O Angoli przypomniałem sobie, gdy natrafiłem w internecie na krótki filmik o Luandzie. Jego autor filmuje to miasto z samochodu i uważa, że jest to jedno z najładniejszych miast w Afryce, a może nawet nie tylko w Afryce. Trudno to ocenić na podstawie tak krótkiego filmu. Miasto wzbogaciło się na ropie, więc po części jego architektura przypomina tę z Półwyspu Arabskiego. Jednak w Luandzie zachowała się jeszcze architektura kolonialna, co niewątpliwie dodaje uroku temu miastu i, jak sądzę, tworzy jego niepowtarzalną atmosferę.
Angola to pierwszy pomysł na polską kolonię. Tadeusz Białas w swojej książce Liga morska i kolonialna 1930-1939 (1983) pisze:
Najwcześniej, bo już w roku 1928, Liga ( a ściślej mówiąc Związek Pionierów Kolonialnych), przystępując do realizacji programu kolonialnego, zwróciła uwagę na kolonię portugalską Angolę, którą uznano za jeden z najbardziej odpowiednich w Afryce terenów dla polskiej akcji osadniczej.
22 kwietnia 1928 r. prezes ZPK K. Głuchowski wyjechał do Lizbony z ramienia Syndykatu Kolonizacyjnego Polsko-Amerykańskiego i Polskiego Towarzystwa Kolonizacyjnego. Celem tej podróży – jak informowało „Morze” – było podjęcie pertraktacji z rządem portugalskim, ewentualnie z kompaniami kolonialnymi w Angoli, w sprawie uzyskania tam terenów dla polskiej ekspansji kolonialnej.
K. Gołuchowski powrócił z Lizbony 14 maja 1928 r. Rezultaty były optymistyczne: „Angola nadaje się do kolonizacji rolnej i osadnictwa polskiego”, a czynniki miejscowe „są skłonne do całego szeregu ułatwień dla akcji polskiej”.
Z tą też chwilą rozpoczęto w kraju popularyzację Angoli, jako terenu dogodnego dla dla działalności kolonizacyjnej. Oprócz artykułów na łamach prasy ukazało się też kilka broszur poświęconych zagadnieniom środowiska geograficznego oraz warunków działalności gospodarczej w tej portugalskiej kolonii, w których bardzo pozytywnie oceniano istniejące tam możliwości dla polskiej „ekspansji gospodarczej”.
W rezultacie tak pozytywnych prognoz 14 grudnia 1928 r. wyjechała do Angoli specjalna ekspedycja zorganizowana przez LMiR, Naukowy Instytut Emigracyjny i Kolonialny i Polską Stację Badań Tropikalnych. Kierownikiem ekspedycji był Franciszek Łyp, a uczestnikami: Jerzy Chmielewski – plenipotent spółki terenowej, którą w ostatnich tygodniach zorganizował oraz Bronisław Noiszewski. Jej celem było zbadanie warunków dla ewentualnej przyszłej polskiej akcji osadniczej.
Pierwsze wrażenia i spostrzeżenia ekspedycji były początkowo publikowane na łamach „Morza” w formie korespondencji, którą F. Łyp systematycznie przesyłał do redakcji tego miesięcznika, a następnie jej rezultaty zostały zebrane w trzech publikacjach książkowych, z których jedną wydała Liga.
Punktem kulminacyjnym „szumu propagandowego” wokół Angoli była jednak plotka o rzekomym zamiarze kupienia przez Polskę Angoli, jaką w grudniu 1930 r. puścił „jakiś nieodpowiedzialny dziennikarz wileński” i którą następnie powtórzyło jedno z pism krakowskich. Plotka ta wywołała zarówno w Polsce, jaki i poza granicami duże zamieszanie.
Strona najbardziej zainteresowana sprawą osadnictwa w Angoli, a mianowicie rząd portugalski, zareagował na ten szum propagandowy wokół jego kolonii bardzo jednoznacznie i zdecydowanie. Jak stwierdza J. Beck, „rząd portugalski zajął natychmiast wrogą postawę wobec naszej polityki, a nasze poczynania zrodziły w pewnych poważnych kołach angielskich zaniepokojenie aspiracjami Polski”. Jednocześnie rząd portugalski, aby zmniejszyć do minimum niebezpieczeństwo wynikające z dużego napływu do kolonii obcokrajowców, wprowadził szereg utrudnień wobec osób przyjeżdżających na tereny osadnicze oraz zmusił rząd polski do zrezygnowania z poufnej klauzuli osiedleńczej zawartej w konwencji handlowej w 1929 r.
I na tym w zasadzie zakończyła się pierwsza akcja kolonialna Ligi, podjęta w odniesieniu do Angoli. W okresie lat 1932-1937 ani w dokumentach programowych, ani w publicystyce ligowej nie powracano już do koncepcji angolańskiej.
xxxxxxxx
Ta prasowa prowokacja z kupnem kolonii powtórzyła się później również w przypadku Liberii i Brazylii. Cały ten szum kolonialny był tylko pretekstem do zrealizowania największego przekrętu finansowego w okresie II RP, który polegał na tym, by, pod pozorem kolonizacji, za pieniądze państwowych spółek wykupić setki tysięcy hektarów ziemi w Brazylii i po wybuchu wojny przejąć je, bo prawowity właściciel, czyli II RP, przestała istnieć. O tym w szczegółach w blogu „Brazylijska prowokacja”.
Europejska historia Angoli sięga końca XV wieku. Wielka Encyklopedia Powszechna PWN (1962) tak pisze:
W 1482 Portugalczycy odkryli ujście rzeki Kongo, ale dopiero w 1529 roku przybyli tam pierwsi portugalscy osadnicy; misjonarze nawrócili władcę murzyńskiego państwa Kongo i ten uznał zwierzchność Portugalii; w 1574 roku układ został odnowiony z tamtejszym władcą N’gola, od którego imienia pochodzi obecna nazwa Angoli. W XVII wieku wybrzeża Angoli opanowali przejściowo Holendrzy (1640-48); rządy obcych doprowadziły stopniowo do upadku tubylcze ośrodki polityczne i kulturalne. Angola stała się w XVII wieku obok Gwinei największym ośrodkiem handlu niewolnikami; Portugalczycy rozbudowali kilka portów, nie starając się przeniknąć do wnętrza kraju; dopiero zniesienie handlu niewolnikami zmusiło ich do zajęcia się eksploatacją bogactw naturalnych kraju i zbadania jego wnętrza. W 1884-85 na konferencji berlińskiej w sprawie Konga zostały wytyczone granice Angoli z sąsiadującymi państwami. W 1955 roku rząd portugalski ogłosił dotychczasową kolonię Angolę prowincją Portugalii, stanowiącą jej integralną część. Ucisk i wyzysk ludności afrykańskiej, które w przeszłości wywoływały zbrojny opór, spowodowały w końcu 1960 roku ogólne powstanie pod hasłem niepodległości kraju; dyktatorski reakcyjny rząd portugalski, zastosował wobec powstańców krwawe represje mimo rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ z 1961 roku, wzywającej Portugalię do niezwłocznego udzielenia niepodległości Angoli, oraz uchwały Rady Bezpieczeństwa z tegoż roku, domagającej się zaprzestania represji wobec ludności Angoli.
xxxxxxxx
Tu WEP kończy z racji tego, że tom opisujący tę historię został wydany w 1962 roku. Natomiast dalszą część zaczerpnąłem z Wikipedii.
W 1954 roku utworzony został Związek Ludności Angoli (UPA), na czele którego stanął Holden Roberto. Organizacja skupiała członków plemienia Kongo i miała prozachodni oraz konserwatywny charakter. Związek został przekształcony w 1964 roku w Narodowy Front Wyzwolenia Angoli (FNLA). W 1956 z kolei powstał Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli (MPLA) z Agostinho Neto jako liderem. MPLA głosił hasła niepodległościowe i lewicowe, choć grupował wszystkie grupy etniczne to większość jego członków wywodziło się z plemienia Mbundu. W 1960 roku Związek Ludności Angoli i MPLA zawarły porozumienie o współpracy. W 1961 roku MPLA przeprowadziła pierwszą antyportugalską akcję zbrojną, w 1962 roku natomiast wybuchło antykolonialne powstanie Związku Ludności Angoli w północnej Angoli. Pokonani powstańcy ze Związku Ludności Angoli wycofali się na teren Zairu. W 1962 roku utworzyli w Kinszasie Rewolucyjny Rząd Angoli na Wygnaniu z Holdenem Roberto jako premierem. Rząd na uchodźstwie uzyskał poparcie Organizacji Jedności Afrykańskiej. W 1964 roku MPLA wznowił działania zbrojne w Angoli. Wydarzenia te uważane są za początek wojny o niepodległość. W 1965 roku powstał Front Wyzwolenia Enklawy Kabindy (FLEC), na jego czele stanął Luis Ranque Franque. Grupa ta domagała się oderwania bogatej w ropę naftową Kabindy od reszty Angoli. W 1966 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych uznała politykę Portugalii w Angoli jako „zbrodnię przeciwko ludzkości”. W tym samym roku doszło do rozłamu w FNLA – z Frontu wyłamał się Jonas Savimbi, który powołał Narodowy Związek na rzecz Całkowitego Wyzwolenia Angoli (UNITA) reprezentujący Mbundu.

Wszystkie grupy dążące do niepodległości zaczęły ze sobą rywalizować. W 1968 roku OJA wycofała swoje poparcie dla dotychczasowego rządu na uchodźstwie, w 1972 roku wymusiła na MPLA i FNLA utworzenie wspólnej Rady Wyzwolenia Angoli z Holdenem Roberto na czele. Krok ten nie załagodził wzajemnych animozji w ruchu antykolonialnym. Dekolonizacja Angoli została zapoczątkowana wraz z rewolucją goździków w Portugalii. Proces ten we wrześniu 1974 roku próbował zahamować Zjednoczony Opór Angoli, skupiający osadników portugalskich. Próba zamachu stanu przeprowadzonego przez osadników nie udała się, a w styczniu 1975 roku powołano rząd tymczasowy z udziałem MPLA, UNITA i FNLA. Od lutego rozgorzał konflikt wewnętrzny, który w lipcu przerodził się w wojnę domową. W sierpniu niepodległość Kabindy ogłosił FLEC, zostało to uznane przez kilka państw. W listopadzie tego samego roku przewodniczący MPLA, Neto proklamował utworzenie Ludowej Republiki Angoli, której prezydentem został. Tego samego dnia połączone siły FNLA i UNITA proklamowały Ludowo-Demokratyczną Republikę Angoli, prezydentem kraju został Holden Roberto, premierem Savimbi. Wsparcia rebeliantom z UNITA i FNLA udzieliły wojska zairskie i południowoafrykańskie. Kampania rebeliancka nie powiodła się, a do stycznia-marca 1976 roku siły republiki ludowej opanowały większość kraju, zmuszając przy tym siły RPA i Zairu do wycofania się z kraju. W tym samym roku republika ludowa została przyjęta do ONZ i OJA.
Konstytucja z 1975 roku wprowadzała jednopartyjny system polityczny, w którym to pełnia władzy należała do MPLA. Angola tym samym zbliżyła się politycznie do państw socjalistycznych i tzw. państw frontowych Afryki Południowej. Od 1977 roku doszło do wznowienia działalności opozycji skupionej: UNITA, FNLA, FLEC oraz nowo powstałego Ruchu na rzecz Wyzwolenia Kabindy (MOLICA). Celem rebeliantów było obalenie rządu lub rozczłonkowanie Angoli na kilka odrębnych państw. Od 1978 miejsce mają stałe ataki armii południowoafrykańskiej na Angolę w odwecie za popieranie przez rząd w Luandzie ruchu wyzwoleńczego z Namibii (SWAPO). Po śmierci Neto w 1979 roku, nowym prezydentem i przewodniczącym monopartii został José Eduardo dos Santos. W latach 80. doszło do poszerzenia wpływów UNITA na południu kraju.
W grudniu 1990 roku rządząca partia odeszła od marksizmu i zapowiedziała dążenie do demokracji i gospodarki rynkowej. W 1991 roku wprowadzono system wielopartyjny i podpisano porozumienie kończące wojnę domową. W 1992 roku odbyły się wybory parlamentarne i prezydenckie. Wybory przeprowadzono w obecności obserwatorów ONZ. Okazały się one zwycięstwem rządzącej partii i dotychczasowego prezydenta. UNITA zakwestionowała wynik wyborów i zerwała porozumienie z 1991 roku. Działania wojenne zakończono w 1994 podpisaniem porozumienia pokojowego w Lusace. Już cztery lata później walki wybuchły z nową siłą. 22 lutego 2002 zginął Jonas Savimbi – przywódca UNITA, co doprowadziło do kolejnego zawieszenia broni. Pierwsze od 1992 roku wybory odbyły się w 2008. Rezultaty wskazały na wielkie zwycięstwo rządzącej partii MPLA, która uzyskała 82% oddanych głosów. Główna partia opozycji, UNITA, otrzymała poparcie zaledwie 10% wyborców. Ostatnie wybory odbyły się w 2012 roku, również i one okazały się sukcesem rządzącej MPLA.
xxxxxxxx
Warto zwrócić uwagę na ten fragment: ...w styczniu 1975 roku powołano rząd tymczasowy z udziałem MPLA, UNITA i FNLA. Od lutego rozgorzał konflikt wewnętrzny, który w lipcu przerodził się w wojnę domową. W sierpniu niepodległość Kabindy ogłosił FLEC, zostało to uznane przez kilka państw. W listopadzie tego samego roku przewodniczący MPLA, Neto proklamował utworzenie Ludowej Republiki Angoli, której prezydentem został. Tego samego dnia połączone siły FNLA i UNITA proklamowały Ludowo-Demokratyczną Republikę Angoli, prezydentem kraju został Holden Roberto, premierem Savimbi. Wsparcia rebeliantom z UNITA i FNLA udzieliły wojska zairskie i południowoafrykańskie. Kampania rebeliancka nie powiodła się, a do stycznia-marca 1976 roku siły republiki ludowej opanowały większość kraju, zmuszając przy tym siły RPA i Zairu do wycofania się z kraju. W tym samym roku republika ludowa została przyjęta do ONZ i OJA.
A więc, jak pisze Wikipedia, kampania rebeliancka nie powidła się i siły RPA i Zairu zostały zmuszone do wycofania się z kraju. Niby prawda, ale nie do końca. Antony C. Sutton w książce Sull and bones; Tajemna elita Ameryki (1983) w rozdziale Zakon tworzy marksistowską Angolę pisze:
Angola, była portugalska prowincja położona na południowo-zachodnim wybrzeżu Afryki, jest współczesnym przykładem nieustannego tworzenia marksistowskiego ramienia procesu dialektycznego, choć tym razem jest to robione w nieco ostrożniejszy sposób.
Oficjalne, prezentowane przez establishment stanowisko jest takie, że Angola była portugalską kolonią i że to opresyjne rządy Portugalczyków doprowadziły do powstania ruchu niepodległościowego, w którym marksiści odnieśli zwycięstwo nad siłami „demokratycznymi”.
Nie ma żadnych dowodów na poparcie tej tezy. Jeśli Portugalczycy byli w Angoli kolonistami, to byli nimi także bostońscy bramini w Massachusetts. Luanda, główne miasto Angoli, została założona przez Portugalczyków w roku 1575, czyli pięćdziesiąt lat przed tym, jak Pielgrzymi zeszli na ląd w Massachusetts. W 1575 roku populacja miejscowej ludności Angoli była mniejsza niż populacja Indian w Massachusetts. W przeciwieństwie do tego, jak wyglądały na terenie Afryki kolonialne rządy Brytyjczyków, Francuzów i Belgów, Portugalia przez trzysta lat traktowała Angolę bardziej jak prowincję niż kolonię. Jeśli więc Angola należała do nieistniejącej populacji rdzennych tubylców, Massachusetts, logicznie rzecz biorąc, należy do amerykańskich Indian.
Na początku lat sześćdziesiątych Stany Zjednoczone czynnie wspomagały marksistowską sprawę w Angoli. Wynika to jasno z wypowiedzi byłego sekretarza stanu, Deana Achesona. Zamieszczone niżej cytaty pochodzą z notatki dotyczącej rozmowy pomiędzy Deanem Achesonem (Scroll and Key), McGeorgem Bundym (wtajemniczony w roku 1940) i prezydentem Kennedym, datowanej na 2 kwietnia 1962 roku:
Następnie (Kennedy) zajął się negocjacjami z Portugalią dotyczącymi bazy na Azorach. Powiedział, że niewiele chyba dzieje się w tej sprawie i że byłby wdzięczny, gdybym się nią zajął i sprawdził, czy można coś zrobić w tek kwestii. Poprosiłem go o zgodę na poświęcenie tej sytuacji kilku minut i powiedziałem: „Portugalczycy byli głęboko urażeni tym, co uznali za opuszczenie ich przez Stany Zjednoczone, jeśli nie za faktyczny sojusz Stanów Zjednoczonych z ich wrogami. Moim zdaniem problemem są nie tyle negocjacje z Portugalczykami, co ustalenie polityki Stanów Zjednoczonych. Bitwa rozegra się w Waszyngtonie, nie w Lizbonie”.
Następnie Dean Acheson odniósł się do faktu, że Stany Zjednoczone wspierały ruchy rewolucyjne w Angoli, która to sprawa była najwyraźniej znana prezydentowi Kennedy’emu:
Prezydent zapytał mnie następnie, dlaczego jestem tak pewny, że w obecnych warunkach nie ma miejsca na negocjacje. Odpowiedziałem, że jak pewnie wie, faktycznie dotowaliśmy wrogów Portugalii i że Portugalczycy są o tym niemal przekonani, choć nie mogą tego udowodnić. Powiedział, że naszym celem była próba utrzymania angolskiego ruchu narodowego z dala od komunistów z Ghany i doprowadzenie do tego, by dowodziły nim możliwie umiarkowane siły. Odpowiedziałem, że całkowicie to rozumiem, ale w żaden sposób nie będzie to dla Portugalczyków łatwiejsze do przełknięcia. Angażowaliśmy się również w przerzucanie Angolczyków z Angoli i kształcenie ich w Lincoln College na przedmieściach Filadelfii, gdzie wpajano im najbardziej ekstremalne i nacjonalistyczne poglądy. Co więcej zwierzchnik tej uczelni potajemnie i nielegalnie wybrał się do Angoli, a po powrocie zaangażował się w brutalną akcję propagandową wymierzoną w Portugalczyków. Na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych głosowaliśmy za przyjęciem rezolucji „potępiającej” Portugalię za utrzymywanie porządku na terytorium pozostającym bezsprzecznie pod zwierzchnictwem Portugalii. Zwróciłem uwagę, że Portugalczycy są dumnym narodem, a przy tym szczególnie wrażliwym, ponieważ, mając tak chwalebną historię, podupadli i stali się bezsilni. Woleliby raczej w godny sposób pogodzić się z rozpadem swojego imperium, jak to zrobili na Goa (obecnie nadmorski stan w Indiach około 600 km na południe od Bombaju, do 1963 roku portugalska kolonia, to tam po raz pierwszy dotarł do Indii Vasco da Gama – przyp. W.L.), niż dać się kupić lub nakłonić do wzięcia udziału w niszczeniu własnego państwa.
Z wypowiedzi prezydenta Kennedy’ego wynika rzecz niezwykle ważna, choć pozornie pozbawiona znaczenia. Prezydent sądził najwyraźniej, że Stany Zjednoczone finansują nacjonalistów, nie marksistów, choć tak naprawdę Ameryka wspomagała właśnie marksistów, podobnie jak czyniła to później w Republice Południowej Afryki, powielając schemat datujący się od czasów rewolucji bolszewickiej w Rosji w 1917 roku. Warto prześledzić tę sprawę w aktach Kennedy’ego i ustalić, na ile prezydent był świadomy poczynań pozostających pod kontrolą Zakonu, CIA i Departamentu Stanu.
Marksiści z Ludowego Ruchu Wyzwolenia Angoli Neto przejęli kontrolę nad Angolą. Zakon, posiadający potężnych sojuszników w międzynarodowych korporacjach, wywierał nacisk na kolejne administracje, by nie odbierać Angoli roli kubańsko-radzieckiej bazy w południowej Afryce.
W 1975 roku Stany Zjednoczone, wspólnie z Republiką Południowej Afryki, rzeczywiście wykonały wojskowy rajd na terytorium Angoli. W kluczowym momencie, gdy siły południowoafrykańskie mogły dotrzeć do Luandy, Stany Zjednoczone wycofały swoją pomoc. Republika Południowej Afryki nie miała wyboru i musiała się wycofać. Kraj ten przekonał się w bolesny sposób, że Stany Zjednoczone są antymarksistowskie jedynie w teorii. W praktyce Ameryka zrobiła Republice Południowej Afryki to, co zrobiła już w przeszłości wielokrotnie – elita zdradziła swoich antymarksistowskich sojuszników.
Na początku lat osiemdziesiątych pochodzący z różnych krajów przyjaciele Zakonu wyszli z ukrycia, starannie uzgadniając swoje publiczne działania z wiceprezydentem Bushem (wtajemniczony w roku 1948). Na przykład, 27 marca 1981 roku „The Wall Street Journal” opublikował wiele mówiący artykuł, w którym znalazły się okruchy prawdy przemieszane z oficjalną linią establishmentu. Ten zamieszczony na pierwszej stronie tekst zatytułowany Przyjazny wróg: firmy wzywają USA do trzymania się z dala od Angoli i odmówienia udzielenia pomocy rebeliantom (rebeliantami tymi były antymarksistowskie oddziały UNITA Savimbiego, wspomagane przez Republikę Południowej Afryki) stanowił odzwierciedlenie międzynarodowego wsparcia udzielanego angolskim marksistom.
Przywódcą promarksistowskich sił korporacyjnych w Stanach Zjednoczonych jest Melvin J. Hill, prezes Gulf Oil Exploration & Production Company, oddziału Gulf Oil zarządzającego Gulf Cabinda, czyli zespołu angolskich rafinerii chronionego przed prozachodnimi rebeliantami Savimbiego przez marksistowskie oddziały z Kuby i Angoli. Hill powiedział „The Wall Street Journal”: „Angola jest znającym się na rzeczy, rozsądnym i wiarygodnym partnerem w interesach”. Hill nie tylko wystąpił przed Kongresem prezentując swoje promarksistowskie poglądy, ale przynajmniej kilkukrotnie spotkał się z ówczesnym wiceprezydentem Bushem.
PWJ Wood z Cities Servive dodał coś jeszcze do mitologii Gulf Oil. Powiedział: „Angolczycy są w coraz większym stopniu nastawieni na rozwój. Nie są zainteresowani upolitycznianiem Afryki środkowej w interesie Kubańczyków lub Związku Radzieckiego. Nasi ludzie nie są w Angoli persona non grata”.
Rzecz jasna Hiil i Wood zajmują się jedynie kształtowaniem wizerunku marksistowskiej Angoli na forum publicznym, choć zakładamy, że nie zostali zarejestrowani przez Departament Sprawiedliwości jako obcy agenci. Angola jest w dużym stopniu kubańsko-radziecką bazą przygotowaną do zajęcia Republiki Południowej Afryki, a jednak na jej terenie działa siedemnaście zachodnich firm, w tym Gulf, Texaco, Patrofina, Mobil, Cities Servive, Marathon Oil i Union Texas Petroleum oraz Allied Chemical, Boeing, General Electric i Bechtel. Należy pamiętać, że zarówno sekretarz stanu Schultz, jak i sekretarz obrony Weinberger zostali wypożyczeni z Bechtel Corporation.
Gulf Oil Corporation pozostaje pod kontrolą banku Mellon, będącego największym pojedynczym udziałowcem tej firmy. Przedstawicielem Banku Mellon w zarządzie Gulf Oil jest James Higgins, który (na ile udało się nam ustalić) choć ukończył Yale, nie należy jednak do Zakonu.
Drugim co do wielkości udziałowcem jest rodzina Mellonów, obejmująca Fundację Andrew W. Mellona, Fundację Richarda Kinga oraz Fundację Sarah Scaife. Grupa ta, uważająca się za „konserwatywną”, posiada około siedem procent wyemitowanych akcji. Morgan Guaranty Trust, na którą to firmę natknęliśmy się już na łamach tej książki, ma milion osiemset tysięcy akcji, czyli około jeden procent wszystkich udziałów.
Wszystkie te korporacje, których interesy są związane z Angolą, wystawiły się na ogromne ryzyko. Zaskakuje na przykład fakt, że Republika Południowej Afryki nie podjęła żadnych działań wymierzonych w firmy mające siedziby w Angoli, szczególnie w General Electric, Boeinga, Morgan Guaranty Trust, Gulf Oil i Cities Servive. Na skutek potężnego wsparcia udzielanego angolskim marksistom Republika Południowej Afryki w sposób bezpośredni traci swoich ludzi.
Akcja odwetowa wymierzona w korporacje, a nie w Kubańczyków i Angolczyków pochłonęłaby mniej ofiar ze strony Republiki Południowej Afryki. Po tym, jak w 1975 roku Stany Zjednoczone zdradziły Republikę Południowej Afryki, której oddziały mogły dotrzeć do Luandy, fakt, że nie sięgnęła ona po ten, wydawałoby się, oczywisty środek, świadczy o godnej podziwu powściągliwości tego państwa. Chirurgiczne uderzenie w Kabindę usunęłoby przecież zgrabnie największe angolskie źródło obcej waluty i dałoby do myślenia marksistom z różnych krajów. Nie zalecamy, rzecz jasna, podjęcia takich działań, ale Republika Południowej Afryki zawsze może skorzystać z takiego rozwiązania. Jak zareagowałyby na to Stany Zjednoczone? Cóż, lepiej żeby Departament Stanu i CIA miały gotowe wytłumaczenie dla samolotu amerykańskiej ambasady przyłapanego na fotografowaniu południowoafrykańskich instalacji wojskowych. Przytaczamy te informacje jedynie po to, by zaprezentować niebezpieczny charakter stosowanych przez Zakon scenariuszy zarządzania konfliktem.
xxxxxxxx
To, o czym nie informuje Wikipedia, pisze o tym Sutton. Siły południowoafrykańskie musiały się wycofać nie tylko ze względu na zdradę Stanów Zjednoczonych, ale również ze względu na obecność w Angoli wojsk kubańskich i radzieckich. Jednak problem jest o wiele bardziej skomplikowany, o czym Sutton nie napisał, a być może nie mógł. Chodzi tu o rolę korporacji międzynarodowych, które są jednak narodowe, tyle że należą do narodu rozproszonego i zasymilowanego. W takiej sytuacji, jak w Angoli, ale przecież tak jest wszędzie, w której miały swoje siedziby korporacje, które były również obecne w RPA, oznaczało to, że ludzie, którzy nimi zarządzali, byli doskonale zorientowani w sytuacji gospodarczej i politycznej obu krajów. Co więcej, oni również finansowali rządy obu krajów, a więc w praktyce mieli wpływ na decyzje tych rządów. To tłumaczyło by pasywne zachowanie rządu RPA wobec tych korporacji. Gdyby rząd RPA był niezależnym, zakazałby tym wszystkim korporacjom, mającym siedziby w obu państwach, działalności na swoim terenie. Tak się nie stało, więc wniosek jest prosty: był on od nich zależny.
Angażowaliśmy się również w przerzucanie Angolczyków z Angoli i kształcenie ich w Lincoln College na przedmieściach Filadelfii, gdzie wpajano im najbardziej ekstremalne i nacjonalistyczne poglądy.
Wygląda na to, że już wiemy, skąd biorą się skrajnie ekstremalne i nacjonalistyczne poglądy i kto pozwala na szerzenie kultu Bandery i posługiwanie się nazistowską symboliką na Ukrainie i dlaczego tego typu zachowania nie są karane.
Na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych głosowaliśmy za przyjęciem rezolucji „potępiającej” Portugalię za utrzymywanie porządku na terytorium pozostającym bezsprzecznie pod zwierzchnictwem Portugalii.
Wiemy już też do czego służy Organizacja Narodów Zjednoczonych. Ktoś, kto nią rządzi, zmusza inne kraje członkowskie do głosowania zgodnie z jego wolą. Czy wobec tego trudno sobie wyobrazić sytuację, że za jakiś czas w tej organizacji przyjmie się rezolucję potępiającą Polskę za wywołanie wojny na Ukrainie. Skoro już są polskie obozy koncentracyjne, to wszystko jest możliwe.
Należy pamiętać, że zarówno sekretarz stanu Schultz, jak i sekretarz obrony Weinberger zostali wypożyczeni z Bechtel Corporation.
Czyli z korporacji na wysokie stanowiska w państwie. Od kogo więc byli oni bardziej zależni i czyje interesy reprezentowali? Tak więc opinie, że państwa to tylko korporacje, nie są pozbawione sensu, choć ja bardziej skłaniałbym się ku temu, że są one narzędziem korporacji i służą do realizacji ich celów, a ściślej rzecz ujmując, do realizacji celów właścicieli tych korporacji. Tak jak w przypadku jednostek mamy do czynienia z rozproszeniem i asymilacją, czyli z ludźmi, którzy asymilują się i udają kogoś, kim nie są, tak w przypadku korporacji mamy dokładnie do czynienia z tym samym procesem. Oficjalnie korporacje są amerykańskie, angielskie, niemieckie, francuskie itp., a w praktyce należą do jednej nacji i reprezentują jej interesy. Można więc powiedzieć, że proces rozproszenia i asymilacji odbywa się nie tylko na szczeblu jednostek, ale również organizacji.