Racja stanu

W odcinku nr 605 swojego Podkastu Geopolitycznego z dnia 11 listopada geopolityk, Leszek Sykulski, omawia kulisy pewnego zjazdu. Odcinek nosi tytuł: Zjazd w Jabłonnie – Realna rosyjska opozycja czy prowokacja służb? Autor informuje w nim m.in. o tym, że:

W dniach 4-7 listopada 2022 w Jabłonnie pod Warszawą grupa rosyjskich działaczy zorganizowała tzw. I Zjazd Deputowanych Ludowych. Zjazd ten został, przynajmniej oficjalnie, zorganizowany prze Ilię Ponomariowa, byłego rosyjskiego deputowanego do Dumy z obwodu nowosybirskiego. Od 2014 roku przebywa na emigracji. Początkowo w Stanach Zjednoczonych, a następnie na Ukrainie, gdzie w 2019 roku otrzymał obywatelstwo ukraińskie. Deputowanym Dumy był w latach 2007-2016. W 2013 roki postawiono mu zarzuty o defraudację kilkuset tysięcy dolarów z fundacji „Skołkowo”, co było przyczyną jego wyjazdu z kraju. Na tym zjeździe padły bardzo mocne słowa m.in. nakłanianie do zabójstwa Władymira Putina i do wywołania powstania zbrojnego w Federacji Rosyjskiej.

Pierwsze pytanie, które nasuwa się to, w czyim interesie było zorganizowanie tego spotkania? W czyim interesie i dlaczego zorganizowano to spotkane w Polsce, a nie – w innym kraju, chociażby zachodniej Europy? Pada też pytanie, kto finansował to całe zdarzenie i kto je ochraniał?

Brakowało na tym spotkaniu silnej i liczącej się opozycji rosyjskiej, która odżegnywała się od tej inicjatywy i oświadczyła, że działania Ponomariowa mają na celu wspieranie aktów terrorystycznych i są etycznie niedopuszczalne, co więcej dyskredytują ruch opozycyjny w oczach społeczeństwa rosyjskiego. To oświadczenie wskazuje, że część rosyjskiej opozycji uważa Ponomariowa za prowokatora i wichrzyciela.

Na zjeździe tym zabrał głos deputowany ukraińskiej Rady Najwyższej Oleksij Honczarenko: „Macie teraz przed sobą pierwsze zadanie – zabić dyktatora, zabić Putina. Zadanie drugie to stworzenie armii wyzwoleńczej. Wypędzimy armię rosyjską z naszego terytorium, ale to nie wszystko. W waszych rękach jest dokończenie wyzwolenia waszego kraju”.

Mamy tu do czynienia z naruszeniem nie tylko polskiego kodeksu karnego, ale także prawa międzynarodowego. Nawoływanie do zabójstwa głowy państwa jest karalne. Odbywa się to w murach Polskiej Akademii Nauk czy pałacyku zarządzanym przez PAN. Dzieje się to przy aprobacie polskich władz, polskich służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo wewnętrzne – padają nawoływania do zabójstwa prezydenta Rosji. No i pytanie, w czyim interesie? Czy Polska, wysuwając się na przód, wysuwając się jako ten zderzak strategiczny i dopuszczając organizację tego typu konferencji, tak naprawdę nie podsyca napięcia w regionie? To jest fundamentalne pytanie. Pytanie czy Ponomariow jest człowiekiem sterowanym? Czy jego pobyt w Stanach Zjednoczonych nie zakończył się nawiązaniem ściślejszej współpracy z przedstawicielami tego państwa? Czy jego pobyt na Ukrainie też nie wiązał się z nawiązaniem ściślejszych relacji z organami państwowymi Ukrainy. I pytanie, jaką rolę odgrywa na terytorium Polski? No bo działając z terytorium Polski i organizując taki zjazd, w którym nawołuje się do stworzenia jakichś grup terrorystycznych, jakichś grup dywersyjnych, nawołuje się do zabicia prezydenta Rosji – to wszystko niewątpliwie naraża państwo polskie na działania odwetowe, chociażby ze strony Federacji Rosyjskiej.

W tym kontekście warto przybliżyć kilka postaci, które były uczestnikami tego zjazdu. Jedną z najciekawszych był Gienadij Gutkow, pułkownik Federalnej Służby Bezpieczeństwa w stanie spoczynku. Pytanie, co robi pułkownik FSB w Polsce wśród opozycjonistów, wśród emigracji rosyjskiej? Czy to nie jest gra rosyjskich służb specjalnych? Znamy z historii przykłady organizowania fikcyjnych organizacji opozycyjnych po to, by infiltrować emigrację rosyjską, po to, aby infiltrować zachodnie służby specjalne.

Wśród uczestników był też Piotr Carkow, były deputowany moskiewskiego okręgu krasnosielskiego, były deputowany rosyjskiej Dumy Arkadij Jarkowski, czy chociażby profesor Jelena Łukianowa – prawniczka. Przede wszystkim zwraca uwagę fakt, że nawet wśród tych uczestników owej konferencji nie było jednomyślności. Doszło do spięcia między Niną Bielajewą, byłą deputowaną Rady Wiejskiej, która ścięła się z Ponomariowem. Doszło też do pewnego votum separatum Jeleny Łukianowej, jeśli chodzi o część procedowanych kwestii. Widać tak naprawdę, że Ilia Ponomariow nie jest żadnym liczącym się liderem środowisk opozycyjnych. Jest to człowiek, który kanalizuje część zainteresowania opozycją, emigracją rosyjską, zwłaszcza kanalizuje część tego zainteresowania w państwach NATO i unii europejskiej, a także oczywiście Ukrainy. Jeśli przyjrzymy się, do kogo jest adresowane przesłanie tego całego zjazdu, to przede wszystkim wymienia społeczeństwo Ukrainy, społeczeństwo unii europejskiej czy też – szeroko pojętego Zachodu. Wspomina też o społeczeństwie rosyjskim, ale doskonale wiemy, że nie ma żadnego przełożenia, rezonansu w mediach rosyjskich czy w społeczeństwie rosyjskim.

Podczas tego zjazdu mówiono także sporo na temat wywołania potencjalnego powstania na terytorium Federacji Rosyjskiej. Natomiast to zbrojne powstanie było omawiane dosyć mgliście, ponieważ priorytet dawano służbie w ukraińskich formacjach zbrojnych.

Faktem jest, że ten zjazd był także przejawem wykorzystania terytorium państwa polskiego do działań dywersyjnych. No, nie pierwszy raz! W Podkaście Geopolitycznym omawiałem informacje oficjalnie podane przez telewizję Biełsat, hojnie sponsorowaną przez rząd polski, o tworzeniu grup dywersyjnych na terytorium naszego kraju, które mogą wziąć udział w operacjach specjalnych na terytorium Białorusi, czyli w działaniach dywersyjnych, terrorystycznych, wymierzonych przeciwko prezydentowi Łukaszence, przeciwko rządowi białoruskiemu.

Tego typu działalność jest obarczona ogromnym ryzykiem. Promowanie terroryzmu, promowanie różnych zamachów stanu, puczów jest niezgodne z prawem międzynarodowym i należy mieć to na uwadze. To sprowadza konkretne zagrożenie, ryzyko na bezpieczeństwo państwa polskiego i jego obywateli. W tym wypadku mówimy o zjeździe w Jabłonnie. Mieliśmy tu do czynienia z działaniem dywersyjnym, spiskowym, spiskiem politycznym, dywersją polityczną. Pytanie – robioną przez kogo i w czyim interesie, biorąc pod uwagę udział oficera rosyjskich służb specjalnych, biorąc pod uwagę fakt, że organizował to wszystko, przynajmniej sygnował swoim nazwiskiem, człowiek oskarżony o defraudację sporych pieniędzy na terenie Federacji Rosyjskiej.

To wszystko jest bardzo zastanawiające – człowiek, którego opozycjoniści w samej Rosji nie uważają za swego lidera. Natomiast niewątpliwie człowiek działający obecnie w interesie przynajmniej jednego państwa. Na pewno jest to państwo ukraińskie i niewątpliwie te cele, ten zjazd wpisywał się w cele ukraińskich służb specjalnych. Pytanie, co na to służby polskie, co na to władze państwa polskiego? Czy akceptują prowadzenie tego typu działań dywersyjnych? Czy akceptują to ryzyko i zagrożenie? Czy akceptują to, że państwo polskie może być postrzegane na arenie międzynarodowej jako sponsor terroryzmu, jako sponsor grup dywersyjnych, jako państwo, które zamiast mediować, jeszcze bardziej podsyca napięcie w regionie? Moim zdaniem ta cena jest zbyt wysoka i to ryzyko jest zbyt wysokie. Jest to absolutnie sprzeczne z polską racją stanu, z polskim interesem narodowym.

Tak to przedstawił Leszek Sykulski. Oczywiście nie jest to jego dosłowna wypowiedź, choć dosyć wierna, ale chodziło mi o zaakcentowanie głównych wątków i o samą informację, że taki zjazd miał miejsce.

„Mieliśmy tu do czynienia z działaniem dywersyjnym, spiskowym, spiskiem politycznym, dywersją polityczną. Pytanie – robioną przez kogo i w czyim interesie, biorąc pod uwagę udział oficera rosyjskich służb specjalnych, biorąc pod uwagę fakt, że organizował to wszystko, przynajmniej sygnował swoim nazwiskiem, człowiek oskarżony o defraudację sporych pieniędzy na terenie Federacji Rosyjskiej?”

Tak się zapytuje Leszek Sykulski. Oficer rosyjskich służb specjalnych wjeżdża sobie do Polski, do kraju, który jest prawie w stanie wojny z Rosją. Jak to możliwe? Ano możliwe. Cytat z mojego poprzedniego blogu:

„Bractwo nasze jest, zapewne czymś bliskim zakonu, ale stanowi zgromadzenie ludzi świeckich. Nie mamy ślubowań zakonnych (…). Zacny fratello Telesfor przebiega, nie bacząc na wszelkie restrykcje i przepisy graniczne, kraje italskie, jak i kiedy chce. Więcej ci on znaczy mimo swej pokory od wielu głów utytułowanych… (…). Były to czasy wcale nie tak znowu dawne, jak zaczął ten twój eks-kleryk być kimś. I dodam, że kimś w miejscach wcale poważnych i różnych. Nie zdziwię się, jeśli spotkam go w jednej legacji któregoś z mocarstw jako gościa, w innej znowu – niby piastującego urząd powierniczy.”

A może jeszcze cytat z blogu „17 września”:

„W chwili rozpoczęcia agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku pomiędzy 2 a 3 w nocy, wezwany pilnie do Komisariatu Spraw Zagranicznych w Moskwie, otrzymał od zastępcy Ludowego Komisarza Spraw zagranicznych Władimira Potiomkina notę dyplomatyczną, w której ZSRR uzasadniał agresję na Polskę. Grzybowski noty nie przyjął.

Po nieudanej próbie zakwestionowania immunitetu dyplomatycznego przez władze ZSRR, opuścił on w październiku 1939 roku wraz z polskim personelem dyplomatycznym terytorium Związku Radzieckiego, po bezpośredniej interwencji dziekana korpusu dyplomatycznego w Moskwie, ambasadora III Rzeszy Friedricha von Schulenburga i ambasadora Królestwa Włoch Augusto Rosso. Tak pisze Wikipedia, powołując się na Jerzego Łojka i jego pracę Agresja 17 września. Ta sama Wikipedia informuje też, że Grzybowski był masonem. Więc to chyba wyjaśnia interwencję ambasadora III Rzeszy. Nawet towarzysze radzieccy musieli ulec. Po linii masońskiej znaczyło więcej niż po linii partyjnej, choć pewnie ci towarzysze też byli masonami.

Po zamachu majowym w 1926 roku była już inna Polska. W administracji państwowej, w dyplomacji i w wojsku pojawiają się ludzie Piłsudskiego. Wielu z ich to masoni. Czy można zatem dziwić się, że zachowywali się tak, jak się zachowywali. Bliżej im było do masonerii i jej celów niż do państwa i narodu polskiego. To musiało „zaowocować” w tym tragicznym wrześniu.”

Pyta jeszcze Sykulski:

„Pytanie, co na to służby polskie, co na to władze państwa polskiego? Czy prowadzenie tego typu działań dywersyjnych akceptują? Czy akceptują to ryzyko i zagrożenie? Czy akceptują to, że państwo polskie może być postrzegane na arenie międzynarodowej jako sponsor terroryzmu, jako sponsor grup dywersyjnych, jako państwo, które zamiast mediować, jeszcze bardziej podsyca napięcie w regionie? Moim zdaniem ta cena jest zbyt wysoka i to ryzyko jest zbyt wysokie. Jest to absolutnie sprzeczne z polską racją stanu, z polskim interesem narodowym.”

Oczywiście, że władze państwa polskiego akceptują to i dokładnie im o to chodzi, by państwo polskie było postrzegane na arenie międzynarodowej jako sponsor terroryzmu i grup dywersyjnych. O to, by był pretekst do likwidacji tego państwa i żeby inne państwa zaakceptowały to. A kiedy to zaakceptują? Ano wtedy, gdy takie państwo będzie, poprzez swoją politykę popierania terroryzmu, zagrażało ich bezpieczeństwu. Tu nic nie dzieje się przypadkiem. Wszystko jest dokładnie wyreżyserowane.

Nie idzie to wszystko ku dobremu. Kiedyś Konrad I mazowiecki sprowadził do Polski Krzyżaków i jak to się skończyło, każdy wie. Później Łokietek poprosił ich o pomoc w usunięciu Brandenburczyków z Pomorza Gdańskiego i stracił je, bo Krzyżacy już z niego nie wyszli. Tak więc sprowadzanie obcych wojsk do Polski, jak pokazała historia, źle się dla niej kończyło. I tak skończy się sprowadzenie do Polski wojsk amerykańskich – prawdopodobnie utratą tzw. Ziem Odzyskanych. Analogia bardzo czytelna, ale i złowieszcza.

Wszystko to, co dzieje się na świecie, to jest gra. Państwa to tylko figury na szachownicy. Ponad nimi jest jakaś siła, która wydaje polecenia władzom poszczególnych państw i te władze wykonują je bez szemrania. Nie ma dla nich najmniejszego znaczenia, że ich działania mogą być szkodliwe dla państwa, którym rządzą i dla ludzi, którzy je zamieszkują. A już na pewno nie w takim państwie, jak Polska, w którym podział na warstwę rządzącą i podległy mu plebs jest od wieków zakorzeniony i wyjątkowo trwały.

Na potwierdzenie tego cytat z książki Dno czary Lwa Kaltenbergha, o której obszerniej w poprzednim blogu:

»Nie było w dobrym tonie poruszanie w salonach, na towarzyskich spotkaniach czy z racji polowań i zabaw, a i takich uroczystości rodzinnych, jak śluby czy stypy, kwestii związanych ze stanem, już teraz, po powstaniu (listopadowym – przyp. W. L.) i pierwszych, bardzo dotkliwych represjach tej tyle uprzykrzonej (passons le mot [pomińmy to słowo – przyp. W. L.]) ojczyzny. Zresztą, wiadomo powszechnie, że właściwe jej pojęcie dla dobrze urodzonego i odpowiednio „ułożonego”, posiadającego potrzeby „wyższe” człowieka streszcza się do środowisk takich, jak „świat”, jak „towarzystwo”.

Jeszcze mniej ta ojczyzna zajmowała uwagę grup i skupisk z wolna, ale konsekwentnie dobywających się na powierzchnię życia. Zrazu oscylujące nieśmiało między dawnymi swoimi pieleszami, nawykami i życiowymi modelami, z zadziwiającą zdolnością akomodacyjną gromady dorobkiewiczów, „potomków systemu Lubeckiego” – jak zwykł mawiać Michał Sobieski – zaczynały uplasowywać się na miejscach przez tradycję, przez przyjęty obyczaj i inercję jakby zastrzeżone dla kogo innego. Tym, w obecnie szczególnie pogmatwanych warunkach, przedostawanie się w górę stawiało po prostu szereg warunków, od których przyjęcia zależało, czy się utrzymają na osiągniętej z niemałym trudem powierzchni. Niektóre z tych warunków tkwiły zresztą w ich nawykach i postawie. Stąd mogli bez większych zastrzeżeń pisać się na programowe sformułowania pana hrabiego Rzewuskiego, wołającego: „Tu trzeba walczyć z samą cywilizacją i walczyć bez spoczynku. Bo ona jest w gruncie zła, bezbożna, może skonać, ale nigdy siebie nie da uzdrowić”. Ofensywa na cywilizację, „tak świętą w swych fenomenach, a tak nikczemną w swym duchu” (według określenia pana hrabiego), tym bardziej przypaść mogła do smaku nie samym tylko dorobkiewiczom na dostawach dla wojska czy przy budowie Cytadeli w Warszawie…«

Z powyższego cytatu wyraźnie wynika, że dla szlachty i arystokracji pojęcie ojczyzny zawierało w sobie zupełnie inne treści niż nam się obecnie wmawia. Drugą grupą wspomnianą przez autora w tym cytacie, tą, która z wolna, ale konsekwentnie dobywała się na powierzchnię życia byli Żydzi. To właśnie dzięki reformom Lubeckiego Żydzi zaczęli dominować w życiu gospodarczym kraju. O nim szerzej w blogu „Minister”. Natomiast masom, jeszcze nie wtedy, dopiero pod koniec XIX wieku, zaproponowano „patriotyzm”, skrywany pod postacią ideologii narodowej, której twórcami byli Żydzi – Jan Ludwik Popławski i Zygmunt Balicki. I to właśnie dlatego mogą odbywać się w Polsce takie dziwne zjazdy czy konferencje, a z drugiej strony organizuje się naiwnym Polakom różnego rodzaju marsze niepodległości, polskości i czort wie, co tam jeszcze! Dwa różne światy z całkowicie odmiennymi systemami wartości.To nadal trwa, to historia, ale i teraźniejszość zarazem. Tak więc ta polska racja stanu, polski interes narodowy, to dla tych, którzy od wieków rządzą na tym zmiennym obszarze zwanym Polską, to czysta abstrakcja.

Minister

W poprzednim blogu jeden z komentujących zarzucił mi, w sposób pośredni, brak wiedzy o Druckim-Lubeckim i jego zasługach dla Królestwa Polskiego. W sumie zarzut słuszny, bo wiedziałem o nim tyle, że był ktoś taki i zrobił coś tam w gospodarce i finansach. Ale gdyby ktoś zapytał mnie o szczegóły, to niewiele bym wydukał. Pomyślałem sobie jednak, że skoro człowiek uczy się całe życie, to może warto przybliżyć sobie i innym tę postać. I okazało się, że warto.

Kiedy tak zapoznawałem się z osobą Druckiego-Lubeckiego i jego dokonaniami, to przypomniał mi się Balcerowicz. Na pozór nic bardziej sprzecznego. Balcerowicz działał w odwrotnym kierunku do tego, co robił Drucki-Lubecki. Balcerowicz – państwo niewydolne, im mniej państwa, tym lepiej, wolny rynek, jak najmniej państwa i prywatyzacja wszystkiego, co się da. Drucki-Lubecki – prywatna gospodarka nie radzi sobie, potrzebna interwencja państwa, monopole państwowe, państwo decyduje o wszystkim i jak najwięcej własności państwowej.

Co więc łączy obu tych panów? Obaj przeprowadzili gruntowne reformy i obaj zrobili to wielkim kosztem społecznym. O tym nie wspomina Wikipedia i portal „tradycjegospodarcze.pl”, z którego zaczerpnąłem jeden z poniższych cytatów. Nie wspominają również o tym różni apologeci Druckiego-Lubeckiego. Gdyby nie Maria Dąbrowska, która w swojej rozprawie „Rozdroże” wspomniała o tej reformie, to pewnie nawet nie zastanowiłbym się nad tym, czy tam były jakieś koszty społeczne. Balcerowicza pamiętamy i pamiętamy jego „zasługi”, ale tamta reforma była tak dawno, że wszystko zatarło się. Pewnie za 100 lat o Balcerowiczu będą pisać tak, jak obecnie o Druckim-Lubeckim. Gospodarka jest po to, by ułatwiać ludziom życie, a wszelkie reformy po to, by ten proces udoskonalać, a nie po to, by jedne warstwy społeczne zyskiwały kosztem innych. Jeśli nie wspominamy o kosztach społecznych, to obraz każdej reformy jest wypaczony, a jej ocena błędna.

W Wikipedii pod hasłem „Drucki-Lubecki” jest zdjęcie kasztanowca posadzonego w 1827 roku przez Duckiego-Lubeckiego i jest również tabliczka upamiętniająca to zdarzenie. Została ona wykonana w 1994 roku. Kasztanowiec rośnie na podwórku przy ulicy Elektoralnej. Na Placu Bankowym na ścianie gmachu dawnej Giełdy i Banku Polskiego umieszczono tablicę upamiętniającą Druckiego-Lubeckiego i Jelskiego jako twórców Banku Polskiego. Tablicę umieszczono w 1998 roku. To, co zwróciło moją uwagę, to to, że obie tablice pojawiły się dopiero po 1989 roku w tzw. III RP. Za czasów PRL-u jakoś nikomu nie przyszło do głowy, by upamiętnić te zdarzenia. Ideologicznie bliżej było przecież władzom PRL-u do Druckiego-Lubeckiego i jego reformy niż władzom III RP. A jednak! Ludzie reprezentujący dokładnie przeciwstawną ideologię czuli się w obowiązku upamiętnić tamtych. Coś ich łączyło. Jakaś niewidzialna nić.

Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki urodził się w 16 grudnia 1779 na Polesiu, zmarł 28 maja 1846 roku w Sankt Petersburgu. Był ministrem skarbu Królestwa Polskiego w latach 1821-1830. Był członkiem Rządu Tymczasowego Królestwa Polskiego w 1815 roku. Druccy-Lubeccy to ród kniaziowski (książęcy) pochodzenia litewskiego. Wikipedia pisze o Druckim-Lubeckim m.in. tak:

„W wieku siedmiu lat, razem z młodszym o rok bratem Hieronimem, został oddany przez ojca do Korpusu Kadetów w Petersburgu. Według przekazu rodzinnego stało się tak z powodu rozkazu lub na życzenie potężnego rosyjskiego feldmarszałka Potiomkina. W 1797 r. ukończył naukę w kuźni kadr rosyjskiego imperium ze stopniem podchorążego i przeszedł do nizowskiego pułku muszkieterów. Nauka i brutalna tresura w petersburskim korpusie zaważyła na poglądach o Rosji i dalszym życiu księcia. Poza perfekcyjną znajomością języka rosyjskiego z akcentem petersburskim zaowocowała osobistymi znajomościami z Rosjanami, którzy w późniejszych latach objęli wiele istotnych stanowisk w instytucjach Petersburga. Będąc oficerem w armii rosyjskiej w latach 1798-1799 służył pod komendą feldmarszałka Suworowa, brał udział w czteromiesięcznej kampanii włoskiej przeciw Francji, nie walczył jednak bezpośrednio przeciw legionom Dąbrowskiego. Według opinii na temat służby siedmiokrotnie brał udział w walce, a za męstwo wykazane w starciu z wojskami francuskimi w okolicach Alessandrii w czerwcu 1799 roku został mianowany kawalerem Orderu Św. Anny 3 klasy. Z powodu kontuzji żebra w grudniu 1800 zwolnił się z wojska i po kilkunastu latach powrócił na Litwę. Osiadł w Czerlonie na Grodzieńszczyźnie, po ślubie ze swoją czternastoletnią siostrzenicą Marią 20 czerwca 1814 r. przeniósł się do Szczuczyna.

W 1806 roku został wybrany członkiem komitetu gubernialnego do spraw żydowskich. W styczniu 1809 roku, w wieku 30 lat, został wybrany przez szlachtę na marszałka powiatu grodzieńskiego. W latach 1813–1815 był członkiem Rady Najwyższej Tymczasowej Księstwa Warszawskiego. Zwolennik polityki prorosyjskiej na Litwie. Wiązał nadzieje na odbudowę Polski z Aleksandrem I.

Będąc w latach 1821–1830 ministrem skarbu Królestwa Polskiego, wprowadził politykę oszczędnościową, egzekwował bezwzględnie zaległości podatkowe, nałożył podatek pośredni na niektóre artykuły pierwszej potrzeby, rozbudował monopol państwowy na sól i wyroby tytoniowe, a także wspierał program poszukiwań soli. W ten sposób zlikwidował deficyt budżetowy oraz zapewnił budżetowi nadwyżkę, która mogła być przeznaczana na inwestycje. Zapewnił także Polsce zewnętrzne rynki zbytu i zabezpieczył ją przed obcą konkurencją. Wydał decyzję o budowie rządowej warzelni soli w Ciechocinku. Przed podjęciem decyzji zabiegał o poparcie i zgodę namiestnika, księcia Józefa Zajączka i przychylność króla Polski i cesarza Rosji. Inicjator założenia Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w 1825 roku i Banku Polskiego w 1828 roku. Jego dziełem była wstępna industrializacja ziem Królestwa, rozwój starych gałęzi przemysłu jak hutnictwo w Zagłębiu Staropolskim oraz nowych jak górnictwo w Zagłębiu Dąbrowskim czy włókiennictwo w Łodzi. Dzięki swoim wpływom w Sankt Petersburgu i argumentacji politycznej doprowadził do zniesienia bariery celnej między Rosją i Polską, co zapewniło wyrobom polskim nieograniczoną niemal możliwość zbytu na terenie Rosji i tranzyt przez Rosję dalej na wschód. Chroniąc kraj od konkurencji wyrobów pochodzących z krajów niemieckich, wprowadził protekcyjne cła przywozowe na granicy z Prusami. Spowodowało to tzw. wojnę celną z Prusami. Widocznym efektem tych wydarzeń jest Kanał Augustowski, mający umożliwić transport rzeczny z obszaru Królestwa na Bałtyk bez potrzeby przekraczania granicy pruskiej. Zbudował w Polsce nowoczesne drogi.”

Na stronie „tradycjegospodarcze.pl” możemy m.in. przeczyać:

„Szczyt kariery Druckiego-Lubeckiego przypadł na lata 1821-1830, gdy był ministrem skarbu Królestwa Polskiego. W ciągu dziewięcioletniego piastowania tego stanowiska wprowadził politykę oszczędnościową, bezwzględnie egzekwował zaległości podatkowe, nałożył podatek pośredni na niektóre artykuły, a także wspierał program poszukiwań soli. W taki sposób zapewnił budżetowi nadwyżkę oraz zlikwidował deficyt budżetowy. Zapewnił Królestwu Polskiemu zewnętrzne rynki zbytu, zabezpieczając je przed zewnętrzną, obcą konkurencją.

W pierwszych latach po Kongresie Wiedeńskim sytuacja Królestwa Polskiego w zakresie finansów publicznych nie była zadowalająca. Rząd Królestwa nie prowadził aktywnej polityki kontroli nad wydatkami, co w konsekwencji doprowadziło skarb Królestwa na skraj bankructwa. Sytuacja finansowa była na tyle zła, iż car Aleksander zagroził włączeniem Królestwa do cesarstwa rosyjskiego. Wymagał on natychmiastowego przywrócenia równowagi budżetowej.

Podczas gdy w krajach zachodnich rozwijała się rewolucja przemysłowa, na ziemiach Królestwa Polskiego sytuacja finansowa wymagała gruntownej naprawy. Nad planem jej restrukturyzacji pracował minister skarbu Tadeusz Matuszewicz, jednak ze względu na sprzeciw Nikołaja Nowosilcowa nie wszedł on w życie. Znajdujące się w 1821 roku na skraju bankructwa Królestwo Polskie z każdym miesiącem ulegało zapaści ekonomicznej. Stan przemysłu i gospodarki nie rokował rychłym wzrostem inwestycji i nadzieją na szybszy rozwój. Ostatecznie, w październiku 1821 roku, nowym ministrem skarbu Królestwa Polskiego został książę Franciszek Ksawery Drucki Lubecki. Zastąpił on na tym stanowisku ministra skarbu Jana Węgleńskiego, za którego urzędowania (1818-1821) sytuacja budżetu uległa pogorszeniu. Węgleński wraz ze swoimi urzędnikami dokonał błędnego zestawienia rachunków depozytów i rachunków rzeczywistych obrotów kasowych. Z początkiem 1821 roku zmuszony był do zaprzestania wypłat na poczet budżetu wojskowego. Minister Drucki-Lubecki przez okres dziewięciu lat urzędowania zdołał nie tylko wyprowadzić z recesji finanse publiczne Królestwa, ale również pobudzić rozwój przemysłu i gospodarki krajowej. Na początku swojego urzędowania musiał jednak wyprowadzić gospodarkę z recesji. Według nowego ministra głównymi problemami, które doprowadziły do bardzo niekorzystnej sytuacji finansowej były: niekorzystna polityka handlowa względem Prus, wysoka liczba przemytników działających na granicach Królestwa, zbyt mała ilość pieniądza w obiegu, zbytnie zadłużenie majątków prywatnych oraz wysoka cena soli pochodzącej z eksportu.

Głównym celem ministra Druckiego-Lubeckiego w zakresie zewnętrznych stosunków handlowych było wzmocnienie polityki celnej oraz współpraca z partnerami z Rosji. Pierwszym efektem tych działań był ukaz cara z 1822 roku, który pozwalał na wywożenie polskich towarów na ziemie rosyjskie. Doszło też do zawarcia polsko-rosyjskiej umowy celnej przewidującej bardzo niskie stawki cła. Aby ująć konsekwencje otwarcia granic na towary eksportowane z Polski do Rosji należy zaznaczyć, że w 1822 roku eksport towarów do Rosji opiewał na kwotę 5 mln, aby w 1829 roku wzrosnąć do kwoty 27 mln. Ten zadowalający wynik był efektem sprawnej polityki finansowej prowadzonej przez Druckiego-Lubeckiego. Ponadto warto zaznaczyć, że rozsądne planowanie wydatków budżetowych nie tylko podniosło gospodarkę z recesji, ale także sprzyjało oddłużaniu majątków ziemiańskich i ogólnej poprawie gospodarki krajowej. Choć działania ministra, tj. stworzenie szerokich monopoli państwowych czy ściąganie podatków niejednokrotnie znajdowały krytyków w kręgu ekonomistów liberalnych, to były one konieczne dla podźwignięcia gospodarki. Dobra koniunktura gospodarcza zapoczątkowana szeroko zakrojonymi działaniami podjętymi przez ministra, została zastopowana wybuchem powstania listopadowego, a w konsekwencji ograniczona odebraniem autonomii Królestwu Polskiemu.”

Z tego powyższego cytatu wynika, że poprzednicy Druckiego-Lubeckiego nie potrafili sobie poradzić z gospodarką, a on przyszedł i zrobił porządek. Zupełnie jak Balcerowicz. Tylko nikt nie wspomina o tym, że całe lata 80-te to było sztuczne niszczenie gospodarki, by doprowadzić ją do takiego stanu, że tylko zmiana ustroju mogła coś zmienić, że socjalistyczna gospodarka okazała się niewydolna. To zapewne ustalono wcześniej, a potwierdzono podczas spotkania Jaruzelskiego z Rockefellerem. Czy w przypadku reformy Druckiego-Lubeckiego było podobnie? Tego nie dowiemy się i nie jesteśmy w stanie tego zweryfikować. Czy jego poprzednicy byli tak nieudolni, czy może nie stworzono im odpowiednich warunków? Jeśli narzuca się wysokie cła na pruskie towary, a praktycznie zwalnia się z nich towary eksportowane z Królestwa do Rosji, to pieniądze same wpadają do kasy. Tu nie jest potrzebny żaden geniusz ekonomiczny, tylko wola polityczna. Drucki-Lubecki to był pupilek Rosjan. Zrobili dla niego wszystko, co mogli. Czy dobra koniunktura po powstaniu listopadowym została przerwana? Przykład Łodzi – ziemi obiecanej, świadczy, że chyba nie!

Maria Dąbrowska w swojej pracy Rozdroże; Studium na temat zagadnień wiejskich wspomina o Druckim-Lubeckim, choć tylko w kontekście sprawy chłopskiej, ale warto przytoczyć pewne fragmenty:

»Księstwo Warszawskie i Królestwo Kongresowe były tą ostatnią resztką czasu, kiedy mogliśmy względnie samodzielnie o sprawie chłopskiej decydować, przynajmniej na kawałku ojczyzny. Tymczasem to, co uczyniono za Księstwa, było raczej cofnięciem się. Zwolnienie chłopów z poddaństwa i nadanie im swobody ruchów przez konstytucję napoleońską zrozumiano jako uświęcenie praktykowanego z dawna prawa do wywłaszczania chłopów. Jak wiadomo prawo do gruntów, na których włościanie siedzieli, chociaż nie było formalne, ustaliło się o tyle, że pozwalało mówić, zwłaszcza w niektórych okolicach, o jakimś mniej więcej trwałym i dziedzicznym władaniu. Obecnie ta tradycja została ostatecznie zniweczona. Wł. Grabski w studiach nad tą epoką twierdzi, że „wolnościowa konstytucja Księstwa Warszawskiego przyznała panom to, co stanowiło cel ich wielowiekowych usiłowań – pełną własność wszystkich gruntów wiejskich”. Gospodarczo-społecznego procesu, który odbył się na tle zastosowania artykułu: „Niewola się znosi”, nie można przypisywać Napoleonowi. Nie mógł on znać naszych stosunków, ani wglądać w ich dalsze kształtowanie się. Księstwo Warszawskie miało bądź co bądź możliwość prowadzenia własnej polityki wewnętrznej, mogło też dopełnić lakoniczny artykuł ustawy przepisami, zabezpieczającymi byt włościan. W rzeczywistości stało się na odwrót. Konstytucję wykorzystano tylko jedynie na dobro folwarków. Że chłopi, obdarzeni tak długo im odmawianą swobodą ruchu, rzucili się masowo do szukania innego losu, to zrozumiałe. Ale że szlachta wyzyskała nowe prawo jedynie dla rugowania włościan i powiększania ich rolą swoich majątków, tego trudno zapisać na jej dobro.

W Królestwie Kongresowym frazeologia urzędowa mówiła sporo o skutecznej opiece państwa nad chłopem. W dobrach narodowych zajmowano się też włościanami nieco czynniej. Polegało to jednak tylko na drobnym porządkowaniu stosunków i częściowym przechodzeniu na czynsze. Jedyna radykalna zmiana jakiej dokonano, byłą na niekorzyść chłopów i naruszała ich odwieczne prawo osiadłości. Mianowicie na skutek fiskalnej polityki Lubeckiego, żądnej wyciągania zewsząd największych dochodów, bez uwagi na to, co przy tym dzieje się z ludźmi, zaczęto i tu stosować sławetne rugi, które za Księstwa dotykały tylko włościan prywatnych. Wyrzucano z gruntu każdego chłopa, nie przedstawiającego się jako dostatecznie zyskowna pozycja dla skarbu. W instrukcji z r. 1827 (cyt. przez Świętochowskiego) Lubecki nakazywał dzierżawcom dóbr narodowych, aby „w osadach i czynszowych i pańszczyźnianych nie cierpieli włościan nierządnych, niepracowitych i niezamożnych, ażeby upadających usuwali, zastępując ich lepszymi i zamożniejszymi”. Włościanin, który dajmy na to nie posiadał dostatecznego sprzężaju i odrabiał pańszczyznę pieszą, zostawał przedstawiony do usunięcia „bez względu na to jakie prawo mógłby mieć do swojej osady”. Komisje wojewódzkie polecały takich włościan „nie cierpieć na gruntach rządowych, lecz uważać ich za próżniaków i włóczęgów, z zabudowań, choćby te były ich własnością, wyrugować bez żadnego wsparcia od rządu”. Możliwe, że w dobrach narodowych za Lubeckiego nie przyłączano już, jak to bywało w królewszczyznach, zwolnionych gruntów do folwarku, a obsadzano je innymi chłopami, lecz nie zmienia to faktu, że rezultat oparcia stosunku pańszczyźnianego na „dobrowolnych” umowach i wolności chłopów okazał się i tu dla włościaństwa tylko nową niedolą. Stwierdzają to zgodnie wszyscy bezstronni badacze tych czasów, choć nie ma między nimi ani jednego rewolucjonisty, czy „klasowego” wywrotowca. Gdyby ówczesne drakońskie zarządzenia o rugach z ziemi zastosowano do innych warstw, iluż „nierządnych”, „niepracowitych” i żyjących nad stan dziedziców szlacheckich musiałoby pójść precz bez żadnego odszkodowania, czy rządowego wsparcia. Lecz ich złą albo nieintratną gospodarkę chroniło „święte prawo własności”, nienaruszalne zawsze w stosunku do jednej tyko warstwy.«

Z powyższego cytatu można dostrzec podobieństwo polityki Lubeckiego do polityki Balcerowicza. Chodzi o nierówne traktowanie dłużników. Dla jednych jest się bezwzględnym tj. dla chłopów, dla innych, jak szlachta, już – nie. W przypadku planu Balcerowicza nie było litości dla tych, którzy wcześniej zaciągnęli kredyty i wysokie oprocentowanie, które ich zaskoczyło, było powodem ich bankructw. Jednak nie dla wszystkich Balcerowicz był taki bezwzględny. Banki, które obsługiwały tę zbankrutowaną gospodarkę, były w takim samym stanie jak i ona. Ale one zostały oddłużone przez skarb państwa i sprzedane. Komu? Kto zgadnie?

Dalej Dąbrowska pisze:

»Bo spójrzmy na wiek XIX. W jego pierwszym trzydziestoleciu powstał nowoczesny przemysł kapitalistyczny. Także i u nas – mianowicie za Królestwa Kongresowego. Wiemy, jakie zasługi położył w tej dziedzinie minister skarbu Lubecki. Wspomniany już Żabko-Potopowicz mówi też o wielkich zasługach ziemiaństwa na tym polu. W roku 1816 wydane zostało postanowienie, obejmujące „przywileje dla cudzoziemców-przemysłowców w Królestwie osiedlających się”. W samej rzeczy sprowadzono wtedy wyłącznie obcych fabrykantów, „udzielono im wsparcia, zabezpieczono przez rząd akcje w zakładanych fabrykach”. W samym ostatnim pięcioleciu Królestwa Kongresowego „włożono w to 850 000 złp”. „dzięki polityce rządowej – stwierdza tenże autor – w latach 1818-1828 przesiedliło się do Polski 250 000 obcych rzemieślników, przeważnie Niemców” […]. Można to uważać, oczywiście, za politykę ziemiaństwa, gdyż rząd i sejm były w owym czasie ziemiańskie. Czy jednak jest się czym w tej polityce tak bardzo chwalić? Czy za olbrzymie środki zużyte dla tych celów nie można było znaleźć lub dokształcić polskich fabrykantów, inżynierów i rzemieślników? Słyszę odpowiedź, że jednak okoliczności i warunki krajowe na to nie pozwalały. Lecz na okoliczności, na warunki mogą powoływać się tylko materialiści, a nie my, którzy wolę, świadomość, ideał chcemy uważać za kierowników życia. A jak wyglądała „działalność ziemian nad rozwojem przemysłu” poza akcją rządową? Według samego Żabko-Potopowicza „w pierwszych latach polityka przemysłowa rządu spotkała się z pewnym niezrozumieniem ze strony ogółu ziemiaństwa… i wywołała niezadowolenie”. Zapewne wszak wymagała podatków. Dopiero później „zamożniejsi ziemianie sami zaczęli ściągać do kraju emigrację cudzoziemską […] w postaci fachowców i zakładać na własną rękę liczne przedsiębiorstwa na swym gruncie”. Przy czym uląkłszy się widocznie nadmiaru ściąganych Niemców, zaczęto sprowadzać… Anglików.

W taki oto sposób, gdy po raz pierwszy od wieków otwarła się nowa dziedzina życia gospodarczego miast, zdobyto się jedynie na obsadzenie jej placówek obcym żywiołem.

W taki oto sposób zmarnowana została wielka okazja, tak dokonany został rękami rządzącego ziemiaństwa przedostatni akt cudzoziemczenia polskich miast. Ostatniego dokonali, przynajmniej w byłym Królestwie, zaborcy, wtedy, kiedy my już nie mieliśmy żadnego wpływu na te rzeczy. Zwłaszcza sprawę żydowską dopiero w ostatnim pięćdziesięcioleciu zaognił i na ostrzu noża w świadomości ogółu postawił rzeczywisty tym razem, bo niezależny od naszej woli najazd Żydów z Rosji.«

„Rozdroże” ukazało się w 1935 roku, więc Dąbrowska nie mogła napisać o kolejnym najeździe, tym razem z Armią Czerwoną. Po to zresztą zburzono Warszawę, by ją odbudować i zasiedlić właściwą nacją.

Z powyższego cytatu znowu wynika podobieństwo polityki Lubeckiego do tej Balcerowicza – wszystko dla obcego kapitału, wszystkie ulgi, wszystkie udogodnienia. I nawet taka sama argumentacja: okoliczności i warunki krajowe na to nie pozwalały. Powtarzam to do znudzenia, ale nie mogę się oprzeć, żeby znowu nie zacytować cesarza Hajle Syllasje, który w wywiadzie z Orianą Fallaci, gdy go zapytała, dlaczego jest taki konserwatywny, odpowiedział, że w świecie nigdy nie dzieje się nic nowego.

Skąd wzięła się trudna sytuacja gospodarcza kraju przed reformą Balcerowicza? O tym wspomniałem powyżej. A skąd wzięła się trudna sytuacja Królestwa Kongresowego? Cytowany wyżej portal „tradycjagospodarcza.pl” pisze:

„W pierwszych latach po Kongresie Wiedeńskim sytuacja Królestwa Polskiego w zakresie finansów publicznych nie była zadowalająca. Rząd Królestwa nie prowadził aktywnej polityki kontroli nad wydatkami, co w konsekwencji doprowadziło skarb Królestwa na skraj bankructwa.”

Trochę inaczej przedstawia ten problem Wikipedia, która pod hasłem „Sumy bajońskie” pisze:

»Sumy bajońskie – olbrzymie sumy, jakie Księstwo Warszawskie było winne Napoleonowi (ok. 20 mln franków).

Geneza sum bajońskich sięga czasu, gdy po rozbiorach rząd pruski udzielał kredytów mieszkańcom pierwszego, drugiego i trzeciego zaboru pruskiego. Na mocy pokoju w Tylży drugi i trzeci zabór oraz część pierwszego, a wraz z nimi zadłużeni u rządu pruskiego mieszkańcy tych terenów, znalazły się pod władzą Napoleona, który z większości tych ziem utworzył Księstwo Warszawskie. Wraz z cesją terytorialną Napoleon stał się wierzycielem sum, które osoby prywatne – mieszkańcy tych ziem byli dłużni rządowi pruskiemu. Następnie Francuzi na mocy porozumienia w Bajonnie przekazali ową wierzytelność (oszacowaną na ponad 40 mln franków) Księstwu Warszawskiemu, które w zamian za to zobowiązane było wypłacić Napoleonowi 20 mln franków (czyli właśnie tzw. sumy bajońskie). Pozornie więc cesarz sprezentował księstwu ponad 20 mln franków.

Pieniędzy tych jednak Księstwo nigdy nie otrzymało, gdyż sumy bajońskie trzeba było szybko spłacić Francuzom, co spowodowało duże problemy dla budżetu Księstwa, a tymczasem zadłużenie osób prywatnych, z którego miano finansować sumy bajońskie było bardzo trudne do wyegzekwowania i rządowi Księstwa udało się to tylko w nieznacznym stopniu w związku z jego krótką egzystencją. Hojne udzielanie pożyczek na niekorzystnych warunkach (licytacja mienia do całkowitej wartości pożyczki, nie do wartości zaległych płatności) osobom które nie miały odpowiedniej zdolności kredytowej, uważane jest za celową politykę rządu pruskiego mającą na celu przejęcie polskich majątków przez poddanych pruskich. Niektórzy badacze wskazują też na wielką korupcję panującą w latach 1795-1806 na obszarach zaboru pruskiego na rynku kredytów i nieruchomości, a także na powszechną spekulację gruntami. Te zjawiska doprowadziły do tego, że kwota zobowiązań nie znajdowała odzwierciedlenia w realnej wartości przejętych majątków.

Po kongresie wiedeńskim, wraz z likwidacją Księstwa Warszawskiego, wierzycielem prywatnych mieszkańców stał się ponownie król pruski. Określenie „sumy bajońskie” weszło do języka potocznego, jako określenie olbrzymich, wręcz bajecznych, nieosiągalnych kwot.«

Sumy bajońskie – ja osobiście nie zetknąłem się z takim określeniem, ale pamiętam ze swojego dzieciństwa, że moja matka używała go. Cóż, czasy zmieniają się. Może, gdyby było ono bardziej znane, to może nieuzasadniony sentyment do Napoleona, przynajmniej wśród niektórych, uległby pewnemu ostudzeniu. Bo, bądźmy brutalni, cesarz zrobił nas w ch… Przepraszam, że jestem taki wulgarny, ale nie znajduję innego, adekwatnego określenia, ale też czasem trzeba być brutalnym, by przekaz spełnił swoją funkcję.

I już wiadomo, skąd wzięły się problemy finansowe Królestwa Kongresowego. Księstwo Warszawskie zostało skasowane, ale jego zadłużenie – nie. Rosjanie w zamian za jego przejęcie zobowiązali się zapewne do uregulowania należności. Zainstalowali na stanowisku ministra skarbu swojego fagasa i umożliwili mu likwidację zadłużenia poprzez ustanowienie ceł na pruskiej granicy i otwarcie swojego rynku dla kapitału zachodniego operującego z terenu Królestwa. Bo wojny wojnami, granice granicami, ale kapitał jest międzynarodowy i wyegzekwuje, co do niego należy.