Afera

Konfederacja dwoi się i troi, by utrzymać swój elektorat i na swoich konferencjach prasowych informuje o różnych patologiach w życiu publicznym. Na jednej z nich poinformowała o nadużyciach przy wypłatach covidowych w polskich szpitalach. Najwyższa Izba Kontroli zbadała wypłacanie dodatków covidowych dla medyków i w wyniku kontroli w czterech placówkach na terenie województwa zachodniopomorskiego ujawniono szereg drastycznych nieprawidłowości. Dodatki covidowe były wypłacane wielokrotnie jednej osobie w danym miesiącu i przekraczały limit, czyli 15 tys. złotych. Rekordziści otrzymywali ponad 40 tys. złotych. Zdarzały się przypadki wypłaty dodatków covidowych w wysokości 15 tys. złotych za 30 minut pracy w skali miesiąca. Jeden z kontrolowanych szpitali otrzymał na dodatek kwotę 71 milionów złotych, zapewniając od 63 do 88 łóżek covidowych. A inny, który zapewniał od 78 do 127, dostał tylko 7 milionów. Nikt nad tym bałaganem nie panował. – Tak to podsumował jeden z posłów Konfederacji.

Otóż myli się pan poseł. Panował, jak najbardziej! Ktoś przecież podjął decyzję o takim, a nie innym rozdziale pieniędzy przeznaczonych na dodatki covidowe. A wcześniej ktoś w ministerstwie finansów podjął decyzję o takim, a nie innym rozdziale tych środków dla poszczególnych szpitali. A jeszcze wcześniej ktoś w tym samym ministerstwie podjął decyzję o dodrukowaniu tych pieniędzy, bo na tym opiera się polska i nie tylko polska gospodarka. Jeśli ktoś wierzy, że to z jego podatków, to jest wyjątkowo naiwny. Te wszystkie osoby, to nie są jakieś abstrakcyjne byty, tylko ludzie z krwi i kości. Jeśli NIK ujawnił takie nieprawidłowości, to dlaczego nie ujawnił, kto podejmował decyzje? Najwyraźniej takie osoby są nietykalne.

Afer ci u nas dostatek, zwłaszcza afer finansowych, ale żadna z nich, od czasów powstania III RP, nie zakończyła się ukaraniem winnych, bo jakoś tak się dziwnie składało, że żadne kontrole i dochodzenia nie wykrywały sprawców, co najwyżej kozłów ofiarnych. Dlaczego tak się dzieje? Kim są te osoby, że tak trudno je pociągnąć do odpowiedzialności? Być może felieton Adolfa Nowaczyńskiego Afera lady Parnes…, zamieszczony w książce Perły i plewy (1934), wyjaśni co nieco.

»W pierwszym zeszycie monumentalnego, a raczej „momentalnie” (aluzja do żydowskiego przedwojennego dziennika „Der Moment” – przyp. W.L.) monumentalnego wydawnictwa: „Żydzi w Polsce odrodzonej” (redakcja: dr Schiper, dr Tartakower, radca Hafftka) znajdujemy na samym wstępie występ prezesa dr. Ozjasza Thona. Ponieważ dzieło poświęcone jest „społecznej, gospodarczej, kulturalnej i oświatowej działalności Żydów w Polsce” i „drukowane na pięknym bezdrzewnym papierze”, a zapowiada się jako „standard work” żydostwa polskiego, to poseł dr O. Thon kończy swoje przedsłowie takim akordem:

Żydzi polscy już nieraz nadawali ton w żydostwie świata. Była chwila, kiedy geniusz narodu żydowskiego doszedł właśnie do pełni rozkwitu w dziedzinie swej specyficznej nauki w Polsce. Mam wrażenie, że rozwój wypadków idzie teraz w tym kierunku, że w Polsce powstanie jeden z głównych duchowych ośrodków ducha żydowskiego”.

Może to nie powiedziane ze zniewalającą skromnością, ale duży procent prawdy w tym jednak jest. Trzeba atoli bardzo uważać na zespół tych, którzy wedle rebbe Thona ton mają nadawać w żydostwie świata. Niektórzy bowiem prawdopodobnie najstanowczej do tego nadawania tonu się nie nadają, przynajmniej obecnie, to jest w teraźniejszej teraźniejszości. Może będą nadawali się w przyszłości, w tej przyszłości fantastycznej, o której dr Greszon Lewin mówi, że „gdy narody przekują miecze na lemiesze, będzie mieszkał wilk z baranem, a lampart z koźlęciem będzie leżał, w te oto błogosławione czasy zniesione będą wszelkie święta z wyjątkiem Hamana, święta zwyciężenia, gdy nawet Hamanów wtedy nawet nie zabraknie”…

Otóż i Hamanów mogłoby w tej utopijnej, idyllicznej, szczęsnej przyszłości nawet zabraknąć (wbrew wróżbie dr. G. Lewina), gdyby właśnie nie ci liczni Lewinowie i synowie z pokolenia Lewi, którzy w zbyt dużym procencie tak moralnością, jak i mentalnością swoją właśnie nie nadają się do nadawania w żydostwie świata tego tonu, o którym mówi rabbi Thon.

Teraz świeżutko o dwóch takich Lewinach było dużo detali w prasie zagranicznej, swojskiej. Jeden to ten doktor (praw?), Izaak Lewin, zbiegły bankier berliński, który klientów ocyganił na 5 milionów marek, po czym zbiegł do… Rio de Janeiro, a potem wypłynął jako profesor ekonomii pod nazwiskiem Norman na katedrze uniwersyteckiej w Cambridge pod Bostonem; przedtem oczywiście sfałszował dokumenty i dyplomy i to… katolickiego uniwersytetu we Fryburgu. Dzielny Lewi został aresztowany podczas wykładu o… sytuacji gospodarczej w państwach południowej Ameryki.

Dość dużo gadania i pisaniny bywało ostatnio o innym Lewinie, naszym swojskim, rodzimym Mojżeszu, pochodzącym z Mińska. Ten znowu zrobił majątek szybko, po czym zajął się organizowaniem grupy sanatorów, którzy mieli sanować interesy „pana Pless”, jak pisują żydki w „Poranniaku”.

Stanowczo nie nadawał się „do nadawania tonu” w Gdańsku obywatel Aron Noiman, który wraz z Mendlą Merin zdołał, jak dotychczas ustalono, sześć dziewcząt z Piotrkowskiego wywieść do lupanarów w Buenos Aires, za co świeżo aresztowan. Jeszcze mniej młody p. Chaskiel Lindenbaum, który rodzonej rodzicielce swojej Rywce Lindenbaum, zwanej seniorką stręczycielek, pomagał w procederze zbierania żywego towaru ludzkiego do salonów przy ulicach Piwnej i Wołyńskiej. Oczywiście tego Lindenbauma nie należy mieszać z innym Lindenbaumem, który zwiał „nagle śmiercią”, zostawiając moc wierzycieli, przedtem pracował kilka lat w branży filmowej, a był do tego stopnia członkiem żydowskiej loży wolnomularskiej „Bnai Brith”, że ta loża objęła na siebie misję mediatorską z wierzycielami…

Nie nadawałaby się do nadawania tonu Europie duża banda, dla której zboczony malarz Czarnecki fałszował artystycznie legitymacje, a to obligacje premiowej pożyczki budowlanej, losy loterii państwowej itp., a których to falsyfikatów kolportażem zajmowali się pp. Abram Leipzygier, Leiba Rabinowicz, Szlama Chumek, Spajzman, Mordka Rapp i ich familie, obecnie wszyscy za kratą. Za fałszywą legitymacją radcy ministerialnego M. Librowicza aresztowano znów sleepingowego „międzynarodowego” działacza p. Rosenbauma.

Również dalej nie nadje się do nadawania tonu w Europie duża organizacja szmuglerów niemieckich haftów i koronek z Drezna i Bremy z panami Szmulem Pryncem (sic), Prendkiem, Blochem, Kottem na czele, którą sąd okręgowy w Kaliszu skazał nie w pełnym komplecie na dwa lata kryminału, po czym sąd apelacyjny na razie uniewinnił, aż do wznowienia dalszych szmuglerskich poczynań i wyczynów.

Czyż dalej nadają się do nadawania tonu żydostwu światowemu panowie Henoch Stajn et Comp. oraz bracia Silberman, właściciele firm Soplica (sic), i „Polonia”, i Polonez (sic) przy ul. Senatorskiej, którzy jako rzetelny Vermouth Cinzano z Turynu sprzedawali przez długie czasy jakieś świństwo z jabłek i cukru, podrabiając etykiety?…

Z dziennikarskiego świata znów nie nadawałby się na nadawanie tonu w Europie „kolega” Cederbaum z Wilna, który „nawiązywał” stosunki z młodymi dziewczynami, dawał im dobrze płatne posady w Gdańsku, aresztowany został jako pozostający w kontakcie z handlarzami żywym towarem w Gdańsku. Nie bardzo to się tak znowu spisał „kolega” Machonbaum, pseudonim Machon (dlaczego nie Mac-Mahon?), założyciel pierwszej mocarstwowej szkoły reporterów w „Palais Wertheim” (Aleje Ujazdowskie), w której wedle nakreślonego planu 700 kandydatów, płacąc rocznie 700 złotych miało po 700 dniach z gotowymi dyplomami zając wszystkie 700 miejsc wolnych w prasie, zarabiając 700 złotych, gdyby nie fatalna interwencja władz, które położyły ciężką dłoń na ramieniu lekkiego Machonbauma.

Jak widzimy z tego krótkiego przeglądu jednego tygodnia styczniowego w Polsce r. 1932, wszyscy ci współobywatele to byli ludzie, którzy zbyt przejęli się talmudyczną wspominaną wielokrotnie w dziele Nachalnika maksymą brzmiącą: Gazet kusy muter, co znaczy: grabić gojim jest dozwolone. (Urke Nachalnik, „Życiorys własny przestępcy”, z przedmową prof. uniwersytetu pozn. dr. Stef. Błazowskiego. Patronat opieki nad więzieniem, Poznań 1933.) Natomiast całkiem zlekceważyli sobie ci panowie rodacy „Zasady religijne” pana Kopelmana (nauczyciela szkół handlowych w Warszawie, gdzie wyraźnie przecież w komentarzu do 8 przykazania czytamy:

„Ósme przykazanie zakazuje nam przywłaszczania sobie cudzej własności jakimkolwiek bądź sposobem. Powinniśmy też wstrzymywać się od oszustwa, podstępu, łudzenia, kłamstwa, lichwy, fałszywej wagi i miary”.

A więc jednak: wstrzymywać się!

Tymczasem nie zdołała się wstrzymać od tego pewna dama polska, której nazwisko zdradziła wiedeńska „Arbeiter Zeitung” z 20.12.1932 r., a o której cały artykuł pt. „Habe die Ehre” (uszanowanie pani – przyp. W.L.), nie wymieniając nazwiska (wyznania i rasy), dał w żydowskiej „Weltbühne” berliński p. Paul Elbogen, pisząc tylko stale: „die Frau des polnischen Attaches”…

Lady Marianna Parnes, jadąc z Wiednia do Czechosłowacji szmuglowała na sobie: 198 szylingów austriackich, 2800 franków szwajcarskich, 680 dolarów, 700 guldenów holenderskich, 14 dolarów kanadyjskich, 14 funtów angielskich etc. Lady Marianna Parnes starała się na stacji granicznej Gmund przy rewizji przekupić urzędniczkę-gojkę sumą 10 000 szylingów austriackich. Lady Parnes została aresztowana. Mąż lady Parnes, długoletni szef wydziału prasowego przy polskim poselstwie w Wiedniu został wydalony ze służby.

Paul Elbogen poświęca cały artykuł cnocie i hartowi urzędniczki proletariuszki z urzędu celnego w Gmund.

Mąż lady Parnes tempore belli (czas wojny – przyp. W.L.) był najzajadlejszym oszczercą narodowego obozu i Komitetu w Szwajcarii. W nagrodę za to nędzny skryba został podporą poselstwa przy Siehmanie („Szarotka”) i przy Baderze (kreacja Radziwiłłów).

Czy rabbi dr Ozjasz Thon obstaje nadal przy swojej tezie o „nadawaniu żydostwu światowemu”?…«

Zapewne niewiele się od tamtych czasów zmieniło, w tym sensie, że to ta sama nacja zawsze jest uwikłana we wszelkiego rodzaju afery, szczególnie finansowe. Dziś już mają inne imiona i nazwiska, przeważnie polskie. Natomiast zasada Gazet kusy muter, czyli grabić gojim jest dozwolone, jest może bardziej aktualna niż przed wojną i bardziej powszechna. Obecnie praktycznie cała grabież sprowadza się do wykorzystania pustego pieniądza, wykreowanego z niczego. Te pieniądze trafiają do nielicznych. W przypadku opisywanej przez Konfederację afery, trafiły one zapewne do żydowskich lekarzy i może jeszcze do ich pomocników, czyli szabesgojów. W ministerstwie finansów na decyzyjnych stanowiskach siedzą również oni. I zapewne podobnie jest w sądach i w urzędach skarbowych. To oni tworzą przepisy, które zawierają luki prawne, o których wiedzą tylko nieliczni i tylko oni je wykorzystują. Przy takim opanowaniu kluczowych urzędów wszelkie próby dotarcia do sprawców afer kończą się niepowodzeniem.

Tak właśnie odbywa się transfer bogactwa, bo puste pieniądze pozwalają jednak na zakup całkiem „niepustych” nieruchomości, ziemi, firm, zakładów przemysłowych, wszelkiego rodzaju mediów itp. To oni wygrywają lukratywne przetargi rządowe (patrz Szumowski) i samorządowe, bo i tam ich nie brakuje. I w ten sposób dążą Żydzi do osiągnięcia swoich celów ostatecznych, czyli do przejęcia wszelkiego ziemskiego bogactwa.

Leave a comment