Jest takie chińskie przysłowie, które mówi, że jeden rysunek jest więcej wart, niż 1000 słów. I zapewne jest w tym dużo racji. No to jedziemy z tymi rysunkami!
Poprzedni blog zakończyłem zdaniem, że Żydzi bawią się Polską i Ukrainą, jak klockami Lego. Jednak bardziej pasuje to do Polski, a może raczej do I Rzeczypospolitej i tego, co nastąpiło po niej, bo jej widmo nadal snuje się nad tymi ziemiami. To taki żydowski twór, domek z kart, który zaczął się rozpadać już niecałe 100 lat po jego utworzeniu, w czasie wojen szwedzkich, czyli tzw. potopu szwedzkiego. Wtedy jednak nie doszło do likwidacji tego tworu.
Królestwo Polskie
Królestwo Polskie za panowania Kazimierza III Wielkiego 1333-1370); źródło: Wikipedia.
Unia lubelska
Rzeczpospolita po unii lubelskiej w 1569 roku; źródło: Wikipedia.
Potop
Okupacja Rzeczypospolitej przez Szwecję i Rosję w listopadzie 1655 roku; źródło: Wikipedia.
Rozbiory
Dopiero ponad 100 lat później doszło do trzech rozbiorów Rzeczypospolitej. Nie wiem dlaczego cały czas mówi się o rozbiorach Polski, skoro rozbierano I Rzeczpospolitą.
Podział Rzeczypospolitej w 1772, 1793 i 1795; źródło: Wikipedia.
Widać wyraźnie, że granica pomiędzy zaborami pruskim i austriackim a rosyjskim przebiega do pewnego momentu wzdłuż linii Curzona. A więc Rosja w obu przypadkach zabrała tylko ziemie dawnej Rusi Kijowskiej. Z ziem drugiego i trzeciego zaboru pruskiego i drugiego austriackiego (1795) utworzono Księstwo Warszawskie.
Księstwo Warszawskie
Księstwo Warszawskie (fr. Duché de Varsovie, niem. Herzogtum Warschau) – istniejące w latach 1807–1815 państwo polskie związane unią personalną z Królestwem Saksonii. Formalnie niepodległe, z własną konstytucją, Sejmem, Senatem, rządem i armią oraz suwerennym władcą, którym był król saski. Faktycznie terytorium zależne od Cesarstwa Francuskiego podporządkowane Napoleonowi Bonaparte jako cesarzowi Francuzów i protektorowi Związku Reńskiego, w skład którego wchodziło Królestwo Saksonii. Utworzone w 1807 roku na mocy traktatu w Tylży z części ziem zaboru pruskiego. W 1809 w wyniku wojny z Austrią powiększone o część ziem zaboru austriackiego. W czerwcu 1812 roku przekształcone formalnie przez Konfederację Generalną (skonfederowany Sejm) w Królestwo Polskie. Od lutego 1813 roku okupowane przez armię rosyjską. Na kongresie wiedeńskim w 1815 roku podzielone między Rosję, Prusy i Austrię, a z większości jego terytorium utworzono podległe Rosji Królestwo Polskie (kongresowe). – Wikipedia.
Ziemie polskie pod zaborami; źródło: Wikipedia.
Jak widać na powyższej mapce, okręg białostocki do 1807 roku należał do Prus. W wyniku postanowień traktatu w Tylży został on włączony do Rosji.
Księstwo Warszawskie przed wojną z Austrią 1807-1809; źródło: Wikipedia. Księstwo Warszawskie po wojnie z Austrią; źródło: Wikipedia. Zostało ono powiększone o ziemie, które Austria uzyskała po III rozbiorze Rzeczypospolitej w 1795 roku.
Konfederacja Generalna Królestwa Polskiego (1812-1813)
Konfederacja Generalna Królestwa Polskiego – skonfederowany nadzwyczajny Sejm Księstwa Warszawskiego, który w czerwcu 1812 roku formalnie przekształcił Księstwo Warszawskie w Królestwo Polskie i proklamował przyłączenie do niego „ziem zabranych”. Konfederacja Generalna była odpowiedzią na rozpoczęcie przez Napoleona wojny z Rosją, oficjalnie zwanej drugą wojną polską. W lipcu 1812 roku formalnie przejęła ziemie litewsko-ruskie dawnej Rzeczypospolitej. W wyniku przegranej wojsk Napoleona oraz okupacji Księstwa Warszawskiego przez wojska rosyjskie (1813) działania Konfederacji w praktyce przestały obowiązywać.
Uchwałę w sprawie konfederacji podjęto 28 czerwca 1812 r. Tuż przed odczytaniem aktu konfederacji minister skarbu Tadeusz Matuszewicz miał powiedzieć: Powstanie więc Polska, co mówię? Jest już Polska, a raczej nigdy ona być nie przestała.
Plan jej powstania wysunął Napoleon Bonaparte jeszcze 31 maja tegoż roku w Poznaniu po konsultacjach z Tadeuszem Matuszewiczem. Realizując to porozumienie, król Saksonii i książę warszawski Fryderyk August I dekretem z dnia 26 maja zrzekł się wszystkich swych kompetencji, z wyłączeniem zmian w sądownictwie oraz prawa do nominacji i zawieszania ministrów, na rzecz Rady Ministrów Księstwa Warszawskiego. W założeniach przywrócenie Królestwa Polskiego miało wspomóc siły koalicjantów w czasie wojny z Rosją. Wielka Armia, wkraczając na ziemie zabrane, występowała tym samym jako wyzwolicielka Polaków. – Wikipedia.
Źródło: Wikipedia.
Kongres wiedeński
Ziemie polskie po kongresie wiedeńskim w 1815 roku; źródło:Wikipedia.
Przedyskutowanie sprawy polskiej nie było głównym celem, dla którego we wrześniu 1814 roku zebrał się kongres wiedeński. Z Polski nie zaproszono nikogo. Ale jak jeszcze nieraz później, waśnie między mocarstwami uczyniły z rozwiązania spraw polskich zasadniczą przeszkodę na drodze do porozumienia. Brytyjski sekretarz stanu, Robert Castlereagh, podniósł kwestię niepodległości Polski jako sposób na ukrócenie ambicji swoich partnerów w trzeciej koalicji. Jego memoriał w sprawie Polski z 23 października sugerował trzy różne rozwiązania. Pierwsze przewidywało utworzenie niepodległego państwa polskiego w granicach z 1772 roku; drugie – powrót do sytuacji z 1791 roku, włącznie z Konstytucją 3 maja; trzecie wreszcie – nowy podział Księstwa Warszawskiego wzdłuż linii Wisły. Aleksandrowi I żadne z tych rozwiązań nie wydawało się równie atrakcyjne, jak plan przygotowany wspólnie z Berlinem, w myśl którego Rosja zabrałaby całe Księstwo Warszawskie, gdyby Prusom zezwolono na zabranie całej Saksonii. W styczniu 1815 roku rozmowy utknęły w martwym punkcie. Talleyrand zaproponował nowe przymierze między Brytanią, Francją i Austrią jako przeciwwagę dla połączenia sił Rosji i Prus. Na chwilę w powietrzu zwisła groźba ponownego wybuchu wojny, ale wiadomości o ucieczce Napoleona z Elby przywróciły dyplomatom zdrowy rozsądek. Ponownie utworzono wspólny front. W sprawie polskiej mocarstwa postanowiły przyjąć kompromis. Prusy zadowoliły się Poznaniem i zachodnim pograniczem Księstwa Warszawskiego, zabierając jedynie połowę Saksonii, wraz z Gdańskiem, szwedzkim Pomorzem i kilkoma księstwami Nadrenii, dorzuconymi do równego rachunku. Austria zrezygnowała z roszczeń do Nowej (zachodniej) Galicji, uzyskała natomiast Tarnopol i zatrzymała Galicję „właściwą”. Kraków miał być Wolnym Miastem pod połączonym protektoratem mocarstw. Cesarstwo rosyjskie miało wynieść pewne korzyści z niewielkiej korektury granicy w pobliżu Białegostoku, car zaś przyjmował koronę nowego i niepodległego „Królestwa Polskiego”. Zatwierdzający te postanowienia traktat został podpisany przez trzy mocarstwa rozbiorowe 3 maja 1815 roku. W dniu 9 czerwca, na tydzień przed bitwą pod Waterloo, podpisano właściwy traktat wiedeński. Faktycznie – chociaż nie nominalnie – dokonał się piąty rozbiór Polski. – Norman Davies Boże igrzysko (1999).
Republika Polska
Republika Polska w połowie listopada 1918 roku; źródło: Wikipedia.
II Rzeczpospolita
Źródło: Wikipedia.
17 września 1939
Źródło: Wikipedia.
Polska Rzeczpospolita Ludowa
Podział administracyjny Polski w dniu 22 sierpnia 1944 roku; źródło: Wikipedia.
xxxxxxxx
Jak widać z powyższych „rysunków” ziemie polskie są chyba wyjątkowym miejscem na świecie ze względu na ciągle zmiany: łączenie z ziemiami, które z Polską nie miały nic wspólnego i nie było to w interesie Polski. Unia lubelska stała się źródłem kłopotów Polaków i zmarginalizowania ich w tym związku z obcym kulturowo żywiołem. Dziś „Polska” jest już państwem, w którym żywioł wschodni dominuje i to on decyduje o kierunku polityki tego państwa, która jest całkowicie skoncentrowana na kierunku wschodnim. I tak to trwa od tej feralnej unii lubelskiej.
To, co daje się zauważyć z tych „rysunków”, to fakt, że Rosja nie dążyła do zajęcia ziem polskich, tylko do odzyskania historycznych ziem Rusi Kijowskiej. Jednak w sytuacji, gdy była zaatakowana od strony zachodniej, to zajmowała ziemie polskie. Tak było w czasie wojen napoleońskich, gdy wojska rosyjskie dotarły do Łaby, a więc zajęły również ziemie Księstwa Warszawskiego. Tak samo zachował się Związek Radziecki zaatakowany przez Hitlera. Wówczas wojska radzieckie dotarły do Berlina, a więc zajęły ziemie polskie.
Obecnie nie wygląda na to, by Rosja została zaatakowana od strony zachodniej, co oznacza, że nie wkroczy na ziemie polskie, które już raczej są ziemiami ukraińskimi. Ale czy to nie oznacza, że niebezpieczeństwo przyjdzie z zachodu i będzie skutkowało utratą tzw. Ziem Odzyskanych? Historia tych ziem dowodzi, że jest to miejsce, w którym wielkie mocarstwa rozgrywają swoje interesy i robią z tym państwem, co im się żywnie podoba. Niemcy nazywają je złośliwie państwem sezonowym lub państwem na kółkach, ale przecież to nie Polacy są temu winni. Tak się historia ułożyła, a raczej ułożyli ją ci, którzy ją układają.
Nie ulega wątpliwości, że wkrótce znowu nastąpi tu zburzenie tej dotychczasowej układanki z klocków Lego i złożenie ich w nową kompozycję. W takim położeniu, pomiędzy Niemcami a Rosją, nie ma miejsca na jakąkolwiek stabilizację, która jest niezbędna, by powstało dobrze zorganizowane państwo i bogate społeczeństwo.
Unia lubelska, której efektem było połączenie Korony Królestwa Polskiego z Wielkim Księstwem Litewskim i w konsekwencji powstanie nowego państwa zwanego Rzeczpospolitą, stwarzała więcej problemów niż korzyści, ale chyba o to chodziło tym, którzy doprowadzili do jej powstania. W granicach tego nowego państwa znalazły się ziemie, na których panowało prawosławie. I stąd problem, że zasada Cuius regio, eius religio („czyja władza, tego religia”) nie mogła być zastosowana, a zachodziła obawa, że mogło być odwrotnie: czyja religia, tego władza, co skwapliwie wykorzystywała Katarzyna II.
Sytuacja wyznaniowa w I Rzeczypospolitej w 1573 roku. Na zielono zostały zaznaczone obszary zdominowane przez wyznawców prawosławia; źródło: Wikipedia.
Problem zaczął się wraz rozbiciem dzielnicowym Rusi Kijowskiej i mongolskim najazdem. Wikipedia tak to opisuje:
Wskutek najazdu mongolskiego na Ruś Kijowską i zniszczeniem samego Kijowa prawosławie Rusi Kijowskiej rozdzieliło się na trzy ośrodki: halicki, litewski i we Włodzimierzu nad Klaźmą, przy czym wszystkie te ośrodki uważały się za kontynuatora metropolii kijowskiej. W 1299 metropolita Maksym przeniósł swoją siedzibę do Włodzimierza nad Klaźmą. W I połowie XIV w. Moskwa stała się siedzibą metropolii. W 1448 Kościół ten jednostronnie ogłosił swoją niezależność od Patriarchatu Konstantynopolitańskiego, zaczął samodzielnie dokonywać wyboru i intronizacji metropolitów moskiewskich, zaś metropolita Jonasz przybrał tytuł metropolity moskiewskiego i całej Rusi. Działo się to zaledwie na 5 lat przed upadkiem Konstantynopola, toteż Moskwa po jego upadku zaczęła uzurpować sobie prawo bycia sukcesorką jego tradycji, określając się jako Trzeci Rzym.
W 1589 metropolita Hiob ogłosił się patriarchą Moskwy i całej Rusi, co zostało potwierdzone przez patriarchę konstantynopolitańskiego. W Rosyjskim Kościele Prawosławnym, zajmuje on piąte miejsce w dyptychu Kościołów prawosławnych, tuż po czterech patriarchatach starożytnych. W ciągu następnych lat wraz z osłabianiem się potęgi domu carskiego patriarchowie (zwłaszcza Hermogen i Filaret) stali się wpływowymi figurami w państwie. Sobór moskiewski w 1620 uznał oficjalnie katolików za niechrześcijan i orzekł, że należy ich chrzcić na nowo.
Na mocy umowy z Konstantynopolem z 1686 r. Kościół prawosławny na terenach dzisiejszej Ukrainy i Białorusi podporządkowany został patriarchatowi w Moskwie. Terytorium metropolii kijowskiej zostało oddane przez Patriarchat Konstantynopolitański pod jurysdykcję kanoniczną patriarchatu moskiewskiego listem synodalnym patriarchatu konstantynopolitańskiego w 1686, wydanym po traktacie Grzymułtowskiego, który to list patriarcha Konstantynopola Bartłomiej anulował 11 października 2018 roku.
Traktat Grzymułtowskiego i poddanie metropolii kijowskiej jurysdykcji kanonicznej patriarchatu moskiewskiego pozwalały Rosji na instrumentalne interwencje Katarzyny II w kwestie wyznaniowe w przedrozbiorowej Rzeczypospolitej.
Cerkiew prawosławna na początku XVI w. przeżywała podobne problemy jak Kościół katolicki. Rażący był niski poziom intelektualny duchowieństwa, brak głębszych zainteresowań religijnych wśród hierarchów, upadek rygorów życia zakonnego. Prawosławie podlegało patriarchatowi Konstantynopola, który tracił na znaczeniu, tymczasem rosła pozycja Moskwy jako ostoi i opiekuna Kościoła wschodniego, zwłaszcza po utworzeniu w 1589 r. patriarchatu moskiewskiego.
W Rzeczypospolitej sytuację tę obserwowano z niepokojem. Obawiano się, że jej prawosławni mieszkańcy podlegać będą duchownemu rezydującemu w kraju, z którym Rzeczpospolita toczyła wojny. Jednocześnie król Zygmunt III Waza pozostawał pod wpływem ks. Piotra Skargi, namawiającego go do zjednoczenia różnych Kościołów w kraju. W XVI w. Rzeczpospolita Obojga Narodów była bowiem państwem wielonarodowym i wielowyznaniowym. Ale do unii skłaniali się również prawosławni duchowni, dostrzegając konieczność reform. W ten sposób doszło do wydarzenia, które przyczyniło się z jednej strony do powstania nowego Kościoła greckokatolickiego, a z drugiej – nowych napięć religijno narodowościowych w Rzeczypospolitej.
Dążenie do odrodzenia prawosławia
W XVI w. zmieniło się położenie Kościoła prawosławnego. W wyniku ekspansji większość wyznawców prawosławia znalazła się pod panowaniem tureckim, a wierni musieli się skoncentrować na obronie swojej tożsamości. Część z nich zaczęła stopniowo odchodzić od swojej wiary, mimo że nie było to odgórnie narzucone. Przejście na islam przynosiło poprawę warunków życia i umożliwiało zrobienie kariery wojskowej lub dworskiej. Dodatkowym czynnikiem działającym na niekorzyść prawosławia było niewykształcenie się nurtu humanistycznego w tym kręgu kulturowym, co zniechęcało do Cerkwi szlachtę, gdyż ta chciała obracać się w kręgu oddziaływania nowej intelektualnej mody. Braki te piętnowali ludzie świeccy i to właśnie oni stali się orędownikami zmian. Pierwsze miejsce wśród nich zajmował najbogatszy magnat Rzeczypospolitej Konstanty Wasyl Ostrogski, założyciel prawosławnej trójjęzycznej akademii w Ostrogu oraz sieci szkół przycerkiewnych na Wołyniu, a także inicjator pierwszego pełnego przekładu Pisma Świętego na język staro cerkiewno słowiański, który opublikowano w 1581 r. i nazwano Biblią ostrogską. Ważny czynnik odnowy stanowiły również świeckie bractwa religijne, powstające w większych miastach.
W stronę unii
Król Zygmunt III Waza zaczął naciskać na podporządkowanie polskiej Cerkwi prawosławnej Kościołowi katolickiemu. W dzieło reformy włączyli się wkrótce prawosławni biskupi, którzy – aby uwolnić się od nacisku świeckich, a także zabezpieczyć się przed rosnącą potęgą patriarchatu moskiewskiego i cara – gotowi byli zgodzić się na unię z Kościołem katolickim. Jej istotą miało być uznanie prymatu papieża przy jednoczesnym zachowaniu własnego języka nauczania i form kultu. Pomysł ten podjęli biskup krakowski Bernard Maciejowski i jezuici z Piotrem Skargą na czele. W Polsce unię ogłoszono w 1596 r. na synodzie w Brześciu nad Bugiem, od którego zyskała ona miano unii brzeskiej, choć oficjalnie zawarto ją uroczyście w Rzymie w roku poprzednim.
W latach 80-tych XVI wieku zaczyna się ruch w stronę odnowy Cerkwi, ale nie poprzez jakąś reformę wewnętrzną a związanie się z Kościołem katolickim. Następuje powrót do unii florenckiej.
Unia florencka – unia Kościoła katolickiego i prawosławnego ogłoszona bullą Laetentur Caeli (Niech się radują niebiosa) papieża Eugeniusza IV na soborze florenckim 6 lipca 1439 roku. W tym wypadku miało to być podporządkowanie się Cerkwi prawosławnej Kościołowi katolickiemu i uznanie papieża jako zwierzchnika Cerkwi.
Jedną z przyczyn skłaniających do tej unii był kryzys zaufania do patriarchy konstantynopolitańskiego, który był zwierzchnikiem metropolity kijowskiego. Patriarcha przyjechał w latach 80-tych na Ukrainę i bez pytania kogokolwiek o zgodę, choć miał zgodę króla, złożył z urzędu metropolitę i mianował jego następcę, ale nie metropolitę tylko – egzarchę, czyli niższego w hierarchii. Co więcej, wprowadził on poważne zmiany w samej Cerkwi, nadając autonomię tzw. bractwom cerkiewnym. To były stowarzyszenia, w których łączyły się osoby duchowne i świeckie, działając dla dobra miejscowej społeczności. Później zajęły się one działalnością edukacyjną, gospodarczą (budownictwo) itp. Dostając tę autonomię od patriarchy zostali wyłączeni spod zarządu miejscowych władyków (biskupów), co nie podobało się Cerkwi w Rzeczpospolitej.
Drugą przyczyną, która sprawiła, że Cerkiew zaczęła bardzo poważnie rozważać kwestię zawiązania unii z Kościołem katolickim było powołanie w roku 1589 czwartego patriarchatu w Kościele prawosławnym, czyli patriarchatu moskiewskiego. W naturalny sposób patriarchat moskiewski zaczął rościć sobie prawo do zwierzchnictwa nad ludnością prawosławną Rzeczypospolitej. Kijów nie chciał się na to zgodzić. Nie zamierzał poddawać się pod władzę patriarchy uznawanego za rządzącego Kościołem, stojącego na znacznie niższym poziomie prawosławnego rozwoju cywilizacyjnego, niż kwitnąca intelektualnie metropolia kijowska, choć nie w tym czasie, ale o głębokiej, starej tradycji.
Również król Zygmunt III Waza, poza tym, że starał się doprowadzić do przejścia protestantów na katolicyzm, chciał również to samo uczynić z prawosławnymi. On również czuł się zaniepokojony tym, że Moskwa może teraz rościć sobie zwierzchnictwo nad wyznawcami prawosławia na terenie Rzeczypospolitej. Stąd nieformalny sojusz w tym jednym elemencie. Króla niepokoiło również to, że w roku 1595 prawosławni i protestanci zawarli w Rzeczypospolitej sojusz wymierzony przeciwko działaniom króla, postrzeganego już wtedy jako ten, który będzie starał się siłą narzucić katolicyzm protestantom i prawosławnym. Żeby rozbić ten sojusz, król popiera ideę unii pomiędzy dwoma Kościołami. Ona jest również obecna w polityce Rzymu, który w latach 70-tych i 80-tych lansował taką politykę w stosunku do różnych państw, także do Moskwy. W roku 1594 zostaje zawarte wstępne porozumienie pomiędzy Cerkwią prawosławną a Rzymem. Dochodzi do tego w siedzibie papieskiej. Cerkiew zgadza się uznać zwierzchnictwo papieża. Później w roku 1596 synod brzeski formułuje takie warunki ugody i zostaje ona podpisana.
Unia brzeska – połączenie Cerkwi prawosławnej z Kościołem katolickim w Rzeczpospolitej Obojga Narodów, dokonana w Brześciu Litewskim w 1596 roku. Część duchownych prawosławnych i wyznawców prawosławia uznała papieża za głowę Kościoła prawosławnego i przyjęła dogmaty katolickie.
Unia stała się powodem rozłamu w Cerkwi, jako że bractwa religijne i część duchowieństwa jej nie uznały. Za unią opowiedział się król Zygmunt III Waza i choć nie podjął aktywnych działań w celu zwalczania prawosławia, to jednak do 1609 r. Cerkiew prawosławna działała nielegalnie. Spór załagodził dopiero Władysław IV, zobowiązując się do prowadzenia polityki mającej na celu pogodzenie unitów (katolików obrządku wschodniego) i dyzunitów (prawosławnych). W międzyczasie jednak większość magnaterii i szlachty ruskiej zdążyła już przejść na katolicyzm, na obrońców prawosławia awansowali zaś Kozacy.
xxxxxxxx
Według Wikipedii unia miała na celu podporządkowanie Kościoła prawosławnego jurysdykcji papieskiej na terenach Rzeczypospolitej, przy zachowaniu przez Kościół prawosławny dotychczasowego obrządku. Za unią opowiedziała się większość hierarchii prawosławnej, w tym metropolita kijowski i halicki Michał Rahoza. Przeciwko unii było dwóch biskupów prawosławnych, za unią opowiedziało się sześciu biskupów.
Część wiernych prawosławnych na czele z ruskim kniaziem Konstantym Ostrogskim nie zaakceptowała warunków unii. W tym samym czasie w Brześciu odbył się Sobór przeciwników unii, w którym uczestniczyli przedstawiciele duchowieństwa na czele z biskupem przemyskim Michałem Kopysteńskim i biskupem lwowskim Gedeonem Bałabanem oraz świeccy. Sobór ten potępił akt unii z Kościołem rzymskokatolickim i pozbawił hierarchów, którzy do niej przystąpili, święceń biskupich. Zaogniający się konflikt wkrótce pchnął przeciwników unii do przymierza z Księstwem Moskiewskim.
W 1635 roku dokonał się podział kościoła wschodniego na dwie legalne i równoprawne metropolie kijowskie: unicką i prawosławną – dyzunicką. Metropolia unicka dzieliła się na siedem diecezji, a dyzunicka na sześć diecezji. Taki stan trwał do końca XVII wieku.
Sytuacja wyznaniowa w Rzeczypospolitej w 1750 roku; źródło: Wikipedia.
Jak widać na powyższej mapie unici dominowali na terenach byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Jednak po III rozbiorze Rzeczypospolitej sytuacja zaczęła się zmieniać. Mieczysław Kuriański w swojej pracy Unia brzeska (1596): geneza, zawarcie i dalsze losy (http://perspectiva.pl/pdf/p29/07-KURIANSKI.pdf) m. in pisze:
Podporządkowanie formalne Cerkwi prawosławnej w Polsce Patriarchatowi Moskiewskiemu nastąpiło w 1686 r. Bp Józef Siemaszko na synodzie połockim w 1839 roku oddał Kościół unicki w Cesarstwie Rosyjskim w ręce Cerkwi prawosławnej. Wielu unitów przeszło z praktykami religijnymi niejako do podziemia. Zanim w 1875 r. rząd carski przystąpił do likwidacji ostatniej reduty unickiej w diecezji chełmskiej, w obronie wiary oddali życie męczennicy z Drelowa i Pratulina (1874). Ostatecznie w Rosji unia przestała istnieć w 1899 roku. Natomiast Kościół unicki w zaborze austriackim był przeciwstawiany łacińskiemu. W 1774 r. Maria Teresa imputowała mu nazwę Kościół Greckokatolicki. Cerkiew mogła rozwijać się swobodnie. Wreszcie wybiła godzina i w 1918 r. Polska została wskrzeszona. W II Rzeczypospolitej mieszkało około 3,4 mln unitów. Wyznawcy uniccy mieli trzy diecezje podporządkowane metropolii halicko-lwowskiej; dla Łemkowszczyzny utworzono administraturę apostolską.
W podsumowaniu warto postawić pytanie, czy unia brzeska spełniła oczekiwania? Częściowo tak, bo podniosła cywilizacyjnie Cerkiew, jej poziom duchowy i intelektualny. Wreszcie wpisała się w modlitwę Chrystusa, który gorąco prosił Ojca, «aby byli jedno». Dlaczego nie powiodła się w pełni? Tu, oprócz ambicji niektórych hierarchów i możnych, zaważyły przede wszystkim czynniki zewnętrzne: powstanie Patriarchatu Moskiewskiego i jego wywrotowe działanie w państwach ościennych, gdzie mieszkali prawosławni; wreszcie rozbiory Polski i wrogi stosunek władz do unitów w Cesarstwie Rosyjskim. Stali się oni kozłem ofiarnym w rękach cara. Teraz Cerkiew Greckokatolicka w wolnej Polsce rozwija się, buduje swoją tożsamość i ubogaca naszą wspólną historię, jak też Kościół powszechny.
xxxxxxxx
Czy unia brzeska spełniła oczekiwania, pyta Mieczysław Kuriański. To zależy czyje? I czym ona była? Czy rzeczywiście chodziło o powrót prawosławnych na łono Kościoła katolickiego? A może chodziło o zupełnie coś innego? – O podział prawosławia. A jeśli tak, to unia była tylko kontynuacją reformacji. Tak jak w Europie zachodniej jej celem było rozbicie katolicyzmu, tak we wschodniej – rozbicie prawosławia. Tak jak w Europie zachodniej tajne związki doprowadziły do reformacji, tak we wschodniej – tzw. bractwa cerkiewne osłabiały prawosławie. Schemat działania ten sam. A skoro tak, to i sprawcy tych rozłamów ci sami?
Wygląda na to, że unia z Wielkim Księstwem Litewskim miała dwa cele: polityczny i religijny. Nie wiem, który ważniejszy, ale ważniejszy chyba był podział prawosławia. O tym pośrednio może świadczyć fakt, że bezpośrednio przed unią wydzielono z WKL województwo podlaskie, Wołyń, Kijowszczyznę i województwo bracławskie. I to właśnie te tereny, włączone do Korony, stały się miejscem wojen religijnych, choć nazywano je powstaniami, tak jak powstanie Chmielnickiego. Przyznam, że od kiedy dowiedziałem się, że coś takiego miało miejsce, to zastanawiałem się po co to zrobiono?
„Wskutek najazdu mongolskiego na Ruś Kijowską i zniszczeniem samego Kijowa prawosławie Rusi Kijowskiej rozdzieliło się na trzy ośrodki: halicki, litewski i we Włodzimierzu nad Klaźmą, przy czym wszystkie te ośrodki uważały się za kontynuatora metropolii kijowskiej. W 1299 metropolita Maksym przeniósł swoją siedzibę do Włodzimierza nad Klaźmą.”
Wikipedia tak go charakteryzuje:
Był z pochodzenia Grekiem. Został metropolitą kijowskim w 1283. Do objęcia tego urzędu był typowany jeszcze za życia swojego poprzednika Cyryla. Sprawowanie obowiązków metropolity rozpoczął od wyjazdu do Złotej Ordy. Następnie zwołał w Kijowie sobór biskupów ruskich (treść jego obrad i decyzji jest nieznana). W 1285 udawał się z wizytami na Wołyń, do Nowogrodu, Halicza, Pskowa i Włodzimierza. Tam też w 1299 przeniósł na stałe siedzibę metropolitów kijowskich (we Włodzimierzu czasowo rezydował już Cyryl II). Przeniósł biskupa włodzimierskiego Szymona do eparchii rostowskiej i sam objął obowiązki hierarchy włodzimierskiego. W 1300 udał się do Nowogrodu Wielkiego, zaś w 1301 wyjeżdżał do Konstantynopola w celu udziału w soborze biskupów. Zdaniem D. Ostrowskiego Maksym opuścił Kijów, gdyż pragnął rezydować w tym samym mieście, co wielki książę, nominalny władca całej Rusi (tak, jak patriarcha Konstantynopola przebywał w miejscu zamieszkania cesarza). B. Gudziak podkreśla, że Włodzimierz nad Klaźmą był zagrożony najazdami tatarskimi w co najmniej tym samym stopniu, co Kijów.
xxxxxxxx
Z tego fragmentu można wywnioskować, że to nie Moskwa rościła sobie prawo do przywództwa duchowego na całym prawosławiem, tylko Kijów przeniósł się do Moskwy, bo ta rosła w siłę i miała potencjał do „zebrania wszystkich ziem ruskich”.
Chińskie przysłowie mówi, że jeden rysunek jest więcej wart, niż 1000 słów. Jeśli za taki rysunek uznać powyższą mapę, to ona jest więcej warta, niż wiele prac poświęconych unii brzeskiej. Na niej widać, że unia objęła również tereny Litwy, w skład której wchodziła obecna Białoruś, ale tu był spokój. Dlaczego na terenach przyłączonych do Korony nastąpił podział prawosławia, a na Litwie – nie? Czy chodziło o to, by wywołać konflikt nie tylko religijny, ale również narodowy? Gdyby powstania wybuchały także na Litwie, to musiałyby być skierowane przeciwko Litwinom. Zdaniem Janusza Tazbira, polskiego historyka, następstwem zawarcia unii brzeskiej był wzrost niechęci wiernych prawosławnych do Polski i polskości. Ta niechęć często przeradzała się w nienawiść i tak to trwa do dziś. Miliony prawosławnych przesiedleńców, którzy pewnie za jakiś czas staną się polskimi obywatelami, nie wróży dobrze na przyszłość. Jednak to nie Polacy są temu winni, bo to nie oni podejmowali decyzję o utworzeniu unii politycznej i religijnej.
Prawosławie, tak samo jak katolicyzm i protestantyzm podlegało i podlega wpływom żydowskim. Henryk Rolicki w książce Zmierzch Izraela pisze:
Sekta judaizująca rozszerzyła się w kościele prawosławnym. Sekciarze na swych sekretnych zebraniach znieważali przedmioty kultu religijnego, ikony i krzyże, i dopuszczali się aktów świętokradztwa. Obaj na początku wtajemniczeni księża, Alexis i Denis, zdołali się dostać w bezpośrednie pobliże wielkiego księcia Iwana III, który zabrał ich z Nowogrodu do Moskwy i mianował arcybiskupami. Obaj arcybiskupi zajęli się tajemnie rozkrzewianiem judaizującej sekty wśród duchowieństwa i na dworze wielkoksiążęcym. Udało im się nawet wciągnąć do spisku Helenę, synową Iwana III, matkę następcy tronu i wiele innych wpływowych osób. Wsparty o tak potężnych popleczników Alexis został metropolitą prawosławnym; żydzi, sprawcy tego niesłychanego zamachu, ulotnili się z Rosji.
Dopiero w roku 1487, po trzynastoletnim istnieniu, sekta judaizantów została odkryta przypadkowo, lecz metropolita Alexis dopiero w 1503 roku zmuszony został do ustąpienia. W roku 1504 sobór potępił sektę i sekciarze jeszcze głębiej weszli pod ziemię. Za Iwana Groźnego ujawnili się znowu i w roku 1553 spadły na nich represje. Odtąd sekta ta przeniosła się na Litwę i pod kierunkiem Teodora Kossoja rozszerzyła się wśród prawosławnych tak dalece, że mnich prawosławny Zenobiusz Oleński w dziele naówczas przeciw niej skierowanym tak pisze: „Diabeł skorumpował wschód za pomocą Bahometa (Mahometa), zachód za pomocą Niemca Marcina Lutra, zaś Litwę za pomocą Kossoja”.
xxxxxxxx
Może właśnie dlatego na Litwie nie działo się tak, jak na Ukrainie. Wszędzie ci sami manipulują przy religiach i wyznaniach. Jest to najbardziej niezawodny sposób skłócania narodów. W 1899 roku unia przestała istnieć w Rosji, natomiast w katolickiej Austrii wręcz kwitła. Maria Teresa nazwała ją Kościołem Grekokatolickim. Wraz z powstaniem II RP Austrię uwolniono od niego, a podrzucono to kukułcze jajo państwu, które powstało tylko po to, by tworzyć problemy. I dzisiaj to kukułcze jajo jest jak znalazł.
Dziś przypada 80. rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim. Zdarzenie zapisało się na kartach historii Warszawy jako jeden z najbardziej bohaterskich przejawów oporu wobec niemieckiego okupanta podczas II wojny światowej. Kiedy wybuchło powstanie i dlaczego do niego doszło?
Powstanie w getcie warszawskim – czym było i dlaczego do niego doszło?
W trakcie niemieckiej okupacji Warszawy podczas II wojny światowej na terenie miasta powstało getto. Zamknięty obszar został utworzony 2 października 1940 roku. Zgodnie z ustaleniem władz Generalnego Gubernatorstwa, do getta ściągnięto Żydów z całej Warszawy. Pozostałe osoby zamieszkujące tereny znajdujące się w granicach dzielnicy żydowskiej przesiedlono do innych miejsc. Szacuje się, że w momencie największego przeludnienia w 1941 roku getto warszawskie zamieszkiwało około 450 tysięcy Żydów.
Żydzi zamieszkujący Warszawę doświadczali ciągłego terroru ze strony okupantów. Prześladowanie polegało między innymi na wykorzystywaniu mężczyzn i kobiet do niewolniczej pracy, biciu, torturach i wywożeniu do obozów zagłady. Ponadto dochodziło do zamykania żydowskich przedsiębiorstw, ograniczeń w zakresie posiadania gotówki oraz niszczenia synagog.
W lipcu 1942 roku, w ramach akcji “Reinhard” mającej na celu zagładę narodu żydowskiego, zaczęto wywozić mieszkańców osiedla do obozu w Treblince. Masowe wysiedlenia sprawiły, że na terenie getta pozostało około 60 tysięcy Żydów. Po decyzji Heinricha Himmlera dotyczącej likwidacji warszawskiej dzielnicy żydowskiej, na jej terenie wybuchło powstanie. Zbrojne wystąpienie przeciwko okupantowi rozpoczęło się 19 kwietnia 1943 roku.
Jaki przebieg miało powstanie w getcie warszawskim?
Powstanie w getcie warszawskim miało stanowić odwet za terror i ludobójstwo, którego dopuścili się okupanci. Na terenie dzielnicy działały organizacje takie jak Żydowski Związek Wojskowy czy Żydowska Organizacja Bojowa. Po stronie mieszkańców getta walczyło około 1500 bojowników. Dowódcą powstania był Polak pochodzenia żydowskiego – Mordechaj Anielewicz.
W początkowej fazie walk zaskoczeni okupanci ponosili straty. Powstańcy atakowali niemieckich żołnierzy za pomocą butelek z benzyną, granatów i broni, którą przemycano na teren getta od listopada 1942 roku. Walki były zaciekłe, bojownicy żydowscy często musieli stawiać czoła nie tylko oddziałom piechoty, ale również czołgom i pojazdom opancerzonym. Dowódcą żołnierzy okupanta tłumiących powstanie w getcie był Jürgen Stroop. Po 3 dniach intensywność walk spadła, a bojownicy zaczęli ukrywać się na terenie osiedla.
Armia Krajowa zorganizowała zbrojną operację pod kryptonimem Akcja Getto. W jej ramach usiłowano pomóc powstańcom poprzez próbę wysadzenia muru oddzielającego dzielnicę od reszty miasta. To się jednak nie udało.
Powstanie w getcie warszawskim trwało do 16 maja 1943 roku. W jego trakcie zginęło lub zostało schwytanych około 50 tysięcy powstańców i ludności cywilnej. Osoby pojmane przez okupantów zostały zabite lub trafiły do obozów zagłady. Niektórym powstańcom udało się ewakuować kanałami. Po upadku powstania w getcie warszawskim wysadzono Wielką Synagogę przy placu Tłomackie 7. Jürgen Stroop ogłosił, że żydowska dzielnica w Warszawie przestała istnieć.
Obchody 80. rocznicy powstania w getcie warszawskim
W tym roku 19 kwietnia przypada 80. rocznica powstania w getcie warszawskim. Z tego powodu organizowane są obchody mające na celu uczczenie pamięci poległych ludzi. Warto wspomnieć o akcji Żonkile. Organizatorzy przygotowali 450 tysięcy papierowych kwiatów. Będą one rozdawane w polskich miastach. Ich liczba nie jest przypadkowa – symbolizuje bowiem liczbę osób, które zamieszkiwały getto warszawskie w trakcie największego przeludnienia. Papierowe żonkile upamiętnią społeczność żydowską biorącą udział w powstaniu.
Obchody rocznicy powstania w getcie warszawskim będą również uwzględniać różnego rodzaju wydarzenia, między innymi koncerty, otwarcie wystaw muzealnych czy sadzenie Drzewa Pamięci. W obchodach upamiętniających powstanie wezmą udział prezydent Izraela Isaac Herzog, prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier oraz prezydent Andrzej Duda.
xxxxxxxx
Tyle Interia. A jak to było naprawdę? Jedynie prawda jest ciekawa, jak mawiał Józef Mackiewicz. A skoro tak, to dlaczego tak wielu stara się ją ukryć? Pewnie dlatego, że jest niewygodna, prawie dla wszystkich.
Marian Miszalski w swojej książce Żydowskie lobby polityczne w Polsce (2018) poświęcił też trochę uwagi tym wydarzeniom. Tekst zapisany kursywą jest cytatem: Ewa Kurek – Poza granicami solidarności. Stosunki polsko-żydowskie 1939-1944 (2008). Miszalski pisze:
Historycy żydowscy próbują na ogół przedstawić relacje niemiecko-żydowskie na terenie okupowanej Polski w latach całej wojny jako jednolite: jako relacje wzajemnej wrogości. Ukrywają w ten sposób kolaborację Żydów z Niemcami w latach 1939-1942, przed niemiecką decyzją powziętą w Wannsee o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”.
Tymczasem te wzajemne stosunki niemiecko-żydowskie były początkowo bardzo dwuznaczne. O ile Niemcy fizycznie niszczyli od początku wojny polskie elity polityczne, intelektualne, polską kadrę urzędniczą i oczywiście polskie siły wojskowe i policyjne (tzw. granatowa policja nie była pod żadnym względem podległa władzom polskiego Państwa Podziemnego), a Polacy na miarę swych możliwości, starali się odpowiadać tym samym okupantowi – Żydzi podjęli zaoferowaną im w początkach wojny przez Niemców współpracę.
Tuż po niemieckiej agresji w 1939 roku, już w drugiej połowie października, ustały wszelkie kontakty Żydowskiej Gminy Wyznaniowej w Warszawie (najliczniejszej w Europie!…) z polskimi władzami. Nie tylko warszawska gmina wyznaniowa żydowska, ale wszystkie niemal inne gminy żydowskie uznały, że sprawa polska nie jest sprawą żydowską i z niemieckim okupantem Polski trzeba się teraz porozumieć osobno. Tym samym władze tych gmin wyrzekły się obowiązku polskiego: walki z okupantem państwa polskiego. Żydowskie gminy wyznaniowe nie nawiązywały więc kontaktów z polskimi władzami podziemnymi celem wspólnej walki z okupantem.
W Polsce Żydzi zwierzyli Niemcom i uznali, że czwarty rozbiór Polski, czyli dokonany we wrześniu 1939 roku podział jej terytorium między Niemców i Sowietów, jest najlepszym momentem dla realizacji idei budowy na polskich ziemiach żydowskich autonomicznych prowincji. (…) Uważna lektura najpoważniejszych żydowskich źródeł powstałych w latach 1939-1942, zwłaszcza pisany niemal w całości po polsku „Adama Czerniakowa dziennik getta warszawskiego”, przetłumaczona z jidysz na polski „Kronika getta warszawskiego” Emanuela Ringelbluma oraz „Kronika getta łódzkiego” – nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że powstałe w pierwszych dwóch latach drugiej wojny światowej żydowskie prowincje autonomiczne, zwane dotychczas w języku potocznym i naukowym gettami – z całą pewnością autonomie w Łodzi i Warszawie – były wynikiem realizacji nie tylko niemieckich planów represji wobec ludności żydowskiej, jak dotychczas powszechnie uważano, ale przede wszystkim skutkiem wcielonej w życie przez polskich Żydów pod niemiecką kuratelą żydowskiej idei (powstałej i zaprezentowanej Polakom w Sejmie ustawodawczym w roku 1920) żydowskich autonomicznych prowincji jako formy żydowskiej państwowości.
Żadna propaganda żydowska dzisiaj nie zmieni faktu, że do 1942 roku Żydzi w Polsce – poza nielicznymi wyjątkami – nie chcieli walczyć z niemieckim okupantem, lecz chcieli się z nim porozumieć.
Różnica między władzami żydowskich gmin wyznaniowych, które od wieków sprawowały rząd dusz nad wspólnotami żydowskimi w Polsce, a powołanymi jesienią 1939 roku na mocy niemiecko-żydowskiego porozumienia Judenratami była taka, że przedwojenne żydowskie władze były wybierane przez żydowskie społeczności i zajmowały się głównie sprawami związanymi z kultem i rytuałem religijnym (opieką społeczną, szkolnictwem podstawowym, religijnym, religijnym sądownictwem etc.) – zaś Judenraty zostały powołane przez niemieckiego okupanta spośród Żydów deklarujących wolę wszechstronnej współpracy z Niemcami, a zakres przyznanej Żydom przez Niemców władzy daleko odbiegał od tradycyjnych kompetencji przedwojennych gmin żydowskich i w miarę upływu czasu rozszerzał się (…). Sieć Judenratów w pierwszych miesiącach wojny pokryła wszystkie ziemie polskie pod okupacją niemiecką (…). Judenraty pełniły w życiu polskich Żydów niezwykle ważną, podwójną rolę: dla Niemców były swego rodzaju władzą wykonawczą, przedłużeniem niemieckiej władzy do getta i „żydowskim żandarmem” pilnującym wypełniania niemieckich rozporządzeń; dla Żydów były jedyną władzą, w której rękach skupione były wszystkie dziedziny żydowskiego życia.
Jesienią 1940 roku toczyły się najbardziej intensywne niemiecko-żydowskie rozmowy o ostatecznym kształcie i formie żydowskiej autonomii terytorialnej w Warszawie, w rozmowach tych uczestniczyli także przywódcy żydowskich autonomii z innych miast (…). W maju 1941 roku postanowiono, że Judenraty będą żydowskimi władzami samorządowymi, a każdy przewodniczący Judenratów (tzw. Obmann) będzie burmistrzem gminy. (…) Oznaczało to, że Judenratom przywrócona została zbliżona do tradycyjnej samorządowa funkcja przedwojennych zarządów gmin żydowskich, a żydowscy burmistrzowie stali się urzędnikami państwowymi państwa niemieckiego, reprezentującymi wobec poszczególnych gmin władze państwa niemieckiego.
Nie była to walka z okupantem: była to kolaboracja. Zanim Niemcy przystąpili do „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” – Żydzi w Polsce kolaborowali z hitlerowcami.
Henryk Makower w „Pamiętniku z getta warszawskiego” zapisał: Mieliśmy więc właściwie powód do radości, bo Niemcy dali nam duże i ładne getto w śródmieściu.
Podobnie jak w wypadku wielu innych kwestii, posługując się zespołem utartych stereotypów, historycy zagłady przyjmują za oczywisty pewnik fakt, że getta były tylko wynikiem eksterminacyjnej polityki Niemców względem narodu żydowskiego; że zbudowano je bez udziału Żydów i wbrew ich woli. Tymczasem (…) zarówno w procesie wytyczania granic żydowskiej autonomii, czyli gett, jak i w procesie okalania ich murem lub drutem kolczastym czynnie uczestniczyły żydowskie władze autonomiczne. Toteż Adam Czerniaków zapisał w swym dzienniku w roku 1940: Mury są po to, aby bronić Żydów przed ekscesami – oraz dodawał nawet, że planuje się „opracowanie obrony obszaru getta”. Obrony przed… Polakami! Żydzi nie wiedzieli jeszcze wtedy nic o podjętym przecież dopiero w 1942 roku „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej” przez Niemców…
Więc te mury miały ich bronić przed Polakami.
Chociaż byli polskimi obywatelami, Żydzi w swej masie nie identyfikowali się nadal z państwem polskim.
Jak daleko szedł ten brak identyfikacji? Tak daleko, że stawał się otwartą i powszechną wrogością wobec państwa polskiego i Polaków. W drugim roku okupacji i istnienia Judenratów, w 1941 roku w piśmie „Neged Hazerem” wydawanym w warszawskim getcie przez Haszomer Hacair („młodzieżówkę” partii Poalej Syjon) czytamy: Pakt sowiecko-niemiecki z sierpnia 1939 roku był posunięciem mądrym i uzasadnionym (Marek Jan Chodakiewicz – „Żydzi i Polacy 1918-1955. Współistnienie – zagłada – komunizm”.). Na czele tej młodzieżówki stał Mordechaj Anielewicz, wkrótce dowódca Żydowskiej Organizacji Bojowej w getcie warszawskim. Jakie więc pretensje i o co mogli zgłaszać do Polaków bojownicy tej organizacji, jeśli akceptowali pakt Ribbentrop-Mołotow, uznając go za „mądry i uzasadniony”? Czego się spodziewali od Polaków: pomocy dla siebie jako zdrajców Polski?
xxxxxxxx
Krzysztof Baliński w książce Ministerstwo spraw obcych (2019) pisze:
Wystarczą tylko źródła sporządzone przez Żydów, bo głos zamordowanych jest najbardziej wiarygodny i najważniejszy, a poza tym Otwarta Rzeczpospolita doniesienia do prokuratury na Żydów nie złoży. Na szczęście, zamordowani sporządzili przed śmiercią świadectwo nie tylko tego, kto mordował, ale także tego, że największymi wspólnikami Niemców w dziele wymordowania Narodu żydowskiego byli sami Żydzi. Przydatna będzie wydana w 1965 r. Kronika getta łódzkiego, z przedmową żydowskiego profesora Lucjana Dobroszyckiego. To autentyczne zapiski o tym, co działo się w getcie w Łodzi, do którego Polacy nie mieli wstępu. Źródło szczególnie niebezpieczne dla głoszonej od lat żydowskiej narracji, przeczące wszelkim oskarżeniom Polaków o współudział w zagładzie to Kronika getta warszawskiego Emanuela Ringelbluma.
Umschlagplatz. Szmerling (Żyd, komendant Umschlagplatz) – oprawca z biczem. Zbrodniczy olbrzym Szmerling z pejczem w ręku. Pozyskał łaskę (Niemców). Wierny wykonawca ich zarządzeń. […] Policja żydowska miała bardzo złą opinię jeszcze przed wysiedleniem. W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach do obozu pracy, policja żydowska parała się tą ohydną robotą. Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła jednak dopiero w czasie wysiedlenia. Nie padło ani jedno słowo protestu przeciwko odrażającej funkcji, polegającej na prowadzeniu swoich braci na rzeź. Policja była duchowo przygotowana do tej roboty i dlatego gorliwie ją wykonała. Obecnie mózg sili się nad rozwiązaniem zagadki: jak to się stało, że Żydzi – przeważnie inteligenci, byli adwokatami (większość oficerów policji żydowskiej była przed wojną adwokatami) – sami przykładali rękę do zagłady swych braci. Jak doszło do tego, że Żydzi wlekli na wozach kobiety i dzieci, starców i chorych, wiedząc, że wszyscy idą na rzeź […]
– zapisał Ringelblum. Zanotował też: „Pierwsze strzały w getcie w Warszawie padły od Żydów do Żydów jako kara za szpiegostwo i współpracę z Niemcami”. Mordechaj Anielewicz, dowódca „powstania”, został zdradzony przez swoich współbraci. W czasie wojny nie odnotowano przypadku Polaka, który ubrał mundur niemieckiego Gestapo (nawet Hans Kloss w takim nie paradował – przyp. W. L.). Tymczasem po getcie warszawskim krążyli Żydzi ubrani w takie mundury. W polskich archiwach zachowały się ich zdjęcia. Może warto pokazać je światu. Przy alei Solidarności w Warszawie naprzeciw kościoła pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny nadal stoi budynek, w którym w czasie II wojny światowej mieściła się siedziba żydowskiego Gestapo, pod adresem Leszno nr 13. A może właśnie ten budynek przeznaczyć na muzeum Getta?
Gdy mówią, że Polacy dla Żydów zrobili za mało, że uratowali zbyt mało, może postawić pytanie: dlaczego Żydzi nie buntowali się i nie podejmowali walki z Niemcami, i to nawet w sytuacjach, kiedy było to łatwe? Dlaczego 50 esesmanów przy pomocy 200 Ukraińców i tyluż Łotyszów dokonało tak łatwo likwidacji getta? W wywózce Żydów z getta łódzkiego, jak dowodzą źródła żydowskie, uczestniczyło zaledwie kilku Niemców, którzy przyjeżdżali na pół godziny przed odjazdem pociągu do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem, a ich rola w praktyce sprowadzała się do nadzorowania odjazdu pociągu załadowanego Żydami przez żydowską policję. Dlaczego nie było żadnej próby buntu, zabicia Niemca, nawet próby ucieczki? Zdarzały się przypadki, kiedy to jeden, dwóch esesmanów pilnowało setek młodych żydowskich mężczyzn albo dokonywało ich egzekucji. Niech dowodem będzie relacja Całka Perechodnika, wspominającego, jak grupa uciekinierów z getta natknęła się na niemieckiego żandarma: „Ten kazał im się położyć na ziemi i zaczął ich po kolei rozstrzeliwać. Kiedy skończyły się naboje, posłał polskiego chłopca na pobliski posterunek policji, żeby przyniósł mu więcej amunicji. Tymczasem żandarm usiadł i czekał”.
xxxxxxxx
Hannah Arendt w 1963 roku w swojej książce „Eichmann w Jerozolimie” twierdziła, że gdyby nie Judenraty, to Żydów zginęłoby znacznie mniej. Bez nich ich rejestracja i koncentracja w gettach a potem wywózka do obozów zagłady nie byłaby możliwa, a przynajmniej nie na taką skalę. Pisała też, że w zakresie kooperacji z Niemcami nie było różnicy pomiędzy ściśle zasymilowanymi żydowskimi społecznościami Centralnej i Zachodniej Europy a mówiącymi jidysz masami Wschodu. W Amsterdamie, Warszawie, Berlinie czy Budapeszcie, cieszący się zaufaniem żydowscy urzędnicy tworzyli wykazy ludności i ich mienia.
„(…) Judenrat załatwił z tymi mordercami, że do trzech godzin dostarczy im żądane trzysta osób. Sami Żydzi musieli łapać i wydawać braci i siostry w ręce katów, którzy stali na placu folwarku, obok naszego mieszkania, i przyprowadzonych przyjęli pałkami albo nahajkami, a później wywieźli na rzeź do Bełżca (…) Judenratowcy i Ordnungsdienst, przy pomocy ukraińskiej policji i kilku Niemców, którym jeszcze zapłacono, by prędko pracowali, gonili po ulicach, jak wściekłe psy czy opętańcy, a pot się z nich lał strumieniami (…). Straszny to był widok, jak Żyd Żyda prowadził na śmierć (…)” – Baruch Milch, Testament, 1943 -1944. Cytat z Wikipedii.
xxxxxxxx
Krzysztof Baliński pyta:
Dlaczego tak dużo Żydów przyjęło rolę kata własnego narodu? Dlaczego Żydzi walczyli i umierali za Hitlera, mimo iż mordował ich ziomków? Dlaczego żydowscy kaci nie zostali ukarani, a w 1950 r. Kneset zwolnił ich od odpowiedzialności karnej za popełnione zbrodnie, sankcjonując religijną tradycję żydowską, zgodnie z którą Żyd ratujący siebie, ma prawo wydać na śmierć swoją rodzinę, i że Żyd nie może narażać swojego życia w obronie drugiego człowieka. W Izraelu stosują zatem dwa różne kryteria moralności – z góry rozgrzeszają i usprawiedliwiają zachowania Żydów za szeroką kolaborację i współpracę z Niemcami, traktując jednocześnie podobne zachowania Polaków jako naganne i godne potępienia. (…) Uratowani z Holokaustu uznani zostali za ludzi drugiej kategorii niegodnych miana prawdziwego Izraelity i otoczeni powszechną pogardą. (…) Ocalonymi pogardzano aż do 1961 r., kiedy to posłużyli Ben-Gurionowi w negocjacjach z Adenauerem, od którego wytargował 5 niemieckich marek za każdy dzień pobytu Żyda w Auschwitz (także takiego, który nie był więziony, ale miał zakaz przemieszczania się).
xxxxxxxx
Wszystko wskazuje na to, że decyzję podjęto znacznie wcześniej niż na konferencji w Wannsee w styczniu 1942 roku. Henryk Rolicki w swojej książce Zmierzch Izraela (1932) pisał:
„Wojna światowa okazała, że część diagnozy socjalistycznej jest słuszną. Nie upadły wprawdzie male przedsiębiorstwa, lecz podważony został byt ekonomiczny mas żydowskich, skupionych na wschodzie Europy. Żydostwo wschodnie żyje od lat kilkunastu na koszt żydostwa amerykańskiego i staje się dlań nieznośnym, gniotącym ciężarem.”
Rolicki prawdopodobnie sądził, że ten problem może doprowadzić żydostwo do wielkiego kryzysu i pewnie dlatego tak zatytułował swoją książkę, ale zmierzch nie nastąpił. Znaleziono rozwiązanie. Przeprowadzenie tak skomplikowanej pod względem logistycznym operacji wymagało przygotowania. Tak naprawdę te getta, które powstały w okupowanej Polsce, były obozami koncentracyjnymi, do których zapędzono żydowską biedotę. I temu służyło odgradzanie się murem i drutem kolczastym, by nikt nie uciekł, a nie dlatego, że obawiano się Polaków. W momencie, gdy większość tej biedoty znalazła się w obozie, operacja stawała się możliwa do zrealizowania. O tym wspomniała Hannah Arendt.
Jeśli zaś chodzi o bierność ludności żydowskiej w obliczu śmierci i brak jakichkolwiek prób ratowania życia, to trzeba pamiętać, że ta społeczność w swojej masie posługiwała się językiem jidysz i nie znała języka polskiego i nie kontaktowała się z ludnością miejscową, więc nie miała gdzie uciekać, ani nie miała kogo prosić o pomoc. Z tego też względu los II RP był jej zupełnie obojętny.
Tak to wyglądało i chyba wypadało, by w ten dzień o tym wszystkim sobie przypomnieć.
O tym, jak wyglądała II wojna światowa na froncie wschodnim i jak to wszystko tam było ustawione, o tym pisałem w blogu „Wojna niemiecko-radziecka”. A jak było na froncie zachodnim? Było tak samo. Przykładem tego, że tam również była ustawka jest klęska Francji w 1940 roku. Hitler przełamał linię obronną Francuzów w Ardenach i to praktycznie zadecydowało o wyniku całej kampanii we Francji. Opisał to szczegółowo Churchill w swoim dziele Druga wojna światowa (polskie wydanie 1994-96) w rozdziale Bitwa o Francję.
Żeby jednak obraz był czytelny, to wypada na początek przybliżyć geografię tego rejonu. Belgia to część Niderlandów, czyli tzw. Low Countries. Jest to teren nizinny, miejscami depresyjny. Jednak jej południowo-wschodnia część jest górzysta – to Ardeny.
Mapa Belgii; źródło: Wikipedia.
Ten klin, jakim wbija się granica francuska w terytorium Belgii w Ardenach i przez który przepływa Moza, to miejsce przełamania linii obronnej Francuzów. Po jego południowo-wschodniej stronie leży Sedan, a po północno-zachodniej Hirson nad Oise.
Linia Maginota – nazwa stosowana na określenie francuskich fortyfikacji zbudowanych w latach 1929–1934, a następnie wzmacnianych do 1939 na wschodnich granicach państwa. Przeważnie, mówiąc o „Linii Maginota”, ma się na myśli najsłynniejsze umocnienia – na granicach z Niemcami i Luksemburgiem. Tak to opisuje Wikipedia.
Nowe Fronty – nazwa francuskich umocnień na granicy z Belgią. Budowę umocnień podjęto z inicjatywy premiera Francji Edouarda Daladiera w latach 1937-1940 dla zamknięcia linii francuskich fortyfikacji. Całkowita długość linii wynosiła ok. 300 km (od miejscowości Longwy do kanału La Manche). Na jej określenie używana jest też nazwa „linii Daladiera” (przez analogię do Linii Maginota), nie jest to jednak nazwa prawidłowa – pojęcie używane przez propagandę niemiecką. – Wikipedia.
Umocnienia wzdłuż granicy z Belgią; źródło: Wikipedia.
Te Weak fortifications to właśnie te Nowe Fronty. Natomiast Strong fortifications to linia Maginota. Miejscowość Longwy leży w miejscu, gdzie kończy się linia Maginota a zaczynają się Nowe Fronty. Przełamanie frontu w Ardenach, to najkrótsza droga na Paryż.
Z opisu Churchilla można wywnioskować, że robiono wszystko, by Niemcy mogli jak najłatwiej pokonać Francję. Poniżej fragmenty rozdziału Bitwa o Francję. Pisze on:
Armia niemiecka rosła w siłę, dojrzewała w ciągu minionych miesięcy i miała teraz o wiele potężniejsze uzbrojenie. Armia francuska trawiona pobudzonym przez Sowiety komunizmem i studzona długą, ponurą zimą spędzoną na froncie, praktycznie rozpadła się. Rząd belgijski, opierając istnienie swojego kraju na poszanowaniu przez Hitlera prawa międzynarodowego i belgijskiej neutralności, nie przygotował żadnego skutecznego planu. Przeszkody przeciwczołgowe i linia obrony, które miały powstać na froncie Namur-Louvain były nie ukończone i niewystarczające. Armia belgijska, w której szeregi wchodziło wielu odważnych i mądrych ludzi, nie bardzo mogła przygotować się do wojny w obawie pogwałcenia neutralności. Front belgijski został faktycznie przerwany w wielu miejscach przez pierwszą falę niemieckiego ataku, zanim jeszcze generał Gamelin dał sygnał do przeprowadzenia długo przygotowywanego planu. Wszystko na co można było teraz liczyć, to sukces w tej właśnie „otwartej bitwie”, której najwyższe dowództwo francuskie było zdecydowane uniknąć.
Osiem miesięcy wcześniej, w momencie wybuchu wojny, główna siła niemieckiej armii i lotnictwa była skoncentrowana na inwazji i pobiciu Polski. Wzdłuż całego zachodniego frontu – od Aix-la-Chapelle (Akwizgran – przyp.. W.L.) do granicy szwajcarskiej – stały 42 dywizje niemieckie, w tym żadna pancerna. Po mobilizacji Francuzi mogli rozmieścić naprzeciwko nich odpowiednio 70 dywizji. Z powodów, które już zostały wyjaśnione (ze względu na umocnienia Linii Zygfryda, szczegóły w blogu „Kto winien?” – przyp. W.L.), uważano wówczas, że atak na Niemcy jest niemożliwy. Sytuacja 10 maja 1940 roku była diametralnie różna. Wróg, korzystając z ośmiomiesięcznego opóźnienia i zniszczenia Polski, uzbroił, wyposażył i wyszkolił około 155 dywizji, w tym 10 pancernych.
Porozumienie Hitlera ze Stalinem umożliwiło zmniejszenie do minimum sił niemieckich na wschodzie. Przeciwko Rosji, według generała Haldera – niemieckiego szefa sztabu – nie zostało nic poza „siłami osłonowymi, ledwie nadającymi się do pobierania opłat celnych.” Nie przeczuwając własnej przyszłości, rząd sowiecki obserwował niszczenie tego „drugiego frontu” na zachodzie, którego wkrótce zacznie się tak gwałtownie domagać, i na który będzie musiał w męczarniach tak długo czekać. Wobec tego Hitler miał możliwość dokonania ataku na Francję przy pomocy 126 dywizji i siłami pancernymi 10 dywizji czołgów, z prawie trzema tysiącami pojazdów opancerzonych, w tym co najmniej tysiącem czołgów ciężkich.
Ogólna liczba dywizji alianckich postawiona do dyspozycji 10 maja wynosiła 135, czyli praktycznie tyle samo ile – jak teraz wiemy – posiadał przeciwnik. Prawidłowo zorganizowane i wyposażone, dobrze wyszkolone i dowodzone, siły te powinny, według standardów poprzedniej wojny, zatrzymać inwazję nieprzyjaciela.
Jednak Niemcy mieli pełną swobodę w wyborze czasu, kierunku oraz siły ataku. Więcej niż połowa armii francuskiej znajdowała się w południowym i wschodnim sektorze Francji, a 51 francuskich i brytyjskich dywizji z 1 grupy armii generała Billotte’a, z niewielką pomocą nadchodząca od Belgów i Holendrów, musiało stawić czoło nawałnicy ponad siedemdziesięciu wrogich dywizji Bocka i Rundstedta pomiędzy linią Longwy a morzem.
Połączenie ataku odpornych na ogień armatni czołgów z atakami bombowców nurkujących, co w mniejszej skali okazało się tak skuteczne w Polsce, znowu miało tworzyć czołówkę głównego ataku. Grupa pięciu pancernych i trzech zmotoryzowanych dywizji pod dowództwem Kleista, włączona do grupy armii A została skierowana przez Ardeny na Sedan i Montherme.
Poprzedzone zmasowanym atakiem lotniczym na lotniska, linie komunikacyjne, punkty dowodzenia i magazyny, w nocy z 9 na 10 maja, siły niemieckie z grup armii Bocka i Rundstedta natarły na Francję przez granice Belgii, Holandii i Luksemburga. Osiągnięto absolutne zaskoczenie taktyczne w prawie każdym punkcie. Z ciemności wyłoniły się nagle niezliczone oddziały szturmowe, dobrze uzbrojone, nierzadko w lekką artylerię, i na długo przed nastaniem dnia 150 mil frontu stanęło w ogniu.
Holandia i Belgia, zaatakowane bez najmniejszego pretekstu czy ostrzeżenia, zwróciły się o pomoc. Holendrzy zawierzyli swojej linii wodnej; wszystkie śluzy, których wróg nie zdołał opanować lub odkryć, zostały otwarte, a holenderska straż graniczna odpierała najeźdźców ogniem. Belgom udało się zniszczyć mosty na Mozie, ale Niemcy zdobyli te nie zniszczone na Kanale Alberta.
Dla Belgii jedyną szansą obrony granic przed atakiem niemieckim był bliski sojusz z Francją i Wielką Brytanią. Linia Kanału Alberta i innych frontów wodnych była łatwa do obrony. Gdyby armie brytyjskie i francuskie, wspomagane przez armię belgijską, tuż po wypowiedzeniu wojny znalazły się na granicy Belgii we właściwym czasie, można by było z tych pozycji rozpocząć bardzo silną ofensywę przeciwko Niemcom. Ale rząd belgijski uznał, że ich bezpieczeństwo zależy od ścisłej neutralności, a ich jedyna nadzieja opierała się na wierze w dobrą wolę Niemców i poszanowanie przez nich traktatów.
Nawet po przystąpieniu Wielkiej Brytanii i Francji do wojny nie można było przekonać Belgów, aby ponownie przystąpili do starego sojuszu. Twierdzili, że będą bronić swej neutralności do ostatniej kropli krwi i usytuowali 9/10 swoich sił na granicy z Niemcami, jednocześnie zabraniając armii angielsko-francuskiej wejścia do swego kraju w celu skutecznego przygotowania obrony lub wyprzedzenia atakiem. Budowa nowych linii i rowu przeciwlotniczego przez armie brytyjskie zimą 1939 roku, z 1 armią francuską z prawej strony granicy francusko-belgijskiej, była dla nas jedynym dostępnym zabezpieczeniem.
xxxxxxxx
Jeśli więcej niż połowa armii francuskiej znajdowała się tam, gdzie umocnienia były najlepsze, czyli na Linii Maginota, a tam, gdzie były najgorsze, czyli na „Weak fortifications”, znajdowała się mniej niż połowa armii francuskiej, to kto podjął taką decyzję, która, mówiąc wprost, była sabotażem. W dalszej części Churchill sugeruje, że istniał konflikt pomiędzy generałem Gamelinem a generałem Georgesem, co uniemożliwiało sprawne dowodzenie. Jednak Francja nie była dyktaturą wojskową i władza zwierzchnia nad armią należała do władz cywilnych. Kto więc odpowiadał za taki stan? O tym Churchill nie pisze. Niezrozumiały wydaje się też opór Belgów i upieranie się przy neutralności i wiara w to, że Niemcy będą ją respektować. Wygląda na to, że oni również dostawali instrukcje z góry.
W dalszej części Churchill pisze:
Nie można zrozumieć tamtych decyzji bez uświadomienia sobie ogromnego autorytetu, jakim cieszyli się francuscy dowódcy wojskowi, i wiary każdego oficera francuskiego, że Francja rzeczywiście przewodziła i ponosiła główny ciężar strasznych walk lądowych w latach 1914-1918. Straciła milion czterysta tysięcy żołnierzy. Fochowi przyznano najwyższe dowództwo, a wielkie armie brytyjska i imperialna, składające się z 60 do 70 dywizji, zostały postawione, tak jak amerykańskie, bez zastrzeżeń pod jego rozkazy. Teraz jednak Brytyjski Korpus Ekspedycyjny liczył zaledwie 300 do 400 tysięcy żołnierzy, rozmieszczonych od baz w Hawrze i wzdłuż wybrzeża aż do granicy belgijskiej, wobec prawie 100 francuskich dywizji lub inaczej – wobec przeszło dwóch milionów Francuzów faktycznie obstawiających długi front od Belgii do Szwajcarii. Oddanie się pod dowództwo Francuzów i akceptowanie ich poglądów było w tej sytuacji czymś naturalnym. Spodziewano się, że w momencie wypowiedzenia wojny dowodzenie armiami francuską i brytyjską w warunkach polowych przejmie generał Georges, a generał Gamelin przejdzie na stanowisko doradcze we francuskiej Radzie Wojskowej. Jednak generał Gemelin, jako generalissimus, był przeciwny oddaniu władzy. Utrzymał najwyższe stanowisko. Irytujący konflikt władzy między nim a generałem Georgesem wystąpił w czasie ośmiomiesięcznego zastoju. Według mnie, generał Georges nigdy nie miał okazji stworzenia planu strategicznego w całości i na własną odpowiedzialność.
Brytyjski sztab generalny i nasze dowództwo polowe od dawna były niespokojne o tę lukę między północnym końcem linii Maginota a początkiem ufortyfikowanego frontu brytyjskiego wzdłuż granicy francusko-belgijskiej. Pan Hore-Belisha, minister wojny, podnosił tę kwestię kilka razy na forum Gabinetu Wojennego. Sprawa była przedstawiana kanałami wojskowymi. Jednak Gabinet i nasi dowódcy wojskowi czuliby się nieswojo, krytykując tych, których armie były dziesięć razy silniejsze od naszej. Francuzi uważali, że Ardeny są nie do przebycia nawet dla nowoczesnych armii. Marszałek Pétain stwierdził przed Senacką Komisją Armii: Ta strefa nie jest niebezpieczna. Sporo umocnień polowych zbudowano wzdłuż Mozy, ale czegoś takiego, jak mocna linia bunkrów i zapór przeciwczołgowych, które Brytyjczycy wykonali wzdłuż sektora belgijskiego, nie próbowano zbudować. Co więcej, 9 armia francuska generała Corapa składała się głównie z oddziałów poniżej standardu armii francuskiej. Z jej dziewięciu dywizji, dwie – to kawaleria (częściowo zmechanizowana), jedna dywizja forteczna, dwie (61 i 53) były drugorzędnej kategorii, dwie następne (22 18) gorsze od dywizji służby czynnej; jedynie dwie były dywizjami regularnej armii. Tutaj więc, od Sedanu po Hirson nad Oise, wzdłuż frontu o długości pięćdziesięciu mil nie było stałych umocnień i znajdowały się jedynie dwie dywizje zawodowych żołnierzy.
Nie można być silnym wszędzie. Często właściwe i konieczne jest utrzymywanie długich sektorów granicy lekkimi siłami osłonowymi, ale to oczywiście powinno mieć na celu jedynie włączenie większych rezerw do przeciwnatarcia, gdy zostaną rozpoznane punkty uderzenia wroga. Rozciągnięcie czterdziestu trzech dywizji, czyli połowy armii francuskiej, od Longwy do granicy szwajcarskiej – bronionej na całej długości przez forty linii Maginota lub przez szeroki, wartko płynący Ren z własnym systemem umocnień – było rozmieszczeniem rozrzutnym.
Ryzyko, jakie ponosi obrońca jest bardziej dokuczliwe od ryzyka ponoszonego przez najeźdźcę, który z założenia jest silniejszy w chwili ataku. Tam, gdzie mamy do czynienia z bardzo długimi frontami, powinno się je obsadzać silnymi, mobilnymi rezerwami, które mogą szybko wejść do bitwy. Sporo opinii zawiera pogląd, że francuskie rezerwy były niewystarczające oraz źle rozmieszczone. Przecież przełęcz za Ardenami otwierała najkrótszą drogę z Niemiec do Paryża i była przez wieki sławnym polem bitewnym. Jeżeli wróg przeszedłby tędy, armie północne zostałyby pozbawione możliwości manewru i łączność między nimi, jak również stolica byłyby narażone na niebezpieczeństwo.
Patrząc wstecz, możemy zauważyć, ze Gabinet Wojenny pana Chamberlaina, w którym brałem udział, i za którego czyny i niedociągnięcia biorę część odpowiedzialności, nie powinien powstrzymywać się od przedyskutowania spraw z Francuzami jesienią i zimą 1939 roku. Byłaby to wszakże nieprzyjemna i trudna dyskusja, ponieważ Francuzi w każdej chwili mogli powiedzieć: Czemu nie wyślecie więcej waszych oddziałów? Czy przejmiecie szerszy sektor frontu? Jeżeli jest za mało odwodów, prosimy bardzo, dostarczcie je. My zmobilizowaliśmy pięć milionów ludzi.
Popieramy waszą strategię wojny na morzu, podporządkowujemy się planom brytyjskiej Admiralicji – oczekujemy zatem odpowiedniego zaufania do armii francuskiej i do naszej historycznie potwierdzonej biegłości w sztuce wojennej na lądzie.
Pomimo wszystko powinniśmy byli przeprowadzić taką rozmowę.
Hitler i jego generałowie nie mieli większych wątpliwości co do wojskowych poglądów i ogólnych układów swoich przeciwników. Podczas jesieni i zimy niemieckie fabryki masowo produkowały czołgi, a więc linie do ich produkcji musiały być przygotowane już w czasie kryzysu monachijskiego w 1938 roku, by wydać tak obfite owoce w ciągu tych ośmiu miesięcy. Nie powstrzymywały ich wcale fizyczne trudności przejścia Ardenów. Wręcz przeciwnie, wierzyli, że nowoczesny transport mechaniczny i ogromne możliwości zorganizowanego budowania dróg zmienią ten region – do tej pory uważany za nie do przebycia – w najkrótszą, najpewniejszą i najłatwiejszą drogę wejścia do Francji i zniweczenia francuskiego planu kontrataku. Stosownie do tego niemieckie dowództwo naczelne zaplanowało swój olbrzymi najazd przez Ardeny tak, aby odciąć lewe skrzydło sprzymierzonych armii północnych u jego podstawy. Ruch ten, chociaż na dużo większą skalę, przy o innej szybkości i uzbrojeniu, był podobny do ataku Napoleona na płaskowyżu Pratzen w bitwie pod Austerlitz, gdzie odcięto odwrót armii austriacko-rosyjskiej i przełamano jej środek.
Dnia 14 maja zaczęły napływać złe wiadomości. Z początku wszystko było niejasne. O 7 wieczorem przeczytałem Gabinetowi wiadomość od pana Reynauda, stwierdzającą, że Niemcy przedarli się do Sedanu i Francuzi nie są w stanie stawiać oporu połączonym działaniom czołgów i bombowców nurkujących. Prosił o dziesięć dywizjonów samolotów bojowych do odtworzenia linii. Inne wiadomości otrzymywane przez szefów sztabu zawierały podobne informacje, a także i to, że zarówno generał Gamelin, jak i generał Georges, uważają sytuację za poważną, ponadto generał Gamelin jest zdziwiony szybkością posuwania się wroga. Faktycznie, grupa Kleista, z ogromną ilością wozów pancernych ciężkich i lekkich, rozproszyła lub rozbiła oddziały francuskie. Mogła teraz iść do przodu w tempie dotąd na wojnach nie znanym. Wszędzie tam, gdzie się spotykały armie, ciężar i wściekłość niemieckiego ataku były obezwładniające.
15 maja około godziny 7.30 rano obudzono mnie wiadomością, że dzwoni Reynaud. Mówił po angielsku i był bardzo zdenerwowany. Zostaliśmy pokonani – powiedział. Ponieważ milczałem, powtórzył raz jeszcze: Jesteśmy pokonani. Przegraliśmy bitwę. – Odparłem: – Przecież nie mogło się to stać tak szybko! A on na to: – Front jest przełamany w pobliżu Sedanu, posuwają się naprzód z ogromną ilością czołgów i pojazdów opancerzonych – powiedział coś w tym rodzaju. Wtedy stwierdziłem: – Doświadczenie uczy, że ofensywa po jakimś czasie się zakończy, przypomniałem sobie 21 marca 1918 roku. Po pięciu lub sześciu dniach muszą się zatrzymać, aby uzupełnić zaopatrzenie i wtedy następuje okazja do kontrataku. Tego dowiedziałem się wówczas od od marszałka Focha. Z pewnością było to coś, co widzieliśmy kiedyś w przeszłości i co powinno stać się teraz. Jednak premier francuski odpowiedział zdaniem, od którego zaczął, i które okazało się aż za bardzo prawdziwe: Jesteśmy pokonani: przegraliśmy bitwę. Powiedziałem mu, że jestem skłonny przyjechać i porozmawiać.
Około 3 po południu poleciałem do Paryża flamingiem, jednym z trzech rządowych samolotów pasażerskich. Polecieli ze mną: generał Dill – zastępca szefa sztabu imperialnego oraz Ismay.
To był bardzo dobry samolot latający z prędkością 160 mil na godzinę. Ponieważ nieb był uzbrojony, dostarczono eskortę, ale wlecieliśmy w chmurę deszczową i dotarliśmy na Le Bourget w niewiele ponad godzinę. Z chwilą gdy wysiedliśmy z samolotu, stało się oczywiste, że sytuacja jest nieporównywalnie gorsza od tej, którą sobie wyobrażaliśmy. Oficerowie przyjmujący nas powiedzieli generałowi Ismayowi, ze spodziewano się Niemców w Paryżu najpóźniej w ciągu kilku dni. Po wysłuchaniu informacji o sytuacji w ambasadzie, pojechałem na Quai d’Orsay, przybyłem tam o 5.30 po południu. Zaprowadzono mnie do jednej ze wspaniałych sal. Byli tam Reynaud, Daladier – minister wojny i obrony narodowej – i generał Gamelin. Wszyscy staliśmy. Przez cały czas nie usiedliśmy za stołem. Na wszystkich twarzach malowało się kompletne przygnębienie. Przed Gamelinem, na szkolnych sztalugach, rozwinięta była mapa – mniej więcej dwa jardy kwadratowe – z czarną linią pokazującą front sprzymierzonych. Na tej linii rysowało się małe, ale złowrogie wybrzuszenie pod Sedanem.
Głównodowodzący krótko wyjaśnił, co się stało. Na północy i na południu Sedanu, na linii długości około sześćdziesięciu mil przedarli się Niemcy. Przed nimi znajdowała się rozbita i rozproszona armia francuska. Ciężkie pojazdy opancerzone nacierały z niesłychana prędkością w stronę Amiens i Arras, mając wyraźnie na celu dotarcie do wybrzeża w Abbeville lub okolicach, względnie marsz na Paryż. Za czołgami jechało około 8 lub 10 niemieckich dywizji, wszystkie zmechanizowane, osłaniając swoje flanki przed rozdzielonymi armiami francuskimi. Generał mówił może pięć minut i w tym czasie nikt się nie odezwał ani słowem. Kiedy zamilkł, zapadła głęboka cisza.. Następnie zapytałem: Gdzie znajdują się odwody strategiczne? I powtórzyłem pytanie przechodząc na francuski, którego używałem swobodnie: Où est la masse de manoeuvre? Generał Gamelin zwrócił się w moją stronę, potrząsając głową i wzruszając ramionami, powiedział: – Aucune (Nie ma żadnych – przyp. W.L.).
Nastąpiła kolejna długa przerwa. Na zewnątrz w ogrodzie Quai d’Orsay unosiły się chmury dymu nad dużym ogniskiem. Z okna zobaczyłem urzędników pchających taczki pełne dokumentów. Przygotowywano już więc ewakuację Paryża. Minione doświadczenia, obok korzyści, mają też swoją ujemną stronę; niosą bowiem przekonanie, że historia nigdy się nie powtarza. Przypuszczam, że inaczej życie byłoby zbyt łatwe. Ostatecznie w przeszłości niejednokrotnie przerywano nam front i zawsze byliśmy w stanie wziąć się w garść i wyhamować uderzenie. Ale tu doszły dwa nowe czynniki, w obliczu których nigdy nie spodziewałem się stanąć. Po pierwsze – opanowanie całej okolicy i łączności przez zmasowany najazd pojazdów opancerzonych, nie dający żadnych szans na odparcie. A po drugie – żadnych odwodów strategicznych. Aucune. Odebrało mi mowę. Co mieliśmy teraz sądzić o wielkiej armii francuskiej i jej najwyższych dowódcach? Nigdy nie przyszło mi na myśl, że dowódcy mający bronić pięciusetmilowego frontu mogą nie zadbać o pozostawienie sił w odwodzie. Nikt nie może bezpiecznie bronić tak szerokiego frontu! Ale kiedy nieprzyjaciel decyduje się na główny cios, który przerywa linie, trzeba mieć zgromadzone dywizje, które pomaszerują w szybkim kontrataku natychmiast, gdy furia ofensywy utraci swą siłę.
Po co więc była linia Maginota? Mogła zaoszczędzić oddziały na długiej linii granicy, nie tylko pozwalając na lokalne kontruderzenia, ale również umożliwiając trzymanie w odwodzie dużych sił; tak właśnie powinno to wyglądać. Ale teraz nie było odwodów. Przyznaję, że była to jedna z największych niespodzianek w moim życiu. Dlaczego nie wiedziałem o tym czegoś więcej, nawet jeżeli byłem tak bardzo zajęty w Admiralicji? Dlaczego rząd brytyjski, a przede wszystkim Ministerstwo Wojny nie dowiedziało się nic na ten temat? To, że naczelne dowództwo francuskie, oprócz mglistego zarysu, nie przekazało nam ani lordowi Gortowi swoich rozporządzeń nie było żadnym usprawiedliwieniem. Mieliśmy prawo wiedzieć. Powinniśmy byli się upierać. Obie armie walczyły razem. Podszedłem do okna i do kłębiących się chmur dymu z ogniska trawiącego dokumenty państwowe Republiki Francuskiej. Ciągle jeszcze starsi panowie podjeżdżali taczkami i pracowicie wrzucali ich zawartość w płomienie.
W grupach skupionych wokół głównych postaci wywiązały się ożywione rozmowy, z których pan Reynaud opublikował szczegółowe sprawozdanie. Ja jestem w nim opisany jako ten, który przeciwstawiał się wycofaniu armii północnych i twierdził, że wręcz przeciwnie – powinny one kontratakować. Oczywiście, byłem w takim nastroju. Ale nie miałem żadnej przemyślanej opinii militarnej.
Trzeba pamiętać, że było to pierwsze uświadomienie sobie ogromu klęski, widocznej rozpaczy Francuzów. To nie my kierowaliśmy operacją, a nasza armia, stanowiąca jedną dziesiątą sił, służyła pod dowództwem francuskim. Ja i towarzyszący mi oficerowie brytyjscy byliśmy zdumieni ewidentnym przekonaniem francuskiego głównodowodzącego i najważniejszych ministrów, że już wszystko stracone. We wszystkim co mówiłem, reagowałem gwałtownie przeciwko temu. Jednak nie ma wątpliwości, że mieli całkowitą racje, i że jak najszybsze wycofanie się na południe było konieczne. Wkrótce stało się to jasnym dla wszystkich.
Po jakimś czasie generał Gamelin znowu zaczął mówić. Zastanawiał się, czy teraz powinno się zebrać siły do uderzenia na te „wybrzuszenia” – jak nazywaliśmy potem takie sytuacje. Osiem czy dziewięć dywizji wycofano by ze spokojnych części frontu, linii Maginota. Można by było użyć dwóch albo trzech dywizji pancernych, które nie brały jeszcze udziału w walkach, a osiem lub dziewięć sprowadzić z Afryki. Miałyby przybyć do strefy bitwy w ciągu dwóch lub trzech tygodni. Generał Giraud zostanie mianowany mianowany dowódcą armii francuskiej, na północ od przerwanego frontu. Niemcy będą nacierać odtąd przez korytarz między dwoma frontami, w którym może być prowadzona wojna w stylu lat 1917 i 1918. Może Niemcy nie będą mogli utrzymać tego korytarza z jego ciągle zwiększającymi się osłonami, przy jednoczesnym zaopatrywaniu swojego oddziału pancernego. Taki wydawał się sens tego, co mówił Gamelin, wszystko brzmiało całkiem rozsądnie. Czułem jednak, że nie przekonuje tej małej, lecz wpływowej i odpowiedzialnej grupy. Po chwili zapytałem generała Gamelina, kiedy i gdzie proponuje zaatakować flanki wybrzuszenia. Jego odpowiedź brzmiała: Mniejsza liczebność, słabsze uzbrojenie, gorsza taktyka – i bezradnie wzruszył ramionami. Nie było żadnej dyskusji, bo nie było takiej potrzeby. A w ogóle, to gdzie my, Brytyjczycy, byliśmy z naszym maleńkim udziałem? 10 dywizji po ośmiu miesiącach wojny i ani jednej, nowoczesnej dywizji czołgów w akcji.
Ostatni raz wtedy widziałem generała Gamelina. Był patriotą, osobą o najlepszych intencjach i wysokich kwalifikacjach, i bez wątpienia sam ma na ten temat wiele do opowiedzenia.
Jego książka zatytułowana Servir (Służyć – przyp. W.L.) rzuca jednak niewiele światła na jego własne postępowanie i na bieg wojny w ogóle (przyp. oryg.).
xxxxxxxx
Sytuacja wygadała tak, że Niemcy mieli 126 dywizji i 10 pancernych, Francja -135. A więc siły były mniej więcej wyrównane. 51 dywizji francuskich i brytyjskich z niewielką pomocą Belgów i Holendrów musiało walczyć z ponad 70 dywizjami niemieckimi. Grupa 5 dywizji pancernych i 3 zmotoryzowanych została skierowana przez Ardeny na Sedan i Montherme. A tam od Sedanu po Hirson nad Oise, wzdłuż frontu o długości 50 mil znajdowały się jedynie dwie dywizje regularnej armii francuskiej, a reszta nie przedstawiała pełnej wartości bojowej. I nie było tam odwodów strategicznych. 43 dywizje francuskie z odwodami stały na linii Maginota, a po drugiej stronie było tylko 17 dywizji niemieckich. Niemcy zaatakowali od strony Holandii i Belgii i przez Ardeny.
Sądząc po tym, można by uznać, że francuska kadra oficerska, to dyletanci i amatorzy. To jednak byłby bardzo naiwny osąd. Wszak Francja miała swoją aferę Dreyfusa. Wygląda więc na to, że w 1939 i 1940 roku tych Dreyfusów było więcej. Ci wysocy rangą oficerowie nie wykazywali najmniejszej woli walki i przełamanie frontu w Ardenach uznali za katastrofę a nawet klęskę. A przecież to marszałek Foch mówił, że ofensywa po jakimś czasie się skończy. Po pięciu lub sześciu dniach muszą się zatrzymać, aby uzupełnić zaopatrzenie i wtedy następuje okazja do kontrataku. Trudno sobie wyobrazić, by ci oficerowie o tym nie wiedzieli.
To nie pierwszy raz, gdy linia frontu w pewnym miejscu zostaje pozbawiona odwodów strategicznych. Musiał również o tym wiedzieć generał Weygand. W blogu „Wojna 1920 roku”:
„W dniu 4 lipca 1920 roku północny front polski znajdował się w takiej pozycji:
Na odcinku od Dźwiny do górnej Berezyny stała 1-sza armia generała Zegadłowicza. Odcinek średniej Berezyny zajmowała armia generała Szeptyckiego. Odcinek od Ptycza do Prypeci – Grupa Poleska płk. Sikorskiego. Wojska te były rozciągnięte w cienką linię osłonową. Dywizje zajmowały po kilkadziesiąt kilometrów w linii prostej, bez odwodów, rezerw, i w żadnym punkcie nie były zdolne do stawienia oporu większym siłom, ani tym bardziej do przeciwnatarcia. Na to niebezpieczeństwo próbowali wielokrotnie zwracać uwagę naczelnego dowództwa zarówno wojskowi jak i wpływowe w państwie osoby cywilne. Nie odniosło to jednak skutku, gdyż Piłsudski nie znosił, by ktokolwiek wtrącał się do jego decyzji. Takie ugrupowanie wojsk utrzymywano w dalszym ciągu, pomimo niekorzystnej sytuacji po klęsce Denikina, pomimo niepokojących informacji, że sowiecka koncentracja na północy nadal trwa.
O świcie 4 lipca, Tuchaczewski, dowódca północno-zachodniego frontu, rzucił na cienki polski kordon 4 armie i jedną samodzielną grupę wojsk. Po stronie polskiej były dwie armie i Grupa Poleska. Już po paru godzinach front polski zostaje przełamany jednocześnie w kilku miejscach. Było to możliwe poprzez koncentrację na poszczególnych odcinkach grup uderzeniowych. Wojska polskie zaskoczone tak gwałtownym uderzeniem, nie rozporządzając rezerwami, nie były w stanie wykonać kontrmanewru – rozpoczęły odwrót na całej linii. Miejscami odwrót stawał się odwrotem bezładnym, czasem przeobrażał się w ucieczkę. Rozwój sytuacji zwiastował katastrofę.”
Takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem i nie są wynikiem niewiedzy czy dyletanctwa. Wojny toczą się pod dyktando nieznanych przełożonych i to oni decydują, kto ma być zwycięzcą, a kto – pokonanym. Francja miała być pokonana i tak się stało. I oni uznali też, że Hitler nie może pokonać Anglii i dlatego kazali mu ją atakować z powietrza, co było z góry skazane na porażkę. A była inna, bardziej realna szansa jej pokonania. Admirał Raeder z uporem przedstawiał Hitlerowi działania w basenie Morza Śródziemnego i na przyległych terenach Afryki Północnej oraz Bliskiego Wschodu. Tu jest – argumentował Raeder – najbardziej newralgiczny punkt Imperium Brytyjskiego, słabe ogniwo, przeciwko któremu Niemcy powinny skoncentrować wszystkie swoje siły. Chyba nie wiedział on, że Hitler był narzędziem w rękach tych, którzy sprawowali prawdziwą władzę. Było to wyraźnie widać w czasie wojny ze Związkiem Radzieckim. Hitler mógł łatwo ją wygrać, ale nie taki był cel tej wojny, podobnie jak całej wojny. Chodziło o to, by trwała jak najdłużej, by ofiar było jak najwięcej i żeby po niej dokonać rewolucyjnych wręcz zmian, co bez tej wojny nie było by możliwe. I dlatego wojna na Ukrainie musi trwać. The show must go on.
Churchill dobrze opisał bitwę o Francję. Nie napisał tylko tego, co najważniejsze, to znaczy tego, kto był odpowiedzialny za to, co się wtedy wydarzyło. Kto podjął decyzję o takim, a nie innym rozmieszczeniu wojsk francuskich na granicy z Niemcami i Belgią? Kto podejmował decyzje w trakcie bitwy? Brak takiej informacji to też informacja, że jednak istnieje jakaś zwierzchnia, nieznana siła, jacyś ludzie, którzy tym wszystkim kierują.
Wszyscy wiemy, jak zaczęła się II wojna światowa i jak Francja i Anglia „wywiązały się” ze swoich sojuszniczych zobowiązań wobec Polski. Dlaczego tak się stało i kto był winien? To wszystko tłumaczył Winston Churchill w swojej książce Druga wojna światowa (polskie wydanie 1994-96). Warto, jak sądzę, zapoznać się z jego argumentacją, bo w polityce pewne zasady i postępowanie silniejszych wobec słabszych jest niezmienne i wypada o tym pamiętać, zwłaszcza dziś, gdy toczy się wojna na Ukrainie, a Polska występuje tu w roli słabszego, wasala Stanów Zjednoczonych, które, gdy zajdzie taka potrzeba, poświęcą go w imię własnych interesów. Poniżej wybrane fragmenty z dzieła Churchilla z rozdziału Polska pokonana:
Świat nie posiadał się ze zdziwienia, gdy po miażdżącym ataku Hitlera na Polskę i wypowiedzeniu Niemcom wojny przez Francję i Wielką Brytanię zapanowała długa i dręcząca cisza. Pan Chamberlain w prywatnym liście (opublikowanym przez jego biografa) tę fazę określił mianem „Nierealnej Wojny”, a ja – w uznaniu trafności tych słów – przyjąłem je za tytuł tej księgi. Wojska francuskie nie zaatakowały Niemiec. Po przeprowadzeniu mobilizacji trwały one w bezruchu na całej długości frontu. Niemcy nie rozpoczęli żadnych działań powietrznych (z wyjątkiem rozpoznawczych) przeciwko Wielkiej Brytanii; to samo dotyczyło zresztą Francji. Rząd francuski poprosił nas o powstrzymanie się od ataków lotniczych na Niemcy, gdyż mogłoby to, jego zdaniem, sprowokować akcję odwetową przeciwko francuskim fabrykom zbrojeniowym, które nie miały odpowiedniej ochrony. Działania nasze ograniczyły się do zrzucenia ulotek w celu zwrócenia uwagi na etyczno-moralne konsekwencje ich poczynań. Ten etap wojny na morzu i w powietrzu stanowił dla wszystkich prawdziwe zaskoczenie. Francja i Wielka Brytania z niewzruszonym spokojem obserwowały, jak cała potęga niemieckiej maszyny w ciągu kilku tygodni niszczy i podporządkowuje sobie Polskę. Doprawdy Hitler nie miał na co narzekać.
Liczebnością i sprzętem armia polska nie mogła się równać ze swoim przeciwnikiem, na domiar złego przyjęta przez nią taktyka pozostawiała wiele do życzenia. Oddziały polskie zostały rozciągnięte wzdłuż linii granicznej.
Dopisek wydawcy: Wprowadzenie większości sił wojskowych od razu do bitwy granicznej, w razie ataku niemieckiego, miało stanowić dowód uznania przez Polskę zagrożenia jej niepodległości (gwarancje miały obowiązywać, gdyby była zagrożona niepodległość Polski, a nie jej integralność terytorialna w przypadku zajęcia części terytorium państwa, np. Korytarza – przyp. W.L.) i tym samym zmuszenia Wielkiej Brytanii i Francji do natychmiastowego wypełnienia zobowiązań sojuszniczych wobec Rzeczypospolitej. Dopiero niespodziewana, szybka kapitulacja Francji w czerwcu 1940 roku wykazała niesłuszność formułowanych na Zachodzie krytycznych opinii o walce Polaków we wrześniu 1939 przeciwko agresji niemieckiej.
Nie istniała żadna centralna rezerwa, Polacy reagujący dumnie i wyniośle na niemieckie zakusy terytorialne obawiali się jednocześnie, że jeśli zdecydują się na zmobilizowanie swoich sił przeciwko rosnącym masom nieprzyjaciela i uczynią to odpowiednio wcześnie, zostanie im to poczytane za prowokację.
Dopisek wydawcy: Polska ogłosiła mobilizację powszechną 29 sierpnia 1939 (mobilizacja częściowa, imienna już trwała). Niestety, postawa sojuszników – brytyjskiego i francuskiego – opóźniła jej realizację. Wskutek interwencji W. Brytanii i Francji wykonanie dekretu o mobilizacji odroczono do 30 sierpnia (plakaty informujące o mobilizacji już pojawiły się w miejscach publicznych). W Paryżu i Londynie łudzono się, że wojna nie była jeszcze nieunikniona, nie chciano więc „prowokować” Hitlera.
30 dywizji, czyli tylko dwie trzecie ich armii czynnej, byłoby gotowych lub prawie gotowych na przyjęcie pierwszego ciosu. Jednakże tempo wydarzeń, jak również błyskawiczne działania niemieckich sił powietrznych uniemożliwiły reszcie zajęcie pozycji wyjściowych w odpowiednim czasie, tak że w rezultacie wzięły one udział dopiero w końcowych zmaganiach. Tak więc 30 polskich dywizji, nie posiadających żadnego zaplecza, musiało stawić czoło prawie 60 dywizjom wroga rozciągniętym na długiej linii.
Teraz przyszła kolej na Sowietów. Do głosu doszło to, co teraz nazywają oni „demokracją”. 17 września rosyjskie wojska przelały się przez wschodnią granicę Polski, praktycznie nie bronioną i ruszyły na zachód szerokim frontem. 18 września zajęły Wilno, a następnie spotkały się ze swymi niemieckimi wspólnikami w Brześciu Litewskim. Tutaj, w czasie poprzedniej wojny, bolszewicy – łamiąc wszystkie najuroczystsze porozumienia z zachodnimi aliantami – podpisali separatystyczny pokój z cesarskimi Niemcami, uginając się pod ich surowymi warunkami.
Wojska sowieckie kontynuowały ofensywę aż do linii ustalonej z Hitlerem, a 29 września nastąpiło oficjalne podpisanie traktatu rosyjsko-niemieckiego, który sankcjonował rozbiór Polski. W dalszym ciągu wierzyłem niezachwianie w istnienie głębokiej, nieprzejednanej sprzeczności między Rosją a Niemcami i cały czas chwytałem się nadziei, ze bieg wydarzeń sprawi, iż Sowieci przejdą na naszą stronę. W związku z tym postanowiłem nie dawać wyrazu oburzeniu wywołanemu bezwzględną, brutalną polityką Sowietów; oburzeniu, które dało się wyczuć w całym Gabinecie Wojennym. Nigdy nie miałem w stosunku do nich żadnych złudzeń. Wiedziałem, że nie uznają żadnych zasad moralnych i myślą wyłącznie o własnych interesach. Lecz przynajmniej niczego nie byli nam winni. W czasie śmiertelnych zmagań uczucia takie jak gniew należy opanować i podporządkować je nadrzędnemu celowi, którym jest pokonanie głównego nieprzyjaciela. Postanowiłem znaleźć najlepsze wytłumaczenie dla ich odrażającego zachowania. W związku z tym w piśmie sporządzonym dla Gabinetu Wojennego w dniu 25 września, użyłem niezwykle spokojnych i wyważonych słów.
xxxxxxxx
W rozdziale Front we Francji Churchill pisze:
Trudno wprost ocenić przewagę, jaką rząd nie skrępowany żadnymi traktatami ani zobowiązaniami posiada nad państwami, które rozpoczynają działania wojenne w momencie, gdy zbrodniarz wymierza pierwszy cios i dopiero wówczas zaczynają opracowywać plany działania. Jest ona doprawdy ogromna. Z drugiej jednak strony, jeżeli agresor nie odniesie całkowitego i ostatecznego zwycięstwa, musi brać pod uwagę to, że pewnego dnia dojdzie do rozliczenia. Hitler, którego nic nie było w stanie powstrzymać (z wyjątkiem przeważających sił przeciwnika), mógł uderzyć w dowolnym miejscu i o dowolnym czasie; w przeciwieństwie do niego obydwa państwa zachodnie nie mogły pogwałcić neutralności Belgii. Pozostawało im tylko czekać, aż Belgowie sami poproszą o pomoc, a było niemal pewnym, że uczynią to, gdy będzie już za późno. Oczywiście, gdyby polityka Wielkiej Brytanii i Francji w ciągu ostatnich pięciu lat poprzedzających wybuch wojny była odważna, zdecydowana, zgodna z ustaleniami traktatowymi i zatwierdzona przez Ligę Narodów, niewykluczone, że Belgia przyłączyłaby się do swoich dawnych sprzymierzeńców i pozwoliłaby na stworzenie wspólnego frontu. Odbyłoby się to z korzyścią dla wspólnego bezpieczeństwa i być może pozwoliłoby uniknąć wielu katastrof, które nas czekały.
W okresie niepewności i ugłaskiwania agresora Belgia zdecydowała się na neutralność, dumnie utwierdzając się w przekonaniu, że zdoła utrzymać niemieckiego najeźdźcę na swej ufortyfikowanej granicy do czasu, aż wojska brytyjskie i francuskie przyjdą jej w sukurs.
Mapa Belgii; źródło: Wikipedia.
Żadnej innej granicy nie poświęcono nigdy tyle uwagi, co granicy biegnącej przez Niderlandy, pomiędzy Francją a Niemcami. Wszyscy generałowie i wszystkie akademie wojskowe badają niestrudzenie, w świetle ostatniej kampanii, każdy skrawek gruntu w tym rejonie, każde wzniesienie i każdą drogę wodną. W tym okresie istniały dwie linie, do których sprzymierzeni mogli się zbliżyć, gdyby Belgia została zaatakowana przez Niemcy, a oni zdecydowali się przyjść jej z pomocą, lub które mogli zająć zgodnie ze szczegółowo opracowanym i ściśle tajnym planem (rzecz jasna tylko i wyłącznie na prośbę Belgów). Pierwszą z tych linii była tzw. linia Scheldt (linia Skaldy – przyp. W.L.). Można ją było osiągnąć po niedługim marszu od granicy francuskiej i nie wiązało się to z żadnym większym ryzykiem. W najgorszym wypadku moglibyśmy ją utrzymać jako „fałszywy front”. W najlepszym – rozbudowalibyśmy ją, gdyby wymagał tego rozwój wydarzeń. Druga linia była znacznie ambitniejsza. Biegła wzdłuż Mozy przez Givet, Dinant, Namur i Louvain do Antwerpii. Gdyby aliantom udało się zająć tę linię i utrzymać ją w ciężkich walkach, zablokowałoby to w dużym stopniu prawy cios atakującego nieprzyjaciela, a gdyby jego wojsko okazało się słabsze, starcie stałoby się doskonałym wstępem do wkroczenia na terytorium Niemiec i opanowania kluczowego ośrodka niemieckiej produkcji zbrojeniowej w Zagłębiu Ruhry.
Ponieważ ofensywa przez terytorium Belgii bez zgody Belgii była wykluczona ze względu na zasady międzynarodowej moralności, pozostawała jedynie droga od granicy francusko-niemieckiej. Atak, który zgodnie z planem miał pójść na wschód wzdłuż Renu oraz na północ i południe do Strasburga, skierował się w stronę Szwarcwaldu, który, podobnie jak Ardeny, uważany był w owym czasie za nie najlepsze miejsce do działań ofensywnych. Jednakże istniał jeszcze problem ofensywy z frontu Strasburg-Metz, na północny wschód w kierunku Palatynatu. W wyniku takiej ofensywy, której prawe skrzydło biegłoby wzdłuż Renu, udałoby się prawdopodobnie zdobyć kontrolę nad tą rzeką, aż do najdalej na północ wysuniętych punktów jak Koblencja czy Kolonia. Tym samym wkroczylibyśmy na obszar nadający się do prowadzenia działań bojowych. Wszystkie te możliwości wraz z ich rozlicznymi wariantami, były od wielu lat częścią gier wojennych na uczelniach sztabowych Europy Zachodniej. Tutaj jednak pojawiła się linia Zygfryda z jej potężnymi betonowymi bunkrami wspierającymi się wzajemnie i otoczonymi ogromną ilością drutu kolczastego – przeszkoda, której we wrześniu 1939 bynajmniej nie można było lekceważyć. Najwcześniejszą datą, gdy Francuzi mogliby przypuścić poważny atak był koniec trzeciego tygodnia września. Lecz do tej pory kampania polska dobiegła końca. W połowie października na froncie zachodnim Niemcy posiadali 70 dywizji. Krótkotrwała przewaga liczebna Francuzów stawała się przeszłością. Francuska ofensywa z granicy wschodniej ogołociłaby znacznie dla nich istotniejszy front północny. Nawet gdyby wojska francuskie odniosły początkowo sukces, mniej więcej po miesiącu miałyby ogromne trudności z utrzymaniem owoców swoich podbojów na wschodzie i byłyby całkowicie wystawione na niemieckie kontruderzenie na północy.
Oto właśnie odpowiedź na pytanie: „Dlaczego pozostawaliśmy biernymi obserwatorami do czasu, aż Polska została zniszczona?” Ta bitwa została przegrana kilka lat wcześniej. Szansa zwycięstwa istniała w r. 1938, kiedy Czechosłowacja była państwem niepodległym. W r. 1936 nie natrafilibyśmy na żaden poważniejszy opór. A w r. 1933 zwykły reskrypt z Genewy wystarczyłby, żeby Niemcy zastosowały się do przedstawionych im żądań. Nie można obwiniać tylko generała Gamelina, że w r. 1939 nie przyjął ryzyka, które niepomiernie wzrosło od czasu ostatniego kryzysu, kiedy to ani rząd francuski, ani brytyjski nie zdecydowały się na przedsięwzięcie konkretnych kroków.
xxxxxxxx
Tak więc wszystkiemu była winna Belgia, która upierała się przy swojej neutralności, a Francja i Wielka Brytania nie mogły pogwałcić tej neutralności i nie zamierzały zaatakować Niemiec od strony Belgii i Holandii i to w sytuacji, gdy większość niemieckich dywizji znajdowała się na froncie wschodnim.
Trudno wprost ocenić przewagę, jaką rząd nie skrępowany żadnymi traktatami ani zobowiązaniami posiada nad państwami, które rozpoczynają działania wojenne w momencie, gdy zbrodniarz wymierza pierwszy cios i dopiero wówczas zaczynają opracowywać plany działania. – pisze Churchill. Neutralność Belgii to oczywiście te traktaty i zobowiązania, ale gwarancje dla Polski to już nie były traktaty i zobowiązania. Trudno chyba sobie wyobrazić większą obłudę. Ale to tylko pokazuje, że dla Zachodu państwa Europy środkowej i wschodniej to państwa niższej kategorii, które można wykorzystywać instrumentalnie i poświęcać je bez skrupułów, jeśli zajdzie taka potrzeba. Francja poprosiła Wielką Brytanię, by ta nie bombardowała celów w Niemczech w obawie odwetu. A Polska? A co tam Polska! Niech ginie! Inna sprawa, że ta neutralność Belgii to był tylko pretekst, by nic nie robić. Przecież po napaści Hitlera na Polskę tylko ktoś bardzo naiwny mógł wierzyć, że Hitler będzie respektował jakieś traktaty czy umowy międzynarodowe.
Tutaj jednak pojawiła się linia Zygfryda z jej potężnymi betonowymi bunkrami wspierającymi się wzajemnie i otoczonymi ogromną ilością drutu kolczastego – przeszkoda, której we wrześniu 1939 bynajmniej nie można było lekceważyć. – Skoro były trudności nie do pokonania, to rodzi się pytanie: to po co były te gwarancje? Takiego pytania Churchill sobie nie zadał, a więc tym bardziej nie mógł na nie odpowiedzieć. W końcu stwierdził, że Francja mogła ruszyć dopiero w trzecim tygodniu września, ale w tym czasie Polska była już pokonana. No była, ale gdyby nie agresja Związku Radzieckiego 17 września, to jeszcze nie byłaby pokonana. Więc jego cały wywód, to jedna wielka obłuda i zakłamanie. Churchill to była wyjątkowa kanalia.
Jest rzeczą oczywistą, że gdyby Francja, mająca przewagę nad Niemcami w wojskach lądowych, a Anglia ze swoim lotnictwem, skoordynowały swoje działania i zaatakowały Niemcy zaraz po wypowiedzeniu im wojny 3 września, to ta wojna skończyłaby się szybciej, niż zaczęła. Ale tak nie mogło być, a nasze oskarżenia wobec tych krajów i ich polityków są niesłuszne. Taka postawa świadczyła tylko o tym, że te państwa i ich politycy wykonywali polecenia swoich nieznanych przełożonych. Przecież ci ludzie nie byli idiotami i doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co należało czynić. Podobnie Hitler. On też wiedział, że może zaatakować Polskę i że nikt jej nie pomoże. II wojna światowa, tak jak wszelkie wojny i konflikty, była od początku do końca wyreżyserowana. To samo zresztą dzieje się obecnie na Ukrainie. Ta wojna również toczy się według ściśle określonego planu, którego my oczywiście nie znamy.
Nie można obwiniać tylko generała Gamelina , że w r. 1939 nie przyjął ryzyka, które niepomiernie wzrosło od czasu ostatniego kryzysu, kiedy to ani rząd francuski, ani brytyjski nie zdecydowały się na przedsięwzięcie konkretnych kroków. – A więc nie było winnego. Generał Gamelin nie podjął zdecydowanych kroków, bo nie podjął ich rząd francuski, do którego należała władza zwierzchnia nad armią, bo chyba Francja nie była wtedy dyktaturą wojskową. Rząd belgijski twardo obstawał, wbrew zdrowemu rozsądkowi, za neutralnością. Biernym pozostał też rząd angielski. Nie było więc nikogo, kto miałby odmienne zdanie i głośno je artykułował. Wszyscy, jak na komendę, postępowali zgodnie z interesem Hitlera. Najwyraźniej instrukcje płynęły z góry.
Dziś znowu sytuacja się powtarza i Anglosasi, żydowska pałka do dyscyplinowania pozostałych narodów, świadomie wpychają Polskę do wojny i znowu traktują ją jak instrument, narzędzie, które po wykorzystaniu nadaje się tylko do wyrzucenia. Takie wnioski płyną z historii i dlatego tak się ją zniekształca, zakłamuje, a naszych dawnych i obecnych „sojuszników” i ich postawę wobec Polski w czasie II wojny światowej – wybiela.
Zjednoczenie Niemiec doprowadziło do dwóch wojen światowych. Im bliżej było końca II wojny światowej, tym częściej zastanawiano się nad tym, jak ma wyglądać świat powojenny, a w nim – Niemcy. O tym pisał również w swoim dziele Druga wojna światowa Winston S. Churchill. Poniżej wybrane fragmenty:
Problem okupacji Niemiec przez głównych aliantów rozpatrywano od dawna. Latem 1943 roku utworzony przeze mnie komitet rządowy, kierowany przez pana Attlee, po konsultacji z szefami sztabu, zalecił okupację całego obszaru Niemiec, jeśli chcemy doprowadzić do efektywnego ich rozbrojenia. Zalecił również podział kraju na trzy mniej więcej równe części, z Brytyjczykami na północnym zachodzie, Amerykanami na południu i południowym zachodzie oraz Rosjanami na wschodzie. Berlin miał być oddzielną wspólną strefą, okupowaną przez wszystkich sojuszników. Te zalecenia zostały zatwierdzone i przekazane Europejskiej Komisji Doradczej, w skład której wchodzili wówczas ambasador rosyjski Gusiew, ambasador amerykański pan Winant i z naszej strony sir Wiliam Strang z Foreign Office.
Tak więc najpierw Niemców solidnie dozbroili Amerykanie i Anglicy, o czym w blogu „Zwycięzcy tracą rozsądek”, a teraz ci sami Amerykanie i Anglicy zastanawiali się nad ich skutecznym rozbrojeniem. I komitet rządowy, utworzony przez Churchilla i kierowany przez Attlee, składu którego nie znamy, po konsultacji z szefami sztabu, zalecił okupację całego obszaru Niemiec. Zalecenia zostały zatwierdzone (przez kogo?) i przekazane Europejskiej Komisji Doradczej. Innymi słowy, prawdziwi decydenci byli ukryci.
W tym czasie przedmiot rozważań wydawał się być czysto teoretycznym. Nikt nie potrafił przewidzieć, kiedy i jak nastąpi koniec wojny. Armie niemieckie nadal okupowały olbrzymie obszary europejskiej części Związku Radzieckiego. Jeszcze rok dzielił nas od momentu postawienia przez brytyjskich i amerykańskich żołnierzy stopy w zachodniej Europie i blisko dwa lata od wkroczenia do Niemiec. Propozycja Europejskiej Komisji Doradczej (a więc to już była propozycja EKD – przyp. W.L.) nie wydawała się na tyle pilną, aby dyskutować ją w Gabinecie Wojennym. Jak wiele podobnych godnych pochwały planów na przyszłość, opracowanych z ogromnym wysiłkiem, spoczęła na półce, podczas gdy wojna toczyła się swoim torem. W tych czasach panowała powszechna opinia, że Rosjanie nie zechcą kontynuować wojny po odzyskaniu swego terytorium i że naówczas zachodni sojusznicy będą musieli dołożyć wielkich starań, aby przekonać ją do utrzymania wysiłku wojennego na stałym poziomie. Dlatego też kwestia sowieckiej strefy okupacyjnej w Niemczech nie była dla nas zagadnieniem priorytetowym i nie stanowiła przedmiotu dyskusji angielsko-amerykańskich. Nie podejmowano też jej podczas konferencji w Teheranie.
Kiedy spotkaliśmy się w Kairze w listopadzie 1943 r. w drodze powrotnej z Teheranu, amerykańscy szefowie sztabu poruszyli ten temat, ale z własnej inicjatywy, a nie na żądanie Rosjan. Strefa okupacyjna pozostała więc kwestią czysto akademicką, traktowaną jako coś, co było zbyt dobre, by mogło być prawdziwe. Powiedziano mi jednak, że prezydent Roosevelt chciałby zamienić strefy brytyjską i amerykańską. Wynikało to z chęci zapewnienia siłom amerykańskim bezpośredniego kontaktu z portami morskimi, aby ich linie komunikacyjne biegły bezpośrednio do morza i nie musiały przechodzić przez Francję. To zagadnienie wiązało się z mnóstwem problemów technicznych i miało wpływ na wiele szczegółowych planów, z operacją „Overlord” (operacja związana m.in. z lądowaniem wojsk w Normandii 6 czerwca 1944 roku – przyp. W.L.) włącznie. W Kairze nie powzięto żadnych decyzji, ale później zagadnienie to stało się przedmiotem długiej korespondencji między mną a Prezydentem. Sztab brytyjski uważał pierwotny plan za lepszy, a poza tym wprowadzenie tej zmiany wiązałoby się z wieloma komplikacjami. Odniosłem również wrażenie, że amerykańscy koledzy naszych szefów sztabu raczej podzielają ich poglądy na tę sprawę. Na konferencji w Quebecu we wrześniu 1944 roku osiągnęliśmy ostateczne porozumienie odnośnie podziału stref.
W książce zamieszczono mapkę stref okupacyjnych uzgodnionych w Quebecu we wrześniu 1944 roku. Strefa amerykańska i brytyjska obejmowały obszar byłego RFN-u. Przy czym obszar w okolicy Bremy z dostępem do morza należał do strefy amerykańskiej. Strefa radziecka obejmowała obszar byłej NRD i dalej na wschód do granicy niemiecko-polskiej z 1937 roku.
Strefy okupacyjne. Po środku, na różowo, zaznaczony obszar, z którego Anglicy i Amerykanie wycofali się w lipcu 1945 roku. Tzw. Ziemie Odzyskane stanowiły pierwotnie część radzieckiej strefy okupacyjnej. Źródło: Wikipedia.
Prezydent, najwidoczniej przekonany przez swych wojskowych, siadywał z wielką mapą rozłożoną na kolanach. Pewnego popołudnia w obecności większości sztabowców, uzgodnił ustnie ze mną, że dotychczasowy układ zostaje utrzymany, pod warunkiem, iż Stany Zjednoczone otrzymają bezpośredni dostęp do morza w strefie brytyjskiej. Brema i przyległe do niej Bremerhaven wydawały się wystarczające na potrzeby amerykańskie i zgodziliśmy się, że przejdą one pod ich kontrolę. Podjęte decyzje ilustruje załączona mapa. Uważaliśmy, że jest zbyt wcześnie, aby rozmawiać o francuskiej strefie w Niemczech, a nikt nie wspominał o strefie rosyjskiej.
W Jałcie, w lutym 1945 roku, plan z Quebecu został przyjęty bez większych dyskusji jako robocza wersja do niezakończonych negocjacji odnośnie przyszłej wschodniej granicy Niemiec. Odłożono go do czasu rokowań nad traktatem pokojowym. Armie sowieckie w tym dokładnie momencie przekraczały swoje przedwojenne granice i życzyliśmy im wszelkich sukcesów. Zaproponowaliśmy natomiast porozumienie odnośnie stref okupacyjnych w Austrii. Stalin, po pewnych perswazjach, zgodził się na moją propozycję, aby wydzielić Francuzom część ze strefy brytyjskiej i amerykańskiej, co wiązało się również z miejscem dla nich w Sojuszniczej Komisji Kontrolnej. Wszyscy rozumieli, że uzgodnienia dotyczące stref okupacyjnych nie mogą zakłócać operacji wojskowych. Berlin, Pragę i Wiedeń mógł zdobyć ten, kto doszedłby do nich pierwszy. Żegnaliśmy się na Krymie nie tylko jako sojusznicy, ale i przyjaciele, stojący w obliczu wciąż jeszcze potężnego wroga, z którym nasze armie prowadziły zaciekłe i nieustanne walki.
Dwa miesiące, które minęły od tego czasu, przyniosły gwałtowne zmiany sięgające aż do korzeni wszystkich zjawisk. Niemcy Hitlera były pogrążone, a on sam stał na krawędzi zguby.
Rosjanie walczyli już w Berlinie. Wiedeń i większość Austrii znalazły się w ich rekach. Cały kontekst stosunków między zachodnimi sojusznikami a Rosją stał się płynny. Wszystkie problemy przyszłości stały się nie rozstrzygnięte. Triumfujący Kreml zdążył już złamać i odsunąć na bok porozumienia zawarte między nami w Jałcie. Nowe niebezpieczeństwa, przypuszczalnie tak samo straszne, jak te, które właśnie udało się pokonać, wyrastały przed podzielonym i umęczonym światem.
A więc zakończenie jednego konfliktu musi zrodzić nowy konflikt, gdyż bez niego, zgodnie z dialektyką heglowską, nie ma rozwoju i postępu. Muszą być ścierające się ze sobą „teza” i „antyteza”, dwie przeciwstawne idee, które w trakcie tego starcia tworzą nową jakość, czyli „syntezę”. W okresie międzywojennym świat był wielobiegunowy, po II wojnie światowej stał się dwubiegunowy: USA – ZSRR. Po 1989 roku stał się jednobiegunowy: USA. Po kryzysie z 2007 roku w Ameryce staje się znów wielobiegunowy, choć z powoli zaznaczającą się przewagą Chin. Czyli nic nowego. Wszystko już było.
Moje zaniepokojenie tym wiele mówiącym rozwojem wypadków było widoczne już przed śmiercią Prezydenta. On sam, jak można wnioskować z wymienionej korespondencji, był pełen obaw i zdenerwowania, o czym świadczy chociażby opisana w jednym z poprzednich rozdziałów wymiana depesz z Mołotowem, dotycząca incydentu w Bernie. Pomimo zwycięskiego marszu armii Eisenhowera, prezydent Truman w drugiej połowie kwietnia stanął w obliczu groźnego kryzysu. Od pewnego czasu ze wszystkich sił starałem się uzmysłowić rządowi Stanów Zjednoczonych, jak wielkie zmiany zachodzą w sferach politycznej i wojskowej. Nasze zachodnie armie wkrótce znajdą się poza granicami stref okupacyjnych, ściskając Niemców między nami a zbliżającymi się ze wschodu Rosjanami.
12 czerwca prezydent odpowiedział na moją depeszę z 4 czerwca stwierdzając, że trójstronne porozumienie o okupacji Niemiec zostało zatwierdzone przez prezydenta Roosevelta „po długich rozważaniach i szczegółowych dyskusjach” ze mną i w związku z tym nie jest możliwe odwlekanie wycofywania wojsk amerykańskich ze strefy sowieckiej w celu wywarcia nacisku na osiągnięcie porozumienia w innych sprawach. Sojusznicza Komisja Kontrolna nie może rozpocząć działalności, zanim te wojska nie zostaną wycofane. Również zarząd wojskowy, pełniony przez naczelnego dowódcę wojsk sojuszniczych, winien być zakończony i bez zwłoki podzielony między między Eisenhowera i Montgomery’ego. Pisał dalej, że zdaniem jego doradców opóźnienie wycofywania wojsk aż do naszego spotkania w lipcu spowoduje pogorszenie się stosunków z Sowietami i wobec tego proponował wysłanie depeszy do Stalina.
1 lipca armie Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii rozpoczęły wycofywanie się do przeznaczonych dla nich stref. Towarzyszyły im tłumy uciekinierów. Rosja Sowiecka usadowiła się w sercu Europy. Rozpoczął się etap groźny w skutkach dla całej ludzkości.
Do sprawy Polski powróciliśmy na piątym posiedzeniu, 21 lipca. Delegacja sowiecka chciała, aby zachodnia granica Polski biegła na zachód od Świnoujścia do Odry, z pozostawieniem Szczecina po polskiej stronie, następnie Odrą do ujścia Nysy Zachodniej (Łużyckiej – przyp. W.L.) i wzdłuż niej do granicy z Czechosłowacją.
Truman przypomniał, że zgodziliśmy się podzielić Niemcy na cztery strefy okupacyjne, bazując na granicach z 1937 roku. Brytyjczycy i Amerykanie cofnęli swoje wojska do nowych stref, ale jak widać rząd sowiecki przydzielił Polakom własną strefę, nie konsultując tego z nami. Strefę tę należy jednak przyjmować za część Niemiec, gdyż inaczej nie można będzie policzyć reparacji i rozstrzygnąć innych kwestii niemieckich. Stalin sprzeciwił się tezie, że dał Polakom ich własną strefę okupacyjną. Stwierdził, że rząd sowiecki nie mógł ich powstrzymać. Niemiecka ludność wycofała się na zachód razem ze swoim wojskiem. Pozostali tylko Polacy. Armia sowiecka potrzebowała ludzi do administrowania terenami na tyłach. Nie jest przygotowana do jednoczesnego prowadzenia walk, oczyszczania terytorium i tworzenia własnej administracji. Zdecydowano więc, aby to zadanie powierzyć Polakom.
- Powinniśmy trzymać się stref, które uzgodniliśmy w Jałcie - powiedział prezydent. - Jeśli odstąpimy od tego, reparacje i inne kwestie będą bardzo trudne do załatwienia.
- Nie martwmy się o reparacje - odrzekł Stalin.
- Stany Zjednoczone nie zamierzają ich brać - stwierdził Truman - ale chciałyby jednak uniknąć konieczności dopłacania jakichkolwiek sum.
- W Jałcie nie ustaliliśmy niczego definitywnego w kwestii zachodniej granicy Polski - kontynuował Stalin. - Nikt z nas nie ma więc żadnych zobowiązań.
Zgodziliśmy się, że nowa Polska ma przesunąć swoją zachodnią granicę do linii Odry. Różnica pomiędzy mną a Stalinem polegała tylko na tym, jak daleko ta linia ma sięgać. Słowa „linia Odry” zostały użyte w Teheranie. Nie było to precyzyjnie określone, ale delegacja brytyjska wytyczyła linię, którą mogliby rozpatrzyć szczegółowo ministrowie spraw zagranicznych. Wskazałem, że użyłem słów „linia Odry” jako generalną wytyczną i że nie może być ona sprecyzowana bez mapy.
xxxxxxxx
Kończąc swoje dzieło, Churchill napisał:
Nie biorę odpowiedzialności – poza tym, co zostało tu opisane – za wyniki osiągnięte w Poczdamie. W czasie trwania konferencji zdecydowałem, aby rozbieżności, których nie dało się usunąć przy okrągłym stole ani na codziennych zebraniach ministrów spraw zagranicznych, pozostawić nie załatwione. W konsekwencji ogromny zestaw spraw, co do których brak było porozumienia, spiętrzył się na półkach. Zamierzałem, jeśli zostałbym wybrany, tak jak się wszyscy spodziewali, prowadzić spór z rządem sowieckim na temat tych wszystkich kwestii. Na przykład, zarówno ja, jak i pan Eden nigdy nie zgodzilibyśmy się, aby polsko-niemiecka granica biegła wzdłuż Nysy Zachodniej. Linia Odry i Nysy Wschodniej (Kłodzkiej – przyp. W.L.) została już uznana jako rekompensata dla Polski za ziemie utracone za linią Curzona, ale zagrabienie przez rosyjskie armie terytoriów do, a nawet poza Zachodnią Nysę, nigdy nie było i nigdy nie zostałoby zaakceptowane przez rząd, na którego czele bym stał. Uważałem to nie tylko za punkt honoru, ale i potężny czynnik praktyczny, kształtujący życie dodatkowych 3 milionów przesiedleńców. Pozostało jeszcze wiele innych punktów, w których należało przeciwstawić się rządowi sowieckiemu, a także i Polakom, którzy połknąwszy olbrzymi szmat niemieckiego terytorium, stali się, w sposób oczywisty, marionetkami Rosji. Wszystkie te negocjacje zostały przerwane w połowie i doprowadzone do przedwczesnego zakończenia wskutek wyniku wyborów powszechnych. Mówiąc to nie zamierzam obciążać ministrów nowego rządu, zmuszonych podejmować decyzje bez żadnego poważniejszego przygotowania, którzy oczywiście nie znali mojego zamysłu doprowadzenia do konfrontacji pod koniec konferencji i – gdyby okazało się to niezbędne – prędzej do publicznego zerwania aliansów niż wyrażenia zgody na przekazanie Polakom obszarów za Odrą i Nysą.
Naprawdę trudno uwierzyć w to, że Churchill tak na poważnie traktował spór pomiędzy nim a Stalinem o to, czy granica Polski będzie przebiegała wzdłuż linii Odry i Nysy Kłodzkiej, czy wzdłuż linii Odry i Nysy Łużyckiej. Gdyby przebiegała wzdłuż linii Odry i Nysy Kłodzkiej, to nawet cały Dolny Śląsk nie znalazłby się w obrębie Niemiec. A reszta? Ziemie północno-zachodnie i Prusy Wschodnie pozostawałyby w Polsce. I jeszcze to, że Polacy sami sobie wzięli część radzieckiej strefy okupacyjnej i Stalin czuł się bezradny. Wszystko to był teatr, który miał przygotować opinię publiczną na to, że tworzy się nowy konflikt, że dotychczasowa koalicja rozpada się, że wszystkiemu są winni źli Sowieci.
Trzeba jednak zauważyć, że właściwym momentem do działania w tych sprawach był czas, tak jak to wyjaśniłem we wcześniejszych rozdziałach, kiedy wojska potężnych sojuszników stały naprzeciw siebie w polu, zanim Amerykanie i w mniejszym zakresie Brytyjczycy dokonali odwrotu, na obszarze o długości 400 mil i szerokości sięgającej w niektórych miejscach 120 mil. W ten sposób oddaliśmy Rosjanom samo serce i wielki obszar Niemiec. W tamtym okresie chciałem rozstrzygnąć sprawy, zanim dokonamy tego odwrotu na wielką skalę i kiedy jeszcze sojusznicy zachodni mieli w polu wielkie armie. Zdaniem Amerykanów byliśmy zobowiązani do powrotu na ustaloną granice stref, podczas gdy ja usilnie utrzymywałem, że ta granica może być potwierdzona tylko wtedy, kiedy zyskamy pewność, że cały front od północy do południa jest ustalony zgodnie z wytycznymi i w duchu naszych poprzednich uzgodnień. Niestety nie mogłem zdobyć poparcia Amerykanów dla tego pomysłu i Rosjanie, popychając przed sobą Polaków, posunęli się naprzód, wypierając Niemców i zagarniając jednocześnie źródła żywności tam leżące. Przypuszczalnie dałoby się to jeszcze naprawić w Poczdamie, ale rozpad brytyjskiego rządu narodowego i moje zejście ze sceny w chwili, gdy miałem jeszcze wiele wpływów i władzy, przesądziło o niemożności osiągnięcia zadowalających rozwiązań.
xxxxxxxx
Właściwie to nie bardzo wiadomo, z jakiego powodu nastąpiło takie oziębienie stosunków pomiędzy aliantami. Dlaczego Rosjanie zaczęli okazywać wrogość wobec aliantów zachodnich, a ci stali się jakby spolegliwi? Chyba nie ideologia? Jeśli już, to powinno być odwrotnie. To przecież Amerykanie stworzyli Związek Radziecki, a później, w czasie wojny, wysyłali tam konwoje z bronią. Bez tej pomocy Związek Radziecki nie byłby w stanie oprzeć się Hitlerowi, którego III Rzesza zaistniała tylko i wyłącznie dzięki pomocy finansowej Ameryki. W pewnym momencie Churchill napisał, że gwarancją skutecznego rozbrojenia Niemiec jest stworzenie stref okupacyjnych. A może lepszą gwarancją byłoby ich niedozbrajanie w okresie międzywojennym?
Strefy okupacyjne niczego nie zagwarantowały. Więcej! Umożliwiły powstanie dwóch wrogich sobie bloków, którym przewodziły z jednej strony Stany Zjednoczone, a z drugiej – Związek Radziecki. I zamiast prawdziwego pokoju mieliśmy zimną wojnę, a później wyścig zbrojeń. Stany Zjednoczone i Związek Radziecki, nie mogąc walczyć bezpośrednio ze sobą ze względu na posiadanie broni atomowej, prowadziły ze sobą wojny na terenie innych państw, jak choćby w Wietnamie czy Afganistanie. Później „Imperium Zła” upadło i Europa Środkowa znalazła się w strefie wpływów Stanów Zjednoczonych. I wydawało się, że już będzie bezpiecznie, aż tu nagle Ukraina zapragnęła być w unii i w NATO. I tak doszło do wojny na Ukrainie i Stany Zjednoczone dozbrajają teraz Ukrainę. Ciągle tylko Stany Zjednoczone dozbrajają różne państwa. Któż jest więc tym „Imperium Zła”? Któż tak wywija tymi Stanami Zjednoczonymi, że tak terroryzują one cały świat? Czy na kolejnym etapie rozwoju będzie tak, że terroryzowanie zbrojeniami zostanie zastąpione terroryzowaniem gospodarczym? I czy ten ktoś zacznie w przyszłości wywijać Chinami tak, jak teraz wywija Stanami Zjednoczonymi? Potęga militarna Stanów Zjednoczonych była i jest większa niż kilku innych największych państw łącznie. Czy fabryka świata, jaką stają się powoli Chiny, będzie mogła być użyta do szantażu czy terroru gospodarczego? Czas pokaże.
Nie tylko Niemcy zostały podzielone na strefy okupacyjne, Austria również. I podobnie jak w przypadku Niemiec były 4 strefy okupacyjne.
Podział Austrii na 4 strefy okupacyjne w latach 1945-1955; źródło: Wikipedia.
I dopiero teraz staje się jasne, dlaczego powstanie w Budapeszcie wybuchło w 1956 roku. 15 maja 1955 roku został podpisany Traktat państwowy w sprawie odbudowy niezawisłej demokratycznej Austrii przez ministrów spraw zagranicznych ZSRR, Wielkiej Brytanii, USA, Francji i Austrii. To spowodowało neutralność tego państwa. Armia Radziecka wycofała się z terytorium Austrii. Węgrzy, podpuszczani przez propagandę z radia Głos Ameryki czy Wolna Europa, liczyli na to, że i oni mogą wyrwać się spod radzieckiej okupacji i stać się krajem neutralnym.
12 września 1990 roku w Moskwie został podpisany Traktat o ostatecznym uregulowaniu w odniesieniu do Niemiec, zwany także Traktatem dwa plus cztery. Punkt drugi tego Traktatu brzmi: Obecne granice są ostateczne, tzn. Niemcy zrzekają się roszczeń wobec innych państw, a granica na Odrze i Nysie Łużyckiej zostanie potwierdzona przez zjednoczone Niemcy w wiążącym prawnie traktacie z Polską.
14 listopada 1990 roku podpisano Polsko-Niemiecki traktat graniczny. Jest to umowa pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec dotycząca uznania granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Polska ratyfikowała ją 26 listopada 1991 roku, zaś Niemcy 16 grudnia 1991 roku.
Artykuł 2 tego Traktatu brzmi: Umawiające się strony oświadczają, że istniejąca między nimi granica jest nienaruszalna teraz i w przyszłości, oraz zobowiązują się wzajemnie do bezwzględnego poszanowania ich suwerenności i integralności terytorialnej.
Artykuł 3 brzmi: Umawiające się strony oświadczają, że nie mają wobec siebie żadnych roszczeń terytorialnych i że roszczeń takich nie będą wysuwać również w przyszłości.
Traktaty i umowy są dobre, ale obowiązują one tylko stronę słabszą. Strona silniejsza czy mocarstwo, jak chce to przestrzega postanowień takich umów, a jak nie chce, to nie przestrzega. Postanowień traktatu wersalskiego o demilitaryzacji Niemiec nie przestrzegały Stany Zjednoczone. I nikt im nie podskoczył. Wojna na Ukrainie kiedyś się skończy i wtedy mocarstwa zrobią to, co zechcą. Polska za swoje zaangażowanie na Ukrainie może zostać uznana za głównego winowajcę, no bo przecież udostępniła Amerykanom swoje terytorium do przerzutu broni na Ukrainę, co spowodowało wydłużenie konfliktu i ogromne straty ludzkie i materialne. Brzmi idiotycznie? A jak Stalin powiedział, że to Polacy wzięli sobie część radzieckiej strefy okupacyjnej i on nic na to nie mógł poradzić, to nie brzmiało to idiotycznie? I za takie działanie, za karę, może zostać ona pozbawiona swoich ziem zachodnich, czyli poniemieckich. W międzynarodowej prasie zostanie to odpowiednio naświetlone i wszyscy uznają, że tak rzeczywiście było.
Niemcy to państwo, które zajmuje centralne miejsce na kontynencie europejskim. I z tej racji oddziałuje ono w sensie kulturowym, gospodarczym i politycznym na wszystkie pozostałe państwa w Europie. Po upadku Imperium Rzymskiego to właśnie Niemcy stały się tym państwem, które rościło sobie prawa do rządzenia Europą. I dziś Niemcy znowu zdominowały Europę. I tak jak „mówimy – partia, a w domyśle – Lenin”, tak również mówimy – unia europejska, a w domyśle – Niemcy. Warto więc poznać bliżej historię Niemiec, bo to ułatwi zrozumienie otaczającej nas rzeczywistości. Skupiłem się na I Rzeszy, nie tylko dlatego, że wiedza o Cesarstwie Niemieckim i III Rzeszy jest bardziej znana, ale też dlatego, że o Republice Weimarskiej i o III Rzeszy jest sporo informacji w moich blogach o Hitlerze. Poniższe informacje zaczerpnąłem z Wikipedii.
Historię Niemiec dzieli się na kilka okresów:
Święte Cesarstwo Rzymskie (962-1806) – I Rzesza
Związek Niemiecki 1814-1866)
Cesarstwo Niemieckie (1871-1914) – II Rzesza
Republika Weimarska (1918-1933)
III Rzesza (1933-1945)
Niemcy Wschodnie i Niemcy Zachodnie – (1949-1990)
Republika Federalna Niemiec (1990 – ?)
Święte Cesarstwo Rzymskie
25 grudnia 800 r., król Franków Karol Wielki został ukoronowany cesarzem i stworzył Imperium Karolińskie, które zostało podzielone w 843 r., na podstawie traktatu w Verdun. Święte Cesarstwo Rzymskie powstało ze wschodniej części podzielonego obszaru. Jego terytorium rozciągało się od rzeki Eider na północy do wybrzeży Morza Śródziemnego na południu. Podczas panowania władców z dynastii Ludolfingów w latach 919–1024, kilka ważniejszych księstw zostało połączonych, a król niemiecki został ukoronowany na cesarza rzymskiego w 962 r. Święte Cesarstwo Rzymskie wchłonęło północną Italię i Burgundię podczas rządów dynastii salickiej (1024–1125), lecz cesarze utracili znaczną część swojej potęgi podczas sporu o inwestyturę.
Święte Cesarstwo Rzymskie (łac. Sacrum Imperium Romanum; niem. Heiliges Römisches Reich), potocznie: Pierwsza Rzesza Niemiecka, I Rzesza (niem. Erstes Reich) lub Stara Rzesza (niem. Altes Reich) – określenie obszaru pod panowaniem cesarza rzymskiego stanowiącego kontynuację cesarstwa zachodniorzymskiego, odwołujące się zarówno do idei, jak i kształtu politycznego średniowiecznej i wczesnonowożytnej Europy. Składało się formalnie z rdzenia, którym było Królestwo Niemieckie, oraz z równoprawnych mu formalnie Królestwa Włoch (de facto do 1648) i Królestwa Burgundii (od 1032, de facto do 1378). Składało się z kilku, kilkudziesięciu, a następnie ostatecznie ponad stu niepodległych państw i państewek, uznających symboliczną zwierzchność Cesarza. Stanowiło salicką ideę zjednoczonej Europy Środkowej w ramach Germanii, Galii, Italii i Sklawenii, która stała się zalążkiem współczesnej idei Unii Europejskiej.
W znaczeniu historycznym, określenie „Święte Cesarstwo Rzymskie” oznaczać miało instytucjonalną oraz ideową ciągłość pomiędzy chrześcijańskim cesarstwem rzymskim schyłkowej starożytności a godnością cesarską udzieloną przez papieża: najpierw Karolingom – królom Franków, a potem władcom Niemiec, Ludolfingom. W piśmiennictwie niemieckim określenie „Święte Cesarstwo” pojawiło się w 1157, a „Święte Cesarstwo Rzymskie” w 1254 roku. Król niemiecki miał być jednocześnie królem Italii (jako następca Ostrogotów i Longobardów) i uniwersalnym cesarzem rzymskim dla łacińskiego Zachodu, rówieśnikiem i odpowiednikiem cesarza bizantyńskiego dla greckiego Wschodu. Dopiero w 1441 pojawiła się nieoficjalna nazwa Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego (łac. Sacrum Imperium Romanum Nationis Germanicæ; niem. Heiliges Römisches Reich Deutscher Nation), która wyrażała niemieckie ambicje narodowe i podkreślała immanentną przynależność godności cesarskiej do monarchów wybieranych przez kraje niemieckie zgodnie z ich prawami. Nazwa ta przetrwała także w historiografii jako popularne określenie „Rzeszy Niemieckiej” późnego średniowiecza i okresu XVI–XVIII wieku, jednak w aktach prawnych Cesarstwa pojawiła się tylko raz i, co należy podkreślić, nigdy nie funkcjonowała jako urzędowa nazwa jakiegokolwiek państwa.
Cesarstwo „Ottonów” (919-1024)
Charakterystyczne dla władzy „Ottonów” było uzależnienie papieży od cesarza, co w praktyce oznaczało desygnowanie przez niego kandydatów do tronu papieskiego. Interweniując dwukrotnie na rzecz papieża (w 951 i 961 roku) w ogarniętej politycznym chaosem Italii Otton I koronował się w Mediolanie na króla Longobardów, po czym upomniał się o koronę cesarską. Ten kluczowy moment, będący restauracją starożytnego Rzymu oraz imperium Karola Wielkiego, odbył się 2 lutego 962, gdy Otton I Wielki został koronowany w Rzymie przez papieża Jana XII na cesarza rzymskiego. Ogromnym sukcesem polityki tego cesarza, poza koronacją, był ożenek syna Ottona II z księżniczką bizantyńską Teofano. Przeprowadzona za życia ojca koronacja Ottona II zapewniała ciągłość godności cesarskiej w dynastii saskiej, zaś ślub z Teofano oznaczał uznanie tytułu cesarskiego królów niemieckich przez Konstantynopol.
Ambicją Ottona I Wielkiego oraz jego następców, Ottona II i Ottona III, było, jak wyżej wspomniano, podporządkowanie sobie całego chrześcijańskiego (łacińskiego) świata w ramach uniwersalistycznego cesarstwa. Najbliższy realizacji tego planu był Otton III. Wychowany w kulcie tradycji saskiej, karolińskiej i bizantyńskiej, świadomie nawiązujący do legendy Karola Wielkiego, zamierzał stworzyć imperium złożone z równouprawnionych chrześcijańskich królestw: Italii, Galii, Germanii oraz Słowiańszczyzny (władcą tej ostatniej miał być najprawdopodobniej Bolesław Chrobry), nad którymi panowałby rezydujący w Rzymie cesarz. Nieoczekiwana śmierć Ottona III w 1002 roku pogrzebała idee zjednoczeniowe. Odtąd cesarstwo rzymskie utożsamiać się będzie coraz bardziej z królestwem niemieckim.
Dynastia salicka (1024-1125)
Okres dynastii salickiej, czyli książąt frankońskich, przyniósł kolejne umocnienie cesarstwa. Cesarze ingerowali w sprawy sąsiednich państw słowiańskich, utrzymali mocną pozycję we Włoszech. Jednocześnie władzy cesarskiej zagroził konflikt z papieżami, którzy wyrwali się spod cesarskiej kurateli. Cesarze musieli iść na kompromis w kwestii inwestytury biskupów, jednak obronili się przed próbą uzależnienia Niemiec od papiestwa.
Panowanie dwóch pierwszych władców z tej dynastii to apogeum potęgi Świętego Cesarstwa Rzymskiego, w skład którego wchodziły: Królestwo Niemiec (od 962), Królestwo Włoch (od 962), Królestwo Czech (od 962), Królestwo Burgundii (od 1034). Zwierzchnictwo cesarza rzymskiego uznawały w tym czasie przejściowo Polska, Węgry, Chorwacja, Dania, Neapol. Ponadto członkowie dynastii salickiej panowali w Lotaryngii, Karyntii, Bawarii i Dolnej Lotaryngii.
Dynastia Hohenstaufów (1079-1254)
Święte Cesarstwo Rzymskie i Królestwo Sycylii pod rządami Hohenstaufów; źródło: Wikipedia.
Za panowania Hohenstaufów (1079–1254), a więc książąt szwabskich, cesarze kontynuowali aktywną politykę ekspansji w myśli idei uniwersalistycznych, co ostatecznie kosztowało ich osłabienie realnej władzy w samych Niemczech i Włoszech. Konrad III, Fryderyk I Barbarossa oraz Fryderyk II brali udział w ruchu krucjatowym. Za panowania Henryka VI cesarstwo osiągnęło szczyt wpływów politycznych poza swoimi granicami (lennami stały się przejściowo Anglia i Cypr). Koszty ekspansji poza cesarstwo, jak i ambicje wasali skutkowały wytworzeniem się silnej opozycji wewnętrznej, która zmusiła cesarzy do przekazania wielu kompetencji monarszych książętom. Doprowadziło to do uzależnienia większości decyzji cesarza od zgody książąt, wyrażanej na Sejmie Rzeszy, oraz do zezwolenia na podziały patrymonialne w księstwach, co szybko zaowocowało atomizacją polityczną Rzeszy, która po pewnym czasie gromadziła około 300 państewek wasalnych (o różnym statusie). Wojna Fryderyka II i Konrada IV z opozycją oraz wygaśnięcie dynastii doprowadziły do wielkiego bezkrólewia i związanego z nim chaosu politycznego w Rzeszy.
Wielkie bezkrólewie
Wielkie bezkrólewie – okres w dziejach Niemiec od 1250 (śmierć cesarza Fryderyka II) lub 1254 (śmierć króla Konrada IV) do 1273 r. (wybór na króla Rudolfa I Habsburga). Wbrew nazwie wielkie bezkrólewie nie oznaczało wakatu na tronie niemieckim, tylko okres największego osłabienia władzy królewskiej w Świętym Cesarstwie Rzymskim.
Wielkie bezkrólewie umocniło rozdrobnienie polityczne Rzeszy Niemieckiej i zachwiało cesarskim autorytetem, który od tej pory musiał liczyć się z potęgą najsilniejszych wasali Cesarstwa. Pod rządami Habsburgów – Rudolfa I i Albrechta I – Niemcy odetchnęły, aby w XIV wieku znów pogrążyć się w wojnach domowych między rywalizującymi o koronę dynastiami Habsburgów z Austrii, Wittelsbachów z Bawarii i Luksemburgów. Jednocześnie po raz pierwszy doszło wtedy do unii Niemiec z Czechami i Węgrami, a Hohenzollernowie rozpoczęli swoją karierę, otrzymując w 1415 od cesarza Brandenburgię.
Habsburgowie na tronie
W 1438 r. na tronie niemieckim na stałe zasiadła dynastia Habsburgów, hrabiów z Górnej Alzacji, którzy w XIII wieku, dzięki zręcznej polityce Rudolfa I, przejęli Austrię i Styrię po wymarłym rodzie Babenbergów. W XVI wieku reformacja doprowadziła do długoletnich wojen religijnych w Niemczech, ponieważ katoliccy cesarze uważali się za namiestników Chrystusa winnych „walczyć z herezjami”, natomiast książęta obok sporów teologicznych i walki o wolność wyznania dostrzegli okazję do osłabienia zwierzchności cesarskiej. Dzięki układom z Jagiellonami Habsburgowie przejęli w 1526 na stałe trony czeski i węgierski. Unia personalna Niemiec, Czech i Węgier utrzymała się aż do kresu Świętego Cesarstwa Rzymskiego, jako że niemal każdorazowo elektorzy Rzeszy oraz szlachta czeska i węgierska wybierały tych samych władców (w XVII wieku Habsburgom udało się wprowadzić dziedziczność tronu w Czechach i na Węgrzech, natomiast podobne próby w Niemczech zawsze okazywały się bezskuteczne).
W XVII i XVIII wieku państwa niemieckie weszły na drogę absolutyzmu, jednocześnie Rzesza jako całość stała się jedynie związkiem państw zdolnych do wspólnego działania tylko w chwilach silnego zagrożenia zewnętrznego (wojny z Turcją osmańską, Francją Ludwika XIV). W epoce nowożytnej Cesarstwo straciło wpływy na zewnątrz, za to obce mocarstwa utrwaliły swoje wpływy w wewnętrznych sprawach niemieckich (Francja, Rosja, Szwecja). W XVIII wieku stało się jasne, że reorganizacja polityczna Niemiec w kierunku większej spoistości będzie hamowana przez mocarstwa europejskie, gdyż wzmocniłaby za bardzo siłę Habsburgów, którzy u schyłku wieku XVII odebrali Turkom całe Węgry (pokój karłowicki) i zachwiałaby równowagą sił w Europie. Międzynarodowy wymiar wydarzeń w Niemczech umocnił się, gdy elektorowie saski i hanowerski uzyskali trony królewskie poza Rzeszą, odpowiednio w Polsce i Wielkiej Brytanii. W tym samym stuleciu wyrosła także potęga Prus Hohenzollernów, którym to przypadnie rola zjednoczyciela Niemiec w 1871, ponad pół wieku po rozwiązaniu Świętego Cesarstwa. Habsburgowie próbowali doprowadzić do likwidacji państwa pruskiego (wojna siedmioletnia) w porozumieniu z Rosją i Saksonią, jednak ostatecznie Rosjanie zmienili front i od tej pory Prusy stały się, zgodnie z zamierzeniem mocarstw ościennych, przeciwwagą dla Austrii w Rzeszy i Europie. Gdy cesarz Józef II starał się przeprowadzić pewne zmiany i przyłączyć do Austrii Bawarię (w zamian za oddanie dziedzicowi Wittelsbachów Belgii), spotkał się z oporem właśnie Prus, a potem koalicji książąt pod ich przewodem (Liga Książęca powstała w 1785).
Upadek Świętego Cesarstwa Rzymskiego
Przez cały XVI i XVII wiek Francja popierała tendencje odśrodkowe w Rzeszy. Na przełomie wieku XVII i XVIII trzej potężni elektorzy cesarscy zostali królami na terytoriach poza granicami Rzeszy, co znacznie wzmocniło ich pozycję. Elektor hanowerski Jerzy I odziedziczył Wielką Brytanię, elektor saski Fryderyk August I został wybrany królem w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a elektor brandenburski Fryderyk III przybrał sobie tytuł królewski jako władca Prus.
Święte Cesarstwo Rzymskie w 1648 roku; źródło: Wikipedia.
W II połowie XVIII wieku cesarz Józef II Habsburg próbował odnowić autorytet cesarski w Rzeszy, a także powiększyć terytoria bezpośrednio podlegające cesarzowi, poprzez aneksję Bawarii. W 1777 wywołało to wojnę o sukcesję bawarską między Habsburgami a Prusami i Józef musiał z tych planów zrezygnować. W 1785 pod wodzą króla pruskiego Fryderyka II powstał Związek Książęcy (Fürstenbund), konfederacja książąt przeciw próbom ograniczenia ich praw.
W 1803 r. Rzesza Niemiecka znalazła się pod hegemonią Napoleona Bonaparte. 11 sierpnia 1804, wobec fiaska prób uzyskania od książąt Rzeszy dziedziczności tytułu cesarza rzymskiego, Franciszek II Habsburg przyjął dziedziczny tytuł cesarza Austrii, jako Franciszek I. W ten sposób formalnie powstało Cesarstwo Austrii, obejmujące wszystkie dziedziczne posiadłości Habsburgów. Była to również odpowiedź na przyjęcie przez Napoleona tytułu cesarza Francuzów. Przez niecałe dwa lata Franciszek był nazywany „cesarzem Niemiec i Austrii” lub podwójnym cesarzem.
W 1805 r. władcy Bawarii i Wirtembergii, pod protektoratem Napoleona, przyjęli tytuły królewskie, a cesarz rzymski Franciszek II Habsburg musiał zadowolić się deklaracją, że kraje te nie opuszczają w ten sposób Rzeszy. Po klęsce w bitwie pod Austerlitz Franciszek II został przymuszony przez Francuzów do zrzeczenia się godności cesarza rzymskiego i króla niemieckiego (abdykował 6 sierpnia 1806) oraz do zwolnienia swoich wasali ze zobowiązań wobec Cesarstwa.
Pastwa Niemieckie w 1812 r. po upadku Świętego Cesarstwa Rzymskiego (Związek Reński), poza Austrią i Prusami; źródło: Wikipedia.
12 lipca 1806 większość państw niemieckich utworzyła Związek Reński (1806-1813), którego Napoleon został oficjalnym protektorem (poza związkiem zostały tylko Austria, Prusy, Brunszwik i Hesja-Kassel). Dzięki temu Napoleon mógł, jako władca Francji i hegemon Niemiec, kreować się na dziedzica dawnego państwa Franków. W ten sposób, po ponad ośmiu wiekach, Święte Cesarstwo Rzymskie przestało istnieć.
Monarchia elekcyjna
Niemcy, a co za tym idzie Cesarstwo, były początkowo związkiem kilku księstw plemiennych (Szwabia, Saksonia, Frankonia, Turyngia, Bawaria). Książęta oraz sam król byli wybierani przez wiece plemienne. Kiedy władza monarsza okrzepła w okresie Ludolfingów i dynastii salickiej, król-cesarz sam mianował książąt, jednak godność królewska i cesarska była nadal elekcyjna. Wiec w swoim wyborze kierował się zdaniem samych książąt, więc z czasem prawa elekcyjne zostały w praktyce zastrzeżone dla nich. Początkowo utarła się reguła, że króla należy wybierać spośród członków rodu jego poprzednika, co umożliwiało praktyczne dziedziczenie tronu. Rzeczywiście, dynastie Ludolfingów, salicka i Hohenstaufów były ze sobą spokrewnione. Dopiero erozja autorytetu monarszego za panowania tej ostatniej dynastii podkopała ową regułę. W początkach okresu Wielkiego Bezkrólewia (1250-1273) wykrystalizowała się grupa najpotężniejszych książąt, którzy w praktyce decydowali o obsadzie tronu. W 1356 cesarz Karol IV Luksemburski nadał temu stanowi kształt formalny w tzw. Złotej Bulli. Grono elektorów tworzyli odtąd: król Czech (wasal króla Niemiec; już w XII w. Fryderyk I Barbarossa i Fryderyk II nadawali władcom czeskim prawa elektorskie) jako cześnik, palatyn Renu jako stolnik Cesarstwa, margrabia Brandenburgii jako komornik Cesarstwa, książę saski jako marszałek Cesarstwa, arcybiskup Moguncji jako arcykanclerz Niemiec, arcybiskup Kolonii jako arcykanclerz Italii oraz arcybiskup Trewiru jako arcykanclerz Burgundii. W średniowieczu papieże częstokroć uzurpowali sobie prawo do wyznaczania osoby cesarza, ponieważ tradycyjnie przysługiwała im rola kapłanów namaszczających i koronujących cesarzy. W 1338 podczas zjazdu w Rhense elektorzy wydali deklarację, w której stwierdzali, że wybrany przez nich król niemiecki jest automatycznie predestynowany do objęcia tronu i nie wymaga niczyjej zgody dla tego aktu.
W okresie nowożytnym skład kolegium elektorskiego poszerzył się. W 1623, po buncie palatyna Renu w czasie wojny trzydziestoletniej, cesarz Ferdynand II Habsburg przeniósł prawa elektorskie na krewnego palatyna, księcia Bawarii. Jednakże w 1648 cesarz musiał przywrócić uprawnienia elektorskie palatynowi reńskiemu, gdyż był to warunek pokoju westfalskiego z Francją i Szwecją. Zarówno Bawaria, jak i Palatynat pozostały elektoratami. W 1692 cesarz Leopold I obdarzył tytułem elektorskim książęta Brunszwiku (Hanoweru). W 1708 akt ten potwierdził Józef I.
Władza monarsza
Władza królewska, początkowo silna, skazana była na erozję z uwagi na elekcyjność tronu, a więc zależność władcy od własnych wasali, dysponentów korony. Hohenstaufowie pozyskiwali środki na kampanie wojenne, sprzedając rozmaite prawa i przywileje królewskie.
W 1220 i 1232 r. Fryderyk II Hohenstauf, w obliczu buntu własnego syna i następcy tronu, był zmuszony wydać szerokie przywileje najpierw dla wasali duchownych, potem także świeckich. W aktach tych przekazywał większość podstawowych uprawnień królewskich (regali, czy też regaliów) w ręce książąt. Odtąd książęta mogli samodzielnie decydować o większości spraw wewnętrznych w swoich księstwach i prowadzić własną politykę. Za każdym razem, kiedy król-cesarz występował z inicjatywą polityczną dla całych Niemiec, musiał otrzymywać na to zgodę książąt zgromadzonych na Sejmie Cesarstwa. Zasada, iż właściwie każdą decyzję cesarza musi zatwierdzić Sejm, utrwaliła się w czasach zamętu Wielkiego Bezkrólewia. W 1356 Złota Bulla Karola IV jeszcze bardziej rozdrobniła prerogatywy monarsze, nadając elektorom prawo majestatu, przez co byli traktowani jak królowie, a ich księstwa stały się niepodzielne. Ponadto ludność księstw elektorskich traciła prawo apelacji do cesarza, a sami elektorowie mogli zawetować każdą decyzję cesarską, jeszcze zanim trafiła pod obrady Sejmu.
W XVI i XVII w. doszło do kolejnych ograniczeń władzy królewsko-cesarskiej. W połowie XVI w. książęta sprzeciwili się pobieraniu przez cesarza stałych podatków bez ich zgody; odtąd cesarz zbierał podatki tylko w miastach cesarskich, od rycerzy cesarskich (wasali niebędących książętami) oraz od Żydów. W 1570, kiedy wobec zagrożenia tureckiego Maksymilian II Habsburg usiłował przeprowadzić reformę systemu obronnego Rzeszy, Sejm odebrał cesarzowi najwyższą władzę w sprawach wojskowych. W 1644 Ferdynand III Habsburg, licząc na poparcie swoich wasali w trakcie rokowań pokojowych z Francją i Szwecją, zezwolił książętom na zawieranie własnych przymierzy, wypowiadanie wojen i zawieranie pokoju. Akt ten potwierdził potem pokój westfalski w 1648. Za panowania Ferdynanda III w 1653 Sejm zakazał cesarzowi nadawania nowym podmiotom politycznym praw stanu Rzeszy bez zgody odpowiedniej kurii sejmowej (elektorów, książąt).
Organy Rzeszy
Organem ustawodawczym był Sejm Rzeszy. Jego struktura ukształtowała się ostatecznie w 1489. Dzielił się on na trzy kurie, które obradowały osobno i których zbiorowy głos traktowano jako jeden. Były to: kuria elektorów, kuria książąt (w jej skład wchodzili wszyscy wasale cesarza: książęta, hrabiowie, biskupi) oraz kuria miast, która aż do 1582 dysponowała jedynie głosem doradczym. Prawa do zasiadania w Sejmie nie mieli hrabiowie obdarzeni tymi tytułami przez książąt ani miasta przez nich założone. W 1663 postanowiono, że Sejm, złożony z reprezentantów cesarza, książąt i miast, będzie obradował bez przerwy w Ratyzbonie jako tak zwana deputacja Rzeszy.
Związek Niemiecki
Na kongresie wiedeńskim cesarz Austrii nie odzyskał tytułu cesarza rzymskiego. Wielka Brytania zaakceptowała Związek Niemiecki jako przeciwwagę dla agresywnej polityki Francji i Rosji. Związek miał zastąpić rozwiązane w 1806 r. Święte Cesarstwo Rzymskie. W jego skład wchodziło początkowo 35 państw (księstwa, królestwa i Cesarstwo Austriackie) i 4 wolne miasta: Brema, Hamburg, Frankfurt nad Menem i Lubeka. Z racji posiadania ziem na terytorium Związku Niemieckiego członkami Związku były też Wielka Brytania (Hanower, do 1837), Holandia (Luksemburg, do 1867) i Dania (Holsztyn, do 1864). Zachodnia część Wielkiego Księstwa Luksemburga została w 1839 przyłączona do Belgii. Prezydentem Związku zostawał każdorazowo cesarz Austrii.
Związek Niemiecki w 1820 roku, główne kraje Cesarstwo Austrii (na żółto) i Królestwo Prus (na niebiesko) nie były całkowicie w granicach Związku (czerwona lina); źródło: Wikipedia.
Związek Niemiecki został rozwiązany 23 sierpnia 1866, po wojnie prusko-austriackiej o Holsztyn (wygranej przez zmodernizowaną armię pruską), na mocy pokoju praskiego. Najważniejszym skutkiem wojny było wycofanie się Austrii z polityki niemieckiej. Był to jeden z etapów jednoczenia Niemiec. Od 1866 r. wzrosła rola Prus, które po wygranej w 1871 r. wojnie z Francją zjednoczyły Niemcy.
Cesarstwo Niemieckie
Konflikt pomiędzy królem Prus Wilhelmem I Hohenzollernem i coraz bardziej liberalnym parlamentem wybuchł w związku z reformami wojskowymi w 1862 r. Król mianował nowego kanclerza, Otto von Bismarcka. Doprowadził on do wojny z Danią w 1864 r. Pruskie zwycięstwo w wojnie z Austrią w 1866 r. umożliwiło utworzenie Związku Północnoniemieckiego (Norddeutscher Bund) i wykluczenia Austrii, dotąd jednego z państw niemieckich, z federacji. Po pokonaniu przez Prusy Francji podczas wojny w 1870 r., w 1871 r. proklamowano Cesarstwo Niemieckie w Wersalu, które połączyło wszystkie państewka niemieckie poza Austrią.
Mapa Cesarstwa Niemieckiego; źródło: Wikipedia.
Prusy, które zajmowały ok. 2/3 powierzchni nowego państwa, zdominowały je. Pruscy królowie z dynastii Hohenzollernów przybrali tytuł cesarski, a Berlin stał się jego stolicą. W kolejnych latach dzięki polityce zagranicznej Bismarck jako kanclerz Niemiec pod rozkazami cesarza zapewnił państwu silną pozycję na arenie międzynarodowej poprzez fałszowanie przymierzy, odosabnianie Francji w sprawach dyplomatycznych i unikanie wojen. Za panowania Wilhelma II Hohenzollerna Niemcy zaczęły stawać się państwem imperialistycznym, co prowadziło do konfliktów z sąsiednimi państwami. W rezultacie konferencji berlińskiej w 1884 r. Niemcy zażądały przyznania wielu kolonii, np. Niemieckiej Afryki Wschodniej, Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej, Togo oraz Kamerunu. Większość przymierzy, do których dawniej przystąpiły Niemcy, nie zostało odnowionych, a w nowych wykluczono państwo.
xxxxxxxx
A więc I Rzesza była monarchią elekcyjną, w której kolegium elektorskie wybierało króla. To trochę tak, jak obecnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie prezydenta wybiera Kolegium Elektorów Stanów Zjednoczonych. Czyżby inspiracja szła z Niemiec?
Wydawać by się mogło, że takie państwo, stworzone z wielu księstw, księstewek i państewek wasalnych, nie powinno było utrzymać się przez tyle stuleci. A jednak! Jak to było możliwe? Inne państwa doświadczały rozbicia dzielnicowego i upadały bądź traciły część swego terytorium. Zapewne było wiele czynników, które o tym decydowały. I pewnie nie dowiemy się, dlaczego tak było. Pozostają tylko spekulacje i domysły. Być może jednym z tych czynników było centralne położenie na kontynencie i brak wrogów. Może były jeszcze jakieś inne siły, które powodowały, że tych wrogów nie było, a jeśli byli, to za słabi, by zagrozić.
W 1526 roku Habsburgowie, dzięki układom z Jagiellonami przejmują trony czeski i węgierski. W ten sposób powstała unia personalna Niemiec, Czech i Węgier. Trochę to dziwne. Potężna dynastia Jagiellonów, która szuka pomocy w małym Królestwie Polskim osłabia się niejako na własne życzenie. A przecież w konfrontacji z rosnącą potęgą Moskwy każda pomoc się liczyła. W ten sposób Jagiellonowie kierują się na wschód i wkrótce, bo w 1569 roku, powstaje nowe państwo, którego zachodnia granica przez ponad 200 lat jest oazą spokoju. Ta unia to gwarancja, że to nowe państwo nie upomni się o Śląsk i Pomorze Zachodnie.
W XVII i XVIII wieku państwa niemieckie weszły na drogę absolutyzmu. Rzesza stała się związkiem państw zdolnych do wspólnego działania w chwilach silnego zagrożenia zewnętrznego – wojny z Turcją osmańską i Francją Ludwika XIV. Czyli Sobieski – nie mając w tym żadnego interesu, bo Turcy nie zagrażali Rzeczypospolitej – pobiegł pod Wiedeń bronić I Rzeszy. A skoro ta Rzesza potrzebowała pomocy, to znaczy, że nie było tak, jak pisze Wikipedia, że sama potrafiła się obronić. Bardzo możliwe, że Francja – najpotężniejsze i najludniejsze wówczas państwo w Europie, powstrzymywana przez jakieś nieznane siły – nie wykorzystała okazji do osłabienia Rzeszy.
I Cesarstwo Francuskie w 1812 roku; źródło: Wikipedia.
Co się nie udawało innym przez wieki, jakimś dziwnym trafem, udało się Napoleonowi. Podbił on Europę kontynentalną, a więc i I Rzeszę, z której 12 lipca 1806 roku utworzył Związek Reński, ale do którego to Związku nie włączył Austrii, którą pokonał pod Austerlitz 2 grudnia 1805 roku i Prus, które pokonał pod Jeną i Auerstedt 14 października 1806 roku. Czy dlatego, że oba państwa, jeszcze jako części składowe Rzeszy, brały wcześniej udział w rozbiorach Rzeczypospolitej i jej terytoria automatycznie znalazłyby się w obrębie Związku Reńskiego?
Po kongresie wiedeńskim powstaje Związek Niemiecki, który rozpada się po wojnie prusko-austriackiej w 1866 roku. Do wojny dochodzi, jak pisze Wikipedia, z powodu sporu o Holsztyn. Co najmniej dziwne, bo po co Austrii duński Holsztyn, skoro znalazł się on w obrębie Związku Niemieckiego, którego prezydentem był cesarz Austrii? Chyba jedynym wytłumaczeniem było to, że Austria miała się stać oddzielnym państwem. Tylko po co? Przecież była sojusznikiem Prus w I wojnie światowej. Chyba tylko po to, by mógł po niej nastąpić rozpad Austro-Węgier i mogły powstać nowe państwa: Austria i Czechosłowacja. A po co one? Chyba tylko po to, by przed II wojną światową Hitler mógł dokonać aneksji Austrii i Czech, czyli państw, które przed 1866 rokiem były częścią Związku Niemieckiego, a jeszcze wcześniej częścią I Rzeszy.
A po co po II wojnie światowej przyznano Polsce tzw. Ziemie Odzyskane, czyli poniemieckie. Chyba tylko po to, by Niemcy mogły je kiedyś odebrać. Zjednoczenie Niemiec i brak uregulowania kwestii prawnej tych ziem doprowadzi do ich odzyskania przez Niemcy. To tylko kwestia czasu. W polityce zawsze musi być jakiś ruch, jakieś zmiany. Jedne państwa powstają, drugie znikają. A wszystko to w wyniku wojen. I właśnie m.in. po to jest ta wojna na Ukrainie.
W średniowieczu istniała w Republice Nowogrodzkiej forma demokracji zwana demokracją feudalną lub bojarską, jak to określają Rosjanie. Istniała przez ponad 300 lat, a więc dłużej niż Rzeczpospolita Obojga Narodów. Obojga, czyli Rusinów i Litwinów, bo to ich interesy próbowała realizować. Trwała ona od 1569 do 1795 roku, czyli 226 lat. Republika Nowogrodzka trwała 342 lata, a więc o 116 lat dłużej. Można powiedzieć, że ustroje obu tworów miały ze sobą coś wspólnego, bo RON też była demokracją feudalną, ale zwano ją dla niepoznaki demokracją szlachecką. To ma bardziej pozytywny wydźwięk. Może więc warto bliżej przyjrzeć się Republice Nowogrodzkiej Może więc warto bliżej przyjrzeć się Republice Nowogrodzkiej – państwu, które trwało dłużej niż RON i było od niej większe pod względem obszaru. Wikipedia pisze:
Republika Nowogrodzka, Rzeczpospolita Nowogrodzka – średniowieczne państwo ruskie istniejące w latach 1136–1478, położone pomiędzy Morzem Bałtyckim a Syberią. Powstało na skutek usamodzielnienia się Księstwa Nowogrodzkiego w czasie rozbicia dzielnicowego Rusi. W państwie o ustroju feudalnym rozwinęła się z czasem specyficzna forma demokracji.
Położenie Republiki Nowogrodzkiej; źródło: Wikipedia.
W wyniku rozdrobnienia Rusi Kijowskiej zapoczątkowanego śmiercią Jarosława Mądrego (1054), północna jej część – Księstwo Nowogrodzkie, uzyskało niezawisłość. Stolicą księstwa był największy ruski gród – Nowogród Wielki, z którym powiązane są początki państwowości ruskiej. W państwie tym szybko rozwinęła się specyficzna demokracja: zgromadzenie obywateli miasta (wiec), kupców i bojarów, wybierało najemnego władcę – księcia (mogło go też usunąć). Stąd też państwo to jest nazywane potocznie przez Rosjan Republiką Bojarską. Bojarzy i kupcy mieli znaczący wpływ na decyzje wiecu. Wybuchały też okresowo bunty spowodowane konfliktami społecznymi (1136, 1207, 1215, 1228).
Rządy Aleksandra Newskiego
Po klęsce sił rusko-połowieckich w bitwie nad Kałką (1223) Batu-chan podbił wszystkie państwa ruskie z wyjątkiem księstw połockiego, pińskiego oraz Republiki Nowogrodzkiej, która jednak zmuszona była uznać zwierzchność Mongołów i opłacać aż do końca swego istnienia trybut. Tatarzy nie przejęli bezpośrednich rządów w podbitych księstwach, zadowolili się każdorazowym zatwierdzaniem kandydata do tronu w każdym z nich.
W okresie panowania mongolskiego wodzem dużej rangi i zręcznym politykiem okazał się książę nowogrodzki Aleksander Newski z rodu Rurykowiczów. W 1236 został wybrany na księcia Nowogrodu. W tym czasie na zachodzie coraz większe zagrożenie stwarzał Zakon kawalerów mieczowych, a z północy zaczęli zagrażać Szwedzi. Aleksander Newski pokonał Szwedów w bitwie nad Newą (1240), stąd wziął się jego przydomek. W 1242 r. na zamarzniętym jeziorze Pejpus zwyciężył wojska Zakonu kawalerów mieczowych i zdobył Psków, co zapobiegło ekspansji Zakonu na ziemie ruskie. Następnie pokonał najeżdżające Nowogród wojska litewskie.
Będąc doskonałym dyplomatą, jednocześnie zawierał z Tatarami okresowe porozumienia. W 1249 r. otrzymał jarłyk na tytuł księcia kijowskiego, a w 1252 r. – wielkiego księcia włodzimierskiego. W 1257 r. odbył wraz z Tatarami ekspedycję karną do Nowogrodu, powstrzymującego się z wypłatą danin. Począwszy od 1259 r. Republika Nowogrodzka stała się częścią tzw. „iga mongolsko-tatarskiego”, systemu feudalnych zobowiązań i zależności ziem ruskich względem siebie oraz Złotej Ordy.
Tak to opisuje Wikipedia. Inaczej rozkłada akcenty Ryszard Kapuściński w swoim zbiorze reportaży Imperium (2001):
„Nowogród był w średniowieczu słynnym miastem, czymś w rodzaju Florencji czy Amsterdamu północy – dynamicznym skupiskiem handlu i rzemiosł, kwitnącym wiekami ośrodkiem wszelkich sztuk, zwłaszcza architektury sakralnej i malarstwa ikon. Istniał tu unikalny ustrój polityczny. Przez 400 lat (XI-XV wiek) Nowogród był rodzajem niezależnej samorządnej republiki feudalnej, w której najwyższą władzą był wiec ludności miejskiej i okolicznego wolnego chłopstwa. Ludność wybierała księcia, który sprawował w jej imieniu rządy i mógł być w każdej chwili odwołany. Jak na te czasy i na tę część świata były to zwyczaje niebywałe. Symbolem wolności i samodzielności tego miasta-państwa był wielki dzwon, którym zwoływano mieszkańców na wiec. Toteż kiedy Iwan III moskiewski podbił ostatecznie Nowogród w 1478 roku i nakazał ów dzwon usunąć, oznaczało to, że miasto utraciło swoją niezależność. Są historycy, którzy uważają, że był to jeden z tych dziejowych momentów, które rozstrzygnęły o kierunku, w jakim poszła Moskwa i Rosja. Nowogród był miastem demokratycznym, ludowładczym, otwartym na świat, utrzymującym kontakty z całą Europą. Moskwa była ekspansywna, przesiąknięta wpływami mongolskimi, wroga wobec Europy, wchodząca już z wolna w mroczną epokę Iwana Groźnego. Gdyby więc Rosja poszła drogą nowogrodzką, mogłaby stać się innym państwem niż to, na którego czele stanęła Moskwa. Ale stało się inaczej.”
Wielka Encyklopedia Powszechna PWN (1966) pod hasłem „Nowogród Wielki”, opierając się na radzieckich opracowaniach z lat 50-tych i 60-tych, opisuje dosyć obszernie zjawisko, jakim była Republika Nowogrodzka. Poniżej fragmenty:
Położony po obu stronach rzeki Wołchow, połączony mostem, na którym odbywały się wiece, z rozległym zespołem miejskim z kremlem arcybiskupim w centrum, grodem-rezydencją książęcą oraz kilkoma klasztorami poza obrębem murów, z licznymi przystaniami i faktoriami kupców cudzoziemskich, liczył już na początku XI wieku ok. 15 tysięcy mieszkańców, ich liczba w XIV-XV wieku sięgała 70-80 tysięcy. Nowogród Wielki stanowił ośrodek miejski o wyjątkowej koncentracji właścicieli ziemskich, którzy stąd zarządzali swymi dobrami, pośrednio lub bezpośrednio uczestnicząc w handlu, przede wszystkim produktami swych włości; kilkadziesiąt rodzin bojarskich skupiało w swoim ręku ponad połowę zagospodarowanej ziemi. Ważną rolę odgrywało kupiectwo, nastawione na handel dalekosiężny, pośredniczące w wymianie towarowej pomiędzy Europą Wschodnią a Północno-Zachodnią. Było ono ściśle powiązane z miastami hanzeatyckimi, skąd sprowadzano sukna, sól, metale i broń, ałun, konie, wina, śledzie, itp. Znaczną rolę odgrywali drobni handlarze, głównie wędrowni kramarze, skupujący i sprowadzający z odległych terenów towary eksportowe (futra, skóry, wosk, len, konopie). Wyraźnie rysował się też proces przenikania zamożnego mieszczaństwa do klasy feudalnych właścicieli ziemi. Liczna ludność rzemieślnicza produkowała na chłonny rynek miejski, zaspokajała potrzeby wsi nowogrodzkiej, pracowała też na eksport do krajów Europy Zachodniej (garbarstwo, wyprawianie futer i wstępna obróbka surowców – lnu, konopi, wosku i in.), zaopatrywała myśliwskie ludy Północy w różne wyroby żelazne. Pokaźną warstwę ludności miejskiej N.W. tworzyli różnego autoramentu luźni ludzie, stanowiący klientelę bojarów i kupców nowogrodzkich. Im głównie zawdzięczał N.W. skolonizowanie olbrzymiego terytorium. Supremacja polityczna w stosunku do rozległego zaplecza, ekspansja kolonizatorska realizowana przez możnych, ale angażująca zastępy szeregowych Nowogrodzian, wpływała na układ sił i specyfikę ustrojową N.W.
Ustrój tego miasta stanowił swoistą formę demokracji feudalnej. Najwyższym organem władzy był wiec – zgromadzenie całej wolnej ludności miejskiej i wiejskiej, na którym reprezentowana też była ludność innych ośrodków miejskich ziemi nowogrodzkiej. W praktyce władza republiki należała do bojarskiej rady panów pod przewodnictwem wybieranego przez wiec arcybiskupa. Wiec również zapraszał księcia i mógł go, co się często zdarzało, usunąć. Rola książąt sprowadzała się do funkcji naczelnego dowódcy (przy czym jego drużyna nie miała prawa przebywać w mieście) i niektórych kompetencji sądowych. Politykę księcia kontrolował wiec i wybrany przezeń posadnik. Prawa i obowiązki księcia określała za każdym razem zawierana z nim umowa (najstarsza zachowana z księciem twerskim Jarosławem z 1264 roku). Rywalizacja między książętami ruskimi o tron nowogrodzki, tradycyjne związki N.W. z innymi ziemiami Rusi rosnącą więzią gospodarczą, znajdowały odbicie w walce różnych orientacji politycznych w łonie klasy panującej N.W. o udział w rządach i podział zysków. Odwoływały się one w tej walce do szerokich rzesz społeczeństwa nowogrodzkiego w pewnym stopniu mających udział w korzyściach z eksploatacji terenów podbitych. Niekiedy, jak np. w 1418 roku, ścieranie się orientacji politycznych przeradzało się w walki o charakterze klasowym, które w latach 1421 i 1446-47 przybrały postać powstań ludowych.
Rozmach życia politycznego i gospodarczego sprzyjał rozkwitowi kultury (bogate dziejopisarstwo od XI w., architektura, rzeźba, malarstwo).
Samodzielność polityczna N.W. była możliwa w warunkach rozdrobnienia feudalnego, zaczęła jednak maleć w miarę jego przezwyciężania. W XIII wieku w N.W. zarysowała się przewaga wpływów książąt suzdalskich (potem włodzimierskich) na politykę wewnętrzną. Próby zachowania pewnej równowagi przez zapraszanie książąt z innych dzielnic częstokroć zawodziły. Przez presję gospodarczą w postaci odcięcia dowozu zboża książęta włodzimierscy zapewniali przewagę w rządach swojemu stronnictwu; między innymi przez dłuższy czas księciem nowogrodzkim był Aleksander Newski, kilkakrotnie zapraszany i usuwany. Za jego czasów udało się N.W. zwycięsko odeprzeć ekspansję szwedzką (nad rzeką Newą w 1240 roku) i krzyżacką (na Lodowym Pobojowisku w 1242 roku), co umocniło handlową i polityczną rolę N.W. wobec sąsiadów.
W XIV wieku trzy ośrodki aspirujące do roli jednoczyciela ziem ruskich (Moskwa, Twer i Wilno) konkurowały o wpływy w N.W. Utrzymywał on jednak względną niezależność dzięki okupom i zmianom orientacji. Gdy przewaga Księstwa Moskiewskiego okazała się oczywista, warstwa rządząca podjęła próbę ratowania samodzielności N.W. przez zawarcie traktatu z Kazimierzem Jagiellończykiem 1470, który respektując tradycyjny układ sił w N.W., miał mu zapewnić ochronę przed Księstwem Moskiewskim. Trwale jednak związki gospodarcze, religijne i narodowościowe, których wyrazicielem stała się opozycja promoskiewska, oraz klęska zadana oddziałom nowogrodzkim w 1471 roku przez wojska moskiewskie przesądziły sprawę. W 1478 roku Iwan III położył kres niezawisłości N.W., a dla zapobieżenia dalszym próbom separatystycznym uwięził i zmusił do rezygnacji arcybiskupa, ściął 150 przywódców i w latach osiemdziesiątych wysiedlił ponad 10 tysięcy rodzin gł. bojarskich i kupieckich, sprowadzając na ich miejsce ludność z Rusi Zaleskiej. N.W. i wszystkie należące doń ziemie weszły w skład państwa moskiewskiego. N.W. zachował swoje znaczenie gospodarcze w XVI w., do czasów zniszczenia w 1570 roku przez opriczników Iwana Groźnego, upatrującego w N.W. jednego z głównych wrogów swej władzy.
xxxxxxxx
Przedstawiłem trzy opisy Republiki Nowogrodzkiej: Wikipedii, Kapuścińskiego i Wielkiej Encyklopedii Powszechnej. Kapuścińskiego jest bardzo ogólnikowy, co wynika z natury reportażu. Tu nie ma miejsca na jakąś drobiazgową analizę. Niemniej jednak wspomina o rozwoju kultury i sztuki w republice, jako czynniku wyróżniającym ją na tle pozostałych księstw feudalnych. Wikipedia natomiast informuje o obecności Mongołów, o czym nie wspomina Wielka Encyklopedia Powszechna, której opis jest najpełniejszy i pozwala na wyobrażenie sobie, czym była ta republika.
WEP używa określenia „handel dalekosiężny”, nie chcąc użyć określenia „handel międzynarodowy”, co niemal od razu kojarzy się z Żydami. A to wskazuje, że ta warstwa kupiecka w tej republice, to byli właśnie Żydzi. Zresztą wszędzie tak było. Wspomina ona też o innej warstwie w tej republice: „Pokaźną warstwę ludności miejskiej N.W. tworzyli różnego autoramentu luźni ludzie, stanowiący klientelę bojarów i kupców nowogrodzkich. Im głównie zawdzięczał N.W. skolonizowanie olbrzymiego terytorium”. A więc byli to ludzie, którzy pełnili w Republice Nowogrodzkiej funkcję zbliżoną do tej, która przypadła w udziale konkwistadorom hiszpańskim. I pewnie tak jak ci konkwistadorzy, tak i on byli w większości Żydami. I to oni zapoczątkowali podbój Syberii.
„Supremacja polityczna w stosunku do rozległego zaplecza, ekspansja kolonizatorska realizowana przez możnych, ale angażująca zastępy szeregowych Nowogrodzian, wpływała na układ sił i specyfikę ustrojową N.W.” – Tak to ładnie zostało ujęte, ale w praktyce oznaczało to niewolnictwo dla pozostałej części ludności.
„Ustrój tego miasta stanowił swoistą formę demokracji feudalnej. Najwyższym organem władzy był wiec – zgromadzenie całej wolnej ludności miejskiej i wiejskiej, na którym reprezentowana też była ludność innych ośrodków miejskich ziemi nowogrodzkiej. W praktyce władza republiki należała do bojarskiej rady panów pod przewodnictwem wybieranego przez wiec arcybiskupa.” – Czyli zupełnie tak samo, jak obecnie w „Polsce”. Można by więc naszą obecną demokrację nazwać feudalną. Zamiast wiecu mamy wybory, zamiast rady bojarskiej – rząd, zamiast arcybiskupa – prezydenta.
Aleksander Newski był kimś w rodzaju dzisiejszego kontraktora. Podpisywał umowy i zobowiązywał się do wykonania zadania. „Będąc doskonałym dyplomatą, jednocześnie zawierał z Tatarami okresowe porozumienia. W 1249 r. otrzymał jarłyk na tytuł księcia kijowskiego, a w 1252 r. – wielkiego księcia włodzimierskiego. W 1257 r. odbył wraz z Tatarami ekspedycję karną do Nowogrodu, powstrzymującego się z wypłatą danin.” A więc do tego Nowogrodu, dla którego wcześniej pokonał Szwedów (1240) i wojska Zakonu (1242).
„Toteż kiedy Iwan III moskiewski podbił ostatecznie Nowogród w 1478 roku i nakazał ów dzwon usunąć, oznaczało to, że miasto utraciło swoją niezależność. Są historycy, którzy uważają, że był to jeden z tych dziejowych momentów, które rozstrzygnęły o kierunku, w jakim poszła Moskwa i Rosja. Nowogród był miastem demokratycznym, ludowładczym, otwartym na świat, utrzymującym kontakty z całą Europą. Moskwa była ekspansywna, przesiąknięta wpływami mongolskimi, wroga wobec Europy, wchodząca już z wolna w mroczną epokę Iwana Groźnego.”
Tak to interpretuje Kapuściński, ale nie chciał on zauważyć, że podbicie Nowogrodu nastąpiło dopiero w momencie wycofania się Mongołów. Wprawdzie Wikipedia pisze, że Republika Nowogrodzka zachowała niezależność, „jednak zmuszona była uznać zwierzchność Mongołów i opłacać aż do końca swego istnienia trybut”. Innymi słowy musiała płacić Mongołom podatki, co w praktyce oznacza zależność. Mongołowie nie ingerowali w sprawy podbitych państw. Ograniczali się do wyznaczenia księcia i pobierali podatki. W 1257 Aleksander newski odbył wraz z Tatarami ekspedycję karną do Nowogrodu, powstrzymującego się z wypłatą danin. Począwszy od 1259 r. Republika Nowogrodzka stała się częścią tzw. „iga mongolsko-tatarskiego”, systemu feudalnych zobowiązań i zależności ziem ruskich względem siebie oraz Złotej Ordy. Nie ingerowali oni w sprawy ustrojowe danego państwa, co widać na przykładzie Republiki Nowogrodzkiej. Zrobił to dopiero Iwan III po wycofaniu się Mongołów. Czy można zatem mówić, że Moskwa była przesiąknięta wpływami mongolskimi? Przecież Mongołowie od 1223 roku do 1478 roku, czyli przez 255 lat pozwalali na istnienie tej republiki. To dłużej niż istniała RON.
„W 1478 roku Iwan III położył kres niezawisłości N.W., a dla zapobieżenia dalszym próbom separatystycznym uwięził i zmusił do rezygnacji arcybiskupa, ściął 150 przywódców i w latach osiemdziesiątych wysiedlił ponad 10 tysięcy rodzin gł. bojarskich i kupieckich, sprowadzając na ich miejsce ludność z Rusi Zaleskiej.”
Jak widać na powyższym przykładzie wysiedlenia i przesiedlenia, to nie XX-wieczny wynalazek. Jest to skuteczny sposób na podporządkowanie sobie podbitego państwa i zneutralizowanie lokalnego społeczeństwa poprzez zastrzyk obcej ludności. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę Stalin, przesiedlając na ziemie poniemieckie mniejszości kresowe, co dla nich oznaczało przesiedlenie na Zachód. I w tym też celu przesiedlono po 24 lutego 2022 roku miliony Ukraińców do Polski. W ten sposób zmarginalizowano ludność, której władza nie jest pewna. Nowi przybysze, których uprzywilejowano w stosunku do ludności miejscowej, będą jej całkowicie posłuszni. Wiedział o tym nie tylko Stalin, również Iwan III.
Podsumowując, można powiedzieć, że demokracja bojarska niczym się nie różniła od naszej obecnej demokracji: „W praktyce władza republiki należała do bojarskiej rady panów pod przewodnictwem wybieranego przez wiec arcybiskupa”. Czyli wiecujący mogli tylko wybrać władzę i na tym kończyła się ich rola. Dokładnie tak samo jest obecnie.
Kiedy czyta się podręczniki historyczne lub książki, to najczęściej opisują one powstanie nowych państw jako wynik powstań czy wojen narodowowyzwoleńczych, które wybuchają spontanicznie. Żadne z nich nie wyjaśniają, skąd się biorą ci powstańcy, skąd mają pieniądze i broń. A przecież bez broni i pieniędzy nie sposób walczyć. Bardzo ciekawym przypadkiem tego zagadnienia jest sposób, w jaki Grecy wywalczyli sobie niepodległość na początku XIX wieku w 1822 roku. Artur Bojarski w książce Navarino 1827 (Bellona, 2007) zamieszcza pewne informacje, które ułatwiają odpowiedzi na postawione pytania. Pisze on m.in.:
„Turcy osmańscy podbili Półwysep Bałkański w XIV wieku, w ciągu dwustu lat stopniowo opanowując tereny byłego cesarstwa bizantyjskiego, z wyjątkiem niewielkich greckich terytoriów pozostających pod władzą Wenecjan. Egipt i północne wybrzeża Afryki zostały przyłączone do państwa otomańskiego już w pierwszej połowie XV wieku. Na tle posiadłości tureckich w Afryce, Bałkany stanowiły prawdziwą mozaikę narodowościową i religijną; zarządzanie tymi terytoriami było prawdziwą zmorą dla centralnych władz w Stambule. W XIX wieku władze ottomańskie nadal rządziły imperium w tradycyjny sposób, właściwy państwom orientalnym. Porta ottomańska (rząd osmański) była przez osobiste układy silnie powiązana z lokalnymi satrapami, takimi jak Ali Pasza w Epirze czy Muhamed Ali w Egipcie, sprawującymi w imieniu sułtana władzę na podbitych terytoriach. Na najniższym szczeblu drabiny społecznej znajdowali się muzułmańscy chłopi i chrześcijańscy poddani, finansowo utrzymujący państwo przez system płaconych przez siebie podatków i haraczy.
Poważny problem dla władzy tureckiej stanowił separatyzm albańskich bejów, rządzących swymi ziemiami pod teoretycznym zwierzchnictwem sułtana. W drugim dziesięcioleciu XIX wieku na terytoriach greckich władzę stopniowo przejmował albański muzulmanin Ali Pasza, zwany Lwem z Janiny, który panował nad greckimi ziemiami do 1822 roku. Rządził posługując się starymi osmańskimi metodami, polegającymi na wyróżnianiu pewnych elit społecznych, które mógł później, niemal jak suwerenny książę, wykorzystywać w swojej niezależnej wobec Stambułu polityce. Ali Pasza opierał się na wielkich posiadaczach ziemskich, greckich przedsiębiorcach handlowych oraz dowódcach oddziałów paramilitarnych, zwanych armatolami.
Skoro opierał się na wielkich posiadaczach ziemskich i przedsiębiorcach handlowych, to znaczy, że był od nich zależny finansowo. A stąd już łatwo wywnioskować, od kogo tak naprawdę był zależny i komu podlegały te oddziały paramilitarne.
Słabość floty osmańskiej i anarchia u greckich wybrzeży sprawiła, że rozwijał się tu na wielką skalę proceder piracki. Wewnątrz lądu, dokąd uciekali chłopi z wybrzeża, źródło anarchii stanowili różnego rodzaju zbiegowie, wyrzutki, awanturnicy i rozbójnicy, zwani kleftami. Ci młodzi ludzie uciekali w góry, by uniknąć aresztowania przez władze tureckie, a ich bandy liczyły do kilkudziesięciu członków. Ali Pasza często udzielał amnestii przywódcom band kleftów – kapitanosom, a następnie werbował ich do swojej służby, by położyli kres rozbojom w górach. Armatolowie stali się za panowania Alego w latach dwudziestych XIX wieku elitą władzy na ziemiach greckich. Istnienie tych paramilitarnych oddziałów, kontrolowanych przez Greków, umożliwiło powstanie greckich oddziałów partyzanckich. Po wybuchu powstania oddziały te stały się podstawą greckich sił zbrojnych walczących przeciw tureckiemu okupantowi.
Mam więc taką sytuację, że teoretycznie podległy sułtanowi albański muzułmanin – Ali Pasza, tworzy oddziały paramilitarne, które podlegają Grekom i które będą walczyć przeciwko władzy sułtana.
Cios zadany ottomańskiej władzy w Grecji został jednak wymierzony z zewnątrz. Pod ideologicznym wpływem rewolucji francuskiej i liberalnych powstań w Hiszpanii i Neapolu wykształceni na zachodzie Europy oraz w Rosji Grecy założyli elitarny ruch na rzecz wyzwolenia Grecji – Filiki Eteria.
Pod ideologicznym wpływem rewolucji francuskiej i liberalnych powstań w Hiszpanii i Neapolu – po nitce do kłębka.
W wyniku wojen rosyjsko-tureckich drugiej połowy XVIII wieku Rosja wyparła Turków osmańskich z Krymu i północnego wybrzeża Morza Czarnego. Rosyjska władczyni Katarzyna II nadała nowo założonym miastom bizantyjskie nazwy (Eupatoria, Sewastopol czy Odessa) oraz zaoferowała przybywającym tam Grekom dużą niezależność finansową i treny do osadnictwa. Wielu Greków skorzystało z tej oferty.
W 1814 roku trzech kupców – Athanasios Tsakalof, Emmanuel Xanthos i Nikolaos Skoufas – założyło w Odessie partię Filiki Eteria (dosłownie: Przyjacielskie Stowarzyszenie). Wiadomość o stowarzyszeniu rozprzestrzeniła się szybko na wszystkich ziemiach greckich i organizacja ta zaczęła zbierać fundusze na ewentualną walkę zbrojną o niepodległość. W tym czasie rosła pozycja bogatych greckich rodów w Konstantynopolu – fanariotów. Wkrótce zdominowali oni polityczną scenę społeczności greckiej w tym mieście i również rozpoczęli przygotowania do przyszłej walki zbrojnej. Najwybitniejszymi przedstawicielami tej partii byli Aleksandros Mawrokordatos i Aleksandros Ipsilantis.”
Natomiast Wikipedia tak opisuje Filiki Eteria:
„Filiki Eteria (dosłownie „Stowarzyszenie Przyjaciół”) – tajne greckie stowarzyszenie działające na początku XIX wieku na rzecz wyzwolenia Greków spod panowania tureckiego. Nieodwracalnie zapoczątkowało proces rozpadu imperium osmańskiego.
Filiki Eteria była jedną z licznie powstających od końca XVIII wieku heterii – tajnych stowarzyszeń. Heteria to nazwa, którą określano w starożytnej Grecji nieformalne stowarzyszenia arystokratyczne, a w Grecji nowożytnej stowarzyszenia naukowe, gospodarcze lub polityczne. Filiki Eteria została powołana w 1814 roku w rosyjskiej wówczas Odessie. Rosję postrzegano jako sojusznika greckich walk wyzwoleńczych, m.in. z uwagi na wspólne wyznanie, częste przenikanie się żywiołów greckiego i rosyjskiego i częste wojny rosyjsko-tureckie. Odessę zasiedlała liczna, dwujęzyczna ludność autochtoniczna greckiego pochodzenia i osiedlała się tu także nowa, grecka imigracja z Imperium Otomańskiego. Grecy zamieszkiwali wtedy większość wybrzeży Morza Czarnego, większą część północno-wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego i niemal wszystkie wyspy. Znaczące w swych krajach greckie społeczności pozostawały w bliskich wzajemnych kontaktach. Filiki Eteria została założona przez trzech średniozamożnych kupców i w pierwszym okresie rozwijała się dzięki atrakcyjności wolnościowej idei, bez przywództwa, gdyż nieujawnianie osób przywódców tłumaczono konspiracją. Przy szybkim wzroście zaprzysiężonych członków, w Rosji na czoło wysunął się Aleksander Ipsilantis (pochodzący z rodziny Greków fanariockich generał carski, syn hospodara Mołdawii Konstantyna Ipsilanti, zmuszonego do emigracji do Rosji). W Grecji najważniejszym animatorem spisku stał się grecko-prawosławny duchowny Grigirios Dikeos, szerzej znany jako Papaflessas. Jako Archimandryta, Papaflessas bez przeszkód, a początkowo także bez wzbudzania podejrzeń podróżował osobiście lub słał licznych duchownych między klasztorami i znaczącymi rezydencjami Peloponezu, synchronizując kolejne centra spisku.
W marcu 1821 roku wybuchło w Grecji powstanie zorganizowane przez Filiki Eterię. W jego początkowym okresie rzeczywiste kierownictwo objął Papaflessas. Wkrótce dostał się do Grecji książę Dimitris Ipsilantis, brat Aleksandrosa, oficer rosyjski wykształcony także na Zachodzie. Ipsilantisowi kilkukrotnie powierzano następnie zwierzchnie dowództwo wojskowe, choć raczej honorowe, niż rzeczywiste. W owym okresie rzeczywiste kierownictwo wojskowe raczej wypływało z narad samodzielnych ekonomicznie dowódców polowych, niż było jednoosobowe.”
Z tego opisu z Wikipedii można wywnioskować, że ci rozproszeni po wybrzeżach i wyspach Grecy, to po prostu greccy Żydzi, podobnie zapewne jak ci kupcy, którzy założyli stowarzyszenie. I nawet ci greccy wojskowi z Rosji nie byli dopuszczani do faktycznego kierowania powstaniem. Bardzo podobnie jak w Polsce, gdzie powstania wywoływali Żydzi.
Walki w Grecji trwały już 6 lat i praktycznie powstanie zakończyło się klęską Greków. Bojarski pisze:
»W czerwcu 1827 roku twierdza poddała się Turkom na korzystnych dla obrońców warunkach. Wojsko greckie mogło wyjść z bronią i innym sprzętem, a ludności cywilnej miasta pozwolono zabrać swoje osobiste rzeczy.
Tak zakończyła się ostatnia wielka epopeja greckiego powstania. Pogrom wojsk greckich i perspektywa klęski powstania sprawiły, że zapadła decyzja o podjęciu przez mocarstwa ofensywy dyplomatycznej. Sumienie europejskich rządów poruszył także fakt, że Ateny – stara kolebka europejskiej cywilizacji – wpadły w ręce tureckich barbarzyńców. Od upadku Akropolu interwencja mocarstw zachodnich i Rosji była tylko kwestią czasu.
6 lipca 1827 roku zostało zawarte w Londynie przymierze angielsko-francusko-rosyjskie tzw. Triplealliance.
Zgodnie z układem Wielka Brytania, Francja i Rosja, proponując swoją mediacje, zażądały od Turcji zawieszenia broni i rozpoczęcia rokowań z Grekami. Oficjalnie artykuły konwencji londyńskiej potwierdzały wolę mocarstw, by Grecja uzyskała autonomię w ramach państwa tureckiego. Grecy mieli otrzymać prawo kupna ziemi tureckiej, ale musieli uznać zwierzchnictwo Porty, której mieli płacić roczną daninę. W konwencji znalazł się także tajny artykuł, zaproponowany przez stronę rosyjską, mówiący o tym, że jeśli Turcy odrzucą żądania sprzymierzonych, to ci „przeprowadzą uspokojenie południowego Bałkanu, w imię ładu i spokoju, uczuć humanitarnych i religijnych oraz narażonych swoich interesów handlowych (korsarstwo i zamykanie cieśnin), siłą zbrojną”. Tajny układ rozumiano jednak jako ostateczność – żaden z sygnatariuszy (szczególnie Anglicy) nie chciał go na serio zastosować. W dniu 16 sierpnia 1827 roku posłowie mocarstw sprzymierzonych przedstawili Turcji ustalenia konwencji londyńskiej. Porta pewna swej siły, nie przyjęła propozycji sprzymierzonych do wiadomości. W dniu 31 sierpnia sułtan jeszcze raz oficjalnie odrzuci deklarację angielsko-rosyjsko-francuską, mówiąc, że Porta nigdy nie zgodzi się na mediację mocarstw na korzyść Greków i będzie broniła swych spraw własnymi siłami. Ambasadorowie mocarstw sprzymierzonych wydali więc kolejną notę, informująca o skutkach tej decyzji. Poinformowali mianowicie, że nie zrywając przyjacielskich stosunków z rządem Turcji, zmuszą wojska otomańskie do zaprzestania wrogich działań w stosunku do Grecji. Odpowiedź była jeszcze bardziej kategoryczna niż poprzednio.
Przed koalicjantami stanęła perspektywa zastosowania w praktyce tajnego artykułu konwencji londyńskiej. W Europie wyrażano entuzjazm i ulgę, że w końcu cywilizowane państwa Europy postanowiły nie patrzeć bezczynnie na grecki dramat. Prawie wszystkie gazety europejskie donosiły na pierwszych stronach, że mocarstwa postanowiły zatamować rozlanie krwi greckiej i wyprawią wspólną flotę, która zbierze się na Morzu Śródziemnym. Gazety angielskie dowodziły, że: „Usiłowania sułtana w opieraniu się potężnym mocarstwom będą bezskuteczne…”. Z drugiej jednak strony prasa brytyjska spekulowała, iż „… rząd turecki przychyli się do żądania mocarstw sprzymierzonych”. Akcentowano także pokojowy charakter misji, dowodząc, ze „celem mocarstw sprzymierzonych nie jest prowadzenie wojny, ale owszem jej odwrócenie”. Formalnie droga do interwencji była już otwarta (zgoda rządów) i mocarstwa trójprzymierza rozpoczęły przygotowania do przeprowadzenia operacji pokojowej w celu rozdzielenia walczących stron i zaprowadzenia pokoju na południowym cyplu Półwyspu Bałkańskiego.
W dniu 7 września 1827 roku admirał Codrington otrzymał z Londynu rozkaz, aby nie dopuścić okrętów muzułmańskich do Grecji, na co było już jednak za późno. Olbrzymia flotylla turecko-egipska przecięła spokojnie Morze Śródziemne i zawinęła do zatoki Navarino u południowo-zachodnich wybrzeży Peloponezu, dokąd przybiły również okręty angielskie. Wkrótce do blokujących muzułmańską flotę okrętów wojennych Codringtona dołączyła eskadra francuska De Rigniego i okręty rosyjskie admirała Heldena. Codrington, jako już dowódca połączonych flot, nie miał dobrego zdania o swoich kolegach. Admirał Heiden był według Codringtona „zwyklym oficerem marynarki i robił to, czego od niego wymagano, de Rigny popierał Egipt i nienawidził Greków, a jego postępowanie w dużej mierze było uzależnione od faktu, że wśród kadry oficerskiej we flocie egipskiej służyło wielu francuskich najemników”. Codrington doskonale pamiętał niedawne czasy wojen napoleońskich, wiedział także, że nienawiść między Rosjanami i Francuzami utrzymywała się jeszcze dwanaście lat po wielkich wojnach. Być może dlatego też brytyjski admirał umieścił swoje okręty pośrodku, aby rozdzieliły eskadry rosyjską i francuską. Obawy, że dojdzie między nimi do wymiany ognia, okazały się później na szczęście zupełnie bezpodstawne.
Zatoka Navarino to wymarzone miejsce na port i przystań dla statków płynących wzdłuż zachodnich wybrzeży Peloponezu. Ten naturalny port szerokości około pięciu kilometrów osłaniany jest od częstych w tym rejonie sztormów przez dwie wyspy: małą Pylos i dużą Sfakterię. Wejścia do portu broniły potężne forty, pamiętające czasy panowania weneckiego: Stare i Nowe Navarino, usytuowane z obu stron wejścia do zatoki.
To doskonałe miejsce na koncentrację floty było świadkiem jednej z najsłynniejszych bitew starożytności. W czasie wojny peloponezkiej między Atenami a Spartą flota ateńska okrążyła i wzięła do niewolo oddział Spartan obozujących na Sfakterii. To, że świetni, walczący zawsze do końca, żołnierze spartańscy poddali się wrogom, było dla ówczesnych obserwatorów czymś wcześniej niespotykanym. Jak się okazało, wydarzenie na zatoce Navarino, które nastąpiło 2252 lata później, również zaskoczyło świat.«
Cóż tam takiego się stało? Jasno i precyzyjnie opisuje to Mała Encyklopedia Wojskowa, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1970.
„Navarino, obecnie Pilos, zatoka na pd.-zach. wybrzeżu Peloponezu, w Grecji, osłonięta od strony morza wyspą Sfakterią.
20 X 1827 bitwa morska podczas greckiej wojny wyzwoleńczej 1821-29. Flota ang.-franc.-ros.-gr. (12 okrętów liniowych, 11 fregat i 8 mniejszych jednostek z 1275 działami; dca wiceadm. Codrington) miała wykonać demonstrację w celu zmuszenia Turków do zawieszenia broni z powstańcami gr. Podległe Codringtonowi jednostki bez walki wpłynęły do zatoki i zakotwiczyły w środku półksiężyca utworzonego przez jednostki tur.-egip. (3 okręty liniowe, 16 fregat, liczne mniejsze jednostki z 2250 działami). Z niewyjaśnionej przyczyny (zapewne prowokacyjne zabicie franc. parlamentariusza) flota Codringtona rozpoczęła ogień. Flota tur.-egip. poniosła druzgocącą klęskę, straciła 1 okręt liniowy, 12 fregat, 22 korwety, 25 mniejszych jednostek i 4000 ludzi. Straty Codringtona: 182 zabitych i 445 rannych.”
Walki na lądzie toczyły się jeszcze przez dwa lata, ale ta bitwa miała decydujący wpływ na odzyskanie przez Grecję niepodległości. Trudno tak naprawdę zrozumieć jak mogło dojść do tak wielkich strat po stronie turecko-egipskiej i tak małych po stronie mocarstw europejskich. Nie chce mi się wierzyć, że Turcy i Egipcjanie byli tak nieporadni, zwłaszcza, że wśród Egipcjan byli francuscy oficerowie najemnicy. Mieli oni prawie dwa razy więcej dział niż koalicja europejska. Poza tym u wejścia do zatoki, od strony osłaniającej ją wyspy i z drugiej strony, na lądzie, Turcy również mieli działa, których mogli użyć w trakcie walki, czyli zaatakować przeciwnika od tyłu. Jeśli tak się nie stało, to jedyne wytłumaczenie, to zwyczajna ustawka lub sabotaż, że strony dowództwa tureckiego. Z drugiej strony w bitwie pod Synopą w 1853 roku pomiędzy flotą rosyjską a osmańską podczas wojny krymskiej, Turcy ponieśli ogromne straty, a Rosjanie wyszli prawie bez szwanku. Być może flota turecka służyła tylko do przewozu armii lądowej. A jeśli tak, to po co podejmowała walkę z góry skazaną na porażkę?
W końcowej części książki autor pisze:
»W konsekwencji uznano, że konferencja państw w sprawie Grecji odbędzie się w Londynie. Tam też, pod wpływem Brytyjczyków, mocarstwa określiły terytorium nowego państwa greckiego w węższych niż wcześniej projektowano granicach (obawiano się kontroli finansowej Petersburga nad greckim rządem).
Nia graniczna według poprzednich ustaleń międzynarodowych miała przebiegać przez góry od zatoki Wolos na wschodzie do zatoki Arta na zachodzie. Po konferencji granica miała być przesunięta na południe. Na wschodzie zaczynała się w Zeitouni, trochę na północ od Termopili, i biegła przez kraj w kierunku Vrachori aż do rzeki Aspropotamos, aby połączyć się z morzem na zachód od Missolungi. Włączone zostały zatem z państwa greckiego m.in. Akarnania i Tesalia, które Grecy ostatnio zdobyli.
Te istotne ustalenia przeprowadzono w Londynie bez konsultacji ze stroną grecką, a nawet bez porozumienia z nią. Mimo to Zgromadzenie Narodowe Greków wydało dekret godzący się na to rozwiązanie. Pod wpływem ambasadora brytyjskiego „reprezentanci narodu greckiego” postanowili nie przekazywać prezydentowi uprawnień do udziału w negocjacjach; wymuszono także na nim, aby zgodził się na wprowadzenie w życie ustaleń z Londynu. Prezydent grecki Kapodistrias nie został zaproszony do żadnych negocjacji ani nawet nie był poinformowany o przebiegu rozmów w sprawach jego kraju. Grecja walcząca prawie dziesięć lat z okrutnym wrogiem i ciesząca się sympatią całego cywilizowanego świata została utworzona przez mocarstwa jako – cytując „The Annual Register” – „rzecz do przekształcania dla własnej przyjemności”.
Oręż rosyjski, wywalczywszy sobie drogę do Stambułu, okazał się bezradny wobec zdecydowanego sprzeciwu brytyjskiej dyplomacji. Politycy z Downing Street strzegli wpływów angielskich nad Bosforem, ale powrót do status quo na Bałkanach sprzed wojny rosyjsko-tureckiej (1828-1829) nie był już możliwy. Rywalizacja rosyjsko-brytyjska w tym zapalnym rejonie Europy będzie miała swoje apogeum w czasie wojny krymskiej i wojny domowej w Grecji w latach czterdziestych XIX wieku. Proces kształtowania nowożytnego państwa greckiego znajdzie swój epilog w traktacie londyńskim zawartym 3 lutego 1830 roku, kiedy to mocarstwa zgodziły się w końcu przyznać niepodległej Grecji Peloponez, środkową Grecję, cześć Tesalii i kilka wysp archipelagu greckiego.«
Jak widać na przykładzie Grecji,wielkie mocarstwa traktują małe państwa i narody instrumentalnie, nie licząc się zupełnie z ich zdaniem. W XIX wieku wielcy tego świata uznali, że na tym etapie rozwoju potrzebne są im państwa narodowe i zaczęli je tworzyć poprzez dezintegrację niektórych imperiów, jak choćby osmańskiego, austriackiego, czy hiszpańskiego w Ameryce Łacińskiej. Powstanie nowych państw poprzedzały oczywiście powstania narodowe i wojny narodowowyzwoleńcze. Wszystko to niby spontaniczne, ale dlaczego akurat mniej więcej w tym samym czasie? Trend ten jeszcze przeciągnął się na okres po I wojnie światowej, gdy powstała II RP. Oczywiście ona też powstała z woli wielkich mocarstw, a nie dlatego, że Polacy sobie to państwo wywalczyli, jak się nam wmawia. Te państwa powstawały najczęściej tak, by od razu rodzić konflikty i w tym wypadku II RP jest wzorcowym przykładem tego, jak stworzyć państwo, by było w nim jak najwięcej konfliktów narodowościowych. W przypadku Grecji też było chyba nie do końca tak, jakby sobie tego Grecy życzyli, skoro w latach czterdziestych XIX wieku, a więc w zaledwie 10 lat po zdobyciu niepodległości, wybucha tam wojna domowa. Dziś, gdy państwa narodowe spełniły swoją rolę, są one likwidowane poprzez tworzenie państw wielonarodowych.
My obecnie w Polsce doświadczamy na własnej skórze, jak instrumentalnie Amerykanie traktują Polskę. Zrobili sobie z niej zaplecze logistyczne do prowadzenia wojny na Ukrainie, a jak uznają za stosowne, to zmuszą Polaków do walki w nieswojej sprawie.
Jak zwykle w listopadzie nie da się uniknąć tematyki związanej z odzyskaniem niepodległości. To, czy święto to powinno obchodzić się w taki czy inny dzień, jest sprawą drugorzędną. Ważniejsze są inne. Warto wracać do tamtych wydarzeń, bo powtórka, jak mawiali Rzymianie, jest matką nauki. Czasem jednak przy tej powtórce może pojawić się jakieś skojarzenie, którego wcześniej nie było, a które wiele wyjaśnia z tamtych wydarzeń, wydarzeń wcześniejszych niż sam moment ogłoszenia niepodległości. Skojarzenie to pojawiło mi się po przeczytaniu fragmentu Dziennika Marii Dąbrowskiej z 1916 roku, a dotyczyło tzw. kryzysu przysięgowego i wycofania Legionów z frontu. Czy ktoś z tych ludzi, którzy wezmą udział w różnych marszach z okazji Święta Niepodległości, które to marsze są według mnie zwyczajną paranoją, czy ktoś z nich słyszał o tym kryzysie przysięgowym i jego konsekwencjach? Podejrzewam, że większość z pozostałych również o nim nie słyszała. Warto więc temat przybliżyć, szczególnie w takim momencie. Poniżej fragment wspomnianego Dziennika:
„Już pod samym Lublinem wyminął nas odkryty samochód, w którym zobaczyłam dwie znajome postacie: pułkownika Władysława Sikorskiego i dr Stanisława Kota. Jechali najwidoczniej do Lublina w celu stworzenia lub (jeżeli istniały) wzmocnienia tam placówek Departamentu Wojskowego, tak jak ja jechałam w związku z projektowaną rozbudową placówki Pierwszej Brygady. Zabawiło mnie żałośnie porównanie mojej skromnej osoby i podróży z tą wspaniałą jazdą dwu tak poczesnych osobistości.
Rozbrat między dwoma wyżej wymienionymi, jakby dziś powiedziano, ośrodkami dyspozycji polskiego działania politycznego (Departament Wojs. i Pierwsza Bryg.) stawał się coraz głębszy, co dla mnie i dla Mariana osobiście było bardzo bolesne, gdyż widzieliśmy pewne racje i pewne błędy z obu stron – jednak racje nie chciały się zejść, a błędy nie chciały się do siebie przyznać.
Po zajęciu przez Państwa Centralne całego zaboru rosyjskiego, polityka Piłsudskiego zyskała znacznie mocniejsze podstawy, gdyż większość nadającej ton życiu duchowemu inteligencji warszawskiej i warszawskich polityków sprzyjała daleko bardziej Komendantowi niż galicyjskiemu N.K.N.-owi (Naczelny Komitet Narodowy – przyp. W. L.) – czuła się w klimacie Pierwszej Brygady, z której głównymi postaciami była już dawniej zżyta – bardziej swojo.
Zarysowujące się na tym tle różnice – pominąwszy liczne szczegóły oraz grające, niestety, dużą rolę uprzedzenia dzielnicowe – przedstawiały się mniej więcej w następujący sposób. Stanowisko Piłsudskiego przy zachowaniu minimum nieuniknionej ze względów strategicznych zależności od państw centralnych było nieprzejednane w sprawie bezpośredniego dążenia do zupełnej niepodległości. W związku z tym i w wyniku załamywania się Rosji, Piłsudski uważał za konieczne natychmiastowe podjęcie przygotowań do walki także i z Niemcami, w którym to celu wstrzymał werbunek do umundurowanych i walczących na froncie szeregów, a natomiast organizował przez swych ludzi tajną Polską Organizację Wojskową, znaną pod skrótem P.O.W.
N.K.N.-iści ze swej strony, nie wyrzekając się oczywiście zupełnej niepodległości, sądzili, że zmuszeni będziemy w sposób nieunikniony przejść przez okres niepodległości ograniczonej w postaci jakiejś szeroko autonomicznej czy federacyjnej łączności z Austrią. Do tego stosując bieżącą politykę, uważali, że ani na chwilę nie wolno rezygnować z werbunku do Legionów (których tworzyła się już 3-cia brygada), będących najpoważniejszym atutem w przyszłej rozgrywce o stopień naszej samodzielności. Niezależnie zaś od tego twierdzili, (i mieli w tym słuszność) że nie powinniśmy rozprzęgać raz ustanowionych szeregów, które jako kadry polskiego wojska okażą się w przełomowej chwili nagląco potrzebne bez względu na wynik wojny, a więc także i na wypadek zwycięstwa Anglii i Francji. N.K.N.-iści rozumieli też naturalnie grozę niemiecką, ale jako przeciwwagę tego niebezpieczeństwa widzieli tylko wygrywanie antagonizmów austryacko-pruskich.”
I dalej:
„Wracając do spraw listopadowych, mnie i moich znajomych znacznie więcej od aktu 5-go listopada obchodził nowy ciężki kryzys we frontowych oddziałach Legionów. Piłsudski był już w otwartym zatargu z wojskowymi władzami austryackimi, oficerów zwalniał masowo do podziemnej roboty wojskowej, a i sam niebawem podał się do dymisji. Dowództwo nad wszystkimi oddziałami Legionów objął z ramienia wojskowości austryackiej gen. Szeptycki (później pod koniec wojny gen-gub. lubelski na miejsce v. Cucka), którego brać żołnierska przywitała okrzykami: – „Oddaj Dziadka!” (tak nazywano w wojsku Piłsudskiego). Szeptycki uchodził za przyzwoitego człowieka. Nie wiem czy on, czy inne czynniki dokazały tego, co jedynie pozostawało w tych dramatycznych okolicznościach do zrobienia – mianowicie wycofania Legionów z frontu. Miały pójść na zimowe leże do Baranowicz i Pułtuska, a więc na teren okupacji niemieckiej dotychczas dla nich niedostępny. Oficerowie Piłsudskiego, przeszli ten kryzys tak ciężko, że jeden z nich, obiecujący uczony geolog, Albin Fleszar, odebrał sobie życie za pomocą japońskiego harakiri.”
Tu jest bardzo ważna informacja, na którą wcześniej nie zwróciłem uwagi, bo nie wiedziałem wtedy tego, co teraz wiem. Pod koniec 1916 roku Legiony zostały wycofane z frontu, z jego południowego skrzydła, gdzie walczyły po stronie Austriaków. Zostały przerzucone na północ na niemiecką stronę. Nie przypadkiem. Od 1917 do 1921 istniała Ukraińska Republika Ludowa. Najwyraźniej były tam zbędne. A jak dalsze wypadki pokazały – Niemcom również.
Akt 5 listopada 1916 roku – obietnica powstania Królestwa Polskiego. 15 stycznia 1917 roku powstaje Tymczasowa Rada Stanu, powołana przez niemieckie i austro-węgierskie władze okupacyjne. Po kryzysie przysięgowym w dniu 25 lipca 1917 roku TRS wybrała Radę Regencyjną, która 11 listopada 1918 roku przekazała Piłsudskiemu władzę nad wojskiem, a 14 listopada całość władzy zwierzchniej, po czym rozwiązała się. Tak więc, czy to się komu podoba, czy – nie, to państwo polskie zaczynają tworzyć niemieckie i austriackie władze okupacyjne. Mitem jest więc, że Polacy sami sobie wywalczyli niepodległość. I nie zrobił też tego Piłsudski ze swoimi Legionami.
5 listopada 1916 roku w wyniku konferencji w Pszczynie władze niemieckie i austro-węgierskie wydały proklamację z podpisami swych generalnych gubernatorów von Beselera i Kuka, zawierającą obietnicę powstania Królestwa Polskiego, pozostającego w niesprecyzowanej „łączności z obu sprzymierzonymi mocarstwami”. W akcie tym nie określono granic przyszłej monarchii, a jej status wyrażało słowo „samodzielne”, zamiast – „niepodległe”. Dokument zawierał też sformułowania dotyczące polskiej armii.
Po bitwie pod Kościuchnówką (4-6 lipca 1916), w której I Brygada Legionów Polskich walcząca po stronie Austro-Węgier zapobiegła przerwaniu frontu przez wojska rosyjskie, generał Erich Ludendorff, generalny kwatermistrz Armii Cesarstwa Niemieckiego, napisał list do władz w Berlinie, postulując utworzenie zależnego od Niemiec państwa polskiego i zbudowanie polskiej armii. Jego zdaniem mogło to dać Niemcom zwycięstwo na froncie wschodnim.
Tymczasowa Rada Stanu, ustanowiona przez niemieckie i austro-węgierskie władze okupacyjne w Królestwie Polskim, powstała w styczniu 1917 roku. Została ona utworzona na podstawie rozporządzeń generalnych gubernatorów warszawskiego i lubelskiego z 6 grudnia 1916 roku. Inauguracja TRS odbyła się 14 stycznia 1917 roku na Zamku Królewskim w Warszawie, gdzie generalni gubernatorowie warszawski i lubelski wręczyli członkom dekrety nominacyjne. Na drugim posiedzeniu Rady, w dniu 17 stycznia, wybrano wydział wykonawczy, w skład którego wchodziło 9 osób, w tym Józef Piłsudski (Referat Wojny).
Tymczasowa Rada Stanu uchwaliła 3 lipca 1917 roku projekt tymczasowej organizacji polskich naczelnych władz państwowych, w którym zarezerwowała dla siebie uprawnienie do powołania regenta. W dniu 25 lipca, po kryzysie przysięgowym, TRS wybrała Radę Regencyjną w osobach Aleksandra Kakowskiego, Zdzisława Lubomirskiego i Wacława Niemojowskiego, a następnie złożyła na jej ręce swój mandat. W tym składzie Rada nie uzyskała akceptacji państw okupacyjnych. Ostatecznie w skald Rady Regencyjnej weszli Aleksander Kakowski, Zdzisław Lubomirski i Józef Ostrowski. 3 stycznia 1918 roku Rada wydała dekret o tymczasowej organizacji Władz Naczelnych w Królestwie Polskim.
Tak więc o składzie Rady Regencyjnej decydowali Niemcy, co jest o tyle istotne, że ta Rada przekaże 14 listopada władzę Piłsudskiemu. Istotny był też ten kryzys przysięgowy. Był on związany z odmową złożenia przysięgi na wierność Królestwu Polskiemu i dotrzymanie braterstwa broni wojskom Niemiec i Austro-Węgier do końca wojny przez żołnierzy Legionów Polskich (głównie I i III Brygady). Miał on miejsce 9 i 11 lipca 1917 roku. Piłsudski, mający największe wpływy w Legionach, zalecił legionistom, by nie składali przysięgi. Większość żołnierzy I i III Brygady demonstracyjnie uchyliła się od niej 9 lipca 1917 roku. Przysięgę złożyła tylko większość żołnierzy II Brygady, od samego początku słabo związanych z Piłsudskim (jej dowódcą był Józef Haller). Żołnierze ci zasilili „Polnische Wehrmacht”, nazwany tymczasem Polskim Korpusem Posiłkowym pod niemieckim dowództwem i rekrutowanym z poboru.
Legioniści, którzy odmówili złożenia przysięgi zostali internowani w dwóch obozach: żołnierze w obozie w Szczypiornie (tam grali w piłkę ręczną i stąd jej nazwa „szczypiorniak”), zaś oficerowie w Beniaminowie. W nocy z 21 na 22 lipca 1917 roku Józef Piłsudski i Kazimierz Sosnkowski zostali aresztowani. Po krótkim pobycie w kilku więzieniach Piłsudskiego przewieziono do Magdeburga, gdzie przebywał w ścisłej izolacji w twierdzy wojskowej. Dopiero w sierpniu 1918 roku umieszczono wraz z nim Sosnkowskiego.
To są informacje z Wikipedii, a więc powszechnie dostępne, gdyby komuś chciało się w niej poszperać. Widać wyraźnie, że motorem tych wszelkich działań destrukcyjnych był Piłsudski, ale on tylko wykonywał rozkazy Niemców. To był figurant, wykreowany przez swoich nieznanych przełożonych na bohatera narodowego i twórcę odrodzonego państwa, prawdopodobnie poziomem intelektualnym zbliżonym do poziomu Jarosława Kaczyńskiego, dla którego jest Piłsudski wzorem.
Tak więc pod koniec 1916 roku Legiony zostają wycofane z frontu, ale jeszcze wcześniej, jak pisze Dąbrowska, Piłsudski wstrzymuje werbunek do umundurowanych i walczących na froncie szeregów, a organizuje przez swoich ludzi tajną Polską Organizację Wojskową (POW). Skąd miał pieniądze i dlaczego Austriacy tolerowali, wbrew własnemu interesowi, tego typu działanie. Pewnie jakaś siła wyższa tak zarządziła.
Głównym reprezentantem nacjonalizmu ukraińskiego w XX w. była Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), powstała w 1929 roku w Wiedniu z połączenia kilku mniejszych organizacji, przede wszystkim Ukraińskiej Organizacji Wojskowej, utworzonej w 1920 roku. Według Grzegorza Motyki, historyka, nazwa organizacji nieprzypadkowo nawiązywała do nazwy Polskiej Organizacji Wojskowej, a członkowie UWO odwoływali się do polskich doświadczeń z okresu walk o niepodległość. A skoro nieprzypadkowo, to prawdopodobnie ci sami ludzie tworzyli obie organizacje. Wychodzi więc na to, że to Piłsudski lub jego ludzie utworzyli Ukraińską Organizację Wojskową.
Wątki się mnożą i przeplatają, gra jest coraz bardziej misterna, a jej cele niezrozumiałe dla ówczesnych obserwatorów, tak jak dla nas niezrozumiałe i nieznane są cele obecnej wojny na Ukrainie. W tamtym czasie, ci którzy reżyserowali ówczesne wydarzenia, uznali, że wówczas wojsko polskie było zbędne i mogło tylko przeszkodzić w realizacji zamierzonych celów. Ale jak się go pozbyć? Tu z pomocą przyszedł Piłsudski i wywołany przez niego tzw. kryzys przysięgowy. Skoro żołnierze odmówili złożenia przysięgi, to nie pozostało nic innego, jak ich internować w obozach do czasu, gdy staną się potrzebni, to znaczy do 1920 roku. Ten kryzys to niby miała być manifestacja patriotyzmu.
W tamtym czasie, w latach 1916-1918, silne i regularne wojsko polskie na froncie wschodnim było tak samo niewygodne Niemcom, jak w czasie II wojny światowej niezależne od Stalina polskie wojsko walczące na froncie wschodnim. Gdyby istniało to silne wojsko polskie na froncie wschodnim, to nie było by możliwe jego osłabienie w wyniku rewolucji bolszewickiej w Berlinie 7 listopada 1918 roku, bo wprawdzie wojsko niemieckie uległoby rozsypce, co się stało, ale zostałoby wojsko polskie. To wojsko niekoniecznie musiałoby stać tak daleko na wschodzie. Mogłoby cofnąć się do linii Curzona i strzec innych granic i być bardzo przydatnym w czasie plebiscytów na Śląsku i na Mazurach, np. zapobiec najazdowi Niemców z Niemiec zachodnich na czas głosowania. Tak się nie stało, bo w tym czasie było zajęte walką z bolszewikami i dopiero na tę wojnę zostało użyte. Polskie ziemie pozbawione ochrony, a wojsko polskie walczy o to, by mogło dojść do mordu katyńskiego i rzezi wołyńskiej.
Warto jeszcze zapoznać się z tym, co pisze o Piłsudskim Wielka Encyklopedia Powszechna PWN, W-wa 1966. A pisze m.in.:
Po wybuchu I wojny światowej skierował na Kielce (zajęte 12 VIII 1914) tzw. kadrową kampanię strzelców („kadrówka”) i – bez powodzenia – przygotowywał grunt do powstania ludności Królestwa Polskiego przeciw Rosji; z jego inspiracji powstała w tym czasie Polska Organizacja Narodowa, przeciwstawiająca się Naczelnemu Komitetowi Narodowemu w Galicji; nieudana próba odegrania samodzielnej roli politycznej skłoniła Piłsudskiego do podporządkowania się NKN-owi i rozwijania działalności w ramach Legionów Polskich; został komendantem I Brygady Legionów. W tym czasie zaczęła się kształtować legenda wokół jego osoby jako przywódcy walk niepodległościowych. Zaistniałe wówczas konflikty z Komendą Legionów (gł. z szefem sztabu kpt. W. Zagórskim i szefem Departamentu Wojskowego NKN mjr W. Sikorskim) oraz orientacja na współpracę głównie z Niemcami, a nie z Austrią, skłoniły Piłsudskiego pod koniec września 1916 do opuszczenia Legionów. Po akcie 5 listopada 1916 został członkiem Tymczasowej Rady Stanu oraz szefem jej departamentu wojskowego; 1917 przeszedł do opozycji wobec TRS i okupacyjnych władz niemieckich (domagał się utworzenia rządu polskiego) i zainicjował rozbudowę Polskiej Organizacji Wojskowej (utworzonej w sierpniu 1914 w celu prowadzenia dywersji na tyłach wojsk rosyjskich), kierując tym razem jej działalność przeciw Niemcom; jego politykę realizował Konwent Organizacji A; aresztowany przez Niemców 22 VII 1917, w związku z tzw. kryzysem przysięgowym w Legionach (lipiec 1917) został osadzony wraz z K. Sosnkowskim w twierdzy magdeburskiej, po zwolnieniu 10 XI 1918 przybył do Warszawy, gdzie następnego dnia Rada Regencyjna przekazała mu władzę wojskową, a 14 XI – władzę zwierzchnią nad krajem;
Encyklopedia wspomina o Organizacji A. – w związku z tym wypada zapoznać się z tym, co i o niej pisze:
ORGANIZACJA A, utworzona w połowie 1917 roku tajna grupa skupiająca działaczy mających duże wpływy w PPS, PSL – „Wyzwolenie”, PSL – „Piast”, Stronnictwie Niezawisłości Narodowej i Zjednoczeniu Stronnictw Demokratycznych i realizujących linię polityczną J. Piłsudskiego; odpowiednikiem wśród prawicy miała być Organizacja B. Na czele O.A. Stał Konwent; działalnością O.A. kierował, po aresztowaniu Piłsudskiego, J. Moraczewski (przewodniczący), E. Rydz-Śmigły (sprawy wojskowe) i L. Wasilewski (sekretarz); Konwent dysponował POW; 1919 O.A. znana była jako Związek Wolności.
Tu już nic nie trzeba dodawać. Tu jest po prostu opis tajnej organizacji, ale też można z tego faktu wyciągnąć wniosek, że skoro Piłsudski, za pośrednictwem swoich tajnych współpracowników, miał pod kontrolą partie polityczne, to i on był odpowiedzialny za to szerzenie się partyjniactwa i anarchię sejmową, z którymi to zjawiskami „walczył” i w tym celu dokonał zamachu stanu. Bardzo nie lubił on Polski i Polaków. Znane jest jego powiedzenie, że dla Polaków można jeszcze coś zrobić, z Polakami – nic. Wyjątkowo cyniczne bydle.
Wypada jeszcze przytoczyć, co m.in. ta encyklopedia pisze o POW:
„Polska Organizacja Wojskowa (POW), tajna organizacja powstała z inicjatywy J. Piłsudskiego w sierpniu 1914 w Warszawie, wkrótce po wybuchu I wojny światowej, ze zjednoczenia oddziałów wojskowych Związku Strzeleckiego i Polskich Drużyn Strzeleckich; działała w Królestwie Polskim, potem również w Galicji, na Ukrainie i w Rosji. POW prowadziła na tyłach wojsk rosyjskich wywiad i akcje dywersyjne; po zajęciu 1915 Królestwa Polskiego przez wojska niemieckie i austriackie, część członków POW wstąpiła do I Brygady Legionów Polskich; w połowie 1916 POW liczyła ok. 5 tys., wiosną 1917 ok. 13 tys. osób. Jeszcze pod koniec 1915, po odrzuceniu przez okupacyjne władze niemieckie i austriackie postulatu niezależności Legionów Polskich, Piłsudski wstrzymał dopływ członków POW do Legionów oraz wydał polecenie intensywnego szkolenia ich w półlegalnych szkołach i na kursach wojskowych. Akcjom podejmowanym przez POW patronował Centralny Komitet Narodowy, utworzony w grudniu 1915 z inicjatywy Piłsudskiego przez reprezentantów lewicy aktywistycznej (aktywiści). W dniu 17 I 1917 POW podporządkowała się Tymczasowej Radzie Stanu, lecz w czerwcu tegoż roku odmówiła jej dalszego poparcia, motywując to faktem, iż TRS ogłosiła werbunek do wojska nie wyłoniwszy uprzednio rządu; organizowany w lipcu tzw. kryzys przysięgowy w Legionach Polskich doprowadził do ich rozbicia, a POW przeszła ponownie do działalności konspiracyjnej, podporządkowana faktycznie kierownictwu Organizacji A. POW uczestniczyła w przejmowaniu władzy od Austriaków w Galicji, stanowiła siłę zbrojną rządu ludowego utworzonego 6/7 XI 1918 w Lublinie i brała udział (listopad) w rozbrajaniu Niemców na terenie Królestwa Polskiego. W grudniu 1918 została wcielona do Wojska Polskiego.
W lutym 1918 została utworzona w Poznaniu przez Wincentego Wierzejewskiego odrębna POW zaboru pruskiego, na którą oddziaływała również Narodowa Demokracja; POW zaboru pruskiego wysunęła hasło oderwania Wielkopolski od Niemiec, a jej członkowie wzięli udział w powstaniu wielkopolskim.
19 II 1919 (ładna data, taka przypadkowa? – przyp. W. L.) została utworzona POW Górnego Śląska; stanowiła ona główną siłę zbrojną podczas powstań śląskich.”
Widać więc wyraźnie, że w pewnym okresie POW robiła wszystko, by wojsko polskie zbyt wcześnie nie weszło do walki. Właściwy moment nadszedł w grudniu 1918, gdy, po listopadowej rewolucji, niemieccy żołnierze na wschodnim froncie masowo dezerterowali i wracali do domów. Natomiast filie poznańska i śląska, czyli tajne organizacje, wywołały powstanie wielkopolskie i powstania śląskie.
Gdybym opisał na jakimś forum internetowym, jak działał system partyjny u progu II RP i rolę Piłsudskiego w destabilizowaniu prac sejmu i poszczególnych partii, to zapewne wielu skomentowałoby to jako teorię spiskową, ale tak to opisała PRL-owska Wielka Encyklopedia Powszechna, a przynajmniej takie wnioski nasuwają się po przeczytaniu tego opisu. Przyznam, że mnie samemu trudno w to uwierzyć, że w tym świecie wszystko jest wyreżyserowane, że wojny są zaplanowane, że system partyjny i demokracja są fikcją, że historia jest totalnie zakłamana, ale im więcej czasu poświęcam na analizę tych zjawisk, tym bardziej wszystko zaczyna się układać w logiczną całość. Najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że często wcale nie trzeba mieć dostępu do jakichś tajnych archiwów. Wystarczy tylko skojarzyć pewne fakty, których nikt nie ukrywa i nie kwestionuje. Tak mało i tak dużo zarazem.
W niektórych środowiskach toczą się spory o to, kiedy powinno być obchodzone święto niepodległości. Czy 11 listopada, czy może 28 czerwca, gdy podpisano traktat wersalski? Są to spory jałowe, bo II RP to było jedno wielkie masońskie gnojowisko, które wciągnęło Polaków do wojny z daleko silniejszym przeciwnikiem, wojny, której nie można było wygrać, wojny, która unicestwiła dopiero co rodzącą się polską inteligencję i umocniła i tak już dominującą pozycję Żydów w Polsce. Naprawdę nie ma powodów, by pojawienie się II RP na mapie świata traktować jako odzyskanie przez Polaków własnego państwa. Tak przecież nie było.