Przed rewolucją

Kiedy pisałem blog o rewolucji październikowej, to wydało mi się, że jeśli cofnę się do rewolucji 1905 roku, albo jeszcze parę lat wcześniej, do powstania Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji i Partii Socjalistów-Rewolucjonistów tzw. eserowców (SR), eserów, wywodzących się z tzw. narodników – to będzie to dobry moment do wyjaśnienia przyczyn wybuchu rewolucji. Przytaczałem tam różne fakty z tamtego okresu i wydawało mi się, że gdzieś wśród nich leży przyczyna jej wybuchu. Gdy teraz to czytam, to czytam to z pewnym zażenowaniem, że byłem tak naiwny. Cóż, człowiek uczy się całe życie i im więcej wie, tym bardziej zdaje sobie sprawę z tego, że mniej wie. Zupełnie jak w tym dowcipie o alkoholiku: Im więcej piję, tym mniej piję, bo coraz bardziej trzęsie mi się ręka i coraz więcej wylewam, gdy podnoszę kieliszek do ust.

Przeczytałem ostatnio książkę Wacława Gąsiorowskiego Królobójcy. Ukazała się ona po raz pierwszy w 1906 roku i pierwsze wydanie zostało rozkupione w przeciągu trzech miesięcy i jeszcze w tym samym roku pojawiło się drugie. Przetłumaczono ją na francuski i angielski w 1908 roku i na niemiecki w 1917 roku. Dopiero po jej przeczytaniu uświadomiłem sobie, że żeby zrozumieć to, co stało się w Rosji w 1917 roku, trzeba cofnąć się do wojen napoleońskich, które były efektem rewolucji francuskiej. Jeśli jeszcze będziemy pamiętać, że czas rewolucji francuskiej, to też czas powstania Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, to dopiero wtedy zrozumiemy jak daleko w przyszłość wybiegali Żydzi w swoich działaniach.

Mnie uczono, że Rosji nie można pokonać. Połamał sobie na niej zęby Napoleon i Hitler. Tylko czy aby na pewno o to chodziło w tych wojnach? Rosja została pokonana, tak jak Ameryka, i oba kraje są całkowicie zależne od Żydów. Prawdziwe wojny wygrywa się tak, jak robi to ta nacja. W wyprawie Napoleona na Moskwę wcale nie chodziło o pokonanie Rosji, tylko o kontynuację rewolucji francuskiej. Chodziło o to, by dwa najpotężniejsze kraje były zależne od narodu „wybranego”. I tak też się stało. Idee rewolucji francuskiej niesione przez wojsko napoleońskie, padły na podatny grunt wśród wojsk rosyjskich i rosyjskiej arystokracji, przynajmniej części z niej.

Napoleon podbił całą Europę i zaprowadził w niej swoje, a raczej swoich mocodawców, porządki. Rosji nie podbił i nie zaprowadził tam swoich porządków, ale zasiał ziarno, które wydało obfity plon w postaci rewolucji październikowej. I może tym należy tłumaczyć fakt, że nie było rewolucji marksistowskiej w Europie zachodniej, bo ona była tam wcześniej, więc już nie było takiej potrzeby. Natomiast taka potrzeba była w Rosji.

Wacław Gąsiorowski jest raczej pisarzem zapomnianym, ale warto wracać do jego książek, przynajmniej niektórych. Wikipedia podaje informację o jego życiorysie i twórczości. To, co zwróciło moją uwagę, to to, że jego życiorys zaczyna się od 15-tego roku życia i nie ma w nim nic na temat jego rodziców, poza tym, że wcześnie zmarli i w tym wieku zaczął pracować, by zarabiać na życie. Sposób, w jaki pisał o tajnych związkach w Rosji, skłania mnie do podejrzeń, że był masonem. To oczywiście nie zmienia faktu, że książka jego zmusza mnie do zrewidowania poglądów na temat przyczyn wybuchu rewolucji w Rosji, a przede wszystkim do tego, że nie zaczęło się to w 1917 czy 1905 roku. Żydzi pracowali cały wiek XIX, by w końcu na początku wieku XX dopiąć swego. Oni potrafią działać konsekwentnie i realizować dalekosiężne cele, które są dla nas zupełnie niewidoczne.

Gąsiorowski pisze więc tak:

»„Dekabryści” – nazwa powtarzana często, nazwa wywrotowców, stawianych obok nihilistów, a granicząca prawie z anarchistami, nazwa groźna, ponura, jawiąca się niby widmo narodzin krwawej Rosji. Rosji mściwej, podstępnej, zgangrenowanej niezdrowymi ideami, Rosji przerażającej cichego zachodnioeuropejczyka!

„Dekabryści”, więc po prostu „grudniowcy”… więc kwiat inteligencji, zacności i szlachetności ponapoleońskiej Rosji, więc lilie wyrosłe na cmentarzysku ludzi i myśli, więc głos potężny a smętny, dźwięczny a rozmydlony, dumny a nieśmiały – głos męczeński, wołający: wszystko dla ziemi mojej, a nie dla mnie!

Dekabryści poczęli się, jak się poczyna fala morska, jak się poczyna wicher, jak się poczyna odpływ po przypływie… Tu wzbiera morze, pieni się, na najwyższy szczyt rzuca swe białe bryzgi, a tam, w niedosięgłym dla oka ludzkiego zamęcie, już odpływ gra, już zmagać się zaczyna, już zwalcza opór przypływu.

Gdy czytałem ten powyższy fragment, to od razu przypomniał mi się obraz „Narodziny Wenus” Sandro Botticelli’ego. Według greckiego poety Hezjoda bogini miłości Wenus powstała z piany morskiej, wynurzyła się z fal i skierowała się w stronę brzegu jednej z greckich wysp – Cypru lub Cytery. Mity greckie są piękne i zapewne bez nich bylibyśmy ubożsi kulturowo, ale mam jakieś takie dziwne przekonanie, że dekabryści narodzili się w sposób daleko bardziej prozaiczny – po prostu wyszli z synagogi.

Pod gradem kul bonapartowych, pod uderzeniami napoleońskich bagnetów, w piekle okrzyków: „Vive l’empereur!”, w świetle łun pożarów Smoleńska, Moskwy i Lipska, w bohaterskiej ciszy zamilkłego pola Waterloo… były narodziny dekabrystów, a raczej ludzi idei, ludzi nie wiedzących, że się dekabrystami staną, że dekabrystami zwać ich będą.

Na biwakach armii rosyjskiej, u ogni obozowych gawędzin, wypominano dawne czasy, mówiono o ledwie co minionych, przyglądano się z bliska ocknietej kulturze Zachodu, rozprawiano, ścierano się, kształcono wzajem.

I żołnierz rosyjski, wychowany w półbarbarzyńskim rygorze mody Fryderyka, okuty dyscypliną knuta, batożony często, a policzkowany za lada niehumorem, trzymany na poziomie uczuć brytana nocnego, ten żołnierz, drwiący z całą głupotą z wariactwa Polaków, mrących za jakąś konstytucję, ten żołnierz zagadał.

Zagadał o Dantonie i Maracie, o Lafayecie i Waszyngtonie, o Palafoxie i o Moreau, o Robespierze, o Ludwikach, o Wellingtonie i Blücherze, o 18 brumaire’a i o Trzecim Maja, o Kościuszce, o śmierci Pawła, o Tugenbundzie i o Andreasie Hofferze, o „Gwieździe Wielkiego Wschodu” i o „Świątyni Słońca”, o 14 lipca, o angielskiej Charta Magna, o Napoleonie, o Cambronnie… o Carnocie.

I oto w głównej kwaterze drugiej armii rosyjskiej, tuż pod namiotem feldmarszałka Wittgensteina, dwaj bracia Murawjow, dwaj sztabowcy, gwardziści, pankowie, rzucają pierwszą myśl związku tajnego, związku dobra, związku miłości ojczyzny i miłości ludu.

Murawjowom dość było wokół się rozejrzeć, dość było rzec słowo, aby cały zastęp towarzyszów znaleźć. Nikt tu nikogo nie namawiał, nikt nikogo nie pouczał, nikt nic nie apostołował. Nowy sojusznik przychodził, łączył się i łącząc się, już jeno własne słyszał poglądy, własnych ideałów dźwięki, echa głosu własnej wiary.

Armia rosyjska wracała po latach wojen, a gdy wodzom jej zdawało się, że dźwiga jeno zrabowane złoto i kosztowności, gdy wodzowie ci słusznie aż wstydzić się musieli rabusiostwa swych „bohaterów”, wodzowie ci ani sobie wyobrażali, że ci sami żołnierze dźwigają nadto zdobycz, której po wiek wieków już żadna rewizja tornistrów im nie odbierze, żadna moc nie wydrze… Armia rosyjska niosła wnukom swej ojczyzny pochodnię, niosła sztandar na całej tej ojczyzny życie.

W Petersburgu głową i sercem stowarzyszenia został adiutant księcia Wittgensteina, Pestel, syn jednego z najsroższych generał-gubernatorów Sybiru, syn półdzikiego despoty, którego pięść zgasiła setki istnień…

Pestel był wychowankiem korpusu paziów, Pestel był dumą sztabu, był bogatym, przystojnym oficerem gwardzistą, był już pułkownikiem i był republikaninem! Za Pestelem przystąpił książę Trubeckoj, a dalej Bestużew, Kachowski, książęta Oboleński, Wołkoński i Golicyn, Szachowskij, kniaź Bariatiński i Rylejew. A za nimi wszystko, co się mieniło przyszłością Rosji, co było jej chlubą, jej jutrem, rzuciło się do Pestela, Murawjowów, Rylejewa, Bestużewa i Trubeckiego. Skromne stowarzyszenie „Pomyślność”, które powstało ze związku „Ocalenie”, rozrosło się na potężną organizację „Południową” i „Północną” i na „Zjednoczenie Słowian”. Co najciekawsze i najgodniejsze uwagi, że stowarzyszenia te nie miały w swoich szeregach wydziedziczonych inteligentów, bo tacy nie byli jeszcze w Rosji znani, nie mieli nic ani z proletariatu, ani nikogo z wrogów Aleksandra I, ani żadnego z przeciwników dynastii. Stowarzyszenia te ani myślały o terrorze, ani dyskutowały o zamachu, ani nie sądziły, by cele szczytne, wielkie dały się osiągnąć środkami niegodnymi. I na koniec stowarzyszenia te marzyły o przewrocie drogą woli uświadomionych milionów, drogą uzdrowienia zgangrenowanych arterii państwowych, drogą obudzenia nawet w zeschniętej piersi ostatniego z czynowników uczuć obywatelskich, ludzkich…

„Zjednoczeni Słowianie” szli już dalej, sięgali pewniej, logiczniej. Bo programem ich było sfederowanie w jedną wolną Rzeczpospolitą wszystkich szczepów słowiańskich, a to począwszy od Rosjan i Polaków, a skończywszy na Serbach i Bułgarach. Krom tych trzech wybitnych stowarzyszeń nie brakło i drobnych, prowincjonalnych klubów, w rodzaju związku dążącego do niepodległości Małorosji, ale te ulegały i milkły wobec haseł stowarzyszeń macierzystych.

Co zaś już nie tylko jest ciekawe, ale wprost niesłychane, oto wszystkie tajne związki miału oczy zwrócone na cesarza Aleksandra, wszystkie odeń spodziewały się urzeczywistnienia swych rojeń i wszystkie propagandę swoją zwracały ku temu, aby urzędnik nie kradł i na złe nie obracał danej mu władzy, aby pan nie gnębił poddanych mu włościan, aby oficer szanował w szeregowcu człowieka, aby sądy przestały być sługami możnych, aby religia nie była narzędziem polityki, aby oświata coraz szersze zakreślała kręgi.

Na otwarciu sejmu polskiego car z wysokości tronu nie tylko Plaków do serca cisnął, ale kategorycznie oświadczył, że „da konstytucję i swoim rosyjskim poddanym, gdy ci ocenią jej wartość…”

Stowarzyszenia tajne miały zatem zadania proste – uświadomić współbraci o wartości konstytucji, a… resztę dokona wola cesarza…

Stowarzyszenia nie przypuszczały, że jeszcze w osiemdziesiąt lat po nich… obywatele państwa rosyjskiego będą uznani za niezdolnych do rządzenia się konstytucją, że nawet zachód Europy poczyta żądania ich za wygórowane, że ten Zachód, który wykształcenie swoje konstytucjom zawdzięcza… będzie szeroko rozprawiał nad „możliwością” konstytucji w Rosji. Jakby konstytucja była czymś innym niż alfabetem ustroju państwowego, jakby ktoś mógł się nauczyć czytać bez znajomości alfabetu!…

Wykrętne to czy błędne mniemanie nawet nie chce pamiętać, że taż sama ciemna, surowa Rosja do połowy XVI stulecia rządziła się wolą ludu, że taż sama Rosja miała Rzeczpospolitą Nowogrodzką i Pskowską, które istniały i kwitły przez siedem stuleci! Że Rosja przez zamach stanu Piotra I, od wieców, narad bojarskich i woli ludu stoczyła się na dno samodzierżawia, że ta Rosja, biorąc przykład z wolnej, sąsiedniej Polski, jeszcze umiała Iwana Groźnego zmusić do składania przysięgi „w ręce ludu” na placu radnym w Moskwie, że ta Rosja autonomię miała wówczas, gdy Zachodowi o tym się nie śniło!

Europa woli o tym nie wiedzieć, zachwyca się posłannictwem Piotra I i co najmniej dziwi się jego oryginalności!… Oto przykład: Piotr I zesłał na Sybir i kazał skatować knutami nawet dwa dzwony wiecowe!… Dzwony te do dnia dzisiejszego są na zesłaniu w Tobolsku…

A niegodziwość tych dzwonów na tym polegała, że uderzały na trwogę zagrożonych swobód, że wzywać chciały do buntu przeciw tyranowi.

Niewątpliwie tajne stowarzyszenia wiedziały i o dzwonach zesłanych, i o dacie powstania samowładztwa rosyjskiego, ale wierzyły Aleksandrowi I i czekały.

Cesarz Aleksander I umarł w Taganrogu dnia 1 grudnia 1825 roku, umarł, mimo powieści o febrze, „nagle”… umarł w pełni męskiego wieku, bo licząc zaledwie 48 lat!«

W dalszej części Gąsiorowski szczegółowo opisuje przebieg wydarzeń, których nie mogę dosłownie cytować, bo blog rozrósłby się znacznie, a i tak jest długi. Problem sprowadzał się do tego, że spiskowcy chcieli na tronie Konstantego i… „jego żonę”… Konstytucję. To prawda, że jemu należał się tron z racji starszeństwa, ale zrzekł się on go na rzecz młodszego brata Mikołaja. Konstanty był wodzem wojsk polskich i mieszkał w Warszawie i na dodatek zakochał się w pięknej szlachciance Joannie Grudzińskiej (jej nazwisko chyba jednoznacznie sugeruje jej pochodzenie). Żądał od brata nie tylko zezwolenia na rozwód ze znienawidzoną żoną, ale też na zaślubienie Grudzińskiej. Ślub miał miejsce w 1820 roku, a w roku 1822 prawa do tronu przeszły na księcia Mikołaja. Grudzińskiej cesarz nadał tytuł księżnej łowickiej.

Po śmierci Aleksandra I 1 grudnia 1825 roku powstał problem wyboru następcy. Spiskowcy opowiadali się za Konstantym. W dniu 26 grudnia miała odbyć się w koszarach poszczególnych pułków przysięga na wierność cesarzowi Mikołajowi. Nie wszystkie to zrobiły. Część z nich spiskowcy wyprowadzili na plac przed senatem. Za zrewoltowanymi pułkami stanęły masy ludu. Było słychać okrzyki „Niech żyje… Konstanty!”. Naprzeciw zaczęły się ustawiać pułki utrzymane w karności. Ponieważ książę Trubeckoj, w sprzysiężeniu „dyktator”, nie zjawiał się, nikt inny nie potrafił podjąć decyzji, nikt nie chciał brać odpowiedzialności. Mikołaj I, który przybył na plac, szybko zorientował się w zaistniałej sytuacji i podjął natychmiastową decyzję. Odpalił armaty i zrobił ze zgromadzonych spiskowców miazgę i w ten sposób rozprawił się z dekabrystami.

Wojna krymska (1853-56), a właściwie porażki Rosji i hańbiące warunki pokoju, były ponad siły i tak już znerwicowanego cara, który otruł się. Mikołaj I zmarł 2 marca 1855 roku. W tym samym dniu wstąpił na tron jego syn Aleksander II.

Dla pełnego zrozumienia tego, co działo się w Rosji przed rewolucją, wypada też wiedzieć, co wydarzyło się w tym czasie w Europie, bo wygląda na to, że te działania były skoordynowane i miały jeden cel – obalić monarchie. Gąsiorowski tak pisze:

»Rok 1855, rok wstąpienia na tron Aleksandra II, w dziejach królobójstwa i mordów politycznych był zwrotem i bodaj nie tylko dla samej Rosji, ale i dla całej Europy.

Do roku 1855 wiek dziewiętnasty, rozpoczęty zabójstwem Pawła I, przynosi zamach na Napoleona I (1809), mord księcia Berry (1820), mord Kapodistriasa, znienawidzonego despoty greckiego w usługach Mikołaja I (1832), a dalej zamach na Ludwika Filipa (1835) i piekielną maszynę, zgotowaną przez Feschiego, Pepina i Moreya.

Ta piekielna maszyna to broń z wieloma lufami jednostrzałowymi, które wystrzeliwują pociski w ogniu salwowym, jednocześnie lub kolejno.

Lecz dopiero drugi zamach na tego ostatniego króla, wykonany przez Ludwika Alibaud (1836), może być poczytany za pierwszy czyn tak zwanego „anarchizmu”. Alibaud bowiem rzucił z szafotu harde słowa: „Umieram za wolność, za lud, za zniweczenie monarchii.” Choć słowa te przez współczesnych uważane były raczej za credo republikanina niż za hasło „anarchisty”.

Rok 1844 przynosi zamach Tschechta na króla pruskiego, Fryderyka Wilhelma IV, a rok 1850 znów temuż królowi gotuje ponowny Sefelogego. W dwa lata potem fanatyczny ksiądz Marcin Marino usiłuje zabić Izabelę hiszpańską, a w cztery – Karol III, okrutny despota parmeński, pada raniony śmiertelnie na ulicy i umiera.

I oto cały plon królobójstwa do roku 1855. Oczywiście zamachów nieudanych było, krom powyższych, jeszcze ilość wielka, boć takie lata krytyczne dla ustrojów państwowych, jak 1830, 1831, 1848, 1849, i 1851 musiały niejednokrotnie ku głowom ukoronowanym zwracać oręż spiskowych, ten atoli zawodził mocno, dawał się wykrywać zawczasu i nie miał dla siebie jeszcze wielu takich desperatów jak Alibaud. A zresztą fazy przekształceń państwowych następowały po sobie tak szybko, iż brakło czasu na wytworzenie bodaj dłuższej opozycji. Idealistyczne dzieła Anglika Williama Godwina, ojca anarchizmu, wpajały wszak dopiero przekonanie, że ludzkość drogą prostego uświadomienia dojdzie do zniesienia państw. Nadto Godwin raczej przepowiadał, niż apostołował, był tylko prorokiem czy wróżbitą, ale nie agitatorem i był twórcą teorii, której nawet nie nazwał, która dopiero w następstwie miała być postawiona na czele anarchizmu.

Dopiero od połowy XIX wieku ruch królobójstwa wzmaga się, a wzmaga się równolegle do potężnego ruchu umysłowego Europy. Rozwój nauk socjalnych, gruntowne zastanowienie się nad dziejami rewolucji francuskiej, rzut oka wstecz na szalony skok, uczyniony przez ludzkość na dystansie od roku 1780-1850, musiał podniecić pożądanie równie szybkiego postępu w ludach zapóźnionych, musiał nie tylko spotęgować dążność do osiągnięcia przez jednostkę największej sumy swobód, ale musiał skłonić ją do zwalczania tam i zapór.

Ruch ten stał się tak potężny, tak wszechstronny i żywiołowy, iż zniewolił wielu monarchów do pójścia za nim, iż zniewolił ich do zgodzenia się na role ludzi ponoszonych przez rozszalały prąd, iż porwał ich ku prawu, stanowiącemu nie to, co władca może ludowi dać, lecz co może od ludu, jako pierwszy jego urzędnik, uzyskać.

Ruch ten sprawił, że każdy rok nieomal zwiększa przywileje poddanej jednostki, rozdrabnia władzę, skraca płaszcze gronostajów.

Jakiż ruchu tego kres lub jak się zwać ma pierwsza ruchu tego stacja? Na to pytanie usiłuje odpowiedzieć i socjalizm, i anarchizm.

Pierwszy terrorem zdobył sobie już obywatelstwo i z rewolucji urósł na „wielką zdobycz myśli i etyki ludzkiej”, drugi dotąd skazany jest na błąkanie się w szatach wyrodnego syna, półszaleńca. Pierwszy wszedł w krew Europy, drugi jest ciągle pianą tej krwi. Pierwszy stał się chlebem powszednim ładu i poczucia sprawiedliwości, drugi ciągle jest równie potępiany, jak i nie zbadany i nie ujęty w karby zwartych postulatów. Ale bo pierwszy nade wszystko ku najżywotniejszym i najbliższym zwrócił się sprawom, drugi zaś poszybował we mgły przyszłości. Pierwszy nie tylko od razu stanął do walki na śmierć i życie, ale i umiał zwyciężyć, drugi do dnia dzisiejszego miewa nie bojowników, ale tylko zapaleńców zrozpaczonych, oszołomionych ogromem idei, fanatyków.

Po Godwinie przyszedł Proudhon, a choć ten anarchizm już anarchizmem nazwał, choć pognębić swą teorią chciał Babeufa, St. Simona i Fouriera, lecz ledwie zaznaczył potrzebę propagandy dla osiągnięcia ideałów anarchizmu. Aż dopiero Maks Stirner, a dalej Bakunin i książę Kropotkin oświadczyli się za potrzebą rewolucji i terroru.

I w tym miejscu nasuwa się pytanie, skąd naród rosyjski, skąd czasy Mikołaja I mogły wydać Bakunina, skąd w kraju, gdzie wyraz „konstytucja” wiódł na katorgę, mógł się począć książę Kropotkin, potępiający każdy i najliberalniejszy ustrój państwowy, skąd na ziemi tak niedostępnej nawet dla codziennych zawołań zachodu Europy mógł narodzić się duch tak gwałtownie rwący naprzód! I skąd nareszcie w monarchii, do której lada świstek zadrukowany śmielszymi dezyderatami nie ma wstępu, do której wszelki „import” płodów ducha ludzkiego skazany jest na wapno i karbol kwarantanny samowładztwa – mógł się począć tak silny „eksport” kierunków tak skrajnych?!

Bo że Anglia wydała Godwina, Francja Proudhona, Niemcy Stirnera (lewicowy heglista – przyp. W.L.), tego za nadzwyczajność poczytać nie można, bo kraje te tłumaczą się postępowością swych zabiegów reformatorskich. Ale jak Rosja posiadła Bakunina i Kropotkina? Wszak tu nie talent ani dar szczególny, przypadkowy rozstrzygał, a jedynie stopniowanie cywilizacyjne. Skąd ludzie z ziemi uprawianej przez chłopów-niewolników, ludzie spod knuta mieli dość siły, aby nawet humanitarnej a wolnej Europie rzucić rękawicę?!

Odpowiedź na to zawiłe pytanie jest prosta. Anarchizm jest tak czymś gwałtownym, tak skrajnym, że trzeba dopiero takiej świadomości niedoli Kropotkina, aby ku niemu się skłonić i za nim pójść, i pójść z dynamitem w ręku…

Dekabryści zostali wytępieni, bo na rewolucje iść chcieli z rękoma skrzyżowanymi na piersiach – potomkowie dekabrystów uciekli się do drugiej ostateczności, do mordów. Żandarmeria Mikołaja I nie rozumiała słowa ludzkość, gdy szło o przekonania polityczne. Żandarmeria Mikołaja zgasiła tysiące dusz – ale za to te, których nie dosięgła, rozpaliły się na łuny.

Rok 1855 w dziejach Rosji jest nade wszystko uważany za rok narodzenia się „nihilizmu” i… „nihilistów”. Co to jest lub czym był nihilizm?!

Nihilizm – według prostej odpowiedzi encyklopedycznej – jest zasadą filozoficzną, odrzucającą wszelki wyższy, moralny porządek polityczny i społeczny, zasadą uznająca jedynie wieczność materii i nieomylność badań doświadczalnych. Nihilizm jest zaprzeczeniem nie tylko prawa, władzy, państwa, ale i bóstwa.

Nihilizm zaznaczył się tym, że dotąd nigdy żadną zwartą gromadą ludzi nie rządził, że był raczej chorobliwym i bezwiednym następstwem materialistycznego pesymizmu jednostki niż ugruntowaną logicznie teorią stowarzyszenia.

Skądże nihilizm wziął się w Rosji?!

Otóż tu następuje niespodziewana odpowiedź: „Nihilizmu” w Rosji nie było nigdy, a „nihiliści” rosyjscy nie mają żadnego związku i nie mieli żadnego związku z teoriami nihilistycznymi. Po prostu żandarmeria rosyjska, chcąc zarówno w Europie, jak i Rosji całej obrzydzić prąd domagający się reform państwowych, i to reform nade wszystko dawno w ościennych mocarstwach uprawnionych, nazwała go „nihilizmem”, a zwolenników tego prądu „nihilistami”… w czym uciekła się do konceptu Turgieniewa, który w jednym ze swoich utworów „nihilistami” nazwał socjalistów, a raczej proletariuszów inteligentnych.

Nazwa „nihiliści”, pochwycona przez prasę francuską jako mot du jour (dosł. „słowo dnia”, a raczej „słowo epoki”, „słowo tamtych czasów” – przyp. W.L.), została rozgłoszona i zjednała sobie prawo obywatelstwa. Podczas gdy ci „nihiliści” w programie swoim… domagali się konstytucji, a nawet tylko zwołania przedstawicieli narodu do przeprowadzenia nieodzownych reform!…

Jeżeli „nihilizm” ten w uczonych wywodach publicystyki europejskiej o „utopii filozoficznej” mógł niejednemu mieszczuchowi zatruć sen, to już niewątpliwie spokojnemu obywatelowi państwa rosyjskiego stał się straszydłem o cechach zdeklarowanych i namacalnych…

Oto w roku 1865 policja rosyjska nareszcie zdefiniowała, urzędownie nawet, jak wygląda „nihilista”. A więc: „o ile” jest kobietą – nie nosi krynoliny, strzyże włosy i chodzi w czapce futrzanej; „o ile” zaś jest mężczyzną, więc nie strzyże włosów i chodzi w niebieskich okularach…

Kimże byli naprawdę ci tak zwani „nihiliści” rosyjscy?! Nade wszystko nawet nie rewolucjonistami, nawet nie spiskowcami, dopiero w lat kilka przeistoczyli się w socjalistów, a w lat kilkanaście, z desperacji, uzbroili się w terror i rozwinęli w socjalrewolucjonizm.

„Nihiliści” poczęli się z czasu, więc i z „dekabrystów”, i z bezprawia samowolnej policji, i z prześladowań religijnych, i z Hegla, i z Marksa, i z Milla, i z St. Simona, i z roku 1848, i z mroków zaściełających Rosję, i ze światła bijącego z Zachodu.

Nihiliści ani myśleli iść za Bakuninem, ten był im za daleko odsadzony. Ojcem duchowym nihilistów stał się Hercen, syn moskiewskiego milionera. Hercen odebrał bardzo staranne i gruntowne wykształcenie, które wraz z podróżami otworzyło oczy myślącej duszy na niewolę współbraci i skłoniło do pracy nad ich wyzwoleniem. Śmierć ojca i osiągnięcie wielkiej fortuny były dla Hercena decydującym momentem. Hercen zrealizował majątek i osiadł w Londynie w 1852 r. W roku 1855 zaczął pisać, w dwa lata później ukazał się pierwszy numer „Kołokoła” (Dzwon), w którym Hercen wzywał naród rosyjski do walki z absolutyzmem. „Kołokoł” pomimo czujności policji wszystkimi porami dostawał się do Rosji, budził uśpione myśli, skupiał, łączył.

A to ciekawe! Kołokoł” pomimo czujności policji wszystkimi porami dostawał się do Rosji… A wcześniej pisze: I skąd nareszcie w monarchii, do której lada świstek zadrukowany śmielszymi dezyderatami nie ma wstępu, do której wszelki „import” płodów ducha ludzkiego skazany jest na wapno i karbol kwarantanny samowładztwa…

I Hercen swą ognistą broszurą Kto winien? Targnął trzewiami Rosji. Czernyszewski odpowiedział na to pytanie, pytaniem realnym, trzeźwym Co czynić? (później podobne pytanie zadał Lenin: Co robić? – przyp. W.L.)- a Bakunin zaciskał pięści i wskazywał na piekielne maszyny.

Dzień 14 kwietnia 1865 był dniem mordu prezydenta Stanów Zjednoczonych Lincolna przez Boothę – a dzień 16 kwietnia roku 1866 był dniem pierwszego zamachu na Aleksandra II, pierwszym w Rosji usiłowaniem królobójstwa pod hasłem niesamolubnym. Zamachu dokonał student, Dymitr Karakozow. Zamach ten nie był skomplikowany, gdyż w roku 1865 osoba cesarza, choć strzeżona już pilnie, nie była jeszcze zawsze otaczana murem bagnetów.

Zamach Karakozowa wywołał gwałtowną i nierozważną reakcję. Obostrzenia cenzuralne, powiększenie etatów policji i żandarmerii, dalej, dymisja ministra oświaty i spraw wewnętrznych i osadzenie na tych stanowiskach ludzi równie dzikich, jak i nie ukształconych odpowiednio, miały zadać cios wywrotowi. Pościg trwał ciągle, prześladowanie spadało na każdego inteligenta nie odzianego w mundur.

A tymczasem te masowe aresztowania, te nieustanne śledztwa nie dosięgały tych, co istotnie rośli na siłę nie lada, co istotnie coraz więcej zdecydowany obierali kierunek. Nie zdołały wykryć ani bodaj przypuścić, że w granicach Rosji już istniało stowarzyszenie „Ziemia i Wola”, że organizowało kadry rewolucyjne, że wychowało całe pokolenie królobójców.

A tymczasem te masowe aresztowania, te nieustanne śledztwa nie dosięgały tych, co istotnie rośli na siłę nie lada, co istotnie coraz więcej zdecydowany obierali kierunek.” – To znaczy tylko tyle, że te nieustanne śledztwa nie chciały ich dosięgnąć. Machina państwa jest na tyle potężna i rozbudowana, że nic nie umknie jej uwagi, chyba że sama chce, by coś umknęło.

Stowarzyszenie „Ziemia i Wola” urosło na wielką partię, a raczej na dziesiątki partii. Katorga, tortury, śledztwa, szubienica budziły odwagę, chęć poniesienia życia za sprawę. Ideowcy, marzyciele coraz częściej brali pod uwagę kwestię wyrzeczenia się skrupułów.

Aż w roku 1876 jedna z gromad spiskowych odsunęła się i postawiła sobie za zadanie silniejszą propagandę. Jakoż w okamgnieniu na Rosję spadł deszcz broszur rewolucyjnych, odzew, a tuż za nim nastąpiły demonstracje czynne. Ale gdy rok 1877 sprowadził aż dziesięć procesów, a w nich słynny proces 193, gdy żandarmeria pochwyciła nici związku robotników – pośród gromady działającej rozległo się stanowcze hasło odpowiedzenia terrorem na terror i z nim powstała partia „Narodnoj Woli”.

Narodnaja Wola nie czekała i nie myślała czekać! Krwawą listę terroru rozpoczęto mordem najdokuczliwszych szpiegów (Tawlejewa w Oessie, Szaraszkina i Finogenowa w Petersburgu i Nikonowa w Rostowie).

Narodnaja Wola w r. 1880 miała w swym składzie dwanaście grup, rozrzuconych w rozmaitych częściach Rosji, i ogniskowała z górą pięciuset ludzi, a tych dopiero otaczały tysiące „niewtajemniczonych”. Ale błędem byłoby mniemać, że i tych 500 wyborowych członków istotnie wiedziało coś o „robocie” komitetu wykonawczego! Do „wyroków” komitet miał tak zwane gromadki bojowe, liczące nie więcej nad dziesięciu ludzi dobranych przez „atamana” i zharmonizowanych ze sobą. Taka gromadka bojowa otrzymywała jedynie wskazówkę od komitetu, „co” ma robić, ale komitet nie mieszał się do „jak” przedsięwzięcie ma być wykonane. A choć współdziałał w robocie, lecz pozostawiał bojowej gromadce swobodę ruchów. Gromadki takie rządziły się same, rozstrzygając kwestie większością głosów – a jedynie na czas walki obranemu atamanowi nadawały władze dyktatorską. Członkiem takiej gromadki mógł być tylko wybrany i wypróbowany przez komitet wykonawczy towarzysz lub towarzyszka, i tylko ten, kto pod karą śmierci zobowiązał się dla osiągnięcia celu własne życie poświęcić…

Gromadki bojowe więc składały się ludzi idących zawsze prawie na śmierć niezawodną. Kto raz do gromadki przystał, ten nade wszystko wyrok podpisał na siebie. Za uchylenie się, za brak odwagi czekał takiego sztylet kolegi (masoński sposób karania za zdradę – przyp. W.L.) – za zbytnią odwagę mścił się często królobójczy dynamit, a odwaga najdzielniejsza i nawet pewna ilość szczęścia nie starczyły jeszcze, aby w końcu nie wpaść w ręce policji, a więc skonać na torturze lub w katordze, czy zawisnąć na pętlicy między niebem a ziemią.

Niewielu też z tych gromadek bojowych ocalało, a mniej jeszcze naprawdę myślało o ocaleniu. Rewolucjoniści rosyjscy często dobrowolnie oskarżali się, często solidaryzowali się z najciężej oskarżonymi, aby z nimi razem zginąć. Mieli taką wolę męczeństwa, takim płonęli samozaparciem, że gotowi byli na układy pójść i za każdą literę konstytucji setkami istnień swych zapłacić.

Samowładztwo dyszało pragnieniem, aby za wszelką cenę, za cenę najgorszych skutków dla prawnuków, dla potomności, system na dziś jeszcze utrzymać – chociażby nazajutrz miał potop zalać monarchię. Rewolucjonizm rosyjski godził się z góry na własną zagładę, byle tym zimnym, obojętnym, słabym i ciemnym nowe, lepsze życie usłać.

Do wyjątków ocalałych z gromadek terroru należy słynny Hartman, twórca zamachu na kolej pod Moskwą (1879). Hartman bowiem zdołał zatrzeć za sobą ślady i uciec do Paryża. Tu jednak wykryła go policja rosyjska i zażądała aresztowania go. Hartman był pochwycony na spacerze na Polach Elizejskich (w dniu17 lutego 1880r.) i osadzony w więzieniu. Rosja domagała się wydania niebezpiecznego królobójcy. Ambasada rosyjska poruszała niebo i ziemię, byle Hartmana dostać – ale tu zwyciężyła opinia i sympatia ludu francuskiego, który ze swej strony nie dopuścił pogwałcenia praw gościnności, nie zezwolił, aby wydawano na śmierć politycznego przestępcę, który tak głęboko zaufał konstytucji trzeciej Rzeczypospolitej – Hartmana uwolniono.«

Przypadek Hartmana porusza też Feliksa Eger w swojej książce z 1894 roku Historia towarzystw tajnych. I w jej przypadku interpretacja tego faktu jest całkowicie odmienna.

„Gdy Żyd nihilista, Hartman czy Meyer, sprawca zamachu dokonanego w Moskwie z grudnia 1879 r., został zatrzymany przez policję francuską w Paryżu 16 lutego 1880 r., natychmiast deputowani francuscy należący do partii radykałów pracowali nad wypuszczeniem go na wolność; prezydujący w trzech grupach lewicy, starali się w ministerium o uwolnienie go. Ze swej strony ambasador rosyjski żądał wydania Hartmana. Rząd francuski wahał się, nie wiedział co uczynić, wszyscy międzynarodowcy i wolnomularze z całą namiętnością bronili zabójcy. Jeżeli Hartman zostanie wydany, Francja się zhańbi, wolnomularze nie będą już podtrzymywali ministerium. Dzienniki ich mówią to samo; puszczają w obieg i zalecają prośbę do Izb przeszkadzającą wydaniu nihilisty. Jednym słowem rząd masoński kierujący Francją, nie mogąc odważyć się na wydanie na śmierć brata, a szczególnie Żyda, lękając się następstw tego kroku, odmawia wydania go i wysyła Hartmana do Anglii.”

W dalszej części Gąsiorowski pisze:

»Trzeba pamiętać, że w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia ruch socjalistyczny rozpalał na całym obszarze Europy swe pochodnie. Europa różnie z nim postępowała i rozmaitymi środkami usiłowała go zniszczyć, aż jeno starał się go umiejscowić, sprowadzić do ekonomicznego zatargu robotnika z fabrykantem. Socjalizm więc, choć tamowany, szedł i iść musiał, bo niósł sztandar wyzyskiwanych milionów. Jakoż powoli i strajk, i zmowa robotnicza, i interesy klas pracujących z idei przewrotu, z idei rewolucyjnych, grożących państwom – zdobywały stanowisko polityczne w parlamentach, osiągały należne im prawo głosu, prawo otwartego ścierania się z kapitałem. Rządy europejskie odtąd usiłowały jedynie stanąć poza terenem walki, dowieść, iż trwają poza myślą popierania którejkolwiek ze stron walczących, i przechylały się z zasady, choć bez sympatii, na stronę robotników… byle ci nie powodowali zamieszek, rozruchów i tym podobnych. Słowem cały zachód Europy zaczynał nie na żarty szukać oparcia dla modus vivendi z socjalistami.

Ciasny jednak i krótkowidzący rząd rosyjski miast czym prędzej na wzór Zachodu otworzyć klapę bezpieczeństwa dla agitacji socjalistycznej, miast tym samym postawić ją poza rewolucjonizm, jął z całą zawziętością tępić i ścigać wszelkie ruchy robotnicze, słuszne skargi i utyskiwania pracujących karać szubienicą, katorgą i knutem, i w ten sposób wytwarzać setki całe mścicieli i malkontentów.

Mikołaj II wstąpił na tron w roku 1894, więc zasiadł w gronostajach w 310 lat po śmierci Iwana Groźnego, jako dwudziesty szósty cesarz, jako dziewiętnasty po pierwszym Romanowie, jako trzynasty samowładca (pierwszym autokratą był Piotr I), jako ósmy monarcha nazwiska Holstein-Gottorp, jako piąty z potomków Pawła I. Założycielem linii Holstein-Gottorp był Piotr III (1761).

Inne państwa rozbrzmiewały zamachami, spiskami i mordami politycznymi, w Rosji jakby zabrakło „nihilistów”… (No właśnie! Byli, a raptem zniknęli. A może nie zniknęli, tylko przepoczwarzyli się? – przyp. W.L.).

Dzieje notowały kolejno: zabicie prezydenta Carnota przez Caseria (24 czerwca 1894), mord szacha perskiego Nassr-Eddina (1896), mord Canovasa del Castillo, premiera hiszpańskiego (8 sierpnia 1897), zamach na Moraesa, prezydenta Brazylii (5 listopada 1897), wykrycie spisku na Ferdynanda bułgarskiego (listopad 1893), zabójstwo Elżbiety austriackiej (1898), zamach awanturniczy na prezydenta Loubeta (1899), zamach na Wilhelma II (1900), zabójstwo prezydenta Stanów Zjednoczonych, Mac Kinleya (1901) – i dzieje z miesiąca na miesiąc wykrywały spiski, piekielne machiny i narzędzia mordercze, gotowane przedstawicielom najwyższej władzy, podczas gdy wrzącą niedawno rewolucjonizmem Rosję ciągle jeszcze zalegała głusza.

Pierwsze cztery lata panowania zeszły na nadziejach i zakończyły się ledwie wrzeniem młodzieży uniwersyteckiej. Wrzenie to stłumiono, ale nie ugaszono. Cesarz istoty wrzenia albo nie znał, albo nie rozumiał, gdy więc nastała znów cisza chwilowa, pozwolił dalej unosić się autokratyzmowi i zabrał się do tak zwanych „testamentów”, to jest do pracy nad dokończeniem planów Piotra I, Katarzyny II, Mikołaja I itd. Testamenty te polegają na zrusyfikowaniu i sprawosławieniu wszystkich poddanych berłu rosyjskiemu ludów, czyli na zniewoleniu ich do oddawania czci prawosławnemu Bogu w niebie i prawosławnemu cesarzowi na ziemi.

Dnia 15 kwietnia 1902 roku przed gmach mieszczący salę posiedzeń komitetu ministrów zajechał powóz z wyświeżonym adiutantem placu. Adiutant zameldował się do ministra Sipiagina, który właśnie znajdował się na posiedzeniu. Zjawienie się adiutanta i objaśnienie, że ma doręczyć ministrowi do rąk ważne depesze od wielkiego księcia Sergiusza, nie zdziwiły nikogo, bo misje takie bywały chlebem powszednim. Po małej chwili Sipiagin wyszedł do adiutanta, a choć uderzyło go, iż ma przed sobą nie znanego mu zgoła oficera, odebrał podaną mu kopertę… Gdy minister rozrywał kopertę – padł strzał śmiertelny…

Pod czas ministrem spraw wewnętrznych został von Plehwe, jeden z plejady wynaturzonych Niemców, którzy od wieków są strażnikami Holstein-Gottorpów.

28 lipca 1904 roku wybuch bomb dynamitowych rozszarpał na miazgę ministra spraw wewnętrznych von Plehwego. Zabójstwo filara żandarmerii, najznakomitszego sługi reakcji – osłupiło stolicę… Grobowa cisza zaległa sfery dworskie, sfery rządzące. Nikt nie śmiał manifestować sympatii dla ofiary, nikt się nie ważył odezwać ze słowami współczucia dla wdowy po ministrze.

Twórcę zabójstwa, Sazonowa, pochwycono i już podobno nie próbowano szukać jego wspólników – boć moralnymi wspólnikami byli wszyscy poddani Holstein-Gottorpów. I Sazonowa już nie ośmielono się wieszać, już nie chciano mieć w nim męczennika, który własnym życiem okupił zgon ciemiężcy.«

W przypisach do tej książki jest wyjaśnienie, że E. Sazonow był eserem. No to już wiadomo, gdzie podziali się nihiliści. Partia Socjalistów-Rewolucjonistów inaczej eserowcy, eserzy, została założona w 1901 roku przez rewolucjonistów wywodzących się z tzw. narodników, w skład których wchodziła też Narodnaja Wola, która była, mówiąc wprost, organizacją terrorystyczną. W 1895 roku powstał Związek Walki o Wyzwolenie Klasy Robotniczej z inicjatywy Włodzimierza Uljanowa (Lenina). Był to zalążek Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji, założonej w 1898 roku w Mińsku. W 1903 roku następuje jej podział na frakcje bolszewików i mienszewików.

Ilustracja
Źródło: Wikipedia

Partia Socjalistów-Rewolucjonistów miała takie logo, które nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że jej korzenie były masońskie. Przytoczona powyżej definicja nihilizmu, według starej encyklopedii, nie pozostawia też wątpliwości, że i on miał masońskie korzenie. Obecne definicje nihilizmu są już zmienione i trudniej w nich doszukać się związku z wolnomularstwem.

Można więc pokusić się o pewien ciąg: rewolucja francuska → kampania rosyjska Napoleona → dekabryści → nihiliści → Narodnaja Wola → Związek Walki o Wyzwolenie Klasy Robotniczej → Socjaldemokratyczna Partia Robotniczej Rosji → Partia Socjalistów-Rewolucjonistów → bolszewicy i mienszewicy → rewolucja 1905 roku → rewolucja październikowa.

Mam nadzieję, że ten ciąg w zupełności wystarcza do wyjaśnienia, dlaczego w Polsce rządzą wnuki komunistów z przedwojennej KPP. Ale też wystarcza on do wyjaśnienia, skąd taki krótszy ciąg: ROAD → Unia Demokratyczna → Unia Wolności → Platforma Obywatelska.

To jest cecha charakterystyczna dla działalności Żydów przez wieki, od początku. Czy to sekty religijne, czy partie polityczne – podstawą jest ciągłe dzielenie, tworzenie coraz to nowych sekt czy partii o nowych nazwach. A wszystko to po to, by stworzyć wrażenie, że coś się zmienia, że są nowe cele, nowe wartości, a chodzi o to, by nic się nie zmieniło. Jak mówią: dużo musi się zmienić, by nic się nie zmieniło. Tak to działa od wieków.

Od 1761 roku do rewolucji rządzili w Rosji carowie z linii Holstein-Gottorp, a więc Niemcy. I wielu ich współpracowników to też Niemcy. Czy to mogło mieć wpływ na ich postawę, na takie ich trwanie przy starym porządku? To zaostrzało konflikt i było źródłem wielu niepotrzebnych ofiar. A może właśnie o to chodziło, o to, by znaleźć usprawiedliwienie dla gwałtownych rozwiązań, dla rewolucji. W jej wyniku powstało zupełnie nowe państwo, o ustroju całkowicie odmiennym od tego na zachodzie Europy. Siłą rzeczy musiało dojść do kolejnego konfliktu. Zgodnie ze starą heglowską zasadą: „Postęp może odbywać się tylko poprzez zderzenie dwóch przeciwstawnych stron, czyli tezy i antytezy. W wyniku tego tworzy się synteza – nowa rzeczywistość.” Gdyby nie było rewolucji w Rosji, to nie byłoby II wojny światowej. I dlatego rewolucja marksistowska nie mogła wybuchnąć na Zachodzie i w Rosji, bo gdyby tak się stało, to nie byłoby konfliktu sprzeczności. A przecież tak nie może być.

Gąsiorowski wspomina w pewnym momencie, że Turgieniew w jednym ze swoich utworów nazwał socjalistów nihilistami. Terminu tego, tj. nihilizm, użył on w powieści Ojcowie i dzieci. Iwan Turgieniew spędził trzy lata w Berlinie, od 1838 do 1841, na studiowaniu filozofii Hegla i w dużym stopniu przyczynił się do spopularyzowania idei przewrotu w Rosji. Na tym uniwersytecie studiowali też członkowie Zakonu, czyli tajnego stowarzyszenia na Uniwersytecie Yale. Oni studiowali w latach 50-tych XIX wieku. Uniwersytet Berliński był wtedy zdominowany przez filozofię Hegla. Wygląda więc na to, że idee tam wykładane, z powodzeniem zostały przeniesione na grunt amerykański i rosyjski i to mniej więcej w tym samym czasie.

2 thoughts on “Przed rewolucją

  1. Ciekawy wywiad z Ziemkiewiczem. Oczywiście Ziemkiewicz nie mówi całej prawdy, bo nie może, wiadomo jak jest. Musi zarabiać na swoich książkach, co przyznał na samym początku rozmowy. Ale jasno i dobitnie wiąże obecne wydarzenia z korporacjami i banksterami. Kazdy, kto choć trochę orientuje się w świecie doda sobie kolejne piętro, czyli tych, co zarządzają korporacjami i ma klarowny obraz sytuacji;

    Like

  2. Niestety, nie każdy orientuje się. Mówienie wprost przez tych najpopularniejszych byłoby najlepszym rozwiązaniem, ale oni nie mogą, bo wypadliby z obiegu.

    Like

Leave a comment