Ostatnio głośno zrobiło się po zabójstwie jedenastolatki przez dwunastolatkę w Jeleniej Górze. Po kraju rozeszła się informacja, że ta dziewczynka jest Ukrainką. W związku z tym MSWiA w swoim oświadczeniu zdementowało tę plotkę. Na Interii pojawił się artykuł “Stop dezinformacji”. Minister dementuje plotkę ws. zabójstwa 11-latki.
„12-latka zatrzymana w związku z zabójstwem 11-latki z Jeleniej Góry nie jest Ukrainką – potwierdziło MSWiA. To reakcja resortu na plotki pojawiające się w przestrzeni publicznej. Rzeczniczka resortu nazwała rozpowszechnianie tej wersji “świadomą dezinformacją, która żeruje na tragedii” i podsyca wrogie nastawienie między narodami.”
Co to jest dementi? Sztuczna inteligencja tak je definiuje:
Dementi (z fr. démenti) to oficjalne zaprzeczenie lub sprostowanie upublicznionych wcześniej informacji, najczęściej o charakterze politycznym, wydawane zazwyczaj przez organy państwowe, rządy lub instytucje, mające na celu zdementowanie plotek, pogłosek lub fałszywych doniesień. Słowo to oznacza też akcentowanie nieprawdziwości czegoś i bywa używane w kontekście dziennikarskim, gdzie jest oczekiwaniem na zaprzeczenie, które potwierdzi (lub obali) sensację.
Swego czasu Stanisław Michalkiewicz często cytował sentencję: „Nie wierzę w niezdementowane informacje”. Jej autorem był rosyjski polityk, książę Aleksander Gorczakow (1798-1883), minister spraw zagranicznych Imperium Rosyjskiego (1856-1882), ambasador Imperium Rosyjskiego w Cesarstwie Austriackim (1854-1855).
Jeśli zatem informacja ta została zdementowana, to znaczy, że dwunastolatka jest Ukrainką. A czy przypadkiem zamordowana 11-latka nie miała ukraińskich korzeni, czy może raczej kresowych? Czy nie zaczyna się tu wojna ukraińsko-polska? Wszak Jelenia Góra to tzw. Ziemie Odzyskane, na które przesiedlano głównie ludność z Kresów. W większości były to zapewne mniejszości kresowe i Polacy stamtąd. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że Szczecin jest największym ośrodkiem kultury ukraińskiej w Polsce, a o Wrocławiu to nawet nie warto wspominać.
Źródło: Wikipedia.
Historia zaczyna się powoli powtarzać. Gdy na krótko przed unią lubelską włączono do Korony, czyli do Królestwa Polskiego, południową część Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli województwo podlaskie, wołyńskie, bracławskie i Kijowszczyznę, co w praktyce oznaczało powstanie wspólnego państwa polsko-ukraińskiego, to, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczęły wybuchać tam antypolskie powstania. Obecnie również już mamy, choć nieoficjalnie i jeszcze nie nazwane, wspólne państwo polsko-ukraińskie, w którym dominują Ukraińcy, nadzorowani przez ukraińskich Żydów.
Problem polega na tym, że nazwanie kogoś Ukraińcem, kto czuje się Polakiem, może, w odczuciu wielu ludzi z kresowymi korzeniami, być krzywdzące. Kim zatem są Polacy? Polacy, jako naród, zostali stworzeni na Kresach w XIX wieku i tam też powstało coś, co w większości nazywamy literaturą polską, bo ona została właśnie stworzona na potrzeby tych ludzi. Wcześniej nie było narodu polskiego. Była szlachta, która wywodziła swoje pochodzenie od jakichś tam Sarmatów. Natomiast chłopi z terenów dawnej piastowskiej Polski byli niewolnikami, nie tworzyli wiec żadnego narodu. Mamy zatem ciekawy przypadek. Nie było narodu polskiego, ale był język polski. Język, który w okresie reformacji, jako język ludowy, został udoskonalony i awansował do rangi języka literackiego, a co Mikołaj Rej ogłosił Urbi et Orbi, że Polacy nie gęsi i swój język mają. Dlaczego tak późno, czyli w XVI wieku, skoro, według niektórych, Polska istnieje od tysiąca lat? To jaki język dominował przez pierwsze 500 lat istnienia państwa polskiego?
Tworzenie narodu polskiego na Kresach musiało wiązać się z jakimiś preferencjami dla tych ludzi, którzy już od pokoleń byli katolikami, a teraz trzeba było ich nauczyć języka polskiego. Jakoś należało ich zachęcić. Przywileje dla jednych oznaczały dyskryminację dla drugich. Do tego dochodziły podziały na tle wyznaniowym. I to, jak sądzę, jest przyczyną tych wszystkich antagonizmów czy wręcz nienawiści. I to jest beczka prochu, na której siedzi to niby państwo, zwane jeszcze III RP.
W przedmowie do swojej książki, Boże igrzysko Wydawnictwo Znak Kraków 1999, Norman Davies pisał:
Mimo iż Polska może uchodzić za „kraj na kółkach” – zarówno z uwagi na swoje położenie geograficzne, jak i przez wzgląd na swoje kolejne wejścia i zejścia ze sceny politycznej – to jednak, jako wspólnota kulturowa o głębokich i trwałych tradycjach, dowiodła swojej stałej pozycji na arenie europejskiej.
Na nie kończące się klęski Polaków trzeba jednak zawsze patrzeć z właściwej perspektywy. W 1797 roku państwa rozbiorowe, które ostatecznie zniszczyły dawną Rzeczpospolitą, poprzysięgły uroczyście, że nazwę „Polska” na zawsze wymażą z historycznych dokumentów. Było kilka momentów – po powstaniach z lat 1830 i 1863, a przede wszystkim podczas paktu Związku Radzieckiego z hitlerowskimi Niemcami w latach 1939-41 – kiedy wydawało się, że ta przysięga zostanie dotrzymana. Ale dziś każdy może zobaczyć na własne oczy, że Polska istnieje – zarówno duchem, jak i ciałem. Wydaje się, że ten kraj jest nierozerwalnie związany z nie kończącą się serią katastrof i kryzysów, które – w paradoksalny sposób – stają się źródłem bujnego życia. Polska znajduje się bez przerwy na krawędzi upadku. Ale jakimś sposobem zawsze udaje jej się znów stanąć na nogi, a w dziedzinach być może bardziej istotnych niż polityka i gospodarka – przeżywać okresy rozkwitu.
Mamy tu do czynienia z frazesami, które niczego nie wyjaśniają, bo jakaż to wspólnota kulturowa o głębokich i trwałych tradycjach. Co miała wspólnego Wielkopolska z Kresami? Polska znajduje się bez przerwy na krawędzi upadku, ale jakimś sposobem udaje się jej stanąć na nogi. Ale jakim to sposobem? Mocarstwa raz likwidują ją, a później wskrzeszają. Gdzie tu sens i logika? Żeby to zrozumieć i wyjaśnić sobie, co tu się tak naprawdę dzieje, trzeba odwołać się do pewnej metody wnioskowania.
Jerzy Dzik, w książce Dzieje życia na Ziemi Wydawnictwo Naukowe PWN Warszawa 2011, pisał:
Pierwszym z ograniczeń myślenia naukowego o niekwestionowanej konieczności jest brzytwa Occama (Ockhama). Jest to powszechnie znana zasada, sformułowana po raz pierwszy przez angielskiego teologa Williama of Occam, że do objaśniania rzeczywistości nie należy używać większej liczby bytów, niż jest to absolutnie konieczne.
Te byty to po prostu twierdzenia naukowe, które, gdy pojawiają się w nadmiernej ilości, niczego nie wyjaśniają, wprost przeciwnie – gmatwają obraz rzeczywistości. Tę zasadę można stosować również w polityce czy w historii. Antony Sutton w książce, Skull and bones; Tajemna elita Ameryki Wektory Wrocław 2018, pisał:
Po pierwsze, w nauce najprostsze wyjaśnienie problemu jest zawsze rozwiązaniem najbardziej zadowalającym. Natomiast w przypadku establishmentowej historii prosta odpowiedź jest zwykle krytykowana i uznawana za nazbyt uproszczoną. Krytyk sugeruje tym samym, że biedny pisarz nie odniósł się do wszystkich faktów. Innymi słowy, ucieka się do taniej zniewagi, nie zadając sobie trudu znalezienia alternatywnej odpowiedzi lub przytoczenia dodatkowych faktów.
Po drugie, znowu odnosząc się do zasad panujących w nauce, najbardziej zadowalającą odpowiedzią jest ta, którą da się zastosować do największej liczby przypadków, czyli odpowiedź najbardziej ogólna. Musisz na przykład znaleźć wyjaśnienie dwunastu wydarzeń i mamy teorię, która stanowi odpowiedź w jedenastu z tych przypadków. Tym samym jest ona bardziej zadowalająca niż teoria, którą da się zastosować jedynie w czterech lub pięciu przypadkach.
Jak zatem wyjaśnić fakt, że Polska Piastów była państwem z silną władzą królewską, zrównoważonymi stanami, czyli z silnym mieszczaństwem i wolnymi chłopami? Jak wyjaśnić fakt, że to mieszczaństwo było niemieckie; Poznań, Wrocław i Kraków były miastami niemieckimi; miasta zakładano na prawie magdeburskim, a najwybitniejsza rzeźba to ołtarz Wita Stwosza z Norymbergi? Jak wyjaśnić fakt, że Wielkie Księstwo Litewskie było zacofane, feudalne? I jak wyjaśnić fakt, że maleńka Litwa zdominowała obszar od Bałtyku po Morze Czarne? Jak wyjaśnić fakt, że mocarstwa, które dokonały rozbioru Rzeczypospolitej, po 123 latach powołały ją ponownie do życia. Jak wyjaśnić fakt rozbioru w 1939 roku? Nie tak dawno jeden z polityków AfD, odnosząc się do żądań wysuwanych przez stronę polską, dotyczących odszkodowań za mienie zniszczone przez Niemców w czasie II wojny światowej, powiedział, że w przeszłości trzy czwarte obecnego obszaru Polski należało do Niemiec. Trzy czwarte obecnego obszaru Polski to ziemie bez tzw. ściany wschodniej, czyli województw podlaskiego, lubelskiego i rzeszowskiego. Do tych ziem roszczą pretensje Ukraińcy, którzy czują się spadkobiercami Rusi Kijowskiej.
Najprostsze wyjaśnienie tego wszystkiego, o czym już pisałem w poprzednich blogach, jest takie, że to, co my nazywamy Polską Piastów, to była I Rzesza. Natomiast WKL to ziemie byłej Rusi Kijowskiej. Gdy spadkobiercy Cesarstwa Zachodniorzymskiego, czyli I Rzesza, zetknęli się ze spadkobiercami Cesarstwa Wschodniorzymskiego, a raczej Konstantynopola, czyli z Rusią Kijowską, to postanowiono w tym miejscu stworzyć strefę buforową, którą będzie można modelować w zależności od potrzeb. Z I Rzeszy wydzielono księstwa, które my nazywamy Polską Piastów. Z Rusi Kijowskiej, po jej rozpadzie dzielnicowym, wydzielono WKL. I tak połączono wodę z ogniem. Z takiego mariażu nic normalnego nie mogło powstać i nie powstało. Takie wyjaśnienie dziejów tej strefy buforowej najlepiej tłumaczy wiele z tego, co tu się działo i dzieje. Mieliśmy prezydentów Ukraińców: Kwaśniewski, Komorowski, Duda i, jak sądzę, obecny również ma te korzenie. Premier jest Niemcem. Mówienie więc o jakiejś Polsce – o której, patrząc z perspektywy dziejów, trudno powiedzieć, gdzie ona była i jest – jest nieporozumieniem. I RP nie była Polską, tylko unią Polski i WKL. II RP również była taką unią, PRL – także, ze względu na powojenne przesiedlenia ludności z terenów byłego WKL. Obecna III RP jest już w praktyce państwem ukraińskim, które nadal nazywa się Polską, a zdecydowana większość ludzi nadal wierzy, że żyje w Polsce. A więc totalny odlot.
Pozostaje jeszcze kwestia języka polskiego. W blogu Polacy nie gęsi pisałem:
Pierwszym drukiem wydanym w Polsce, w Krakowie, jest łaciński „Kalendarz na rok bieżący” (1474), pierwszy druk w języku polskim, zawierający teksty trzech podstawowych modlitw, ukazał się w 1475 r. we Wrocławiu, w łacińskich „Statutach synodalnych”, a pierwszym drukiem w języku polskim wydanym w Polsce, w Krakowie, jest tekst „Bogurodzicy” w łacińskich „Statutach Łaskiego” (1506). Wreszcie pierwszym świeckim utworem literackim w języku polskim drukowanym w Polsce jest opowieść Jana z Koszyczek pt. „Rozmowy, które miał król Salomon z Marchołtem grubym a sprośnym” (Kraków) 1521).
Wygląda więc na to, że przez 500 lat „istnienia” Polski nie było na tym obszarze języka narodowego. Był to raczej język ludowy z regionalnymi gwarami, czyli że sytuacja przypominała tę w Wielkim Księstwie Litewskim, które zamieszkiwały społeczności nie w pełni wykształcone w sensie świadomości narodowej i językowej. Jeśli tak, to znaczy, że tereny ówczesnej Polski były częścią I Rzeszy. Kraków przez długi czas był miastem niemieckim, do którego przyjechał Wit Stwosz, by wyrzeźbić piękny ołtarz. Piastowie byli niemieckimi wasalami. Czy mówili po niemiecku, czy po łacinie, jak większość elit zamieszkujących ten teren? Jeśli dzieło Modrzewskiego zostało przetłumaczone na polski przez Bazylika, to znaczy, że on sam nie znał tego języka.
Zatem polski język literacki to dzieło reformacji. Dlaczego dopiero wtedy zaczęto go rozwijać? Czy nie dlatego, że w planach była unia realna z WKL? Z jednej strony zrównano w standardach ekonomicznych ziemie polskie z ziemiami WKL, z drugiej – postanowiono, że to „Polacy” mają zdominować nowe państwo pod względem kulturowym, a pierwszym i podstawowym wyznacznikiem każdej kultury jest język. Ówczesne elity „polskie” przeszły gruntowne przeszkolenie na Zachodzie i stamtąd zapewne wyszedł pomysł unowocześnienia języka polskiego. Przygotowano gramatyków i lingwistów. Oni zapewne posiłkowali się językiem niemieckim przy wzbogacaniu słownictwa polskiego. Każdy, kto choć trochę uczył się języka niemieckiego wie, że jest w nim całkiem sporo słów, które są podobne do polskich.
x
Podobieństwo to nie sprowadza się tylko do słów, ale również do niektórych zagadnień gramatycznych, a ściślej mówiąc, do składni. Mamy takie zdanie:
Er/sieht/heute/auf den Tischen/die Bücher. - On widzi dziś na stołach książki. Heute/sieht/er/auf den Tischen/die Bücher. - Dziś widzi on na stołach książki. Auf den Tischen/sieht/er/heute/die Bücher. - Na stołach widzi on dziś książki. Die Bücher/sieht/er/heute/auf den Tischen. - Książki widzi on dziś na stołach.
W pierwszym zdaniu jego części występują w następującej kolejności: 1) podmiot, 2) orzeczenie zasadnicze (czasownik w formie osobowej), 3) okolicznik czasu, 4) okolicznik miejsca, 5) dopełnienie. W kolejnych zdaniach te same części zdania zmieniają swoje miejsca. Jedna część pozostaje jednak zawsze na tym samym miejscu. Jest to czasownik w formie osobowej, który zawsze stoi na drugim miejscu.
W ten sposób dochodzimy do głównej zasady szyku wyrazów w zdaniu pojedynczym oznajmującym. Po dalszej uważnej obserwacji stwierdzić możemy jeszcze inne zasady. Ująć je można wraz z zasadą pierwszą w następującym zestawieniu:
1. W zadaniu pojedynczym oznajmującym orzeczenie zasadnicze (czasownik w formie osobowej - sieht) znajduje się zawsze na drugim miejscu. 2. Podmiot (er) stoi na pierwszym (pierwsze zdanie) albo na trzecim (pozostałe zdania) miejscu. 3. Dopełnienie (Bücher) stoi zazwyczaj na końcu zdania (pierwsze, drugie i trzecie zdanie). 4. Na pierwszym miejscu może stać każda część zdania z wyjątkiem orzeczenia zasadniczego. 5. Jeśli okolicznik miejsca i czasu stoją bezpośrednio obok siebie (kursywa w polskich zdaniach), to okolicznik czasu wyprzedza okolicznik miejsca. Źródło: Antoni Nikiel Język niemiecki dla początkujących Wiedza Powszechna Warszawa 1974.
Jak więc widać, w tym pozornym chaosie jest porządek. W języku polskim nie ma aż tak ścisłych zasad, ale podobieństwo jest widoczne. Czy zatem ci, którzy w czasach reformacji modernizowali język polski, nie przyłożyli się zbytnio do swej pracy, czy może pośpiech ich obligował? Wszak do unii z WKL było coraz bliżej. Kto wie...?
Czy znowu zbliżamy się do kolejnego etapu, w którym znowu nastąpi zmiana granic państwa, a więc jego przesunięcie? Białoruś zwalnia 123 więźniów politycznych z różnych państw w ramach umowy z USA. Polski resort spraw zagranicznych poinformował, że wśród zwolnionych nie ma Andrzeja Poczobuta. Tomasz Piekielnik w swoim dzisiejszym komentarzu od 12.50 mówi:
Z jakichś powodów Andrzej Poczobut odmówił tak naprawdę uwolnienia. Dlaczego odmówił napisania prośby do Aleksandra Łukaszenki? Być może propozycja uwolnienia konkretnych osób była wcześniej wystosowana przez ministra, była wcześniej konsultowana pomiędzy, no właśnie, władzami Białorusi i odpowiednich państw, których obywatele zostali zwolnieni. Być może w ślad za tym idą jakieś, jak to w polityce, jakieś wzajemne ustępstwa, jakieś „targi”. I coś mi podpowiada, że Polska otrzymała wyznaczoną rolę przez Usrael, przez żydostwo, które chce tutaj zorganizować, jak już widzimy czas jakiś, co najmniej Polin, a tak naprawdę Ukropolin. Te wytyczne wyznaczone dla Polski, według mojej opinii, polegają na utrzymaniu kursu kolizyjnego. I to napawa mnie, muszę powiedzieć, obawami o przyszłość Polski w obszarze zarówno uwikłania Polski w wojnę, w obszarze zarówno rozwarstwienia narodowego w Polsce, czyli rozbioru Rzeczypospolitej, ale zanim dojdzie do rozbioru poprzez przesuwanie granic, być może dojdzie do tego, co ktoś nazwie rozwiązaniem dwupaństwowym, a może trójpaństwowym na obszarze Polski. Może to się będzie inaczej odbywać.
x
Piekielnik sugeruje więc, że może dojść nie tylko do połączenia z zachodnią częścią Ukrainy, ale również z zachodnią częścią Białorusi, co w praktyce będzie oznaczać odtworzenie I RP. Pisałem o tym już od początku wojny na Ukrainie w lutym 2022 roku w blogu Finis Ucrainae. O tym wszystkim decydować będą Niemcy i Rosja. A tęsknota Żydów za rajem, jakim była dla nich I RP, nie jest tu bez znaczenia.
A więc mamy koalicję chętnych. Czy rzeczywiście Anglia, Francja i Niemcy są tak chętne do walki z Rosją? I czy te państwa mają obecnie jakiś powód, by ją atakować? Zagrożenie rosyjskie jest mocno przesadzone. Wojna toczy się od prawie czterech lat na dalekim wschodzie Ukrainy i praktycznie cały czas w tym samym miejscu. Cztery lata trwała pierwsza wojna światowa. Czy mamy zatem do czynienia z tym co Francuzi nazwali „Drȏle de guerre”, czyli dziwną wojną? Bardziej adekwatną nazwą tej wojny jest niemieckie określenie „Sitzkrieg”, czyli wojna na siedząco. Natomiast po angielsku to „Phoney War”, czyli fałszywa, sztuczna wojna.
Gdy spojrzymy na to zagadnienie w szerszym, historycznym kontekście, to okaże się, że w poprzednich wojnach zawsze chodziło o coś innego, niż głosiła oficjalna propaganda. I tak jest w przypadku wojny na Ukrainie. Francja i Niemcy napadały na Rosję, natomiast Anglia w obu tych przypadkach popierała ją. Napoleon, jak wiadomo, zaatakował Moskwę, chociaż wówczas to Sankt Petersburg był stolicą Rosji, jej najważniejszym portem handlowym i wojennym. Dotarcie do niego było też o wiele łatwiejsze i bezpieczniejsze, bo droga wiodła wzdłuż wybrzeża Bałtyku, a więc przez tereny, które zamieszkiwała ludność nierosyjska. Blokada Sankt Petersburga, jako największego i najważniejszego w sensie gospodarczym miasta Rosji, szybo doprowadziłaby Rosję do ruiny gospodarczej, a co za tym idzie i do klęski. Jednak plan był inny, bo wcale nie chodziło o pokonanie Rosji, którą niby Napoleon chciał ukarać za wymianę handlową z Anglią. Chodziło raczej o zaszczepienie tam idei rewolucji francuskiej, co sto lat później doprowadziło do rewolucji październikowej.
Napoleon stworzył Księstwo Warszawskie z ziem drugiego i trzeciego zaboru pruskiego w celu pozyskania rekruta na wojnę z Rosją. Po kongresie wiedeńskim z ziem tych, z wyjątkiem Wielkopolski i Krakowa, utworzono marionetkowe Królestwo Polskie podległe Rosji. Dla Rzeszy była to strefa wolnocłowa, stworzona do handlu z Rosją. Łódź była całkowicie uzależniona od rynku rosyjskiego. W 1916 roku ziemie tego królestwa, zajęte przez Niemców, stały się podstawą do stworzenia nowego państwa, czyli II RP. Bez zaangażowania Niemiec i Austrii nie byłoby II RP.
Nazistowskie Niemcy zaatakowały Związek Radziecki 22 czerwca 1941 roku, a pod koniec lipca Armia Czerwona była już w rozsypce, droga na Moskwę wolna, ale Hitler doszedł w tym momencie do wniosku, że złoża na Ukrainie są ważniejsze i wojska spod Moskwy skierował na Ukrainę. Gdy później powrócił, pod koniec września, to było za późno. Najpierw zaczęły się w październiku potężne ulewy, które trwały nieprzerwanie ponad miesiąc, co uniemożliwiło ofensywę. Zresztą podobne ulewy były przyczyną przegranej husarii Rzeczypospolitej pod Żółtymi Wodami, czy gdzieś tam. Natomiast później zaczęły się siarczyste mrozy. Niemcy w czasie blokady Leningradu nie oszczędzali nikogo i niczego, z jednym wszakże wyjątkiem, nie bombardowali Ermitażu. Zwykłych ludzi można było mordować, a dzieł sztuki już nie.
Zanim Hitler zaatakował Związek Radziecki, to uderzył na Wielką Brytanię. Admirał Erich Raeder nie był w stanie przekonać go, że żeby pokonać Imperium Brytyjskie, to trzeba uderzyć w jego najsłabszy punkt, a była nim strefa Kanału Sueskiego. Nie było tam wtedy wojsk angielskich. Później, gdy już się zdecydował, to była to przysłowiowa musztarda po obiedzie, bo już pojawiły się tam wojska imperialne. Czy zatem Hitler był taki głupi? Nie! Po prostu wykonywał polecenia swoich nieznanych przełożonych, podobnie jak wcześniej Napoleon.
W 1939 roku mamy do czynienia z pierwszą koalicją chętnych, czyli z koalicją Francji i Anglii, które wyraziły gotowość przyjścia Rzeczypospolitej z pomocą, gdy zostanie zaatakowana przez Niemcy. Po co to było? Gdyby nie było deklaracji z ich strony, to trudno byłoby przekonać społeczeństwo o konieczności podjęcia walki z daleko potężniejszym wrogiem. Rozsądek nakazywał poddanie się. Natomiast w sytuacji, gdy są gwarancje francuskie i brytyjskie, co oznacza, że przyjdą z pomocą i uderzą od zachodu, to zupełnie to zmienia postać rzeczy. Niemcy muszą część swojego wojska przerzucić na zachód i obrona Rzeczypospolitej nabiera sensu. Problem jednak polegał na tym, żeby wciągnąć wojsko polskie do walki z Niemcami. Anglia i Francja od początku nie zamierzały wywiązywać się ze swoich obietnic. I o tym dobrze wiedzieli sanacyjni wojskowi, którzy również robili wszystko, by ponieść klęskę w kampanii wrześniowej. W bitwie nad Bzurą zabrakło w pewnym momencie wojskom niemieckim amunicji i zdecydowana postawa dowództwa doprowadziłaby do odparcia tych wojsk do granicy, a może nawet dalej. Ten moment jednak nie został wykorzystany, nie dlatego, że zabrakło mu odwagi, tylko dlatego, że takie były rozkazy jego nieznanych przełożonych: robić wszystko, by przegrać tę kampanię.
Bo co by się stało, gdyby wojsko polskie nie podjęło walki obronnej. Niemcy, atakując Rzeczpospolitą, musiałyby, z braku oporu, zająć ją w całości, czyli dojść do granicy ze Związkiem Radzieckim. Doszłoby zatem do jej aneksji, tak jak w przypadku Czech. Wojska niemieckie zaatakowałyby Związek Radziecki z pozycji wysuniętej o 300 km dalej na wschód. Stało się inaczej. Doszło do rozbioru Rzeczypospolitej. Po wojnie przesunięto granice, ludność przesiedlono. W Warszawie wywołano powstanie, miasto zostało zburzone, później odbudowane, ale zasiedlone już w większości nową ludnością.
Wojna na Ukrainie stała się doskonałym pretekstem do budowy państwa ukraińskiego w III RP. Przesiedlono do niej mnóstwo „uchodźców”, nadano im większe prawa, niż ludności miejscowej, język ukraiński staje się powoli drugim językiem urzędowym, a wschodni akcent wszędzie słychać (m.in. reklamy), nawet u tych, którzy mówią bezbłędnie po polsku. Co jednak zrobić, by dokonać zmian terytorialnych, wytyczyć nowe granice, innymi słowy stworzyć nowe państwo, tak jak to zrobiono po II wojnie światowej? Trzeba zrobić dokładnie to, co zrobiono w 1939 roku, czyli wciągnąć wojsko polskie do wojny na Ukrainie. Koalicja chętnych już o to zadba, a później umyje ręce. Prezydent „pokoju”, Donald Trump, wycofuje Amerykę z wojny na Ukrainie i powoli oddaje inicjatywę w ręce Niemiec i Rosji. A jak Rosja i Niemcy robią porządki w Europie, to wiadomo, że odbędzie się to kosztem III RP, co wcale nie dziwi, bo jest to strefa buforowa, stworzona w momencie zetknięcia się spadkobierców Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego, czyli I Rzeszy z jego wschodnim odpowiednikiem, czyli z Rusią Kijowską. Z I Rzeszy wydzielono Królestwo Polskie, a z Rusi Kijowskiej – Wielkie Księstwo Litewskie.
Już powoli wyłania się pewien obraz. Rosja weźmie więcej Ukrainy niż obecnie zajmują jej wojska, a Niemcy odzyskają swoje ziemie wschodnie. Z reszty powstanie nowe państwo, które nadal będą nazywać Polską, tak jak nazywali I Rzeczpospolitą, choć to nie była Polska, tylko unia Polski i WKL, unia zdominowana przez WKL. Żeby jednak do tego doszło, to trzeba wciągnąć polskie wojsko do wojny na Ukrainie, tak jak je wciągnięto w 1939 roku, a później powstało nowe, pod względem terytorialnym państwo, choć z niezmienioną, dzięki przesiedleniom, etnicznie ludnością.
Po raz pierwszy zdarzyło mi się trafić na tak mocne określenie tego, czym była I Rzeczpospolita. Autor tego krótkiego video, Kamil Janicki, stwierdza, że państwo to było pozbawione głównych atrybutów państwa, a mimo to nadal nazywa je państwem. Jeszcze nie tak dawno temu jeden z byłych polityków bardziej dosadnie stwierdził, że III RP to „ch.., d… i kamieni kupa”. Można więc powiedzieć, parafrazując Lenina, że idee I RP są wiecznie żywe. Poniżej wybrane fragmenty komentarza Janickiego.
Jak słabym państwem, podkreślam – państwem, była I Rzeczpospolita. Od XIV wieku chłopi płacili poradlne, czyli podatek od uprawianego gruntu, co powinno dawać stałe, coroczne dochody państwowe. To prawda, tyle że wysokość poradlnego, które istniało znacznie wcześniej, ustalono po raz ostatni jeszcze w średniowieczu. Potem zaś nigdy, ani razu, nie została ona zrewaloryzowana. Na początku XVII wieku, po stuleciach inflacji, podatek ten przynosił już tak śmieszną, bliską zera korzyść, że po prostu w ogóle przestano go ściągać, a niczym nie został zastąpiony. W praktyce więc podatki zbierano tylko doraźnie, wtedy gdy zgodził się na to sejm.
Jeśli nie było dochodów, to i działalność państwa musiała być niesamowicie wąska. Z klasycznych badań Romana Rybarskiego wynika, że w XVII wieku od 70 do 95% całego dochodu wydawano tylko i wyłącznie na armię. Poza tym jedyną znaczącą pozycją w budżecie było jeszcze przyjmowanie zagranicznych poselstw i wysyłanie własnych.
Cały budżet państwa szedł na potrzeby wojskowe, a mimo to, na co dzień, kraju, który miał niemal milion kilometrów kwadratowych i ponoć był jednym z najpotężniejszych mocarstw kontynentu, broniło maksymalnie kilka tysięcy mężczyzn. To był oczywiście pozór. To nie mogło działać. W pierwszej połowie XVII wieku, przez kilka dekad, Tatarzy porwali z ziem Rzeczypospolitej ćwierć miliona ludzi i kilkadziesiąt tysięcy zabili. Mocarstwowa Rzeczypospolita nie była zdolna skutecznie wypełniać jedynej funkcji, na którą szły pieniądze. Innych zadań państwa po prostu nie podejmowano. Państwo nie tylko nie działało, ale nie miało struktur, które pozwalałyby działać.
W całej Polsce, w Koronie, w XVII wieku było 300-400 ludzi, których można było, poniekąd na wyrost, uznać za urzędników państwowych. Ten tani, ograniczony, wprost fasadowy kraj, mógł funkcjonować tylko w takim zakresie, na jaki w danym momencie zgodziła się szlachta i to szlachta w rozumieniu tylko lokalnym. Państwo nie miało policji. W razie jakiegoś rozruchu chłopskiego albo jakichś napadów bandyckich, starosta, czyli jeden z tych nielicznych urzędników państwowych, mógł tylko zwołać do pomocy miejscowych herbowników i liczyć, że ci stawią się w wystarczającej sile.
Państwo nie miało też aparatu skarbowego, tylko szlachcice oddolnie wybierali spośród siebie poborców podatkowych i kontrolowali lub nie – ich pracę. Nie istniał też aparat pozwalający egzekwować wyroki sądów albo nawet najsurowsze polecenia władzy. W Warszawie król miał gwardzistów, ale w terenie sami panowie mogli skłonić innych panów do podporządkowania się regułom, o ile oczywiście je akceptowali. Sądów też za bardzo nie było. Gros spraw dotyczących szlachty trafiało przed sądy ziemskie, a więc po prostu towarzyskie, gdzie lokalni szlachcice sądzili innych lokalnych szlachciców. Tak samo własne sądownictwo miały miasta, a już zwłaszcza Kościół. To wszystko działało poza państwem. Niezależnie, jakie wizje snuł król albo nawet, jakie decyzje zapadały na sejmie, niczego nie dało się w Rzeczypospolitej zrealizować, jeśli nie zgodzili się na to szeregowi ziemianie oraz potężni możnowładcy trzęsący poszczególnymi regionami.
Tu zresztą jest też wytłumaczenie tego mitycznego liberum veto, które rzekomo, według podręczników, zgubiło Polskę. Wciąż powtarza się do znudzenia, że zasada jednomyślności doprowadziła do katastrofy. Tak naprawdę jednak ta zasada była tylko odpryskiem, efektem ogólnego sposobu funkcjonowania państwa. Jeśli Rzeczpospolita nie miała żadnej egzekutywy, żadnych środków nacisku, to żadne reformy czy przedsięwzięcia nie mogły dojść do skutku, jeśli każdy lokalny pan z własnej woli nie zaangażował się w ich realizację. Dla powszechnej zgody nie było jakby alternatywy. Potem zresztą nawet, gdy zgodę wyrażono i jeszcze głośno porozprawiano o tym, jak ważne jest dobro ojczyzny, często żadne zmiany i tak nie dochodziły do skutku, bo przecież na poziomie lokalnym państwo nie miało żadnych wpływów.
x
Skoro w tym „państwie” nie działały żadne jego instytucje, to nazywanie takiego tworu państwem jest nieporozumieniem. Państwem można było nazwać zjednoczone Królestwo Polskie (1320-1386), bo miało ono silną władzę królewską, zrównoważony skarb, co oznaczało, że system podatkowy też działał. Było to też państwo ze znaczącym mieszczaństwem i wolnymi chłopami, którzy płacili podatki, czyli te poradlne, o którym wspomniał Janicki. To, że później zaniechano jego poboru wynikało z tego, że chłopi stali się w I RP niewolnikami. Natomiast Wielkie Księstwo Litewskie było księstwem, a nie królestwem, co oznaczało, że składało się z księstw, które były feudalnymi państewkami a ich władcy prowadzili własną politykę, co w przyszłości zaowocowało tym, że powstały stronnictwa ruskie, pruskie i francuskie. Ten typ uprawiania polityki, jak możemy przekonać się naocznie, przetrwał do dziś. Okres unii personalnej (1386-1569) był czasem dostosowywania Królestwa Polskiego do standardów WKL, czyli doprowadzeniem do feudalnej organizacji na terenie Królestwa Polskiego. To był okres panowania dynastii jagiellońskiej, a więc okres, w którym nastąpiło zdominowanie Korony przez WKL. W ten sposób zlikwidowano państwo piastowskie, które było częścią I Rzeszy. Można więc powiedzieć, że poprzez unię z WKL Korona wyszła z ówczesnej unii europejskiej.
Powstał więc twór będący zlepkiem niezależnych księstw feudalnych, którymi rządzili wielcy feudałowie. Mieli oni swoje potężne zamki-twierdze, swoje wojsko i policję, swoich poddanych itp. Jest zatem rzeczą zrozumiałą, że to niby państwo ich zupełnie nie interesowało. Wydaje się, że jedyną organizacją spajającą cały ten potężny obszar był żydowski Sejm Czterech Ziem: Wielkopolski, Małopolski, Litwy i Rusi. Był to organ centralny samorządu Żydów istniejący w latach 1580-1764.
Była zatem I RP swego rodzaju federacją, ale federacją bez silnej władzy centralnej, w odróżnieniu od Federacji Rosyjskiej, w której, obecnie i w przeszłości, władza centralna była bardzo silna i bezwzględna wobec wszelkiego oporu. Nie przypadkiem mamy więc powiedzenie: musi to na Rusi, a w Polsce – jak kto chce. Oczywiście pod pojęciem „Rusi” rozumie się w tym wypadku Rosję. Wprawdzie mieszkańcy WKL nie mieli nic wspólnego z mieszkańcami Korony, ale pojęcie „Polski” rozszerzono na całe WKL i ich mieszkańców, których zaczęto nazywać Polakami. I w ten sposób pojęcie „Polak” i „Polska” stały się pojęciami abstrakcyjnymi i rozciągłymi, bo nie można dokładnie powiedzieć, kto to jest Polak i gdzie tak naprawdę jest Polska: we Lwowie i Wilnie czy w Poznaniu i Krakowie? Zupełnie inaczej jest w przypadku Czech. Od tysiąca lat leżą one w tym samym miejscu i tam mieszkają Czesi. Może i są po części zniemczeni i zdominowani przez Niemców, ale cały czas żyją w tym samym miejscu. A poza tym, być zdominowanym przez Niemców i ulegać ich wpływom kulturowym, jest zupełnie czymś innym, niż być zdominowanym przez Wschód i podlegać jego wpływom. Do takiego wniosku można dojść porównując oba państwa.
Zastanawia mnie, skąd taka zmiana narracji w kwestii postrzegania I RP? Czyżbyśmy mieli do czynienia z procesem przygotowywania społeczeństwa do zmian, które za jakiś czas mają nastąpić? Czy przypadkiem pojawił się w sieci short z nekrologiem Państwa Polskiego (966-2025)?
Parę dni temu Tomasz Piekielnik na swoim kanale poinformował, że od roku szkolnego 2025/26 język ukraiński będzie językiem maturalnym. W polskich szkołach uczy się ponad 200 tys. uczniów z Ukrainy, z czego 152 tys. to uchodźcy wojenni, a 51 tys. to migranci sprzed 2022 roku. Czy to rozwiązanie dla ukraińskich uczniów, czy cicha zmiana systemu oświaty pod hasłem integracji? – zapytuje Piekielnik.
Język ten wprowadza się na podstawie Rozporządzenia Ministra Edukacji i Nauki z dnia 23 lutego 2023 roku, zmieniającego rozporządzenie w sprawie szczegółowych warunków i sposobów przeprowadzania egzaminu maturalnego. Paragraf 31. tego rozporządzenia brzmi:
Do egzaminu maturalnego z języka obcego nowożytnego absolwent może przystąpić z następujących języków: angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, niemieckiego, rosyjskiego, ukraińskiego i włoskiego.
Rozporządzenie podpisał Minister Edukacji i Nauki Przemysław Czarnek. W uzasadnieniu podano, że wzrosło zainteresowanie Ukrainą, ukraińską kulturą, historią.
Ile uczynił PiS, by dołożyć się do ukrainizacji Polski. W tym kontekście wypada zadać jeszcze jedno pytanie: jaki wpływ mają korzenie ukraińskie u czołowych polityków w Polsce? I Piekielnik cytuje serwisy informacyjne sprzed lat. Money.pl z 12 kwietnia 2010 roku: Na pogrzebie prezydenta Kaczyńskiego będą jego kuzyni z Ukrainy. Interia z 17 kwietnia z 2010 roku: Kuzyni prezydenta Kaczyńskiego w drodze z Ukrainy. Również z Ukrainy jedzie na pogrzeb swojej siostry Anny Walentynowicz Olga Lubczyk. Rzeczpospolita z 16 kwietnia 2010 roku: Nad Dnieprem mieszka czterech kuzynów Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Dwóch w Odessie, dwóch w Połtawie.
To jest tragedia naszych czasów i polskości, że mamy postępującą ukrainizację Polski, ale ukrainizacja sfer politycznych w Polsce jest niestety bardziej zaawansowana niż w innych warstwach, no ale właśnie – może to jeszcze przed nami. Oby nie!
x
A więc ukraiński staje się jednym z języków, który maturzysta może sobie wybrać. Rozporządzenie regulujące tę kwestię weszło w życie 23 lutego 2023 roku, czyli w rok po rozpoczęciu wojny na Ukrainie. Zatem już wtedy przygotowywano się do czegoś większego, niż tylko zapewnienie „uchodźcom” schronienia przed wojną. Od samego początku tej wojny ZUS miał wersję ukraińską, a dziś już chyba wszystkie strony rządowe taką posiadają. Tworzenie nowego, dwujęzycznego państwa trwa w najlepsze. W dłuższej perspektywie będzie to, jak sądzę, etap przejściowy. Gdy ukraińskie dzieci dorosną, będą już znały język polski. Tak jak to się stało po przesiedleniach po II wojnie światowej. Później te dzieci już jako dorosłe osoby, często ze zmienionymi nazwiskami, stawały się m.in. polskimi piosenkarkami, ikonami bigbitu, które w latach 60-tych zdobyły wielką popularność. Katarzyna Sobczyk (1945-2010) w wieku trzech lat przeniosła się z rodzicami z Podkarpacia do Sianowa, a później do pobliskiego Koszalina. Helena Majdaniec (1941-2002). Urodziła się w Mylsku na Wołyniu, od 1946 roku w Szczecinie. Oczywiście nie tylko Ukraina. Rodowicz to Wilno, Niemen to jakaś mieścina na Białorusi. Te wschodnie korzenie dotyczą ludzi z wszelkich dziedzin życia, nie tylko rozrywki. To tylko ilustracja mająca na celu pokazanie, że mamy do czynienia z pewnym procesem, na którego efekty trzeba będzie poczekać przynajmniej kilkanaście lat.
Wcześniej Piekielnik, Sykulski chyba też, oburzał się na to, że wprowadzono przepisy umożliwiające osobom z podwójnym obywatelstwem pracę w dyplomacji. Teraz szokuje go fakt, że sędziowie z takim obywatelstwem również będą mogli pracować w polskim systemie sprawiedliwości. A jakie to ma znaczenie, skoro ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym mógł być człowiek z ukraińskimi korzeniami i tylko z polskim obywatelstwem? Tego typu rozwiązania są szykowane pod obywateli Ukrainy.
To, co się obecnie dzieje, to proces tworzenia w Polsce nowego państwa i nowego społeczeństwa. Jaki ono ostatecznie przybierze kształt, tego nie wiadomo. Ale po to właśnie wywołano wojnę na Ukrainie. Bez niej nie byłoby to możliwe. Problem jednak polega na tym, że po jej zakończeniu naziści ukraińscy zamieszkają w tym nowym państwie, a to będzie oznaczać, że ono nadal będzie wrogo nastawione do Rosji.
Trwa proces podmiany społeczeństwa. Polskie, chyba tylko z nazwy, zastępuje się ukraińskim. Za jakiś czas może okazać się, że praca w administracji państwowej będzie tylko dla tych, którzy znają język polski i ukraiński. I wymóg ten nie tylko tam będzie obowiązujący. Państwo szykuje masowy pobór do wojska z zamiarem wysłania go na front na Ukrainie i to w sytuacji, gdy rząd ukraiński zezwolił mężczyznom w wieku 18-25 na wyjazd z kraju. Wielu takich przebywa już w Polsce, ale oni na front nie pójdą.
Czy to jest normalne państwo? Nie! I nigdy takim nie było, bo zostało stworzone jako strefa buforowa pomiędzy Niemcami a Rosją, powstałe z połączenia wschodniej części I Rzeszy i zachodniej części ziem byłej Rusi Kijowskiej. W takiej strefie nic nie może być trwałe, ani terytorium, ani społeczeństwo. I nie może być normalnie. Od początku wojny na Ukrainie państwo polskie jest traktowane jak część państwa ukraińskiego, no bo skoro wszystko na pomoc Ukrainie oddaje za darmo, to znaczy, że tak jest. Również swobodny przepływ ludności z Ukrainy i prawa, jakie ma ona w Polsce na to wskazuje. Takie operacje można przeprowadzać tylko w obrębie jednego państwa. Inne państwa nie zachowują się w ten sposób, bo nie są częścią Ukrainy. Ale skoro po unii z Litwą Korona, czyli część niemiecka, została zdominowana przez Wielkie Księstwo Litewskie i stan ten trwa do dziś, bo przecież bracia Kaczyńscy… i nie tylko oni, to nie może być inaczej.
x
Zastanawia mnie czy dobór tła, na którym pojawiają się tytuły głównych wątków komentarzy Piekielnika, jest przypadkowy? Czarny, biały, czerwony – czy to nawiązanie do flagi Cesarstwa Niemieckiego? Sehr merkwürdig.
Parę dni temu wskoczyło mi na YouTube krótkie video z kanału History Matters, w którym przedstawiono animowaną historię utworzenia państwa polskiego przez Niemców w czasie I wojny światowej. To krótka, zaledwie trzyminutowa prezentacja. Ale, jak mówią Chińczycy, jeden obraz jest więcej wart niż 1000 słów. I wystarczy obejrzeć tę kreskówkę, nawet nie trzeba się wsłuchiwać w angielski, by dowiedzieć się czegoś ciekawego. Jednak poniżej, dla porządku, zamieszczam treść tego video. Ten jeden obraz, ten widoczny poniżej – flaga Cesarstwa Niemieckiego była czarno-biało-czerwona. Czy to przypadek, że polska flaga jest biało-czerwona? I komu tę flagę zawdzięczamy?
Niemcy i Austria nie były przyjaciółmi Polski i jej mieszkańców i wraz z Rosją doprowadziły do jej rozbiorów. Jednak w czasie I wojny światowej oba rządy dążyły do odbudowy Polski, co zmusza do zadania pytania: dlaczego? Dlaczego chciały tego, skoro ponad 100 lat wcześniej przyczyniły się do jej rozbiorów? Wiązało się to z niemieckimi planami wojennymi. Chcieli oni uniknąć kolejnego rosyjskiego zagrożenia. Ówczesna granica Niemiec i Rosji była bardzo długa, co wymagało zaangażowania licznego wojska do jej obrony. I to Niemcy chcieli zmienić. Były dwa wyjścia. Zaanektować te ziemie, by skrócić tę granicę. To wiązało się z włączeniem miejscowej ludności do Niemiec. Jednak ludność tych terenów nie chciała tego. Drugim wyjściem było utworzenie państw buforowych, co stawiało Niemców w rzędzie tych, którzy dążyli do odbudowy niepodległej Polski, wolnej od rosyjskiego imperializmu. Oznaczało to wyrwanie Rosji ziem byłego Królestwa Polskiego. Nowe państwo powstało ze strefy okupacyjnej niemieckiej i austriackiej. Oficjalnie proklamowano je na początku 1917 roku. Niemcy chcieli Polski z wielu powodów. Pierwszy to, by działało ono, wraz z Litwą i Kurlandią, jako strefa buforowa, by zapobiec agresji Rosji. Drugi to chęć przesiedlenia z Niemiec do Polski elementu niepewnego, który zagrażał bezpieczeństwu państwa. Trzeci powód to chęć uczynienia z Niemiec przodującego w Europie narodu. Taka Polska byłaby niemiecką kukiełką, której linie kolejowe i gospodarka byłyby całkowicie pod kontrolą rządu niemieckiego. To służyłoby również osłabieniu Austro-Węgier. Wydawało się, że idea niepodległego państwa spodoba się Polakom. Tak się nie stało, bo państwa Ententy również wystąpiły z taką propozycją, tyle że państwa większego i z dostępem do morza. Jednak Niemcy stworzyli to państwo, w którym rząd polski domagał się większej autonomii, co zostało odrzucone. Rząd polski nie był z tego zadowolony, tym bardziej, że Rosja wycofała się z wojny, a Niemcy postępowali coraz bardziej kategorycznie. Doszło do buntu w polskim wojsku (kryzys przysięgowy – przyp. W.L.), co doprowadziło do zastąpienia rządu polskiego Radą Regencyjną, która rządziła do czasu, gdy Niemcy zaczęły przegrywać wojnę. I w tym momencie ogłosiła ona niepodległość i utworzenie prawdziwie niepodległej Polski. Dzięki niemieckim i austriackim wysiłkom państwo to miało infrastrukturę umożliwiającą rządzenie nim i całym nowym terytorium, które zajęło ono po wojnie.
x
Wikipedia o barwach narodowych pisze m.in. tak:
Pierwotnie polską barwą narodową był karmazyn, stanowiący symbol dostojeństwa i bogactwa, a zarazem uważany za najszlachetniejszy z kolorów. Z uwagi na cenę barwnika – koszenili uzyskiwanej z larw czerwca polskiego, mało kto mógł sobie na niego pozwolić, dlatego też był on wykorzystywany jedynie przez najbogatszą szlachtę i dostojników państwowych. Na pierwszych flagach i sztandarach reprezentujących Królestwo Polskie widniał biały orzeł w koronie na czerwonym tle. Jan Długosz opisując przygotowania do bitwy pod Grunwaldem pisze o „chorągwi wielkiej, na której wyszyty był misternie orzeł biały z rozciągnionemi skrzydły, dziobem rozwartym i z koroną na głowie, jako herb i godło całego Królestwa Polskiego”.
Barwami królewskimi Rzeczypospolitej Obojga Narodów był sztandar złożony z trzech pasów: dwóch czerwonych umieszczonych w dole i na górze oraz oddzielającym je pasie białym, na których umieszczano zwykle czterodzielny Herb Rzeczypospolitej Obojga Narodów o czerwonym tle zawierający dwa pola przedstawiające białego orła w koronie, czyli symbol Korony i dwa z wizerunkiem Pogoni – herbu Litwy. Na tarczy sercowej znajdował się najczęściej herb rodowy aktualnie panującego monarchy.
Barwy biała i czerwona zostały uznane za narodowe po raz pierwszy 3 maja 1792. Podczas obchodów pierwszej rocznicy uchwalenia Ustawy Rządowej damy wystąpiły wówczas w białych sukniach przepasanych czerwoną wstęgą, a panowie nałożyli na siebie szarfy biało-czerwone. Nawiązano tą manifestacją do heraldyki Królestwa Polskiego – białego orła na czerwonej tarczy herbowej.
Po raz pierwszy polskie barwy zostały uregulowane w uchwale Sejmu Królestwa Polskiego z 7 lutego 1831 na wniosek posła Walentego Zwierkowskiego, wiceprezesa Towarzystwa Patriotycznego, jako propozycja kompromisowa pomiędzy barwą białą – nadaną przez Augusta II Mocnego i proponowaną przez konserwatystów i trójbarwną – biało-czerwono-szafirową – barwami konfederacji barskiej proponowanymi przez Towarzystwo Patriotyczne.
Po odzyskaniu niepodległości barwy i kształt flagi uchwalił Sejm Ustawodawczy odrodzonej Polski 1 sierpnia 1919. W ustawie podano: „Za barwy Rzeczypospolitej Polskiej uznaje się kolor biały i czerwony w podłużnych pasach równoległych, z których górny – biały, dolny zaś – czerwony.” Dwa lata później Ministerstwo Spraw Wojskowych wydało broszurę, w której sprecyzowano odcień czerwieni definiując ją jako karmazyn, ale w 1927 odcień koloru czerwonego został zmieniony na cynober, ten sam kolor został użyty w definicji flagi w ustawie z 1955.
Kolory flagi zostały ponownie zmienione ustawą z 31 stycznia 1980, ustawę opracował zespół ekspertów w skład którego wchodzili Szymon Kobyliński, Maria Szypowska, Kazimierz Sikorski oraz Nikodem Sobczak.
x
Tak więc barwy narodowe, czyli biel i czerwień, przewijają się od najdawniejszych czasów. Natomiast flaga narodowa w kolorach białym i czerwonym w postaci dwóch poziomych o równej szerokości pasów pojawiła się dopiero po odzyskaniu niepodległości. Flaga Wielkiego Księstwa Poznańskiego w latach 1815-1848 to dwa równej szerokości poziome pasy: czerwony u góry i biały u dołu. Takiej samej flagi używało Królestwo Galicji i Lodomerii w latach 1890-1918. Flagi Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego nie nawiązywały do tonacji biało-czerwonej czy odwrotnej. Trudno w takiej sytuacji zaprzeczyć, że obecna flaga narodowa Polski została, mówiąc delikatnie, zasugerowana przez Niemców, co miało prawdopodobnie sygnalizować pewną od nich zależność.
W tym krótkim video jest również mowa o tym, że Niemcy i Austriacy podjęli pewien wysiłek, by zbudować to państwo, jego infrastrukturę, co później ułatwiło przyłączenie Kresów. Oczywistą rzeczą jest to, że bez takiego państwa byłoby to niemożliwe. Nie negując wkładu Niemców i Austriaków, trzeba pamiętać, że nie da się w ciągu dwóch lat zbudować państwa od podstaw. Skorzystali oni z tego, co pozostawili Rosjanie, a przede wszystkim – z administracji, która jest jego podstawą. I to właśnie z tej administracji utworzono zręby przyszłej administracji II RP. Mówiąc wprost – Rosjanie wyszli, ale tak jakby nie do końca.
Czy o tym wszystkim wiedzą ci, którzy 11 listopada będą wymachiwać tymi flagami? Obawiam się, że nie. Ale to tylko pokazuje, jak potężna jest propaganda, która przez dekady tak zakodowała w ludzkich umysłach fałsz, że ci ludzie uważają to za oczywistą prawdę.
x
Aktualizacja z dnia 29 października 2025:
W blogu 1025 pisałem o tym, że Polska Piastów była częścią I Rzeszy. Zatem Zjednoczone Królestwo Polskie Łokietka nie mogło powstać bez zgodny cesarza niemieckiego. Później stworzono unię polsko-litewską, początkowo personalną, a później realną. Żeby więc do tego mogło dojść, musiało powstać państwo polskie, wasalne wobec tego cesarza. Podobny proces miał miejsce w XX wieku, gdy Niemcy stworzyły w 1916 roku Królestwo Polskie. Dopiero po jego powstaniu i wstępnym okrzepnięciu, mogło dojść do ponownej unii, czyli przyłączenia ziem byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego i stworzenia II RP. Wygląda więc na to, że państwo polskie może istnieć tylko i wyłącznie w symbiozie ze Wschodem, bo przecież PRL, z racji powojennych przesiedleń, również nią był.
Ostatnio wyświetlił mi się kanał internetowy Suwerenny PL, na którym komentujący zwrócił uwagę na stronę rządową gov.pl, na której znajduje się również wersja w języku ukraińskim. Swój komentarz zatytułował Coś dziwnego dzieje się z Polską. Są na tej stronie informacje, jak uzyskać PESEL czy gdzie można złożyć wniosek, by go uzyskać. I to go bardzo zbulwersowało. Ten komentarz po trzech dnia ma 75 tys. wyświetleń i 1377 komentarzy, więc jego zasięg oddziaływania jest bardzo duży. A takich kanałów, na których podgrzewa się antyukraińskie nastroje jest więcej.
Komentujący uważa, że jest to nienormalna sytuacja, że na rządowej stronie jest wersja ukraińska i podaje przykład Francji i Niemiec. Na francuskiej stronie rządowej jest tylko wersja francuska, a na niemieckiej jest również angielska, co autor komentarza tłumaczy tym, że angielski jest językiem międzynarodowym, więc to nie dziwi. Podał przykład Francji, bo tam jest mnóstwo imigrantów, jak choćby Arabów, a wersji arabskiej nie ma. Nie ma jej, ani żadnej innej. Francja jest pod tym względem krajem specyficznym, jak sądzę. Ryszard Kapuściński kiedyś pisał:
„Francja jest nie tylko krajem europejskim, ale także wspólnotą wszystkich ludów kultury i języka francuskiego, że, słowem, Francja to także globalna przestrzeń kulturalno-językowa: Francophonie. Filozofia ta przełożona na uproszczony język geopolityki mówi, że jeśli ktoś gdzieś na świecie atakuje kraj francuskojęzyczny, to niemal tak, jakby uderzył w samą Francję.”
Tak starał się on wytłumaczyć interwencję Francji w czasie konfliktu i ludobójstwa w Rwandzie w 1994 roku. Jest to jedna strona medalu. I być może dlatego na francuskiej stronie rządowej nie ma innych wersji językowych, bo większość z tych migrantów prawdopodobnie zna francuski.
Wielu, jak sądzę, nie rozumie skąd u Francuzów taki emocjonalny stosunek do własnego języka i poniekąd niechęć do języka angielskiego, który wyparł francuski nie tylko z dyplomacji, ale również z innych dziedzin współczesnego życia. Obecnie chyba więcej osób uczy się hiszpańskiego niż francuskiego, a być może dotyczy to również niemieckiego.
Ale jest jeszcze ta druga strona medalu. Tak się składa, że uczyłem się w szkole średniej francuskiego. Zapamiętałem fragment eseju Kartezjusza na temat tego języka, który zamieszczono w podręczniku szkolnym do klasy maturalnej. Napisał on, że język francuski jest najbardziej precyzyjnym i najbardziej logicznym ze wszystkich języków. Trudno oczywiście dojść do takiej konstatacji, jeśli nie ma się porównania z innym językiem, a takim nie mógł być, w moim przypadku, rosyjski. Dopiero później, gdy zacząłem uczyć się angielskiego, to zrozumiałem, co miał na myśli Kartezjusz.
Raz jeden w życiu, dawno temu, zdarzyło mi się zetknąć z Francuzami i oni powtórzyli dokładnie to, o czym on pisał. Od nich dowiedziałem się też, że językiem, którego pisownia jest najbliższa wymowie, jest niemiecki. Tak więc francuski stracił wiele ze swego międzynarodowego znaczenia, ale niezmienne pozostaje tym najbardziej precyzyjnym i logicznym językiem i z tego względu jest „wart mszy”.
Ale wróćmy do naszych baranów, jak mówią Francuzi, czyli do głównego tematu, czyli do języka ukraińskiego na rządowej stronie. Tylko ktoś naiwny lub bardzo wyrafinowany może oburzać się albo „oburzać się” na ten fakt. Budowa wspólnego państwa polsko-ukraińskiego czy może raczej ukraińskiego w Polsce trwa od lat. Pierwszym widocznym objawem tego procesu były wspólnie zorganizowane mistrzostwa Europy w piłce nożnej EURO 2012. Dziś już nikt myślący nie ma najmniejszych wątpliwości, że tak się dzieje. Jeśli natomiast ktoś próbuje wywołać wśród ludzi falę oburzenia tym faktem i grać na patriotycznej nucie, to po prostu dąży do sprowokowania niepokojów społecznych na tle narodowościowym, bo tu jest Polska, bo Polacy są dyskryminowani itp.
Żeby o coś walczyć, to trzeba wiedzieć, o co, z kim i przeciwko komu. Jak zdefiniować Polaka, Polskę i polskość? Naród polski został stworzony w XIX wieku na terenach byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Czy zatem ludność, która zamieszkiwała tereny tzw. Polski piastowskiej miała coś wspólnego z tymi Polakami? Czy miała wspólną historię? – Nie miała. A czy Ślązacy to Polacy? A ludność niemiecka Śląska Opolskiego? A prawosławna ludność tzw. ściany wschodniej, której emocjonalnie bliżej do Rosji? A Ukraińcy, którzy przybyli do Polski po 24 lutego 2022 roku? A Polska z ciągle zmieniającymi się granicami, ciągłymi przesiedlaniami i roszczeniami terytorialnymi wszystkich sąsiadów? Jest zatem rzeczą naturalną, że zdefiniowanie polskości jest w takich warunkach niemożliwe i wszelkie próby muszą skończyć się błazenadą.
Adam Szostkiewicz w lipcu 2010 roku w „Polityce” pisał:
„Polskość to dziś przede wszystkim pewna, jak by to powiedział nieodżałowany ks. Tischner, propozycja etyczna. Nie musimy jej przyjmować, ale możemy. Obejmuje język i kulturę, historię i pamięć, ale także cywilizację, obyczaj, kulturę masową, dostępną dla wszystkich, w tym polską kuchnię – a jakże, najlepszą na świecie. A czy można na serio rozprawiać o polskości bez dyskusji o tym, czemu polskość, dawniej i dziś, traci atrakcyjność i czy jej porzucenie, wybór jakiejś innej „-ości”, na przykład europejskości, mamy od razu potępiać jako akt narodowej zdrady? Bo do polskości się dorasta i wchodzi, ale też się od niej odchodzi. Rzadko do końca i finalnie, ale jednak. Dlaczego? Bez odpowiedzi na to pytanie nie ogarniemy polskości.
W XIX w. odchodziło się na przykład dla chleba i kariery w państwach zaborczych. Ale też dlatego, że nie wszyscy byli gotowi do zrywów kończących się klęską. Albo dlatego, że należało się do elity społecznej, w której uczestnictwo w kulturze europejskiej było do pogodzenia z polskością. Mamy na to wspaniałe powojenne przykłady choćby w kręgu paryskiej „Kultury” Jerzego Giedroycia. Bo polskość to także interakcja ze światem, dialog z kulturą powszechną. Nie tylko z Europą i Ameryką, także z nowymi aktorami na globalnej scenie, jak Indie, krąg muzułmański, nowa Afryka czy Chiny. Dlatego rzecznikami polskości są też tłumacze, dosłownie i w przenośni. Ci, którzy przyswajają nam dzieła obcych autorów, tłumacze zagraniczni przyswajający obcym literaturom i kulturom dzieła naszych autorów, wreszcie wszyscy ci, którzy starają się wyjaśnić nam i innym bez uprzedzeń i zacietrzewienia, co to jest ta polskość, jakie są jej meandry, zalety i wady.”
Mamy tu do czynienia z typowym bełkotem intelektualnym. Jeśli nie można zdefiniować osobnika narodowości polskiej, czyli Polaka; jeśli nie potrafimy precyzyjnie wytyczyć granic Polski tak, by do tego terytorium nikt nie rościł sobie praw; jeśli nie potrafimy zdefiniować polskości, czyli własnej tożsamości – to jak mamy sprecyzować, co ma być naszym celem, o co mamy walczyć, z kim i przeciwko komu? I tu jest właśnie miejsce dla wszelkiej maści demagogów, agitatorów i prowokatorów, bo PRL-owska komuna wmówiła ludziom, że Polska jest państwem jednonarodowym i katolickim. Oczywista bzdura, ale powtórzona 1000 razy, zgodnie z gebelsowską propagandą, nadal pokutuje w świadomości ludzi, nawet tych, którzy PRL znają tylko z historii.
W niedzielę 12 października 2025 roku piłkarska reprezentacja Polski rozegrała w Kownie mecz z reprezentacją Litwy. Mecz był oczywiście na słabym poziomie, bo spotkały się drużyny z trzeciej i czwartej ligi europejskiej. Nie to w nim jednak było ważne, tylko obecność na trybunach premiera Donalda Tuska i zachowanie się wobec niego kibiców, którzy zresztą sami siebie nazywają kibolami. Jeszcze tego samego dnia o godzinie 22:28 pojawił się na Interii komentarz zatytułowany: Kibice uderzyli w Tuska na jego oczach. Wulgarne okrzyki, a potem taki transparent. Poniżej jego fragment.
Premier RP Donald Tusk był jednym z gości honorowych w loży VIP przy okazji meczu Litwa – Polska na Stadion Dariusa i Girenasa. Mimo szybko zdobytej przez “Biało-Czerwonych” bramki wizyta na trybunach nie była dla niego – mówiąc delikatnie – miłym doświadczeniem. Kibice uderzyli bowiem w szefa polskiego rządu, wywieszając przy tym wywołujący spore poruszenie transparent.
Fani wzięli sobie na celownik premiera RP Donalda Tuska, który zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami zasiadł w loży honorowej w towarzystwie między innymi prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej – Cezarego Kuleszy. Donald, matole! Twój rząd obalą kibole – krzyczał sektor gości w początkowej fazie spotkania.
Później nie zabrakło także wulgarnych przyśpiewek, które nie sposób cytować publicznie. Jednoznacznie uderzały one jednak w Donalda Tuska, zajętego wówczas rozmową z premier Litwy – Ingą Ruginiene. Na koniec polscy kibice wywiesili jeszcze transparent, który wywołał ogromne poruszenie. Nie jesteś, nie byłeś, nie będziesz kibicem reprezentacji Polski – głosił napis na banerze.
x
Można sobie zadać pytanie, dlaczego to właśnie na Tuska tak uwzięli się kibole. Gdy na meczach reprezentacji pojawiał się prezydent Duda czy inny polityk, ich zachowanie było inne. Cała akcja była oczywiście wyreżyserowana. To prawda, że informacja o tym, że premier Tusk pojedzie na mecz, nie była tajna. I zapewne Tusk wiedział, co się wydarzy, ale przecież on, tak jak ci kibole, musiał spełnić swój obowiązek. Ktoś musiał ustalić treść napisu na banerze, który pojawił się nad banerem o napisie „Gdańsk”, co również nie było przypadkowe. Ktoś musiał ustalić treść przyśpiewek i ktoś tym dyrygował, czyli informował, kiedy i co należy robić.
Dlaczego ta fala nienawiści skupia się na Tusku? Przecież polityka jego rządu w najważniejszych dla państwa sprawach niczym nie różni się od tej PiS-u. Kibole odmówili Tuskowi prawa do bycia kibicem reprezentacji Polski, a więc w pewnym sensie do okazywania uczuć patriotycznych. Czy nagłośnienie swego czasu faktu, że matka Tuska powiedziała, że nie czuje się Polką miało na to wpływ? A niby dlaczego miałaby się nią czuć? Gdańsk od wieków był niemiecki i od wieków mieszkali tam Niemcy. Tusk też nie jest Polakiem. Jest Niemcem, który od dziecka mówi po niemiecku i po polsku. Tam, w Gdańsku, mają swoje korzenie. A ci, których tam osiedlono po wojnie? Czy oni, a właściwie ich potomkowie, są Polakami? Kto to jest Polak? Ten, który wymachuje flagą biało-czerwoną i wykrzykuje patriotyczne hasła? Każdy tak może zrobić. Jak zdefiniować Polaka? Czy ten, który mówi po polsku, to Polak? Tusk mówi po polsku, a jest Niemcem. Zarzuca mu się, że prowadzi proniemiecką politykę. No, a jaką ma prowadzić, skoro jest Niemcem? A ci, którzy prowadzą politykę proukraińską? Czy oni są Polakami? Czy tego kibole nie widzą?
Ja to się stało, że niby wysiedlono wszystkich Niemców, a tylu ich pozostało i to nie tylko na Śląsku Opolskim, ale i w innych miejscach? Czy oni mają tu w przyszłości stanowić centra, wokół których będzie się odradzać niemiecki żywioł? Z drugiej strony przesiedlono na ziemie poniemieckie, i nie tylko tam, ludność ze wschodu, która po części składała się z mniejszości kresowych, a po części z Polaków, których wykreowano uprzednio z miejscowej ludności. Czy nie jest zatem tak, że neofici są najgorliwszymi patriotami, czyli tymi, na których emocjach grają ci, którzy ten naród, tam na wschodzie, stworzyli? Natomiast Niemcy, którzy zostali w Polsce powojennej są bardziej u siebie, niż ci, których tu przeniesiono ze wschodu.
Ziemie poniemieckie to elektorat Tuska i PO, bo przeważają tam potomkowie ludności ukraińskiej przesiedlonej po wojnie ze wschodniej części II RP. Ci zapewne są pozytywnie nastawieni do Tuska. Wiadomo przecież nie od dziś, że największym szczęściem dla Ukraińca jest zrobienie laski Niemcowi. Jeśli więc ewentualnie dojdzie do przyłączenia tych ziem do Niemiec, to Niemcy będą mieli mnóstwo lojalnych wobec siebie nowych obywateli. Inaczej natomiast przedstawia się sytuacja na pozostałym obszarze III RP. Tu raczej dominuje ludność z rosyjskimi i białoruskimi korzeniami, która sympatyzuje z Rosją. To właśnie spośród takiej ludności mogą rekrutować się ci kibole.
Tożsamość narodu rosyjskiego ukształtowała się w trakcie wojen napoleońskich, a dzieło Tołstoja Wojna i pokój stało się rosyjską epopeją narodową. I tak powstało pojęcie Wojny Ojczyźnianej, zwanej też czasem Wielką Wojną Ojczyźnianą. Jednak po agresji Hitlera na Związek Radziecki to okres od 22 czerwca 1941 roku do 9 maja 1645 roku nazywa się w Rosji, a wcześniej w Związku Radzieckim, Wielką Wojną Ojczyźnianą. Nigdy tak naprawdę wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, czym dla zwykłego Rosjanina była ta wojna i jak nadał głęboko zwycięstwo nad Niemcami wryło się w jego świadomość. Kiedy wczesną wiosną tego roku młoda rosyjska tenisistka wygrała parę prestiżowych turniejów i znacząco awansowała w rankingu, to w pewnym wywiadzie powiedziała, że chciałaby na koniec roku zostać numerem 5 w ogólnej klasyfikacji. Pod tym wywiadem ktoś napisał: bądź numerem 5 na Dzień Zwycięstwa.
A zatem etos (ulubione słowo Bronisława Geremka) Rosjanina ukształtował się w walce z faszyzmem, a etos Ukraińca – wprost przeciwnie. Dla III RP, na terenie której mieszkają ludzie o tych wrogich sobie etosach, nie wróży to niczego dobrego.
Jest jednak w Polsce grupa ludzi, całkiem zresztą pokaźna, którzy stoją z boku, co przejawia się tym, że nie chodzą na wybory. Kim oni są? Prawdopodobnie są to, przynajmniej w części, ludzie, którzy mają korzenie niemieckie bądź jest to ludność miejscowa, która, po najazdach mongolskich i intensywnym niemieckim osadnictwie oraz po unii z Litwą, z wolnych chłopów stała się chłopami pańszczyźnianymi. Można więc – w pewnym uproszczeniu, pomijając migrantów – powiedzieć, że ludność Polski ma korzenie wschodniosłowiańskie: ukraińskie, rosyjskie, białoruskie; i ma też korzenie niemieckie oraz miejscowej ludności. O tej nacji, która zawiaduje tą menażerią, nie wspominam. Nie byłoby z tym problemu, gdyby nastąpiła jakaś forma integracji czy wzajemnej akceptacji. Do tego jednak nie doszło, a taki stan jest idealny dla polityków, którzy wykorzystują te antagonizmy, by realizować cele, które im narzucają ich nieznani przełożeni.
A więc zaczyna się. Zaczyna się szukanie kozła ofiarnego i jak zwykle będzie nim Polska. Rzeczpospolita była zła, wszystkim przeszkadzała i dlatego trzeba było ją zlikwidować. Ale skoro była taka zła, to po co było ją reaktywować po I wojnie światowej? Chyba tylko po to, by Hitler mógł nią podzielić się do ze Stalinem, bo przecież państwo, które miało złe stosunki ze wszystkimi sąsiadami, na nic innego nie zasługiwało. Ale po co w takim razie po II wojnie światowej odtworzono je ponownie, choć w zupełnie zmienionym terytorialnie kształcie? Gdyby je raz na zawsze zlikwidowano, to byłoby po kłopocie. No, ale właśnie chodzi o to, by były te „kłopoty”. I znowu mamy Polskę, która ma złe stosunki ze wszystkimi sąsiadami, a tylko dobre z Ameryką, co datuje się od czasów Kościuszki i Puławskiego. I znowu Polska jest wszystkiemu winna, o czym wspomniała w swoim wywiadzie Angela Merkel. O tym mówi na swoim kanale Leszek Sykulski. Poniżej fragmenty jego komentarza.
5 października 2025 roku niemiecki dziennik Bild poinformował opinię publiczną, nie tylko w Niemczech, ale i w Europie, o wywiadzie, którego udzieliła była kanclerz Niemiec Angela Merkel. Ten wywiad został udzielony węgierskiemu kanałowi na YouTube o nazwie Partizan. Bez tego nagłośnienia ten wywiad nie zostałby „odkryty”. Natomiast sam wywiad jest niezwykle ciekawy i sporo mediów w Europie zaczęło go tłumaczyć i przyglądać się temu, co tak naprawdę powiedziała Angela Merkel, a to, co kluczowe, to zarzuty pod adresem Polski i władz państwa polskiego. Krótko mówiąc, była kanclerz Niemiec obwinia Polskę o współodpowiedzialność za wojnę na Ukrainie.
Angela Merkel odniosła się do wynegocjowanego w 2015 roku drugiego porozumienia mińskiego. Argumentuje ona, że w tamtym czasie Rosjanie mieli zatrzymać ofensywę i to miało uratować życie 6 tys. ukraińskich żołnierzy, którzy znaleźli się w kotle na obszarze Donbasu. W efekcie doszło do wynegocjowania porozumienia Mińsk II, które miało, jej zdaniem, przeciwdziałać dalszej eskalacji tego konfliktu. Natomiast sama Merkel przyznaje, że te porozumienia mińskie nie były idealne i nie były respektowane przez Federację Rosyjską, ale pozwoliły na pewne uspokojenie sytuacji. I, jak to ona argumentuje, w latach 2015-2021, dzięki jej zaangażowaniu w proces negocjacyjny, Ukraina miała się wzmocnić i skutecznie bronić swojego terytorium. Twierdziła, że porozumienia mińskie były właściwym krokiem i należało pójść nieco dalej.
Co to oznacza? Z tej rozmowy wynika, że w czerwcu 2021 roku Angela Merkel miała takie poczucie, że Władymir Putin niezbyt poważnie traktuje te porozumienia, czyli Mińsk I i Mińsk II. Dlatego chciała zainicjować nowy format rozmów bezpośrednich z UE, czyli UE z FR, tak by wprowadzić nową jakość, jeżeli chodzi o kwestie bezpieczeństwa. Natomiast, i tutaj dotykamy istoty rzeczy, tego pomysłu niemieckiej kanclerz miały nie poprzeć niektóre państwa. I wymienia tutaj przede wszystkim kraje bałtyckie oraz Polskę. Ten brak poparcia ze strony tych krajów, jak twierdzi Merkel, dla jej pomysłów, miał wynikać z obaw braku wspólnej polityki europejskiej wobec Rosji. Merkel wyraźnie powiedziała tutaj, że wina, jeżeli chodzi o eskalację wojny na Ukrainie spada na Polskę i kraje bałtyckie i wina za zerwanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy Rosją a UE. No i to miało doprowadzić do rozpoczęcia tej drugiej fazy 24 lutego 2022 roku. Według Merkel odmowa Polski poparcia porozumień mińskich miała ośmielić Putina do przeprowadzenia inwazji w 2022 roku. Merkel podkreśla, że jej zdaniem potrzebna była wspólna polityka wobec Rosji, ale do tego nie doszło.
Ta wstawka o Polsce i krajach bałtyckich nie jest żadnym przypadkiem. To jest próba przeniesienia odpowiedzialności na państwa mniejsze i słabsze gospodarczo. I tutaj widać niebezpieczny trend przeniesienia odpowiedzialności za wojnę na Ukrainie na Polskę i państwa bałtyckie, co jest absurdem. Niemcy dążą do przygotowania gruntu pod przyszłą normalizację stosunków z Rosją. Niemcy próbują przerzucić na Polskę część odpowiedzialności za to, co złego dzieje się w tej części Europy. I jest to bardzo niebezpieczna gra. Gdyby doszło do zaangażowania koalicji chętnych w wojnę na Ukrainie i gdyby doszło do wejścia w kontakt ogniowy z FR, gdyby doszło do jakiegoś odwetu rosyjskiego na terytorium Polski jako na hub logistyczny dla działań koalicji chętnych – to wówczas Niemcy będą mogły „umyć ręce” od ewentualnej pomocy dla Polski, zwracając uwagę na to, że Polska jest „współodpowiedzialna” za to, co się dzieje. To jest niebezpieczna gra, bo pokazuje, że ponad głowami polskich polityków w Warszawie, tworzy się partnerstwo strategiczne niemiecko-ukraińskie, ale także następuje bardzo silne zbliżenie niemiecko-rosyjskie. To jest na rękę Putinowi, ale także pokazuje, że w Niemczech odradzają się nastroje antypolskie. Nie tylko w kręgach związanych z AfD, ale także wśród polityków CDU i CSU.
Wejście Polski do koalicji chętnych skończyłoby się dla Polski fatalnie. Gdyby doszło do zaognienia relacji Polski z Rosją i Białorusią, to główna część ewentualnej pomocy krajów zachodnich musiałaby iść przez Niemcy i to od dobrej lub złej woli Niemiec zależałoby, jaka pomoc do Polski trafi. Warto to mieć na uwadze.
Antypolskie wypowiedzi polityków w Niemczech nasilają się. Ożywiła się Erika Steinbach. Wtóruje jej Markus Krall, który nie należy do AfD, ale często jest przedstawiany jako jej sympatyk. Powiedział on, że Polska w 70% leży na terytorium byłych Niemiec. Każdy, kto wzywa do debaty na temat reparacji, stąpa po cienkim lodzie. Tutaj ewidentnie jest sugestia, że jeżeli Polska będzie poruszała temat reparacji, wówczas pojawi się kwestia polskich ziem północnych i zachodnich i kwestia ich przynależności do państwa polskiego.
I pytanie, co by się działo, gdyby doszło do wepchnięcia Polski do wojny na wschodzie. Polska osłabiona, zdewastowana, zniszczona gospodarczo niewątpliwie byłaby łakomym kąskiem dla niemieckiego kapitału czy dla niemieckich żądań politycznych.
x
Wszystko zatem wskazuje na to, że mamy do czynienia z „powtórką z rozrywki”. Przed II wojną światową wciągnięto Polskę do bezsensownej wojny z Niemcami. Obecnie czyni się to samo, tylko w odwrotnym kierunku. I skończyć to musi się tak samo, to znaczy będą jakieś zmiany terytorialne i powstanie nowe państwo, chyba że jest rozważany wariant przedrozbiorowy, czyli Niemcy dochodzą do obecnej wschodniej granicy Polski. Tak początkowo było. Dopiero na skutek wojen napoleońskich z Księstwa Warszawskiego, podległego Napoleonowi, powstało Królestwo Polskie podległe Rosji.
Co powiedział Markus Krall? Poniżej jego słowa:
Polen besteht zu 70% aus ehemals deutschen Gebieten. Wer da eine Debatte über Reparationen fordert begibt sich auf dünnes Eis.
Tłumacz Google tak to przetłumaczył:
Polska w 70% leży na terytorium byłych Niemiec. Każdy, kto wzywa do debaty o reparacjach, stąpa po cienkim lodzie.
Tak też powiedział Sykulski. Posiłkując się słownikiem internetowym, przetłumaczyłem to tak:
Polska składa się w 70% z ziem poniemieckich. Każdy, kto żąda debaty na temat reparacji wchodzi na cienki lód.
Oczywiście sens wypowiedzi pozostaje ten sam, ale nie jest tu dokładnie sprecyzowane, o jakie ziemie chodzi. Jeśli jednak Krall mówi o 70%, to nie chodzi mu o nasze tzw. Ziemie Odzyskane, które zajmują obszar 101.100 km², co stanowi blisko 1/3 powierzchni Polski. Gdyby mu o to chodziło, to może mógłby się pomylić o 10 %, ale nie o 40%.
Jeśli chodzi o obszar Polski w obecnych granicach, to gdy poprowadzimy po nim granicę Rusi Kijowskiej, to cała tzw. ściana wschodnia, czyli województwa podlaskie lubelskie i podkarpackie, znajdzie się w jej obrębie. I nie jest przypadkiem, że Ukraińcy uważają te ziemie za swoje i roszczą do nich pretensje. Natomiast pozostała część Polski to obszar, który należał do I Rzeszy, a co my nazywamy Polską Piastów. I to jest te 70%. Krall dobrze wiedział, co powiedział. Czy zatem rozważany jest również wariat sprzed pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej? A może tylko do Wisły?
Wydzielono z I Rzeszy pewien obszar, który nazwano Królestwem Polskim, z byłej Rusi Kijowskiej wydzielono obszar, który nazwano Wielkim Księstwem Litewskim i oba połączono i tak powstała strefa zgniotu, w której Rosja z Niemcami spierają się ze sobą. Czasem dochodzi do jej likwidacji, co w następstwie prowadzi do wojny pomiędzy tymi państwami. W końcu, jak na ringu, przychodzi jakiś sędzia i rozdziela sklinczowanych bokserów. Wtedy znowu tworzą pomiędzy nimi jakiś bufor, który nazywają Polską.
Od czasu wybuchu wojny na Ukrainie mamy do czynienia z dziwnymi decyzjami polskiego rządu. Niektórzy, jak choćby Tomasz Piekielnik czy Leszek Sykulski, tłumaczą to tzw. aferą podkarpacką i szantażem niektórych polskich polityków. Problem jednak polega na tym, że nie są to polscy politycy tylko ukraińscy, którzy udają polskich.
Ukraińskie władze nie mogą ignorować stopniowego zaostrzania zasad pobytu Ukraińców w Polsce – stwierdziła Iryna Wereszczuk, wiceszefowa biura prezydenta Zełenskiego. Wskazała również na rozmowy z “polskimi partnerami” o wsparciu dla osób, które planują powrót do Ukrainy.
“W Warszawie spotkałam się z naszymi rodakami mieszkającymi w Polsce. Nie jest im łatwo. Jest to szczególnie trudne dla osób starszych, osób niepełnosprawnych, samotnych matek z małymi dziećmi” – napisała Wereszczuk w mediach społecznościowych w niedzielę.
Cytowana przez agencję Interfax-Ukraina wskazuje, że Kijów “nie może ignorować stopniowego zaostrzania warunków pobytu Ukraińców w Polsce”.
x
Tomasz Piekielnik w swoim komentarzu z dnia 22 września w 10:20 tak mówi:
Pewna ukraińska aktywistka, Natalia Panczenko, która Polakom kojarzy się raczej z szantażem i z groźbami dotyczącymi pożarów w Polsce, która mówiła przecież, że jeśli Polska nie będzie Ukraińców wspierać, spraw ukraińskich w Polsce, to tutaj będzie problem, będzie bunt, będą pożary, będą płonąć hale, magazyny. Z tym kojarzy się Natalia Panczenko. I teraz jest reprezentantką Polski w Stanach Zjednoczonych w związku z pewnymi politycznymi działaniami.
W 38:30 Piekielnik cytuje wpis Panczenko zamieszczony przez nią na Facebook-u. Poniżej jego fragment:
Na zaproszenie U.S. Department of State oraz U.S. Embassy Warsaw przebywam teraz w USA, gdzie biorę udział w prestiżowym programie International Visitor Leadership Program (IVLP).
To dla mnie wyjątkowy zaszczyt reprezentować Polskę i spotkać się w Stanach Zjednoczonych z ekspertami z całego świata w ramach tematu przewodniego „wzmacnianie bezpieczeństwa”.
Na co dzień zajmuję się wzmacnianiem bezpieczeństwa Polski i naszego regionu. Szczególnie bliskie są mi tematy cyberbezpieczeństwa oraz walki z dezinformacją – wyzwań, które stają się coraz bardziej istotne dla nas wszystkich.
To jest – mówi Piekielnik – plucie Polakom w twarz, wysyłać Ukrainkę, zapraszać Ukrainkę, by reprezentowała Polskę za granicą w Stanach Zjednoczonych. To są sprawy, które rozgrywane są nam na naszych oczach i nie łudźmy się, że te środowiska, z którymi prezydent Nawrocki spotyka się, między innymi mieszają tutaj, by tak to się właśnie działo, by jawnie pluć Polakom w twarz, by pokazywać, że polskimi sprawami to będą rządzić Ukraińcy, Niemcy, Żydzi i Amerykanie, ale nie Polacy. Co z polskimi elitami? Ponieważ zostały wymordowane, a to z lewej, a to z prawej, a to przez Niemców, a to przez bolszewików, a to przez jeszcze nie wiadomo jakie siły, UB, SB, to już działo się w Polsce. Któż tworzył te organizacje, któż tworzył piony decyzyjne? – To jest wszystko do rozważenia przez Państwa we własnym zakresie. Natomiast, jeśli tych elit nie ma, z dziada pradziada, to uważam, iż pora jest obudzić w sobie, proszę Państwa, elitarność, polskość, propolskość. Polecam to Państwu bardzo serdecznie, aby każdy z Państwa obudził w sobie te odpowiednie pokłady mentalne, duchowe, polskie, aby powstały polskie elity.
x
Podstawowe pytanie, jakie należy sobie zadać to: dlaczego Polska? Dlaczego inne kraje graniczące z Ukrainą, a więc Słowacja, Węgry, Rumunia nie są tak zaangażowane w pomoc Ukrainie, w przyjmowanie „uchodźców”; dlaczego politycy tych państw nie reprezentują interesów Ukrainy i nie mówią, że pomoc Ukrainie jest najważniejsza? Odpowiedź jest bardzo prosta – to historia.
Żeby to wszystko zrozumieć, to trzeba cofnąć się do czasów zamierzchłych. Polska Piastów była częścią I Rzeszy, o czym pisałem w blogu 1025, a więc nie było wtedy suwerennego państwa polskiego. Dopiero Łokietek z księcia, czyli kogoś podległego, staje się królem, czyli, przynajmniej formalnie, kimś niezależnym. To państwo, czyli Zjednoczone Królestwo Polskie, powstaje po to, by połączyć się później w unię personalną z częścią byłej Rusi Kijowskiej, czyli z Wielkim Księstwem Litewskim. I w ten sposób wielki książę litewski Jagiełło staje się królem Polski. Połączenie części I Rzeszy z częścią byłej Rusi Kijowskiej daje w efekcie twór zwany I Rzeczpospolitą.
Zanim jednak do tego doszło, to Europa środkowa doświadczyła mongolskich najazdów. Dotarli do Legnicy, łupili ziemie polskie, zdziesiątkowali ludność, zrujnowali gospodarkę. Tego też doświadczyły Węgry i Czechy. A jednak Mongołowie nie próbowali pójść dalej na zachód – wycofali się. Na tak oczyszczony teren wkroczyli Niemcy. Ich osadnictwo było totalne. Zdominowali miasta i wsie. Każda rodzina niemiecka dostawała 1 łan ziemi, czyli 18 ha i szereg zwolnień od podatków. Nie ulega więc wątpliwości, że ludność ta szybko zdominowała pozostałą, która wkrótce popadła w stan chłopa pańszczyźnianego, czyli niewolnika.
Nie wiadomo jak później potoczyły się losy ludności niemieckiej, ale pojawiła się szlachta. Czy to byli Żydzi, którzy w wyniku różnorakich operacji finansowych przejęli dobrze prosperujące, na skutek przyznanych uprzednio ulg i udogodnień, gospodarstwa niemieckie? Czy ludność niemiecka została sprowadzona, przynajmniej w części, do stanu chłopów pańszczyźnianych? Prawdopodobnie tak.
Unia personalna Polski i Litwy, trwająca od 1385 do 1569 roku, służyła dostosowaniu Królestwa Polskiego do standardów WKL. Oznaczało to w praktyce marginalizację mieszczaństwa i sprowadzenie chłopów do stanu niewolnictwa. Warstwą dominującą stała się szlachta. W tym momencie niemiecka ludność napływowa podzieliła los miejscowej ludności i zapewne w większości zasiliła stan chłopów pańszczyźnianych. A kim była szlachta? Jakie miała korzenie?
W wyniku unii horodelskiej z 1413 roku 47 rodów rusińskich i litewskich bojarów adoptuje 47 herbów szlachty polskiej. Był to ewenement na skalę światową, bo przecież nigdzie warstwy wyższe nie dzieliły się swoim szlachectwem w aż tak rozrzutny sposób. W każdym razie bojarzy rusińscy i litewscy stali się polskimi panami.
Na krótko przed unią lubelską z WKL, czyli unią realną, zostaje wydzielone województwo podlaskie, wołyńskie, bracławskie i kijowskie, czyli w dużym stopniu obszar dzisiejszej Ukrainy. Te województwa zostają przyłączone do Korony i dopiero wtedy dochodzi do unii z Litwą, czyli okrojonym WKL. Tak więc w przededniu unii lubelskiej powstaje wspólne państwo polsko-rusińskie. W sejmie Rzeczypospolitej zasiadają posłowie i senatorowie koronni i litewscy. Problem polega jednak na tym, że rusińscy posłowie i senatorowie z południowej części WKL wraz z posłami i senatorami litewskimi stanowią większość w sejmie Rzeczypospolitej. Posłowie i senatorowie z dawnej Korony są w mniejszości. W ten sposób Rzeczpospolita zostaje zdominowana przez elity ze wschodu, które nazywa się powszechnie polskimi.
Ledwie doszło do unii lubelskiej, a już na Ukrainie zaczęły wybuchać powstania tam, gdzie Szwed, Jan Kazimierz, nadał wielkie dobra Wiśniowieckiemu, który przeszedł na katolicyzm. Chmielnicki z kolei pozostał przy prawosławiu. Obaj kształcili się w kolegium jezuickim we Lwowie. Bojarzy rusińscy, którzy przeszli na katolicyzm, mogli zostać posłami i senatorami Rzeczypospolitej. Z tym wiązały się większe prawa i przywileje, których nie mieli pozostali bojarzy. I to było prawdziwe podłoże tych wszystkich powstań.
Taki państwowo-podobny twór mógł trwać dłużej, gdyby wielcy tego świata tak zdecydowali. Doszło jednak do rozbiorów. Na terenach należących kiedyś do I Rzeszy, czyli w Wielkopolsce i w Królestwie Polskim, germanizowano i rusyfikowano miejscową ludność, natomiast na ziemiach byłego WKL prowadzono w XIX wieku intensywną polonizację, polegającą głównie na uczeniu miejscowej ludności języka polskiego i zachęcano ją do przechodzenia na katolicyzm. Z tym zapewne wiązały się też jakieś korzyści materialne i pewnie awans społeczny. Prawdopodobnie wielu osobom zmieniano nazwiska na polskie. Tam też kwitło życie kulturalne i intelektualne. Wszak większość pisarzy pochodziła z Kresów i tworzyła w języku polskim. W sumie więc powstał tam naród polski, bo wcześniej takiego nie było. Była szlachta, która uważała się za odrębny naród, za Sarmatów. Natomiast reszta posługiwała się ludowym językiem polskim. Dopiero w dobie reformacji „podrasowano” język polski. Pojawił się Rej i Kochanowski, którzy stworzyli podwaliny pod język literacki. Później, w XIX wieku, wzbogacili go głównie Prus i Sienkiewicz.
Tak więc unia lubelska umożliwiła transformację bojarów litewskich i rusińskich w polskich panów, czyli stworzenie polskich elit o wschodnich korzeniach, a w XIX wieku ukształtowano polski naród z ludności byłego WKL. Te dwa żywioły całkowicie zdominowały ludność z dawnej Korony, czyli trenów, które wcześniej były częścią I Rzeszy. Do tego w okresie Królestwa Polskiego, będącego w praktyce częścią Rosji, napłynęło wielu Rosjan, którzy opanowali administrację i inne instytucje i już tu zostali, bo do Rosji Radzieckiej nie mieli po co wracać. I jeszcze powojenne przesiedlenia z Kresów na ziemie poniemieckie. Mamy więc w obecnej Polsce ludzi z korzeniami wschodnimi, którzy dominują na wszystkich szczeblach władzy i nie tylko tam oraz pozostałych, zmarginalizowanych. Zatem nie może dziwić, że obecne władze w Polsce zachowują się tak, jak się zachowują. Przypomina to postępowanie „elit” I RP. Analogia jest aż nadto widoczna.
Po 24 lutego 2022 roku wytworzyła się nowa sytuacja, przypominająca jednak tę z czasów po unii lubelskiej. Na trenie obecnej Polski znalazło się mnóstwo obywateli Ukrainy, którzy mają tu większe prawa i szereg przywilejów, których nie mają obywatele III RP. Większość z nich ma korzenie wschodnie i zapewne przeważają ci z ukraińskimi, którzy deklarują się jako Polacy, bo przecież mają polskie obywatelstwo. I ci właśnie stają się coraz bardziej widoczni, coraz bardziej hałaśliwi. W sumie więc jesteśmy w trakcie kreowania konfliktu polsko-ukraińskiego, bo tak będzie on nazywany w mediach, choć faktycznie będzie to konflikt ukraińsko-ukraiński.
Trzeba jednak na to spojrzeć bez emocji. Żadna elita nie podzieliłaby się swoimi herbami z kimś obcym. Jeżeli tak się stało to dlatego, że ta polska szlachta to byli Żydzi, którzy zgodzili się na zaadoptowanie ich herbów przez Żydów z WKL. I tak Żydzi ukraińscy zaczęli udawać polskich panów. A obecnie Żydzi polscy z Żydami ukraińskimi kreują nowy konflikt w Polsce i intensywnie podżegają do protestów niczego nieświadomą ludność.
x
Jedno zdanie w komentarzu Piekielnika zwróciło moją uwagę: „Co z polskimi elitami? Ponieważ zostały wymordowane, a to z lewej, a to z prawej, a to przez Niemców, a to przez bolszewików…”
Jeśli mówi on o Niemcach, to powinien również mówić o Rosjanach, albo mówić o nazistach i bolszewikach. I jedni i drudzy to w większości Żydzi. Najlepszy wynik NSDAP w wyborach to 37%. Natomiast Hitler doszedł do władzy w wyniku układu, jaki zawarły pomiędzy sobą główne siły polityczne w Niemczech. Naziści nie mieli szans na zdobycie władzy w wolnych wyborach. Wmawianie nam, że wszyscy Niemcy to naziści, to też element jakiejś polityki. Takie dziwne antyniemieckie nastawienie dostrzegam nie tylko u niego i takie dziwne zarazem rusofilstwo. Sąsiadujemy z Niemcami, i jak z innymi sąsiadami, tak i z nimi powinniśmy starać się mieć dobre stosunki. Ale czy to oznacza, że Piekielnik wie, że w Polsce dominują ludzie ze wschodnimi korzeniami i to o nich trzeba zabiegać? Z nimi chce tworzyć te polskie elity?