Ostatnio wpadła mi w ręce jednozłotowa moneta. Złotówka jak złotówka, już chyba nic, albo prawie nic, nie można za nią kupić. Ale odłożyłem ją sobie jako dowód na to, że nic na tym świecie nie dzieje się przypadkowo, że wszystko jest wcześniej planowane. Jej wartość numizmatyczna jest żadna, bo jest zużyta, a numizmatycy cenią monety w stanie menniczym, czyli takie, które zaraz po wybiciu trafiają do kolekcjonerów.
Cóż więc jest w niej takiego szczególnego? Jest nią data bicia tej monety – 1990 rok. Pamięć ludzka jest ulotna i mało kto pamięta, w którym roku miała miejsce w Polsce denominacja złotego. A było to w 1995 roku. Nazywa to się denominacją, ale to była faktycznie wymiana pieniędzy. Dziś nie jest to żadna tajemnica, kiedy bito tę złotówkę, bo pisze o tym Wikipedia. I z niej pochodzą poniższe informacje.
W latach 80-tych z powodu kryzysu gospodarczego i załamania systemu gospodarki planowej w Polsce zaczęło dochodzić do coraz wyższej inflacji. W latach 1989-1990 wystąpiła hiperinflacja, która osiągnęła poziom 1395%. Narodowy Bank Polski pod koniec lat 80-tych rozpoczął przygotowania do denominacji. Warunkiem umożliwiającym jej przeprowadzenie był spadek poziomu inflacji poniżej 10% i gwarancja utrzymania się jej niskiego poziomu przez dłuższy czas. W wyniku realizacji planu Balcerowicza zdołano po 1990 roku zahamować inflację i ustabilizować gospodarkę. Ostatecznie decyzję o przeprowadzeniu denominacji podjęto w 1994 roku.
Wikipedia nie pisze, skąd wziął się ten kryzys gospodarczy. Ale w tej samej Wikipedii można przeczytać, że inflacja w 1980 roku wynosiła 9,4%, w 1981 – 21,2%, w 1982 – 100,8%, w 1983 – 22,1%, w 1984 – 15%. Czyż to nie dziwne, że największa inflacja nastąpiła po wprowadzeniu stanu wojennego. Ktoś coś wtedy sobie załatwił i w kolejnych latach inflacja zmniejszyła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Ponowny jej wzrost nastąpił w roku 1988 – 60,2%, w 1989 – 251,1%, w 1990 – 585,8%, w 1991 – 70,3%. I znowu zadziałała czarodziejska różdżka. W ciągu jednego roku udało się zmniejszyć inflację aż ośmiokrotnie. Cud! Cud nad cudy!
Warunkiem przeprowadzenia denominacji był spadek inflacji poniżej 10% – pisze Wikipedia – i ostatecznie decyzję podjęto w 1994 roku. W tym roku inflacja wynosiła 32,2%, w 1995 – 27,8%. A więc warunek nie został spełniony, a mimo to podjęto decyzję o jej wprowadzeniu.
Mennica państwowa w grudniu 1990 roku rozpoczęła bicie monet z myślą o wprowadzeniu ich do obiegu po denominacji. Początkowo były to monety 1, 2, 5, 10, 20, 50 gr i 1 zł, w 1994 roku dodano nominały 2 i 5 zł w miejsce planowanych wcześniej banknotów.
Pierwszy projekt nowych banknotów został sporządzony przez Andrzeja Heidricha w latach 1987-1989 na polecenie NBP. Zostały sporządzone dwie serie, pierwsza przedstawiała pisarzy, a druga polityków. Jednak zrezygnowano z ich produkcji i nie weszły do obiegu.
Kolejna seria banknotów została przygotowana w 1987 roku według projektu Waldemara Andrzejewskiego o nominałach od 1 zł do 500 zł. Zostały podpisane do druku dnia 1 marca 1990 przez prezesa NBP. Ich produkcję rozpoczęto w fabryce Giesecke & Devrient GmbH w Monachium. Produkcja trwała między końcem 1990 roku a lutym 1992. Jednak nie weszły one do obiegu z powodu słabego zabezpieczenia przed fałszowaniem, a także błędów w produkcji w postaci złego kształtu godła Polski, braku napisu „Rzeczpospolita Polska”. Większość produkcji zniszczono, a niewielką część pozostawiono dla kolekcjonerów.
Z tego opisu wynika, że przekręty robiono również na projektach banknotów, a w drugim przypadku nawet na produkcji, a nawet ktoś jeszcze chciał zarobić na sprzedaży kolekcjonerom, świadomie nie do końca zniszczonych, wadliwych banknotów, które, przy takich usterkach i błędach, w ogóle nie powinny były być kupione.
W związku z takim obrotem sprawy na przełomie 1993 i 1994 roku została zaprojektowana kolejna seria banknotów o nazwie „Władcy Polski”, o nominałach 10, 20, 50, 100 i 200 zł., której autorem ponownie był Andrzej Heidrich. Zrezygnowano z banknotów o nominałach 1, 2 i 5 zł, które zostały zastąpione monetami. Zostały podpisane do druku w dniu 25 marca 1994 roku. Pierwsza seria została wydrukowana w londyńskiej wytwórni De La Rue. Seria weszła do obiegu w dniach 1 stycznia (10, 20, 50 zł) i 1 czerwca (100, 200 zł) 1995 roku.
Plan Balcerowicza
Leszek Balcerowicz, minister finansów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, przedstawił założenia swojego planu w październiku 1989 roku. Przewidywał on:
reformę finansów państwa w celu odzyskania równowagi budżetowej
wprowadzenie do gospodarki mechanizmów rynkowych poprzez uwolnienie cen i wprowadzenie sztywnego kursu złotówki do dolara
zmianę struktury własnościowej gospodarki poprzez prywatyzacje i zniesienie ograniczeń w obrocie nieruchomościami
Realizacja tego programu wymagała pozyskania kredytów zagranicznych. Rząd przeprowadził rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i uzyskał zgodę MFW na proponowany kształt reform. Dzięki temu uruchomiono fundusz stabilizacyjny w wysokości 1 mld dolarów, który miał pomóc w utrzymaniu stałego kursu złotówki do dolara.
Tak więc wprowadzono do gospodarki mechanizmy rynkowe poprzez uwolnienie cen, ale jednej ceny nie uwolniono – ceny dolara w złotówkach. Trochę wybiórczo działał ten „wolny rynek”.
Pakiet 11 ustaw tworzących Plan Balcerowicza trafił pod obrady Sejmu Kontraktowego 17 grudnia 1989 roku. Ustawy były porcedowane w przyspieszonym tempie, by uniknąć wprowadzania poprawek w komisjach sejmowych. W sejmie panowała zgoda wszystkich partii, że plan należy wprowadzić w proponowanej przez rząd postaci.
Sztywny kurs dolara
Sztywny kurs dolara został wprowadzony w Polsce 1 stycznia 1990 roku. Tego dnia nastąpiło też wprowadzenie tzw. wewnętrznej wymienialności złotego przy ustalonym sztywnym kursie wynoszącym 9500 PLZ (0,95 PLN) za 1 USD. Następnie od 17 maja 1990 roku zmieniono system kursu sztywnego na powiązanie złotego w stosunku do koszyka pięciu walut, składającego się z dolara amerykańskiego (udział 45%), marki niemieckiej (35%), funta szterlinga (10%), franka francuskiego (5%) oraz franka szwajcarskiego (5%). Trwało to do 14 października 1991 roku. W tym dniu wprowadzono, w miejsce sztywnego kursu walutowego, system dewaluacji kroczącej o ustalonej miesięcznie stopie dewaluacji rynkowej 1,8%.
Co z tego wynika?
Inflacja w Polsce w 1988 roku wynosiła 60,2%, w 1989 – 251,1%, w 1990 – 585,8%, w 1991 – 70,3%, w 1992 – 43%. Taki nagły skok inflacji w 1989 roku i jeszcze większy w 1990 roku, a już w następnym jej zjazd, o którym nie można powiedzieć, że z górki na pazurki, tylko na łeb na szyję. To jest dokładnie taki sam schemat, jaki opisałem w blogach o hiperinflacji w Republice Weimarskiej i na Węgrzech. I w obu wypadkach nastąpiła szybka wymiana pieniędzy.
W Polsce przekręt polegał na tym, że ustanowiono sztywny kurs złotówki do dolara, ale oprocentowanie wkładów złotówkowych w bankach było adekwatne do inflacji, czy hiperinflacji. Zupełnie odwrotnie niż w 1982 roku, gdy inflacja była wielka, a oprocentowanie wkładów w bankach nie było rewaloryzowane zgodnie z rosnącą inflacją. Wystarczyło więc sprzedać dolary, kupić za nie złotówki, włożyć je na rok do banku, wyjąć 5 razy więcej i kupić za nie dolary. W ten sposób ze 100 dolarów miało się po roku ponad 500. Problem tylko polegał na tym, że nikt poza wtajemniczonymi, nie wiedział, jak długo zostanie utrzymany sztywny kurs. Bo gdyby, przykładowo, po pól roku zrezygnowano z niego, to cała operacja skończyłaby się stratą. Na tym przykładzie widać, że ta hiperinflacja została wykreowana sztucznie i w określonym celu. Nie mogło się to odbyć bez ścisłej współpracy z zachodnimi bankami i MFW.
Ten mechanizm jest dosyć prosty. To, czego nie rozumiałem, to to, skąd rząd miał dolary dla tych, którzy po roku wybierali wkłady złotówkowe i zamieniali je na dolary. I tu z pomocą przyszła mi Wikipedia, która napisała, że rząd przeprowadził rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i uzyskał jego zgodę na proponowany kształt reform. Dzięki temu uruchomiono fundusz stabilizacyjny w wysokości 1 mld dolarów, który miał pomóc w utrzymaniu stałego kursu złotówki do dolara. I wszystko jasne. MFW dał pieniądze na przekręt. A więc 1 mld dolarów do podziału. Ten 1 mld to 1/20 część ówczesnego polskiego zadłużenia. Te pieniądze miały zupełnie inną wartość niż teraźniejsze dolary. Ile to by było na dziś? Wystarczy podzielić przez 20 obecne zadłużenie Polski i otrzymamy żądaną kwotę.
Jeśli chce się ukryć prawdziwą kradzież, to kieruje się uwagę na tę małą, ale przemawiającą do wyobraźni. Największą kradzieżą jest kradzież poprzez inflację, bo ona dotyka wszystkich. Niektórzy nazywają kradzieżą spekulację giełdową w wykonaniu drobnych graczy, bo oni, według nich, nie wytwarzają żadnego dobra, a korzystają z dóbr i usług, które wypracowują inni. Takie podejście zostało spopularyzowane przez Krzysztofa Karonia autora książki Historia antykultury. Opisując to zjawisko, ogranicza się on tylko do tego środowiska i je piętnuje, nazywając tych ludzi pasożytami.
Problem jest jednak trochę bardziej skomplikowany, bo to samo, co robią drobni inwestorzy, robią również biura maklerskie, fundusze inwestycyjne, fundusze emerytalne, firmy ubezpieczeniowe itp. W tych wszystkich firmach pracują ludzie, którzy inwestują pieniądze innych i żyją z prowizji za usługę. Prowizję otrzymują bez względu na wynik. Oznacza to, że nawet gdy nie wypracują zysku dla swoich klientów, pobierają ją. Czy to jest kradzież? Spekulacja giełdowa drobnych inwestorów jest zjawiskiem marginalnym. Bo ilu ich może być w skali kraju? Kilka, kilkanaście tysięcy. Zapewne w większości przypadków są to ludzie, którzy gdzieś pracują i inwestują swoje własne pieniądze. Problem chyba więc leży w tym, by odwrócić uwagę od największych złodziei, którymi są rządy. To rządy do spółki z bankierami kreują inflację, czy hiperinflację, które pozbawiają ludzi owoców ich pracy, bo pieniądze, które zarabiają tracą na wartości. Tak było w przypadku hiperinflacji w Republice Weimarskiej i na Węgrzech, o czym pisałem w swoich blogach „Hiperinflacja” i „Hiperinflacja c.d.”. Podobnie było w Polsce.
Źródło: Wikipedia
Na powyższej tabeli wyróżniają się cztery lata: 1953, 1982, 1989 i 1990. Charakteryzuje je znacznie wyższa inflacja niż w pozostałych latach. Nasuwa się więc pytanie: jakie były tego przyczyny? Wydaje się, że rok 1989 był przygotowaniem do właściwej operacji roku 1990.
W Polsce takiej hiperinflacji jak w wymienionych krajach nie było, ale była duża inflacja, która spełniła swoje zadanie. Jeśli spojrzymy na informacje, których dostarcza Wikipedia, to nasuwają się pewne wnioski. Podaje ona dane od 1950 roku do 2020 roku. W roku 1950 – 7,5%, 1951 – 9,6%, 1952 – 14,4%, 1953 – 41,9%, 1954 – (-6,3%), 1955 – (-2,4%), 1956 – (-1%), 1957 – 5,4%, 1958 – 2,7%, 1959 – 1,1%. Coś w tym 1953 roku stało się. Co? Tego nie wiem. Nie było mnie wtedy na świecie. Całe lata 60-te i początek lat 70-tych były latami bez inflacji. I to pamiętam. Ceny oranżady i lodów były cały czas takie same. Czekolady też, ale była ona bardzo droga, bo kosztowała 18 zł. Ludzie wtedy zarabiali przeciętnie około 1500-2000 zł.
Widać więc, że początek lat 50-tych charakteryzuje duża inflacja, zwłaszcza w porównaniu z późniejszymi latami. Kulminacja następuje w 1953 roku. W pracy Jacka Luszniewicza Procesy inflacyjne w Polsce w latach 1945-1955 – przejawy, fazy, uwarunkowania, konsekwencje. Przyczynek do badań nad inflacją PRL jest opis tej inflacji. Całość pracy tu: https://ssl-kolegia.sgh.waw.pl/pl/KES/czasopisma/kwartalnik/Documents/JLsrodek_%20KES%202_18.pdf.
„Tymczasem na horyzoncie pojawił się plan sześcioletni (1950–1955), znacznie przyspieszający tempo industrializacji i otwarcie preferujący inwestycje pozbawione efektu podażowego. W praktyce przesądzało to o dalszym pogłębianiu się rozziewu między wypływem pieniądza na rynek a dostawami artykułów konsumpcyjnych. Sytuacja w 1950 r. nie wyglądała jeszcze dramatycznie, ale w niedalekiej perspektywie należało liczyć się z silnym naciskiem popytu konsumpcyjnego i poważnymi brakami rynkowymi.
Wobec powyższego władze, niejako zapobiegawczo, zdecydowały się na kolejną nieekwiwalentną wymianę pieniądza. Plan sześcioletni realizowano od początku 1950 r., odpowiednią ustawę sejmową uchwalono w lipcu, a już w końcu października ogłoszono przygotowaną w największej tajemnicy wymianę starych złotych na nowe. Tym razem nie wprowadzono żadnych ograniczeń ilościowych, ale gotówkę znajdującą się w posiadaniu ludności oraz część wkładów bankowych i oszczędnościowych (do kwoty 100 tys. zł.) przeliczano w relacji 100:1, podczas gdy ceny, płace oraz większe wkłady oszczędnościowe i bankowe – w relacji 100:3. Łączna redukcja zasobów gotówkowych ludności wynosiła więc 66 %. Całej operacji przyświecał zresztą nie tylko cel deflacyjny, ale i potrzeba znalezienia dodatkowych środków na kilkakrotnie korygowane w górę zamierzenia inwestycyjne planu sześcioletniego.”
Wymiana pieniędzy była potrzebna, by doprowadzić do równowagi rynkowej. Ludzie mieli za dużo pieniędzy w stosunku do ilości oferowanych towarów. Trzeba było po prostu zabrać je im. Wymiany dokonano tak, że gotówkę w posiadaniu ludności i wkłady bankowe do 100 tys. zł. przeliczono w stosunku 100:1, a ceny, płace oraz większe wkłady oszczędnościowe i bankowe – w stosunku 100:3. – Tak zrozumiałem sens tego, co autor powyżej napisał. Natomiast Maria Dąbrowska w swoim dzienniku dnia 2 listopada 1950 roku pisze:
»Zmiana systemu pieniężnego! Przed rokiem, czy półtora rokiem były pogłoski o wycofaniu dotychczasowych pieniędzy. Prasa je kategorycznie zdementowała, tak że stopniowo wszyscy się w związku z tą sprawą uspokoili. Ale oto uderzenie przyszło niespodziewanie. Jak świetnie trzymano to w tajemnicy, najlepszy dowód, że najlżejsza plotka tymi czasy nie pojawiła się na ten temat. Naród, który rzekomo sam się rządzi, nic nie wiedział, co o nim bez niego zdecydowano! Po kilkakrotnym wysłuchaniu powtarzanego komunikatu zorientowaliśmy się w zasadach tej reformy finansowej. Złoty oparty został (rzekomo) na parytecie złota, czyli rubla, z którym został zrównany. Ustanowiono przy tym dwie relacje zamiany starych pieniędzy na nowe. Wszystkie zobowiązania wobec państwa płatne płatne są w relacji 3 nowe złote za 100 starych. Wszystkie zobowiązania państwa wobec obywateli płatne są w relacji 1 nowy złoty za 100 zł starych. W tej samej niekorzystnej dla obywateli relacji wymieniane będą wszystkie bez rozróżnień banknoty znajdujące się w chwili ogłoszenia tej „uchwały sejmu” w rękach obywateli. Nie znalazł się nikt przytomny, kto by odradzał te wręcz antypaństwowe punkty reformy. Chodziło o uderzenie w „inicjatywę prywatną”, a uderzono w miliony biednych ludzi, wywołując ową falę nienawiści do tak nieludzkiego ustroju.«
W dniu 3 listopada 1950 roku dodaje:
»Resztę dnia zajęły mi refleksje nad owym sposobem przeprowadzenia reformy walutowej o czym głośno w mieście. I oto, co mówią ludzie. Kiedy, bodaj półtora roku temu, rozeszły się plotki o zmianie systemu pieniężnego, miał on być w samej rzeczy wówczas zmieniony. Pieniądze już były wydrukowane (data na nowych obecnych banknotach jest 1948), ale ponieważ wieść o tym się rozeszła, rząd zdementował ją w prasie i odłożył sprawę do czasu, gdy wszelkie pogłoski ucichną, a czujność narodu zostanie całkiem uśpiona. Teraz rzecz przeprowadzono w tak absolutnej tajemnicy, że nawet sejm nie wiedział, na co został w trybie nagłym zebrany w sobotę 28.X wieczorem. Plotka ulicy mówi, że wszystkim, którzy pracowali przy tej aferze zagrożono karą śmierci w razie zdradzenia tajemnicy. Zresztą ilość tych zatrudnionych była z wyjątkiem góry partyjnej i Mincowskiej Komisji Planowania – nieduża – podobno nowe banknoty drukowane były w Czechach, a bilon – w Moskwie wybijany. Pracowników, którzy drukowali ogłoszenia Banku Narodowego zamknięto na trzy doby w miejscach pracy – tak samo pracowników PKPG nie wypuszczono z miejsca pracy przez ostanie dwa dni. Tak samo Sejm, gdy tylko posłowie się zebrali, został zamknięty, nikogo nie wypuszczano, a telefony zostały wyłączone. O 11-tej w nocy, gdy ta zbójecka sprawa została załatwiona, wszyscy posłowie rzucili się do bufetu i wykupili go całkowicie aż do puszek z zepsutymi konserwami włącznie. O tejże godzinie zaczęto rozsyłać woźnych po wszystkich pracownikach instytucji bankowych i placówek handlu uspołecznionego, zwożąc ich do miejsc pracy dla przeliczenia cen, list płacy itp. Wedle ostatniej wersji podobno rząd automatycznie zarobił na tej imprezie 800 miliardów złotych, straconych przez obywateli. Należy to uważać za daninę pobraną w bezprzykładnie brutalny i bezceremonialny sposób.«
A więc wymiana pieniędzy nie byłą żadną korektą planu sześcioletniego, wbrew temu, co pisze autor cytowanego opracowania. Państwo, bez względu na ustrój, zostało chyba stworzone po to, by okradać swoich obywateli. Dalej autor pisze:
»Efekt antyinflacyjny, podobnie jak w przypadku wymiany z lat 1944–1945, okazał się krótkotrwały. Na koniec 1950 r. udało się wprawdzie poważnie ograniczyć obieg pieniężny, ale w następnych latach wysoka wzrostowa dynamika powróciła. Towarzyszyły temu – już w 1950 r. – duże przyrosty akumulacji i płac nominalnych, z jednej strony „obciążające” podaż rynkową, a z drugiej „podkręcające” popyt efektywny. Co więcej, jak wykazał przed laty M. Kucharski, jeszcze przed końcem 1950 r. odbudowane zostały rezerwy pieniężne ludności. Tak szybka kompensacja strat wywołanych jesienną wymianą pieniądza wynikała m. in. z 3- krotnie wyższej relacji przeliczeniowej płac w stosunku do gotówki oraz ulgowego naliczania przyspieszonych wpłat z tytułu podatku gruntowego i na Społeczny Fundusz Oszczędnościowy. W sumie więc wymiana z 1950 r. jedynie na bardzo krótko zastopowała powracającą tendencję inflacyjną.
W tym stanie rzeczy doszło do kolejnej korekty planu sześcioletniego powiększającej nakłady na inwestycje w przemyśle środków produkcji i – przede wszystkim – sektorze zbrojeniowym. O jej dokonaniu zadecydował wybuch wojny koreańskiej. Odpowiednie instrukcje przywieźli z Moskwy w październiku 1950 r. Edward Ochab i szef MON marszałek Konstanty Rokossowski. Promilitarna reorientacja, wprowadzana w życie od 1951 r., okupiona została dalszą redukcją wydatków na rozwój przemysłu konsumpcyjnego i rolnictwa. Skutkiem było poważne spowolnienie w gałęziach i branżach przesądzających o poziomie zaopatrzenia rynku wewnętrznego. W przypadku rolnictwa doszło nawet do absolutnego spadku produkcji (w 1951 r.), w czym udział miały także presja kolektywizacyjna, zwiększenie obciążeń z tytułu podatku gruntowego i przywrócenie dostaw obowiązkowych.
Promilitarnej korekty planu sześcioletniego w 1951 r. dokonano w sytuacji, gdy gospodarka polska znajdowała się już na ścieżce inflacyjnej. Dodatkowe nakłady na inwestycje zbrojeniowe były ogromne; w stosunku do pierwotnych zamierzeń powiększono je w 1951 r. o 70 %, w 1952 r. – o 151%, a w 1953 r. aż o 700 %. Symptomy ostrej nierównowagi rynkowej, dotyczącej głównie artykułów pochodzenia rolniczego, pojawiły się jeszcze w 1951 r. Niedobory wymusiły przywrócenie reglamentacji kartkowej na niektóre artykuły, a nawet spowodowały załamanie na rynku targowiskowym. Odzwierciedleniem kumulowania się nadwyżkowego popytu był m. in. rosnący udział przyrostu zasobów gotówkowych w ogólnym przyroście zasobów pieniężnych ludności. W 1951 r. udział ten wynosił 81,7 %, w 1953 r. – już 90,5 %. W świetle zaostrzających się braków rynkowych, a także niewielkich przyrostów oszczędności dobrowolnych (w bankach i innych instytucjach oszczędnościowych) narastanie rezerw gotówkowych ludności świadczyło o odkładaniu się coraz większych oszczędności przymusowych.
Teoretycznie lukę inflacyjną można było zamknąć, drenując ludność z części posiadanych zasobów pieniężnych. Metoda ta napotykała jednakże ograniczenia polityczne i społeczne, nie mogła więc być z całą konsekwencją stosowana. Świadczył o tym m. in. ostateczny bilans wymiany pieniądza z 1950 r. Te same powody limitowały też skutki działań deflacyjnych podejmowanych w kolejnych latach.
W czerwcu 1951 r. rozpisano nową pożyczkę wewnętrzną – Narodową Pożyczkę Rozwoju Sił Polski, ale jej efekty finansowe były zbyt małe, aby zmienić sytuację rynkową. Wiele razy podwyższano też ceny: np. na początku 1950 r. na mięso (średnio o 27 %), liczne wyroby przemysłowe, usługi komunikacyjne i pocztowe, bilety do kina; jesienią tego samego roku na alkohole (o 40–50 %); w styczniu 1953 r. właściwie na wszystko (na niektóre towary nawet do 100 %, choć przeciętnie około 40 %). Problem w tym, że równolegle bądź z niewielkim opóźnieniem podejmowano decyzje o przeciwnych skutkach. Obie podwyżki cen z 1950 r. zrekompensowano; pierwszą podniesieniem o 5 % płac, drugą licznymi obniżkami cen (m. in. szkła o 30 %, wyrobów metalowych o 29 %, maszyn i aparatów elektrycznych o 25 %, żarówek o 20 %, mięsa wieprzowego o 10 %). Tym samym stała się de facto decyzja o powrocie do dystrybucji kartkowej. Ceny objętych nią artykułów zostały bowiem zamrożone.
Zrekompensowano również najostrzejsze posunięcie antyinflacyjne – generalną podwyżkę cen, zaordynowaną 3 stycznia 1953 r. Wzrastały nie tylko ceny detaliczne, ale także taryfy transportowe i pocztowe, opłaty za gaz i energię elektryczną oraz ceny usług rzemieślniczych. Jednocześnie wycofano się z niedawno wprowadzonej sprzedaży kartkowej i dopuszczono do wolnego obrotu większość produktów rolnych (po wykonaniu 90 % obowiązkowych dostaw przypadających na dany powiat). Najważniejszą, choć nieformalną rekompensatą było podniesienie wszystkich płac, oczywiście w stopniu mniejszym od podwyżek cen. Ponadto zwiększono zasiłki rodzinne, a zatrudnionym w przedsiębiorstwach uspołecznionych dodano do płac ekwiwalenty z tytułu wzrostu kosztów utrzymania (rzędu 75 %). Sumaryczny efekt podwyżek cen szacowano na około 40 %, zaś podwyżek płac – na około 30 %.
Reforma cen i płac z 1953 r. cieszy się w literaturze przedmiotu nienajgorszą opinią. Podkreśla się, rzecz jasna, jej społeczną dotkliwość, ale z drugiej strony korzystny wpływ na stabilizowanie się sytuacji rynkowej. Pisano o osiągnięciu – pierwszy raz po wojnie – równowagi między podażą a popytem, a nawet wytworzeniu się pewnej nadwyżki podaży. Lidia Beskid oceniała, że stworzono wręcz „pierwsze podstawy do kształtowania sytuacji rynkowej zwanej rynkiem nabywcy”. To całkowicie nowe doświadczenie, nieznane dotąd ani rządzącym, ani rządzonym, miało się zmaterializować jeszcze w 1953 r. i trwać aż do końca planu sześcioletniego. Co więcej, pozwolić na stopniowe obniżki cen, realizowane od jesieni 1953 r.«
Na podstawie cytowanego opracowania wiadomo, skąd wzięła się inflacja 1953 roku. Ciekawe, że te podwyżki cen artykułów żywnościowych i nie tylko żywnościowych, były wysokie, bardzo wysokie, jeśli porównamy je z podwyżkami z grudnia 1970 roku. I jakoś dziwnie nie doszło do żadnych protestów i strajków. Te pojawiły się dopiero w 1956 roku w Poznaniu.
Od 1954 roku sytuacja, jeśli chodzi o inflację, zaczyna stabilizować się i praktycznie do końca lat 70-tych jest spokój. Dopiero w ich końcu i na początku lat 80-tych dochodzi do większych zmian. W 1978 roku inflacja wynosi 8,1%, 1979 – 7,0%, 1980 – 9,4%, 1981 – 21,2%, 1982 – 100,8%, 1983 – 22,1%, 1984 – 15%, 1985 – 15,1%. Od 1981 roku mamy inflację dwucyfrową i tak jest przez całe lata 80-te.
To, co uderza w tym zestawieniu, to rok 1982, w którym inflacja dosłownie wystrzeliwuje w górę. A więc nie lata 1980 i 1981, lata Solidarności i strajków i żądań podwyżek, tylko rok 1982, który nastąpił bezpośrednio po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku. W owym 1982 roku władza mogła wszystko. Skąd więc taka wielka inflacja? Lata 70-te to nie tylko kredyty państwowe. Wówczas wielu zaciągało kredyty na budowę domów jednorodzinnych. Władza popierała tego typu inicjatywy, bo budownictwo wielorodzinne kulało i okres oczekiwania na mieszkania wydłużał się. Jednak nie było tak, że każdy mógł wziąć kredyt. Często był to kredyt dla wybranych, limitowany, jak wszystko w PRL-u. Zapewne wielu z tych ludzi, to nie byli ludzie przypadkowi. Cechą charakterystyczną tamtego okresu było to, że pomimo wysokiej inflacji oprocentowanie kredytów było stałe. Oznaczało to, że spłata ich odbyła się tylko za część realnej wartości. W praktyce oznaczało to wybudowanie domu za 1/4 czy 1/5 realnej ceny. Za resztę zapłacili ci, którzy mieli oszczędności, których nie waloryzowano z powodu inflacji. To, że najwyższa inflacja nastąpiła w 1982 roku, w roku, w którym rygory stanu wojennego były najsurowsze, skłania do wniosku, że nie było w tym przypadku i było to częściowe uwłaszczenie nomenklatury partyjnej z przyległościami. Ale to był dopiero wstęp. Wielka kradzież na skalę międzynarodową następuje później. We wrześniu 1985 roku dochodzi do spotkania Jaruzelskiego, tego „patrioty”, z Rockefellerem. Coś tam ustalono. Nie wiadomo co, ale można domyślać się. Bez tych ustaleń kolejny przekręt z inflacją w tle nie byłby możliwy.
Od połowy lat 80-tych inflacja stopniowo rośnie. W 1985 – 15,1%, 1986 – 17,7%, 1987 – 25,2%, 1988 – 60,2%, 1989 – 251,1%, 1990 – 585,8%, 1991 – 70%, 1992 – 43%, 1993 – 35,3%, 1994 – 32,2%, 1995 – 27,8%, 1996 – 19,9% 1997 – 14,9%. W 1988 roku następuje skokowy wzrost inflacji, a w 1991 jej skokowy spadek. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki udało się ją „zdusić” i zejść z 585% na 70%. Kolejny cud nad Wisłą. Ileż to tych cudów już było! Widać więc wyraźnie, że już od 1988 roku przygotowywano się do tego skoku. W tamtym czasie też uruchomiono akcję kredytową i wielu zadłużyło się. Byli to ci, którzy inwestowali w swoją działalność gospodarczą lub rolnicy, którzy kupowali maszyny rolnicze. Tym razem jednak, w odróżnieniu od poprzedniej dekady, oprocentowanie wkładów i kredytów nie było stałe, ale rewaloryzowano je proporcjonalnie do wzrastającej inflacji. Dla inwestycji długoterminowych oznaczało to wyrok śmierci. Tak zniszczono polską, kiełkującą wtedy, przedsiębiorczość. Upieczono wtedy dwie pieczenie na jednym ogniu: zniszczono polską przedsiębiorczość i okradziono społeczeństwo. Cały dorobek jednego pokolenia w ciągu 2-3 lat.
Ta inflacja była ściśle skorelowana z tzw. sztywnym kursem dolara. – No! Wreszcie wyszliśmy z zaścianka i złotówka stała się wymienialna! A że to nam wszystkim, no może nie wszystkim, wyszło bokiem, to już inna sprawa.
Sztywny kurs dolara wprowadzono 1 stycznia 1990 roku. Ustalono go w stosunku 0,95 PLN/USD. To było jeszcze przed denominacją, co oznaczało, że dolara wymieniano na 9.500 zł. 17 maja 1990 roku zmieniono system kursu sztywnego na powiązanie złotego w stosunku do koszyka pięciu walut, składającego się z dolara amerykańskiego (udział 45%), marki niemieckiej (35%), funta szterlinga (10%), franka francuskiego (5%) i franka szwajcarskiego (5%). Trwało to do 14 października 1991 roku. W tym dniu wprowadzono w miejsce sztywnego kursu walutowego dewaluację kroczącą o ustalonej miesięcznej stopie dewaluacji wynoszącej 1,8%.
Co to oznaczało w praktyce? Inflacja w 1990 roku – 585%. Sztywny kurs dolara od 1 stycznia 1990 roku. My nie wiedzieliśmy, jaka będzie inflacja w tym roku, ani jak długo zostanie utrzymany sztywny kurs. Czy zamienić dolary na złotówki i włożyć na konto? A jak wycofają się z tego? To wtedy cała operacja na nic. Tak rozumował przeciętny człowiek, który nie był wtajemniczony. A kto wiedział, to wiedział. Nie dla psa kiełbasa. 1000 dolarów na 585% w skali roku. Ile to jest? – 5850 dolarów!
Powiązano kurs złotówki z walutami zachodnimi i zamrożono go na rok, by inwestorzy zachodni, czyli Żydzi, mogli się wzbogacić. Po tej operacji mogli za „zarobione” w Polsce pieniądze wykupić w niej wszystko, czego nie zlikwidowano i co uznali za warte nabycia. Nawet nie musieli wykładać własnych pieniędzy, by wykupić Polskę. Były oczywiście i inne afery typu FOZZ (Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego) czy oscylator Bagsika i Gąsiorowskiego, którzy to firmowali, a za nimi krył się faktyczny pomysłodawca i wykonawca, czyli Mosad. Żydowska wyobraźnia nie ma w tej materii granic.
1 stycznia 1995 roku wprowadzono do obiegu nowe jednostki pieniężne. Stary złoty został zastąpiony nowym w relacji 10.000:1. Narodowy Bank Polski, jak pisze Wikipedia, pod koniec lat 80-tych rozpoczął przygotowania do denominacji. Warunkiem umożliwiającym jej przeprowadzenie był spadek poziomu inflacji poniżej 10% i gwarancja utrzymania się niskiego poziomu przez dłuższy czas. Dzięki realizacji planu Balcerowicza udało się po 1990 roku zahamować inflację i ustabilizować gospodarkę. Ostatecznie decyzję o przeprowadzeniu denominacji podjęto w 1994 roku.
Tak więc wszystko było zaplanowane wcześniej. Nie pod koniec lat 80-tych, jak pisze Wikipedia, tylko w 1985 roku, gdy Jaruzelski spotkał się z Rockefellerem. Już inflacja z 1988 – 60% i z 1989 roku – 250% była przygotowaniem do właściwej operacji drenowania polskiego systemu bankowego. A później przyszedł „zbawca” Balcerowicz. Dlaczego rzeczywistość jest zupełnie inna, niż to, co nam się przedstawia? I nie zaczęło się to bynajmniej od tej kretyńskiej „pandemii”, której nie ma, a która demoluje nam nasze życie?
Hiperinflacja w Republice Weimarskiej i na Węgrzech oraz inflacja w Polsce miały dwie wspólne cechy: stosunkowo krótki okres trwania największego dodruku pieniądza i następująca po nim wymiana na nowe jednostki pieniężne. To, że w Polsce wymianę pieniędzy planowano znacznie wcześniej, to nie jest tajemnicą, skoro pisze o tym Wikipedia. I prawdopodobnie tak samo było w pozostałych przypadkach. Najpierw postanawiano w tajemnicy, że będzie wymiana pieniędzy, następnie wywoływano inflację, a po niej pojawiały się nowe pieniądze, a inflacja czy hiperinflacja znikały, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Były to więc operacje finansowe przeprowadzane w sposób świadomy i zaplanowany. Ich celem było wzbogacenie się wąskiej grupy ludzi kosztem pozostałych, niczego nieświadomych obywateli, z których zdecydowana większość uważa, że takie rzeczy dzieją się niezależnie od rządu i spadają na społeczeństwa niczym plagi egipskie.