W dniu 20 lipca odbył się w Białymstoku tzw. Marsz Równości. Pierwszy tego typu marsz w tym mieście. Spotkał się z gwałtownym sprzeciwem jego mieszkańców. Wydarzenie to odbiło się szerokim echem nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Na protestujących wylała się fala krytyki. W sumie więc impreza udała się. Organizatorzy osiągnęli to, co chcieli, czyli konflikt.
We wtorek 16 lipca byłem w Białymstoku i widziałem samochód z plandeką, na której informowano jaki to homoseksualizm jest zły i jakie zagrożenia się z nim wiążą. To samo tylko szerzej docierało do przechodniów przez megafon. Samochód był na warszawskich rejestracjach. Bardzo się tym zdziwiłem, że komuś chciało się jechać z Warszawy.
Dopiero w sobotę, gdy zobaczyłem ten marsz, to zrozumiałem. Prawdopodobnie samochód ten jeździł od początku tygodnia. Klasyczna “padgatowka”. Poinformowanie mieszkańców Białegostoku, że coś takiego będzie miało miejsce z jednoczesnym negatywnym przekazem dotyczącym homoseksualizmu i innych dewiacji. Jakby specjalnie chciano ich zmotywować do protestu. I mieszkańcy nie zawiedli. Stawili się tłumnie, robili zdjęcia, kręcili filmy, inni protestowali. Czyli wszystko odbyło się zgodnie z planem. Nawet pojawili się kibice Jagiellonii. Ciekawe czy sami się zwołali, czy ktoś ich zorganizował. Druga strona nie zawiodła. Prowokowali, rzucali kamieniami, jajkami. Ciekawe skąd je mieli w centrum miasta? Szli ulicą wyasfaltowaną, a nie żwirówką. A jajka też tam nie leżały. Wygląda na to, że jedna i ta sama siła zorganizowała i sfinansowała tę szopkę. Przekaz medialny był diametralnie odmienny.
„Przypomnijmy, że w sobotę po raz pierwszy przez Białystok przeszedł Marsz Równości. Manifestację kilkakrotnie próbowali zablokować przeciwnicy. W stronę uczestników marszu poleciały kamienie, petardy, jajka i butelki oraz wyzwiska. Policja zatrzymała 25 agresywnie zachowujących się kontrmanifestantów.” – pisała w poniedziałek Interia.
Z drugiej strony można zapytać skąd się wzięli tacy gorliwi protestujący, którzy kilkakrotnie próbowali powstrzymać marsz. Wielu z nich zostało aresztowanych. Czy zwykły, przeciętny człowiek zaryzykowałby taki akt desperacji? Na zdrowy rozum: bezbronny człowiek, a przed nim kordon uzbrojonej po zęby policji. Przecież to jest rzucanie się z motyką na Księżyc. Protest bez sensu, chyba że można na tym trochę zarobić. A to inna sprawa! Oglądając ten Marsz na kanale Mediów Narodowych, miałem okazję wysłuchać kilku wywiadów z protestującymi, którzy poza kilkoma wulgarnymi hasłami nie potrafili przedstawić swoich argumentów. Podobnie było w przypadku wywiadów z osobami tylko przyglądającymi się. Z jednej strony opłaceni „protestujący”, z drugiej – ciekawscy mieszkańcy Białegostoku, którzy, kto wie! może czuli się dowartościowani, że w końcu „postęp” dotarł na Podlasie.
Pogrążyć taki marsz można by bardzo prosto. Wystarczyło zbojkotować go. Jak wyglądałby marsz, który idzie pustą ulicą, na której nie ma żywego ducha? Jak żenująco wyglądaliby ci ludzie? Kogo by prowokowali? Jeszcze bardziej żenująco wyglądałaby ta, pożal się Boże, policja. Uzbrojona, opancerzona ochraniałaby, no właśnie! Przed kim ochraniałaby, skoro nikogo by nie było? Do takiego scenariusza finansujący obie strony nie mogli dopuścić. Przecież przedstawienie musi trwać!
Można by więc zapytać: po co tego typu zadymy? Zorganizowanie takiego przedstawienia i opisanie go w mediach światowych służy tworzeniu negatywnego obrazu Polski za granicą, tak by w razie likwidacji Polski nikt nie protestował, a raczej odetchnął z ulgą, że taki niepoprawny politycznie i ideowo kraj zostaje zlikwidowany albo, w najlepszym wypadku, spacyfikowany. Jednak jest to cel uboczny, podobnie jak demonstracja siły: Patrzcie! Uzbrojona policja, opancerzone samochody, armatka wodna, helikopter kontrolujący wszystko z góry. Jakby chcieli nam powiedzieć: Nie macie szans! Jedyne co możecie zrobić, to wykrzyczeć się.
Główny cel jest zgoła innej natury, szerszy, ogólnoświatowy. To jest konflikt. Korzenie zjawiska sięgają filozofii Hegla. Szczegółowo i w sposób starannie udokumentowany opisuje to Antony C. Sutton w książce „Skull and bones, Tajemna siła Ameryki”. Poniżej parę cytatów z tej pracy:
W heglowskim państwie postęp polega na wymuszonym konflikcie, wynikającym ze starcia przeciwieństw. Jeśli jesteś w stanie kontrolować te przeciwieństwa, panujesz też nad rezultatem ich zderzenia.
Czy możliwe jest istnienie wspólnego celu, skoro członkowie Zakonu (Zakonem nazywa Sutton tę tajemną siłę Ameryki) stoją w opozycji do siebie i podejmują sprzeczne działania?
Prawdopodobnie najtrudniejszym zdaniem stojącym przed autorem tej książki będzie przekazanie czytelnikowi w istocie trywialnej informacji: celem Zakonu nie jest „lewica” ani „prawica”. „Lewica” i „prawica” są sztucznie wykreowanymi narzędziami mającymi posłużyć wprowadzeniu zmiany, a ich skrajne odłamy stanowią istotne elementy w procesie kontrolowanej zmiany.
Odpowiedź na tę pozorną polityczną zagadkę kryje się w heglowskiej logice. Nie można zapominać, że zarówno Marks jak i Hitler, stanowiący uosobienie skrajnej „lewicy” i „prawicy”, przedstawiani jako podręcznikowi wręcz przeciwnicy, wyewoluowali z tego samego systemu politycznego: heglizmu. Stwierdzenie to wywołuje grymas intelektualnej udręki na twarzach marksistów i nazistów, ale jest oczywiste dla każdego studenta politologii.
Wbrew twierdzeniom marksistów idea historycznego procesu dialektycznego nie wywodzi się od Marksa, lecz od Fichtego i Hegla żyjących w Niemczech w drugiej połowie XVIII i na początku XIX wieku. W procesie dialektycznym zderzenie przeciwieństw prowadzi do syntezy. Na przykład w wyniku konfliktu politycznej lewicy z prawicą powstaje nowy system polityczny – nie lewicowy czy prawicowy, ale będący ich syntezą. Konflikt przeciwieństw jest niezbędny do wprowadzenia zmian. Prawidłowość tę można dzisiaj prześledzić w literaturze wydawanej przez Komisję Trójstronną, gdzie popiera się zmianę, a środki prowadzące do jej wprowadzenia określa się mianem „zarządzania konfliktem”.
W systemie heglowskim konflikt ma kluczowe znaczenie. Co więcej, w opinii Hegla i systemów opierających się na jego filozofii państwo jest absolutem. Państwo wymaga od każdego obywatela całkowitego posłuszeństwa. W tak zwanym systemie organicznym jednostka nie istnieje sama dla siebie, ale jej celem jest wypełnienie zadania przewidzianego dla niej przez państwo. Wolność można znaleźć jedynie w posłuszeństwie wobec państwa. W hitlerowskich Niemczech wolność nie istniała, wolności jednostki nie przewiduje marksizm, nie będzie też jej wtedy, gdy zapanuje Nowy Porządek Świata. I jeśli przypomina to orwellowski Rok 1984, to tak właśnie ma być.
Mówiąc krótko, państwo jest najważniejsze, a konflikt jest narzędziem umożliwiającym zaprowadzenie idealnego społeczeństwa. Wolność jednostki kryje się w jej posłuszeństwie wobec rządzących.
Czym jest państwo? Jest nim rzecz jasna samozwańcza elita. Co ciekawe, Fichte, który zaprezentował te idee jeszcze przed Heglem, był masonem, niemal na pewno należał też do iluminatów, a z całą pewnością był ich protegowanym. Johann Wolfgang Goethe (wśród iluminatów znany jako Abaris) zapewnił Fichtemu stanowisko na Uniwersytecie w Jenie.
Co więcej, wyznawana przez iluminatów zasada, że cel uświęca środki – zasada, którą Quigley uznał za niemoralną, a stosowana zarówno przez Grupę (angielski odpowiednik Zakonu), jak i przez Zakon – wywodzi się z filozofii heglowskiej.
Wspólnym mianownikiem pozornie całkowicie odmiennych poglądów prezentowanych przez członków Zakonu jest fakt, że przyświeca im nadrzędny cel, dla realizacji którego kluczowe znaczenie ma konflikt idei. Dopóki przedmiotem dyskusji nie stają się prawa jednostki, zderzenie poglądów generuje konflikt niezbędny do wprowadzenia zmiany. Ponieważ celem jest także globalna kontrola, kładzie się nacisk na globalne myślenie, czyli internacjonalizm. Odbywa się to za pośrednictwem światowych organizacji i światowego prawa.
Na przestrzeni ostatnich dwustu lat, od czasu gdy w niemieckiej filozofii rozbłysła gwiazda Kanta, można wyróżnić dwa sprzeczne ze sobą systemy filozoficzne oraz przeciwstawne idee państwa, społeczeństwa i kultury. W Stanach Zjednoczonych, na terenie Brytyjskiej Wspólnoty Narodów i we Francji podstawą filozofii jest jednostka oraz prawa jednostki. Tymczasem w Niemczech od czasów Kanta, przez Fichtego I Hegla aż do roku 1945, filozofia opierała się na powszechnym braterstwie, odrzuceniu indywidualizmu i ogólnym sprzeciwie wobec klasycznej zachodniej myśli liberalnej niemal we wszystkich jej aspektach.
Z systemu filozoficznego Hegla wywodzi się dialektyka historyczna, czyli przekonanie, że wszystkie wydarzenia historyczne są skutkiem konfliktu pomiędzy przeciwstawnymi siłami. Te powstające wydarzenia są czymś innym od wydarzeń konfliktowych i od nich wyższym. Każdą idee lub realizację idei można uznać za tezę. Teza ta będzie zachętą do pojawienia się sił jej przeciwnych, czyli antytezy. Ostatecznym rezultatem nie będzie natomiast ani teza, ani antyteza, lecz synteza tych dwóch skonfliktowanych sił.
Jaką rolę w opinii heglistów pełni więc parlament lub kongres? Celem istnienia tych instytucji jest jedynie zapewnienie jednostkom poczucia, że ich opinie mają jakieś znaczenie i danie rządowi możliwości skorzystania z ewentualnej mądrości, którą „prostacy” mogą przypadkowo się wykazać. Hegel ujął to następująco: „Dzięki temu uczestnictwu, subiektywnej wolności i swojej pysze, [jednostki] wyrażające ogólne opinie mogą w wyraźny sposób okazać się skuteczne, i cieszyć się satysfakcjonującym poczuciem, że coś znaczą”.
Doktryna heglowska głosi przede wszystkim boskie prawo państwa, a nie boskie prawo królów. W opinii Hegla i jego propagatorów państwo jest bogiem na Ziemi: „Istnienie państwa to pochód Boga w świecie, jego podstawą jest siła Rozumu, urzeczywistniająca się pod postacią woli. Każde państwo, czym by nie było, ma udział w boskiej naturze. Państwo nie jest dziełem człowieka, stworzyć je może jedynie Rozum” (Zasady filozofii prawa).
Dla Hegla jednostka jest niczym, jednostka nie ma praw, a moralność polega jedynie na podążaniu za przywódcą. Jednostka ambitna powinna natomiast stosować się do zasady senatora Mansfielda i tańczyć, jak jej zagrają.
Rewolucję ukazuje się zawsze jako spontaniczne wydarzenie skierowane przeciwko autokratycznie rządzonemu państwu, wywołane przez ludzi upośledzonych politycznie lub ekonomicznie. W żadnym z zachodnich podręczników nie znajdzie się informacji o tym, że rewolucje potrzebują pieniędzy, a źródłem tych pieniędzy w wielu wypadkach była Wall Street.
Dużo tych cytatów, ale chyba warte były przytoczenia. Dodam tylko, że Sutton napisał tę książkę w 1983 roku. I żeby skończyć z tymi cytatami, to już ostatni. Tym razem z powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego „ŻYD Obrazy współczesne” napisanej w 1866 roku:
„Otóż, najukochańsi Niemcy – kończył Duńczyk – wierzcie mi, że nie mówię tego przez zazdrość o posiadanie Szlezwiku i Holsztynu, bo wcale mi te księstwa nie smakują… wy się mylicie grubo, utrzymując, iż Schiller, Goethe, Kant, Hegel byli Niemcami…”
Ale wróćmy, jak mówią Francuzi, do naszych baranów, czyli do Marszu Równości. To wszystko, o czym pisze Sutton, jest realizowane zarówno w skali makro jak i mikro. To mikro to właśnie ten Marsz w Białymstoku. Klasyczne zarządzanie konfliktem i kontrolowanie go. Tą heglowską tezą był Marsz i reprezentujące go środowiska LGBT, a antytezą protestujący przeciw niemu. Takie pojedyncze działania, same w sobie, jeszcze nie dokonują przełomu, ale jest ich wiele, a rozłożone w czasie i przestrzeni, działają jak kropla, która drąży skałę. To trochę tak jak z Polakami, którzy w 1918 roku zostali zaskoczeni tym, że powstało państwo polskie i ukuli powiedzenie: „Ni z tego, ni z owego, mamy Polskę od pierwszego.” Nie wiedzieli, że już od 1916 roku Niemcy projektowali jego utworzenie. Wkrótce później i Rosjanie wystąpili z podobnym pomysłem. Przeciętny Polak nie mógł mieć o tym pojęcia, bo i skąd?
Dziś możemy mieć do czynienia z odwrotną sytuacją: „Ni z tego, ni z owego, nie mamy Polski od pierwszego”. Właściwie to już jej nie mamy. Rząd, który jest rzecznikiem żydowskich interesów w Polsce, który bardziej wspiera kulturę żydowską niż polską, który bardziej dba o interesy Ukraińców niż Polaków, który dofinansowuje firmy i banki zagraniczne a Polakom serwuje wysokie podatki, to taki rząd nie jest polskim rządem. A skoro rząd ten nie jest polski, to i to państwo nie jest polskie. Skoro Jonny Daniels otwarcie mówi o wydzieleniu z terytorium Polski obozu zagłady w Oświęcimiu i stworzeniu tam strefy eksterytorialnej, to kto tu rządzi? Czyż trzeba lepszych przykładów? Proszę bardzo!
Brak ustawy reprywatyzacyjnej. Czechosłowacja uporała się z tym problemem na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Węgry w 1991 roku. Mniej więcej w tym samym czasie Litwa. Dlaczego było tak trudno? Dziś już wiemy o co chodzi. Od czasu, gdy żydzi wystąpili z roszczeniami, początkowo na 65 a później na 300 miliardów dolarów, to już wiemy kto rządzi Polską i to nie od czasu pojawienia się Jonny Danielsa, tylko od 1989 roku. Zresztą wcześniej też rządzili, tylko bardziej dyskretnie.
Spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość poprzez pryzmat filozofii heglowskiej dużo nam wyjaśnia. Dążenie do zmiany istniejącej sytuacji jest realizowane na trzy sposoby:
- informację, czyli wykorzystanie środków masowego przekazu. Białostocki Marsz został nagłośniony na cały świat. I czego dowiedział się ten świat? Ano tego, że w Polsce biją mniejszości seksualne. Również edukacja został podporządkowana temu celowi. Nie będzie nowej rzeczywistości, jeśli nie będzie nowych ludzi. A tych trzeba ukształtować. Takie marsze jak w Białymstoku mają oswajać, zainteresować, informować.
- drugim sposobem jest finansowanie skonfliktowanych stron. Zarówno Hitler jak i Stalin byli wspierani przez Wall Street.
- trzecim – jest kredyt. Zadłużanie państw, samorządów i ludzi prowadzi do ich uzależnienia, a co za tym idzie do podporządkowania a więc i niewolnictwa.
Taka uwaga lingwistyczna z samego przodu. Co to są „mniejszości seksualne”? Miał Pan „mniejszości seksualne” w szkole? Uczył się Pan o tym?
Termin „mniejszości seksualne” to nowomowa w czystej postaci. Nowomowa, jak oświecił nas George Orwell, służy do zakłamywania rzeczywistości. Otóż sam termin „mniejszości seksualne” jest narzędziem pewnej ideologii.
W klasycznej refleksji o rzeczywistości normalnych ludzi nie ma miejsca na „mniejszości seksualne” ponieważ seksualność służy do prokreacji. Seksualność jest ze swojej natury binarna, do powstania życia, celu i owocu aktu seksualnego, potrzebny jest pierwiastek męski i pierwiastek żeński, ten drugi ma rolę wiodącą. W ten sposób rozmnażają się zwykle zwierzęta a także rośliny. To całkiem uniwersalny mechanizm. Seksualność służy rozmnażaniu.
Seks jest przyjemny, przyjemność odczuwają ludzie i inne zwierzęta. Ale przyjemność nie jest celem aktu seksualnego, to tylko zachęta ze strony bogów czy ewolucji (dla ludzi wierzących w ewolucję). Tak samo jest z jedzeniem. Podczas jedzenia również odczuwamy przyjemność ale to nie odczuwanie przyjemności powinno być celem odżywiania, celem odżywiania powinno być dostarczanie składników odżywczych naszym ciałom. Jeśli celem jedzenia jest odczuwanie przyjemności to dobrze się to nie kończy. Podobnie może być z seksem.
Na tyle, na ile wiadomo chociażby z nauk hodowlanych, zachowania homoseksualne wśród głównie męskiej młodzieży są znane od zawsze. Problem dotyczy szczególnie byczków. Im czasami „odbija”, problem jest stary i zawsze homoseksualizm był traktowany jako patologia.
Mniej więcej od pół wieku globalna grupa trzymająca władzę promuje koncepcję według której ludzka seksualność nie służy prokreacji a rekreacji (rewolucja seksualna). Taką interpretację umożliwia oczywiście postęp techniczny, magiczne pigułki, skrobanki, itp. Jeśli organy seksualne służą do rekreacji, to oczywiście można je używać w przeróżny sposób, na przykład wpychając koledze do odbytu. „Mniejszości seksualne” mają prawo do istnienia tylko przy założeniu, że celem aktywności seksualnej jest rekreacja. Warto o tym pamiętać.
==============
To pewnie rozumie się samo przez się, albo jest napisane ale mi umknęło, ale ten „konflikt pomiędzy przeciwstawnymi siłami” jest reżyserowany ponieważ jedno zgrupowanie interesów kontroluje obydwie „przeciwstawne siły”, definiuje te siły. Wtedy ów „spór dialektyczny” jest dokładnie reżyserowany i całkowicie kontrolowany. A naiwniacy wyładowują energię…
==============
Oczywiście „mniejszości seksualne” są hojnie dofinansowywane przez określone ośrodki, i generalnie cieszą się sympatią estabishmentu.
O co chodziło w białostockiej zadymie? Może ci przeciwnicy zboczeńców są jakoś podczepieni pod papizm albo pod konfesyjne organizacje polityczne?
W kontekście Pańskich doświadczeń (i własnych) stawiam hipotezę że ci wszyscy zawodowi protestujący, których symbolem może być uliczny drzyj-morda Olszański-Jabłonowski, te wszystkie „telewizje internetowe” funkcjonujące na YouTube i kreujące oraz komentujące takie wydarzenia jak demonstracje w Białymstoku, to wszystko to „teatr dla złych i występnych gojów” realizowany przez żydowskich aktorów.
LikeLike
Dziękuję Panu za to uzupełnienie na temat “mniejszości seksualnych”.
LikeLike