Grudzień ’70

Grudzień ’70 należy bez wątpienia do najtragiczniejszych wydarzeń w powojennej historii Polski. W trakcie tych zajść zginęło 41 osób, a według niektórych źródeł – 45. Dla porównania, w zamachu majowym zginęło 379 osób, 215 żołnierzy i 164 osoby cywilne. Dlaczego władze komunistyczne zdecydowały się na takie ekstremalne rozwiązanie? Co chciały przez to osiągnąć? Nic tam nie było dziełem przypadku. Wszystko zaplanowano i wykonano? Władza nie miała skrupułów, by strzelać do tłumu. Czy to były zabiegi zmierzające do pozbycia się Gomułki? Do tego nie potrzeba ofiar, jak pokazuje przykład usunięcia Gierka. A może to był fragment większej całości, pewnego planu, który miał doprowadzić do zmiany realiów politycznych w Europie Środkowej? A może chciano dokonać pewnego eksperymentu i sprawdzić ludzkie reakcje? Do jakiego stopnia można podporządkować sobie tłum, wykorzystując do tego swoich agentów? Jak on zareaguje na przemoc? Jak społeczeństwo zareaguje?

Oficjalnie przyczyną protestów były podwyżki cen żywności. Średnio wzrosły one o 23%. Polskie społeczeństwo, z natury raczej łagodne, nie reagowałoby tak gwałtownie na stosunkowo niewielką podwyżkę, nawet przed świętami Bożego Narodzenia. W latach 50-tych przeżyło wymianę pieniędzy, która okradła ludzi, ale protestów nie było. Zdarzały się natomiast samobójstwa.

Decyzję o podwyżce ogłoszono przez radio 12 grudnia wieczorem. To była sobota. Miała ona obowiązywać od poniedziałku 14 grudnia. Decyzję podjęto na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR 30l istopada. Jednak do całej operacji przygotowywano się znacznie wcześniej.

„Biuro Polityczne KC PZPR zdawało sobie sprawę, że wzrost cen głęboko dotknie obywateli i stanie się powodem niezadowolenia społecznego. Liczono się z demonstracjami i groźbą wybuchu zamieszek. Od czerwca 1969 r. do maja 1970 r. szef Głównego Inspektoratu Obrony Terytorialnej, wiceminister gen. Grzegorz Korczyński, nadzorował opracowanie planu „zabezpieczania reformy gospodarczej” przez wojsko. W pracach planistycznych wykorzystano m.in. doświadczenia z krwawej pacyfikacji Poznania w czerwcu 1956 r. oraz inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację z sierpnia 1968 r. W dniu 8 grudnia 1970 r. minister obrony narodowej, gen. Wojciech Jaruzelski, wydał rozkaz, w którym określił zasady współdziałania LWP z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych w przypadku wybuchu strajków.” – Tak to opisuje na swojej stronie Wojskowe Biuro Historyczne.

W protestach brało udział kilkanaście tysięcy osób. Po stronie rządowej było 27 tysięcy żołnierzy, 5 tysięcy milicjantów, 550 czołgów, 700 transporterów opancerzonych. Wyglądało to więc na jakieś manewry, ćwiczenia w terenie zabudowanym. Jeszcze jestem w stanie zrozumieć transportery opancerzone, ale czołgi! To była większa operacja LWP niż w Czechosłowacji. Tam było 24 tysiące żołnierzy. W Czechosłowacji zginęło 72-108 osób. Interwencja trwała miesiąc. W Polsce od 14 do 22 grudnia i 41-45 zabitych.

W poniedziałek 14 grudnia robotnicy Stoczni Gdańskiej odmówili podjęcia pracy i wielotysięczny tłum udał się pod siedzibę Komitetu Wojewódzkiego w Gdańsku. Zażądali spotkania z pierwszym sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR, a od dyrektora stoczni podjęcia negocjacji w sprawie cofnięcia podwyżek. Ich postulaty nie zostały spełnione. Tego dnia doszło też do pierwszych starć z milicją. Przed południem delegacja stoczniowców próbowała rozmawiać z rektorem Politechniki Gdańskiej, a o 17-tej próbowano zorganizować tam wiec, ale bez powodzenia. W związku z tym udano się pod gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR, gdzie udało się go zorganizować. Podobny odbył się na placu przed dworcem głównym. W tych wiecach wzięli udział również studenci Politechniki Gdańskiej i Akademii Medycznej.

Można w tym miejscy zapytać: jak to możliwe, że podwyżki ogłoszono w sobotę wieczorem, a w poniedziałek rano robotnicy byli już doskonale zorganizowani. Ale nie tylko oni. Również milicja była na posterunku. Skąd milicja wiedziała, że będzie strajk? Wielotysięczny tłum, a takim była przecież załoga Stoczni Gdańskiej, nie mógł tak sam z siebie zorganizować się i do tego tak szybko. Wynika z tego, że cała załoga już wcześniej musiała być poddana intensywnej agitacji.

15 grudnia ogłoszono strajk powszechny, do którego przyłączyły się inne przedsiębiorstwa, m.in. Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni i pracownicy elbląskiego Zamechu. W skład pierwszego komitetu strajkowego weszli Zbigniew Jarosz (przewodniczący), Jerzy Górski (zastępca przewodniczącego), Stanisław Oziębło, Ryszard Podhajski, Kazimierz Szołoch, Lech Wałęsa, Zofia Zejser. Robotnicy udali się pod gmach KW PZPR na wcześniej zapowiedziany więc. Po drodze napotkali oddziały milicji. Doszło do walk ulicznych i starć z milicją. Późnym wieczorem podpalono budynek Komitetu Wojewódzkiego. Ogłoszono strajk okupacyjny. Wojsko i milicja zablokowały porty i stocznie.

Gdy płonął budynek komitetu wojewódzkiego partii, pensjonariusze domu poprawczego w Malborku rozpoczęli rabunek sklepów przy ulicy Rajskiej i sąsiednich. Cześć manifestantów próbowała ich powstrzymać, ale bez rezultatu. Około południa stoczniowcy zdobyli czołg, który zabezpieczono na terenie Gdańskiej Stoczni Remontowej. Około godziny 16-tej przed samym dworcem kolejowym został zastrzelony przez snajpera człowiek, który być może był tylko przechodniem, gdyż w tym czasie walki toczyły się pod komendą milicji, a nie na placu dworcowym. Strzał padł od strony wiaduktu Błędnik, gdzie nie było wtedy ani wojska, ani milicji. Musiał więc strzelać snajper, prawdopodobnie ulokowany w wieżowcu Centrum Techniki Okrętowej przy Błędniku. Potem stoczniowcy złożyli na środku hali dworcowej zwłoki kolegi rozjechanego przez czołg, rozbili dworcową kwiaciarnię i podpalili kasy dworcowe. Gdy oddziały wojska i milicji pojawiły się na Błędniku i od strony komitetu, manifestanci, którym groziło otoczenie, wpadli na dworzec i do stojącej jeszcze kolejki elektrycznej i odjechali zanim pojawili się milicjanci.

To są informacje z Wikipedii. Trudno oprzeć się wrażeniu, że te wydarzenia to jedna wielka prowokacja, sztucznie wywołany konflikt. Rabunki, podpalenia to zwykły wandalizm. Zapewne zwykłych robotników nie byłoby stać na takie zachowanie. Wielu ludzi z zewnątrz musiało być w to zaangażowanych, przeszkolonych i opłaconych. Skoro ktoś podpalił budynek komitetu partii, to znaczy, że już wcześniej podjął taki zamiar i musiał się do niego przygotować, choćby poprzez zdobycie i zabranie ze sobą materiałów łatwopalnych, bo samymi zapałkami, to można jedynie „podpalić” papierosa. A skąd się wzięli w Gdańsku pensjonariusze domu poprawczego w Malborku?

Dzień 16 i 17 grudnia jest dokładniej opisany na stronie Wojskowego Biura Historycznego i z niej pochodzi poniższy fragment:

„Operacją wojskową w Trójmieście kierował gen. Stanisław Antos. Użycie czołgów i transporterów opancerzonych przeciwko bezbronnym ludziom nieuchronnie musiało doprowadzić do tragedii. 15 grudnia w okolicy Dworca Głównego PKP w Gdańsku transporter opancerzony TOPAS z 7. Łużyckiej Dywizji Desantowej zmiażdżył gąsienicami jednego z protestujących. Mimo tej tragedii do Gdańska ściągały coraz to nowe pododdziały. Następnego dnia wojsko otoczyło teren Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Gdy strajkujący próbowali opuścić teren zakładu, żołnierze 16. Dywizji Pancernej i 13. pułku Wojsk Obrony Wewnętrznej otworzyli ogień z karabinków i pistoletów maszynowych. Od kul zginęli dwaj stoczniowcy, a jedenastu kolejnych zostało rannych. Na ulicach Gdańska strzelała także milicja. Łącznie w Gdańsku straciło życie 16 ludzi. Wobec groźby władzy, że Stocznia Gdańska zostanie zrównana z ziemią przez ciężką artylerię, strajkujący ustąpili. Kolejne dni przyniosły Gdańszczanom represje i szykany. Zamordowanych chowano na cmentarzach nocami, po cichu i w tajemnicy. Niemal natychmiast po pacyfikacji zbuntowanego miasta Służba Bezpieczeństwa przystąpiła do przeciwdziałania próbom upamiętnienia ofiar masakry.

W odróżnieniu od Gdańska, gdzie spłonął budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR, demonstracje w Gdyni miały na ogół spokojny przebieg. Mimo to, to właśnie Gdynianie ponieśli najkrwawszą ofiarę grudniowej masakry.

W nocy z 16 na 17 października milicja i żołnierze 8. Drezdeńskiej Dywizji Zmechanizowanej im. Bartosza Głowackiego otoczyli teren Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Jednocześnie w radiu i telewizji nadano wystąpienie Stanisława Kociołka, w którym wzywał stoczniowców do powrotu do pracy. Gdy wczesnym rankiem robotnicy wysiedli z pociągów na przystanku Gdynia-Stocznia, drogę do pracy zagrodziły im czołgi i żołnierze celujący do nich z ręcznych karabinów maszynowych. Napięcie sięgnęło zenitu, wojsko otworzyło ogień. W wyniku serii z broni maszynowej zginęło 11 stoczniowców. Ciało jednego z zabitych, Zbigniewa Godlewskiego, roztrzęsieni demonstranci położyli na drzwiach i ponieśli w kierunku budynku Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Pochód został kilkukrotnie obrzucony granatami dymnymi wystrzeliwanymi z ziemi i ze śmigłowców krążących nad Gdynią. W Śródmieściu milicja i wojsko ponownie otworzyły ogień do manifestantów. Padli ranni i zabici. Łącznie w masakrze zginęło 18 ludzi. Złapanych manifestantów poddawano brutalnym torturom w katowni urządzonej w budynku Prezydium MRN. Szczególnie okrutnie traktowano młodzież.

Gdy do Szczecina dotarły informacje o protestach w Trójmieście, robotnicy Stoczni im. Adolfa Warskiego wylegli na ulice. Oprócz stoczni do strajku przystąpiło szereg zakładów pracy w samym mieście i jego okolicach.

17 grudnia napięcie w Szczecinie rosło z godziny na godzinę. Dochodziło do licznych starć między protestującymi a milicją. Apogeum walk ulicznych stało się podpalenie budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR i Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. W celu spacyfikowania demonstrantów, w kierunku najważniejszych obiektów w mieście, z koszar wyjechały pododdziały z: 12. Dywizji Zmechanizowanej, 12. Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza, 12. pułku pontonowego i 16. batalionu pontonowego Wojsk Obrony Wewnętrznej oraz 36. pułku inżynieryjno-budowlanego. Pojawienie się wojska na ulicach nie uspokoiło nastrojów, wręcz przeciwnie – dochodziło zarówno do walki, jak i prób bratania się z żołnierzami. W zamieszaniu wojskowi wielokrotnie uciekali się do użycia broni. Oddawano strzały w powietrze, w bruk, jak również w kierunku demonstrujących. Symbolem szczecińskiej tragedii stała się śmierć 16-letniej uczennicy, Jadwigi Kowalczyk. Dziewczynka obserwowała demonstrację przez okno ze swojego pokoju, gdy przypadkowo wystrzelony pocisk trafił ją prosto w głowę. Kolejny dzień – 18 grudnia – nie przyniósł uspokojenia. Wojsko otworzyło ogień do demonstrujących przed Stocznią im. Adolfa Warskiego, zabijając dwóch młodych chłopców i raniąc wielu innych. Łącznie w Szczecinie śmierć ponosiło 16 ludzi, a kilkuset zostało rannych. W obliczu groźby utraty życia na ulicach, robotnicy podjęli strajk okupacyjny na terenie swoich zakładów pracy. Zawiązał się Okołomiejski Komitet Strajkowy, zrzeszający większość szczecińskich zakładów pracy, który przejął faktyczną władzę na życiem miasta. Negocjacje pomiędzy robotnikami a władzą trwały do 22 grudnia 1970 r. i zakończyły się zawieszeniem strajku na czas świąt.”

Stocznie zostały spacyfikowane. We wszystkich objętych zamieszkami miastach Wybrzeża obowiązywały stan wyjątkowy i godzina milicyjna. Zginęło 41 osób. Niektóre źródła podają, że 45 osób. Kto wydał rozkaz strzelania do bezbronnych osób? Władze PZPR. A kto był tą władzą? Biuro Polityczne w składzie: Władysław Gomułka, Marian Spychalski, Józef Cyrankiewicz, Ignacy Loga-Sowiński, Mieczysław Moczar, Wojciech Jaruzelski, Alojzy Karkoszka, Zenon Kliszko, Kazimierz Świtała, Tadeusz Pietrzak. Zgodnie z rozkazem Gomułki strzały, po ostrzegawczej salwie w górę, miały być oddawane w nogi. Trudno więc w takiej sytuacji znaleźć winnego. Ktoś jednak ten rozkaz wydał. Nie dowiemy się kto, bo tak to wszystko jest zorganizowane, że prawdziwi decydenci są zawsze anonimowi.

Może więc warto sięgnąć do historii, by poznać od kuchni zasady działania władz i metody, jakimi one posługują się. To zapewne jest niezmienne. Różnica jest taka, że obecne władze dysponują bez porównania większymi możliwościami ze względu na postęp techniczny. Pisząc „władze” mam na myśli oczywiście te prawdziwe, tajne. Feliksa Eger w książce Historia towarzystw tajnych oparła się na rozprawie jezuity Nicolasa Deschampsa (1797-1873) i pracach innych badaczy zajmujących się problematyką masonerii. Poniżej fragment, który może choć trochę ułatwi zrozumienie tego, co działo się w grudniu 1970 roku na Wybrzeżu i nie tylko wtedy i nie tylko tam.

»W pierwszych chwilach wybuchu rewolucyjnego, zapanowało we Francji ogólne przerażenie. Najstraszniejsze wieści krążyły po kraju, rozruchy i pożary wybuchały wszędzie, lękano się wszystkiego. Taine w swej Historii rewolucji stawia pytanie, czy popłochu tego nie wywołały „ukryte, przekupione ręce”, na które to pytanie odpowiada zarazem: „Współcześni byli tego pewni, rzecz jest możliwą”. Nie tylko możliwą, ale i pewną, jak tego mamy niepodlegające wątpliwości świadectwo Bertranda de Molleville, ministra Ludwika XVI, dowodzącego, że program cały postępowania przygotowany był w komitecie propagandy w Loży Połączonych Przyjaciół. Projekt działania za pomocą terroryzmu, podał Adrian Duport, jeden z członków zgromadzenia, badacz historii i taktyki rewolucji dawnych i nowszych czasów, przyjęty do najtajniejszych narad fakcji filozoficznej. On to, wystosowawszy odpowiedni memoriał, przekonał członków komitetu, że jedynie terroryzmem wywołać można rewolucję i że należy w tym celu poświęcić kilka znanych postaci. Wskazał nawet pierwsze ofiary. Plan Adriana Duport został przyjęty. Niedługo potem widziano głowy pp. de Launey, de Flesselles, Bertlüer i Foulon obnoszone na pikach po ulicach Paryża. Niecny ten owoc filantropii i wolności, w obronie których niby to walczono, sprawił odpowiednie skutki. Pod wpływem przerażenia wszyscy wahający się dotychczas powiększyli liczbę rewolucjonistów. Szli oni bez przekonania, ale w celu własnej obrony. W r. 1789 Mirabeau zakomunikował plan Duporta Chamfortowi, ten zaś Marmontelowi.

Wskazówki dane przez tego ostatniego w swych pamiętnikach, odpowiadają zupełnie temu, co mówi p. de Molleville: „Pieniądze i pozwolenie rabunku wszechwładnie działają na lud. Dowód tego mieliśmy właśnie na przedmieściu św. Antoniego. Nie uwierzylibyście nawet, jak mało kosztowało ks. orleańskiego zburzenie fabryki uczciwego Reveillona, który spośród tego samego ludu stu rodzinom dawał utrzymanie. Mirabeau utrzymuje, że za tysiąc luidorów można wywołać ładne zaburzenie… Czy naród wie, czego pragnąć? Każą mu pragnąć i wyrazić życzenia, o których on nigdy nie pomyślał… Lud jest wielką trzodą myślącą jedynie o pastwisku, którą przy pomocy dobrych psów, pasterze prowadzą jak tylko chcą. Zresztą jego to dobra pragniemy, jakkolwiek bez jego wiedzy. Ani rząd, ani religia, ani obyczaje, ani towarzyskie stare przesądy nie zasługują na żadne względy. Wszystko to wzbudza politowanie i wstyd przynosi w wieku takim jak nasz. Nowe plany potrzebują oczyszczonego gruntu. Do owładnięcia mieszczaństwem, klasą niemającą wiele do stracenia, a mogącą dużo zyskać, jest wiele środków. Głód, niedostatek, pieniądze, postrach wybuchu, przerażające wieści, za pomocą których można wśród ludu wywołać trwogę do wściekłości ich doprowadzającą. Klasa bardziej oświecona wydaje eleganckich mówców, lecz wszyscy oni są niczym w porównaniu z tymi Demostenesami, którzy za talara w karczmach, na placach publicznych, w ogrodach i na wybrzeżach głoszą o spustoszeniach, pożarach wiosek, zrównaniu ich z ziemią, zalaniu krwią, o zamiarach oblężenia i zagłady Paryża ( W celu szybszego wywołania rewolucji w Paryżu ks. orleański zabrał wszystko zboże i wywiózł je na wyspę Jersey i Guernesey, a koryfeusze rewolucji oskarżali rząd o umyślne wywołanie głodu.). Użycia podobnych środków wymaga przewrót socjalny. Czyżby można dokazać czegokolwiek z tym ludem, gdyby go się okiełzało zasadami uczciwości i sprawiedliwości? Ludzie uczciwi są słabi i nie mają dosyć zuchwalstwa. Lud jest dlatego dobrym czynnikiem rewolucyjnym, że nie ma zasad moralnych. Tym, którzy w środkach nie przebierają, oprzeć się nie można. Nie ma ani jednej z dawnych cnót, która by nam pożyteczną być mogła. Innych cnót potrzeba ludowi”. Barruel, żyjący podczas rewolucji w Paryżu, wyjaśnia przyczynę tak łatwego kierowania ludem. „Od r. 1788 mówi on, robotnicy nasi z przedmieścia S. Antoine i S. Marceau, wtajemniczani bywali gromadnie do lóż masońskich. Zniesienie cechów sztuk i rzemiosł dało masom przewagę, tak drogo okupioną nieszczęściami klasy rzemieślniczej”.«

Czy naród wie, czego pragnąć? Każą mu pragnąć i wyrazić życzenia, o których on nigdy nie pomyślał… – no właśnie! Od czego są postulaty? Każdy strajk, to jakieś postulaty. A kto je tworzy? Robotnicy?

Ani rząd, ani religia, ani obyczaje, ani towarzyskie stare przesądy nie zasługują na żadne względy. – A więc żadnych skrupułów, żadnej litości dla jakichkolwiek wartości.

Nowe plany potrzebują oczyszczonego gruntu. – To tak jak ze starym budynkiem. Lepiej go zburzyć i zbudować nowy. Nowy rząd jest o wiele bardziej wiarygodny dla ludu niż stary. Jest to stwarzanie dla niego nowej nadziei, a dla nowego rządu czas do następnego kryzysu. Wszyscy ci ludzie przychodzą do odegrania pewnej roli, jaką im przypisano i mają tego świadomość. Tworzą więc frakcje, partie, programy i kłócą się ze sobą. A wszystko to po to, by zawrócić w głowie nieświadomemu niczego ludowi. Gdy przychodzi ich czas, to odchodzą. Na ich miejsce przychodzą inni, gdy nowy plan ma być wprowadzony.

Dlaczego wydarzenia na Wybrzeżu były tak krwawe? Widocznie takimi musiały być, bo tak zaplanowano. Co chciano w ten sposób osiągnąć? Trudno oceniać Grudzień ’70 w oderwaniu od pozostałych „polskich miesięcy”, od Marca ’68, Czerwca ’76, Sierpnia ’80, a może nawet od Października ’56. Według niektórych ocen Marzec ’68 wyszedł na dobre Polsce, bo wielu Żydów opuściło Polskę i w ten sposób w opozycji mogli również działać Polacy. Może tak właśnie chciała strona żydowska, by Polacy tak myśleli. Więcej Żydów wyjechało z Polski w latach 50-tych i na początku lat 60-tych niż w 1968 i 1969 roku. Ale jest ich w Polsce tak dużo i zajmują tak ważne stanowiska, że to nie miało znaczenia. Może więc ten Grudzień ’70 i Czerwiec ’76 potrzebne były jako uzasadnienie do powstania KOR-u i zdominowania opozycji. W każdym razie po Marcu nikomu nie przyszłoby do głowy, by podejrzewać, że za wypadki na Wybrzeżu są odpowiedzialni Żydzi. Kozioł ofiarny się znalazł. Ale on takie zadanie miał do wykonania i je wykonał, to znaczy wziął na siebie całą odpowiedzialność.

Leave a comment