Wszyscy słyszeli o manifeście komunistycznym Karola Marksa, ale nie był on pierwszym tego typu programem politycznym. Był nim ten z okresu rewolucji francuskiej. Stefan Zweig w książce Portret człowieka politycznego Wydawnictwo „Książnica”, Katowice 2000 tak pisze:
Czas, w którym Fouché został prokonsulem, należał do radykałów. Toteż w swoim departamencie Loire Inférieure, w Nantes, Nevers i Moulins, Fouché zachowuje się jak wściekły radykał. Ciska gromy na umiarkowanych, zarzuca kraj płomiennymi manifestami, rzuca najstraszliwsze groźby na bogatych, wahających się, niezdecydowanych, wywierając moralną i fizyczną presję werbuje na wsiach całe regimenty ochotników i wysyła ich na wroga. Talentami organizacyjnymi, szybką orientacją dorównuje co najmniej każdemu ze swoich kolegów, zuchwałością słów wszystkich ich przewyższa. Gdyż to jedno trzeba zdecydowanie stwierdzić: w przeciwieństwie do słynnych szermierzy Rewolucji, Robespierre’a i Dantona, Joseph Fouché nie zachowuje powściągliwości w sprawach Kościoła i własności prywatnej, przez tamtych określanych jeszcze z szacunkiem jako „nietykalne”, lecz głosi zdecydowanie radykalny i bolszewicki program społeczny. Pierwszym wyraźnym manifestem komunistycznym ery nowożytnej nie jest słynny manifest Karola Marksa ani „Goniec heski” Georga Büchnera, lecz owa bardzo mało znana, celowo nie zauważana przez socjalistyczną historiografię „Instruction” z Lyonu, podpisana wprawdzie przez Fouchégo i Collota d’Herbois, ale niewątpliwie ułożona przez samego Fouchégo. Ten utrzymany w stanowczym tonie, wyprzedzający postulatami o sto lat swoją epokę dokument – jeden z najbardziej zdumiewających dokumentów Rewolucji – jest wart chyba tego, by go wydobyć z zapomnienia; nawet jeżeli w czasach, gdy późniejszy książę Otranto protestował rozpaczliwie przeciwko temu, czego domagał się niegdyś zwykły obywatel Joseph Fouché, jego „instrukcja” – traktując rzecz historycznie – straciła mimo wszystko na wartości, to wyznanie wiary czyni go pierwszym niewątpliwym socjalistą i komunistą Rewolucji. Nie Marat, nie Chaumette sformułowali najśmielsze postulaty Rewolucji Francuskiej, lecz Joseph Fouché, a oryginalny tekst rzuca więcej światła na jego tak na ogół nieuchwytny charakter niż jakikolwiek opis.
Na początku tej „Instruction” Fouché ośmiela się głosić nieomylność wszelkich aktów gwałtu: „tym, którzy działają w w interesie Rewolucji, wolno wszystko. Nie ma większego niebezpieczeństwa dla republikanina niż chowanie się za prawami Republiki. Kto je narusza, nawet ten, kto pozornie przesadza, często daleki jest jeszcze od właściwego rezultatu. Póki istnieje na świecie jeden choćby nieszczęśliwy, wolność musi być celem naszych poczynań”.
Po tym stanowczym, w pewnym sensie już maksymalistycznym wstępie Fouché następująco definiuje istotę rewolucji:
„Rewolucja została dokonana w interesie ludu; nie należy jednak przez to rozumieć owej klasy uprzywilejowanych dzięki bogactwu, którzy zagarnęli dla siebie wszystkie przyjemności życia, wszystko, czym dysponuje kraj. Lud to jest ogół obywateli Francji, a przede wszystkim ta niebywale liczna klasa nędzarzy, którzy bronią granic ojczyzny i żywią społeczeństwo swoją pracą. Rewolucja byłaby politycznym i moralnym nadużyciem, gdyby troszczyła się tylko o polepszenie bytu kilkuset osób i pozwoliła dalej trwać w biedzie dwudziestu czterem milionom. Rażącym oszustwem byłoby występowanie w imieniu równości, gdy między ludźmi istnieją jeszcze tak ogromne różnice w dobrobycie.”
Następnie Fouché wykłada swoją ulubioną teorię, że „mauvais riche”, „niedobry bogacz”, nigdy nie będzie prawdziwym rewolucjonistą, szczerym i oddanym republikaninem, a więc każda burżuazyjna tylko rewolucja, która utrzyma wszystkie różnice majątkowe, musi nieuchronnie wyrodzić się w nową tyranię, „gdyż bogaci zawsze będą uważali siebie za inny rodzaj ludzi”. Dlatego domaga się od ludu największego wysiłku i całkowicie „integralnej” rewolucji.
„Nie miejcie złudzeń: żeby stać się prawdziwym republikaninem, każdy obywatel musi przejść rewolucję wewnętrzną, podobną do tej, która odmieniła oblicze Francji. Nic nie łączy poddanych tyranów z mieszkańcami wolnego kraju. Trzeba więc całkowicie odmienić wszystkie ich działania, ich uczucia, ich przyzwyczajenia. Jesteście ciemiężeni, winniście więc roznieść w proch i pył waszych ciemiężycieli, byliście niewolnikami kościelnych zabobonów, teraz nie powinniście mieć żadnej religii poza religią wolności… Każdy, komu obcym pozostanie ten entuzjazm, kto zna inne radości i troski niż szczęście ludu, kto potrafi zimno kalkulować, kto oblicza, jakie korzyści przynieść mu może prestiż, stanowisko, talent, uchylając się choć na chwilę od myślenia o dobru powszechnym, każdy, komu nie kipi w żyłach krew, gdy mowa o ucisku i o zbytku, kto ma łzy litości dla wroga ludu miast zachować całe współczucie dla męczenników wolności, kłamie, jeżeli śmie nazywać się republikaninem. Tacy ludzie niech lepiej opuszczą nasz kraj, gdyż zostaną zdemaskowani, a ich nieczystą krwią nasiąknie gleba wolności. Republice potrzebni są tylko ludzie wolni, wszystkich innych jest zdecydowana wyplenić, i tylko takich uznaje za swoje dzieci, którzy dla niej chcą żyć, walczyć i umierać.”
W trzecim akapicie „Instruction” rewolucyjne wyznanie wiary bez osłonek i wyraźnie przekształca się w manifest komunistyczny (pierwszy ze sformułowanych w 1793 roku):
„Każdy, kto posiada więcej, niż mu koniecznie potrzeba, musi okazywać pomoc innym, a nałożona na niego opłata winna być proporcjonalna do wielkich potrzeb ojczyzny; najpierw trzeba więc ogólnie i prawdziwie rewolucyjnie ustalić, ile każdy obywatel powinien złożyć w darze dla sprawy publicznej. Nie chodzi tutaj o obliczenia matematyczne ani o obawy i ociąganie towarzyszące zwykle wymiarowi publicznych podatków; zastosowana metoda musi być tak samo wyjątkowa, jak wyjątkowa jest sytuacja. Niech wasze działania będą więc śmiałe i zakrojone na wielką skalę, zabierając każdemu obywatelowi to, co nie jest mu koniecznie potrzebne, gdyż wszelki nadmiar (le superflu) jest wyraźnym pogwałceniem praw ludu. Wszystko, co wykracza poza potrzeby człowieka, może być wykorzystane tylko źle. Nie pozostawiajcie więc nikomu nic ponadto, co koniecznie potrzebne, w czasie wojny cała reszta należy się Republice i jej armiom.”
Fouché podkreśla, że nie należy się zadowalać tylko pieniędzmi.
„Ojczyzna żąda teraz wszystkich rzeczy – ciągnie – których niektórzy mają nadmiar, a które mogą być przydatne obrońcom ojczyzny. Są na przykład ludzie posiadający niewiarygodne ilości płótna i koszul, sukna i butów. Wszystkie te rzeczy muszą być przedmiotem rewolucyjnej rekwizycji.”
Żąda również bez ogródek wydania całego złota i srebra, „metaux vils et corrupteurs” (metale nieszlachetne i szkodliwe), którymi gardzi prawdziwy republikanin, na rzecz skarbu państwa, gdzie „wybije się na nich wizerunek Rewolucji i po oczyszczeniu przez ogień będą służyć tylko ogółowi. Nam potrzebne są tylko stal i żelazo, a Republika zatriumfuje”. Kończy zaś swoje wezwanie strasznym apelem o bezwzględność:
„Będziemy rządzić z całą surowością przydanego nam autorytetu, jako złe intencje karać będziemy wszystko, co w innych warunkach uchodzić może za opieszałość, słabość lub powolność. Minął jednak czas półśrodków, oglądania się na różne względy. Pomóżcie nam uderzać mocno albo sami zostaniecie uderzeni. Wolność lub śmierć! Do was należy wybór.”
To teoretyczne dziełko pozwala wyrobić sobie pojęcie o poczynaniach Josepha Fouché jako prokonsula. W departamencie Loire Inférieure, w Nantes, Nevers i Moulins, waży się podjąć walkę z najpotężniejszymi siłami Francji, przed którymi ostrożnie cofali się nawet Robespierre i Danton: z własnością prywatną i Kościołem. Działa szybko i zdecydowanie na rzecz „égalisation des fortunes” (zrównywanie majątków), wymyślając tak zwane „komitety filantropijne”, którym ludzie zamożni mieli rzekomo według własnego uznania składać dary. By jednak nie było wątpliwości, już z góry delikatnie upomina, że „jeżeli bogaty nie uczyni użytku z prawa przysłużenia się reżimowi wolności, Republika ma prawo zawładnąć jego mieniem”. Nie toleruje żadnego nadmiaru i stanowczo zwalcza wszelki „superflu”. „Republikaninowi potrzebne jest tylko żelazo, chleb i czterdzieści écus zarobku.” Fouché wyprowadza konie ze stajni, wysypuje mąkę z worków, dzierżawcy mają pod karą śmierci przestrzegać jego zaleceń, nakazuje piec żołnierski chleb wielkiej wojny, taki sam dla wszystkich, i zabrania wypieku jakiegokolwiek białego luksusowego pieczywa. Co tydzień stawia dzięki temu na nogi po pięć tysięcy rekrutów wyposażonych w konie, buty, ubrania i flinty, siłą uruchamia fabryki, i wszystko jest posłuszne jego żelaznej energii. Napływają pieniądze, podatki, daniny i ofiary, dostawy i świadczenia i po dwóch miesiącach działalności z dumą pisze do Konwentu: „ on rougit ici d’être riche”, „tutaj ludzie wstydzą się uchodzić jeszcze za bogatych”. Naprawdę powinien jednak powiedzieć: „Tutaj ludzie boją się być bogaci”.
W tym samym czasie radykał i komunista Joseph Fouché, późniejszy książę Otranto, milioner z protekcji króla pobożnie biorący w kościele drugi ślub, dał się poznać jako najbardziej zapamiętały, namiętny przeciwnik religii chrześcijańskiej. „Ten obłudny kult trzeba zastąpić wiarą w Republikę i w moralność” – grzmi w pełnym pogróżek liście i już niczym ogniste gromy spadają na kościoły i katedry pierwsze represje. Ustawa za ustawą, dekret za dekretem: „Księża nie mają prawa nosić duchownych strojów poza miejscem kultu”, pozbawia się ich wszelkich przywilejów, gdyż „nadeszła pora – argumentuje Fouché – by tej klasie pyszałków narzucić czystość pierwszych chrześcijan i cofnąć ich do klasy mieszczan.”
Wkrótce Josephowi Fouché już nie wystarcza funkcja zwierzchnika sił zbrojnych, kierownika wymiaru sprawiedliwości, dyktatora o nieograniczonej władzy cywilnej – zgarnia dla siebie również wszystkie uprawnienia kościelne. Znosi celibat, nakazuje, żeby w ciągu miesiąca każdy ksiądz ożenił się albo zaadoptował dziecko, publicznie udziela ślubów i daje rozwody, wstępuje na ambonę (z której starannie usunięto wszystkie krzyże i symbole religijne) i wygłasza ateistyczne kazania, w których zaprzecza nieśmiertelności i istnieniu Boga. Likwidacji ulegają chrześcijańskie ceremonie pogrzebowe, a jedyną pociechą są wyryte na cmentarzach słowa: „Śmierć to wieczny sen”. Ten nowy papież jako pierwszy na prowincji wprowadza w Nevers cywilny chrzest, nadając swojej córeczce imię od departamentu, „Nièvre”. Ochrzcił dziecko przy akompaniamencie werbli i wojskowej muzyki Gwardii Narodowej bez pośrednictwa Kościoła, na rynku miasta. W Moulins przejechał na czele orszaku przez całe miasto i ściskając młot w dłoni rozbijał krzyże, krucyfiksy i obrazy świętych, „haniebne symbole fanatyzmu”. Ze zrabowanych mitr biskupich i ściągniętych z ołtarzy obrusów ułożono stos i podczas gdy jaskrawe płomienie buchały w górę, plebs wrzeszcząc tańczył wokół tego ateistycznego autodafè. Wyładowanie jednak swojej złości tylko na martwych przedmiotach, na bezbronnych kamiennych figurkach i kruchych krzyżach byłoby dla Fouchégo połową sukcesu. Prawdziwy triumf odniósł dopiero wtedy, gdy pod wpływem jego siły przekonywania arcybiskup François Laurent zrzucił mnisi kaptur i przywdział czerwoną czapeczkę, a za nim poszło z entuzjazmem trzydziestu księży, sukces, o którym fama z szybkością płomienia obiegła całą Francję. Fouché z dumą może chwalić się przed swymi mniej zdecydowanymi kolegami ateistami, że na obszarze poddanym jego władzy wyplenił fanatyzm, zniszczył chrześcijaństwo.
Czyny wariata, szaleńcza pasja fanatycznego idealisty, można by pomyśleć! W rzeczywistości jednak, nawet gdy udaje namiętność, Joseph Fouché zawsze pozostaje człowiekiem umiejącym liczyć, realistą. Wie, że będzie musiał zdać rachunek przed Konwentem, wie również, że patriotyczne frazesy i listy, podobnie jak asygnaty, dawno już straciły na wartości, i po to, by wywołać podziw, trzeba przemawiać kruszcem. Toteż podczas gdy wystawione przez niego regimenty maszerowały ku granicy, Fouché wysłał do Paryża wszystko, co zrabował po kościołach. Do Konwentu wciągano skrzynię za skrzynią, wypełnione złotymi monstrancjami, połamanymi i przetopionymi srebrnymi świecznikami, krucyfiksami z litego metalu i wyrwanymi z nich drogimi kamieniami. Wiedział, że Republice potrzebna jest przede wszystkim gotówka, toteż jako pierwszy, jako jedyny, przysłał z prowincji takie wymowne łupy. Konwent najpierw zdumiewa ta nowa energia, potem jednak radując się głośno nagradza hucznymi brawami. Odtąd Konwent zna i wymienia nazwisko Fouchégo jako żelaznego człowieka, najbardziej nieustraszonego, najstraszliwszego republikanina Republiki.
x
Głównym postulat rewolucji francuskiej to zabrać bogatym i dać biednym. Jego podstawą ideologiczną był manifest komunistyczny, zwany „Instruction” z Lyonu. Skąd u rewolucjonistów taka nienawiść do bogatych? Czy choć w części postulat ten został zrealizowany? Nie został. To, o co w takim razie chodziło? Wiemy, że w wyniku tej rewolucji arystokracja straciła, a zyskała burżuazja, czyli mieszczaństwo, bo bourgeoisie to po francusku mieszczanin. Czy jednak awans pewnej grupy społecznej musiał automatycznie wiązać się z pauperyzacją drugiej? Niekoniecznie, a przynajmniej potrzeba było na to dużo czasu, bo przecież w przypadku arystokracji jej bogactwo było wynikiem wielowiekowej akumulacji ziemi i niewolniczej pracy poddanych. Było więc ono niewyobrażalne. Tak zgromadzone bogactwo, przeważnie w ziemi i nieruchomościach, nie mogło, tak z dnia na dzień, wyparować jak jakieś papiery na giełdzie. Tu, do jego przejęcia, potrzebna była rewolucja, która, posługując się zmanipulowanym plebsem, podkopie fundamenty arystokratycznego gmachu. Stąd hasło: zabrać bogatym. A bogatymi byli wtedy arystokraci. Nawet jeśli część z nich była Żydami, to nie miało to znaczenia. Najważniejsze było to, by zabrać czy podważyć pozycję nieżydowskich posesjonatów. Ci, z kolei, przyzwyczajeni do pewnego poziomu życia, szukali ratunku w mieszanych małżeństwach. I w ten sposób arystokratyczna ziemia i nieruchomości stawały się własnością Żydów.
Trochę inaczej przebiegało to w czasie rewolucji październikowej. Tam wszystko upaństwowiono, bo nie było w Rosji stosunkowo licznego i bogatego mieszczaństwa i jego rolę przejęło państwo. Ale przecież państwo, to nie jest jakiś abstrakcyjny byt. Ktoś nim musi rządzić. I rządził tak, by po wielu latach stwierdzić, że komunistyczne państwo nie sprawdziło się i że prywatny lepiej sobie poradzi. I wszystko sprywatyzowano, nie tylko w Związku Radzieckim, ale i w innych państwach tzw. demokracji ludowej. I cały ich majątek trafił do międzynarodowego kapitału.
Rewolucje i wojny to doskonały pretekst do dokonywania zmian, które bez nich nie byłyby możliwe. A korzyści z tych zmian odnosi zawsze tylko jedna nacja.