Kryzys w Argentynie

W Argentynie od ponad roku trwa kolejny kryzys gospodarczy. Na ten temat pojawiło się w internecie wiele artykułów. Niektóre z nich przeczytałem, ale tym najlepiej opisującym sytuację w tym kraju okazał się, według mnie, artykuł Największy niespłacalny dług w historii ludzkości (https://krytykapolityczna.pl/swiat/argentyna-karawana-kryzysu/) Daniela Brusiło, zamieszczony na stronie Krytyki Politycznej. Poniżej jego treść:

Terapia szokowa zakończyła się dla Argentyny niską inflacją, gigantyczną biedą i astronomicznym długiem. Operacja się udała, pacjent zmarł.

W maju 2022 r. rząd Argentyny ogłosił kolejną niewypłacalność – nie udało się spłacić wynoszącej 57 miliardów dolarów pożyczki zaciągniętej cztery lata wcześniej od Międzynarodowego Funduszu Walutowego. To już dziewiąte bankructwo kraju w jego dwustuletniej historii.

Miesięczna inflacja przekraczająca 71 proc. sprawia, że miliony Argentyńczyków pierwszego dnia po wypłacie szturmują sklepy i masowo wykupują towary, które pozwolą im przeżyć do następnego miesiąca. Pozostałe pieniądze wymieniane są na dolarowym czarnym rynku, a następnie deponowane w skarpetach i materacach. Nikt nie ufa już bankom. Dlaczego trzecia gospodarka Ameryki Łacińskiej i drugi co do wielkości kraj kontynentu od dziesięcioleci tkwi w stanie permanentnego kryzysu?

Początek współczesnej Argentyny i mit peronizmu

Aby zrozumieć dzisiejszy kryzys, trzeba się cofnąć do połowy poprzedniego wieku. Argentyna była wtedy jednym z 10 najbogatszych krajów świata, a Buenos Aires, największa metropolia obu Ameryk, rozmachem i kosmopolityzmem mogło śmiało rywalizować z największymi europejskimi stolicami.

Olbrzymie połacie żyznej ziemi i bogactwo surowców naturalnych sprawiały, że Argentyna była jednym z najważniejszych źródeł zaopatrzenia dla pogrążonego w II wojnie światowej Starego Świata.

Jej słabością było jednak pogłębiające się uzależnienie od zagranicznej koniunktury na podstawowe towary oraz polityczna niestabilność wynikająca z kolejnych wojskowych zamachów stanu, olbrzymiej korupcji i podległej roli w strukturach zachodniego kapitalizmu, będącego elementem imperialnej polityki Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Argentyna miała być źródłem nieprzetworzonych surowców i rynkiem zbytu na tanie, masowo produkowane w zachodnich fabrykach dobra, a nie silnym, niezależnym państwem zdolnym samemu dyktować warunki.

Za zarzewie współczesnej historii Argentyny uznaje się właśnie początek lat 40. ubiegłego stulecia, kiedy do władzy doszedł Juan Domingo Perón. Inspirowany populistycznymi Włochami Benito Mussoliniego, błyskawicznie zjednał sobie poparcie wojska oraz argentyńskich robotników i rozpoczął proces szeroko zakrojonych reform. W ramach walki z zagranicznym imperializmem znacjonalizował kluczowe dla funkcjonowania kraju gałęzie gospodarki, ograniczył import towarów z zagranicy, zaczął stawiać kolejne państwowe fabryki.

Realizując kolejne programy robót publicznych, Perón zatrudnił na państwowych posadach ponad 5 milionów Argentyńczyków. Budował szpitale, mieszkania i 4 tysiące nowych szkół. Płace rosły, lecz pieniędzy w budżecie ciągle ubywało. W związku ze spadkiem zagranicznego popytu na argentyńskie towary, fiaskiem powierzchownej industrializacji i wyczerpaniem dewiz z czasów europejskiej wojny Perón rozpoczął masowy dodruk pieniędzy.

W 1955 roku wojskowi odsunęli Peróna od władzy. Cofnęli wszystkie prospołeczne reformy, co sprawiło, że okres jego rządów zaczął obrastać mitem „dobrych czasów”. W Argentynie zapanował polityczny chaos – gospodarka stanęła w miejscu, rosły wpływy międzynarodowych korporacji i uzależnienie od kapitału zagranicznego.

Dyktatura wojskowych i krwawe dolary

W 1976 roku do władzy doszła junta wojskowa pod przywództwem Jorge Rafaela Videli. Argentyńskich generałów hojnie finansował pogrążony w zimnowojennym konflikcie rząd Stanów Zjednoczonych. Zachodnie instytucje finansowe i prywatne banki nie szczędziły kredytów argentyńskim wojskowym, którzy zobowiązali się krwawo zwalczać wszelkie zalążki komunizmu na swoich ziemiach.

Przy pomocy powszechnego terroru realizowali program gwałtownej transformacji ekonomicznej zgodnej z założeniami neoliberalizmu gospodarczego Miltona Friedmana. Zakładała ona minimalizację wydatków publicznych, powszechną prywatyzację wszystkich gałęzi gospodarki, otwarcie kraju na napływ zachodniego kapitału oraz zniesienie barier celnych dla amerykańskich towarów.

Nagłe podwyżki stóp procentowych w amerykańskich bankach na przełomie lat 70. i 80. sprawiły, że Argentyna wpadła w szok zadłużenia – odsetki od istniejących długów zaczęto spłacać zaciąganiem kolejnych. Od dawna wiadomo, że nic tak dobrze nie maskuje społeczno-gospodarczego kryzysu jak wojna. Generałowie postawili na konflikt z Wielką Brytanią o Falklandy – archipelag 778 nic nieznaczących, skalistych wysepek na Atlantyku, które postanowiono siłą powrócić do argentyńskiej macierzy. Błyskawiczna klęska zakończyła się upadkiem wojskowej dyktatury i rozpoczęła sześcioletni okres politycznego chaosu, który doprowadził do hiperinflacji przekraczającej 2,5 tysiąca proc. i zwiększenia długu zagranicznego do 65 miliardów dolarów.

Za rządów junty zewnętrzny dług Argentyny wzrósł z 7,9 (w 1975) do 45 miliardów dolarów (w 1983). 19 z 35 miliardów dolarów kredytu udzielonego juncie przez Bank Światowy zostało przetransferowanych na zagraniczne, prywatne konta generałów.

Neoliberalna katastrofa

Na początku lat 90. prezydentem Argentyny zostaje Carlos Menem. Przez pierwsze dwa lata urzędu prowadził prospołeczną politykę w duchu peronistycznych reform, lecz po tym okresie niespodziewanie zmienił front. By uzyskać kolejne zagraniczne kredyty, zaczął skrupulatnie realizować neoliberalne wytyczne Międzynarodowego Funduszu Walutowego – do 1994 roku sprzedał 90 proc. państwowych przedsiębiorstw, co zakończyło się zwolnieniem ponad 700 tysięcy pracowników i gwałtownym wzrostem bezrobocia, które przekroczyło 50 proc.

Terapia szokowa zaaplikowana Argentynie przez międzynarodowe instytucje finansowe i prywatne amerykańskie banki sprawiła, że ponad połowa społeczeństwa znalazła się poniżej progu ubóstwa. Na koniec dziesięcioletniej prezydentury Menema inflacja została zredukowana niemal do zera, lecz kwota zagranicznych pożyczek wzrosła z 65 do 147 miliardów dolarów, co do dziś stanowi największy niespłacalny dług w historii ludzkości. Operacja się udała, lecz pacjent zmarł.

Początek XXI wieku stał się następnym kamieniem milowym na drodze argentyńskiego kryzysu – kraj kolejny raz ogłosił niewypłacalność, a Międzynarodowy Fundusz Walutowy wstrzymał wypłatę transz kredytu. By zapobiec masowemu odpływowi kapitału z kraju, rząd zamroził bankowe aktywa obywateli, zezwalając na wybieranie z lokat maksymalnie 250 pesos tygodniowo (równowartość 250 dolarów amerykańskich).

Aby walczyć z inflacją, argentyńskie peso od 1992 roku było powiązane z dolarem w stosunku 1:1. W obawie przed dewaluacją waluty i utratą swoich funduszy Argentyńczycy masowo rzucili się do bankomatów – panowało powszechne przekonanie, że albo wyjmiesz pieniądze z banku, albo je stracisz.

Que se vayan todos!

W grudniu 2001 roku w Buenos Aires wybuchły gwałtowne zamieszki. Wprowadzono stan wyjątkowy. 20 grudnia w wyniku starć z policją zginęło 29 osób, a prezydent Fernando de la Rúa podał się do dymisji. Przez kolejne 10 dni stanowisko głowy państwa zmieniało się pięć razy, a dolary z kont bankowych zostały przewalutowane na pesos, które wypłacano po nowym, zdewaluowanym kursie. Argentyński rząd do spółki z bankami i międzynarodowymi instytucjami finansowymi oficjalnie okradł własnych obywateli.

Wściekli Argentyńczycy wyszli na ulice wszystkich miast w kraju. Demolowali urzędy i oddziały banków, skandując „que se vayan todos!” – wszyscy won! Po raz pierwszy w historii kraju protesty nie dotyczyły konkretnego polityka, partii lub doktryny, lecz całego modelu, w którym rząd, międzynarodowe instytucje finansowe, banki i korporacje zostały wskazane jako winne tragicznej sytuacji w kraju.

Strajki i demonstracje wstrzymały argentyńską gospodarkę. Zrozpaczeni, pozbawieni pracy i oszczędności ludzie zaczęli przejmować fabryki zamknięte przez prywatnych właścicieli, tworząc kooperatywy robotnicze i na własną rękę wznawiając „nieopłacalną” produkcję.

Rozpoczął się proces sądowych wywłaszczeń i oddawania nieczynnych zakładów w ręce zwolnionych wcześniej pracowników (przedstawia go film dokumentalny Aviego Lewisa i Naomi Klein The Take). Część prób przejmowania zakładów kończyła się krwawymi starciami z oddziałami policji skierowanej do odzyskania własności industrialnych magnatów, lecz niektóre fabryki, pozbawione zarządu i kierowane na demokratycznych zasadach, funkcjonują w nowym modelu do dziś. Prowadzą przyzakładowe szkoły, żłobki czy przychodnie, dzieląc zyski równo między wszystkich pracowników kooperatywy.

Kryzys bez końca

Według danych Banku Światowego kraj gauchos przez jedną trzecią swojej najnowszej, 70-letniej historii, pogrążony jest w recesji. Klątwą Argentyny jest nieuprzemysłowiona, słaba gospodarka nastawiona na eksport surowych materiałów – 7 na 10 dolarów, które kraj zarabia na handlu, pochodzi z eksportu produktów rolnych, takich jak soja czy zboża.

Dziesięciolecia podporządkowania imperialistycznej polityce Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych doprowadziły do przekształcenia dawnego mocarstwa w źródło tanich surowców i rynek zbytu dla przetworzonych produktów z Zachodu. Późniejsza polityka Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego polegająca na oddawaniu za bezcen państwowych fabryk i zakładów w ręce prywatnych, zagranicznych inwestorów, tylko pogłębiła ten problem. Reformy mające na celu ratowanie upadającej argentyńskiej gospodarki sprawiły, że kraj ten, pozbawiony własnego przemysłu i źródeł zatrudnienia dla ponad półtora miliona mieszkańców, uzależnił się od kroplówki zagranicznej pomocy finansowej.

Kolejnym czynnikiem pogłębiającym argentyński kryzys są wysokie wydatki publiczne. Zatrudnienie w sektorze publicznym przekracza 55 proc. (dla porównania, w Polsce liczba ta jest o połowę mniejsza). W kraju funkcjonuje 141 programów wsparcia socjalnego, które kosztują rząd 800 milionów pesos dziennie (ponad 27 milionów złotych), takich jak dochód minimalny na rodzinę, dopłaty do prądu, wody i gazu czy zapomogi dla najbiedniejszych. Zagwarantowany jest darmowy dostęp do usług medycznych i edukacji. Wydatki te stanowią jedną z głównych składowych rosnącej z roku na rok inflacji i powiększającego się długu publicznego.

Kryzys, w którym znajduje się dziś Argentyna, nie wynika z nieudolności obecnych polityków, lecz z ciągu zadłużenia, który zmusza kolejne rządy do spłacania długów swoich poprzedników, którzy z kolei zadłużali się, by spłacać swoich poprzedników… Odsetki od kredytów i ogromne wydatki publiczne generują ciągły głód kapitału – w 2020 roku drukowano nowe pesos w Hiszpanii i Brazylii, gdyż argentyńskie drukarki już działały 24 godziny na dobę.

Planowane cięcia budżetowe, dotyczące m.in. ograniczenia subsydiów na prąd i wodę, a także emisja stuletnich obligacji mają załagodzić skutki kryzysu i przyczynić się do stopniowego spłacania zagranicznego zadłużenia, które powiększyło się w tym roku o kolejną pożyczkę w wysokości 44 miliardów dolarów.

Już dziś czterech na dziesięciu Argentyńczyków żyje poniżej progu ubóstwa. Czy przewidywana restrukturyzacja wadliwego systemu uwzględni ich w planie budowania świetlanej przyszłości kraju? Czy też kolejny raz operacja na otwartym sercu narodu spowoduje, że najbardziej poszkodowani staną się konieczną ofiarą złożoną technokratycznym bogom szalejącego kapitalizmu?

xxxxxxxx

Kiedy tak czytałem o tych drukowanych bez opamiętania nowych pesos, to przypomniała mi się scena z filmu Kiler z 1997 roku. W poniższym fragmencie z tego filmu chodzi o pierwszą scenę i jej finał około 10:00. Ten, któremu zlecono znalezienie banknotu o nominale 2000 kolumbijskich pesos – nie precyzując jednak, że chodzi o banknot o takim nominale, tylko powiedziano mu żeby zdobył dwa tysiące pesos – obleciał wszystkie kantory wymiany walut, bazary itp., ale nigdzie nie znalazł. W końcu wpadł na „genialny” pomysł i poszedł do ambasady i tam dali mu bez szemrania „dwa razy po gówno warte 1000 pesos”. Ci, którzy chcieli przejąć tę przesyłkę, nie mieli tej połówki banknotu wręczonej w pierwszej scenie i stąd takie zabiegi.

Autor artykułu pisze: “Za zarzewie współczesnej historii Argentyny uznaje się właśnie początek lat 40. ubiegłego stulecia, kiedy do władzy doszedł Juan Domingo Perón. Inspirowany populistycznymi Włochami Benito Mussoliniego, błyskawicznie zjednał sobie poparcie wojska oraz argentyńskich robotników i rozpoczął proces szeroko zakrojonych reform”.

Na czym polegał populizm Mussoliniego? To zrozumiałe, że na łamach Krytyki Politycznej nie można napisać niczego pozytywnego o faszyzmie, zresztą nie tylko tam – nigdzie. Faszyzm, jak to ujął sam Mussolini, to: wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu. Mamy więc tu do czynienia z kultem państwa. W przypadku nazizmu, czyli narodowego socjalizmu, mamy: ein Volk, ein Reich, ein Führer – jeden naród, jedna Rzesza, jeden wódz. W tym wypadku mamy do czynienia z kultem narodu.

Jak to więc było z tym faszyzmem? Andereas Lambrou w swojej książce Fountain pens of the world, we wstępie do szczegółowego opisu włoskich piór, charakteryzuje ogólnie sytuację gospodarczą Włoch tamtego okresu. Pisze on:

During the early 1920s the economy was improved through government legislation which offered tax exemptions, financial support and other incentives not only to existing companies but also to new ones. This enabled most markets to thrive and by 1935 the fountain pen industry had experienced a remrkable development thanks also to the increased domestic market.

We wczesnych latach dwudziestych gospodarka uległa poprawie dzięki ustawodawstwu rządowemu, które oferowało zwolnienia podatkowe, wsparcie finansowe i inne zachęty nie tylko istniejącym firmom, ale także nowym. Umożliwiło to rozkwit całej gospodarki, a do 1935 roku przemysł piór wiecznych bardzo dynamicznie rozwinął się, również dzięki temu, że rynek wewnętrzny także wzrastał.

Włosi nie zapomnieli o tym. Kolega, który często bywa we Włoszech, mówił, że zdjęcia Mussoliniego są często widoczne w oknach domów, oczywiście w miejscach bardziej ustronnych, na uboczu.

A jak to było z tym peronizmem? Encyklopedia PWN (elektroniczna) pisze:

Peronizm, populistyczny ruch społeczno-polityczny w Argentynie, zapoczątkowany w połowie lat 40. XX w. przez J.D. Peróna i jego charyzmatyczną żonę Evitę.

Stanowił sojusz różnych sił społecznych: dużej części robotników skupionych w nowych związkach zawodowych i Powszechnej Konfederacji Pracy (CGT), zdominowanej przez zwolenników Peróna, wielu grup klas średnich, licznych oficerów wojska i policji. Oparty na idei justycjalizmu (sprawiedliwości społecznej) i nacjonalizmu oraz dążeniu do „wielkiej Argentyny” przez zajęcie „trzeciej pozycji” między kapitalizmem i komunizmem; w polityce gospodarczej program ekspansji sektora państwowego, zwłaszcza w przemyśle, którego rozwój popierał, oraz silnego interwencjonizmu państwa i ograniczenia roli kapitału zagranicznego; w polityce społecznej — paternalizm dla zapewnienia „pokoju klasowego” i symbioza państwa z korporacyjnymi związkami zawodowymi; w polityce zagranicznej — dążenie do utrzymania niezależnej postawy Argentyny wobec USA. Po dojściu Peróna do władzy 1946 peronizm stanowił społeczną i ideową podstawę jego rządów; 1947 została zorganizowana Partia Peronowska (Partido Peronista); po obaleniu Peróna 1955 zakaz jej działalności; 1958 peroniści utworzyli Partię Sprawiedliwości (Partido Justicialista) — program „peronizmu bez Peróna”. W następnych latach rozbicie ruchu — powstawały partie neoperonowskie, 1957 nastąpił rozłam w ruchu związkowym i wyodrębniło się radykalne ugrupowanie „62”; reprezentująca główny nurt peronizmu Partia Sprawiedliwości, przekształciła się w centroprawicowe, liberalne stronnictwo popierające reformy rynkowe i prywatyzację.

xxxxxxxx

Jak więc widać peronizm nie miał nic wspólnego z włoskim „populizmem”, w którym dominowało państwo, które nie przeszkadzało rozwijać się firmom prywatnym, wprost przeciwnie – pomagało im. Gdy jednak przeczytałem, że jednym z haseł peronizmu było dążenie do „wielkiej Argentyny”, to już nie miałem wątpliwości, kto był faktycznym twórcą tego ruchu. A gdy następnie doszło do rozłamu i pojawiły się nowe partie, to już nabrałem całkowitej pewności. Ten schemat jest tak czytelny, że dziwię się, że Żydzi go nie zmieniają, ale najwyraźniej nie ma takiej potrzeby.

Rozwój sytuacji w latach 70-tych i 80-tych w Argentynie do złudzenia przypomina to, co działo się wtedy w Polsce: „Zachodnie instytucje finansowe i prywatne banki nie szczędziły kredytów argentyńskim wojskowym, którzy zobowiązali się krwawo zwalczać wszelkie zalążki komunizmu na swoich ziemiach”. Gierkowi też nie odmawiały. Jak widać zalążki komunizmu w Argentynie przeszkadzały, a w PRL-u – nie.

I oba państwa wpadły w tę samą pułapkę: „Nagłe podwyżki stóp procentowych w amerykańskich bankach na przełomie lat 70. i 80. sprawiły, że Argentyna wpadła w szok zadłużenia – odsetki od istniejących długów zaczęto spłacać zaciąganiem kolejnych”.

„Za rządów junty zewnętrzny dług Argentyny wzrósł z 7,9 (w 1975) do 45 miliardów dolarów (w 1983). 19 z 35 miliardów dolarów kredytu udzielonego juncie przez Bank Światowy zostało przetransferowanych na zagraniczne, prywatne konta generałów.” – Gdy więc generałowie, sowicie wynagrodzeni, wykonali zlecony im plan, zostali usunięci.

„Terapia szokowa zaaplikowana Argentynie przez międzynarodowe instytucje finansowe i prywatne amerykańskie banki sprawiła, że ponad połowa społeczeństwa znalazła się poniżej progu ubóstwa. Na koniec dziesięcioletniej prezydentury Menema inflacja została zredukowana niemal do zera, lecz kwota zagranicznych pożyczek wzrosła z 65 do 147 miliardów dolarów, co do dziś stanowi największy niespłacalny dług w historii ludzkości. Operacja się udała, lecz pacjent zmarł.” – Dokładnie zrobiono to samo i w tym samym czasie w Polsce.

Źródło: https://biznes.interia.pl/gospodarka/news-przyczyny-gospodarczych-niepowodzen-argentyny,nId,6187067

Autor pisał ten artykuł we wrześniu 2022 roku i stwierdził, że 147 miliardów dolarów, to największy niespłacalny dług w historii ludzkości. A na stronie Ministerstwa Finansów można przeczytać, że: Zadłużenie Skarbu Państwa (SP) na koniec stycznia 2023 r. wyniosło 1.205.865,8 mln , co oznaczało spadek o 32.600,2 mln zł (-2,6%) w styczniu 2023 roku. Oznacza to, że jest ono około 2 razy większe niż argentyńskie. Napisał on jednak wyraźnie, że jest to niespłacalny dług. Czy można zatem wywnioskować, że dług Polski jest spłacalny? Jeśli Argentyna – kraj o zbliżonej liczbie ludności i podobnej gospodarce, uzależnionej od międzynarodowych korporacji – nie jest w stanie spłacić tego zadłużenia, to jakim cudem Polska będzie w stanie spłacić swoje? A może nie będzie musiała i dlatego jej dług nie zalicza się do tych niespłacalnych. I dlaczego w Polsce nie ma tak wysokiej inflacji, jak w Argentynie?

Zdaję sobie sprawę z tego, że dyskusja o finansach w sytuacji, gdy nie dysponuje się prawdziwymi danymi jest niepoważna, ale dostępu do prawdziwych danych dla tych nieupoważnionych nie ma. Ale tak naprawdę, to one wcale nie są potrzebne. I z tego, czym dysponujemy, można wyciągnąć jakieś wnioski. Widać wyraźnie, że Argentyna, a pewnie i inne kraje Ameryki Południowej są inaczej traktowane niż taka Polska. Do pewnego momentu sytuacja w obu krajach była podobna. To były lata 1970-2000. Najwyraźniej Polska ma obecnie inną rolę do odegrania, niż Argentyna. W Polsce pomimo potężnych wydatków na pomoc Ukrainie i utrzymywanie milionów Ukraińców w Polsce, bo przecież wszelkie ulgi, zwolnienia i preferencje dla Ukraińców prowadzących w Polsce działalność gospodarczą i dotacje dla korporacji na zatrudnianych przez nie Ukraińców, to nic innego jak programy socjalne, które w Argentynie prowadzą do kryzysów finansowych, a w Polsce – nie. Cud, niczym „cud siedmiu chlebów i ryb”. Nikt nie ogłasza bankructwa Polski, no bo jak? Przecież trzeba pomagać Ukrainie i Ukraińcom. Można więc powiedzieć, że w Polsce też mamy do czynienia z peronizmem. Różnica jest tylko taka, że u nas brak Evity. A szkoda, przynajmniej było by na kogo popatrzeć.

Wojny pochłaniają niewyobrażalne ilości pieniędzy i żadne państwo nie byłoby w stanie spłacić zaciągniętych kredytów, bo przecież z nich są one finansowane, gdyby wierzyciele tego zażądali. Te pieniądze, przeznaczone na zbrojenia, nie tworzą żadnej wartości, wprost przeciwnie, służą do wynagradzania ludzi, którzy konstruują różne rodzaje broni i tych, którzy je produkują. Kiedyś na kanale wRealu24 produkował się Krzysztof Karoń, który upodobał sobie drobnych inwestorów giełdowych i nazywał ich pasożytami, bo, według niego, nie wykonywali żadnej pożytecznej pracy, ale jakoś nie nazywał tak pracowników biur maklerskich, funduszy inwestycyjnych, funduszy emerytalnych itp., choć oni wszyscy robili to samo, co ci drobni inwestorzy giełdowi. Pasożytami również byli ci, co nic nie robili, a mieli pieniądze. Taka uproszczona interpretacja, prawdopodobnie Żyda, który jednocześnie za przykład pracy pożytecznej podawał Chińczyków pracujących przy taśmie produkcyjnej. Ale czy on kiedykolwiek zastanawiał się nad tym, jak nazwać tych wszystkich ludzi, którzy pracują w przemyśle zbrojeniowym. Pasożytami ich nie nazwałby, bo pracują. Jak więc nazwać ludzi, którzy niszczą – w sposób pośredni, bo sami nie walczą – wszystko, co inni wytworzyli?

Przemysł zbrojeniowy jest bardzo dochodową branżą i ludzie, którzy w nim pracują są sowicie wynagradzani, a co za tym idzie wprowadzają na rynek, jak by powiedział Karoń, puste pieniądze. Nie tylko oni zresztą, a pomimo tego nie powoduje to inflacji. Jeśli więc nadmierne drukowanie pieniądza w Argentynie jest przyczyną kryzysu i inflacji, a takie samo drukowanie pieniądza w Polsce na pomoc Ukrainie i Ukraińcom nią nie jest, to o co tu chodzi?

Marian Miszalski, Żyd zresztą, w swojej książce Ukryta wojna cicha kapitulacja (Polityka polska wobec żydowskiego rasizmu) (2019) pisze:

Od schyłku lat 60. ubiegłego wieku do 2006 roku podatnik amerykański wpompował w mały Izrael około 160 miliardów dolarów bezzwrotnej pomocy; obecnie Izrael otrzymuje z Waszyngtonu ok. 4 miliardów dolarów rocznie tytułem „bezzwrotnej pożyczki” (!), którą natychmiast lokuje w bankach amerykańskich na procent… Gdyby była to „darowizna” rządu amerykańskiego – w świetle amerykańskich przepisów Waszyngton musiałby kontrolować celowość jej wydatkowania w Izraelu; natomiast formuła „bezzwrotnej pożyczki” pozostawia Żydom wolną rękę w rozdysponowaniu tych pieniędzy. (…) Sama wojna w Iraku, oparta na prowokacji, fałszywych oskarżeniach i całkowicie sprzeczna z interesami amerykańskimi, kosztowała amerykańskiego podatnika 300 milionów dolarów – dziennie!

xxxxxxxx

Wszystko to pięknie ładnie, tylko że Miszalski nie dodaje, że ktoś jednak taki przepis stworzył i stan taki nie jest wynikiem zaniedbania amerykańskiej administracji, tylko tego, że ta administracja jest całkowicie podporządkowana interesom żydowskim. Z drugiej strony, jeśli wojna w Iraku kosztowała podatnika amerykańskiego 300 milionów dolarów dziennie, to znaczy, że rocznie kosztowała go 109.500 milionów. Jeśli dodało by się do tego koszt wszystkich amerykańskich operacji wojskowych na całym świecie i utrzymanie wszystkich baz wojskowych, to prawdopodobnie wyszło by, że podatnik amerykański nie byłby w stanie pokryć tych wszystkich wydatków. Skąd więc pieniądze? To chyba oczywiste, że z drukowania. I po co w takim razie Żydzi mieliby wkładać do żydowskich banków na procent pieniądze z bezzwrotnej pożyczki?

„Pieniądz będzie cesarzem” – to proroctwo z XI wieku. Dziś już możemy powiedzieć, że proroctwo to sprawdziło się. Ale w takim razie kim są ci, którzy nim rządzą? Pieniądz to narzędzie, które pozwala Żydom na podporządkowywanie sobie pozostałych narodów i całych państw. W zależności od tego jak nim rozporządzają, mogą wywoływać kryzysy gospodarcze poprzez inflację i hiperinflację. Mogą też działać odwrotnie – ograniczyć ilość pieniądza na rynku i tym samym spowodować kryzys. Poprzez kredytowanie państw, samorządów, gmin oraz zwykłych obywateli, stają się ci ludzie oraz wszystkie te instytucje ich dłużnikami, a więc są od nich zależni i muszą postępować zgodnie z ich wolą. Mogą też wywoływać wojny poprzez dostarczanie obu skonfliktowanym stronom pieniędzy na ich prowadzenie. Niby udzielają kredytu, ale wiedzą, że on i tak nie będzie spłacony. Nie o to im przecież chodzi. Mogą, jak w przypadku Argentyny, pastwić się nad nią z powodu niemożności spłacenia zaciągniętych kredytów, ale mogą też dawać potężne pieniądze na wojnę na Ukrainie i w ten sposób wyniszczać narody i państwa w niej walczące. Pieniądz może zrobić z ludźmi i państwami wszystko, a właściwie ten, który ma monopol na jego emisję.

4 thoughts on “Kryzys w Argentynie

  1. Polska ma w tej chwili jedną z najwyższych inflacji na świecie (oficjalnie ok. 16%), więcej ma tylko Turcja (ok. 50%) Argentyna i jakieś państwa upadłe typu Wenezuela. Moim zdaniem inflacja i ogólnie wysokie ceny (np. paliwa) w Polsce to jeden ze sposobów finansowania wojny na Ukrainie. Tego typu wydatki często przykrywa się inflacją. W bardzo wielu krajach inflacja jest także wysoka, w granicach 10% co na zachodzie nie miało miejsca od dziesiątek lat.

    Like

    • Na inflacji korzystają przede wszystkim firmy, które sprzedają jakieś usługi i towary. Państwo w tym wypadku nie korzysta. Korzysta wtedy, gdy realizuje swoje zobowiązania wobec obywateli i spłaca swoje zadłużenie. Jeśli Polska finansuje wojnę na Ukrainie, to znaczy, że zakupuje dla niej broń i paliwo, a w takim przypadku inflacja nie działa na korzyść finansów państwa. Polska finansuje Ukrainę z zaciąganych kredytów, których nie musi spłacać. I choć jej zadłużenie jest dwa razy większe niż Argentyny, to nikt nie ogłasza jej bankructwa., bo wówczas jej pomoc dla Ukrainy musiałaby być przerwana.

      Like

  2. Jeżeli Polska nie musi spłacać zaciąganych kredytów, to oznacza, że jest tylko pośrednikiem w dostawach, a płaci kto inny. Albo – jeśli tak wolimy to nazywać – drukuje kto inny. Z dodruku robi się inflacja. Koło się zamyka.

    Like

    • Czy ta inflacja, z którą mamy do czynienia w Polsce, jest wynikiem dodruku pieniądza, czy podwyżki cen? Większość ludzi w Polsce nie ma dostępu do tych dodrukowanych pieniędzy. Widać to po ilości ludzi w sklepach, tych małych i tych wielkich.

      Jeśli jednak drukuje ktoś inny, to nie powinno być inflacji w Polsce.

      Like

Leave a comment