za bardzo mądrych inteligentów: wiedza, wiedza, ona jedna, tylko ona nas zbawi! Kto ośmielił się nie podzielać tego zachwytu, był zahukany: wstecznik, obskurant, mamut, głupiec, nieuk!

Za bardzo uczonych mieli się młodzi publicyści, chociaż nie byli uczonymi mędrcami, co potwierdził Piotr Chmielowski w swoim „Zarysie literatury polskiej z ostatnich lat dwudziestu”: Chmielowskiemu można wierzyć, bo był sam pozytywistą, należał do sztabu reformatorów. Pisał on: „Powoli, bardzo powoli dowiadywało się nowe pokolenie o świetnych zdobyczach nauki nowożytnej lub o potężnych prądach, nurtujących umysłowość europejską. Z półsłówek, z gazeciarskich nowinek dowiedzieliśmy się o Erneście Renanie, jako autorze „Początków Chrześcijaństwa”, młodzież słyszała coś z boku, domyślała się, ale wiedziała tylko po wierzchu i z nazwiska. O teorii Darwina jej zwolennicy nie mieli z początku dokładnego pojęcia. Gdy się w młodym kółku zgodzono powszechnie na metodę eksperymentalną, znano tylko środek badania, nie zaś jego treść i rezultaty. Było wiele przeczucia, wiele mglistych obrazów, goniło się za wielu majakami, sądząc, że chwyta się kraj szaty, okrywającej prawdę. Wśród takiego położenia zaczęto coraz częściej wspominać o pozytywizmie. Naturalnie, gruntownej znajomości nie było natenczas u nikogo. Znalazło się kilku, co powodowani sumiennością, zajrzeli do źródła, skąd mądrość płynęła, odczytali sobie, jeśli nie samego Comte’a, to Littre’ego i nabrali mniej więcej dokładnego pojęcia o metodzie i całości nauki pozytywistycznej, ale znaczna większość zadowoliła się naprędce gdzieś pochwytanymi frazesami, modelując je według upodobania i według potrzeby”.

Trzeba tupetu młodości, aby się z takim marnym bagażem wiedzy mianować kapłanem wiedzy i nazywać starsze pokolenia mamutem, wstecznikiem, głupcem, osłem itp. Tylko młodość potrafi taką sztukę…

Nie chrześcijańscy autorzy, publicyści, uczeni, kupcy i przemysłowcy korzystali z tego przewrotu, lecz Żydzi. Pozytywizm warszawski włączył do swojego programu doktrynę asymilacji żydowskiej. Prawie wszyscy „postępowcy” owego czasu (po roku 1870) byli filosemitami, bratali się z Żydami, dopuszczali ich do współpracownictwa w swoich pismach. Oni to wyhodowali grupę literatów i dziennikarzy żydowskich, piszących po polsku, których prasa polska nie znała przed rokiem 1863.

Prąd przychylny Żydom znalazł także zastosowanie plastyczne w powieści. Prądem w tym kierunku szła Eliza Orzeszkowa, w pierwszej połowie swojej działalności autorskiej przekonana, gorliwa pozytywistka, krzewicielka tzw. „trzeźwych” poglądów. Już w powieści pt. „Na prowincji” naszkicowała „sympatycznego” karczmarza Szlomę, a w „Panu Grabie” starała się wytłumaczyć drapieżną chciwość lichwiarza Wigdora. Trzy powieści poświeciła typom żydowskim: „Eli Makower”, „Meir Ezofowicz” i „Mirtala”. Oprócz tego napisała w r. 1882 broszurę pt. „O Żydach i kwestii żydowskiej”, w której broniła z adwokacką iście swadą i kazuistyką swoich poglądów.

Tylko trzy wady dostrzegła Orzeszkowa w psychologii żydowskiej: „1) nieuczciwość tak w handlu, jak we wszystkich interesownych stosunkach, nieuczciwość, noszącą trywialną, ogólnie przyjętą nazwę szachrajstwa; 2) pychę, czyli arogancję, która rozśmiesza, a najczęściej drażni, oburza; 3) odrębność, wyrażającą się strojem, mową, fanatyzmem religijnym, organizacją wewnętrzną czyniącą ich w organizmie społecznym ciałem obcym i wielostronnie szkodliwym”.

Na te trzy „przywary” żydowskie znała Orzeszkowa tylko jeden środek – oświatę, wiedzę. Według niej wiedza, to potęga najwyższa; niczym w porównaniu z nią: religia, tradycja rasy, atawizm, patriotyzm, wychowanie. Ona tylko jedna wytrzebi z ludzkości wszystkie wady, przesądy, zawiści, nienawiści, egoizmy, odrębności.

Bardzo słusznie zauważyła Orzeszkowa w swojej broszurze, powołując się na Herberta Spencera, że nie sam tylko handel żydowski plami się nieuczciwością, że handel nowoczesny w ogóle nie ma nic wspólnego z czystością sumienia. Sługą Mamona jest, a Mamon drwi sobie z takich pęt jak uczciwość i honor. Ale zapomniała, albo nie wiedziała, że odnosi się to tylko do handlu nowoczesnego, od połowy wieku XVIII począwszy i że tę ogólną demoralizację handlu spowodowali dopiero Żydzi, wprowadziwszy do niego środki i metodę tzw. „czystego kapitalizmu”, czyli sztukę gromadzenia pieniędzy bez względu na jakość towaru i na sposób zdobywania złota. Dopóki etyka chrześcijańska wpływała na prawodawstwo narodów chrześcijańskich, nie śmiał stan kupiecki posługiwać się dzisiejszymi sztukami i sztuczkami, ciężkie bowiem kary powstrzymywały jego chciwość. Gdy chrystianizm zaczął tracić swoją powagę (w połowie XVIII stulecia) nasamprzód w Anglii, potem we Francji itd. nauczyli się kupcy chrześcijańscy, bezwzględności „wolnego handlu”, „wolnej konkurencji” od Żydów, co wykazał, dowiódł Werner Sombart w swym dziele pt. „Żydzi”.

Sprzyjał także Żydom Aleksander Świętochowski. W jednej z trzech nowel pt. „O życie” (1879 r.) litował się nad Żydówką „Chawą Rubin”, a litował się ze względów szczególnego rodzaju. „Gdy na pola nasze spadnie szarańcza – mówił – bolejemy tylko nad zrządzonym przez nią spustoszeniem lub radujemy się jej zgubą. Nie umiemy jednak odczuć ani jej radości, gdy nas niszczy, ani jej boleści, gdy sama zginie. W podobnym stosunku znajdujemy się często do ludzi. Jeśli jakiś ich gatunek uznamy za obcy i szkodliwy, uwzględniamy w losach tylko nasze uczucia, nie dbając o to, że nasza boleść jest radością tych istot, a nasza radość ich boleścią”.

Tylko doktryna, oderwana od życia, może się zdobyć na tego rodzaju argumentację. Jako szampion pozytywizmu warszawskiego, który chorował na humanitaryzm bez zastrzeżeń, uważał sobie Świętochowski za obowiązek być tolerantem dla wszystkiego i dla wszystkich i doszedł do absurdu. Bo absurdem należy nazwać uwzględnianie radości szarańczy, niszczącej owoce pracy ludzkiej, tygrysa, lwa, szakala, pożerających z rozkoszą niewinną gazelę, żmii, zabijającej inną istotę żyjącą, wyzyskiwacza, oszusta, lichwiarza, niszczącego każdego, kogo omota swoimi bezlitosnymi mackami. Tylko naiwna doktryna mogła nakazać cieszyć się radością wroga cudzego dobra i życia i litować się nad jego bólem, gdy go spotka zasłużona kara.

Przez długi szereg lat był Świętochowski obrońcą Żydów, rzecznikiem asymilacji. Swoim nazwali go Żydzi, tłumnie garnęli się pod sztandar jego tygodnika („Prawda”) publicyści żydowscy, piszący po polsku.

Jak wszyscy pozytywiści warszawscy, wierzył także Prus w niezawodną moc oświaty, wiedzy, idei postępowych, dodawszy do tej recepty ze swojej strony jeszcze pobłażliwość i miłość. Dobre serce miał, wiadomo, naturą prawą był, na wskroś uczciwą. Ale dobrym sercem i uczciwością nie pokonywa się tradycji religijnych i narodowych długiego szeregu pokoleń, zwłaszcza gdy sobie jaki naród nie życzy zmiany starej skóry na nową.

Sprzyjał także Żydom Michał Bałucki, krakowski powieścio- i komediopisarz (ur. 1837 r.), co potwierdza jego powieść pt. „Żydówka”.

Oprócz pisarzów polskich, należących do pozytywizmu, podniecali chrześcijan do asymilacji z Żydami pisarze żydowscy, posługujący się językiem polskim.

Znalazło się w gromadzie warszawskich autorów i publicystów dwóch, którzy podjęli się walki (od roku 1882) z Żydami. Jan Jeleński i Teodor Jeske-Choiński byli zadeklarowanymi antyżydami. Pierwszy, utalentowany i pracowity publicysta był typem antyżyda „instynktowego”. Odczuwał on doskonale Żyda, widział jego szkodliwość społeczną i ekonomiczną, na którą zwracał głównie uwagę. On to, praktyczny, trzeźwy, ruchliwy, jest twórcą sklepów chrześcijańskich, ojcem późniejszego ruchu spółdzielczego, za co należy mu się trwała, wdzięczna pamięć narodu. Drugi dopełniał pierwszego, jako teoretyk kierunku. Za ten antyżydyzm byli obaj przez „oświeconą, postępową Polskę”, obałamuconą przez doktrynę asymilacyjną, bojkotowani lat dwadzieścia kilka i nazwano ich: wstecznikami, obskurantami, głupcami, idiotami, czarną sotnią itp.

Robocie tych dwóch „obskurantów” pomagał później Klemens Junosza Szaniawski (1849-1898), znakomity znawca szarego, pospolitego handlarza żydowskiego (faktora, arendarza, pachciarza, kupca, lichwiarza itd.). Z dwóch źródeł czerpał tę swoją znajomość duszy żydowskiej, 1) z osobistej obserwacji i 2) ze studiów nad literaturą żargonową. Zmuszony swoim położeniem materialnym ocierać się ciągle o lichwiarza żydowskiego, który nie wychodził z jego domu, patrzył bezustannie własnymi oczami na sztuki różnych „pająków”, a upodobawszy sobie jako nowelista i powieściopisarz najwięcej Żyda, nauczył się jego żargonu i zaznajomił się z jego literaturą.

Wszystkie swoje spostrzeżenia, odnoszące się do wyzysku żydowskiego, zebrał i uporządkował Junosza-Szaniawski w dwóch doskonałych powieściach, „Pająkach” (1894 r.) i w „Czarnym Błocie” (1895 r.). W pierwszej odmalował lichwę miejską, w drugiej wiejską. W powieściach tych rusza się, biega, wrzeszczy, kłamie, zaklina się na zdrowie swoje i swoich dzieci, na szczęście żony i rodziców, na zbawienie duszy i uczciwość cała zgraja handlarzy. Każdy z nich zapewnia, przysięga, że ma zamiary najczystsze, a każdy czyha tylko na lekkomyślność, nieopatrzność i nieszczęście „goja”.

Klemens Junosza-Szaniawski znał doskonale sztuki i sztuczki nie tylko „pająków” męskich, ale także żeńskich.

Świeża, nowa inteligencja żydowska wyzyskała dla swoich współplemieńców asymilację i pozytywizm. Gromadnie opuszczała po r. 1863 młodzież żydowska ghetta i chedery, tłocząc się do średnich i wyższych szkół chrześcijańskich. Patenty gimnazjalne, dyplomy uniwersyteckie dawały jej stanowisko społeczne. Zaroiło się po latach dwudziestu Królestwo od żydowskich: lekarzy, adwokatów, techników, dziennikarzy i literatów. Pomógł im nastrój chwili – zlew eksperymentów asymilacyjnych i doktryny pozytywistycznej. Eksperymenty asymilacyjne witały ich życzliwie, a doktryna pozytywistyczna, atakująca pod hasłem wiedzy nowoczesnej wszystkie dawniejsze „wartości”, całą przeszłość: tradycje, zwyczaje i obyczaje narodu, religię, katolicyzm, księży, szlachcica – pozwoliła im w skórze inteligenta zostać sobą.

Tak… sobą… Bo Żyd, wychowaniec Talmudu i handlu, nienawidzi kultury chrześcijańskiej i pozbawiony talentu dodatnio twórczego, lgnie „oświeciwszy” się, do wszelkiej negacji, do wszelkiego wywrotu. Jest on zawsze wszędzie tam, gdzie się w społeczeństwach innowierczych coś rysuje, wali, zapada, czy to będzie zaciekły krytycyzm, czy rewolucja, czy socjalizm albo anarchizm. Budować nie umie.

Europejska doktryna pozytywistyczna, adoptowana przez pokolenie popowstaniowe niewątpliwie w dobrej wierze (jako reakcja przeciw fantazji romantyzmu), pojęta uczciwie, jako „otrzeźwienie” społeczeństwa, grzeszyła nadmiernym krytycyzmem, który roztopił się ostatecznie w bezsilnym pesymizmie.

Grzech nadmiernego krytycyzmu podobał się bardzo oświeconym Żydom. Bo oni, którzy wyszli dopiero wczoraj z żydowskiego ghetta, odciętego chińskim murem tradycji talmudycznych, cofnęli się od świata chrześcijańskiego i tradycji narodów aryjskich.

Obcymi byli tej kulturze, tym tradycjom, a nie tylko obcymi, lecz wprost wrogimi.

Więc rzucili się skwapliwie w objęcia postępu pozytywistycznego, stali się wszyscy gorliwymi postępowcami.

Żydzi postępowcami! Któż nie wzruszy ramionami? Najkonserwatywniejszy, najwsteczniejszy naród na świecie, zastygły, stężały w swoim „wybraństwie” – postępowcem! Jego rzekomy postęp jest wszędzie tylko vendettą i geszeftem. Vendettą, bo usiłuje zburzyć „domy gojów” – geszeftem, bo gdzie się coś wali, rozpada, można dobrze zarobić. Im więcej wiórów „głupi goje” rozrzucą dookoła siebie, tym więcej ich przebiegły Żyd nazbiera łapczywie, czy to będzie gotówka albo jakieś przywileje.

Skrzętnie pomagali Żydzi oświeceni naszemu pozytywizmowi. Czego Polak, mimo swoją postępowość, znieważyć nie chciał, katolicyzmu i patriotyzmu, to oświecony Żyd swoim dwuznacznym uśmiechem, swoim cynicznym dowcipem wydrwiwał, odzierał z błękitnego płaszcza urok, jako „przesąd”, „zabobon”, stęchliznę wsteczną”. Żydowski dziennikarz, piszący po polsku, opluwał katolickiego księdza, polskiego szlachcica, mieszczanina i chłopa, szydził z „zabobonów” chrześcijańskich, ale niech tylko jakiś „goj” ośmielił dotknąć piórem mozaizmu i Talmudu, a choćby tylko rabinatu, zmarszczył natychmiast brwi, nastroszył się, żachnął się on, niby to oświecony, bezprzesądny, postępowy, tolerancyjny i stawał się pospolitym Żydem, krzycząc: nie tykaj mojej świętości, goju! Mnie wszystko wolno, a tobie nic; stul gębę.

Sposobności do obniżania i poniżania naszych „przesądów” było dużo w ostatnim okresie naszego rozwoju w XIX wieku. Pod płaszczykiem „niezawisłej” wiedzy atakowali pozytywiści nasamprzód religię, rozumie się chrześcijańską. Polscy publicyści robili to oględnie, zadowalając się biernym indyferentyzmem religijnym, gazeciarze zaś żydowscy bez ceremonii.

Skutkiem tej roboty był frazes: przyznawanie się do uczuć religijnych jest u człowieka oświeconego świadectwem słabości, ciasnoty jego umysłu. Zdawkowy ten frazes onieśmielił przeciętnego inteligenta, chcącego uchodzić za niezawisłego myśliciela, nauczył go albo ukrywać wstydliwie swoją „słabość”, albo „ciasnotę”, albo przyznawać się jawnie do bezwyznaniowości.

Solą, pieprzem w oku był dla „niezawisłych myślicieli” pochodzenia żydowskiego kler katolicki, bo kler ociera się ciągle, bezpośrednio, najbliżej, o szerokie masy ludu i może „postępowi” dużo zaszkodzić. Kłuł ich także w oczy obywatel ziemski, bo dwór wiejski jest najstarszą, najtrwalszą skarbnicą tradycji historycznych, czyli w pojęciach „postępowców” mchem porosłym mamutem, urodzonym zacofańcem itp.

Przeto trzeba księdza i obywatela ziemskiego zepchnąć z ich stanowiska, odsunąć ich od rządów moralnych społeczeństwa.

Pierwszy lepszy gazeciarz żydowski, mający o wsi i jej warunkach takie wyobrażenie, jakie ma analfabeta o filozofii, uczył księdza i ziemianina gospodarstwa i postępowania z ludem.«

Jeske-Choiński urodził się w 1854 roku w Pleszewie w Wielkopolsce, a więc w momencie wybuchu powstania styczniowego miał 9 lat. I dlatego nie mógł znać kulis wybuchu tego powstania. Przez dwa lata (1880-82) zamieszczał artykuły w „Przeglądzie Tygodniowym”. Później już w innych gazetach. W 1889 roku wyjechał do Paryża, skąd pisał artykuły do warszawskiego pisma „Wędrowiec”. W 1910 roku powrócił do Lwowa. Znał więc osobiście realia okresu lat 80-tych XIX wieku i rozwoju doktryny pozytywizmu.

Niemniej jednak ani on, ani chyba nikt inny nie zadał sobie pytania: kto zaszczepił ten pozytywizm polskiej młodzieży i nie tylko młodzieży? Bo, że po polskiej stronie było wielu entuzjastów tego prądu, to nie ulega wątpliwości i nie ulega też wątpliwości, że w jakiś sposób zostali zbałamuceni przez Żydów. Przecież idea pracy organicznej, „pracy u podstaw” nie była nowa. Nawet Wikipedia pisze, że „już po upadku powstania listopadowego zaczęto głosić, zwłaszcza w Wielkopolsce, potrzebę legalnej dobrze zorganizowanej pracy nad zabezpieczeniem polskiego stanu posiadania oraz rozwoju rodzimej gospodarki, nauki i kultury. Podobne inicjatywy pojawiały się także w Galicji, a w Królestwie Polskim po 1864 dążenia te stały się programem młodego pokolenia”.

Wszystko to prawda poza tym, że w Królestwie tego typu inicjatywy pojawiły się też po powstaniu listopadowym. Taką była przecież inicjatywa Andrzeja Zamoyskiego, jego „Towarzystwa Rolniczego” i ludzi skupionych wokół niego. Jednak Kronenberg zniszczył Zamoyskiego i jego środowisko. Dlaczego więc przed powstaniem styczniowym idea pracy organicznej nie była mile widziana w Królestwie, a po nim już – tak. Jedyne sensowne wytłumaczenie jest takie, że jeśli z inicjatywą wychodzą Polacy i ma to im przynieść korzyść, to wtedy należy to zniszczyć. Gdy natomiast z pomysłem wychodzą Żydzi i to ma im przynieść korzyści, to należy to popierać i rozwijać, wciągając w to niczego nieświadomych Polaków, by im całe to przedsięwzięcie uwiarygodnili.

Cała ta żydowska hucpa zwana pozytywizmem warszawskim trwała około 25 lat, a więc jedno pokolenie. Tyle trzeba było, by po wyjściu z getta stać się nie tylko polską inteligencją, ale też mieszczaństwem i burżuazją. Na początku lat 90-tych XIX wieku hucpa wygasa, bo trzeba było zrobić miejsce kolejnej, zwanej tym razem hucpą narodową. W 1887 roku powstaje w Szwajcarii Liga Polska, która w 1893 zostaje przekształcona w Ligę Narodową, a w 1897 roku działacze Ligi Narodowej utworzyli Stronnictwo Narodow-Demokratyczne. Czołowym ideologiem ruchu narodowego był Zygmunt Balicki, początkowo socjalista. A co! Jak trzeba, to będę narodowcem! Drugim był Jan Ludwik Popławski. Obaj Żydzi. Na dokładkę wzięli Dmowskiego.

Ale wróćmy, jak to mówią Francuzi, do naszych baranów, czyli do głównego wątku. Wielka Encyklopedia Powszechna PWN pisze:

Skupili się oni wokół „Przeglądu Tygodniowego” (zał. 1866 przez A. Wiślickiego), który stał się organem teoretycznym p.p., reprezentującym jego najbardziej postępowe i radykalne tendencje światopoglądowe i społeczne.

Kim był Adam Wiślicki, to trudno ustalić. Nazwisko mogło być frankistowskie, bo pochodzi od miasta Wiślica. Ważniejszy jest tu jednak ten „Przegląd Tygodniowy”, taki postępowy i radykalny, czyli, mówiąc wprost – żydowski. Ci, którzy żyli w tamtych czasach nie mogli tego zrozumieć, tak jak my nie rozumiemy tego, co obecnie knują Żydzi. Tamci ludzie nie mogli dożyć do momentu, do którego ja dożyłem. W 1982 roku, a więc krótko po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, pojawił się tygodnik… „Przegląd Tygodniowy”. Czytałem go i pamiętam, że skojarzyłem go z tym z okresu pozytywizmu. To wiedziałem ze szkoły. Wtedy myślałem, że to nawiązanie do polskiej tradycji. Jakże się myliłem! Owszem, to było nawiązanie do tradycji, ale… żydowskiej. Dziś wiem, że pojawienie się tego tygodnika bezpośrednio po wprowadzeniu stanu wojennego, to sygnał do wybranych i wtajemniczonych: koniec z powstaniami (Solidarnością). Zaczyna się „praca u podstaw”, czyli kolejne przejęcie polskiego majątku, należącego już tym razem nie do szlachty, ale do całego narodu. Wtedy pozytywizm umożliwił im przejęcie kontroli nad całym życiem gospodarczym i kulturalnym kraju, a stan wojenny pozwolił im zlikwidować własność państwową i również całkowicie podporządkować sobie państwo i społeczeństwo.

One thought on “Pozytywizm

Leave a comment