Po co imperia?

Dlaczego powstawały imperia? – Takie pytanie zadał sobie Kazimierz Dziewanowski w książce Brzemię białego człowieka; Jak zbudowano Imperium Brytyjskie Oficyna Wydawnicza RYTM 1996. I starał się w niej na nie odpowiedzieć. Kazimierz Dziewanowski (1930-1998) to autor kilku książek, dziennikarz, w latach 1990-93 ambasador Polski w USA. Było on też autorem słynnego przemówienia Lecha Wałęsy w Kongresie USA w listopadzie 1989 roku. Jak sam mówił, był potomkiem Jana Dziewanowskiego, który brał udział w szarży szwoleżerów w wąwozie Somosierra. A więc Jan był sługusem Napoleona i zapewne masonem. I był nim pewnie również Kazimierz Dziewanowski. Sądzę, że warto jednak zapoznać się z jego sposobem argumentacji. Zwłaszcza obecnie, gdy dzieje się na świecie tak wiele i trudno jest zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi. Według mnie następuje przenoszenie centrum świata do Chin, a tym samym tworzenie nowego światowego mocarstwa i likwidowanie obecnego, czyli Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jest to proces długotrwały i dlatego trudno go dostrzec w przeciągu życia jednego człowieka. Dopiero gdy odwołamy się do historii i spojrzymy na to, jak powstawały i upadały poprzednie imperia, to obraz stanie się nieco bardziej klarowny, co nie znaczy, że zupełnie jasny.

W pewnym momencie Dziewanowski cytuje dwa pytania, które nurtowały Anglików. Pierwsze: jaki sens mają kolonie, jeśli się nimi nie rządzi?; drugie: jeśli z posiadania kolonii nie płyną żadne korzyści, to po co płacić za ich utrzymanie? Pierwsze wynikało z sytuacji w Kanadzie, gdzie obie prowincje, angielska i francuska, były zależne od gubernatorów. Władza wykonawcza podlegała więc ośrodkowi zamorskiemu. Drugie – ze względu na szerzące się wówczas poglądy zwolenników wolnego rynku i likwidacji wszelkich ograniczeń w handlu, w tym również dla towarów napływających do Anglii z kolonii. Poniżej analiza Dziewanowskiego.

x

Te dwa sprzeczne ze sobą pytania ujawniają istotę dylematu imperialnego – nie tylko w przypadku Wielkiej Brytanii. Na pierwsze pytanie: po co mieć kolonie, jeśli się nimi nie rządzi – ogromna większość metropolii imperialnych w dziejach odpowiada pozytywnie i jednoznacznie; należy mieć kolonie i rządzić nimi w sposób bezpośredni, wyciągając z tego maksimum zysku. Zastanówmy się jednak nad motywami, dla których „należało mieć kolonie”. Wydaje się, że badając dzieje rozmaitych imperiów, można wyróżnić co najmniej trzy główne motywy. Pierwszy: dążenie do gospodarczej eksploatacji terytoriów zależnych, czyli właśnie „wyciąganie z nich maksymalnego zysku”. Ten motyw niezwykle wyraźnie i w skrajnej postaci przejawił się w dziejach imperium hiszpańskiego, kiedy podbijało ono krainy po to, aby wydobyć z nich złoto, srebro i inne skarby. Był on również łatwo dostrzegalny w niektórych podbojach rzymskich, kiedy ogromnemu skupisku ludzkiemu w Mieście (Rzym to początkowo było miasto-państwo – przyp. W.L.), skupisku, którego duża część prowadziła żywot z gospodarczego punktu widzenia pasożytniczy – otóż gdy temu skupisku potrzebna była pszenica, oliwa, tkaniny – by odziać lud i nakarmić; a także dzikie zwierzęta i gladiatorzy – aby go zabawić i uspokoić. Motyw gospodarczy był więc pierwszym i podstawowym motywem w zdobywaniu kolonii.

Ale nie był jedynym, a czasem inne nawet go przesłaniały. I tak na przykład, studiując historię starożytnego Rzymu widzi się, że wiele rzymskich podbojów, zwłaszcza te w północnej, środkowej i południowo-zachodniej Europie, nie miało wyraźnych przyczyn gospodarczych, a bywało i tak, że okazywały się nadzwyczaj kosztowne; nie przynosząc zysków, obciążały wielkimi kosztami skarb państwa. W tym przypadku rozstrzygającym motywem było coś innego: chęć umocnienia dotychczasowych zdobyczy, ubezpieczenia granic państwa, usunięcia wiszącego nad tymi granicami niebezpieczeństwa. Ten motyw spotykamy w dziejach wszystkich imperiów, zwłaszcza – co logiczne i oczywiste – w ich okresach późniejszych, u szczytu potęgi, kiedy jest już czego bronić. Można zatem powiedzieć, że pierwszy motyw: gospodarczy, jest wczesną podnietą imperiotwórczą, drugi: wojskowo-strategiczny, podnietą okresu pełnego rozwoju. Powiedzieliśmy, że ten drugi impuls, nakazujący poszerzenie posiadłości, jest impulsem logicznym i oczywistym. Ale jest tak tylko na pierwszy rzut oka, chociaż owa logika kierowała rozumowaniem wielu najznakomitszych mężów stanu we wszystkich wielkich imperiach. W rzeczywistości jest to rodzaj błędnego koła. Ile sąsiednich krajów trzeba podbić, by uznać granice za bezpieczne? A jak postąpić z krajami jeszcze dalej położonymi, które zagrażają terenom uznanym przez nas za niezbędne dla naszego bezpieczeństwa? Jak uchronić się od zagrożeń wewnętrznych, rozmaitych buntów, powstań, rebelii? Jak chronić drogi komunikacyjne? I oto twórcy wielkiego imperium spostrzegają wreszcie, że po to, aby doprowadzić ich rozumowanie do logicznej konkluzji – trzeba podbić cały świat.

W tym momencie zaczyna się upadek imperium.

Koszta utrzymania armii, ochrony granic i dróg komunikacyjnych stopniowo przewyższają korzyści uzyskiwane z eksploatacji kolonii. Chodzi nie tylko o koszta natury finansowo-gospodarczej. Koszta społeczne i polityczne bywają czasem jeszcze większe. Podbojów można dokonywać armią niezbyt liczną, za to sprawną, dysponującą przewagą techniczną i energicznym dowództwem. Taka armia uderza w wybranym miejscu i chwili, bezwzględnością działania poraża przeciwnika. Natomiast rozrzucona na wielkich przestrzeniach armia mająca zadanie defensywne (bronić dawnych zdobyczy) i której liczebność wzrasta, a poczucie misji zanika – taka armia łatwo ulega demoralizacji. Bardziej niż wrogiem zewnętrznym poczyna interesować się tym, co dzieje się wewnątrz kraju, a zwłaszcza w metropolii; dowódcy ubiegają się o lepsze, bardziej intratne czy też ułatwiające dalszą karierę garnizony; aby to osiągnąć, poszukują protektorów w metropolii; potem z kolei inni ambitni działacze w metropolii zaczynają szukać ich poparcia. A potem… dzieje imperialnego Rzymu wyraźnie wskazują, co następuje potem. Armia włącza się do walki o władzę, ustanawia i obala cesarzy, nie dba już o wysunięte garnizony.

Na koniec przychodzą barbarzyńcy.

Posługiwanie się li tylko przykładem Rzymu byłoby jednak zbytnim uproszczeniem, chociaż The Cambridge History of the British Empire wcale się przed takimi porównaniami nie cofa. We wstępie do tomu VI, poświęconego Kanadzie, czytamy tam następujące skreślone ze śmiertelną powagą słowa: „Pragnąc inkorporować francuskich Kanadyjczyków do Imperium Brytyjskiego, nasi mężowie stanu i gubernatorzy wynaleźli środki i sposoby, przywołujące porównanie z użytymi przez Rzym w Grecji i w Galii. Ale nowoczesne zadanie było jeszcze trudniejsze od tego, z którym mieli do czynienia Cezarowie, ponieważ istniał teraz potężny wpływ religii i poczucia narodowego. W rezultacie Kanadyjczycy, przewyższając Greków i Galów swą świadomością narodową, a zatem i polityczną wytrwałością, stawiali skuteczny opór zarówno problemom asymilacji, jak i przymusu. Po prawdzie, żaden z tych środków nie był poważnie brany pod uwagę przez brytyjskich mężów stanu (…)”

Jednak mimo iż autorzy owej Historii nie cofają się przed podobnymi porównaniami, można mieć wątpliwości, czy taka analogia nie jest zbyt daleko posunięta. Pomiędzy imperium rzymskim a brytyjskim, prócz różnicy w czasie, istniała również odmienność geograficzna. Pierwsze było imperium przede wszystkim kontynentalnym, lądowym (choć sięgało również do Afryki i Bliskiego Wschodu). Drugie miało swe posiadłości rozsiane za morzami. Bardziej więc na miejscu będzie porównywanie z innymi, nowszymi imperiami kolonialnymi: portugalskim, hiszpańskim, francuskim, a także do pewnego stopnia z holenderskim, niemieckim i włoskim.

A zatem pierwszy był motyw gospodarczy, drugim była ochrona dotychczasowych zdobyczy. Bywało, że koszta drugiego przewyższały korzyści płynące z tego pierwszego. W przypadku Portugalii ciężary wynikające z konieczności ochrony wszystkiego, co na początku zdobyli portugalscy żeglarze, kupcy i zdobywcy, niebawem przewyższały możliwości metropolii. Podobne były dzieje imperium hiszpańskiego.

Bywał również i trzeci motyw, który najwyraźniej można rozróżnić w dziejach budowy imperium kolonialnego Francji, Niemiec i Włoch. Motyw najmniej logiczny, czasem ocierający się o granicę absurdu, głęboko jednak ludzki i dowodzący po raz nie wiadomo który, że człowiek – a dotyczy to również i rządów, republik, monarchii, cesarstw – działa pod wpływem niezwykle różnorodnych impulsów, niekoniecznie zgodnych z jego zasadniczymi interesami ekonomicznymi, a czasem zupełnie z nimi sprzecznych. Należy raczej powiedzieć, że ludzie działają nie tyle w rzeczywistej zgodzie ze swymi podstawowymi interesami, ile raczej w zgodzie z tym, co wydaje im się nadrzędnym interesem lub potrzebą, jedno zaś z drugim nie idzie w parze.

Takim nie gospodarczym, nie finansowym i nawet nie strategicznym motywem bywała w dziejach imperiów kolonialnych czysta chęć rozszerzenia panowania państwa czy króla, chęć umocnienia prestiżu, zwiększenia autorytetu, podkreślenia wyższości, zwielokrotnienia chwały. Francja podbijając w XIX wieku pustynne obszary północnej i północno-zachodniej Afryki, nie czyniła tego dla bezpośrednich korzyści gospodarczych, a w każdym razie nie stanowiły one głównej siły napędowej podboju. Niemcy, lokując się w Afryce czy na wyspach Pacyfiku, mieli tylko niejasne pojęcie o korzyściach ekonomicznych, jakie mogą z tego płynąć; powodowała nimi natomiast zazdrość i chęć dotrzymania kroku Wielkiej Brytanii. Włochy, gdy wdały się w walkę z Turcją o Libię, gdy obsadziły Somalię i Erytreę oraz później, gdy podbijały Abisynię, szermowały wprawdzie hasłem przestrzeni życiowej, przeludnienia Włoch i braku surowców, ale w gruncie rzeczy (dotyczy to szczególnie Włoch faszystowskich) chodziło im o ekspansję polityczną, o umocnienie autorytetu państwa, o pozyskanie szacunku wśród obcych. Przecież ani Libia, ani Erytrea nie nadawały się do masowego osadnictwa, nie dysponowały też surowcami (nikt wówczas nie słyszał o libijskiej nafcie). Nawet w Polsce nie brakowało ludzi, którzy pragnęli, by Francja przekazała nam Madagaskar, na którym jako żywo nie było żadnych poważniejszych bogactw. Byli i tacy, którzy podczas ostatniej wojny przemyśliwali o tym, by Polska przejęła kolonie odebrane Włochom – jako odszkodowanie wojenne dla naszego kraju. I cóż by zniszczona Polska robiła z Erytreą?

Trzecim motywem, spotykanym wcale nierzadko i mającym nieraz decydujące znaczenie – była więc próżność ludzka, próżność państwowa, królewska, ale i republikańska. Wystarczy przypomnieć słynne epizody z dziejów kolonialnych, które omal nie doprowadziły do wielkich wojen: incydent w Faszodzie, incydent w Agadirze… A cóż, jak nie próżność państwowa, stało się przyczyną wojny o Falklandy?

Odmianą tego motywu, który kilkakrotnie w historii wystąpił z ogromną mocą, jest dążność do podporządkowania sobie innych krajów z przyczyn religijno-ideologicznych. Najwyraźniej przejawia się ona w dziejach podbojów arabskich i tureckich oraz historii zakonu krzyżackiego, miała też swój udział w hiszpańskiej konkwiście. Istnieją również dwudziestowieczne przykłady tego rodzaju, a najnowszym są pewne hasła głoszone przez Iran Chomeiniego. Motywacja religijno-ideologiczna bywa skuteczna w pierwszym „bohaterskim” okresie podboju, wnet jednak wyczerpuje się i zostaje zastąpiona motywacją czysto imperialistyczną, to znaczy gospodarczą, a następnie wojskową. Przykład turecki jest tutaj szczególnie wymowny, podobnie jak krzyżacki.

A zatem u podstaw wszystkich wielkich imperiów kolonialnych w historii rozróżnić można trzy główne motywy: gospodarczy, strategiczny i ideologiczno-prestiżowy. Czasem splatały się one ze sobą, tworząc bogatą ideologię imperialną, w której obecne były wszystkie trzy elementy. Jednakże siła występowania poszczególnych elementów była w różnych metropoliach rozmaita. Imperium brytyjskie tym różniło się od innych (z wyjątkiem może holenderskiego), że czynnik gospodarczy, czynnik zysku, przeważał, a w każdym razie nigdy nie tracono go z oczu.

Było więc oczywiste i zrozumiałe, że w chwili gdy zorientowano się, że polityka monopolu gospodarczego i sztucznego, przymusowego zwalczania konkurencji przestaje być dla Wielkiej Brytanii korzystna, gdy angielski przemysł i finanse domagały się wprowadzenia reguł swobodnej gry, na miejsce starego, klasycznego pytania: po co mieć kolonie, jeśli się nimi nie rządzi, pojawia się nowe: po co rządzić koloniami, jeśli to przynosi ciężary, a nie daje zysku?

Mówiliśmy już, że Portugalia i Hiszpania nie znalazły rozwiązania tej kwestii i ich imperia upadły. Natomiast Wielka Brytania usilnie starała się ją rozwiązać. Znalezienie właściwej formuły nastręczało do końca wielkie trudności i znaleziono ją tylko w niektórych przypadkach. W rezultacie imperium brytyjskie również się rozpadło, ale nie tak definitywnie, jak to się stało z portugalskim. Pozostały pewne więzi, tradycje i instytucje, które sprawiły, że Brytyjska Wspólnota Narodów – a przynajmniej jej część – istnieje nadal.

Jednym z najważniejszych laboratoriów doświadczalnych była Kanada. Poprzednia próba ułożenia sobie stosunków z białymi koloniami w Ameryce zakończyła się niepowodzeniem – deklaracją Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Kanada – kraj o mniej licznej ludności, z której pokaźna część składała się z lojalistów, lepiej nadawała się do nowych eksperymentów imperialnych, natomiast sytuację komplikowało istnienie ludności francuskiej. Proces układania stosunków między Kanadą a metropolią nie przebiegał gładko. W 1837 wybuchła w okolicach Montrealu rebelia kierowana przez Francuza Papineau, w której również uczestniczyli niektórzy radykałowie pochodzenia angielskiego. Ogłosili oni republikę. Zamieszki wybuchły też w anglojęzycznej Górnej Kanadzie. Kres rebelii wkrótce położyła armia, ale był to mimo wszystko głośny sygnał alarmowy dla Londynu, który miał wszak w pamięci doświadczenia z koloniami amerykańskimi. Z wolna przed ludźmi kierującymi brytyjską polityką, a także przed opinią publiczną, zaczął się zarysowywać problem z długimi tradycjami, czy lepiej mieć dobrze prosperujących sojuszników (którym wszelako trzeba pozostawić obszerny margines swobody), czy też nędzniejszych i niej pewnych, a za to w pełni uzależnionych wasali? Myślę, że gdy chodzi o jej „białe imperium”, Anglia potrafiła znaleźć na to pytanie dalekowzroczną odpowiedź; nie potrafiła tam, gdzie głębokie różnice historyczne, kulturowe, rasowe i religijne uniemożliwiły uformowanie się głębszych więzi, powiązań trwalszych niż tylko polityczne i wojskowe.

Rezultatem rebelii roku 1837 było wysłanie do Kanady lorda Durhama, któremu rząd powierzył misję dokładnego zbadania sytuacji i zaproponowanie odpowiednich wniosków. Durham był człowiekiem niezmiernie bogatym i ustosunkowanym, którego pozycja społeczna i uzdolnienia predestynowały do najwyższych stanowisk w państwie. Jednocześnie wyznawał głęboko demokratyczne, a nawet radykalne poglądy, które utrudniały mu zrobienie kariery ( i istotnie jej nie zrobił). Oddał jednak wielkie usługi Wielkiej Brytanii i Kanadzie, a wysunąwszy po raz pierwszy pomysł nowego i nie spotykanego dotąd ukształtowania stosunków między metropolią a jedną z kolonii – otworzył nowatorską drogę ku przyszłości, czego zresztą bynajmniej nie doceniono. (…)

Durham nie domagał się bynajmniej utrzymania Kanady w dotychczasowej zależności od Wielkiej Brytanii. Wręcz przeciwnie. Raport zalecał dokonanie dwóch doniosłych posunięć, dwóch innowacji, które stały w sprzeczności z dotychczasowym systemem rządzenia i miały wpłynąć na dalsze kształtowanie się dziejów. Po pierwsze: zalecał zjednoczenie wszystkich prowincji kanadyjskich w jedno państwo. Po drugie: przekazanie (z pewnymi wyjątkami) pełnej władzy w ręce mieszkańców tego państwa. (…)

Utworzono silny rząd centralny; prowincję kanadyjską ponownie rozdzielono na dwie części – francuski Quebec i angielskie Ontario; postanowiono, że rząd federalny natychmiast przystąpi do budowy wielkiej kolei, łączącej wszystkie prowincje; przewidziano też, że do zjednoczonej Kanady przystąpią w terminie późniejszym pozostałe kolonie północnoamerykańskie.

Poważną trudność sprawiło znalezienie odpowiedniej nazwy dla nowego państwa. Postanowiono wprawdzie już na początku, że będzie się ono nazywało Kanadą. Ale jaką? Królestwem kanadyjskim? To mogłoby nasuwać myśl o odrębności królestwa kanadyjskiego od Korony Brytyjskiej, a nikt przecież nie kwestionował formalnego zwierzchnictwa brytyjskiej dynastii; ponadto – argumentowali niektórzy – byłoby to bezpośrednie wyzwanie wobec republikańsko nastrojonych Jankesów. Przedstawiciel Nowego Brunszwiku, Tilley, udał się podczas obrad na nabożeństwo do opactwa westminsterskiego i usłyszał śpiewany tam psalm siedemdziesiąty drugi, który podsunął mu nowe rozwiązanie. Stalo się ono później bardzo popularne, ale wciąż nasuwa trudności polskiemu tłumaczowi.

Tekst angielski odpowiedniego ustępu psalmu siedemdziesiątego drugiego brzmi: „He shall have dominion also from sea to sea, and from river unto the ends of the earth”. Jak łatwo się domyślić, chodzi o słowo „dominion”. I tutaj właśnie mamy trudności. Dwuwiersz ósmy (bo o ten chodzi) w tłumaczeniu księdza Wujka brzmi: „I będzie panował od morza aż do morza i od rzeki aż do krajów okręgu ziemi”. W Biblii Tysiąclecia czytamy: „I panować będzie od morza do morza, od Rzeki aż po krańce ziemi”. Czesław Miłosz tłumaczy to podobnie: „Panować będzie od morza do morza i od wielkiej rzeki po krańce ziemi”.

W moim egzemplarzu Biblii, wydanym przez Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne Warszawa 1979, dokonano przekładu z języków hebrajskiego i greckiego: „Niech panuje od morza do morza i od Rzeki aż do krańców ziemi!”

Jak widać polscy tłumacze solidarnie użyli czasownika „panować”. Jako rzeczownik brzmiałoby to więc: panowanie. Panowanie Kanady? To nie ma sensu. Jeżeli jednak odejdzie się od biblijnego znaczenia tego słowa, wówczas znajdziemy stare słowo używane jako określenie wielkiej posiadłości ziemskiej albo leśnej należącej do króla, później zaś jako wielkiej własności feudalnej należącej do pana, lecz uprawianej przez chłopów. Ale i o również nie odpowiada znaczeniu, jakie owemu słowu nadano w British North America Act. Nie odpowiadałoby to zresztą poczuciu dumy niezależnych osadników kanadyjskich. Trzeba więc uznać, że pojęcie dominium, którego użyto dla określenia nowego federacyjnego państwa kanadyjskiego, było wynalazkiem dokonanym przez Tilleya i jego współtowarzyszy, zatwierdzonym przez brytyjski parlament.

Dominium kanadyjskie, za którym poszły niebawem następne: Australia, Nowa Zelandia, Południowa Afryka. Było to nowe pojęcie, oznaczające nowy typ stosunków między metropolią a dawnymi koloniami. Stanowiło ono zarazem odpowiedź, jakiej Wielka Brytania udzieliła na owe dwa klasyczne pytania imperialne: po co mieć kolonie, jeśli się nimi nie rządzi, oraz: po co płacić na utrzymanie kolonii, jeśli nie ma z tego zysku? Był to również dowód, że w Wielkiej Brytanii nigdy nie zatryumfował czysto wojskowy sposób myślenia. Odtąd nie zamierzała ona troszczyć się o wewnętrzne sprawy kanadyjskie; zrezygnowała też z posługiwania się Kanadą do celów imperialnych. Oba kraje, związane osobą wspólnego monarchy, miały odtąd podążać równoległymi, ale osobnymi ścieżkami.

x

Tak tłumaczył nam pewien fragment rzeczywistości mason – zapewne bardzo wysokiego stopnia. Dziewanowski wyróżnia pewne motywy, które napędzały powstawanie imperiów:

  • motyw gospodarczy – imperium hiszpańskie, rzymskie
  • motyw wojskowo-strategiczny – imperium rzymskie w późniejszym okresie
  • motyw prestiżowy – imperium francuskie, niemieckie, włoskie
  • motyw religijno-ideologiczny – kraje arabskie, Turcja, zakon krzyżacki, Iran

Od tych modeli imperialnych brytyjskie, według Dziewanowskiego, wyraźnie odróżnia się. Wprawdzie motyw gospodarczy przeważał, ale Brytyjczycy potrafili znaleźć rozwiązanie, natomiast Portugalia i Hiszpania – nie. I dlatego imperia tych państw upadły. Brytyjskie również, ale nie do końca. Pozostały pewne więzi, tradycje i instytucje, które sprawiły, że Brytyjska Wspólnota Narodów istnieje nadal. Jakie to były więzi, tradycje i instytucje, o tym nie wspomina on. Dlaczego? Były to tradycje protestanckie, czyli odcinanie się od miejscowej ludności, niemieszanie się z nią. W przypadku imperium portugalskiego i hiszpańskiego podstawowym założeniem ich podboju była asymilacja miejscowej ludności i nawracanie jej na katolicyzm. Z biegiem czasu doprowadziło to do wykreowania wśród tej ludności świadomości narodowej, której ona prawdopodobnie nadal nie miała, i powstań przeciwko Madrytowi i Lizbonie. Independencia ou Morte! (Niepodległość albo śmierć) – „okrzyk znad Ipirangi” od 7 września 1822 roku jest głównym hasłem brazylijskiego dnia niepodległości. Wykrzyczał je regent Piotr. Więcej o tym w blogu Brazylia. W ciągu paru lat na początku XIX wieku wszystkie kolonie Ameryki Południowej wybiły się na niepodległość, a raczej na „niepodległość”, bo popadły w całkowitą zależność od protestanckiej Ameryki.

W przypadku imperium brytyjskiego pojawił się problem: jak doprowadzić do upadku imperium, ale tak, żeby nie upadło? I wymyślono ten numer z Kanadą i psalmem siedemdziesiątym drugim. Z Ameryką Południową uporano się w na początku XIX wieku, a kolonie w Afryce zlikwidowano w latach 60-tych XX wieku. Wtedy wszystkie państwa europejskie, łącznie z Wielką Brytanią, utraciły tam swoje kolonie. Anglia odpuściła sobie później nawet Rodezję i Afrykę Południową, bo były to kolonie kontynentalne, a więc nie stanowiące z jej punktu widzenia większej wartości. Tak więc wszystkie kraje europejskie przestały być potęgami kolonialnymi, Wielka Brytania pozostawała nadal imperium. To specyficzne imperium, bo leży ono na wyspach. Na nich leży Wielka Brytania, Australia i Nowa Zelandia. W pewnym sensie wyspą jest również Ameryka Północna, otoczona oceanami. Tylko na południu graniczy z całkowicie podległą sobie Ameryką Łacińską.

Tak więc imperium brytyjskie nadal trwa. Centrum dowodzenia jest City of London. Stany Zjednoczone, niby niezależne od Wielkiej Brytanii, realizują jej cele i terroryzują świat. Mamy więc tu do czynienia z podwójnym blefem. Najpierw stworzyła ona w Ameryce niby niezależne od niej państwo, a później pozbyła się swoich kontynentalnych koloni, by pokazać, że nie jest już mocarstwem kolonialnym.

Czy w takim razie to, z czym mamy obecnie do czynienia, to jest przenoszenie centrum świata do Chin, czy może kolejny blef? Niewątpliwie Chiny stają się centrum gospodarczym i handlowym świata, ale czy decyzyjnym? A to już inna para kaloszy.

Analiza Dziewanowskiego zawiera interesujące informacje, ale jest błędna i sprowadza czytelnika na manowce. Mason, niewątpliwie wysokiego stopnia, „zapomniał” o słoniu w składzie porcelany, czyli o imperium rosyjskim. Czy przypadkiem? Zapewne nie! Ten „słoń” nie pasował mu do koncepcji. Imperium rosyjskie jest równie trwałe jak brytyjskie. Początkowo nazywało się ono carskim, później Związkiem Radzieckim, a obecnie Federacją Rosyjską. A czymże jest federacja, jak nie imperium? Dlaczego Dziewanowski pominął to imperium? Czy dlatego, że jest ono bardzo podobne do brytyjskiego? To nie carowie byli zaangażowani bezpośrednio w podbój Syberii, podobnie jak Korona Brytyjska w tworzenie kolonii zamorskich. Jest to też imperium religijno-ideologiczne, prawosławne, tak jak brytyjskie – protestanckie. Jedno jest imperium morsko-wyspiarskim, drugie – lądowym. Oba się uzupełniają i współpracują ze sobą. Tak było w czasie II wojny światowej i tak jest obecnie w przypadku wojny na Ukrainie. Watro, by pamiętali o tym wszyscy ci, którzy tak prą do współpracy z Rosją i są zwolennikami panslawizmu.

6 thoughts on “Po co imperia?

  1. Imperia nie mają racji bytu. Imperium angielskie zmiotą z powierzchni Ziemi kolorowi przybysze, kwestią czasu jest. Wiadomym jest kim byli Potoccy. O jezuitach pozytywnie się nie wypowiem.

    Like

  2. Oczywiście że tak się stanie. Podzielą los Szwecji, Francji. Angole ,, sprzedali,, Polskę sowietom, ale i to jak potraktowani zostali nasi rodacy co walczyli o Anglie.

    Like

Leave a comment