Kurier

Swego czasu stwierdzenie prezydenta Andrzeja Dudy, że „tu jest Polin”, wywołało oburzenie wśród wielu ludzi. Na to zareagowali od razu inni Żydzi, którzy zaczęli skandować „tu jest Polska, a nie Polin”. Jakkolwiek wypowiedź Andrzeja Dudy mogła być bulwersująca, to jednak powiedział on prawdę. Nie na tym to polega, by się obrażać, tylko przyjąć ten fakt do wiadomości i starać się znaleźć swoje miejsce w tej rzeczywistości, jeśli ktoś oczywiście nie zamierza stąd wyjechać. Tym punktem zwrotnym, po którym Żydzi stopniowo stawali się elitą tego kraju, jego inteligencją, było powstanie styczniowe. Stopniowo też zaczęli przejmować monopol nad tym, co można nazwać postawą patriotyczną. I to oni wmawiali reszcie społeczeństwa, co jest patriotyzmem, a co nim nie jest. Oni pisali historię Polski i dokonywali ocen tego, co było w niej złe, a co dobre. Oni decydowali o tym, co należy przemilczeć, a o czym trzeba głośno mówić. Tak więc większość z tych, których określa się dziś mianem patriotów, bohaterów walczących o Polskę, to Żydzi. Jednym z nich jest Jan Nowak-Jeziorański, słynny kurier. Wikipedia tak o nim pisze:

Jan Nowak-Jeziorański, właśc. Zdzisław Antoni Jeziorański pseud. „Janek”, „Jan Nowak”, „Jan Zych” (ur. 2 października 1914 w Berlinie, zm. 20 stycznia 2005 w Warszawie) – polski polityk, politolog, działacz społeczny, dziennikarz, podporucznik Wojska Polskiego, kurier i emisariusz Komendy Głównej Armii Krajowej i Rządu RP w Londynie, cichociemny, wieloletni dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Kawaler Orderu Orła Białego.

Dzieciństwo i wczesna młodość

Urodził się w nocy z 2 na 3 października 1914 w Berlinie (w piśmiennictwie znaleźć można błędną informację podającą jako jego miejsce urodzenia Warszawę). Był synem Wacława (1869–1918), urzędnika Towarzystwa Ubezpieczeniowego „Przezorność”, i Elżbiety z Piotrowskich (1880–1975). Jego przodek Józef Jeziorański z Buska wraz z żoną Ewą Orłowską byli żydowskimi frankistami (wyznawcami sekty Jakuba Franka) i zostali ochrzczeni w 1759 we Lwowie. Syn Józefa, Ignacy Jeziorański (1746–1846), ożenił się Marianną Lanckorońską (1768–1846) i miał z nią syna Jana Aleksandra (1796–1862; żonatego z Joanną Aleksandrą Teresą Wołowską), który był pradziadkiem Jana Nowaka.

Zdzisław Jeziorański największe zasługi i sławę zdobył jako „Jan Nowak”. Pod tym okupacyjnym pseudonimem prowadził wojenną działalność kurierską, a w latach późniejszych używał go także przed mikrofonami Radia Wolna Europa.

Lata przed II wojną światową

Uczęszczał do Gimnazjum Państwowego im. Adama Mickiewicza w Warszawie (był w jednej klasie z Janem Kottem i Ryszardem Matuszewskim). Był harcerzem 3 Warszawskiej Drużyny Harcerzy im. ks. Józefa Poniatowskiego. Po ukończeniu studiów ekonomicznych w 1936 był starszym asystentem w katedrze ekonomiki Uniwersytetu w Poznaniu. 29 czerwca 1937 ukończył Szkołę Podchorążych Rezerwy Artylerii im. Marcina Kątskiego i został skierowany do odbycia dalszej służby wojskowej w 2. Dywizjonie Artylerii Konnej im. gen. Józefa Sowińskiego. Jako bombardier podchorąży artylerii, w 1939 został wzięty do niewoli przez Niemców na Wołyniu.

Okres wojny

Po ucieczce z niewoli od 1940 działał w podziemiu, od 1941 w ZWZ (przemianowanym w 1942 na Armię Krajową). Brał udział w Akcji „N” – zakonspirowanej komórce rozprowadzającej materiały propagandowe, których celem było obniżenie morale żołnierzy niemieckich. Od 1940 lub 1941 pracował także z polecenia ZWZ w administracji niemieckiej, aby uzyskać dokumenty okupanta pomocne polskim organizacjom konspiracyjnym. W 1940 zadebiutował jako publicysta polityczny, drukując w podziemnym wydawnictwie „Znak” esej o Konstytucji 3 maja.

W 1943 zgłosił się, jako ochotnik, na funkcję kuriera AK do władz polskich poza krajem. Pod przybranym nazwiskiem Jan Kwiatkowski został wysłany do Poselstwa Polskiego w Sztokholmie. Po przekazaniu poczty wrócił do kraju. Po sukcesie tej wyprawy powierzono mu znacznie poważniejszą funkcję, ponieważ jako emisariusz miał dotrzeć do rządu RP w Londynie. To właśnie na potrzeby tej misji przybrał pseudonim Jan Nowak. Wyruszył w 1943. W Anglii odbył rozmowy zarówno z przedstawicielami rządu polskiego, jak i władz angielskich, również z premierem Winstonem Churchillem (marzec 1944).

Z Anglii został przetransportowany do Włoch. W nocy z 25 na 26 lipca 1944 leciał na pokładzie samolotu, który wyruszył z bazy lotniczej w Brindisi, i wylądował w pobliżu Tarnowa (ten sam samolot zabrał na pokład szczątki rakiety V-2 i kilku polskich polityków – akcja Most III), a następnie dotarł do Warszawy jako ostatni emisariusz przed wybuchem powstania warszawskiego. W przeddzień kapitulacji, działając z rozkazu komendanta AK gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, wyruszył do Londynu. Wywiózł setki dokumentów i zdjęć. Jako emisariusz Armii Krajowej zyskał przydomek Kurier z Warszawy. Używał wówczas fałszywych dokumentów, w których występowało nazwisko Jan Nowak oraz data urodzenia 15 maja 1913, później często błędnie podawana jako faktyczna data urodzin Zdzisława Jeziorańskiego.

Okres emigracji po 1945

Po wojnie pozostał na Zachodzie. Mieszkał w Londynie, Monachium i Waszyngtonie. W latach 1948–1951 pracował w redakcji polskiej brytyjskiej rozgłośni BBC. Jego działalność w Wielkiej Brytanii pomogła w uświadomieniu zachodniej opinii publicznej o skali zbrodni hitlerowskich na terenie Polski. Pracował wówczas dla BBC w Sekcji Polskiej.

Radio Wolna Europa

Pod koniec 1951 podjął się kierowania Rozgłośnią Polską Radia Wolna Europa. Organizował ją przez kilka miesięcy, tworząc przede wszystkim zespół pracowników. Pierwsza audycja została nadana do kraju 3 maja 1952. Rozgłośnią Polską RWE kierował nieprzerwanie do 1 stycznia 1976, kiedy to zastąpił go Zygmunt Michałowski.

Kongres Polonii Amerykańskiej

Po odejściu z RWE przez 20 lat działał w Kongresie Polonii Amerykańskiej (dyrektor krajowy 1980–1996), był też konsultantem Narodowej Rady Bezpieczeństwa USA. Przez wiele lat był aktywny na forach polonijnych, a dzięki znaczącym wpływom w elitach władzy USA odegrał istotną rolę w przyjęciu Polski do NATO. Członek Polskiego Towarzystwa Naukowego na Obczyźnie (od 1985).

Ostatnie lata życia w Polsce

Po raz pierwszy po wojnie przyjechał do Polski w sierpniu 1989 na zaproszenie Lecha Wałęsy. Potem już regularnie odwiedzał kraj, aż do stałego zamieszkania w Polsce w 2002. Przez cały okres pobytu w Polsce, podobnie jak na emigracji, był zaangażowany aktywnie w działalność polityczną.

W wyborach prezydenckich w 1995 Nowak-Jeziorański poparł Lecha Wałęsę, uważając go za gwarancję kontynuacji prozachodniej polityki zagranicznej Polski. Został przez niego zaproszony do debaty telewizyjnej z Aleksandrem Kwaśniewskim, któremu wspólnie z Jerzym Markiem Nowakowskim zadawał pytania.

W czasie kampanii wyborczej w 2000 nie popierał ponownej elekcji Aleksandra Kwaśniewskiego. Ostatecznie poparł kandydaturę Andrzeja Olechowskiego.

Zwycięstwo Sojuszu Lewicy Demokratycznej w wyborach parlamentarnych w 2001 uznał za ważny krok w kierunku integracji z Unią Europejską i, mimo swego sceptycznego podejścia do lewicy postkomunistycznej, w wywiadzie dla polskiego radia powiedział: Ja mogę nie lubić tego rządu, ale on został wyłoniony w wolnych wyborach i jest moim rządem, bo jest rządem polskim.

xxx

Jest w tym życiorysie parę faktów, które budzą zdziwienie i zastanawiają. Ale przede wszystkim Wikipedia nie ukrywa, że Nowak-Jeziorański był Żydem. Po ucieczce z niewoli niemieckiej w 1940 roku pracował w administracji niemieckiej, aby uzyskać dokumenty okupanta pomocne polskim organizacjom konspiracyjnym. Dziwni byli ci Niemcy, zupełnie nie zdawali sobie sprawy z tego, kogo zatrudnili. A może wiedzieli, może tak miało być. Szybko stał się bardzo ważną osobą, bo jako emisariusz prowadził w Anglii rozmowy z przedstawicielami rządu polskiego, a nawet z samym Winstonem Churchillem.

Po wojnie działał w tzw. propagandzie, a później w Kongresie Polonii Amerykańskiej, co wydaje się naturalne, bo Żydzi kontrolują Polonię na całym świecie. Jednak najistotniejszą informacją w całym jego życiorysie jest to, że wywiózł steki dokumentów i zdjęć. Wywiózł zapewne do Anglii, czego Wikipedia nie dodaje. Co to były za dokumenty i zdjęcia, tego nie wiemy, ale możemy się domyślać, że chodziło o ludzi, którzy byli zaangażowani w politykę. I w ten sposób Londyn miał wpływ na to, co działo się w Polsce, jeśli nawet nie za PRL-u, to po 1989 roku. Zajęcia czy zawody przechodzą z ojca na syna i wnuka. Był więc Nowak-Jeziorański angielskim agentem i takim pewnie pozostał do końca życia.

Czy wobec faktu, że ktoś wywiózł z Polski setki dokumentów i zdjęć do innego państwa, można tego kogoś nazywać Polakiem i patriotą?

Szpieg

W 1966 roku pojawił się na ekranach kin czeski film Pociągi pod specjalnym nadzorem. Parafrazując ten tytuł, mógłbym napisać: ludzie pod specjalnym nadzorem. Tak! Jest taka kategoria ludzi i do nich niewątpliwie zalicza się Ryszard Kukliński. Warto prześledzić jego życiorys, zwłaszcza okres młodości i początek kariery w Wojsku Polskim, bo wygląda na to, że już od najmłodszych ktoś rozpiął nad nim parasol ochronny. Wikipedia tak pisze o tym okresie:

Ryszard Jerzy Kukliński, ps. „Jack Strong”, „Mewa” (ur. 13 czerwca 1930 w Warszawie, zm. 11 lutego 2004 w Tampie) – pułkownik ludowego Wojska Polskiego, zastępca szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, od 1970 agent wywiadu amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA), na krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego (1981) ewakuowany przez CIA do Berlina Zachodniego, pośmiertnie awansowany do stopnia generała brygady Wojska Polskiego.

W latach 1971–1981 Kukliński przekazał na Zachód ponad 40 tys. stron dokumentów dotyczących PRL, ZSRR i Układu Warszawskiego. Dokumenty te dotyczyły sowieckich planów inwazji na kraje Europy Zachodniej w okresie zimnej wojny, a także m.in. planów użycia przez ZSRR broni nuklearnej, danych technicznych najnowszych sowieckich broni m.in. czołgu T-72 i rakiet Strzała-2, rozmieszczenia radzieckich jednostek przeciwlotniczych na terenach Polski i NRD, metod stosowanych przez Armię Radziecką w celu uniknięcia namierzenia jej obiektów przez satelity szpiegowskie oraz planów wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.

Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych Zbigniew Brzeziński określił go mianem pierwszego polskiego oficera w NATO.

Młodość

Urodził się 13 czerwca 1930 w Warszawie jako jedyne dziecko Stanisława Wincentego Kuklińskiego (1901–1943) i Anny z domu Kotaniec (1900–1963). Sam Kukliński we wczesnej młodości posługiwał się jednak jeszcze dwiema innymi datami urodzenia. Jego ojciec podczas II wojny światowej handlował drewnem. Został 13 maja 1943 aresztowany za działalność konspiracyjną, zginął w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen. Informacje te ujawnił sam Kukliński w 1987 w wywiadzie dla paryskiej „Kultury”. Twierdził także, że jego ojciec był członkiem PPS-u. Po aresztowaniu ojca Kukliński wyjechał do stryja mieszkającego na wsi pod Radomiem. Jak sam twierdził, należał do Armii Krajowej i walczył w powstaniu warszawskim, innym razem przypisywał sobie przynależność do grupy „Miecz i Pług”, natomiast kolejnym do organizacji „Młot i Sierp”. Z zeznań świadków i jego własnych zeznań przed komisją partyjną wynika jednak, że nie należał do żadnej organizacji podziemnej w okresie okupacji. 6 sierpnia 1944 ponoć wywieziono go do Niemiec. Raz utrzymywał, że wywieziono go pociągiem wraz z grupą Żydówek i przebywał na Dolnym Śląsku, według innej swojej relacji miał przebywać w obozie koncentracyjnym za pobicie niemieckich nastolatków. W konspiracji używać miał pseudonimu „Bil”. Pisał nawet, że trzy tygodnie walczył na froncie. Wydaje się najbardziej prawdopodobne, że Kuklińskiego jako młodocianego wywieziono na teren Rzeszy wraz z matką.

Po zakończeniu wojny Kukliński zamieszkał we Wrocławiu przy ul. Blaszanej 15. Początkowo usiłował uczyć się zawodu ślusarza w Zakładach Wodociągowo-Kanalizacyjnych, ale 17 września 1945 został przyjęty do Miejskiej Straży Ochrony Obiektów. Najpierw powierzono mu rolę gońca, następnie został strażnikiem w fabryce mydła. 6 stycznia 1946 wstąpił do PPR (legitymacja numer 0655929). Od 7 marca do 13 kwietnia tego roku był aresztowany jako podejrzany o napad rabunkowy, ale został zwolniony. Przyczyna zwolnienia nie jest znana, w 1992 dokumenty dotyczące tego okresu usunięto z akt sądowych. Na temat życia Kuklińskiego w tym okresie nie ma wielu konkretnych informacji. Miał on także przez pewien czas należeć do Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej i jako członek tej formacji wziąć udział w referendum ludowym, przeprowadzonym przez Krajową Radę Narodową w czerwcu 1946.

Pierwsze lata służby w Wojsku Polskim

1 października 1947 został przyjęty do Oficerskiej Szkoły Piechoty nr 1 we Wrocławiu. W 1950 został oskarżony o przynależność do AK, „Miecza i Pługa” oraz „Sierpa i Młota”. Decyzją szefa Sztabu Generalnego z 27 lipca 1950 został wydalony z uczelni i na początku sierpnia skierowany do odbycia zasadniczej służby wojskowej bez zaliczenia trzech lat pobytu w szkole do okresu służby. Po 2 tygodniach, 10 sierpnia, po interwencji gen. Stanisława Popławskiego został przywrócony do szkoły, którą ukończył we wrześniu 1950 roku, uzyskując stopień chorążego. Promocja na pierwszy stopień oficerski (chorążego) odbyła się 3 września 1950 roku. Po ukończeniu szkoły został rozkazem ministra obrony narodowej z 23 września 1950 r. skierowany do dyspozycji Departamentu Personalnego MON zamiast działu kadr jednego z okręgów wojskowych i po dwóch miesiącach skierowany do 9 Pułku Piechoty w Pile na stanowisko dowódcy plutonu. W 1951 roku otrzymał awans na podporucznika. W latach od 1951 do 1952 roku odbywał kurs metodyczno-strzelecki przy Wyższej Szkole Piechoty w Rembertowie, po jego ukończeniu został dowódcą kompanii w 9 Pułku Zmechanizowanym. W październiku 1952 wziął ślub z Joanną.

W maju 1953 roku został szefem sztabu 15 batalionu przeciwdesantowego w 3 Brygadzie Przeciwdesantowej w Kołobrzegu. W 1954 roku został dowódcą 18 batalionu przeciwdesantowego (skadrowanego) w 3 Brygadzie Przeciwdesantowej. W 1956 roku służył w 5 Kołobrzeskim Pułku Piechoty.

1 listopada 1956 roku został skierowany na roczny Kurs Doskonalenia Oficerów Piechoty w Wesołej przy Akademii Sztabu Generalnego WP w Rembertowie, który ukończył 25 sierpnia 1957 roku. Po kursie dalej służył w 5 Kołobrzeskim Pułku Piechoty na stanowisku pomocnika szefa sztabu ds. operacyjnych. Pod koniec października 1957 roku został przeniesiony na własną prośbę do 3 Brygady Obrony Wybrzeża w Kołobrzegu, a po jej przeformowaniu w 1958 roku był w 82 Pułku Zmechanizowanym, gdzie służbę pełnił do 30 września 1961 roku. W Kołobrzegu Kukliński działał w klubie jachtowym, który powstał w 1956 roku jako Klub Morski Kołobrzeg LPŻ.

W latach od 1958 do 1960 roku uczył się w I Liceum Kołobrzeskim (Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika) dla pracujących, gdzie zdał maturę. W 1961 roku rozpoczął studia w Akademii Sztabu Generalnego WP.

Podjęcie współpracy z kontrwywiadem wojskowym

W 1964 roku jako współpracownik polskiego kontrwywiadu i wywiadu wojskowego, będąc studentem ASG WP, maskował zadania wykonywane przez oficera polskiego kontrwywiadu wojskowego mjr Kominka, pływając z Kołobrzegu do Szwecji swoim prywatnym jachtem. W tym samym roku ukończył studia na ASG i został awansowany do stopnia majora, a następnie przeniesiony do Warszawy, gdzie służył jako oficer sztabowy, m.in. przygotowując plany inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację.

Przynajmniej od 1962 roku Kukliński współpracował z kontrwywiadem wojskowym – Zarządem II Szefostwa Wojskowej Służby Wewnętrznej. Zdaniem niektórych badaczy od końca lat 40. współpracował z Informacją Wojskową, a w czasie przed wstąpieniem do szkoły oficerskiej ze Służbą Bezpieczeństwa.

Po studiach w ASG WP służył w Oddziale Szkolenia Operacyjnego Sztabu Generalnego (SG WP), następnie był szefem Oddziału Planowania Ogólnego w Zarządzie Operacyjnym i ostatecznie szefem Oddziału I – zastępcą szefa Zarządu I Operacyjnego SG WP. Na początku służby w Sztabie Generalnym rozpoczął działalność w wojskowym klubie żeglarskim „Atol”, którego został prezesem.

W 1965 roku brał udział w grze wojennej na północy Polski (Czersk koło Bornego Sulinowa), gdzie marszałek Andriej Grieczko pokazał kilkudziesięciu najwyższym rangą oficerom LWP mobilne wyrzutnie rakiet z głowicami jądrowymi. Na przełomie lat 1965–1966 był współautorem ćwiczenia egzaminacyjnego dla wyższej kadry dowódczej w Żaganiu.

W lutym 1967 roku uczestniczył w delegacji MON, której przewodniczył gen. Bolesław Chocha – w rozmowie osobistej z Kuklińskim wyraził on swoje wątpliwości w sprawie zagrożeń wynikających dla Polski ze strategii wojennej ze strony ZSRR w stosunku do NATO, z którą została zapoznana polska delegacja. W 1967 odbył szkolenie w ośrodku szkolenia wywiadowczego.

xxx

To jest tylko fragment obszernej informacji, jaką zamieszcza o Kuklińskim Wikipedia. Jednak ten pierwszy okres jego życia wydaje się najciekawszym, bo najbardziej zagadkowym. Jest w nim wiele luk, niedomówień i niejasności. Tygodnik Przegląd zamieścił 14 kwietnia 2014 roku artykuł Mity, legendy i celowe kłamstwa – część I (https://www.tygodnikprzeglad.pl/mity-legendy-i-celowe-klamstwa-czesc-1/), który jest fragmentem książki Franciszka Puchały Szpieg CIA w polskim sztabie generalnym. O Ryszardzie Kuklińskim bliżej prawdy (Bellona, Warszawa 2014). Poniżej fragmenty tego artykułu:

Białe i czarne plamy w życiorysie

W opracowaniach na temat Kuklińskiego mamy do czynienia z jego fałszowanym życiorysem, zwłaszcza z lat wojny i powojennego pobytu we Wrocławiu. Pomija się jego służbę w Międzynarodowej Komisji Nadzoru i Kontroli (MKNiK) w Wietnamie, a eksponuje rzekome nawiązanie kontaktu z agentami CIA dopiero w 1972 r. Zasadne jest pytanie, dlaczego. (…)

Rodzice Ryszarda nie mieli żadnego konkretnego zawodu. Ojciec podejmował się różnych prac fizycznych, pracował w fabryce pilników, był woźnym, a w okresie okupacji handlował drewnem opałowym. 13 maja 1943 r. Stanisław Kukliński został aresztowany przez gestapo i wszelki ślad po nim zaginął. Pojawia się tu wiele wątpliwości. Nie wiadomo, dlaczego dopiero w 1987 r., kiedy Ryszard Kukliński już sześć lat mieszkał w USA, w wywiadzie zamieszczonym w paryskiej „Kulturze” podał, że ojciec przebywał w al. Szucha, a następnie na Pawiaku i w obozie koncentracyjnym Oranienburg-Sachsenhausen, gdzie zginął tuż przed jego wyzwoleniem. Ujawnił też, że ojciec był członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej. 20 marca 1950 r., odpowiadając na wiele szczegółowych pytań zadawanych mu podczas przesłuchań na zebraniu partyjnym POP przy 1. Batalionie OSP nr 1 we Wrocławiu (towarzysze: Bernat, Czabański, Dyniewicz, Jabłoński, Kowalski, Kowalczyk, Kubisz, Miszka, Rapacz, Ruda, Rutkowski i inni), nie wspominał o tym.

PO ARESZTOWANIU OJCA Ryszard Kukliński wyjechał z Warszawy i zamieszkał u wuja Walentego Kuklińskiego w miejscowości Stara Wieś, gmina Stromiec, powiat Radom. Tu powstają kolejne wątpliwości, bo młodociany Kukliński, jako 14-letnie dziecko, należał rzekomo do Armii Krajowej (AK) i walczył w powstaniu warszawskim. Chętnie o tym piszą jego apologeci. Czy było to realne? Czy tak było naprawdę? Kukliński podawał, że w szóstym dniu powstania został wywieziony do Niemiec. W międzyczasie przebywał na wsi. W szkole oficerskiej raz powiadał, że należał do organizacji „Miecz i Pług”, innym razem, że do organizacji „Młot i Sierp”. Używał pseudonimu Bil. Pisał nawet, że trzy tygodnie walczył na froncie. Z tego powodu zaczęły się wspomniane już jego kłopoty w OSP nr 1.

Z opinii uzyskanej w Związku Powstańców Warszawskich (ul. Długa 18 w Warszawie) wynikało, że jeśli Kukliński nie poda swojego kryptonimu i nazwy swojej drużyny (oddziału) oraz kryptonimu dowódcy, to jego uczestnictwa w powstaniu nie da się potwierdzić. Związek nie ma odpowiedniej ewidencji, a weryfikacja jest prowadzona na podstawie relacji świadków. W okresie od 17 do 25 sierpnia 1950 r. na polecenie Komisji Partyjnej Kukliński zebrał oświadczenia od: matki – Anny Kuklińskiej, Stefana Kurka, Aleksandra Rembiszewskiego, Antoniego Wierzbickiego, Walentego Wieteski, Walentego Kuklińskiego, Władysława Górskiego i Jadwigi Płońskiej, poświadczone urzędowo przez różne instytucje.

Ze wszystkich oświadczeń jednoznacznie wynikało, że w okresie okupacji nie należał on do żadnej organizacji podziemnej. Także w zeznaniach przed Okręgową Komisją Partyjną sam Kukliński stwierdził, że do żadnej organizacji nie należał, mimo że chciał. Na dowód tego opowiedział, jak kolega Stanisław Olka zaprowadził go do kapitana straży pożarnej przy ul. Długiej w Warszawie. Kapitan obejrzał go i powiedział, że jest za mały (miał wtedy 11 lat) i że kiedy zajdzie potrzeba, to go powiadomią i przyjmą do organizacji „Miecz i Pług”. Z kolei starszy kolega, Stanisław Kumiński, mieszkający przy ul. Przejazd, obiecał mu, że zapisze go do organizacji „Młot i Sierp”, ale tu też go nie przyjęto. Musiał się zadowolić pomaganiem Kumińskiemu w rozklejaniu ulotek. Warto dodać, że jednym z organizatorów konspiracyjnej organizacji komunistycznej pod tą nazwą w 1940 r. był późniejszy gen. Teodor Kufel. W 1942 r. organizacja ta weszła w skład Polskiej Partii Robotniczej. Po wybuchu powstania warszawskiego walczył w batalionie Czwartaków (dowódca 2. kompanii na Starym Mieście i na Żoliborzu). Po wojnie gen. Kufel był m.in. szefem WSW.

Zastanawiające jest, dlaczego Informacja Wojskowa rzekomą przynależnością Kuklińskiego do organizacji podziemnych zainteresowała się dopiero pod koniec jego nauki w szkole oficerskiej, w 1950 r. Dobrze tam przecież wiedziano, że przywódcy organizacji „Miecz i Pług” kolaborowali z Niemcami.

Jak Kukliński znalazł się po wojnie na terenie Dolnego Śląska? Raz twierdził, że z pl. Mirowskiego w Warszawie, przez Wrocław został wywieziony do Berlina (Alexanderplatz). W Niemczech przebywał w Bettlern, Halbau i Leubus (Bielany, Iłowa i Lubiąż – przyp. red.). Wraz z grupą kobiet żydowskich miał być załadowany do pociągu i wieziony nie wiadomo dokąd. (…) Innym razem twierdził, że trafił do obozu koncentracyjnego, bo pobił niemieckich chłopców. Po zwolnieniu przez Armię Radziecką miał rzekomo wrócić do Warszawy. Ponieważ nie było tam warunków do życia, wyjechał do Wroc­ławia znanego mu z okresu wywózki. Czy tak było? Nie wiadomo.

Wydaje się bardziej prawdopodobne, że Kuklińskiego jako młodocianego wywieziono na teren ówczesnych Niemiec wraz z matką. 15-letni Kukliński zamieszkał we Wrocławiu przy ul. Blaszanej 15. Czy sam? Nie wiadomo. Początkowo usiłował się uczyć zawodu ślusarza. Starał się o to w Zakładach Wodociągowo-Kanalizacyjnych i jako datę urodzenia podał 13 czerwca 1927 r. Prawdziwą datę urodzenia, zgodną z metryką (1930 r. – przyp. red.), podał dopiero w życiorysie złożonym w Oficerskiej Szkole Piechoty nr 1. W napisanym oświadczeniu unieważnił poprzednio pisane życiorysy, gdzie jako datę urodzenia podawał 13 czerwca 1927, innym razem 1928 r.

Faktycznie do formacji zmilitaryzowanej, jaką wówczas była Miejska Straż Ochrony Obiektów, został przyjęty jako 15-latek, 17 września 1945 r. Najpierw powierzono mu rolę gońca. Następnie został strażnikiem, wyposażono go w mundur i broń. Warto dodać, że w okresie, kiedy Kukliński służył w Straży Ochrony Obiektów, pracował tam także Paweł Christ. Służył on wcześniej w Wehrmachcie. Jego żona Elżbieta z domu Moris nigdy nie nauczyła się języka polskiego i na co dzień posługiwała się niemieckim. (…)

Różne okoliczności wskazują na to, że w tym czasie, gdy Kukliński pracował w Straży Ochrony Obiektów we Wrocławiu, Służba Bezpieczeństwa i Informacja Wojskowa pozyskiwały tam współpracowników. Nad obiema służbami pieczę sprawowali oficerowie radzieckich służb specjalnych. Od 7 marca do 13 kwietnia 1946 r. Kukliński przebywał w areszcie śledczym we Wrocławiu podejrzany o napad rabunkowy z bronią w ręku. Czy był winny? Do końca nie wiadomo. Niezależnie od tego prawdopodobnie wtedy został zwerbowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Wiadomo, że w takich okolicznościach Służba Bezpieczeństwa często pozyskiwała informatorów. 1 października 1947 r., mając formalnie 19 lat i kilka miesięcy, a faktycznie nieco ponad 17 lat, Ryszard Kukliński znalazł się w Oficerskiej Szkole Piechoty nr 1 (OSP nr 1) we Wroc­ławiu. Wtedy przypuszczalnie Służba Bezpieczeństwa przekazała go Informacji Wojskowej. Warto zauważyć, że do 22 listopada 1947 r. dowódcą OW IV i przewodniczącym Wojewódzkiego Komitetu Bezpieczeństwa we Wrocławiu był radziecki generał polskiego pochodzenia Stanisław Popławski, późniejszy dowódca Wojsk Lądowych i II wiceminister obrony narodowej. (…)

Kukliński znalazł się w szkole po zwolnieniu z aresztu śledczego. Jak już wspomniano, w 1950 r. został oskarżony o przynależność do AK oraz organizacji „Miecz i Pług”, a także „Sierp i Młot”. Decyzją ówczesnego szefa Sztabu Generalnego WP gen. broni Władysława Korczyca 27 lipca 1950 r., a więc niemal po trzech latach nauki został wydalony z uczelni. Nie zaliczono mu trzech lat pobytu w szkole i na początku sierpnia tegoż roku skierowano go do odbycia zasadniczej służby wojskowej w Okręgu Wojskowym IV. Wówczas to nastąpiło wydarzenie bezprecedensowe: jeszcze przed upływem dwóch tygodni od pierwszej decyzji ze Sztabu Generalnego WP do komendanta szkoły przyszło pismo o przywróceniu Kuklińskiego do szkoły. 10 sierpnia tegoż roku został z powrotem przyjęty na zaopatrzenie w szkole. Benjaminowi Weiserowi opowiadał, że był „zesłany” do jednostki wojskowej w Pile na trzy miesiące. Jeżeli tak było, to nie powinien być promowany we wrześniu 1950 r. Powstaje jednak pytanie, jak wydalony ze szkoły oficerskiej został oficerem i skąd nabrał niezwykłych umiejętności systemowego gromadzenia informacji szpiegowskich. Niełatwo na nie odpowiedzieć.

Przetrzebioną teczkę Kuklińskiego odtwarzano w 1958 r., gdy nie istniała już Informacja Wojskowa, a Wojskowa Służba Wewnętrzna (WSW) z Zarządem Kontrwywiadu Wojskowego w jej strukturze organizacyjnej. Zachowały się akta personalne z okresu pracy Kuklińskiego w Straży Ochrony Obiektów we Wrocławiu. Natomiast nie odnaleziono jego podania o przyjęcie do Oficerskiej Szkoły Piechoty nr 1. Nie wiadomo, na czyje polecenie jeszcze w 1992 r. usunięto z akt sądowych dokumenty śledztwa prowadzonego przeciwko niemu z okresu, gdy pracował we wspomnianej Straży Ochrony Obiektów. Na temat tej pracy też nie ma jasności. Kukliński twierdził, że po wojnie zapisał się do Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (ORMO) i jako członek tej formacji w wieku 16 lat brał udział w referendum ludowym („3 razy tak”), przeprowadzonym przez Krajową Radę Narodową w czerwcu 1946 r. Wtedy to ekipa radzieckich służb specjalnych pod kierownictwem płk. Arona Pałkina, naczelnika wydziału „D” Komitetu (Ministerstwa) Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR, zainstalowana w Warszawie, nadzorowała operację fałszowania wyników referendum.

W wyjaśnieniach dla Komisji Kontroli Partyjnej w 1950 r. Kukliński zeznał, że świadomie kłamał, podając, że urodził się w 1927 r. Do Polskiej Partii Robotniczej wstąpił dobrowolnie 6 stycznia 1946 r. (nr legitymacji 0655929), a nie pod przymusem. Miał wtedy formalnie skończone 18, a praktycznie 16 lat. Wydalenie z PZPR wiązało się wtedy z usunięciem ze szkoły oficerskiej. Do akt jego sprawy kierowanej do szefa SG WP były dołączone dokumenty Informacji Wojskowej. Powrót pchor. Kuklińskiego do szkoły nastąpił zanim Komisja Kontroli Partyjnej przy Okręgu Wojskowym IV, pracująca od 17 sierpnia, podjęła decyzję w jego sprawie (26 sierpnia 1950 r.). Chociaż ukarano go naganą partyjną, ponownie został członkiem PZPR.

Powrotem Kuklińskiego do szkoły oficerskiej zajmował się też dowódca Wojsk Lądowych, II wiceminister ON, wspomniany już gen. Stanisław Popławski. Otrzymał on stosowne pismo w tej sprawie. Przewodniczący Państwowej Komisji Egzaminacyjnej płk Pawluczenkow, podlegający gen. Popławskiemu, dopuścił Kuklińskiego do egzaminów. Zaliczył on wówczas kilka przedmiotów, pozostałe zaś zaliczono mu na podstawie ocen okresowych z III roku nauki. W porozumieniu z płk. Pawluczenkowem komendant szkoły wystąpił z wnioskiem o mianowanie Kuklińskiego na stopień chorążego, tj. pierwszy wówczas stopień oficerski. (…)

Promocja na pierwszy stopień oficerski odbyła się 3 września 1950 r., ale Ryszard Kukliński w niej nie uczestniczył. W Zarządzeniu Prezydenta RP Bolesława Bieruta z 1 września 1950 r. został wymieniony na przedostatnim miejscu, niezgodnie ani z kolejnością alfabetyczną, ani też z lokatą uzyskaną według otrzymanych ocen. Po promocji chor. Kukliński nie został skierowany do dyspozycji oddziału kadr jednego z okręgów wojskowych, jak to było zazwyczaj praktykowane. Rozkazem ówczesnego ministra obrony narodowej marsz. Konstantego Rokossowskiego z 23 września 1950 r. został skierowany do dyspozycji samej centrali – Departamentu Personalnego MON. Stanowisko dowódcy plutonu w 49. pułku piechoty 14. DP w Pile objął dopiero po upływie około dwóch miesięcy. Trudno było ustalić, co Kukliński przez ten czas robił. Według znawców szpiegowskiego rzemiosła wystarczyło to do odbycia krótkiego szkolenia specjalnego w Szkole Informacji Wojskowej w Wesołej koło Warszawy. Zadziwiające jest, że sprawą Kuklińskiego, jednego z wielu podchorążych OSP nr 1, zajmowali się generałowie Korczyc i Popławski, oficerowie wysoko usytuowani w hierarchii służbowej, oddelegowani do Wojska Polskiego z Armii Radzieckiej, bliscy współpracownicy ministra obrony narodowej marsz. Konstantego Rokossowskiego. (…)

Będąc młodszym oficerem, Ryszard Kukliński ubiegał się o zatarcie kary nagany partyjnej nałożonej mu przez Komisję Partyjną OW IV we Wrocławiu w sierpniu 1950 r. 4 lutego 1954 r. poparła go Komisja Partyjna JW 3985. Komisja Partyjna przy Zarządzie Politycznym POW (majorowie: Muniak – przewodniczący, Furmanek, Niedzielski, Kawa – członkowie) również wystąpiła o zatarcie kary do Komisji Partyjnej Wojska Polskiego. Kara została zatarta. Jednak już 7 października w tym samym roku Kukliński znowu został pociągnięty do odpowiedzialności przez egzekutywę POP JW 3985 za nadużywanie alkoholu, zagubienie legitymacji partyjnej i wystawianie dokumentów nienależnych danym osobom. Komisja Partyjna Pomorskiego Okręgu Wojskowego 5 listopada 1954 r. ukarała go naganą partyjną z ostrzeżeniem, po czym wydano mu nowy dokument. We wszystkich opiniach podkreślano jednak jego właściwą postawę polityczną i duże zaangażowanie w pracy partyjnej. Jej uhonorowaniem było wybranie go w skład Komitetu Partyjnego IC MON, gdzie pracował m.in. w komisji ideologicznej.

Sławomir Cenckiewicz przypisuje Ryszardowi Kuklińskiemu przyjaźń z gen. Czesławem Kiszczakiem. W nawiązaniu do ucieczki Kuklińskiego płk Stanisław Radaj twierdził, że był on poza podejrzeniami, bo był na „ty” z gen. Kiszczakiem. Warto zauważyć, że Kiszczak w latach 1957-1965 był szefem kontrwywiadu Marynarki Wojennej. W 1967 r. został zastępcą szefa WSW gen. Teodora Kufla i odpowiadał za kontrwywiad wojskowy. Kiedy Kukliński kontynuował podróże jachtowe na Zachód, gen. Kiszczak był szefem Zarządu II – Wywiadu SG WP (1972-1978), a potem szefem WSW (1979-1981). Szefem tej służby w latach 1957-1964 był gen. Aleksander Kokoszyn. Będąc absolwentem kursów NKWD w Smoleńsku, po wojnie służył w organach Informacji Wojskowej. Od grudnia 1948 r. był m.in. szefem Wydziału I Głównego Zarządu tej służby odpowiedzialnego za ochronę kontrwywiadowczą Instytucji Centralnych MON. W 1964 r. zastąpił go gen. Teodor Kufel. Później, w latach 1979-1981, był szefem Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie. (…)

Sekwencja zdarzeń, zestawienie różnych faktów z jego życiorysu z dużym prawdopodobieństwem może świadczyć o tym, że zanim rozpoczął współpracę z CIA i BND, był współpracownikiem służb specjalnych PRL. Po dezercji Kuklińskiego nikt z jego przełożonych nie został ukarany. Powtórzmy – w systemie, w którym istniała niemal powszechna podejrzliwość, a czujność była doprowadzona do absurdu, niezrozumiałe jest niewykrycie przez co najmniej 10 lat działalności szpiegowskiej oficera. W innych wypadkach byłoby to nie do pomyślenia. (…)

xxx

1 października 2016 roku Tygodnik Przegląd zamieścił artykuł Roberta Walenciaka Pompowanie szpiega (https://www.tygodnikprzeglad.pl/pompowanie-szpiega/). Poniżej fragmenty:

Nasuwa się pytanie, jak to możliwe, że w Sztabie Generalnym, miejscu szczególnie chronionym, mógł działać agent, w dodatku taki, który specjalnie nie krył się z tym, że ma zbyt wiele pieniędzy.

Pisze o tym m.in. gen. Franciszek Puchała w książce „Szpieg CIA w polskim Sztabie Generalnym”. Cytuje opowieść ppłk. Józefa Putka, który w latach 70. odpowiadał za ochronę kontrwywiadowczą Sztabu Generalnego. Putek regularnie rozmawiał z Kuklińskim i pytał go: „Rysiu, skąd masz tyle pieniędzy? Ja jestem podpułkownikiem, ty jesteś podpułkownikiem. Ja pracuję w Sztabie Generalnym, ty pracujesz w Sztabie Generalnym. Ja mam dwoje dzieci, ty masz dwoje dzieci. Ja mam pracującą żonę, ty masz pracującą żonę. Ale ja nie mam takiego domu, zachodniego samochodu, jachtu. Rysiu, skąd masz na to pieniądze?”. Mówił, że oszczędził w Wietnamie. Ale za te oszczędności kupił samochód… Nie mógł więc się rozliczyć. Oficer obiektowy napisał o tym raport do swojego zwierzchnika. Był nim płk Gendera, szef oddziału, który odpowiadał za Sztab Generalny.

Ciąg dalszy opisuje w książce „Nogi Pana Boga” Marek Barański:

„– Zawsze gdy namawiałem Gonderę, żebyśmy ostrzej wzięli się za Kuklińskiego, gdy zwracałem mu uwagę na nietypowe zachowanie tego oficera, Gondera nakazywał zostawić go w spokoju. »To porządny człowiek«, mówił, »zostaw go« i »nie czepiaj się«, »nie zapominaj, że to kolega Kiszczaka«…
– Godził się pan z tym, tak po prostu?
– A co miałem robić? Ja spełniałem swój obowiązek, meldowałem. To przełożeni nie reagowali, nie ja.
– Nie reagowali?
– Często odnosiłem wrażenie, że go kryli. (…) Tak, Kukliński był pod jakimś szczególnym parasolem. Wkrótce miałem się o tym przekonać (…). Był ostatni kwartał 1978 r. (…) Mimo że była już mniej więcej dziewiętnasta, byłem ciągle w pracy. Miałem zwyczaj wchodzić do pokojów, w których pracowali oficerowie Sztabu, bez pukania. (…) Tego wieczoru wparowałem tak do pokoju Kuklińskiego. Był już wtedy zastępcą szefa Zarządu I, czyli operacyjnego. Tu zapadały najważniejsze decyzje. Kukliński miał gabinet na pierwszym piętrze. Okna, które wychodziły na więzienie na Rakowieckiej, były zasłonięte roletami. Cześć, wołam od progu, jak to ja… A on stoi przy biurku z aparatem fotograficznym, lampa na biurku jest zapalona. W tej samej sekundzie, gdy ja wchodzę, Kukliński upuszcza aparat do przygotowanej, odsuniętej szuflady i jednocześnie nogą zatrzaskuje drzwi sejfu, który ma za plecami. On wiedział, że widziałem, a ja wiem, co zobaczyłem. Nie interweniowałem ze strachu – nie miałem przy sobie broni, ale on mógł mieć. Obaj zgodnie zagadaliśmy sytuację jakimiś banałami. Wróciłem do siebie i napisałem raport: że zastałem go na fotografowaniu dokumentów, że to działanie bez wątpienia wrogie itd. 
– Był jakiś odzew?
– Owszem. Po kilku tygodniach (…) dostałem rozkaz wyjazdu do Kudowy na kurs przygotowujący do służby za granicą. Po pół roku wyjechałem na drugie pół do Ismailii, jako żołnierz XII Zmiany Polskiej Jednostki Specjalnej. Po powrocie skierowano mnie na inne stanowisko. Do pracy w Sztabie Generalnym już nie wróciłem. Po zniknięciu Kuklińskiego mój nowy szef zaprosił mnie na obiad. Po drodze powiedział mi, że Kukliński przepadł, że nie ma go od kilku dni. Pytał, co ja o tym sądzę. »Spieprzyliście sprawę – powiedziałem. – Uciekł wam. Mieliście przecież moje raporty…«. Wtedy dowiedziałem się, że teczka Kuklińskiego była pusta. Moje raporty zniknęły jak kamfora. 

Pytanie brzmi: dlaczego nie uciekł pod koniec 1978 r., kiedy był na widelcu? Został przecież złapany na fotografowaniu dokumentów, nie był w stanie rozliczyć się ze swojego majątku. Wtedy się nie bał, a przeląkł się w listopadzie 1981 r., kiedy nic mu nie groziło?”.

Wniosek jest oczywisty – ktoś trzymał nad Kuklińskim parasol ochronny. Kto? Odpowiedź może być dwojaka: albo jeszcze ważniejszy agent CIA, wyżej umocowany, albo służby radzieckie.

Pierwsza ewentualność jest mało prawdopodobna – ryzyko dekonspiracji takiego agenta byłoby zbyt wielkie. Nie ma zresztą sensu poświęcać kogoś ważniejszego dla stojącego niżej w hierarchii. Zostają więc radzieccy…

xxx

Z powyższych cytatów wyłania się obraz osoby zagadkowej, która miała dużo do ukrycia. Jest wiele niewiadomych, jeśli chodzi o początkowy okres życia Kuklińskiego. Przede wszystkim prawie nic nie wiadomo o jego rodzicach. Portal Historykon.pl podaje, że urodził się w rodzinie robotniczej o tradycjach katolickich i związanych z PPS. Ojciec był żołnierzem „Miecza i Pługa”. Z kolei na portalu Histmag w artykule Ryszard Kukliński: Musiałem wybrać – służyć narodowi czy Czerwonemu Imperium jego autorka Anna Szczykutowicz pisze, że „dzieciństwo przerywa mu wojna, w czasie której pomaga kolegom zamkniętym w żydowskim getcie. Jego ojciec, żołnierz AK, zostaje aresztowany przez gestapo”.

W czasie okupacji, 6 sierpnia 1944 roku, a więc w trakcie powstania warszawskiego, wywieziono go do Niemiec. Ale kto i jak? Tego nie wiadomo. 6 stycznia 1946 roku wstąpił do PPR-u. Od 7 marca do 13 kwietnia aresztowany jako podejrzany o napad rabunkowy, ale został zwolniony. Przyczyna zwolnienia nie jest znana. W 1992 roku dokumenty dotyczące tego okresu usunięto z akt sądowych.

W 1950 roku oskarżony o przynależność do AK, „Miecza i Pługa” i „Sierpa i Młota”. Decyzją szefa Sztabu Generalnego z 27 lipca 1950 roku został wydalony z uczelni – Oficerskiej Szkoły Piechoty. Po dwóch tygodniach, 10 sierpnia, po interwencji radzieckiego generała polskiego pochodzenia, Stanisława Popławskiego, został przywrócony do szkoły. 23 września 1950 roku skierowany do dyspozycji Departamentu Personalnego MON, zamiast do działu kadr jednego z okręgów wojskowych.

To tyko niektóre fakty z życiorysu Kuklińskiego, które nie pozostawiają wątpliwości, że był on osobą pod szczególnym nadzorem. Tylko pod czyim? Robert Walenciak w artykule Pompowanie szpiega skłania się do wniosku, że był to parasol radziecki. Do prawdy w tym wypadu zapewne nie dojdziemy, bo wywiady to szpiedzy, często podwójni, potrójni czy może jeszcze jacyś inni. Wszystko tam jest ściśle tajne i zagmatwane. Dostępu do żadnych archiwów nigdy mieć nie będziemy, co często niczego nie załatwia, bo dokumenty są z nich usuwane. Pozostają więc tylko domysły, a te każdy może podważyć, bo brak dowodów.

Co w takim razie pozostaje? Metoda pośrednia, czyli wnioskowanie. W przypadku wywiadów wszystko jest tajne, ale w przypadku wojen wszystko jest jawne, bo wojny dzieją się na naszych oczach, czy oczach tych, którzy wcześniej żyli. Mamy więc do czynienia z faktami, których nikt nie podważa. Z tych faktów można wyciągnąć wnioski. Ja wielokrotnie w swoich blogach udowadniałem, na podstawie tych faktów, że wszystkie te wojny to ustawki. Tak było w przypadku wojny 1920 roku, wojny niemiecko-radzieckiej czy ataku na Pearl Harbor w grudniu 1941 roku, o czym pisałem w blogu „7 grudnia”. Jeśli więc te wojny są ustawkami, to znaczy, że zostały wyreżyserowane, tj. prowadzone według wcześniej napisanego scenariusza. A jeśli tak, to znaczy, że z góry było wiadomo, kto ma być zwycięzcą w takiej wojnie, a kto – przegranym. A to oznacza, że te wszystkie wywiady, ci szpiedzy, podwójni, potrójni, do n-tej potęgi, to jedna wielka ściema, zasłona dymna. Wszystko to tylko po to, by wmówić naiwnym, że konflikt jest autentyczny, że oni walczą ze sobą tak na poważnie, że wykradają sobie jakieś tajemnice wojskowe, projekty nowych broni itp. Jedyne, co w tych wojnach jest prawdziwe, to to, że giną niewinni, niczego nieświadomi ludzie. I to jest prawdziwa tragedia.

Na takie dictum ktoś może powiedzieć, że ja zupełnie sfiksowałem, naćpałem się czegoś i teraz bredzę. Ale był, jakieś 500 lat temu poeta, któremu przypisuje się sentencję: Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają.

Oczywiście nie jest tak, że ta zabawa w wywiad jest beztroska. By to wszystko było wiarygodne, to muszą być ofiary i są. Nie przypadkiem więc obaj synowie Kuklińskiego zginęli w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach.

Plebiscyty

Wybory coraz bliżej, kampania staje się coraz intensywniejsza, aktywność kandydatów coraz większa i pomysłowość też. Ruch Dobrobytu i Pokoju (RDiP) zarejestrował swoje listy w 10. okręgach wyborczych do sejmu. Łącznie jest ich 41. Na swoim kanale „Musisz to wiedzieć” (1711) w 41:20 Maciak mówi:

„Oczywiście my jako RDiP nie będziemy głosować, gdzie nie ma wyboru. Tam, gdzie nie ma DiP, nie ma wyboru. Tam ja nie zagłosuję. Zagłosuję tam, gdzie jest DiP. Ja akurat wtedy będę w podróży, więc zagłosuję tam, gdzie będzie kandydat DiP-u, gdzie będzie lista DiP-u. To jest bardzo ważne. Okazuje się, że jest taka procedura, którą możecie Państwo odbyć w urzędzie gminy. I tam, w urzędzie gminy, w ciągu… uwaga! – trzech, a jak będzie wielki problem, to może i pięciu minut (piękna żydowska fraza – przyp. W.L.), otrzymacie państwo zaświadczenie, o tym, że możecie głosować poza Państwa gminą w dniu wyborów. Do 12. października takie zaświadczenie się wydaje, ale lepiej zacząć już dziś. Pojedziecie wtedy, wolno wam, takie jest prawo, pojedziecie wtedy za miedzę do okręgu obok. Tam zagłosujecie na ludzi z RDiP. Więc będzie na kogo głosować.

I to samo dotyczy okręgów senackich (100 – przyp. W.L.). Zaraz Państwu pokażę dlaczego powinniśmy mieć senatora. I na przykładzie okręgu 30. Tu będzie warto zagłosować na kandydata RDiP. Wokół okręgu nr 30 jest kilkanaście innych okręgów senackich. I tam nie będzie kandydata do senatu z RDiP. Więc wypad za miedzę parę kilometrów i zagłosowanie na tego kandydata da nam mandat. Bo inni tego nie zrobią. Wybory do senatu, to wybory pomiędzy kandydatem PiS-u i tego paktu senackiego, czyli Platformy. Oni nie przekierują wyborców do innych okręgów, bo im ci wyborcy są potrzebni w tych okręgach. A my możemy to zrobić. W 30. okręgu kandydat DiP-u może zostać senatorem. Senat to jest inna kategoria. Tam nie obowiązuje 5% próg.”

Jak widać demokracja stwarza nieograniczone możliwości do różnego rodzaju fałszerstw. A kto lepiej zna jej wszelkie niuanse, niż jej twórcy? I tak to mi się skojarzyło z plebiscytami na ziemiach polskich po I wojnie światowej. Czy nie stamtąd przypadkiem szła inspiracja? Wtedy też dowożono ludzi z zewnątrz. I czy nie ci sami kombinowali przy tych plebiscytach?

Adolf Nowaczyński w książce Mocarstwo anonimowe (1921) cytuje A.S. Lesyna (Dwa listy z Ameryki z lipca r. 1921, w Naszym Kurjerze nr 196):

„Jeżeli w Ameryce kursuje wieść, że to Jehudas doradzili Wilsonowi, aby punkt słynnej deklaracji tyczący się Polski był 13-tym, to może być żartem, nie jest atoli żartem, że rozstrzygnięcie w sprawach gdańskiej, górnośląskiej, wileńskiej, wschodnio-galicyjskiej, fatalne plebiscyty, niedojście zagranicznej pożyczki polskiej do skutku, początek upadku waluty itp. tylko tym Jehudas amerykańskim zawdzięczamy. A wśród tych Jehudas jeszcze najspecjalniej staremu Schiffowi i domowi Wahrburgów nowojorskiemu i hamburskiemu, specjalnie protegującemu syjonizm.”

O plebiscytach tak m.in. pisze Wikipedia:

Plebiscyt na Warmii, Mazurach i Powiślu

Plebiscyt na Warmii, Mazurach i Powiślu, Plebiscyt w regionie Prus (niem. Volksabstimmung in Teilen historischen Preußens) – jeden z dwóch plebiscytów dotyczących Polski, wyznaczonych w 1919 r. w wersalskim traktacie pokojowym, kończącym I wojnę światową. Plebiscyt został przeprowadzony 11 lipca 1920 na obszarze Warmii, Mazur i Powiśla.

W plebiscycie ludność zamieszkująca Warmię, Mazury i Powiśle miała zdecydować o przyłączeniu tych ziem do nowo powstałego państwa polskiego lub o pozostawieniu ich w granicach Prus Wschodnich i Prus Zachodnich. Nad przebiegiem głosowania czuwały komisje międzysojusznicze powołane przez Ligę Narodów.

Przyczyny niepowodzenia opcji polskiej

Na niekorzystny dla Polski wynik złożyło się szereg przyczyn. Po pierwsze strona niemiecka dysponowała olbrzymią przewagą materialną, organizacyjną i propagandową. Wpływ na przebieg kampanii plebiscytowej miała terrorystyczna działalność niemieckich bojówek, a także stronnicza nieraz postawa Komisji Międzysojuszniczej (głównie jej włosko-brytyjskiej części, francuska była nastawiona bardziej propolsko).

Poza tym na kartach wyborczych zamiast słowa Niemcy wydrukowane były słowa Prusy Wschodnie. Mazurzy i Warmiacy mieli zatem wybierać między doskonale im znanymi Prusami Wschodnimi a odrodzonym państwem polskim, z którym stracili łączność w 1772 roku (Warmiacy i Powiślacy) albo nie posiadali jej nigdy wcześniej (Mazurzy).

Ponadto plebiscyt odbył się w bardzo trudnym dla Polski momencie, w czasie rozpoczętej 4 lipca 1920 generalnej ofensywy Armii Czerwonej w trakcie wojny polsko-bolszewickiej. W przeddzień plebiscytu – 9 lipca 1920 premier RP Władysław Grabski na konferencji w Spa oficjalnie poprosił państwa Ententy o pomoc wobec agresji bolszewickiej. Sytuacja na froncie polsko-sowieckim dawała niemieckiej propagandzie pretekst do określania Polski mianem państwa sezonowego i wykorzystania obaw uczestników plebiscytu przed zagrożeniem terrorem Czeki (o którym donosiła prasa) i narzuceniem siłą ustroju sowieckiego. Były to przesłanki skłaniające do głosowania za utrzymaniem status quo.

Kolejną ważną przyczyną był fakt przywiezienia na ten teren przez władze niemieckie około 100 000 osób, przeważnie emigrantów z Zagłębia Ruhry, jako urodzonych na terenie Mazur przed 1905 i mających powyżej 20 lat (analogicznie do plebiscytu górnośląskiego, gdzie strona polska poprosiła emigrantów o udział w głosowaniu, którzy jednak głosowali głównie za Niemcami). Te osoby stanowiły 30% do 40% głosujących w mazurskich powiatach i w ponad 95% głosowały za pozostaniem w Prusach Wschodnich.

Ostatecznie niemal cały obszar plebiscytowy pozostał w granicach Niemiec, Polsce przyznano jedynie 8 gmin (5 na Powiślu i 3 na Mazurach), a granica między Polską a Niemcami biegła odtąd wzdłuż wschodniego brzegu Wisły.

Plebiscyt na Górnym Śląsku

Plebiscyt na Górnym Śląsku (niem. Volksabstimmung in Oberschlesien) – jeden z dwóch plebiscytów dotyczących etnicznego pogranicza polsko-niemieckiego, które wyznaczono w 1919 r. w wersalskim traktacie pokojowym, kończącym I wojnę światową. Plebiscyt został przeprowadzony 20 marca 1921 r. i poprzedzony był dwoma powstaniami części ludności Górnego Śląska domagającej się przyłączenia regionu do Polski (powstania śląskie).

Wyniki głosowania

W wyniku podliczenia głosów w sposób globalny za Polską opowiedziało się 40,4%, a za Niemcami 59,5% uprawnionych do głosowania.

Podczas przeprowadzania plebiscytu został złamany zapis (korzystniejszy dla strony polskiej) wynikający z traktatu wersalskiego (widniejący w załączniku do art. 88 do tego dokumentu), według którego głosowanie miało być obliczane gminami. Niekorzystny dla Polski podział obszaru plebiscytowego, według większości w powiatach, był jedną z przyczyn wybuchu III powstania śląskiego. Według poszczególnych gmin w których przeprowadzono plebiscyt, oraz wyników jakie w nich uzyskano – 693 gminy (to jest 45,1%) głosowały za przynależnością do Polski (według innych danych 674, a za Niemcami 624). Ogólnie niemal wszystkie miasta głosowały za Niemcami, natomiast obwody głosowania na terenach wiejskich we wschodniej części obszaru plebiscytowego najczęściej głosowały za Polską. Im dalej w kierunku zachodnim, tym wyniki głosowania na obszarach wiejskich były korzystniejsze dla Niemiec, ale zawsze liczba głosów za Polską była tam większa niż w miastach.

Czynniki mające wpływ na wynik (niektóre z tych, które wylicza Wikipedia)

Sprowadzenie na Górny Śląsk tzw. emigrantów plebiscytowych, czyli osób urodzonych na tym obszarze, ale go nie zamieszkujących (zgodnie z traktatem wersalskim posiadających prawo do udziału w plebiscycie; wniosek o dopuszczenie emigrantów górnośląskich do głosowania zgłosiła strona polska), co stało się bezpośrednią przyczyną znacznego wzrostu procentowego Niemców w niektórych powiatach. Celowo sprowadzeni przez władze niemieckie emigranci oddali w niektórych zachodnich i północnych powiatach obszaru plebiscytowego ponad 40% głosów w stosunku do ogólnej liczby głosujących, choć były obwody głosowania, gdzie emigranci stanowili większość wyborców, najwięcej w tej części powiatu namysłowskiego, którą objął plebiscyt – 50% oraz w powiecie kluczborskim – 40,5% (tylko tutaj przybyło spoza Górnego Śląska ponad 18 tysięcy osób; 36 osób oddało głosy za Polską, a wśród głosów stałych mieszkańców za Niemcami opowiedziało się 93,5%). Gdyby jednak wziąć pod uwagę tylko głosy stałych mieszkańców (bez emigrantów) to w północnych i zachodnich powiatach i tak wygrała opcja niemiecka. Emigranci przeważyli natomiast wynik na korzyść Niemiec w powiecie Zabrze i Lubliniec. Wniosek o dopuszczenie emigrantów zgłosiła strona polska (konkretnie Eugeniusz Romer), po czym później nastąpiła zmiana polskiego stanowiska i próbowano się z tego rozwiązania wycofać, ale bezskutecznie.

Plebiscyt na Śląsku odbywał się w obrębie państwa niemieckiego i przy pełnym współistnieniu administracji niemieckiej. O ile pod wpływem wojny mogła się ona nieco zdestabilizować, to jednak każdy kolejny dzień odsuwający termin plebiscytu ją umacniał. Plebiscyty odbywające się na Zachodzie, przegrane i wygrane (np. w II strefie /Środkowy Szlezwik, 14 marca 1921 r. 80,2% głosów za Niemcami; obszar pozostał w granicach Niemiec), odbywały się w odmiennych warunkach.

Cała administracja niemiecka zaangażowała się w wyszukiwanie emigrantów śląskich, którzy mogliby pojechać w rodzinne strony i głosować na Niemcy. Dostawali oni potrzebne dokumenty, urlop od pracy, pieniądze na podróż, podczas gdy chcący głosować za Polską zazwyczaj musieli porzucać pracę i podróżować na własny koszt.

Nasilono propagandę proniemiecką, przy okazji łagodząc jawną antypolską politykę – pozwolono na msze w języku polskim i używanie polskiego języka w szkole. Nocna działalność bojówek mogła być skierowana przeciw nielicznym polskim radykałom. Nielicznym, gdyż Polacy w pierwszej kolejności byli wysyłani na front, po dwóch powstaniach wielu zginęło, było aresztowanych lub musiało opuścić Śląsk w obawie przed aresztowaniem. W okresie 1895–1919 na Śląsk przybyło ok. 355 tys. niemieckich urzędników wraz z rodzinami, co w połączeniu z wyżej wymienionymi zjawiskami znacznie wpłynęło na stosunki narodowościowe na Śląsku.

Głosujący dostawali po dwie kartki czerwoną (Niemcy) i białą (Polska). Jedną należało wrzucić do urny drugą wyrzucić do kosza. Zazwyczaj zamiast do kosza kartkę wyrzucano przed lokalem, co miało formę ostentacji (dzięki kolorom z daleka było widać, kto jak głosował).

Plebiscyt na Śląsku Cieszyńskim, Spiszu i Orawie

Plebiscyt na Śląsku Cieszyńskim, Spiszu i Orawie − planowany plebiscyt na terytoriach spornych pomiędzy Polską i Czechosłowacją, który nie został przeprowadzony.

Rezygnacja z plebiscytu

Latem 1920 roku podczas ofensywy Tuchaczewskiego w wojnie polsko-bolszewickiej na Warszawę sytuacja Polski znacznie pogorszyła się. 10 lipca Polska podpisała na konferencji w Spa deklarację o podporządkowaniu się decyzjom arbitrażu międzynarodowego. Wykorzystał to czechosłowacki minister spraw zagranicznych Edvard Beneš i przeforsował niekorzystny dla Polski podział Śląska Cieszyńskiego przez mocarstwa bez przeprowadzania plebiscytu, na co zgodził się Prezes Rady Ministrów Władysław Grabski, licząc na pomoc mocarstw w obliczu inwazji bolszewickiej na Polskę.

Podział arbitralny

28 lipca 1920 Rada Ambasadorów podjęła decyzję o podziale spornych terenów. Czechosłowacja otrzymała 1269 km² (56% terenu) Śląska Cieszyńskiego, zamieszkanego, według spisu powszechnego z 1910 roku przez 295 161 osób (68% całej populacji; 139 tys. ludności polskojęzycznej, 113 tys. czeskojęzycznej, 34 tys. niemieckojęzycznej), w tym tereny uprzednio administrowane przez polską Radę Narodową Księstwa Cieszyńskiego z 179 tys. mieszkańców (123 tys. polskojęzycznych, 32 tys. czeskojęzycznych, 22 tys. niemieckojęzycznych). Polsce przyznano 1002 km² (44% terenu) o pow. 1002 km² ze 139 630 mieszkańcami (94 tysięcy deklarujących język polski, 2 tysiące czeski oraz 43 tysiące niemiecki; dane z 1910). Czechosłowacja przejęła linię kolei koszycko-bogumińskiej oraz okręg przemysłowo-górniczy Karwiny, zaś Polska otrzymała obszary głównie rolnicze. Na Orawie i Spiszu Polska przejęła część regionów zamieszkanych przez ludność polską.

xxx

Decyzję o zorganizowaniu plebiscytów na Warmii, Mazurach i Powiślu oraz na Górnym Śląsku podjęto w Wersalu w 1919 roku, gdy już trwała wojna polsko-bolszewicka. Jest to więc, w moim odczuciu, nie do końca uczciwe, że robi się to w sytuacji, gdy jedna ze stron prowadzi wojnę obronną. Nie to jest jednak w tym wypadku najważniejsze. Jeśli trwa wojna i strona atakująca ogłasza, że wyrusza na podbój świata, a przynajmniej Europy, to przeprowadzanie plebiscytów nie ma sensu, bo nie wiadomo, jak się ona zakończy i czy tereny objęte plebiscytami nie zostaną zajęte przez bolszewików, a wtedy „cały misterny plan w piz..”. Zaangażowanie tak dużych sił i środków po stronie niemieckiej każe przypuszczać, że doskonale wiedziano, jak zakończy się ta wojna. A skoro wiedziano, to znaczy, że była ona ustawką, o czym już niejednokrotnie na tym blogu pisałem, dowodząc tego na innych przykładach. Skoro plebiscyt na Warmii, Mazurach i Powiślu przeprowadzono 11 lipca 1920 roku, a bolszewicka kontrofensywa znad Niemna ruszyła 4 lipca 1920 roku, to komentarz wydaje się zbyteczny.

Samo przeprowadzenie plebiscytu w takich warunkach z założenia faworyzowało jedną ze stron, bo prawdopodobnie wielu Polaków głosowało za przyłączeniem do Niemiec, nie mając pewności, czy państwo polskie przetrwa, a perspektywa dostania się pod sowiecki but skłaniała do wybrania opcji niemieckiej. Kto wie, czy wojna ta nie była decydującym czynnikiem, który sprawił, że plebiscyty zakończyły się takim wynikiem. I może właśnie dlatego zdecydowano się na nie w tym momencie.

Ta wojna miała wpływ na wiele z tego, co wtedy działo się w Europie wschodniej i dużo zmieniła. I podobnie jest z obecnie trwającą wojną na Ukrainie. Ona też będzie przyczyną diametralnych zmian w tej części Europy, ale tego dowiemy się dopiero za jakiś czas. Warto jednak wiedzieć, po co są wojny. One są po to, by dokonać zmian, których przeprowadzenie w warunkach pokojowych nie było by możliwe.

Eksperyment wołyński II

W roku 2000 pojawił się utwór Ściernisko (Ściernisco) zespołu Golec uOrkiestra. Słowa refrenu brzmiały: Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco, a tam, gdzie to kretowisko, będzie stał mój bank. Od tamtego momentu minęły 23 lata i dziś, parafrazując słowa tego przeboju, można zanucić: Tu na razie jest ściernisko, ale będzie ukrainisko, a tam, gdzie to kretowisko, będzie banderland. Brzmi to niewesoło, ale wszystko wskazuje na to, że taki scenariusz jest realizowany od samego początku wojny na Ukrainie, a Polska stała się miejscem masowego, starannie zaplanowanego i konsekwentnie realizowanego przesiedlania Ukraińców.

Na kanale „Myśl Polska” w odcinku „Przegląd prasy” z 22 sierpnia jeden z komentujących omawia artykuł wstępny tygodnika „Do Rzeczy” Lisickiego Nr 34/541 21-27 sierpnia 2023 „Najsilniejsza armia w Europie” i przez moment pojawia się na ekranie (6:58) okładka tego tygodnika, a na niej wielkimi literami „Polska polsko-ukraińska? Na naszych oczach nasze państwo staje się dwunarodowe”. Komentujący, jak i prowadzący ten przegląd, nawet nie zająknęli się na ten temat. Taka to „Myśl Polska”. W związku z tym kupiłem sobie wersję papierową tego tygodnika i dowiedziałem się, że tematem tygodnia są w nim dwa artykuły: Polska dwunarodowa i Żyć jak Ukrainiec w Polsce.

Poniżej fragmenty artykułu Jana Fiedorczuka Polska dwunarodowa:

Ukraińcy w Polsce przestali być po prostu jedną z wielu mniejszości narodowych, stając się kimś pośrednim między gościem a gospodarzem. To z kolei każe się zastanowić, czy przypadkiem Polska, bez zgody samych Polaków, nie została przekształcona w państwo dwunarodowe.

Zmiana struktury narodowościowej polskiego społeczeństwa będzie zapewne najtrwalszym, choć niezamierzonym dziedzictwem rządów PiS. Gdy w 2022 r. wielu intelektualistów widziało w ukraińskiej migracji zalążek nowej wielonarodowej Rzeczypospolitej, w „Do Rzeczy” staraliśmy się tonować ten entuzjazm, wskazując na wiele konsekwencji, z jakimi będzie musiała się zmierzyć nasza wspólnota. Już wtedy podkreślaliśmy, że jeżeli nie będziemy traktować Ukraińców jako tymczasowych gości, którym należy się pomoc w obliczu rosyjskiej inwazji, tylko będziemy chcieli ich wyzyskiwać do wewnętrznej polityki, to skutki mogą być nieprzewidywalne.

Węzeł gordyjski

Naczelnym problemem pozostaje brak długofalowej strategii związanej z napływem uchodźców. Specustawa dawała im prawo do 18 miesięcy legalnego pobytu w Polsce oraz wiele szczególnych udogodnień (m.in. dostęp do usług publicznych, wsparcie finansowe, wstęp na rynek pracy na specjalnych zasadach), jednak Sejm uchwalił jakiś czas temu nowelizację prawa, która przedłuża ten termin do 4 marca 2024 r. Poniekąd trudno dziwić się rządowi, że podjął takie rozwiązanie, gdyż obecnie mamy do czynienia z „narodowościowym węzłem gordyjskim” – w związku z wojną nie sposób uchodźców po prostu odesłać do ich domów. Polskie władze mogą zatem albo radośnie obwieścić, że będą budować Rzeczpospolitą wielonarodową, albo zapewniać, że nadal reprezentują stronnictwo narodowe patriotyczne i regularnie po cichu przedłużać milionom przybyszów prawo pobytu na kolejne lata. Prowizorka bywa najtrwalszym rozwiązaniem.

Jak czytamy w najnowszym raporcie Fundacji EWL oraz Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, prawie połowa Ukraińców przebywających obecnie w Polsce planuje starać się o pobyt stały lub tymczasowy.

Rosyjska inwazja uruchomiła nad Wisłą wiele procesów, nad którymi władze już nie panują. Wybuch wojny doprowadził nie tylko do napływu miliona uchodźców, lecz także do zmiany nastrojów wśród Ukraińców, którzy przyjechali jeszcze przed wojną – w obliczu ostatnich wydarzeń coraz częściej przyznają, że nie mają zamiaru wracać do ojczyzny. Już w zeszłym roku Fundacja WiseEuropa opublikowała raport „Gościnna Polska 2022+”, w którym oznajmiono, że „bez względu” na wynik wojny oraz jej konsekwencje […] Polska stanie się krajem dwunarodowym.

Warto pamiętać, że sprawa Ukraińców nie jest jedynym problemem, z którym się mierzymy. Z jednej strony mamy rzeczony brak strategii związanej z milionową grupą uchodźców; z drugiej – rekordową liczbę imigrantów zarobkowych z Azji i Afryki, których w ostatnich latach wpuścił rząd; z trzeciej – wyraźne dążenie Brukseli, aby z imigracjonizmu zrobić nową oficjalną doktrynę Unii Europejskiej, co z kolei musi de facto oznaczać wyjęcie kwestii bezpieczeństwa granic spod prerogatyw państw członkowskich.

Wieloaspektowość tego problemu każe postawić pytanie, czy przypadkiem publicyści – od Tomasza Terlikowskiego, przez Michała Szułdrzyńskiego, do Jerzego Marka Nowakowskiego – którzy z radością wieszczyli zmierzch polskiego państwa narodowego, nie mieli racji. A jeżeli tak, to cóż to oznacza dla nas?

Zmiana klimatu

Sondaż przeprowadzony przez LAB badawczy Uniwersytetu Warszawskiego i Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie na przełomie maja i czerwca wskazuje, że większość Polaków jest przeciwna ofiarowaniu darmowego zakwaterowania i wyżywienia ukraińskim uchodźcom.

Jeszcze ciekawiej wypadły badania IRCenter we współpracy z agencją Newseria z lipca, z których wynika, że zdaniem 50 proc. Polaków rząd troszczy się bardziej o Ukraińców niż o własnych obywateli, a co trzeci badany jest zdania, że Ukraińcy zabierają Polakom pracę oraz miejsca w szkołach i placówkach medycznych.

Partia ukraińska?

14 kwietnia 2023 r. Sejm przegłosował zmianę ustawy o służbie cywilnej, co spowodowało uelastycznienie zatrudnienia cudzoziemców m.in. w ministerstwach i urzędach wojewódzkich.

Dla dyrektorów generalnych może to być kłopotliwe, bo przepisy są nieostre. Łatwo narazić się na zarzut, że dopuścili cudzoziemców do pracy na stanowiskach, które nie powinny być dla nich przeznaczone – komentował w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Urzędzie Wojewódzkim w Łodzi. Dodał, ze jeżeli okaże się, iż zatrudniony w urzędzie obcokrajowiec działał na rzecz obcych służb, to winę poniesie osoba odpowiedzialna za politykę kadrową.

To kolejny krok, który potwierdza, że rząd nie traktuje imigrantów jako tymczasowych gości, ale trwały element polskiego krajobrazu społecznego. Dlaczego Zjednoczona Prawica zdecydowała się na taką nowelizację? Odpowiedź jest prosta – brakuje wykwalifikowanych pracowników, którzy chcieliby podjąć pracę w urzędach. Cudzoziemcy mają rozwiązać ten problem. Odkąd rozpoczęła się rosyjska inwazja, coraz częściej słyszymy o takim instrumentalnym traktowaniu migrantów. To migranci wypełnią lukę na rynku pracy, migranci uratują demografie, migranci postawią na nogi system emerytalny.

W związku z wtłoczeniem w polski organizm ponad miliona uchodźców społeczność ukraińska nad Wisłą wzrosła do 3 mln. Ta diametralna zmiana została przez wielu intelektualistów przywitana entuzjastycznie – jako szansa na odbudowę wielonarodowej I Rzeczypospolitej i zbudowanie regionalnego mocarstwa. Publicysta „Sieci” Marek Budzisz pisał o powołaniu federacji polsko-ukraińskiej, Tomasz Terlikowski przekonywał, że wieloetniczna Rzeczpospolita mogłaby być spoiwem nowoczesnego konserwatyzmu, a prezydencki doradca prof. Andrzej Zybertowicz dywagował nad tym, czy koncepcja unii polsko-ukraińskiej „nie mogłaby być wspaniałą przygodą (sic!) dla pokolenia młodych ludzi”.

Najdalej w tego typu fantazjach poszedł jednak były ambasador na Łotwie i w Armenii – Jerzy Marek Nowakowski, który postulował, aby uchodźcy nie asymilowali się z Polakami, aby ich dzieci i wnuki nie stały się Polakami, tylko żeby się „integrowali”, zachowując swoją narodową tożsamość, a nawet wzmacniając ją poprzez tworzenie wielu organizacji stricte ukraińskich separujących obie społeczności. Przytaczam tutaj pomysł Nowakowskiego, ponieważ nie jest wykluczone, że na naszych oczach obserwujemy w jakimś zakresie realizację właśnie takiego scenariusza. Mówimy o trzymilionowej społeczności. Skoro polskie władze nie potrafią sformułować żadnych ram dotyczących ich dalszego losu, to nie można wykluczyć, że sami zaczną organizować się w swoim własnym gronie.

Liczebność mniejszości ukraińskiej w Polsce powoduje, ze w naturalny sposób pojawi się pokusa politycznego zorganizowania się i zdyskontowania swojej pozycji. Polsko-ukraińska aktywistka Natalia Panczenko pytana już kilka miesięcy temu w rozmowie z RMF FM, czy powinna powstać ukraińska partia w Polsce, przyznała: „Ktoś powinien nas reprezentować”. Nawet jeżeli przyjmiemy, że tylko połowa z 3 mln Ukraińców to ludzie pełnoletni, to i tak ewentualna siła wyborcza tej grupy – jeżeli oczywiście sami Ukraińcy uzyskaliby obywatelstwo polskie, a zarazem prawa wyborcze – byłaby olbrzymia.

Dla przykładu: w 2015 r. ruch Pawła Kukiza (trzecia siła w Sejmie) miał mniejszą liczbę głosów (1,3 mln) od tej, którą mogą dysponować Ukraińcy. Marek Migalski na łamach „Wyborczej” sugerował, że taka partia mogłaby liczyć nawet na 15 proc. poparcia. Opłakane konsekwencje dla stabilności społecznej i politycznej wydają się oczywiste. Partia ukraińska, gdyby doszło do jej powstania, stałaby się koniecznym koalicjantem i znacząco ważyłaby na polityce rządu.

Były rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar apelował już wiele miesięcy temu, aby pozwolić Ukraińcom głosować w wyborach samorządowych. „Obywatele Ukrainy uczestniczą w życiu społeczności lokalnej, pracują, płacą podatki, wychowują dzieci. Nie ma powodów, by nie mogli mieć wpływu na wybór władz lokalnych” – pisał na łamach „Wyborczej”. Rzecz w tym, że nie dyskutujemy o jakiejś abstrakcyjnej grupie ludzi albo o marginalnej grupce obcokrajowców uczestniczących w życiu lokalnej wspólnoty, tylko o 3 mln Ukraińców, z których prawie połowa ma status uchodźcy, a więc niejako „w zawieszeniu” i docelowo powinna wrócić do własnego kraju. Przyznawanie im prawa do głosowania w wyborach nie tylko utrwala wspomniany na początku węzeł gordyjski, lecz także otwiera furtkę do kolejnych roszczeń.

Państwo dwunarodowe

Fundamentalna różnica między państwem narodowym a pozostałymi modelami organizacji życia społecznego polega na tym, że ten pierwszy model opiera się na zasadzie wspólnotowej, czyli dysponujemy jasnym wskazaniem podmiotu odgrywającego rolę gospodarza. Modele wielonarodowe albo anarodowe odrywają się od tegoż rozróżnienia gospodarz – gość, przez co władza zostaje wystawiona na łup wąskich elit, kosmopolitycznych oligarchii, wielkich organizacji i korporacji.

W czasach współczesnych model wielonarodowy był już raz testowany na polskich ziemiach – po odzyskaniu niepodległości, gdy ok. jednej trzeciej obywateli należało do mniejszości narodowych. Rezultatem tego były grasujące bojówki (polskie, ukraińskie, żydowskie), zamach na Pierackiego, zwycięstwo i zabójstwo Narutowicza, destabilizacja kraju etc. Nawet jeżeli obecnie czasy diametralnie się różnią od międzywojnia, to jest to po stokroć bardziej adekwatne porównanie niż czasy I Rzeczypospolitej.

Z przywołanych wcześniej badań LAB badawczego Uniwersytetu Warszawskiego i Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie wynika, że w ostatnich miesiącach zdecydowanie wzrosła liczba osób domagających się, by Ukraińcy wrócili do swojego kraju po zakończeniu wojny – na przełomie maja i czerwca taką opinię wyrażało ok. 70 proc. Polaków. Biorąc pod uwagę, że z biegiem czasu ten trend prawdopodobnie będzie się jedynie nasilał, można postawić tezę, że rządzący przygotowali grunt pod budowę dwunarodowego państwa wbrew własnym intencjom i wbrew własnemu społeczeństwu.

Autor kończy swój artykuł takim wnioskiem:

Wydaje się że jedynie zakończenie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego mogłoby przybliżyć nas do wypracowania jakiegokolwiek rozwiązania w sprawie uchodźców. Bez względu na złożoność problemów od rządu i opozycji powinniśmy wymagać długofalowego planu, jak rozwiązać obecny węzeł gordyjski. Pierwszym krokiem mogłoby być choćby przyznanie przez polskie władze, że taki problem w ogóle istnieje. Zignorowanie tego zagadnienia będzie miało opłakane skutki nie tylko dla Polaków, lecz także samych Ukraińców.

xxx

Z kolei Zuzanna Dąbrowska w artykule Żyć jak Ukrainiec w Polsce pisze m.in.:

Wsparcie socjalne, liczne inicjatywy kulturowe, swoboda w celebrowaniu własnej historii i tożsamości. Polska jest dziś bezpiecznym schronieniem i dobrym miejscem do życia dla licznej mniejszości ukraińskiej.

Stworzenie homogenicznego i bezpiecznego środowiska dla najmniejszych i najbardziej bezbronnych ludzi. Dzieci otoczone swoim językiem, swoimi zwyczajami, znanymi sobie gestami, dźwiękami, piosenkami i zabawami mogą poczuć się u nas swobodnie i bezpiecznie – tak o swojej działalności pisze ukraińskie niepubliczne przedszkole Maleńka Karina, które funkcjonuje od października 2022 r. w Szczecinie. Placówka powstała jako inicjatywa oddolna. Korzysta z subwencji oświatowej. Do przedszkola uczęszcza 75 dzieci z rodzin uchodźców. Zatrudnieni są w nim Ukraińcy. Założyciele placówki podkreślają, że nie chcą się odcinać od otoczenia, ale z nim integrować. W tym celu zorganizowali piknik integracyjny dla sąsiadów, warsztaty dla dzieci z sąsiedztwa oraz wieczorki degustacyjne kuchni ukraińskiej. Wskazują, że dopiero nabierają rozpędu.

Szkoła po ukraińsku

Aparat państwa stoi frontem do uchodźców. Portal gov.pl ma swoją wersję ukraińską – „Stronę dla obywateli Ukrainy” – a tam wszystkie najważniejsze informacje: „uzyskaj numer PESEL; pomoc prawna; uzyskaj jednorazowe świadczenie pieniężne”. Chodzi o 300 zł, które uciekinier wojenny może otrzymać na pokrycie pierwszych najpilniejszych wydatków. „Dowiedz się, jak to zrobić – instruktażowy film wideo” – z tego nagrania Ukrainiec uzyska informacje, dokąd się udać i jakie dokumenty złożyć. Jednak 300 zł na początek to niejedyne świadczenie socjalne, jakie może uzyskać uchodźca. „500+ przysługuje Ci na dziecko do ukończenia przez nie 18 lat, gdy jesteś obywatelem Ukrainy albo małżonkiem obywatela Ukrainy, który pod 23 lutego 2022 przybył wraz z dzieckiem z Ukrainy do Polski w związku z działaniami wojennymi” – wskazano na stronie rządowej. Od stycznia będzie to już 800 zł miesięcznie.

Przybysze mogą też uzyskać wsparcie w ramach Rodzinnego Kapitału Opiekuńczego. To w sumie 12 tys. zł na drugie i każde kolejne dziecko od ukończenia 12. do 36. miesiąca życia. Warunkiem, podobnie jak w przypadku 500+, jest przekroczenie granicy w związku z rosyjską agresja. Urzędy największych miast w Polsce, m.in. Warszawy, Wrocławia i Poznania, udostępniają usługi w języku ukraińskim. Standardem jest strona internetowa po ukraińsku. Rzadziej funkcjonują specjalne infolinie oraz godziny przyjęć w tym języku.

Rok szkolny w ukraińskich szkołach, działających w Warszawie, Krakowie oraz we Wrocławiu, ukończyło w maju 15 562 uczniów. „Nauka według zwykłego programu, ze znanymi przedmiotami, łączy ich z domem. Przedmioty są nauczane przez ukraińskich nauczycieli w zrozumiałym dla nich języku – stwarza to atmosferę stabilności, której pilnie potrzeba teraz. Program ukraiński zapewnia ciągłość procesu edukacyjnego – nie ma potrzeby dostosowywania się do języka obcego i nowego programu” – informuje fundacja Niezniszczalna Ukraina, która dofinansowanie na placówki, funkcjonujące od marca 2022 r. otrzymała z UNICEF i Save the Children International. W minionym roku szkolnym fundacja otworzyła w 12 polskich miastach oddziały przygotowawcze Szkoły Przyszłego Pierwszoklasisty – zerówki dla dzieci, które we wrześniu pójdą do pierwszej klasy (skorzystało z nich 1,2 tys. dzieci) oraz klasy przygotowawcze do NMT, czyli Krajowego Testu Wieloprzedmiotowego (110 uczniów). NMT to tymczasowa forma oceniania, wprowadzona zamiast ZNO (Niezależny Test Zewnętrzny) najstarszych uczniów, którzy kończą szkołę średnią, stanowiącą odpowiednik polskiej matury. W placówkach tych zatrudnienie znajdą ukraińscy nauczyciele. W maju 2022 r. było to 65 osób, a w 2023 r. już 194. Od września za naukę trzeba będzie płacić, ponieważ środki od darczyńców są na wyczerpaniu.

Konkurencja w biznesie

Polski Instytut Ekonomiczny wyliczył, że w 2022 r. Ukraińcy założyli w Polsce blisko 16 tys. jednoosobowych działalności gospodarczych, czyli 6 proc. wszystkich założonych działalności. Tymczasem w pierwszym półroczu tego roku przybyło ich blisko 14 tys. Oznacza to, że niemal co 10. zakładana w Polsce firma była ukraińska. „Od wybuchu wojny w Ukrainie do końca czerwca 2023 r. w bazie CEIDG zarejestrowano 29,4 tys. ukraińskich jednoosobowych działalności gospodarczych. Wśród branż dominują budownictwo, informacja i komunikacja, a także usługi” – podaje PIE.

Na zakończenie autorka pisze:

Działanie dużej i dobrze zorganizowanej mniejszości ukraińskiej w Polsce, choć na razie z pewnością nie na masową skalę (być może jeszcze), staje się zarzewiem pojedynczych sporów. W marcu na krakowskim rynku protestowali Ukraińcy, których bliscy przebywają w rosyjskiej niewoli. Uczestnicy protestu mieli ze sobą transparent z napisem: „Ołeniwka” (ukraińska wieś w obwodzie chmielnickim, w której Rosjanie utworzyli tzw. obóz filtracyjny dla członków Pułku „Azow”). Problem w tym, że miał on barwy czerwono-czarne, czyli odwołujące się zbrodniczego wobec Polaków ukraińskiego nacjonalizmu.

xxx

Jednym zdaniem Jan Fiedorczuk w swoim artykule Polska dwunarodowa zaprzeczył wszystkim swoim wywodom i analizom, ale właśnie za to zdanie należy mu się duży plus. To zdanie to:

Już w zeszłym roku Fundacja WiseEuropa opublikowała raport „Gościnna Polska 2022+”, w którym oznajmiono, że „bez względu” na wynik wojny oraz jej konsekwencje […] Polska stanie się krajem dwunarodowym.

Za tą fundacją zapewne kryją się potężne siły i to one zdecydowały o przesiedleniu do Polski milionów Ukraińców. A skoro tak, to nie ma żadnego węzła gordyjskiego, a rząd milczy i po cichu wykonuje polecenia możnych tego świata. Nie może przecież oświadczyć, że zmieni swój stosunek do Ukraińców i wstrzyma masowe przesiedlenia, bo wie, że nie może tego zrobić. Również lobby ukraińskie w Polsce o niczym nie decyduje. Tak samo wykonuje polecenia tych potężniejszych. Czym zatem jest to przeklęte miejsce, w którym nigdy nie może być normalnie?

Z przedmowy do wydania angielskiego książki Boże igrzysko Norman Davies pisał:

»Zdziwienie niektórych czytelników wywołać może tytuł książki God’s Playground. Jest to jedna z kilku możliwych angielskich wersji starego polskiego wyrażenia, które po raz pierwszy pojawiło się około r. 1580 jako tytuł fraszki Kochanowskiego Człowiek boże igrzysko, gdzie jest powszechnie uznawane za kalkę pila deorum (zabawka Boga – przyp. W.L.) Plautusa. Przymiotnik „boże” w kontekście pogańskim odnosi się do „bogów”, w kontekście chrześcijańskim zaś do „Boga”. Wyraz „igrzysko”, będący formą pochodzącą od czasownika „igrać”, można tłumaczyć różnorako – jako „igraszkę” lub „zabawkę” (a więc coś, co służy do zabawy) lub jako „komedię” lub „dramat” (coś, co się odgrywa); może ono wreszcie oznaczać (…) „scenę” czy „boisko” ( a więc miejsce gdzie gra się toczy). W tym ostatnim znaczeniu wyraz ten pojawia się kilkakrotnie w polskiej literaturze, można go więc trafnie użyć w odniesieniu do kraju, gdzie los często płatał złośliwe sztuczki i gdzie żywe poczucie humoru było zawsze jednym z podstawowych elementów podręcznego wyposażenia w walce o narodowe przetrwanie.«

Jeśli tak zdecydowano, że Polska ma być krajem dwunarodowym, to znaczy, że zdecydowano też o podziale Ukrainy, o podziale, który dopiero nastąpi, a nie o tym, z czym mamy obecnie do czynienia. W przeciwnym razie masowe przesiedlenia nie miałyby sensu. Mamy więc do czynienia z eksperymentem wołyńskim, tyle że tym razem w skali całego państwa, a nie – jednego województwa. Bo nie łudźmy się, tu nie chodzi o państwo dwunarodowe, tu będzie państwo z dominującą pozycją Ukraińców, którymi będzie kierował naród wybrany.

Wniosek

Od ponad półtora roku toczy się wojna na Ukrainie i nadal nie widać jej końca. Rosja zajęła wschodnią Ukrainę i tam się okopała. A Ukraina niby walczy, ale nic z tego nie wynika. O co więc w tej wojnie chodzi i kto tak naprawdę o tym wszystkim decyduje? Maciej Maciak na swoim kanale w odcinku 1701 w 47:30 mówi:

Rosji nie można pokonać. Z Rosją można się dogadać. Rosja ma broń nuklearną i nie zawaha się jej użyć. I Rosja dostanie pozwolenie od Stanów Zjednoczonych na małą, lokalną wojnę nuklearną, która zadowoli interesy Wall Street. Będzie po nas.

xxx

To bardzo zaskakujące stwierdzenie. No bo jeśli Rosja musi prosić o zgodę na użycie broni nuklearnej Stany Zjednoczone, to znaczy, że Rosja nie podejmuje samodzielnie decyzji i ktoś inny decyduje o tym, jak ma przebiegać ta wojna. Może warto w tym miejscu przytoczyć fragment z książki Wall Street a rewolucja bolszewicka Antony C. Suttona, w którym dochodzi on do ciekawego wniosku. Pisze on:

Organizacja United Americans powstała w 1920 roku. Wstępować mogli do niej wyłącznie obywatele Stanów Zjednoczonych, a zgodnie z planem jej założycieli miała szybko urosnąć do pięciu milionów członków, „których jedynym celem będzie walka z naukami socjalistów, komunistów, IWW (Industrial Workers of the World, założona w 1905 roku – przyp. W.L.), organizacji rosyjskich i radykalnych stowarzyszeń farmerskich”.

Innymi słowy, United Americans mieli walczyć z wszystkimi instytucjami i grupami, które uchodziły za antykapitalistyczne.

Grunt pod utworzenie United Americans miała przygotować organizacja, którą kierowali Allen Walker z Guaranty Trust Company, Daniel Willard, prezes Baltimore & Ohio Railroad, H.H. Westinghouse z Westinghouse Air Brake Company oraz Otto H. Kahn z Kuhn, Loeb & Company i American International Corporation. Tym panom z Wall Street pomagali wybrani rektorzy uniwersytetów i Newton W. Gilbert (były gubernator Filipin). Oczywiście United Americans zdawała się na pierwszy rzut oka dokładnie tego rodzaju organizacją, jaką finansować i do jakiej wstępować powinni chcieć kapitaliści z establishmentu. Jej powstanie nie powinno nikogo szczególnie zaskakiwać.

Z drugiej strony, jak już widzieliśmy, finansiści ci byli również głęboko zaangażowani we wspieranie nowych rządów radzieckich w Rosji – chociaż było to zakulisowe wsparcie, po którym ślady zostały wyłącznie w aktach rządowych i o których społeczeństwo miało się dowiedzieć dopiero po pięćdziesięciu latach. Działając w United Americans, Walkler, Willard, Westinghouse i Kahn grali podwójną grę. O Otto H. Kahnie, założycielu tej antykomunistycznej organizacji, brytyjski socjalista J.H. Thomas powiedział, że jego twarz „zwrócona jest ku światłu”. Kahn zaś napisał przedmowę do książki Thomasa. W 1924 roku Otto Kahn przemawiał przed League for Industrial Democracy i stwierdził, że łączą go z tą aktywistyczną grupą socjalistyczną wspólne cele. Baltimore & Ohio Railroad (pracodawca Willarda) odegrała czynną rolę w rozwoju Rosji w latach dwudziestych. W 1920 roku, kiedy utworzono United Americans, Westinghouse prowadził w Rosji fabrykę, która została wyłączona spod nacjonalizacji.

United Americans to jedyny – znany autorowi – udokumentowany przykład organizacji pomagającej radzieckiemu reżimowi i stojącej jednocześnie na czele ruchu antyradzieckiego. W żadnym razie nie jest to niemożliwy bieg zdarzeń, a dalsze badania powinny skupić się na następujących pytaniach:

1. Czy istnieją inne przykłady prowadzenia podwójnej gry przez wpływowe grupy uznawane powszechnie za należące do establishmentu?

2. Czy przykłady te dotyczą również innych obszarów? Na przykład, czy istnieją dowody na to, że grupy te wywoływały niepokoje pracownicze?

3. Jaki jest ostateczny cel tych okrążających manewrów? Czy można je powiązać z marksistowskim aksjomatem: teza kontra antyteza daje syntezę? To zagadkowe, dlaczego marksistowski ruch miałby bezpośrednio atakować kapitalizm, jeśli jego celem był komunistyczny świat i jeśli w pełni akceptował tę dialektykę. Jeśli celem jest komunistyczny świat, to jest, jeśli komunizm stanowi oczekiwaną syntezę, kapitalizm zaś stanowi tezę, wówczas coś innego niż kapitalizm i komunizm musi stanowić antytezę. Czy zatem kapitalizm nie mógłby być tezą, komunizm antytezą, a celem synteza grup rewolucyjnych z ich sponsorami, z której powstałby jakiś nieopisany jeszcze system świata?

xxx

Sutton był historykiem, więc musiał opierać się o twarde dowody i nie mógł tego nieopisanego systemu świata nazwać po imieniu z braku właśnie tych dowodów. Problem jednak polega na tym, że ich nie będzie. Ja jednak mogę sobie pozwolić na postawienie kropki nad „i”, z tej racji, że mój blog nie aspiruje do bycia naukowym. Wiadomo więc, że chodzi o żydowski mesjanizm i dążenie do całkowitego podporządkowania sobie reszty ludzkości i zagarnięcia jej własności.

Dalej Sutton pisze:

W sierpniu 1919 roku, sekretarz stanu Robert Lansing otrzymał z National City Bank of New York – w którym wpływy miał Rockefeller – list domagający się oficjalnego komentarza na temat proponowanej pożyczki pięciu milionów dolarów dla admirała Kołczaka. Od J.P. Morgan & Co. i innych bankierów otrzymał zaś kolejny list, proszący o przedstawienie poglądów departamentu na propozycje udzielenia Kołczakowi pożyczki w wysokości dziesięciu milionów funtów szterlingów przez konsorcjum brytyjskich i amerykańskich bankierów.

Sekretarz Lansing powiadomił bankierów, że USA nie uznały Kołczaka i chociaż gotowy był udzielić mu pomocy, to jak napisał, „Departament nie uważa, aby mógł wziąć odpowiedzialność za poparcie takich negocjacji, niemniej nie ma zastrzeżeń do pożyczki, o ile bankierzy uważają jej udzielenie za celowe”.

Następnie, 30 sierpnia, Lansing poinformował amerykańskiego konsula generalnego w Omsku, że „pożyczka została już udzielona w normalnym trybie”. Dwie piąte kwoty wyłożyły banki brytyjskie, a trzy piąte banki amerykańskie. Dwie trzecie całej sumy miało zostać wydane w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, natomiast pozostała jedna trzecia – gdzie tylko życzyć sobie będzie rząd Kołczaka. Zabezpieczeniem pożyczki było rosyjskie złoto (Kołczaka), które przetransportowano do San Francisco. Terminy opisanych wcześniej transportów radzieckiego złota wskazują, że podjęcie współpracy z Sowietami przy sprzedaży złota nastąpiło tuż po umowie z Kołczakiem.

Handel radzieckim złotem i pożyczka dla Kołczaka sugerują również, że twierdzenie Carrolla Quigleya, że grupa Morgana infiltrowała krajową lewicę, stosowało się także do zagranicznych ruchów rewolucyjnych i kontrrewolucyjnych. Latem 1919 roku wojska radzieckie były w odwrocie na Krymie i na Ukrainie, tak więc ten czarny obraz mógł skłonić brytyjskich i amerykańskich bankierów do poprawienia stosunków z siłami antybolszewickimi. Oczywistą taktyką byłoby działanie na dwa fronty, co pozwoliłoby znaleźć się w korzystnej pozycji podczas negocjowania koncesji i interesów niezależnie od tego, czy nowy rząd ustabilizuje się po zwycięstwie rewolucji czy kontrrewolucji. Ponieważ nigdy nie da się z góry przewidzieć wyniku jakiegokolwiek konfliktu, pomysł polega na tym, aby stawiać na wszystkie konie w rewolucyjnym wyścigu. Pomagano więc zarówno Sowietom, jak i antybolszewikom – podczas gdy rząd brytyjski wspierał Denikina na Ukrainie, a rząd francuski pomagał Polakom.

xxx

Tak to w zarysie wyglądało podczas rewolucji październikowej i pewnie podobnie to wygląda obecnie na wojnie na Ukrainie. Naiwnością było by twierdzenie, że w polityce jest inaczej. Ten, kto ma pieniądze, obstawia wszystkie konie, czyli partie polityczne, stowarzyszenia, komitety wyborcze itp. Właśnie w poniedziałek, 14 sierpnia, został zarejestrowany komitet wyborczy Ruchu Dobrobytu i Pokoju. Nie obyło się bez utrudnień, bo w piątek przy próbie rejestracji „padły” serwery PKW. To miało uwiarygodnić Ruch jako stowarzyszenie niezależne od rządu i jakiejkolwiek partii. Taki tani chwyt tych, którzy mają monopol na druk pieniądza. Skoro jednak stosują te tanie chwyty, to znaczy, że jest wielu, którzy się na nie nabierają.

Czyja religia, tego władza

Choć reformacja wprowadziła w Europie zachodniej zasadę „czyja władza, tego religia”, to w Rosji, pomimo próby w postaci unii brzeskiej, działała i nadal działa odwrotna zasada – czyja religia, tego władza. Dla Rosji prawosławie jest instrumentem jej polityki, podobnie jak w przypadku Żydów, dla których religia i polityka to jedno. W liście do redakcji zamieszczonym w Przeglądzie Prawosławnym Nr 7 (457) lipiec 2023 są informacje, które mogą posłużyć za argument, że Rosja wykorzystuje prawosławie do celów politycznych. Poniżej obszerne fragmenty tego listu:

Szanowna Redakcjo, jestem czytelnikiem „Przeglądu Prawosławnego” od sierpnia 2021 roku i każdego miesiąca czytam z dużym zainteresowaniem publikowane w tym czasopiśmie artykuły. Miłym zaskoczeniem było dla mnie pojawienie się w najnowszym numerze artykułu o moim rodzinnym mieście – Płocku. Niemniej na koniec tego artykułu mój entuzjazm zmalał i dlatego ośmielam się napisać do Państwa o swoich wątpliwościach.

W artykule tym zawarto informację, jakoby marszałek Józef Piłsudski nakazał zburzyć Sobór Przemienienia Pańskiego w Płocku w trakcie uroczystości wręczenia odznaczeń państwowych w 1921 roku w Płocku za obronę miasta przed atakiem bolszewików w sierpniu 1920 roku.

Jestem płocczaninem z dziada pradziada, a moi przodkowie byli obecni w Płocku od 1866 roku. Interesuję się zarazem historią Płocka, jak również okresem dwudziestolecia międzywojennego w Polsce. Nigdy nie natrafiłem na jakiekolwiek źródło historyczne, które mogłoby potwierdzić tę relację. Niemniej, jako jedynie pasjonat historii, nie ośmieliłbym się samodzielnie podważyć tej informacji. Z uwagi na swoje wątpliwości zwróciłem się z prośbą o komentarze do trzech lokalnych historyków, którzy są autorami licznych książek, artykułów naukowych czy felietonów historycznych do prasy codziennej. Wszyscy niezależnie od siebie, nie dosyć, że podobnie jak ja stwierdzili, że nigdy o takim zdarzeniu nie słyszeli, to wręcz uznali to za mało prawdopodobne czy wręcz za fake news. Co należy odnotować, jeden z moich rozmówców jest wiceprezesem Towarzystwa Naukowego Płockiego, a jego centrum zainteresowań naukowych jest właśnie dwudziestolecie międzywojenne. W rozmowie ze mną podkreślił, że takie stwierdzenie jest kompletnie niepodobne do Piłsudskiego, który nie był nigdy nacjonalistą, a zarazem raczej był obojętny religijnie (choć żywił szacunek dla Matki Bożej Ostrobramskiej).

Warto podkreślić, że uroczystość z udziałem marszałka Piłsudskiego miała miejsce w 1921 roku, podczas gdy rozbiórka cerkwi miała miejsce dopiero w 1929 roku.

Moja rodzina pochodzi z Polesia, stąd także moje zainteresowanie historią tego regionu. Trudno mi pogodzić doniesienie o Piłsudskim jako nakazującym zburzenie cerkwi prawosławnej, podczas gdy wiem, że zawsze odwiedzając służbowo Polesie w pierwszej kolejności decydował się na odwiedziny prawosławnego biskupa diecezji pińsko-poleskiej, a dopiero później wojewody poleskiego. To o czymś musiało przecież świadczyć. Warto także wspomnieć, że najtragiczniejsza w skutkach akcja rewindykacji cerkwi prawosławnych z lat 1937-1938 miała miejsce po śmierci marszałka.

Tym bardziej przykro mi było czytać ten artykuł w maju 2023 roku – miesiącu, w którym przypadła 88 rocznica śmierci marszałka.

Warto przytoczyć fragment dziennika Płockiego, wydanego 18 maja 1935 roku (nr 115, s. 3), informujący o prawosławnym nabożeństwie żałobnym, które miało miejsce 16 maja 1935 roku w Płocku, w którym wzięli udział parafianie oraz żołnierze wyznania prawosławnego garnizonu płockiego (w sumie około czterystu osób).

Nabożeństwo odprawił o. protoijerej Wiktor Karwowski. Po nabożeństwie parafianie wysłali depesze do wdowy po marszałku o treści: „Wzniósłszy modły przed tronem Przenajświętszego Pana za duszę ś.p. Marszałka Polski mieszkańcy Płocka wyznania prawosławnego proszą o przyjąć wyrazy szczerego współczucia i głębokiego żalu spowodu (pisownia oryginalna) tak wielkiej straty, która dotknęła JWPanią Marszałkową oraz całą Polskę”. Czy parafianie po sześciu latach po zburzeniu cerkwi wystosowaliby takiej treści list, gdyby to faktycznie z winy Piłsudskiego rozebrano płocki sobór? Ośmielam się stwierdzić, że nie.

Prawosławie w Płocku ma piękną i długą historię, czasem burzliwą, warto zaznaczyć, że parafia i cmentarz powstały kilkadziesiąt lat wcześniej niż np. w Łodzi. Po zburzeniu cerkwi jej rolę w Płocku przejęła kaplica mieszcząca się przy ochronce dla dzieci prawosławnych – czyli również podobnie jak w przypadku cerkwi św. Olgi w Łodzi.

xxx

Informacja, która zwraca uwagę w liście czytelnika, to to, że jego przodkowie byli obecni w Płocku od 1866 roku. Skąd oni się tam wzięli? Tak jak wojna ze Szwecją zrujnowała gospodarkę i demografię Korony, tak wojny napoleońskie zmieniły skład etniczny na ziemiach polskich, na które Rosja wcześniej nie wkraczała. A za nią podążało prawosławie. Na zajętych terenach Rosja zawsze stawia cerkwie.

Przed tymi wojnami granica zaboru pruskiego sięgała do linii Curzona. Napoleon wydzielił z tego zaboru Księstwo Warszawskie, by pozyskać rekruta i zachęcić Polaków do walki przeciwko Rosji. Po jego klęsce wojska rosyjskie dotarły do Saksonii, co oznacza, że cały obszar Księstwa Warszawskiego znalazł się pod rosyjską okupacją. Na kongresie wiedeńskim ustalono, że Wielkopolska przypadnie Prusom, a reszta zostanie przy Rosji. I tak powstało Królestwo Polskie, zwane też Królestwem Kongresowym. Do czasu powstania listopadowego było to samodzielne państwo, posiadające własną konstytucję, Sejm, wojsko, szkolnictwo, językiem urzędowym był polski – połączone z Rosją unią personalną, czyli wspólnym monarchą. Taki stan trwał w latach 1815-1832. Później od 1833 do 1917 trwał „stan oblężenia”. Stopniowo ograniczano autonomię Królestwa Polskiego, a po powstaniu styczniowym w 1867 roku zniesiono autonomię polityczno-administracyjną.

Tak więc po powstaniu listopadowym rozpoczął się powolny proces rusyfikacji, który uległ znacznemu nasileniu po powstaniu styczniowym. Przejawiało się to nie tylko w tym, że narzucano język rosyjski, ale, co ważniejsze, w obsadzaniu stanowisk w administracji i podobnych instytucjach ludnością z głębi Rosji.

Wraz z napływem ludności prawosławnej, bo tylko taka mogła zajmować wyższe stanowiska urzędowe, zaczęto budować cerkwie. I w ten sposób w całym Królestwie Polskim, we wszystkich jego większych miastach pojawiły się prawosławne świątynie. Tak właśnie Rosja znaczyła swój teren. Po 1917 roku Rosja przestała istnieć, ale pozostały cerkwie, a co ważniejsze pozostała ludność prawosławna, a pewnie i dużo wojskowych, bo przecież nie mieli gdzie wracać. Bolszewicy ich nie potrzebowali. Z drugiej strony, gdy Niemcy w 1916 roku zaczęli tworzyć nowe państwo polskie, to pewnie częściowo oparli się na istniejącej administracji, czyli carskiej.

Cerkiew św. Tatiany Rzymianki w Warszawie w budynku Pałacu Staszica po jego przebudowie w stylu bizantyjsko-rosyjskim w latach 90-tych XIX wieku; istniała do 1924 roku. Źródło: Wikipedia.

Prawdopodobnie część tych ludzi pozostała przy prawosławiu, część przeszła na katolicyzm, bo być może ułatwiało to im karierę w nowym państwie, czyli II RP. W tym nowym państwie rozebrano część z tych cerkwi, co spotkało się z negatywną oceną ludności prawosławnej i do dzisiaj to trwa, szczególnie gdy chodzi burzenie cerkwi na Chełmszczyźnie. Jednak sposób, w jaki Rosja znaczyła swój teren, musiał rodzić negatywną ocenę miejscowej ludności, co widać na powyższym zdjęciu. To, co zrobiono z Pałacem Staszica, który przerobiono na cerkiew, wołało o pomstę do nieba. Ta architektura pasowała w tym otoczeniu, jak pięść do nosa. Jak zareagowaliby Rosjanie, gdyby im obok Kremla postawiono gotycką katedrę? Ona tam również pasowałaby, jak pięść do nosa. Czy można zatem dziwić się władzom nowego państwa, że przywróciła Pałacowi Staszica dawny wygląd? Czy prawosławni mogli mieć o to pretensje? A o inne zburzone w Warszawie cerkwie? One również nie pasowały do otoczenia.

xxx

Nie tylko Cerkiew jest narzędziem rosyjskiej polityki. Jest nim również panslawizm. Z okazji zjazdu neosłowiańskiego w Pradze w lipcu 1908 roku Ignacy Daszyński w swoich Pamiętnikach (Książka i Wiedza, 1957) pisze:

„Neoslawizm” był dalszym wydaniem dawnego panslawizmu, kiedy to ideologia „słowiańska” stała się forpocztą zaborczej polityki caratu, idącego konsekwentnie do „zatknięcia krzyża” (oczywiście rosyjskiego) na meczecie Aja Sofia w Konstantynopolu. Przedziwny pochód pychy i reakcji rosyjskiej, panslawizm, miał za zadanie przygotowanie gruntu dla państwowości rosyjskiej wśród narodów bałkańskich, we wschodniej Galicji i w północnych Węgrzech. Czesi oddali się mu z całym zaufaniem, począwszy od wędrówki Palackyego do Moskwy, a skończywszy na polityce dra Kramarza, ożenionego z Rosjanką i wędrującego również „ad limina apostolorum” do progów rządu rosyjskiego za czasów krwawego Stołypina po rady i wskazówki, a także po pomoc przeciw polityce Niemców w Austrii.

Panslawizm i jego rola przygotowawcza dla państwowości rosyjskiej da się w bajeczny sposób przyrównać do dzisiejszego „Kominternu” i „Sowietów”. Ta sama apostolska międzynarodowa propaganda na korzyść państwa rosyjskiego przy pomocy „toczącego się” – nie rubla, a dolara, czy czerwońca, ta sama krytyka wypierania się wzajemnego w razie niemiłej potrzeby międzynarodowej, to samo osłanianie ideologiczne celów państwowości sowieckiej liśćmi socjalizmu, a raczej komunizmu. Tylko że żadna partia polska nie ma dziś odwagi tumanienia własnego narodu na rzecz Sowietów.

Atmosfera neoslawizmu, w której porusza się narodowa demokracja, miała się później rozszerzyć w górnych warstwach polskich, aby rozbroić Polaków wobec rządu rosyjskiego. Odtąd spodziewa się Rosja, że w żadnej imprezie państwowej Polacy nie pomieszają jej szyków. Warto więc było polskich endeków animować do neoslawistycznego bałamucenia się. Hasła takich zjazdów torowały drogę w przyszłość polskiej polityce ugodowej. Zabrzmią one wyraźnie i dźwięcznie jako „obrona Słowiańszczyzny” w pierwszych tygodniach wojny światowej i dadzą łatwą, bez przeszkód, mobilizację chłopów i robotników polskich do armii rosyjskiej. Będą za to dziękowali jenerałowie rosyjscy… Neoslawizm odegrał na korzyść rządu rosyjskiego swą historyczną rolę w Polsce. A o to chodziło. Pierwszą praktyczną zdobyczą rządu i nacjonalizmu rosyjskiego, osiągniętą wobec Polski przez ideologię „neoslawizmu”, miało być wyodrębnienie Chełmszczyzny, stworzenie guberni chełmskiej i oderwanie jej od Królestwa. Neoslawiści rosyjscy uważali teraz Polaków za obowiązanych do przyjęcia tego „słowiańskiego” dobrodziejstwa! „Polacy winni się wyrzec panowania w Chełmszczyźnie, inaczej okażą się nieszczerymi Słowianami”. Ale najsmutniejszą rzeczą było, że polscy narodowi demokraci sami byli po części tego zdania, bo gdy Koło Polskie w Wiedniu zamierzało zaprotestować publicznie przeciw temu krajaniu Kongresówki, wysłali do Wiednia swoich posłów (pan Dymsza), aby uciszyli protest Koła Polskiego i zmusili je do milczenia. Targ ziemią Kongresówki, targ między endecją a rządem rosyjskim, już się był rozpoczął.

xxx

Dlaczego Rosja tak uparła się na Chełmszczyznę? O burzeniu cerkwi na Chełmszczyźnie przez rząd II RP wiedzą i pamiętają prawosławni, ale czy wiedzą i pamiętają wcześniejsze działania rządu carskiego? Czy raczej wyznają zasadę, że jak Kali ukraść krowę, to dobrze, ale jak Kalemu ukraść krowę, to źle? O tym, co działo się tam wcześniej, pisze Roman Grabowski w pracy Likwidacja unickiej diecezji chełmskiej i próby jej wznowienia (http://naszaprzeszlosc.pl/files/tom071_12.pdf). Poniżej wybrane fragmenty:

W 1839 roku po likwidacji Cerkwi unickiej w Rosji, diecezja chełmska w Królestwie Polskim była jedyną diecezją unicką w granicach Cesarstwa Rosyjskiego. Na niej skupiły się wszystkie zabiegi rusyfikacyjne rządu. Jednym z najważniejszych dekretów uzależniających zupełnie Cerkiew unicką od rządu był ukaz z dnia 18(30) czerwca 1866 roku. Całe duchowieństwo przyjęto na pensję rządową.

Dekretem cara Aleksandra II z dn. 16 marca 1871 administratorem diecezji został M. Popiel, pochodzący z Galicji i całkowicie zaprzedany rządowi. Od tej chwili los unii w Królestwie Polskim był faktycznie przesądzony. W krótkim czasie nowy administrator oczyścił liturgię greckokatolicką z wszelkich naleciałości łacińskich. Katedrę chełmską przekształcono w cerkiew prawosławną. Dnia 2 października 1873 r. ks. M. Popiel wydał okólnik do duchowieństwa, nakazując od 1(13) stycznia 1874 r odprawiać nabożeństwa według rytu wschodniego. Wobec oporu duchowieństwa w ciągu tygodnia osadzono w więzieniach dwudziestu czterech księży. Do r. 1875 aresztowano ogółem siedemdziesięciu czterech księży. Równocześnie w parafiach ludność wystąpiła gwałtownie w obronie swego wyznania. Do najtragiczniejszych zajść doszło w Drelowie i Pratulinie, gdzie ogółem zginęło dziewiętnaście osób w starciu z wojskiem. Wszystkie buntujące się parafie zostały w sposób bezwzględny spacyfikowane przy pomocy kontrybucji, bicia i zsyłania opornych w głąb Rosji. Opanowawszy przy pomocy wojska sytuację, dn. 25 marca 1875 r. ks. M. Popiel udał się na czele delegacji do Petersburga, gdzie w dniu 11 maja 1875 r. Świątobliwy Synod Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej dokonał formalnego połączenia unitów z Cerkwią rosyjską.

xxx

Mamy więc taką sytuację, że rząd carski pacyfikował buntujące się unickie parafie i nie obyło się bez ofiar, a rząd II RP burzył cerkwie i ofiar nie było. Po co właściwie rząd II RP burzył te cerkwie? Nawet jeśli były takie opuszczone, to jeszcze nie był to powód do ich niszczenia. Wygląda na to, że chodziło jedynie o to, by pogorszyć relacje katolicko-prawosławne, skłócać jednych z drugimi.

Tak bezwzględne potraktowanie unitów na Chełmszczyźnie pokazuje, że dla Rosji nie są najgroźniejsze inne religie – takie jak islam, buddyzm, judaizm, które uznaje, obok prawosławia, za oficjalne religie Federacji Rosyjskiej – ale Cerkiew unicka, najbliższa prawosławiu.

Z listu czytelnika do Przeglądu Prawosławnego wynika, że prawosławni mieszkańcy Płocka byli nastawieni pozytywnie do Piłsudskiego i on sam – również. Zapewne nie wie tego, co ja, jako mieszkaniec południowego Podlasia, wiem. Przegląd Prawosławny jest wydawany w Białymstoku, a jego redaktorem naczelnym jest poseł Eugeniusz Czykwin, który reprezentuje środowisko podlaskich prawosławnych. Dla nich Piłsudski to bandyta. Skąd ta różnica? Rodzina autora listu pochodziła z Polesia, może z części ukraińskiej. Jako obserwator z zewnątrz, nie potrafię tego wyjaśnić. Widać jednak, że nie jest to środowisko jednolite, że są tam podziały, a jak jeszcze doda się grekokatolików, to sprawa jeszcze bardziej komplikuje się. I oni wszyscy mieszkają w Polsce.

W tym samym numerze Przeglądu Prawosławnego jest informacja o nowej cerkwi:

„Słubice to jedno z najdalej wysuniętych na zachód Polski, położone nad Odrą, liczące niespełna siedemnaście tysięcy mieszkańców miasto w województwie lubuskim, tuż przy granicy z Niemcami. 10 czerwca, w słoneczną sobotę, arcybiskup wrocławski i szczeciński Jerzy w asyście licznie przybyłych na tę uroczystość duchownych konsekrował pierwszą w historii powiatu słubickiego świątynię prawosławną, cerkiew Opieki Przenajświętszej Bogarodzicy.

Jest ona pomniejszoną kopią XII-wiecznej cerkwi Opieki Przenajświętszej Bogarodzicy na rzece Nerii, jednej z najpiękniejszych staroruskich świątyń. Obecnie parafię tworzy nieco ponad trzydzieści rodzin. Ukraińcy, Grecy, Niemcy, Polacy, Mołdawianie, Rosjanie, Łemkowie, Rumuni. Niektórzy przyjeżdżają z drugiej strony Odry. Z miłością w Chrystusie bez podziałów, tworzą żywą parafię. Wielka w tym zasługa ich proboszcza.”

Źródło zdjęcia: Przegląd Prawosławny Nr 7 (457) lipiec 2023.

Tak właśnie Rosja znaczy swój teren. Duża cerkiew dla trzydziestu rodzin. Kto to sfinansował? Jest więc już cała Polska pokryta cerkwiami: od morza do Tatr, od Bugu do Odry. Rosja wcale nie musi najeżdżać Polski. Już dawno to zrobiła. Wszystko zaczęło się od unii lubelskiej. Od tego momentu elity Wielkiego Księstwa Litewskiego powoli podporządkowywały sobie Koronę. To się jednak działo na poziomie elit. Na bardziej masową skalę nastąpiło to za czasów Królestwa Kongresowego. Rząd carski zachęcał też chłopów do przechodzenia na prawosławie, stwarzając ich dzieciom możliwość uczenia się w rosyjskich szkołach i na rosyjskich uczelniach. Był to proces rutenizacji i rusyfikacji, przede wszystkim w sferze mentalnej. Po II wojnie światowej skala zmian była jeszcze większa, a to za sprawą przesiedleń, głównie mniejszości kresowych, na ziemie poniemieckie. Przesiedlenie kilku milionów Ukraińców po 24 lutego 2022 roku na obszar całej Polski diametralnie odmienia w niej stosunki narodowościowo-wyznaniowe. Nie będzie więc chyba wielką przesadą stwierdzenie, że obecnie jest ona państwem bardziej prawosławnym niż katolickim. A to oznacza, że podziały, jakie dokonują się obecnie w prawosławiu, mogą mieć poważny wpływ na sytuację społeczną i polityczną w Polsce.

Czyja władza, tego religia

Trwająca na Ukrainie wojna jest relacjonowana przez główne media w sposób jednostronny, nieobiektywny i niepełny. Niepełny, gdyż pomijają one ważniejszy konflikt, który może być o wiele bardziej brzemienny w skutkach. Chodzi oczywiście o konflikt religijny. Cuius regio, eius religio – czyja władza, tego religia; sentencja streszczająca ugodę zawartą przez cesarza Karola V z książętami niemieckimi po II wojnie religijnej, zawarta w ustaleniach pokoju augsburskiego z 1555 roku.

To, co się dzieje na Ukrainie powinno nas interesować, bo przecież Polska, ten multikulturowy tygiel, Rzeczpospolita Pięciorga Narodów (Żydów, Ukraińców, Białorusinów, Litwinów i Polaków), również może stać się miejscem tego konfliktu, bo mieszkają tu prawosławni, z których wielu, może większość, to Ukraińcy.

Wszystko zaczęło się od unii brzeskiej z 1596 roku, a więc rozbicia prawosławia. Unia Korony z Wielkim Księstwem Litewskim wytworzyła sytuację, w której drugi człon tej unii, czyli WKL, zamieszkiwała ludność prawosławna. W myśl zasady „czyja władza, tego religia” postanowiono tę ludność przeciągnąć na stronę stronę Kościoła katolickiego i tak powstał Kościół grekokatolicki. Po wojnie polsko-rosyjskiej (1654-1667), zwanej też potopem rosyjskim, Rzeczpospolita traci województwo smoleńskie, czernihowskie i połowę województwa kijowskiego (250 tys. km kwadr.), a więc niewiele mniej niż obecna powierzchnia Polski. Po rozbiorach Rosja stopniowo przywraca prawosławie na zajętych terenach. Tylko w zaborze austriackim grekokatolicyzm miał się dobrze i przetrwał. To wystarczyło, by stworzyć tam tzw. ukraiński Piemont, a mówiąc wprost – zarzewie konfliktu.

Obecnie spór toczy się wokół tego, komu ma podlegać Ukraińska Cerkiew Prawosławna: Rosji czy Ukrainie? Na stronie Instytutu Europy Środkowej znajduje się artykuł Tomos dla Ukrainy – konsolidacja czy podział społeczeństwa? z dnia 18 kwietnia 2019 roku. Poniżej jego wybrane fragmenty.

xxx

15 grudnia 2018 r. odbył się sobór zjednoczeniowy ukraińskich Kościołów prawosławnych. Do wydarzenia doszło w symbolicznym miejscu – Soborze Mądrości Bożej (Sofia Kijowska) w Kijowie. Na zjeździe powołano Kościół Prawosławny Ukrainy poprzez zjednoczenie Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Kijowskiego, Ukraińskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego (oba uznawane za niekanoniczne) oraz części parafii Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego. Na czele nowo utworzonego Kościoła stanął jeden z metropolitów Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Kijowskiego – Epifaniusz (Serhij Dumenko). 6 stycznia 2019 r. ekumeniczny patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I nadał Epifaniuszowi tzw. tomos – akt prawny, według którego nowy Kościół Prawosławny Ukrainy został uznany za kanoniczny i autokefaliczny. Jeszcze w październiku 2018 r., przed nadaniem tomosu, patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I anulował akt prawny z 1686 r., na podstawie którego patriarchat moskiewski przyjął kijowską metropolię pod swój zarząd. Zgodnie z założeniem obecnych władz Ukrainy utworzenie nowej Cerkwi powinno sprzyjać konsolidacji społeczeństwa ukraińskiego. Jednocześnie duża liczba parafii oraz miejsc sakralnych podporządkowanych Ukraińskiemu Kościołowi Prawosławnemu Patriarchatu Moskiewskiego może doprowadzić do głębokiego rozłamu w społeczeństwie Ukrainy.

Tomos w kontekście polityki wewnętrznej Ukrainy. Chociaż zgodnie z Konstytucją Ukrainy religia jest oddzielona od polityki, a Ukraina pozostaje państwem świeckim, to jednak w ostatnich latach zaangażowanie dużej części przedstawicieli władz i polityków w życie religijne jest dość widoczne. Kwestia utworzenia niezależnego od Federacji Rosyjskiej Kościoła prawosławnego to jeden z postulatów kampanii wyborczej obecnego prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki. Jego starania o powołanie niezależnego od Moskwy Kościoła odbierane są jako dążenie do przywrócenia historycznej łączności z Konstantynopolem i odrodzenia niezależności ukraińskiego Kościoła prawosławnego. Połączenie Kościołów oraz oddzielenie się od Rosji są przychylnie odbierane przez mieszkańców zachodniej i środkowej Ukrainy, którzy taką inicjatywę rozpatrują w kategoriach sukcesu polityki prezydenta. Przełożyło się to na zwiększenie poparcia dla niego w wyborach 31 marca 2019 r.

Nadanie tomosu w kontekście stosunków z Rosją. Reakcja Federacji Rosyjskiej w związku z nadaniem tomosu Kościołowi Prawosławnemu Ukrainy była negatywna. Jeszcze w trakcie przygotowań do zjednoczenia ukraińskiego Kościoła prawosławnego Moskwa zadeklarowała, że nie uzna nowej Cerkwi ukraińskiej za kanoniczną. Stanowisko Rosji wynika z tego, że utworzenie Kościoła, który nie jest podporządkowany Moskwie, ogranicza jej wpływ zarówno na życie religijne, jak i polityczne oraz kulturalne na Ukrainie. Proces podporządkowywania Kościołów rosyjskich na Ukrainie utrudnia również fakt, że należą do nich najważniejsze miejsca sakralne w państwie, mające znaczenie symboliczne dla rosyjskiej polityki historycznej. Wśród najważniejszych świątyń znajdują się m.in.: ławra Peczerska w Kijowie, ławra Poczajowska w obwodzie tarnopolskim, sobór Przemienienia Pańskiego w Odessie, sobór Przemienienia Pańskiego w Dnieprze. Szybkie podporządkowanie wszystkich parafii patriarchatu moskiewskiego w najbliższym czasie nie jest więc możliwe.

Z jednej strony, utworzenie niezależnego od Moskwy Kościoła prawosławnego oraz deklaracja władz o podporządkowaniu rosyjskich parafii Kościołowi prawosławnemu na Ukrainie spowodowały duże napięcie w życiu religijnym mieszkańców Ukrainy. Jednak z drugiej, dzięki zjednoczeniu Kościołów prawosławnych nadanie tomosu i uznanie ukraińskiego Kościoła prawosławnego za Cerkiew kanoniczną stworzyły podstawy integracji społeczeństwa ukraińskiego na płaszczyźnie religijnej i w zakresie kształtowania tożsamości narodu.

xxx

Takie jest stanowisko strony proukraińskiej. Natomiast stanowisko prorosyjskie zostało przedstawione w artykule Byle zniszczyć Cerkiew w Przeglądzie Prawosławnym nr 7 (457) lipiec 2023. Poniżej wybrane fragmenty (przypisy – W.L.):

Na wschodzie bez zmian, chciałoby się powiedzieć, bo minął kolejny miesiąc prześladowań Ukraińskiej Prawosławnej Cerkwi, największej spośród wszystkich wspólnot religijnych Ukrainy, uznawanej przez wszystkie lokalne Cerkwie prawosławne, liczącej przed wojną ponad 12 tysięcy parafii, 12 551 duchownych, 262 monastery i 4620 mnichów i mniszek. I choć nie przestają zatrważać siłą przejmowane świątynie, prawie zawsze z udziałem zwolenników PCU, czyli powstałej w 2018 roku z połączenia niekanonicznych struktur, a wspieranej przez państwo Prawosławnej Cerkwi Ukrainy, której patriarcha ekumeniczny nadał tomos o autokefalii, a radości z jej powstania nie krył sekretarz stanu USA Mike Pompeo, to w centrum uwagi pozostaje los Kijowsko-Pieczerskiej Ławry1 , z pieczarami z relikwiami kijowsko-pieczerskich świątyń, monasterem z dwustu mnichami, seminarium i akademią z trzystu studentami i seminarzystami, pracowniami pisania ikon.

Władze starały się doprowadzić do wysiedlenia braci już w końcu marca – w obronie świętości stanęli wierni. Potem przesunięto termin na Paschę, też nie wyszło. Teraz, na początku czerwca, minister kultury i polityki informacyjnej Oleksandr Tkaczenko dał mnichom trzy dni na opuszczenie Ławry, zastrzegając że w przypadku odmowy władze nie zawahają się użyć siły. Te zapowiedzi studzi adwokat monasteru o. Nikita Czekman, metropolita Kliment, przewodniczący wydziału informacyjnego UPC także zwraca uwagę, że o tym nawet nie może być mowy.

Już kilka miesięcy ministerstwo kultury, a zwłaszcza Zespół Historyczny Kijowsko-Pieczerska Ławra, nie dostarcza sądowi dokumentów potwierdzających podstawy do jednostronnego rozwiązania umowy wynajmu budynków ławry – mówi hierarcha.

Przygotowawcze posiedzenia sądu raz po raz przesuwane są na kolejny miesiąc. O jakim wysiedleniu można mówić, jeśli posiedzenie sądu w tej sprawie nawet się nie rozpoczęło?

Masowe odbieranie cerkwi trwa (w samej obłasti kijowskiej nielegalnie przerejestrowano ponad sto chramów2). Kto pomaga we wzniecaniu wrogości religijnej na Ukrainie? Zdaniem metropolity czerkaskiego Fieodosija – media. A niektóre, te najbardziej aktywne, otrzymują granty z zachodnich ambasad. – Wiemy, że media otrzymują granty z finansową pomocą z zachodnich ambasad, wiemy jakich. Dlatego będziemy zwracać się z pytaniem: czy te ambasady wiedzą, że pieniądze, przeznaczone na czerkaskie media, służą wzniecaniu wrogości religijnej i nienawiści w kraju? Zresztą w całej Ukrainie prowadzona jest walka z prawosławną Cerkwią, z naszą Ukraińską Prawosławną Cerkwią.

Tymczasem ciekawą hipotezę na temat planów odnośnie zachodniej Ukrainy przedstawił hierarcha cypryjskiej cerkwi, metropolita Neofit. Jego zdaniem są ludzie, którzy nie chcą obecności prawosławia w całej zachodniej Ukrainie. – Wrogowie wiedzą, że prawosławni, rodziny, wspólnoty jednoczą się wokół świątyni. I oni mówią: zniszczyłem cerkiew, zabiłem duchownego, nastraszyłem biskupa, i ludzie po prostu odejdą. Kiedy nie będą mieli świątyni, nie będzie możliwości sprawowania Liturgii, przejdą do bezpieczniejszych miejsc. Taki jest ich plan – mówi metropolita w wywiadzie na YouTube. – W Ukrainie chcą przeprowadzić pewien eksperyment. Chcą całą Zachodnią Ukrainę uczynić unicką. I wtedy zdziwią się nasi bracia hagioryci3, biskupi, którzy współsłużą z PCU. Zobaczą, że epifaniuszowcy służą z unitami.

Co na to świat? Przynajmniej ten prawosławny?

Głos w sprawie tego co dzieje się na Ukrainie zabrał hierarcha jerozolimskiej Cerkwi, egzarcha Grobu Pańskiego na Cyprze, metropolita wsostrski Tymoteusz (Margaritis). Jego zdaniem próby wypędzenia mnichów UPC z Kijowsko-Pieczerskiej Ławry są moralnym przestępstwem i nielicującym z chrześcijańską postawą przejawem nienawiści. – Nie wiem, czy decyzja ministra kultury Ukrainy jest umocowana prawnie, ale z moralnego punktu widzenia jest to przestępstwo, jeśli nastaje na to by mnisi pozostawili swoje kielie4.

Zdaniem hierarchy, PCU robi wszystko, żeby nie dopuścić do pojednania z hierarchami UPC. – Siłowe przejęcie cerkwi i prześladowania biskupów, duchownych i wiernych UPC i wypędzenie mnichów z Ławry, co jest naocznym przejawem nienawiści, nie licującym z chrześcijańskimi wartościami, przyczynia się do pogłębienia rozdziału między nią (PCU) i kanoniczną UPC. Zamiast przyjmować wszystkich mnichów z miłością, jak swoich braci w wierze i pozwolić im służyć w ich rodzinnej obitieli5, PCU, niestety, udowadnia, że jest pozbawiona miłości Chrystusowej i walczy z nimi.

Metropolita Tymoteusz stwierdził, że szantaż i surowe środki, jakie stosują władze ukraińskiego państwa wobec mnichów Ukraińskiej Prawosławnej Cerkwi są nie do przyjęcia. Przypomniał, że prześladowani obecnie mnisi uczynili z zapuszczonej w latach ateistycznej władzy Kijowsko-Pieczerskiej Ławry duchowe centrum, namodlone miejsce i przystań dla pocieszenia wiernych. – Wszyscy modlimy się, żeby Pan otworzył umysły państwowym urzędnikom Ukrainy, pozwolił im naprawić swoje antychrześcijańskie działania, tak by zaprzestali wykorzystywania Cerkwi w swoich politycznych grach, pozostawili mnichów w spokoju, a Ławra mogła kontynuować dalej swoją misję.

W wielu cerkwiach prawosławnych na świecie zanoszona jest modlitwa za pokój na Ukrainie. Serbowie swoją XVII już pielgrzymkę na Świętą Górę Atos poświęcają „braciom i siostrom” z Ukrainy, modląc się, by znieśli wszystkie prześladowania i nadal trwali w prawosławnej wierze.

Jesteśmy jedną Cerkwią i dlatego cierpienia ukraińskich wiernych są także naszymi cierpieniami – powiedział kierownik ruchu „Pielgrzymka Vidovdan”. Pielgrzymi przejdą tysiąc kilometrów (przez Serbię, Macedonię Północną i Grecję), na Atos dotrą na Preobrażenije6. „Nie oddamy świętości Ukraińskiej Prawosławnej Cerkwi” – takie jest hasło tegorocznej pielgrzymki.

xxx

Tak więc spór polega na tym, czy Ukraińska Prawosławna Cerkiew stanie się zależna od władz Ukrainy, co w praktyce sprowadza się do podziału prawosławia. Jest to ten sam przypadek, który pojawił się po unii lubelskiej. Wtedy problemem były ziemie przyłączone. Teraz problemem jest to, że niezależność Ukrainy od Rosji nie jest możliwa, gdy na jej terenie funkcjonuje Cerkiew podległa Rosji. Nawet gdyby Ukrainie udało się w tej wojnie pokonać Rosję, co jest mało prawdopodobne, to zwycięstwo to będzie pyrrusowe. Prawosławie na Ukrainie, według Wikipedii, wyznaje 70% ludności, katolicyzm 11% (w większości grekokatolicy), a oni zamieszkują przeważnie na terenie byłej Galicji wschodniej. To pokazuje prawdziwą skalę problemu.

Galicja na mapie współczesnej Europy; źródło: Wikipedia.

Tytuł artykułu w Przeglądzie Prawosławnym Byle zniszczyć Cerkiew trafia w sedno problemu. Kościół katolicki już został zaorany. Protestantyzm to farsa. Pozostała jeszcze Cerkiew, ortodoksyjna, jak sama nazwa wskazuje, ale nie to jest najważniejsze. Prawosławie to narzędzie, którym posługuje się Rosja, by rozszerzać swoje niewidzialne wpływy za granicą, szczególnie za tą bliższą zagranicą. W praktyce oznacza to, że Rosja w przeszłości realizowała i nadal realizuje zasadę “czyja religia, tego władza”. Ci, którzy starszą Polaków tym, że imperializm rosyjski nie ograniczy się do Ukrainy, nie wiedzą lub udają, że nie wiedzą, że takim był imperializm bolszewicki. Imperializm rosyjski posługuje się bardziej wyrafinowanymi metodami, przynajmniej jeśli chodzi o Europę, a zwłaszcza o Słowian. Ale o tym, jak to wyglądało w praktyce w Królestwie Polskim i co z tego zostało do dziś, to w następnym blogu.

  1. Ławra – większy, o szczególnym znaczeniu, męski klasztor (monaster) podległy bezpośrednio synodowi. ↩︎
  2. Chram – dawna świątynia pogańska; w języku rosyjskim i ukraińskim nadal jest powszechnie lub zamiennie używanym określeniem świątyni. ↩︎
  3. Określenie hagiryta stanowi synonim nazwy athoski (od góry Athos). ↩︎
  4. Kiele – (kielia – pokój, izba, komnata, cela), najmniejsza wspólnotamonastyczna ↩︎
  5. Obitiel – klasztor, monastyr. ↩︎
  6. Preobrażenije – Przemienienie Pańskie – 19 sierpnia; zwane też Świętem Spasa. ↩︎
Tomos dla Ukrainy – konsolidacja czy podział społeczeństwa?

Bandyta z LWP

W miesięczniku Przegląd Prawosławny nr 7 lipiec 2023 w rubryce Notatki z Wiejskiej, ukazał się felieton Nie boję się autorstwa posła ludności prawosławnej z województwa podlaskiego Eugeniusza Czykwina. Wraca on w nim do wydarzeń z przełomu stycznia i lutego 1946 roku, czyli pacyfikacji prawosławnych wsi przez Romualda Rajsa ps. Bury. Poniżej fragment tego felietonu dotyczący tych wydarzeń.

xxx

Prawosławny duchowny, którego cenię za zaangażowanie w pozaparafialne życie naszej Cerkwi, zapytał, czy nie boje się mówić w Sejmie o żołnierzach wyklętych w kontekście tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce na Białostocczyźnie po zakończeniu działań wojennych. Odpowiedziałem, że do Sejmu wybrany zostałem przez prawosławnych mieszkańców województwa podlaskiego i jeśli nie ja, to kto będzie zabiegał o rozwiązanie ważnych dla naszej społeczności problemów, a takim, wciąż nierozwiązanym, jest problem zadośćuczynienia rodzinom ofiar powojennego podziemia.

W obecnej kadencji podjąłem kolejną próbę uregulowania tej bolesnej dla prawosławno-białoruskiej mniejszości sprawy. Niestety, podpisany przez 45 posłów, reprezentujących wszystkie, z wyjątkiem posłów Zjednoczonej Prawicy, kluby i koła poselskie, projekt wciąż oczekuje na skierowanie do pierwszego czytania.

Z prośbą – apelem w tej sprawie zwróciłem się do Marszałek Elżbiety Witek w czasie plenarnego posiedzenia 14 czerwca. Powiedziałem:

„Pani Marszałek! Wysoka Izbo! Zakończenie działań wojennych nie przyniosło pokoju ludności zamieszkującej obecne województwo podlaskie, należącej do mniejszości prawosławno-białoruskiej. Szczególne miejsce w tamtych tragicznych wydarzeniach zajmuje dowodzony przez Romualda Rajsa ps. Bury oddział Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, który na przełomie stycznia i lutego 1946 roku spacyfikował pięć zamieszkałych przez prawosławnych wsi, mordując 82 osoby, w tym kobiety i dzieci. 30 czerwca 2005 roku prokuratura Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku, po przeprowadzonym śledztwie, stwierdziła, cytuję:

Spośród wszystkich motywów, które determinowały działania Burego i części jego podwładnych, czynnikiem łączącym było skierowanie działania przeciwko określonej grupie osób, które łączyła więź oparta na wyznaniu prawosławnym, i związanym z tym określaniu przynależności tej grupy osób do narodowości białoruskiej. Reasumując, zabójstwa i usiłowanie zabójstwa tych osób należało rozpatrywać jako zmierzające do wyniszczenia części tej grupy narodowej i religijnej, a zatem uznawane za zbrodnie ludobójstwa, wchodzącą do kategorii zbrodni przeciwko ludzkości.

W 1995 roku Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego prawomocnie uchylił wyrok sądu z 1949 roku, skazujący Romualda Rajsa na karę śmierci, a jego rodzinie z budżetu państwa wypłacono zadośćuczynienie.

By umożliwić rodzinom ofiar zadośćuczynienie, choćby porównywalne do tego, jakie otrzymały rodziny sprawców tych zbrodni, konieczne jest uchwalenie ustawy, której projekt, podpisany przez 45 posłów, złożony został do laski marszałkowskiej w maju ubiegłego roku. (Dzwonek) Mimo że uprawnione instytucje, Prokurator Generalny, Prokuratura Generalna, Naczelna Rada Adwokacka, IPN, do których Pani Marszałek Elżbieta Witek zwróciła się o opinię, nie zakwestionowały potrzeby uchwalenia takiej ustawy, Pani Marszałek nie nadała projektowi numeru, uniemożliwiając rozpoczęcie nad nim prac. W demokratycznym państwie prawa, jakim jest Polska, mamy więc sytuację, w której rodzinom ofiar takiego prawa się odmawia. W imieniu tych rodzin, które doznawały i wciąż doznają szykan i upokorzeń – gloryfikujące Romualda Rajsa marsze w Hajnówce są tego przykładem – proszę Panią Marszałek o niezwłoczne skierowanie projektu do pierwszego czytania, a Wysoką Izbę o uchwalenie ustawy jeszcze w tej kadencji. Decyzje, czy i w jakiej wysokości rodzinom ofiar będą przyznawane zadośćuczynienia, powinny pozostawać w wyłącznej kompetencji prawodawcy, czyli parlamentu, i nie mogą być blokowane jednoosobowo przez Panią Marszałek. Dziękuje za uwagę. (Oklaski)”.

xxx

Może należało by zacząć od tego, kim był Romuald Rajs? Dla ludności prawosławnej tamtych terenów to Polak i katolik, co ułatwia podtrzymywanie antagonizmów pomiędzy Polakami i Białorusinami. Dla mnie jest on przede wszystkim bandytą, zwyrodnialcem, sadystą i psychopatą, a nie – bohaterem narodowym. Wszystkie organizacje narodowe, zarówno te przedwojenne, jak i te obecne, są dziełem jednej, specyficznej mniejszości narodowej. I mam takie wrażenie, że on również do niej należał lub był przez nią sterowany. Kim więc był Romuald Rajs? W Wikipedii można znaleźć informacje, które ułatwią odpowiedź na to pytanie, bo to, że jakaś organizacja nazwie się narodową, to jeszcze nic nie znaczy. O Rajsie Wikipedia pisze obszernie. Ja wybrałem pewne fragmenty i wytłuściłem najistotniejsze, moim zdaniem, fakty. Te wybrane fragmenty też są długie, jeśli więc ktoś przeczyta tylko wytłuszczony tekst, to szybko zorientuje się, że to bandyta i zwyrodnialec, który mordował nie tylko ludność białoruską i nie kierowała nim chęć wyniszczenia tej grupy narodowej, bo to było niemożliwe. Nie mógł tego dokonać jakiś niewielki oddział partyzancki. Celem było zantagonizowanie dwóch społeczności południowego Podlasia: polskiej i białoruskiej, katolickiej i prawosławnej. I to mu się udało tak dobrze, że trwa to do dziś. Wydaje mi się, że taki stan stronie białoruskiej jak najbardziej odpowiada i nie interesuje jej prawda. Podobnie jak prawda nie interesuje polityków PiS-u, którzy robią z niego bohatera. A kogo ona dzisiaj interesuje?

xxx

Romuald Adam Rajs, także Rais lub Reiss, ps. „Bury” (ur. 30 listopada 1913 w Jabłonce (Podkarpacie – przyp. W.L.), zm. 30 grudnia 1949 w Białymstoku) – podoficer zawodowy Wojska Polskiego, żołnierz Związku Walki Zbrojnej-Armii Krajowej oraz podziemia antykomunistycznego.

„Bury” ponosi odpowiedzialność za szereg zbrodni wojennych. Z jego rozkazu rozstrzeliwano jeńców litewskich. Po wojnie dowodzony przez niego oddział spacyfikował szereg wsi na Podlasiu, dokonując zbrodni przeciwko ludności cywilnej narodowości białoruskiej, wyznania prawosławnego, m.in. w Puchałach Starych, w Zaleszanach oraz we wsiach Zanie, Szpaki i Końcowizna (1946). W 2005 roku Instytut Pamięci Narodowej określił czyny „Burego” jako noszące znamiona ludobójstwa.

Pamięć o czynach Rajsa kultywowana jest głównie przez polskie środowiska nacjonalistyczne na Podlasiu. Od roku 2016 Obóz Narodowo-Radykalny organizował w Hajnówce marsze ku czci „Burego”.

Młodość

Był synem Stanisława (1868–1914) i Eleonory z domu Szaler (1880–1966). Jeden z przodków Eleonory, Piotr Ocipka, brał udział w powstaniu listopadowym. Ojciec był rządcą folwarku w Jabłonce. Rajs miał sześcioro rodzeństwa, dwaj bracia zmarli we wczesnym dzieciństwie.

Romuald Rajs rozpoczął naukę w roku 1920 w siedmioklasowej Publicznej Szkole Powszechnej im. Króla Władysława Jagiełły w Sanoku. W 1925 roku rozpoczął naukę w Państwowym Gimnazjum im. Królowej Zofii w Sanoku, gdzie w roku szkolnym 1926/1927 jako uczeń klasy II został uznany za nieuzdolnionego. Wrócił do szkoły powszechnej, którą ukończył w roku 1930. W 1930 roku wstąpił do Szkoły Podoficerskiej Piechoty dla Małoletnich w Koninie. W 1933 roku ukończył Szkołę Podoficerską w Koninie i kurs spadochronowy w Biedrusku. W stopniu kaprala przydzielony został w tym samym roku do 85 pułku piechoty w Nowej Wilejce, a w 1936 roku przeniesiony do 13 pułku piechoty, gdzie został dowódcą plutonu. W 1938 roku ponownie został przeniesiony do konnego plutonu zwiadu 85 pułku piechoty.

Kampania 1939 roku

Niewiele wiadomo o udziale Rajsa w kampanii wrześniowej w 1939 roku. 31 sierpnia wraz z 85 pułkiem piechoty został przeniesiony w rejon Łowicza i walczył w Armii „Prusy”. Był dowódcą plutonu, jego zadanie polegało na rozpoznaniu przedpola. Jego macierzysta jednostka (85 pp) została rozproszona 5–6 września w walkach pod Tomaszowem Mazowieckim. Po przekroczeniu Wisły z 17 żołnierzami, jego oddział został rozbity 15 września pod Lublinem. Wraz z pięcioma żołnierzami cofał się w stronę Kowla i Berezy Kartuskiej. Na trasie Kowel-Bereza Kartuska został zatrzymany przez oddział uzbrojonych Białorusinów i odesłany do Lidy w celu złożenia broni i zdania koni. Rajs został wkrótce zwolniony i wrócił do Wilna. Poszukiwał pracy.

Działalność w Armii Krajowej

W połowie 1940 roku w związku z jego działalnością w ZWZ został zatrzymany i osadzony w obozie pracy, gdzie najpierw spędził dwa miesiące pracując na torfowiskach. Następnie został przeniesiony do fabryki mebli w Nowej Wilejce. Utracił wtedy łączność z organizacją. Po zajęciu Wileńszczyzny przez wojska niemieckie nawiązał kontakt z bliżej nieznaną organizacją konspiracyjną. W 1942 roku podporządkował się Gracjanowi Frógowi „Góralowi”. Do jego obowiązków należało werbowanie nowych ochotników. Zdobywał także broń. W 1942 roku miał pod swoją komendą pełny pluton.

Od 21 października 1943 został szkoleniowcem 3 Wileńskiej Brygady AK, a także dowódcą 1 kompanii szturmowej. Brygadą dowodził por. Gracjan Fróg „Szczerbiec”. W listopadzie Komenda Okręgu chciała pozbawić „Szczerbca” samodzielnego dowództwa. Jego grupa miała wejść w skład oddziału „Łupaszki”. „Szczerbiec” odmówił wykonania rozkazu. Z tego względu 20 grudnia 1943 roku Komenda Okręgu AK przysłała do oddziału trzech oficerów. Oficerowie zostali aresztowani, a dwóch z nich wychłostano. Część kary wymierzył „Bury” osobiście. Nie wyciągnięto żadnych konsekwencji wobec uczestników puczu. Według Jerzego Kułaka właśnie „Bury” był osobą, która zorganizowała pucz (w obronie „Szczerbca”).

8 stycznia 1944 jego oddział został zaatakowany przez Niemców we wsi Mikuliszki. Oddziałem niemieckim dowodził por. Gregor Schnabel, komendant żandarmerii w Oszmianie. Walka trwała ok. czterech godzin. Niemcy ponieśli poważne straty i wycofali się. Po stronie AK poległo pięciu żołnierzy (m.in. „Szczepcio”), a dziewięciu odniosło rany. Po zakończeniu walki rozstrzelano wziętych do niewoli litewskich policjantów. Część z nich „Bury” rozstrzelał osobiście. Dwóch Białorusinów i jednego Niemca puścił wolno. Był to pierwszy i zarazem jeden z największych sukcesów w historii oddziału. W okresie tym kilkakrotnie rozstrzelał wziętych do niewoli jeńców. Za męstwo okazane w walce pod Mikuliszkami został odznaczony Krzyżem Walecznych.

Oddział napadał na posterunki policji i urzędy, zniszczono dokumentację urzędową w Miednikach i Miżniunach. Likwidowano szpicli oraz donosicieli, ale mniej gorliwym wymierzano jedynie karę chłosty. 1 marca „Bury” przeprowadził udaną akcję na posterunek litewskiej policji w Mickuniach. 17 marca wziął udział w natarciu na Czarny Bór. Akcja zakończyła się niepowodzeniem. W końcu marca 3. Brygada zdobyła Nowe Troki. W lipcu 1944 roku brał udział w operacji Ostra Brama, której celem było wyzwolenie Wilna zanim zrobi to Armia Czerwona. 3. Brygada liczyła wtedy ponad siedmiuset żołnierzy. W toku walk opanował Kolonię Wileńską, a następnie wyparł Niemców z umocnień broniących dostępu do dzielnicy Belmont. 3. Brygada utraciła ponad czterdziestu żołnierzy. „Bury” w trakcie walk wykazał się zdolnościami dowódczymi, a jego kompania pomimo strat zachowała sprawność bojową. Za odwagę wykazaną w tych bojach odznaczony został Krzyżem Virtuti Militari V klasy i otrzymał awans na porucznika. Większość oddziałów AK została wkrótce rozbrojona przez Sowietów, natomiast „Bury” uniknął rozbrojenia. Po aresztowaniu dowódcy swojego oddziału przez NKWD, Rajs przejął dowództwo nad 3. Brygadą, którą skierował do Puszczy Rudnickiej, a po miesiącu ją rozwiązał.

W październiku 1944 roku przedostał się do Białegostoku, gdzie na przełomie listopada i grudnia zgłosił się do Ludowego Wojska Polskiego pod fałszywym nazwiskiem Jerzy Góral. Od stycznia 1945 roku dowodził plutonem w batalionie Ochrony Lasów Państwowych w Hajnówce. Do jego zadań należało zwalczanie kłusownictwa i ochrona lasów przed nielegalnym wyrębem. W maju 1945 roku skontaktował się z mjr. Zygmuntem Szendzielarzem, który na Białostocczyźnie odtwarzał w tym czasie 5. Wileńską Brygadę AK. Rajs zdezerterował wraz z 29 żołnierzami i przyłączył się do oddziału Szendzielarza. 9 maja 1945 roku został dowódcą 2. szwadronu 5. Brygady. Pod dowództwem „Burego” 2. szwadron przeprowadził kilka akcji bojowych, atakował pododdziały Armii Czerwonej, rozbrajał posterunki Milicji Obywatelskiej, likwidował komunistycznych aktywistów oraz agenturę UB. 27 czerwca zginął Antoni Subocz „Wesoły”; był to jedyny poległy partyzant w historii 2. szwadronu. Oddziały Rajsa były wtedy cały czas w ruchu.

Działalność w Narodowym Zjednoczeniu Wojskowym

Ostatnia koncentracja 5. Brygady odbyła się 7-8 września 1945 roku w gajówce Stoczek. Tutaj mjr. Zygmunt Szendzielarz wydał rozkaz rozwiązania 5. Wileńskiej Brygady AK. Odtąd walka z komunistycznym reżimem miała być prowadzona metodami politycznymi. Dowódcy wchodzących w jej skład 3. i 4. szwadronu podporządkowali się rozkazowi, natomiast Rajs postanowił walczyć dalej. Szendzielarz ostrzegł Rajsa, że źle to się dla niego skończy.

W końcu sierpnia 1945 roku nawiązał kontakt z komendantem Okręgu III Białystok Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, mjr. Janem Szklarkiem ps. „Kotwicz” i wraz ze swoim szwadronem przeszedł do tej organizacji. Został awansowany do stopnia kapitana i 16 września objął funkcję szefa Pogotowia Akcji Specjalnej (PAS) w Okręgu NZW Białystok. Jego oddział, nazywany odtąd 3. Wileńską Brygadą NZW, stanowiący największe ugrupowanie NZW na Białostocczyźnie, stoczył wiele walk z grupami operacyjnymi MBP, KBW i MO. Według oceny Jerzego Kułaka nie nadawał się na stanowisko dowódcze w sztabie, ale był „świetnym oficerem liniowym” Oddział „Burego” w chwili przejścia do NZW liczył około dwudziestu ludzi, uzbrojonych w automaty i cztery erkaemy. 20 września 1945 roku, zaledwie cztery dni po oficjalnym powitaniu II szwadronu w szeregach NZW, mjr. Florian Lewicki „Kotwicz” wydał kpt. „Buremu” rozkaz, który mówił między innymi:

„[…] wskutek 1. agresywnego stosunku PPR […], 2. załamania się elementów konspiracyjnych na terenie 8. kompanii na skutek silnego obsadzenia terenów tej kompanii przez wywiad wrogi […]” oddział PAS ma przeprowadzić pacyfikację terenów południowo-wschodnich powiatu bielskiego. Akcja miała być wymierzona nie tylko w siatkę agenturalną resortu bezpieczeństwa, powinna mieć również charakter „odwetu na wrogiej ludności do sprawy konspiracyjnej”.

Z powodu szczupłości sił rozkaz z 20 września 1945 roku dla oddziału kpt. Rajsa wkrótce zawieszono. Rajs udał się na urlop, podczas którego skupił się na zapewnieniu bezpieczeństwa przybyłej z Wileńszczyzny żonie i synowi. Genowefa Rajs najpierw zamieszkała w Elblągu, a następnie w Węgrowie. Na Białostocczyznę Rajs powrócił dopiero w połowie stycznia 1946 roku. W końcu grudnia 1945 roku jego oddział liczył około 90 ludzi, podzielonych na trzy plutony i był już na tyle liczny, że mógł przystąpić do działań. Na przełomie 1945 i 1946 podjęta została decyzja o wymarszu tej organizacji na teren powiatu Bielsk Podlaski. Celem wymarszu było między innymi zademonstrowanie siły organizacji NZW. Podczas wymarszu Rajs stosował brutalne metody walki.

Po 1944 roku tereny powiatu Bielsk Podlaski uważane były przez organizacje konspiracyjne za niebezpieczne dla partyzantki niepodległościowej ze względu na liczniejszą niż gdzie indziej agenturę NKWD i MBP, składającą się w znacznej części z osób narodowości białoruskiej, najczęściej również byłych członków Komunistycznej Partii Polski (KPP) i Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi (KPZB). Organizacje konspiracyjne zwalczały ją z całą bezwzględnością. Osobom, na których padł choćby cień podejrzenia o współpracę z NKWD czy MBP, groziła śmierć. Komitet Powiatowy PPR w Bielsku na koniec 1944 r. liczył 212 działaczy, z których 144 było narodowości białoruskiej.

Zgodnie z rozkazem „Kotwicza” z 20 września 1945 roku „Bury” miał przeprowadzić wespół z oddziałem ppor. Jana Boguszewskiego „Bitnego” pacyfikację południowo-wschodnich terenów powiatu bielskiego. W myśl rozkazu pacyfikacja miała dotyczyć pracowników i konfidentów UB, ponadto nakazano zorganizowanie odwetu na wrogiej ludności. Do wykonania rozkazu „Bury” przystąpił dopiero w końcu stycznia 1946 roku. Na czele oddziału liczącego około 100 żołnierzy rozbroił 16 stycznia pluton KBW pod Hermanami. Był nieefektywnie ścigany przez grupę operacyjną UB-KBW dowodzoną przez ppłk. Dmitrenkę. 21 stycznia przekroczył rzekę Nurzec. 26 stycznia oddział przeszedł przez wsie Augustynówka i Milejczyce. Następnego dnia przejechał przez Wólkę Wygonowską. Stamtąd partyzanci Rajsa skierowali się na wschód, w stronę Grabowca. 27 stycznia oddział dotarł do wsi Łozice. 28 stycznia nad ranem do wsi Łozice zaczęli zjeżdżać furmani, wyznaczeni dla odrobienia szarwarku. Oddział dokonał selekcji i wybrał od 40 do 50 najlepszych zaprzęgów, które przez najbliższe dni służyły partyzantom.

29 stycznia oddział Rajsa, udając pododdział KBW, wkroczył do Zaleszan. Założono sowieckie epolety, a komendy wydawano po rosyjsku. Mieszkańcy nie wiedzieli z kim mają do czynienia. Lekceważyli przybyły do wsi oddział, odmówili spełnienia części świadczeń. „Bury” po otrzymaniu meldunku o wrogim stosunku wsi do jego żołnierzy wyraził zgodę na spalenie wsi. Śmierć poniosło łącznie 14 osób, które straciły życie w podpalonych domach, od kul lub zmarły później w wyniku odniesionych ran.

31 stycznia dokonano mordu w Puchałach Starych, w czasie którego rozstrzelano 30 prawosławnych białoruskich chłopów (furmanów), uwalniając przy tym uprzednio kilka osób. 2 lutego 1946 roku nastąpił atak oddziałów NZW na miejscowości Zanie, Szpaki i Końcowizna. Wymienione wsie zostały częściowo spalone, a w Zaniach i Szpakach łącznie zamordowano 31 osób cywilnych. Po tych zbrodniach część podziemia poakowskiego nie chciała wierzyć, że zbrodni tej rzeczywiście dokonał „Bury” i utrzymywała, że jest to „sowiecka prowokacja”. Wyczynami „Burego” zainteresowało się podziemie WiN-owskie, które odnotowało w raporcie dla Komendy Obwodowej w Bielsku Podlaskim:

»Oddziały partyzanckie NZW pod dowództwem „Burego”, „Bitnego” i „Rekina” terroryzują spokojną ludność polską. Chłop za niechętne odezwanie się dostaje w twarz. Legitymowany przechodzień za niezręczne wydobywanie dokumentów jest zwykle bity do krwi. Jeżdżą tylko furami, pieszo nigdy. Furmani są przetrzymywani przez tydzień czasu przy oddziale. Każdy furman za najmniejsze uchybienie dostaje lanie. Ludność jest terroryzowana.«

W odpowiedzi na czyny „Burego” kilku duchownych prawosławnych zaangażowało się w akcję zbierania podpisów pod petycją do rządu ZSRR z prośbą o „wzięcie w opiekę ludności prawosławnej zamieszkującej Białostocczyznę”. W akcję był zaangażowany ks. Mikołaj Wincukiewicz z Bielska Podlaskiego. W petycji było napisane: „Rząd Polski gnębi Białorusinów, pali wsie białoruskie, rzuca dzieci w ogień i w związku z tym Białorusini proszą Rząd Radziecki o wzięcie ich pod swoją opiekę.” Petycja była adresowana do władz w Moskwie i Mińsku. Wyjazdy do ZSRR były wspierane przez starostę bielskiego R. Woźniaka oraz wojewodę białostockiego Stefana Dybowskiego. W efekcie do końca 1946 roku z woj. białostockiego wyjechało wtedy 36 388 osób narodowości białoruskiej.

W związku z pacyfikacją województwa rozpoczętą przez MBP Rajs wycofał oddział do byłych Prus Wschodnich. 16 lutego 1946 roku stoczył pod Orłowem walkę z radziecko-polską grupą operacyjną, którą przegrał. 16 członków jego oddziału zostało zabitych, a trzech aresztowanych. 28 kwietnia w Brzozowie-Antoniach rozbito grupę operacyjną UBP-KBW-MO. Rajs wydał rozkaz rozstrzelania wziętych do niewoli kilkunastu funkcjonariuszy UBP i MO. W październiku 1946 roku rozwiązał oddział, zrezygnował z pracy w sztabie i wyjechał do Elbląga.

W lutym 1947 roku przyjechał do Jeleniej Góry, od marca pracował w urzędzie gminy Karpacz, którą to pracę załatwił mu jego podwładny z okresu wileńskiego. W październiku zwolnił się z pracy w gminie i odtąd wraz z żoną prowadził pralnię, którą kupił kilka miesięcy wcześniej. Utrzymywał kontakt z ppłk „Błękitem” i innymi dowódcami NZW. Usiłował nawiązać kontakt z „Łupaszką”, który jednak kontaktu nie podjął. W listopadzie 1948 roku Bury zawiesił działalność pralni.

Aresztowanie

UB dzięki agentom posiadało wiedzę na temat kontaktów, lokali i rodziny Rajsa. Umożliwiło to jego aresztowanie. Wydany został przez łączniczkę i aresztowany 11 listopada pozornie jako podejrzany o kradzież w sklepie w Karpaczu. W drodze na miejscowy posterunek MO zdołał zbiec. Noc spędził w lesie, przedostał się do Jeleniej Góry i zatrzymał się w mieszkaniu Jurasowa. Tu 17 listopada 1948 roku został aresztowany i przewieziony do siedziby WUBP we Wrocławiu. 18 listopada został przewieziony do MBP w Warszawie. Tutaj rozpoczęto śledztwo. Podczas przesłuchań prawdopodobnie nie stosowano wobec niego przymusu fizycznego.

xxx

Z poniższej lektury wyłania się obraz postaci zagadkowej i dwuznacznej, która współpracowała z obiema stronami. Bo jak wytłumaczyć fakt, że żołnierz podziemia zgłasza się do Ludowego Wojska Polskiego i zostaje przyjęty, a następnie przez cztery miesiące dowodzi plutonem w batalionie Ochrony Lasów Państwowych w Hajnówce? Później dezerteruje, a od marca 1947 roku zostaje zatrudniony w komunistycznym urzędzie gminy w Karpaczu i dostaje zezwolenie od komunistycznych władz na prowadzenie pralni. W końcu zostaje zlikwidowany. Najwyraźniej spełnił swoje zadanie i był już niewygodny. Murzyn zrobił swoje i murzyn może odejść. A dziś z bandyty i zwyrodnialca niektóre środowiska próbują zrobić bohatera i patriotę. Kim więc są ci ludzie, którzy to czynią?

Narodowe Zjednoczenie Wojskowe to organizacja, która istniała w latach 1944-1956. Powstała po upadku powstania warszawskiego. W listopadzie 1944 roku w Grodzisku Mazowieckim doszło do spotkania przedstawicieli Stronnictwa Narodowego, na którym utworzono Narodowe Zjednoczenie Wojskowe. Początkowo funkcjonowało ono jako Narodowy Związek Zbrojny. W 1947 roku, wobec przewagi sił komunistycznych i spadku nadziei na wybuch III wojny światowej, część członków NZW ujawniła się po uchwaleniu przez Sejm amnestii 22 lutego 1947 roku. Reszta struktur terenowych pozostawała w konspiracji do początku lat 50-tych. Najdłużej działała Komenda Powiatowa NZW Bielsk Podlaski, która ujawniła się w Warszawie dopiero jesienią 1956 roku.

Narodowe Zjednoczenie Wojskowe realizowało koncepcję państwa narodu polskiego, która odwoływała się do idei „Wielkiej, Wolnej, Sprawiedliwej, Katolickiej Polski Narodowej” oraz „Polski dla Polaków”. Była to koncepcja endecji i jej przedwojennej partii, czyli Stronnictwa Narodowego. Tak jak przed wojną, tak i obecnie, wszelkie narodowe partie, jak i inne, są zdominowane przez Żydów, jeśli nie ilościowo, to intelektualnie. Koncepcja takiej Polski jest z założenia błędna i nierealna, bo od unii lubelskiej mamy państwo wielonarodowe i wielowyznaniowe – Rzeczpospolitą Pięciorga Narodów: Żydów, Rusinów (Ukraińców), Białorusinów, Litwinów i Polaków. Takim państwem była też II RP, takim był narodowo-socjalistyczny PRL, którego propaganda wmawiała, że PRL to jedno państwo, jeden naród i jeden przywódca, czyli partia i takim była III RP, która zakończyła swój żywot 24 lutego 2022 roku. Jeśli więc taka koncepcja jest nierealna, to po co ten cyrk? Tylko i wyłącznie po to, by skłócać ludzi, wzbudzać wśród nich nienawiść do innych narodowości, wyznań i religii, bo zgodnie z heglowską zasadą, przyjętą przez marksistów, rozwój może odbywać się tylko poprzez konflikt przeciwieństw, który jest niezbędny do przeprowadzenia zmian. I to jest tzw. proces dialektyczny, czyli rozwój poprzez sprzeczności. Takie procesy mogą się dziać na szczeblu globalnym, jak trwająca obecnie wojna na Ukrainie lub lokalnym, czego przykładem mogą być relacje polsko-białoruskie na Podlasiu. Tak też się dzieje w polityce, czego przykładem jest podział na lewicę i prawicę.

Obchody rocznicy 11 lipca ’43

80-ta rocznica rzezi wołyńskiej jest doskonałą okazją do eskalowania konfliktu polsko-ukraińskiego. Ciągłe epatowanie tą zbrodnią, jej okrucieństwem jest skutecznym sposobem na podsycanie emocji i podgrzewanie atmosfery wzajemnej wrogości. Nie tędy droga, ale chyba tak ma być. Jednym z przejawów zarządzania tym konfliktem było, w mojej ocenie, emocjonalne wystąpienie Piotra Korczarowskiego, dziennikarza telewizji eMisja, przed pomnikiem powstania warszawskiego po zakończeniu marszu dedykowanego pamięci Polaków, którzy zginęli w trakcie rzezi z 11 lipca 1943 roku.

Poniżej wybrane fragmenty jego wypowiedzi:

Witajcie moi przyjaciele, witajcie wy wszyscy, którzy nie tylko czujecie się Polakami, ale widać po was, że nie wyrwano was z polskich korzeni. To jest bardzo ważne. Ostatnio powiedział, uświadomił mi to pan Stanisław Srokowski, jakże też związany z naszym środowiskiem. Mówi: Zobacz ilu Polaków po II wojnie światowej zostało wyrwanych z polskich korzeni, które przez setki lat były kultywowane, choćby właśnie tam na Kresach. To była gruba kreska, która oddzieliła nas od naszej Polski i my tu o nią właśnie dziś walczymy. O kontynuację tej wielkiej, pięknej naszej Polski, w której czujemy się jak w domu. A jak się czujemy naprawdę teraz? To widać po pierwsze po tych pustkach, których widzowie nie widzą. Ale my zdajemy sobie sprawę, że jest nas niewielu, ale nie aż tak niewielu.

Był przede wszystkim w Warszawie powstańczej słynny legion wołyński i to byli dokładnie ci sami, którzy mordowali rok wcześniej naszych przodków w Małopolsce i na Wołyniu, tam na naszych Kresach.

Jak powiedziałem wszystko to było oparte na tym, że oni chcieli walczyć z Rosją i ja tu widzę właśnie uzasadnienie, dlaczego obecnie władze Polski tak chętnie wybielają te zbrodnie ukraińskie, bo oni uważają, zresztą to chyba Roman Dmowski powiedział, że są ludzie w Polsce, którzy bardziej nienawidzą Rosji niż kochają Polskę. I to jest właśnie obecny rząd, który z najgorszym diabłem pójdzie, byle na Moskala.

xxx

O jakiej naszej Polsce Mówi Srokowski? O Kresach, na których Polacy zawsze byli mniejszością? Polacy wyrwani z polskich korzeni? Przecież w większości na ziemie poniemieckie przesiedlano mniejszości kresowe, najwięcej Ukraińców. Nawet karta przesiedleńca była drukowana w dwóch językach: polskim i ukraińskim. Dlaczego Kresy mają być ważniejsze od Polski? Kim jest Srokowski?

Jeśli w Warszawie walczył legion wołyński, to znaczy, że na Wołyniu działało zorganizowane wojsko lub partyzantka. Kto to wszystko zorganizował i kto im płacił? Przecież nie zrobili tego ci chłopi z widłami czy piłami.

Są ludzie w Polsce, którzy bardziej nienawidzą Rosji, niż kochają Polskę – tak miał powiedzieć Dmowski. Znamienne jest to, że nie powiedział, że są Polacy w Polsce, którzy bardziej nienawidzą Rosji, niż kochają Polskę. I chyba dobrze wiedział, co powiedział. Większość tego, co napisał Dmowski, to jakaś grafomania, teksty czy książki pisane na zlecenie, bo prawdopodobnie był masonem. Jednak pod koniec życia chyba przejrzał na oczy i napisał bardzo wartościowy esej Przewrót popowstaniowy. Można go w całości przeczytać w blogu o tym samym tytule. Tu tylko krótki fragment (wytłuszczenia W.L.):

Rosnąca szybko warstwa oświecona, tzw. inteligencja, kształtowała się bardzo niejednolicie. Powstanie potężnie podcięło siłę cywilizacji polskiej na Litwie i Rusi. Skutkiem tego, w tych głównie stronach, zaczęła się zjawiać młodzież polska, zrywająca z tradycją do tego stopnia, że aż głosząca pogardę dla wszystkiego, co polskie. Żyła ona pod urokiem rewolucyjnej umysłowości rosyjskiej. Różnice cywilizacyjne i moralne między Polską zachodnią a wschodnią pogłębiły się, później zaczęły się one znów zacierać, ale nierychło jeszcze czas naprawi to, co te lata popowstaniowe zrobiły.

Jeszcze przed ostatnim powstaniem psychika inteligencji polskiej była wcale jednolita; w okresie popowstaniowym uległa ona głębokiemu rozbiciu. Wytworzyły się odłamy inteligencji tak mało wspólnego mające między sobą, jakby należały do różnych narodów. Ścierały się między sobą trzy jej typy: zachodni, wyrosły na tradycjach polskich i wpływach europejskich; wschodni, wychowany przez rewolucję rosyjską i jej literaturę; wreszcie żydowsko-polski, reprezentowany przez spolszczonych Żydów i zżydzonych Polaków. Ostatnie dwa w postępowaniu i nawet w ideach często zbliżały się do siebie, ile że w rewolucji rosyjskiej pierwiastek żydowski coraz silniejszą odgrywał rolę. Różnice między tymi trzema typami były o wiele głębsze, niż te, które wytworzył podział narodu pomiędzy trzy państwa. Stwierdzaliśmy to w naszych latach uniwersyteckich, kiedy porozumienie się z młodzieżą Galicji i Poznańskiego przychodziło nam o wiele łatwiej, aniżeli w naszej dzielnicy z młodzieżą typu wschodniego lub żydowsko-polskiego.

xxx

Te typy nie zniknęły. Nie wiem tylko dlaczego w tym kraju Zulu-Gula nie może być normalnie? Brytania – nazwa stosowana potocznie od I połowy XVII wieku na oznaczenie zjednoczonych w 1603 roku unią personalną królestw Anglii (z Walią) i Szkocji, przyjęta oficjalnie od czasu unii realnej (wspólny parlament) obu państw w 1707 roku; nawracano w ten sposób do starej nazwy wyspy z czasów celtyckich i rzymskich sprzed najazdów germańskich Anglów i Sasów. – Wielka Encyklopedia Powszechna PWN.

Mamy więc Wielką Brytanię, w skład której wchodzi Anglia, Walia i Szkocja. Walijczyk czy Szkot mówi po angielsku, tak jak Anglik, ale on nadal jest Walijczykiem czy Szkotem. Nawet Irlandczyk mówi po angielsku tak jak Anglik, ale on też nadal jest Irlandczykiem. Dlaczego więc w Polsce Białorusin czy Ukrainiec, mówiący po polsku jak Polak, nazywa się Polakiem? Jest obywatelem polskim, ale jest prawosławnym Białorusinem czy prawosławnym Ukraińcem lub Ukraińcem grekokatolikiem. Dlaczego wszyscy w Polsce, którzy mówią po polsku mają być Polakami? Czyj to wymysł? – Wiadomo czyj. Dlaczego część wschodniej Polski nie miałaby się nazywać Białorusią, druga część – Ukrainą? Wtedy ci ludzie ze wschodnimi korzeniami musieliby zachowywać się bardziej odpowiedzialnie, bo wówczas nie było by tak, że to Polak zrobił to, czy tamto, tylko było by, że Białorusin, Ukrainiec, Litwin, czy inny czort zrobiło to, czy tamto.

Już wielokrotnie pisałem, że Polska jako państwo skończyła się wraz z unią lubelską. Powstało wtedy nowe – zwane Rzeczpospolitą. W jej skład weszła Korona, do której dołączono Podlasie, Wołyń, Kijowszczyznę i województwo bracławskie oraz tak okrojone Wielkie Księstwo Litewskie. Jednak gwoździem do trumny dla narodu polskiego i jego dorobku materialnego była wojna polsko-szwedzka w latach 1655-1660, zwana też potopem szwedzkim. I nie przypadkowo tak została nazwana, bo zniszczenia były takie, jak po potopie. Relatywnie były one znacznie większe, niż te po I i II wojnie światowej. Wikipedia tak pisze:

Wojna i okupacja prawie całego kraju przez potop wojsk szwedzkich spowodowały w Rzeczypospolitej ogromne straty demograficzne na skutek działań wojennych, głodu, chorób i epidemii (nawet do 40% całej populacji Rzeczypospolitej) zniszczenia materialne (ponad 50% całego majątku), wielkie straty dóbr kulturalnych, zagrabionych przez okupanta, a wreszcie utratę zwierzchnictwa nad Prusami Książęcymi i przypieczętowanie tego samego odnośnie do Inflant. Traktaty welawsko-bydgoskie pozwoliły na umocnienie Brandenburgii na arenie międzynarodowej.

Kolejnym skutkiem wojny są też niepowetowane straty materialne i kulturowe. Pomimo że większość polskich zamków i twierdz poddawała się Szwedom bez walki, zostały zniszczone i złupione jako potencjalne miejsca oporu. Wiele ze świetnych niegdyś rezydencji (Zamek Ogrodzieniec, Zamek w Chęcinach, Zamek w Olsztynie) po potopie szwedzkim nigdy nie zostało odbudowanych i nie odzyskało świetności; wizerunki niektórych znamy tylko dzięki pracom szwedzkiego wojskowego – Erika Dahlbergha. Rozgrabiono nie tylko biblioteki i skarbce, wywożono także relikwie świętych (np. św. Stanisława z Krakowa) czy detale architektoniczne (np. marmurowe delfiny z fontanny w zamku królewskim w Warszawie).

Okupacja Rzeczypospolitej przez Szwecję i Rosję w listopadzie 1655 roku; źródło: Wikipedia.

Pisze Wikipedia o zniszczeniach w Rzeczypospolitej, ale to były zniszczenia w Koronie i to tylko tej sprzed unii, bo jej część ukraińska została zajęta przez Rosję. Szwedzi niszczyli nawet te zamki i twierdze, które nie stawiały oporu. Można więc sobie zadać pytanie: po co? Jedyna sensowna odpowiedź jest taka, że dla samego zniszczenia. Po to, by Korona, czyli Polska była jak najsłabsza, by mogła być łatwiej zdominowana przez, jak to nazwał Dmowski, typ wschodni. Zrujnowana demograficznie i gospodarczo Korona nie mogła oprzeć się dominacji elit z Wielkiego Księstwa Litewskiego, którego Rosja nie zniszczyła, bo niby czemu miałaby niszczyć swoje? Nawet Szwedzi nie zniszczyli tej części WKL, którą zajęli. Ktoś powie, bo Radziwiłł się poddał. No tak, ale mimo że polskie zamki i twierdze poddawały się, to i tak Szwedzi je niszczyli.

I tak powstała ta nowa „Polska”. Polakiem stawał się każdy, kto zmienił wyznanie i język. Wikipedia pisze, że z Wołynia wywodziły się polskie rody magnackie: Ostrogscy, Zasławscy, Zbarscy, Czartoryscy, Wiśniowieccy, Koreccy, Wielhorscy, Czetwretyńscy, Woronieccy, Sanguszkowie, Poryccy. Same rusińskie rody, ale „Polacy”. Nic więc dziwnego, że dla wielu „Polaków” Kresy to ich prawdziwa ojczyzna, a Polska, czyli dawna Korona, Śląsk czy Pomorze – dla nich to nie istnieje.

xxx

Na szczycie NATO w Wilnie 11 lipca prezydent Duda powiedział: Polska nie załatwia nic dla siebie, lecz dla NATO i wschodniej flanki sojuszu, a także dba o interes Ukrainy.

Czy można sobie wyobrazić sytuację, w której prezydent jakiegokolwiek kraju w Europie odważyłby się powiedzieć coś takiego do obywateli państwa, którego jest prezydentem? W mojej ocenie, raczej trudno, ale „Polska” to nie państwo, to stan umysłu. Skoro jednak prezydent Duda powiedział coś takiego, to znaczy, że wie, że może coś takiego powiedzieć. No cóż, skoro w perspektywie jest wspólne państwo polsko-ukraińskie, a raczej ukraińskie, w którym Ukraińcy będą stanowić większość, to wydaje się to zrozumiałe. Zresztą i teraz ludzie z kresowymi korzeniami stanowią większość w tym państwie, więc dla nich taka deklaracja jak najbardziej odpowiada.

Nie tylko prezydent Duda dba o interes Ukrainy. Właśnie teraz rozgrywany jest turniej tenisowy w Wimbledonie w Londynie. To najstarszy na świecie turniej tenisowy i najbardziej prestiżowy. Marzeniem każdego tenisisty czy tenisistki jest wygranie go. I tak się złożyło, że właśnie wczoraj, w 80-tą rocznicę rzezi wołyńskiej, „polska” tenisistka Iga Świątek, grająca z ukraińską flagą na czapeczce, zajmująca obecnie pierwsze miejsce w światowym rankingu, grała mecz z Ukrainką, która w trzy miesiące po urodzeniu dziecka wróciła na kort. Był to mecz ćwierćfinałowy, a więc o prawo gry w półfinale, a stamtąd już tylko krok do wielkiego finału. I „polska” tenisistka podłożyła się Ukraince. Była to wyjątkowa okazja do gry w tym wielkim finale, bo losowanie ułożyło się dla niej bardzo szczęśliwie i z najbardziej wymagającą tenisistką mogła spotkać się dopiero w finale. Jak widać polityka okazała się ważniejsza. I tym sposobem Iga Świątek, podobnie jak prezydent Duda, zadbała o interes Ukrainy. Konsekwencje dla niej są takie, że nie wygra tego turnieju i nie wiadomo czy kiedykolwiek go wygra, bo jest wiele młodych utalentowanych tenisistek, które za rok czy dwa będą w stanie wygrywać z najlepszymi. Może też stracić pierwszą pozycję w rankingu, jeśli goniąca ją Białorusinka Sabalenka wygra ten turniej. Ale co Tam! Interes Ukrainy najważniejszy.

xxx

Unia lubelska to był akt, którego podstawowym celem było kreowanie konfliktów. Połączenie dwóch tak różnych organizmów państwowych, w których dominowały odmienne i wrogie sobie wyznania, musiało generować konflikty. Polityka nowego państwa była, jakbyśmy to dziś powiedzieli, jednowektorowa: cała para na wschód. Najbardziej jednak brzemienną w skutkach była decyzja włączenia do Korony części Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli Podlasia, Wołynia, Kijowszczyzny i województwa bracławskiego. I to było państwo polsko-ukraińskie. Tu najgroźniejszy był konflikt na tle wyznaniowym, bo ten konflikt tak naprawdę nigdy nie wygasa. Pośrednio też wchodziła Rzeczpospolita w konflikt z Rosją, która rościła sobie prawo do ingerencji tam, gdzie mieszkali wyznawcy prawosławia.

Wojny na kierunku północno-wschodnim z Rosją i Szwecją osłabiały państwo i stworzyły Szwecji pretekst do zaatakowania Rzeczypospolitej, a właściwie jej części, czyli Korony. Istotą szwedzkiej doktryny było utworzenie z Morza Bałtyckiego wewnętrznego morza Szwecji i stąd wojny o Inflanty. Po co jednak Szwecja zaatakowała całą Koronę, a nie ograniczyła się do południowego wybrzeża Bałtyku? Po to, jak pisałem wyżej, by ją zniszczyć. Nie było tam żadnego innego powodu. Pozostaje tylko pytanie: Kto jej kazał zniszczyć Koronę?

Unia z WKL to dla Polaków jedno wielkie nieszczęście. Polska jako państwo Polaków przestała istnieć, a Polacy jako naród tylko na tym tracili. Przed unią w Koronie nie było praktycznie niewolnictwa. Dopiero Rzeczpospolita stworzyła chłopa pańszczyźnianego, czyli niewolnika. Po unii naród polski został sprowadzony cywilizacyjnie, kulturowo i gospodarczo na dno. Dziś to państwo, to wschodni syf. To już jest Ukraina.

Grupa Wagnera

23 czerwca 2023 roku lider Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn oskarżył rosyjskie siły zbrojne o atak na żołnierzy Grupy Wagnera i ogłosił rozpoczęcie „marszu sprawiedliwości”. 24 czerwca żołnierze Grupy Wagnera zajęli Rostów nad Donem. Prigożyn ogłosił, że oczekuje na przybycie Siergieja Szojgu i Walerija Gierasimowa, zaś w przeciwnym razie zagroził zaatakowaniem Moskwy. Wieczorem 24 czerwca Prigożyn poinformował o zakończeniu marszu w kierunku Moskwy (według jego słów żołnierze Grupy Wagnera dotarli na odległość 200 kilometrów od miasta) i rozpoczęciu odwrotu. Krótko wcześniej kancelaria prezydenta Białorusi Alaksandra Łukaszenki wydała oświadczenie, w którym poinformowała o rozmowach między Łukaszenką a Prigożynem, które miały zakończyć się porozumieniem o zatrzymaniu kolumny wojskowej podążającej w stronę Moskwy. – Tak informuje Wikipedia.

Poniżej fragment artykułu Skąd się wzięli wagnerowcy? z portalu HISTMAG (https://histmag.org/Skad-sie-wzieli-wagnerowcy-24957). Artkuł ten jest fragmentem książki Grzegorza Kuczyńskiego „Wagnerowcy. Psy wojny Putina”. (wytłuszczenia W.L.):

Korzeni wagnerowców, przede wszystkim pod względem personalnym, czyli ludzi, którzy stali u początku działalności tej CzWK (Czastnaja Wojennaja Kompania – Prywatna Firma Wojenna – przyp. W.L.), można doszukiwać się już w firmie pod nazwą Antiterror-Orieł. Skąd nazwa? Od miasta Orzeł w południowo-zachodniej Rosji, gdzie została zarejestrowana ta firma, formalnie ochrony, w 2005 roku. Oficjalnie zamknięta została w 2016 roku, a więc już gdy słowo wagnerowcy zaczęło pojawiać się w mediach. Ale Antiterror-Orieł faktycznie przestała działać dużo wcześniej, a jedną z nowych CzWK powstałych na jej bazie była Moran Security Group, specjalizująca się w ochronie tankowców, portów, platform wiertniczych. Jednym z największych jej klientów była państwowa spółka Sowkomfłot posiadająca flotę tankowców.

Po raz pierwszy o Moranie zrobiło się głośno w Rosji, gdy dziewięciu najemników tej firmy zostało zatrzymanych przez władze nigeryjskie w Lagos w październiku 2012 roku, i oskarżonych o nielegalne posiadanie broni. W lutym 2013 najemnicy wyszli za kaucją, a w październiku pozwolono im opuścić Nigerię. Jeszcze gdy rosyjscy dyplomaci walczyli o pełną wolność dla rodaków-najemników, wiosną 2013 roku Moran Security Group rozpuściła wici wśród weteranów i ruszyły rozmowy kwalifikacyjne do pracy w firmie, którą chyba z perspektywy czasu można nazwać spółką celową Morana powołaną do realizacji konkretnego zadania.

W Hongkongu zarejestrowana została Slavonic Corps Ltd. Choć tak naprawdę wszystko, co jej dotyczyło, działo się – najpierw – w Sankt Petersburgu i Moskwie oraz – potem – w Syrii. Wszak w mieście nad Newą mieszkał i prowadził biznes formalny dyrektor Slavonic Corps Siergiej Kramskoj i jego zastępca Borys Czikin, jak już wcześniej wspomniano, jeden z założycieli Moran Security Group. Wyłącznym właścicielem Slavonic Corps został zaś Wadim Gusiew, również zasiadający w kierownictwie Moran Security Group. Dlaczego szefowie Moran Security Group postanowili otworzyć dodatkowy biznes? Otóż latem 2013 roku dostali zlecenie o charakterze mocno odbiegającym od dotychczasowego profilu firmy. Ministerstwo ropy naftowej i zasobów mineralnych Syrii złożyło propozycję, aby zwerbować, wyszkolić i przysłać „specjalistów” do ochrony obiektów wydobycia, transportu i przerobu ropy. Moran Security Group nie chciała związać się bezpośrednio umową z Damaszkiem. Dlatego kilku menedżerów firmy zarejestrowało w Hongkongu spółkę Slavonic Corps Limited (pol. Korpus Słowiański Sp. z o.o.). Główne biuro zaś i tak działało w Moskwie.

Do września 2013 roku spółka zwerbowała w sumie 267 osób. Zarobki wyglądały atrakcyjnie. Cztery tysiące „zielonych” miesięcznie. Za cięższą ranę 20 kawałków ekstra. A gdyby któryś nie wrócił do domu – nawet 40 tys. dolarów dla rodziny. Całą historię, zdradźmy już teraz że krótką, opisał w swych artykułach dziennikarz portalu Fontanka.ru, Denis Korotkow. Zaakceptowani po rozmowie w biurze Moran Security Group ludzie trafiali do Bejrutu, a stamtąd jechali do syryjskiej Latakii. Kontrakt dotyczący ochrony „obiektów wydobycia, transportu i przerobu ropy naftowej” podpisywali z rządem w Damaszku, ale za akceptacją FSB i rządu Rosji. Mieli ochraniać instalacje naftowe w prowincji Dajr az-Zaur zagrożonej przez dżihadystów z ISIS.

Awanturnicza i krótka historia Korpusu Słowiańskiego miała, jak się okazało, ogromne znaczenie dla przyszłej, nieporównanie dłuższej i bogatszej historii wagnerowców. Gdy oficerowie FSB przesłuchiwali hurtowo sprowadzonych do kraju nieszczęsnych najemników, w administracji kremlowskiej zrodził się pomysł, by na bazie właśnie tych ludzi zbudować coś zupełnie nowego. Idea gdzieś tam sobie na Kremlu krążyła już od kilku lat, ale akurat fiasko Korpusu Słowiańskiego dało dodatkowy impuls, a przede wszystkim kandydatów. Pomysł utworzenia CzWK, która tak naprawdę będzie realizować cele polityki państwa, przy okazji nabijając kabzę jej sponsorom biznesowym, zrodzić się miał jeszcze podczas XIV Międzynarodowego Forum Ekonomicznego w Stankt Petersburgu w czerwcu 2010 roku. Dziewięć lat później rosyjski portal The Bell opowiedział o pewnym zagranicznym gościu, który zainspirował generałów i polityków z Moskwy. Eeben Barlow, były pułkownik armii RPA, założyciel słynnej PMC Executive Outcomes, która zasłynęła z czystek wśród bojowników w Angoli i Sierra Leone, brała udział w kilku wojnach domowych i tłumieniu przewrotów pałacowych na kontynencie afrykańskim.

Według źródeł The Bell, Barlow w czasie forum w Sankt Petersburgu wygłosił krótki wykład poświęcony korzyściom płynącym z działalności najemniczej. Według oficjalnego programu forum Barlow uczestniczył w sesji poświęconej współpracy wojska z sektorem prywatnym i temu, czy można „sprywatyzować” armię. Jednak, jak pisze portal, głównym celem jego wizyty było zamknięte spotkanie z przedstawicielami sztabu generalnego rosyjskiego wojska. Barlow przedstawił im modele tworzenia firm najemniczych i zaproponował warianty funkcjonowania takiej firmy w rosyjskich warunkach. Największą kwestią sporną, jak podawał The Bell, był prawny status takich firm. Wśród przedstawicieli resortów siłowych pojawiły się głosy przeciw legalizowaniu PMC ze względu na problemy z kontrolą nad obrotem bronią. – Już wtedy mówiłem, że prywatne wojskowe firmy z Zachodu i ze Wschodu zaleją Afrykę – i tam, i tam są ludzie, którzy dążą do władzy, wpływów i kontroli nad zasobami. Tak też się stało – powiedział po latach portalowi Barlow, pytany o wizytę w Sankt Petersburgu. Według The Bell, w Rosji pomysł utworzenia grupy „kombatantów”, tj. odpowiednio przygotowanych do działań bojowych wojskowych, którzy odeszli na emeryturę, był omawiany wtedy już od około roku. Plan ten miał poparcie ówczesnego szefa sztabu generalnego gen. Nikołaja Makarowa.

Po historii z Korpusem Słowiańskim w administracji prezydenckiej uznano, że czas na wprowadzenie w życie pomysłów, które jako pierwszy zasugerował Barlow. Trzeba było jednak najpierw znaleźć człowieka, który zepnie to wszystko pod względem biznesowym. Wszak prywatna spółka wojskowa, to spółka prywatna. Nie wiadomo, kiedy wybór padł na Jewgienija Prigożyna. Być może na Kremlu uznano, że przydatne mogą się okazać jego biznesowe kontakty z wojskiem. Poszukując odpowiednich ludzi Prigożyn najpierw rozmawiał z byłym dowódcą zwiadu wojsk powietrznodesantowych pułkownikiem Pawłem Popowskichem, który kierował Związkiem Spadochroniarzy Rosji. Ostatecznie Prigożyn postawił jednak nie na weteranów WDW, ale specnazu GRU. Popowskich zaś kilka lat później zginął w zamachu na ulicach okupowanego Doniecka. Akurat w czasie, gdy wagnerowcy – na zlecenie władz w Moskwie – likwidowali jednego za drugim lokalnych watażków. Ich dowódcą był wtedy niejaki Dmitrij Utkin. To druga, obok Prigożyna, postać najmocniej kojarzona z wagnerowcami. W końcu zresztą to on im nadał mimochodem tą jakże charakterystyczną nazwę.

Po raz pierwszy nazwa „wagnerowcy” pojawiła się na jesieni 2015 roku, gdy zaczął o nich pisać petersburski portal Fontanka. To jego dziennikarz Denis Korotkow, ten sam, który śledził historię Korpusu Słowiańskiego, ustalił, że za przygotowanie bojowe najemników w Grupie Wagnera może odpowiadać płk Utkin. Ten sam, który wcześniej dowodził jednym z oddziałów Slavonic Corps, a po powrocie do kraju i przesłuchaniu przez FSB, trafił do teczki na Łubiance. Dla pomysłodawców tworu nazwanego później Grupą Wagnera był idealnym kandydatem na dowódcę z trzech powodów. Po pierwsze, weteran specnazu GRU w randze oficera. Po drugie, człowiek dobrze znany Prigożynowi, bo przez długi czas pracujący w ochronie jego firm. Po trzecie, bardzo wyrazista postać, pozwalająca nadać dowodzonej przez niego kompanii najemniczej oryginalny i budzący zainteresowanie na całym świecie sznyt.

Dmitrij Walerijewicz Utkin urodził się na Ukrainie (rocznik 1970). Do wojska poszedł jeszcze w końcówce epoki sowieckiej. Jak ustalił Bellingcat, służył w latach 1988– 2008 w jednostce wojskowej 64044, czyli specnazie GRU. Na emeryturę w 2013 roku odchodził już jednak ze stanowiska dowódcy wojskowej jednostki 75143 stacjonującej w Peczorach (obwód pskowski), czyli 700. samodzielnego oddziału specnazu 2. Brygady Specnazu GRU. Jak wielu jego kolegów, zatrudnił się jako najemnik. Trafił na Moran Security Group – być może dlatego, że to tak naprawdę petersburska spółka. Pływał trochę w ochronie statków. Był też jednym z uczestników nieszczęsnej wyprawy Korpusu Słowiańskiego. Po powrocie do Moskwy uniknął kary, a parę miesięcy później trafił na front w Donbasie – na czele własnej grupy najemników nazywanej „grupą Wagnera”. Nie wiadomo, kto go skierował do Prigożyna. Być może było nawet odwrotnie – wszak to biznesmen szukał ludzi do swej najemniczej inicjatywy. W każdym bądź razie w gronie ochroniarzy Prigożyna zaczęto widywać Utkina i uważanego za jego zastępcę Andrieja Troszewa. W listopadzie 2017 Utkin został zaś nawet dyrektorem generalnym należącej do Prigożyna spółki Concord Management and Consulting.

Dlaczego właśnie jego wybrano na dowódcę, a tak naprawdę twarz powstającej formacji najemników? Tutaj musimy wrócić na moment do rywalizacji Łubianki i Akwarium w kwestii kontroli nad najemnikami. FSB zgodziła się na Utkina być może dlatego, że mimo wieloletniej służby w specnazie wywiadu wojskowego, tak naprawdę trudno było go uznać za członka „zakonu GRU”. Ukrainiec ze wsi w obwodzie kirowogradzkim. Nie służył w Moskwie i nie miał powiązań personalnych z ludźmi z centrali wojskówki. Po fiasku wyprawy Korpusu Słowiańskiego FSB nie wsadziła go za kratki (być może nawet wtedy zaczęła się współpraca z Utkinem). Dzięki temu wszystkiemu Łubianka liczyła, że będzie trzymać Utkina na krótkiej smyczy i liczyć na jego lojalność nawet w sytuacji, w której jego formacja musi współdziałać z wojskiem. Bo to, że wagnerowcy będą przede wszystkim zdani na armię, było jasne od początku. Dla Kremla był to też idealny format pozwalający godzić sprzeczne interesy FSB i wywiadu wojskowego.

Reżyserzy spektaklu pod tytułem Grupa Wagnera z pełną premedytacją wykorzystali poglądy i wizerunek Utkina. Faktycznie bardzo specyficzne, zwłaszcza jak na oficera rosyjskiego wojska. Po pierwsze pseudonim. Wagner, na cześć Richarda Wagnera. Były dowódca specnazu ma wielką słabość do wszystkiego, co związane z III Rzeszą. Podczas walk w Donbasie w 2014 roku nosił nawet wojskowy hełm stylizowany na niemieckie z czasów drugiej wojny światowej. A przejścia między namiotami w obozie szkoleniowym wagnerowców nazywano „Die Strasse”. Na nielicznych znanych zdjęciach Utkina widać liczne tatuaże, choćby godło SS, umieszczone w widocznym miejscu na szyi. Nie wydaje się jednak, żeby neonazistowska ideologia była jakoś szczególnie popularna wśród wagnerowców, i nie zmienia tego fakt znalezienia „Mein Kampf” w wirtualnej bibliotece iPada martwego rosyjskiego najemnika w Libii. Niewątpliwie przez szeregi formacji przewinęło się i wciąż przewija niemało różnej maści radykałów.

xxx

O Richardzie Wagnerze Wielka Encyklopedia Powszechna (1962-1970) m.in. pisze:

Poglądy Wagnera erodowały od młodzieńczej orientacji demokratycznej do szowinistycznej ideologii narodowo-rasowej (ukształtowanej m.in. pod wpływem A. Schopenhauera i F.W. Nietzschego), którą podjęli ideolodzy hitleryzmu, pasując Wagnera na wyraziciela ducha niemieckiego i wieszcza III Rzeszy.

xxx

Sposób w jaki Grzegorz Kuczyński opisał historię powstania Grupy Wagnera i jej działalność nie pozostawia najmniejszej wątpliwości, że to państwo rosyjskie, a właściwie jej służby specjalne i wojsko były zaangażowane w jej utworzenie. Najpierw stwarza się wojskowym możliwość wcześniejszego przejścia na emeryturę, tak by jeszcze w sile wieku mogli zasilić tego typu oddziały, wnosząc do nich jednocześnie swoje doświadczenie zawodowe. Można więc powiedzieć, że wykorzystywano organy państwowe i zapewne ich finanse do stworzenia prywatnego wojska, które to wojsko miało nieformalnie strzec interesów Rosji za granicą i jednocześnie wzbogacać twórców tej grupy z tytułu świadczonych usług rządom różnych państw. I w taki nieformalny sposób Rosja poszerzała swoje wpływy w różnych rejonach świata. Oczywiście nie tylko Rosja stosuje tego typu praktyki, bo przecież Rosjan wyszkolił południowoafrykański specjalista od takich akcji.

Współczesne rządy państw to zalegalizowane mafie, bo przecież działania, które doprowadziły do powstania Grupy Wagnera, były typowo mafijne, czyli wykorzystanie stanowisk państwowych i finansów państwa do stworzenia prywatnej firmy. A Prigożyn to kryminalista. W wieku 18 lat został skazany za rozbój, kradzież i oszustwo, łącznie na 13 lat pobytu w kolonii karnej, zwolniony po dziesięciu latach. Teraz jest globalnym biznesmenem. Nietrudno domyślić się jego pochodzenia, bo nawet Wikipedia pisze, że zarówno jego ojciec jak i ojczym byli Żydami.

Kiedyś te mafie nazywano monarchiami, które do legitymizacji swojej władzy nie potrzebowały niczego, poza oświadczeniem, że ich władza pochodzi od Boga. Bardzo to było wygodne, ale miało jeden defekt, a mianowicie taki, że jednak monarcha za coś odpowiadał, przynajmniej teoretycznie. Wymyślili więc Żydzi demokrację. W demokracji do legitymizacji władzy potrzebna jest akceptacja ludu, czyli wybory. I to właśnie dlatego te współczesne mafie tak zabiegają o frekwencję wyborczą i o to, by ten lud chodził na wybory. Ale w demokracji nie ma odpowiedzialności za nic, bo w następnych wyborach ci, którzy nabroili odejdą, a nowi nie mogą przecież odpowiadać za błędy swoich poprzedników. Dlatego te mafie zwane rządami są całkowicie bezkarne i mogą tworzyć różnego rodzaju pomniejsze mafie, które podlegają chyba jakimś tajnym organizacjom, nieformalnym grupom w obrębie rządu.

xxx

Wikipedia pisze, że rosyjska Grupa Wagnera próbuje nawiązywać do amerykańskiej Blackwater, jednak jest organizacją bardziej nieformalną i działającą na granicy prawa, a często ją przekraczając. A o Blackwater tak pisze:

Academi (poprzednio jako Blackwater USA, Blackwater Worldwide oraz Xe Services LLC) – amerykańska prywatna organizacja wojskowa założona w 1997 r. przez Erika Prince’a i Ala Clarka. Firma jest alternatywnie nazywana firmą najemniczą lub ochroniarską. Siedziba firmy mieści się w stanie Karolina Północna. W październiku 2007 Blackwater USA zmieniło nazwę na Blackwater Worldwide, a w 2009 r. po odmowie rządu irackiego na przedłużenie kontraktu na Xe. Obecnie firma nosi nazwę Academi, nawiązującą do Akademii Platona.

xxx

Henryk Rolicki w książce Zmierzch Izraela (1932) pisze:

Ogniskami humanizmu są akademie, czyli związki osób, interesujących się starożytnością. Nie należy ich mieszać z ówczesnymi uniwersytetami, choć i te stopniowo dostawały się pod wpływy humanistów.

Akademie te, zakładane zwykle przez ludzi prywatnych, nie miały oficjalnego charakteru; po prostu wielbiciele starożytności schodzili się na zebrania lub biesiady i rozmawiali częstokroć o rzeczach, o których wówczas nie było wolno mówić publicznie.

I tak słynna akademia platońska we Florencji zajmowała się Platonem i usiłowała poglądy filozofa greckiego stosować do dogmatów chrześcijaństwa. Sekundowały jej inne akademie, jak rzymska lub wenecka. Akademia rzymska nigdy nie odbywała jawnych zebrań, lecz zawsze pod osłoną jakiejś uroczystości czy też biesiady, a inne bardzo liczne akademie włoskie ukrywały się także, by uniknąć odpowiedzialności za wolnomyślne poglądy. W ten sposób organizacje te nabrały charakteru związków tajnych, a członkowie ich posługiwali się pseudonimami łacińskimi lub greckimi.

xxx

Z kolei Wikipedia o Akademii Platona m.in. pisze:

Do niedawna sądzono, że Akademia powstała jako stowarzyszenie religijne czcicieli Apollina i Muz – hipotezę tę wysnuwał m.in. Ulrich von Wilamowitz-Moellendorf, który sądził, że skoro Akademia była pierwszą uczelnią i prawa ateńskie nie przewidywały możliwości powstania instytucji tego rodzaju, można uznać za zrozumiałe na gruncie umysłowości greckiej, że Platon założył Akademię właśnie jako stowarzyszenie religijne. Obecnie tezę tę uznaje się za domysł i twierdzi, że Platon mógł założyć Akademię jako stowarzyszenie nieformalne.

xxx

Tak więc bez względu na to, którą akademię mieli na myśli założyciele firmy Blackwater, to nazwa Academi jest bardzo wymowna i sugeruje jej nieformalny czy wręcz tajny sposób działania, przynajmniej w realizowaniu niektórych zadań. Zapewne dotyczy to też Grupy Wagnera.

O co w tym wszystkim chodzi? Na podstawie zacytowanego powyżej tekstu wiadomo, jak powstała Grupa Wagnera. Nie było by to możliwe, gdyby nie akceptacja głównej mafii, czyli rządu i pomniejszych, takich jak służby specjalne itp. Bez ich przyzwolenia nie mógłby Prigożyn stworzyć swojego imperium finansowego i gospodarczego. Nie mogłaby powstać Grupa Wagnera, bo to państwo ma monopol na produkcję broni i amunicji. Jeśli więc teraz dochodzi do próby zamachu stanu czy przewrotu – mając do dyspozycji od 5 do 8 tysięcy żołnierzy i widząc, czym to się skończyło – to trudno oprzeć się wrażeniu, że w tej hucpie mogło chodzić o wszystko inne, tylko nie o przewrót czy zamach stanu. Skoro Prigożyn schronił się na Białorusi, to może prawdziwym celem była Białoruś. Może chodziło o pogorszenie relacji rosyjsko-białoruskich, o dostarczenie pretekstu do „wyrwania” Białorusi z objęć Rosji i przeciągnięcie jej na stronę przeciwną, bo przecież odtworzenie I RP bez Białorusi, a przynajmniej jej części, nie jest możliwe. To jest oczywiście hipoteza i być może taki scenariusz jest mało prawdopodobny, ale jak zwykle w takich przypadkach przyszłość, bliższa lub dalsza, zweryfikuje wszystkie domysły i przypuszczenia i dowiemy się, o co w tym wszystkim chodziło.