W odcinku nr 605 swojego Podkastu Geopolitycznego z dnia 11 listopada geopolityk, Leszek Sykulski, omawia kulisy pewnego zjazdu. Odcinek nosi tytuł: Zjazd w Jabłonnie – Realna rosyjska opozycja czy prowokacja służb? Autor informuje w nim m.in. o tym, że:
W dniach 4-7 listopada 2022 w Jabłonnie pod Warszawą grupa rosyjskich działaczy zorganizowała tzw. I Zjazd Deputowanych Ludowych. Zjazd ten został, przynajmniej oficjalnie, zorganizowany prze Ilię Ponomariowa, byłego rosyjskiego deputowanego do Dumy z obwodu nowosybirskiego. Od 2014 roku przebywa na emigracji. Początkowo w Stanach Zjednoczonych, a następnie na Ukrainie, gdzie w 2019 roku otrzymał obywatelstwo ukraińskie. Deputowanym Dumy był w latach 2007-2016. W 2013 roki postawiono mu zarzuty o defraudację kilkuset tysięcy dolarów z fundacji „Skołkowo”, co było przyczyną jego wyjazdu z kraju. Na tym zjeździe padły bardzo mocne słowa m.in. nakłanianie do zabójstwa Władymira Putina i do wywołania powstania zbrojnego w Federacji Rosyjskiej.
Pierwsze pytanie, które nasuwa się to, w czyim interesie było zorganizowanie tego spotkania? W czyim interesie i dlaczego zorganizowano to spotkane w Polsce, a nie – w innym kraju, chociażby zachodniej Europy? Pada też pytanie, kto finansował to całe zdarzenie i kto je ochraniał?
Brakowało na tym spotkaniu silnej i liczącej się opozycji rosyjskiej, która odżegnywała się od tej inicjatywy i oświadczyła, że działania Ponomariowa mają na celu wspieranie aktów terrorystycznych i są etycznie niedopuszczalne, co więcej dyskredytują ruch opozycyjny w oczach społeczeństwa rosyjskiego. To oświadczenie wskazuje, że część rosyjskiej opozycji uważa Ponomariowa za prowokatora i wichrzyciela.
Na zjeździe tym zabrał głos deputowany ukraińskiej Rady Najwyższej Oleksij Honczarenko: „Macie teraz przed sobą pierwsze zadanie – zabić dyktatora, zabić Putina. Zadanie drugie to stworzenie armii wyzwoleńczej. Wypędzimy armię rosyjską z naszego terytorium, ale to nie wszystko. W waszych rękach jest dokończenie wyzwolenia waszego kraju”.
Mamy tu do czynienia z naruszeniem nie tylko polskiego kodeksu karnego, ale także prawa międzynarodowego. Nawoływanie do zabójstwa głowy państwa jest karalne. Odbywa się to w murach Polskiej Akademii Nauk czy pałacyku zarządzanym przez PAN. Dzieje się to przy aprobacie polskich władz, polskich służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo wewnętrzne – padają nawoływania do zabójstwa prezydenta Rosji. No i pytanie, w czyim interesie? Czy Polska, wysuwając się na przód, wysuwając się jako ten zderzak strategiczny i dopuszczając organizację tego typu konferencji, tak naprawdę nie podsyca napięcia w regionie? To jest fundamentalne pytanie. Pytanie czy Ponomariow jest człowiekiem sterowanym? Czy jego pobyt w Stanach Zjednoczonych nie zakończył się nawiązaniem ściślejszej współpracy z przedstawicielami tego państwa? Czy jego pobyt na Ukrainie też nie wiązał się z nawiązaniem ściślejszych relacji z organami państwowymi Ukrainy. I pytanie, jaką rolę odgrywa na terytorium Polski? No bo działając z terytorium Polski i organizując taki zjazd, w którym nawołuje się do stworzenia jakichś grup terrorystycznych, jakichś grup dywersyjnych, nawołuje się do zabicia prezydenta Rosji – to wszystko niewątpliwie naraża państwo polskie na działania odwetowe, chociażby ze strony Federacji Rosyjskiej.
W tym kontekście warto przybliżyć kilka postaci, które były uczestnikami tego zjazdu. Jedną z najciekawszych był Gienadij Gutkow, pułkownik Federalnej Służby Bezpieczeństwa w stanie spoczynku. Pytanie, co robi pułkownik FSB w Polsce wśród opozycjonistów, wśród emigracji rosyjskiej? Czy to nie jest gra rosyjskich służb specjalnych? Znamy z historii przykłady organizowania fikcyjnych organizacji opozycyjnych po to, by infiltrować emigrację rosyjską, po to, aby infiltrować zachodnie służby specjalne.
Wśród uczestników był też Piotr Carkow, były deputowany moskiewskiego okręgu krasnosielskiego, były deputowany rosyjskiej Dumy Arkadij Jarkowski, czy chociażby profesor Jelena Łukianowa – prawniczka. Przede wszystkim zwraca uwagę fakt, że nawet wśród tych uczestników owej konferencji nie było jednomyślności. Doszło do spięcia między Niną Bielajewą, byłą deputowaną Rady Wiejskiej, która ścięła się z Ponomariowem. Doszło też do pewnego votum separatum Jeleny Łukianowej, jeśli chodzi o część procedowanych kwestii. Widać tak naprawdę, że Ilia Ponomariow nie jest żadnym liczącym się liderem środowisk opozycyjnych. Jest to człowiek, który kanalizuje część zainteresowania opozycją, emigracją rosyjską, zwłaszcza kanalizuje część tego zainteresowania w państwach NATO i unii europejskiej, a także oczywiście Ukrainy. Jeśli przyjrzymy się, do kogo jest adresowane przesłanie tego całego zjazdu, to przede wszystkim wymienia społeczeństwo Ukrainy, społeczeństwo unii europejskiej czy też – szeroko pojętego Zachodu. Wspomina też o społeczeństwie rosyjskim, ale doskonale wiemy, że nie ma żadnego przełożenia, rezonansu w mediach rosyjskich czy w społeczeństwie rosyjskim.
Podczas tego zjazdu mówiono także sporo na temat wywołania potencjalnego powstania na terytorium Federacji Rosyjskiej. Natomiast to zbrojne powstanie było omawiane dosyć mgliście, ponieważ priorytet dawano służbie w ukraińskich formacjach zbrojnych.
Faktem jest, że ten zjazd był także przejawem wykorzystania terytorium państwa polskiego do działań dywersyjnych. No, nie pierwszy raz! W Podkaście Geopolitycznym omawiałem informacje oficjalnie podane przez telewizję Biełsat, hojnie sponsorowaną przez rząd polski, o tworzeniu grup dywersyjnych na terytorium naszego kraju, które mogą wziąć udział w operacjach specjalnych na terytorium Białorusi, czyli w działaniach dywersyjnych, terrorystycznych, wymierzonych przeciwko prezydentowi Łukaszence, przeciwko rządowi białoruskiemu.
Tego typu działalność jest obarczona ogromnym ryzykiem. Promowanie terroryzmu, promowanie różnych zamachów stanu, puczów jest niezgodne z prawem międzynarodowym i należy mieć to na uwadze. To sprowadza konkretne zagrożenie, ryzyko na bezpieczeństwo państwa polskiego i jego obywateli. W tym wypadku mówimy o zjeździe w Jabłonnie. Mieliśmy tu do czynienia z działaniem dywersyjnym, spiskowym, spiskiem politycznym, dywersją polityczną. Pytanie – robioną przez kogo i w czyim interesie, biorąc pod uwagę udział oficera rosyjskich służb specjalnych, biorąc pod uwagę fakt, że organizował to wszystko, przynajmniej sygnował swoim nazwiskiem, człowiek oskarżony o defraudację sporych pieniędzy na terenie Federacji Rosyjskiej.
To wszystko jest bardzo zastanawiające – człowiek, którego opozycjoniści w samej Rosji nie uważają za swego lidera. Natomiast niewątpliwie człowiek działający obecnie w interesie przynajmniej jednego państwa. Na pewno jest to państwo ukraińskie i niewątpliwie te cele, ten zjazd wpisywał się w cele ukraińskich służb specjalnych. Pytanie, co na to służby polskie, co na to władze państwa polskiego? Czy akceptują prowadzenie tego typu działań dywersyjnych? Czy akceptują to ryzyko i zagrożenie? Czy akceptują to, że państwo polskie może być postrzegane na arenie międzynarodowej jako sponsor terroryzmu, jako sponsor grup dywersyjnych, jako państwo, które zamiast mediować, jeszcze bardziej podsyca napięcie w regionie? Moim zdaniem ta cena jest zbyt wysoka i to ryzyko jest zbyt wysokie. Jest to absolutnie sprzeczne z polską racją stanu, z polskim interesem narodowym.
Tak to przedstawił Leszek Sykulski. Oczywiście nie jest to jego dosłowna wypowiedź, choć dosyć wierna, ale chodziło mi o zaakcentowanie głównych wątków i o samą informację, że taki zjazd miał miejsce.
„Mieliśmy tu do czynienia z działaniem dywersyjnym, spiskowym, spiskiem politycznym, dywersją polityczną. Pytanie – robioną przez kogo i w czyim interesie, biorąc pod uwagę udział oficera rosyjskich służb specjalnych, biorąc pod uwagę fakt, że organizował to wszystko, przynajmniej sygnował swoim nazwiskiem, człowiek oskarżony o defraudację sporych pieniędzy na terenie Federacji Rosyjskiej?”
Tak się zapytuje Leszek Sykulski. Oficer rosyjskich służb specjalnych wjeżdża sobie do Polski, do kraju, który jest prawie w stanie wojny z Rosją. Jak to możliwe? Ano możliwe. Cytat z mojego poprzedniego blogu:
„Bractwo nasze jest, zapewne czymś bliskim zakonu, ale stanowi zgromadzenie ludzi świeckich. Nie mamy ślubowań zakonnych (…). Zacny fratello Telesfor przebiega, nie bacząc na wszelkie restrykcje i przepisy graniczne, kraje italskie, jak i kiedy chce. Więcej ci on znaczy mimo swej pokory od wielu głów utytułowanych… (…). Były to czasy wcale nie tak znowu dawne, jak zaczął ten twój eks-kleryk być kimś. I dodam, że kimś w miejscach wcale poważnych i różnych. Nie zdziwię się, jeśli spotkam go w jednej legacji któregoś z mocarstw jako gościa, w innej znowu – niby piastującego urząd powierniczy.”
A może jeszcze cytat z blogu „17 września”:
„W chwili rozpoczęcia agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku pomiędzy 2 a 3 w nocy, wezwany pilnie do Komisariatu Spraw Zagranicznych w Moskwie, otrzymał od zastępcy Ludowego Komisarza Spraw zagranicznych Władimira Potiomkina notę dyplomatyczną, w której ZSRR uzasadniał agresję na Polskę. Grzybowski noty nie przyjął.
Po nieudanej próbie zakwestionowania immunitetu dyplomatycznego przez władze ZSRR, opuścił on w październiku 1939 roku wraz z polskim personelem dyplomatycznym terytorium Związku Radzieckiego, po bezpośredniej interwencji dziekana korpusu dyplomatycznego w Moskwie, ambasadora III Rzeszy Friedricha von Schulenburga i ambasadora Królestwa Włoch Augusto Rosso. Tak pisze Wikipedia, powołując się na Jerzego Łojka i jego pracę Agresja 17 września. Ta sama Wikipedia informuje też, że Grzybowski był masonem. Więc to chyba wyjaśnia interwencję ambasadora III Rzeszy. Nawet towarzysze radzieccy musieli ulec. Po linii masońskiej znaczyło więcej niż po linii partyjnej, choć pewnie ci towarzysze też byli masonami.
Po zamachu majowym w 1926 roku była już inna Polska. W administracji państwowej, w dyplomacji i w wojsku pojawiają się ludzie Piłsudskiego. Wielu z ich to masoni. Czy można zatem dziwić się, że zachowywali się tak, jak się zachowywali. Bliżej im było do masonerii i jej celów niż do państwa i narodu polskiego. To musiało „zaowocować” w tym tragicznym wrześniu.”
Pyta jeszcze Sykulski:
„Pytanie, co na to służby polskie, co na to władze państwa polskiego? Czy prowadzenie tego typu działań dywersyjnych akceptują? Czy akceptują to ryzyko i zagrożenie? Czy akceptują to, że państwo polskie może być postrzegane na arenie międzynarodowej jako sponsor terroryzmu, jako sponsor grup dywersyjnych, jako państwo, które zamiast mediować, jeszcze bardziej podsyca napięcie w regionie? Moim zdaniem ta cena jest zbyt wysoka i to ryzyko jest zbyt wysokie. Jest to absolutnie sprzeczne z polską racją stanu, z polskim interesem narodowym.”
Oczywiście, że władze państwa polskiego akceptują to i dokładnie im o to chodzi, by państwo polskie było postrzegane na arenie międzynarodowej jako sponsor terroryzmu i grup dywersyjnych. O to, by był pretekst do likwidacji tego państwa i żeby inne państwa zaakceptowały to. A kiedy to zaakceptują? Ano wtedy, gdy takie państwo będzie, poprzez swoją politykę popierania terroryzmu, zagrażało ich bezpieczeństwu. Tu nic nie dzieje się przypadkiem. Wszystko jest dokładnie wyreżyserowane.
Nie idzie to wszystko ku dobremu. Kiedyś Konrad I mazowiecki sprowadził do Polski Krzyżaków i jak to się skończyło, każdy wie. Później Łokietek poprosił ich o pomoc w usunięciu Brandenburczyków z Pomorza Gdańskiego i stracił je, bo Krzyżacy już z niego nie wyszli. Tak więc sprowadzanie obcych wojsk do Polski, jak pokazała historia, źle się dla niej kończyło. I tak skończy się sprowadzenie do Polski wojsk amerykańskich – prawdopodobnie utratą tzw. Ziem Odzyskanych. Analogia bardzo czytelna, ale i złowieszcza.
Wszystko to, co dzieje się na świecie, to jest gra. Państwa to tylko figury na szachownicy. Ponad nimi jest jakaś siła, która wydaje polecenia władzom poszczególnych państw i te władze wykonują je bez szemrania. Nie ma dla nich najmniejszego znaczenia, że ich działania mogą być szkodliwe dla państwa, którym rządzą i dla ludzi, którzy je zamieszkują. A już na pewno nie w takim państwie, jak Polska, w którym podział na warstwę rządzącą i podległy mu plebs jest od wieków zakorzeniony i wyjątkowo trwały.
Na potwierdzenie tego cytat z książki Dno czary Lwa Kaltenbergha, o której obszerniej w poprzednim blogu:
»Nie było w dobrym tonie poruszanie w salonach, na towarzyskich spotkaniach czy z racji polowań i zabaw, a i takich uroczystości rodzinnych, jak śluby czy stypy, kwestii związanych ze stanem, już teraz, po powstaniu (listopadowym – przyp. W. L.) i pierwszych, bardzo dotkliwych represjach tej tyle uprzykrzonej (passons le mot [pomińmy to słowo – przyp. W. L.]) ojczyzny. Zresztą, wiadomo powszechnie, że właściwe jej pojęcie dla dobrze urodzonego i odpowiednio „ułożonego”, posiadającego potrzeby „wyższe” człowieka streszcza się do środowisk takich, jak „świat”, jak „towarzystwo”.
Jeszcze mniej ta ojczyzna zajmowała uwagę grup i skupisk z wolna, ale konsekwentnie dobywających się na powierzchnię życia. Zrazu oscylujące nieśmiało między dawnymi swoimi pieleszami, nawykami i życiowymi modelami, z zadziwiającą zdolnością akomodacyjną gromady dorobkiewiczów, „potomków systemu Lubeckiego” – jak zwykł mawiać Michał Sobieski – zaczynały uplasowywać się na miejscach przez tradycję, przez przyjęty obyczaj i inercję jakby zastrzeżone dla kogo innego. Tym, w obecnie szczególnie pogmatwanych warunkach, przedostawanie się w górę stawiało po prostu szereg warunków, od których przyjęcia zależało, czy się utrzymają na osiągniętej z niemałym trudem powierzchni. Niektóre z tych warunków tkwiły zresztą w ich nawykach i postawie. Stąd mogli bez większych zastrzeżeń pisać się na programowe sformułowania pana hrabiego Rzewuskiego, wołającego: „Tu trzeba walczyć z samą cywilizacją i walczyć bez spoczynku. Bo ona jest w gruncie zła, bezbożna, może skonać, ale nigdy siebie nie da uzdrowić”. Ofensywa na cywilizację, „tak świętą w swych fenomenach, a tak nikczemną w swym duchu” (według określenia pana hrabiego), tym bardziej przypaść mogła do smaku nie samym tylko dorobkiewiczom na dostawach dla wojska czy przy budowie Cytadeli w Warszawie…«
Z powyższego cytatu wyraźnie wynika, że dla szlachty i arystokracji pojęcie ojczyzny zawierało w sobie zupełnie inne treści niż nam się obecnie wmawia. Drugą grupą wspomnianą przez autora w tym cytacie, tą, która z wolna, ale konsekwentnie dobywała się na powierzchnię życia byli Żydzi. To właśnie dzięki reformom Lubeckiego Żydzi zaczęli dominować w życiu gospodarczym kraju. O nim szerzej w blogu „Minister”. Natomiast masom, jeszcze nie wtedy, dopiero pod koniec XIX wieku, zaproponowano „patriotyzm”, skrywany pod postacią ideologii narodowej, której twórcami byli Żydzi – Jan Ludwik Popławski i Zygmunt Balicki. I to właśnie dlatego mogą odbywać się w Polsce takie dziwne zjazdy czy konferencje, a z drugiej strony organizuje się naiwnym Polakom różnego rodzaju marsze niepodległości, polskości i czort wie, co tam jeszcze! Dwa różne światy z całkowicie odmiennymi systemami wartości.To nadal trwa, to historia, ale i teraźniejszość zarazem. Tak więc ta polska racja stanu, polski interes narodowy, to dla tych, którzy od wieków rządzą na tym zmiennym obszarze zwanym Polską, to czysta abstrakcja.