Natura władzy

W książce Podróże do wielu odległych narodów świata – Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982 – Jonathan Swift opisuje w pewnym momencie swój pobyt na Wyspie Czarowników. Zawarte tam uwagi odnoszą się m.in. do natury władzy. Warto więc, jak sądzę, zapoznać się z nimi.

W posłowiu Juliusz Kydryński m.in. pisze:

„Nie znam drugiej książki, która w podobnie bezlitosny sposób rozprawiałaby się z całą ludzkością, z samą jej naturą i wszystkimi stworzonymi przez nią instytucjami. (…)

I dziwne, że dopiero w 1976 r., a więc w dwieście pięćdziesiąt lat od chwili ukazania się pierwszego wydania Podróży, Collin McKelvie z uniwersytetu w Dublinie podjął się wydania arcydzieła Swifta, uwzględniającego pełną korektę autorską. Wydanie to, opublikowane przez Appletree Press Ltd. w Belfaście, stało się rewelacją nawet dla czytelnika angielskiego. Otóż autor obecnego polskiego przekładu Podróży dysponował także tym wydaniem. Czytelnik polski otrzymuje zatem po raz pierwszy pełny i najbardziej autentyczny tekst Podróży Gulivera. Przekład Macieja Słomczyńskiego wypełnia dotkliwą i zawstydzającą lukę w naszej literaturze translatorskiej.”

x

Glubbdubdrib oznacza w najdokładniejszym tłumaczeniu, jakie umiem sporządzić, Wyspę Czarowników lub Magów. Jest mniej więcej trzykrotnie mniejsza niż wyspa Wight i niezwykle żyzna; a rządzi nią głowa pewnego plemienia składającego się wyłącznie z magów. (…)

Gubernator i jego rodzina obsługiwani są przez służbę domową dość osobliwego rodzaju. Dzięki swej zręczności w nekromancji ma on moc wywoływania kogo zechce spośród zmarłych i żądania od niego usług przez dwadzieścia cztery godziny, lecz nie dłużej; nie może także wywoływać tej samej osoby częściej niż raz na trzy miesiące, jeśli nie zajdą nadzwyczajne okoliczności. (…)

Zapragnąwszy ujrzeć tych starożytnych, których rozum i uczoność zyskały największa sławę, poświeciłem cały dzień na to przedsięwzięcie. Wyraziłem życzenie, aby Homer i Arystoteles pojawili się na czele wszystkich swych komentatorów; (…)

Spędziłem pięć dni na rozmowach z wielu innymi starożytnymi mędrcami. Widziałem też większość rzymskich cesarzy. Nakłoniłem Gubernatora do przywołania kucharzy Heliogabala, by przyrządzili nam obiad, lecz nie mogli okazać nazbyt wielu umiejętności, gdyż nie mieli z czego robić. Helota Agesilausa przyrządził nam garnek polewki spartańskiej, lecz nie byłem w stanie przełknąć nawet drugiej łyżki.

Sprawy osobiste zmuszały obu panów, którzy przywiedli mnie na wyspę, do opuszczenia jej po upływie następnych trzech dni. Spędziłem je na oglądaniu współczesnych zmarłych, którzy najbardziej wsławili się podczas ostatnich dwustu czy trzystu lat u nas lub w innych krajach europejskich; a będąc zagorzałym wielbicielem starych, dostojnych rodów, poprosiłem, aby Gubernator przywołał tuzin lub dwa tuziny królów wraz z ośmioma lub dziewięcioma pokoleniami ich przodków. Spotkało mnie bolesne i niespodziane rozczarowanie. Gdyż miast długiego orszaków diademów ujrzałem w pewnym rodzie dwóch skrzypków, trzech wymuskanych dworzan i włoskiego prałata; a w innych: cyrulika, opata i dwóch kardynałów. Mam nazbyt wiele uwielbienia do głów koronowanych, aby zatrzymywać się zbyt długo przy tak kruchym przedmiocie. Lecz jeśli mowa o hrabiach, markizach, książętach, lordach i im podobnych, nie miałem tylu skrupułów. I muszę wyznać, że nie bez zadowolenia odnajdywałem źródła pewnych rysów charakterystycznych dla niektórych rodów. Jasno mogłem stwierdzić, skąd wziął się w jednej rodzinie wydłużony podbródek i czemu druga tak obfitowała w łotrów podczas dwu pokoleń, a podczas dwu następnych – w głupców; czemu trzeci ród ma wodogłowie, a czwarty wydaje samych szalbierzy. Pojąłem wówczas, czemu Polydore Virgil1 powiada o pewnym wielkim domu: Nec vir fortis, nec faemina casta (Ani odważny mężczyzna, ani czysta kobieta – przyp. W.L.); a także czemu okrucieństwo, fałsz i tchórzostwo urosły jako cechy, którymi niektóre rody wyróżniają się podobnie jak tarczą herbową. Pojąłem, kto pierwszy wniósł francę w szlachetny dom, którą potomność kolejno dziedziczyła w postaci skrofulicznych wrzodów. A trudno było mi się dziwić temu wszystkiemu, widząc przecięcie linii dziedzictwa przez paziów, lokajów, służących, stangretów, kosterów, muzykantów, utracjuszy, żołdaków i rzezimieszków.

Obrzydła mi przy tym całkowicie historia nowożytna. Gdyż przebadawszy dokładnie wszystkie osobistości, które w ciągu ostatnich lat uzyskały największy rozgłos na dworach władców, odkryłem, że świat został gruntownie wprowadzony w błąd przez sprzedajnych pisarzy, którzy przypisali tchórzom największe czyny wojenne, głupcom najlepsze rady, pochlebcom prawość, rzymską cnotę zdrajcom ojczyzny, pobożność niewierzącym, skromność sodomitom, prawdomówność donosicielom. Pojąłem, jak wielu niewinnych i znakomitych ludzi zostało skazanych na śmierć lub wygnanie dzięki wpływowi ministrów na przekupnych sędziów; a także, jak wielu nicponiów wyniesionych zostało na najwyższe, najbardziej odpowiedzialne stanowiska, dające największą moc, godność i zysk; jak wielki udział w działaniach i wypadkach na dworach, w rodach i senatach mają rajfurzy, kurwy, stręczyciele, pieniacze i trefnisie. Jak niskiego mniemania nabrałem o ludzkim rozumie i uczciwości, gdy dowiedziałem się prawdy o sprężynach i przyczynach wielkich przedsięwzięć i przemian w świecie, a także o godnych wzgardy wydarzeniach, którym zawdzięczają one rozgłos.

Odkryłem przy tym łotrostwo i nieuctwo tych, którzy udają, że piszą anegdoty, czyli historie sekretne i z pomocą zatrutych pucharów wysyłają zastępy królów do grobu; odtwarzają rozmowę pomiędzy Królem i Pierwszym Ministrem, choć nie było przy niej żadnego świadka; mają klucz do otwierania umysłów i szaf ambasadorów i sekretarzy stanu; a także cierpią nieustannie, gdyż słowa ich pojęto opacznie. Odkryłem tam prawdziwe przyczyny wielu wydarzeń, które zdumiały świat, jak to kurwa może rządzić dzięki intrydze, jak intryga rządzi radą, a rada senatem. Pewien generał wyznał przede mną, że odniósł zwycięstwo jedynie dzięki tchórzostwu i nikczemnemu postępowaniu, a pewien admirał, że jedynie brak rozpoznania pomógł mu w rozbiciu nieprzyjaciela, któremu pragnął zaprzedać swą flotę. Trzej królowie oświadczyli mi, że w ciągu całego swego panowania nigdy nie obdarzyli urzędem człowieka zasłużonego, chyba że przez omyłkę lub dzięki podstępowi ministra, któremu powierzyli ów wybór; a nie uczyniliby tego także, gdyby dano im żyć ponownie; dowodzili przy tym z wielką mocą, że tron monarszy musiałby runąć nie podtrzymywany przez zepsucie, albowiem ów stanowczy, śmiały, niespokojny duch, jakim cnota umie natchnąć człowieka, jest wiekuistą przeszkodą w uszczęśliwianiu człowieka.

Ciekawość pchnęła mnie do dokładnego wypytywania o to, w jaki sposób tak wielu ludzi zdobyło wysokie godności i tytuły, a także ogromne majątki; ograniczyłem przy tym me pytania do niedawnych czasów, nie obstając jednak przy dniu dzisiejszym, gdyż nie chciałem urazić nawet cudzoziemców (a mam nadzieję, że nie muszę przekonywać Czytelnika, jakobym mówiąc o tych sprawach mógł choćby w najmniejszym stopniu mieć na myśli mój kraj rodzinny). Przywołano wielką liczbę ludzi, o których była mowa powyżej; i po wielce pobieżnym wybadaniu ich odsłonił mi się obraz tak haniebny, że nie mogę wspominać o nim bez przygnębienia. Wiarołomstwo, ucisk, przekupywanie świadków, oszustwo, stręczycielstwo i podobne słabostki znajdowały się pośród najbardziej godnych wybaczenia rzemiosł, o których wspomnieli, więc ze zrozumiałych względów wybaczyłem im to. Lecz gdy wyznali, że zawdzięczają swą wielkość lub bogactwo pederastii lub kazirodztwu, a inni – prostytuowaniu swych żon i córek; a jeszcze inni – zdradzie ojczyzny lub władcy; albo trucicielstwu połączonemu z przenicowaniem sprawiedliwości tak, aby skazano niewinnego; odkrycia te ostudziły me głębokie, wrodzone uwielbienie dla osób wysokiego stanu, co, mam nadzieję, zostanie mi wybaczone, choć winne one być traktowane przez nas, stojących niżej, z należytym ich wysokiej godności najgłębszym szacunkiem.

Często czytywałem o wielkich usługach oddawanych władcom i państwom, zapragnąłem więc ujrzeć ludzi, którzy owe usługi oddali. Gdy zapytałem o nich, odpowiedziano mi, że w żadnym ze spisów nie można ich odszukać, z wyjątkiem kilku osób, które historia ukazuje nam jako najdzikszych łotrów i zdrajców. Jeśli mowa o pozostałych, nie usłyszałem już o nich więcej. Ci pierwsi natomiast ukazali mi się wszyscy ze smutnym wejrzeniem i w najuboższych szatach. Większa ich część wyznała mi, że zmarli w nędzy i niesławie, a pozostali na szafocie lub szubienicy.

Wśród innych był tam jeden, którego dzieje wydawały mi się dość osobliwe. U boku jego stał młodzieniec liczący około osiemnastu lat. Wyznał mi, że przez wiele lat był dowódcą okrętu, a podczas bitwy morskiej pod Actium sprzyjający los pozwolił mu przebić się przez szyk nieprzyjacielski, zatopić trzy wielkie okręty wroga i pojmać czwarty, co stało się jedyną przyczyną ucieczki Antoniusza i wynikłego z niej zwycięstwa; a ów młodzieniec u jego boku, to jego jedyny syn, który zginął tam w boju. Dodał, że ufny w swe zasługi wyruszył po zakończeniu wojny do Rzymu, by prosić na dworze Augusta o przydzielenie mu większego okrętu, którego dowódca zginął. Nie bacząc jednak na jego zasługi okręt ów powierzono chłopcu, który nigdy dotąd nie widział morza, synowi wyzwoliciela, służącego jednej z kochanek królewskich. Po powrocie na własny okręt został oskarżony o zaniedbanie obowiązków i okręt ów powierzono ulubionemu paziowi Vice-Admirała Publicoli. Wówczas udał się na wieś, do ubogiej zagrody z dla od Rzymu i tam zakończył życie. Tak bardzo zaciekawiła mnie ta historia, że pragnąc poznać całą prawdę poprosiłem by wezwano Agrippę, który był admirałem podczas owej bitwy. Ukazał się on i potwierdził prawdziwość całego opowiadania, lecz z dodatkami zaszczytnymi dla kapitana, który przez skromność umniejszył lub przemilczał największą część swych zasług.

Zdziwił mnie obraz zepsucia rozrastającego się tak wysoko i tak szybko w owym cesarstwie, za sprawą tak próżno osiągniętego zbytku, co kazało mi osądzać z mniejszym zdumieniem podobne wydarzenia w innych krajach, gdzie występki wszelkiego rodzaju królowały znacznie dłużej, a cała sława wraz z łupami zagarniana była przez naczelnych wodzów, którzy, być może, mieli najmniejsze prawo do obu.

Ponieważ wszystkie wezwane osoby pojawiały się w takiej dokładnie postaci, w jakiej przebywały one na tym świecie, dało mi to przyczynę do melancholijnych rozmyślań nad tym, jak bardzo rodzaj ludzki zmarniał podczas ostatnich stu lat. Jak franca wraz z wszystkimi swymi następstwami i pod wszystkimi nazwami odmieniła każdy rys angielskiego oblicza, skróciła wzrost naszych ciał, stargała nam nerwy, doprowadziła do zwiotczenia ścięgna i mięśnie, pokryła ziemistą barwą lica i dała nam zjełczałe i obwisłe ciała.

W poniżeniu tym zapragnąłem, aby pojawili się przede wszystkim dawni wolni chłopi angielscy, tak sławni ongi z prostoty obyczajów, jadła i szat, z prawości postępowania, ducha prawdziwej wolności, męstwa i miłości do ojczyzny. Po porównaniu żywych z umarłymi nie mogłem ukryć wzruszenia na myśl, jak owe czyste, narodowe cnoty zostały za sztukę złota przełajdaczone przez ich wnuków, którzy sprzedając swe głosy i biorąc udział w oszustwach wyborczych, poznali wszystkie występki i całe zepsucie, jakiego można nauczyć się u dworu.

x

By to wszystko zrozumieć, wypada jeszcze przybliżyć epokę, w której żył Swift i osobę samego autora. W cytowanym na początku posłowiu jego autor m.in. pisze:

Przyznana w Anglii oficjalnie (za panowania królowej Anny, 1702-1714) wolność prasy przyczyniła się wprawdzie do rozwoju dziennikarstwa i publicystyki, posługującej się przeważnie pamfletem, wśród ludzi piszących świeżo jednak trwała pamięć represji, spotykających zresztą wciąż jeszcze co zuchwalszych autorów. Pamiętano, jak łatwo było narazić się na karę pręgierza (co przytrafiło się Danielowi Defoe), a nawet na obcięcie uszu i napiętnowanie (co za Karola II spotkało Williama Prynne). Nic więc dziwnego, że czcigodny dziekan katedry św. Patryka w Dublinie, Jonathan Swift, który sam wyznał Alexandrowi Pope, że pisze „to vex the world rather than divert it” („by raczej oburzać świat niż go bawić”), wolał swą znakomitą, a zagadkową książkę wydać anonimowo. I chociaż Podróże do wielu odległych narodów świata, przez Lemuela Gullivera, początkowo lekarza okrętowego, a następnie kapitana licznych okrętów stały się z miejsca wielkim sukcesem wydawniczym i czytali je wszyscy „od członków gabinetu do mieszkańców pokoju dziecinnego”, chociaż zacny abbé Desfontaines przełożył je niemal natychmiast na francuski (co prawda znacznie łagodząc oryginalny tekst), Swift wolał na razie pozostać tajemniczym „Richardem Sympsonem”, bo pod tym nazwiskiem nadesłał rękopis zdumionemu wydawcy. Nie znaczy to, żeby jego autorstwa nie rozszyfrowano i żeby pisarz nie stał się adresatem tyluż wyrazów uznania i zachwytu, ilu napaści i inwektyw. No cóż, sam ostatecznie chciał „oburzać”, co mu się w znacznej mierze udało.

Zagadkowość utworu Swifta, który obok wcześniejszego Robinsona Crusoe Defoe miał stać się najwybitniejszą powieścią angielskiego Oświecenia i jednym z największych osiągnięć literatury światowej, łączy się z tajemnicą psychiki jego twórcy. „Niełatwo pogodzić jego pogardę dla ludzkości z afektem, jakim darzył przyjaciół i jakim oni go darzyli, ani jego gorzką niechęć do kobiet z miłością, jaką wzbudził. Trudno też, biorąc pod uwagę jego życie, przyzwoite i nie obrażające panujących zasad obyczajowych, i jego prawdziwą, jeśli nawet formalną religijność, wyjaśnić napastliwość niektórych jego utworów. Zwykłe fizjologiczne zjawiska życia, napełniały go, jak się zdaje, niewytłumaczalnym przerażeniem. Wczesne lata ubóstwa pozostawiły na nim niezatarte piętno, stał się człowiekiem dumnym i zgorzkniałym. Gdyby się urodził w bogactwie i pochodził z dobrego rodu, zająłby zapewne przodujące, być może nawet decydujące stanowisko w zawiłym życiu politycznym swej epoki” (George Sampson).

Istotnie, życie polityczne epoki było zawiłe i skomplikowane, a nie mniej skomplikowane było życie samego Swifta. Pełne smutków i rozczarowań, stawiało go często wobec sytuacji przymusowych, w których przyrodzona wrażliwość młodego Jonathana była wystawiana na ciężkie próby. Anglik, urodzony w Irlandii, której początkowo nie znosił, stał się w późniejszym w życiu jej gorliwym patriotą. Satyryk i humorysta, okazał się chyba pierwszym na świecie przedstawicielem – jakbyśmy dziś powiedzieli – „czarnego” humoru, o czym świadczą – obok samych Podróży Gullivera – liczne jego wiersze i pamflety, a zwłaszcza makabryczna Skromna propozycja (A modest Proposal). Intelektualista i polityk, z pewnością powołany – jak słusznie twierdzi Sampson – do zajmowania najwybitniejszych stanowisk, z konieczności niemal wstępuje do stanu duchownego, a w nim dochodzi do godności dziekana dublińskiej katedry św. Patryka, co było zaszczytem wprawdzie, niemniej – właściwie wygnaniem. Życie towarzyskie, jakkolwiek bujne, uprawiał jednak raczej dorywczo, z okazji okresowych pobytów w Anglii, życie osobiste zaś, którego najciekawszą „dokumentacją” jest słynny Journal to Stella, pisany dla wieloletniej przyjaciółki i towarzyszki (którą być może poślubił, choć jest to nie wyjaśnioną do dziś tajemnicą), kryło jeszcze nie mniej tajemniczy i kłopotliwy epizod, związany z postacią młodziutkiej Hester Vanhomrigh, zwanej przez Swifta Vanessą. Świadectwem tego epizodu jest poemat Cadenus and Vanessa.

Na tle jego czasów życie Swifta nabiera szczególnego wyrazu. Gdy Jonathan rodzi się w Dublinie 30 listopada 1667 roku, ojciec jego nie żyje już od kilku miesięcy. Matka wraca do swych krewnych w Anglii, zostawiając syna na wychowaniu u ludzi obcych; w końcu chłopcem, pozbawionym obojga rodziców, zajmuje się najpierw stryj Godwin, a po jego śmierci znany polityk i eseista Sir William Temple (niektórzy twierdzą, że ojciec owego Temple’a był w istocie również prawdziwym ojcem Jonathana). Po latach nauki w szkole w Kilkenny i dublińskim Trinity College, Swift obejmuje w domu Temple’a (w Moor Park w pobliżu Londynu) stanowisko jakby sekretarza, rozczarowany jednak brakiem protekcji, jakiej oczekiwał, postanawia zostać duchownym. Ale pobyt w Moor Park przynosi mu niemałe korzyści i przeżycia. Bogata biblioteka Temple’a skłania go do poważniejszych studiów, ponadto w Moor Park poznaje Esther Johnson, naturalną córkę Temple’a, a swą późniejszą „Stellę” (bo dla niej właśnie będzie pisał po latach wspomniany Journal).

Jako duchowny Swift dwukrotnie otrzymuje prebendę w Irlandii, wraca jednak sporadycznie do Anglii, gdzie nawiązał liczne znajomości i przyjaźnie w kołach literackich i politycznych. Sam już spróbował swych sił jako człowiek pióra: pisywał ody w stylu Pindara (po których przeczytaniu jego kuzyn Dryden powiedział: „Kuzynie Swift, nigdy nie będziesz poetą”), napisał głośną Opowieść o beczce (Tale of a Tub), satyrę na „korupcję w religii i nauczaniu”, oraz Bitwę książek (The Battle of the Books), pamflet na temat sporu o wartości literatury starożytnej i nowoczesnej; powstałe w latach dziewięćdziesiątych XVII w., rzeczy te opublikowane zostały dopiero w r. 1704, także zresztą anonimowo.

Tymczasem w okresie restauracji Stuartów powstały w kraju dwa stronnictwa, z których jedno: torysi, byli – najogólniej biorąc – stronnikami króla, drugie zaś: whigowie2, opowiadało się raczej po stronie dysydentów kościoła anglikańskiego i londyńskich kupców. W praktyce politycznej granica poglądów jednych i drugich była zresztą dość płynna, zdarzały się wzajemne odstępstwa i kompromisy. W każdym razie Swift, początkowo przyjaciel whigów (wśród nich Addisona i Steele’a, wydawców pism „Tatler” i „Spectator”), gdy zorientował się, że stronnictwo to nie przysłuży się ani jemu samemu, ani sprawie jego kościoła, do którego był szczerze przywiązany, przeszedł do torysów, łącząc się z ich przywódcami Harleyem i Bolingbroke’em. Zaczął atakować dawnych przyjaciół w pamfletach na tematy religijne w piśmie „Examiner”. Gdy w 1713 r. otrzymał stanowisko dziekana katedry św. Patryka, zrozumiał, że do końca życia jest skazany na pobyt w Irlandii. Wrogość, z jaką odnosiła się do niego królowa Anna, zamykała mu drogę do większej kariery, a po śmierci królowej triumf whigów przesądził o jego odsunięciu od spraw publicznych.

Jednakże po latach przerwy powstają znowu jego pamflety, dowodzące żywego już uczestnictwa autora w sprawach Irlandii (m.in. Drapier’s Letters, w których pierwszy protestuje przeciwko wprowadzeniu w Irlandii miedzianych monet, bitych przez niejakiego Mr Wooda3, a w końcu owa Skromna propozycja, w której Swift pomoc dla ubogich widzi w sprzedaży ich dzieci na… mięso dla bogatych), przede wszystkim jednak – 28 października 1726 roku – ukazują się Podróże do wielu odległych narodów świata.

xxx

Rewolucja angielska z czasów Cromwella (w 1653 dochodzi do władzy) była punktem zwrotnym w dziejach Anglii i świata. W jej wyniku Żydzi mogli oficjalnie powrócić do Anglii po ich wygnaniu w roku 1290. Głównym aktem ustawodawczym parlamentu, zwołanego po zwycięstwie tej rewolucji, była ustawa o prawach (Bill of Rights, 1689); ustanowiła ona supremację parlamentu nad władzą monarszą i, wraz z ustawą o następstwie tronu (Act of Settlement, 1701), stworzyła podstawy konstytucyjne nowego ustroju. Ustanowienie pełnej odpowiedzialności ministrów przed parlamentem zmuszało monarchę do ich wyboru spośród większości parlamentarnej, wskutek czego umocnił się system dwóch partii, rywalizujących ze sobą o zdobycie większości. Zwycięstwo rewolucji i parlamentu wzmogło siłę żywiołów kapitalistycznych. W 1694 powołano Bank Angielski, mający wyłączne prawo emisji banknotów; umocniła się pozycja City londyńskiej, ciągnącej dodatkowe zyski ze stałego wzrostu zadłużenia państwa; nowych bodźców doznała polityka ekspansji morskiej i kolonialnej.

Taka była mniej więcej rzeczywistość, w której przyszło żyć i działać autorowi cytowanej powieści. Więcej o tym jak do tego doszło w blogu Król i parlament. Gdy czyta się ten fragment, to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że nic nie zmieniło się, że ludzie władzy są tak samo skorumpowani, wyzbyci wszelkich skrupułów, głupi, zawistni, mściwi i zboczeni pod względem seksualnym na wszelkie możliwe sposoby. Tego typu wynaturzenia są jakby nieodłączną cechą osobowości ludzi, którzy są wynoszeni na eksponowane stanowiska. Czy to przypadek, czy może raczej świadoma polityka tych, którzy dzierżą faktyczną władzę? Wydaje się, że to drugie.

Na końcu cytowanego fragmentu Swift, jakby z pewną nostalgią, pisze:

„W poniżeniu tym zapragnąłem, aby pojawili się przede wszystkim dawni wolni chłopi angielscy, tak sławni ongi z prostoty obyczajów, jadła i szat, z prawości postępowania, ducha prawdziwej wolności, męstwa i miłości do ojczyzny. Po porównaniu żywych z umarłymi nie mogłem ukryć wzruszenia na myśl, jak owe czyste, narodowe cnoty zostały za sztukę złota przełajdaczone przez ich wnuków, którzy sprzedając swe głosy i biorąc udział w oszustwach wyborczych, poznali wszystkie występki i całe zepsucie, jakiego można nauczyć się u dworu.’

Co więc takiego stało się, a może raczej, kto zepsuł tych ludzi? Jeśli sprzedawali się za sztukę złota, to znaczy, że sprzedawali się tym, którzy tymi sztukami złota dysponowali bez ograniczeń. Ale na tym nie skończyło się? Temu zepsuciu w sferze materialnej towarzyszyło zepsucie w sferze obyczajowej. I tym chyba można wytłumaczyć wszelkie obecne afery na tym tle w kręgach władzy. A to oznacza, że scena polityczna została szczelnie odgrodzona od tych, którzy nie poddali się tym warunkom, na jakich mogliby być dopuszczeni do najwyższych stanowisk. Zatem każde wybory to teatr dla naiwnych, wierzących w demokrację, a faktycznie jest to wybór tych, którzy już uprzednio zostali zaakceptowani przez prawdziwą władzę.

Obecnie dokonano pewnego „postępu” w stosunku do czasów Swifta, bo wszelkie aberracje w sferze obyczajowej są wprowadzane na szeroką skalę wśród mas. Wydaje się, że próby zmiany tożsamości są o wiele groźniejsze, niż zależność finansowa. Do tego dochodzi jeszcze kontrola za pomocą telefonów komórkowych, które są obecnie bardziej kieszonkowymi komputerami niż telefonami w ścisłym znaczeniu i służą one bardziej do inwigilacji właściciela takiego urządzenia, a ich funkcja komunikacyjna jest tylko dodatkiem. To dzieło tych samych, którzy w czasach Swifta psuli rdzenny naród angielski.

  1. Polydore Vergil (born c. 1470, Urbino, Urbino and Pesaro—died April 18, 1555, Urbino) was an Italian-born Humanist who wrote an English history that became required reading in schools and influenced the 16th-century English chroniclers Edward Hall and Raphael Holinshed and, through them, Shakespeare. – Britannica.

    Polydore Vergil or Virgil (Italian: Polidoro Virgili, commonly Latinised as Polydorus Vergilius; c. 1470 – 18 April 1555), widely known as Polydore Vergil of Urbino, was an Italian humanist scholar, historian, priest and diplomat, who spent much of his life in England. He is particularly remembered for his works the Proverbiorum libellus (1498), a collection of Latin proverbs; De inventoribus rerum (1499), a history of discoveries and origins; and the Anglica Historia (drafted by 1513; printed in 1534), an influential history of England. He has been dubbed the “Father of English History”. – angielska Wikipedia. ↩︎
  2. Warto objaśnić pochodzenie tych nazw, aktualnych w życiu politycznym Anglii po dzień dzisiejszy. Słowo tories – oznaczało rozbójników irlandzkich; przezwisko to, zaakceptowane z dumą przez obrzucanych nim działaczy, miało sugerować, że są oni kryptopapistami. Natomiast whigs – skrót słowa whigamores, oznaczającego grupę purytańskich chłopów z zachodniej Szkocji. (A. Maurois: Dzieje Anglii). ↩︎
  3. Za ten pamflet nałożono cenę na głowę Swifta, a chociaż w Irlandii wiedziano, kto naprawdę ukrywał się pod pseudonimem Drapier, nikt przecież autora nie wydał. ↩︎

2 thoughts on “Natura władzy

  1. Historia znana jest mało prawdziwa, historia prawdziwa jest mało znana, ponieważ jest celowo fałszowana im dalej od wydarzeń tym bardziej. Historia jest „matką” i „nauczycielką” życia, jeśli chcemy się z niej uczyć, jeśli nie chcemy, to tak jak w szkole powtarzamy tą sama klasę. W przypadku historii, powtarza się ona cyklicznie, za każdym następnym razem z większym stopniem trudności – w gorszym wydaniu, chociaż dotyka ona kolejnych pokoleń. Żyjemy obecnie w czasach, że historia może się powtórzyć, w o wiele gorszym wydaniu, z o wiele większą liczbą ofiar śmiertelnych i zniszczeń, niż kiedykolwiek w historii świata.

    Oficjalna historia to propaganda, a nie wszechstronne zgłębienie tematu. Historia nie ma na celu ustalenia prawdy, lecz stanowi wyłącznie element propagandy. Jej celem jest wspieranie obecnej klasy rządzącej lub zadowalanie narodowej próżności. Kiedy czytamy o historii naszych przodków, ich czyny opisane są jako chwalebne, czyny obcych zaś jako niegodziwe, despotyczne lub tchórzliwe. Znane jest powiedzenie, że „historia uczy, że jeszcze nikogo niczego nie nauczyła”. Jest to zapewne daleko idące uproszczenie, jednak chaos panujący w dzisiejszym świecie je potwierdza. Jaki może być zatem powód tego, że w społeczeństwie, które jest przekonane, że zrozumiało już każdy problem, podstawy historii są prawie zupełnie nieznane? Można zasugerować kilka przyczyn. Pierwszą jest to, że historyczne opracowania są ograniczone do krótkich okresów – historii własnego kraju lub też pewnego okresu historycznego, który darzymy szczególnym szacunkiem. Drugą przyczyną jest to, że nawet w analizie tych krótkich okresów przyjmowany punkt widzenia jest zdeterminowany przez naszą próżność, a nie przez obiektywność. Jeśli rozpatrujemy historię własnego kraju, długo rozpisujemy się o okresach, w których nasi przodkowie zaznawali pomyślności i sukcesów, ale szybko pomijamy ich niedociągnięcia i porażki. Nasi antenaci przedstawiani są jako patriotyczni herosi, ich wrogowie zaś – jako zachłanni imperialiści lub zdradzieccy intryganci. Jednym z najbardziej niepokojących faktów dotyczących współczesnego świata jest wysoki stopień ignorancji i nieudolności, często obserwowany u polityków, których naród powołuje do rządzenia.

    Like

    • Tak to z grubsza wygląda. Problem polega na tym, że większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy, bo ma zakodowanie to, czego ich w szkołach uczono.

      Like

Leave a comment