Henry Kissinger

29 listopada 2023 roku zmarł Henry Kissinger. Dożył stu lat, a więc sprawdziło się w jego przypadku powiedzenie, że złego licho nie bierze. Dla wielu był on wcieleniem zła, ale dla politycznego establishmentu był wybitną osobowością. Jak widać punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W związku z jego śmiercią ukazało się mnóstwo artykułów w prasie i komentarzy w internecie. Większość z nich jest oczywiście krytyczna i przypomina zbrodnie Kissingera. Jeden z takich krótkich komentarzy zamieścił kanał Break Through News.

Jest w nim mowa o tym, że odpowiadał za jedne z najbardziej okrutnych zbrodni ludobójstwa w historii świata. Za czasów prezydenta Nixona (1969-1973) był odpowiedzialny za śmierć milionów ludzi w Wietnamie, Kambodży i Laosie. Był odpowiedzialny za 3.875 bombardowań Kambodży, które celowo były skierowane przeciwko ludności cywilnej. Laos do dnia dzisiejszego pozostaje najbardziej zbombardowanym państwem w historii świata. W Chile Kissinger odpowiadał za osobiste kierowanie puczem w 1973 roku, który doprowadził do upadku rządu Salvadora Allende i przejęcia władzy przez Augusto Pinocheta. Rząd Pinocheta odpowiada śmierć tysięcy osób i torturowanie dziesiątek tysięcy osób w czasie 16-letnich rządów. Pomógł on także pakistańskiemu dyktatorowi Yahya Khan w jego wojnie z powstaniem w Bangladeszu w 1971 roku, w wyniku której, według szacunków, zginęło od 300 tys. do 3 milionów ludzi. Kissinger poparł też i uzbroił indonezyjskiego dyktatora Suharto, który we Wschodnim Timorze w 1975 roku doprowadził do śmierci 200 tys. ludzi. W 1976 roku zaakceptował też działania junty w Argentynie w jej wojnie z lewicą. Skutkiem tego były brutalne morderstwa, tortury i zaginięcie ponad 30 tys. ludzi. – To tylko niektóre zbrodnie Kissingera. Bezspornym wydaje się więc, że powinien być zapamiętany jako ten, który opowiada za jedne z największych masowych mordów w historii.

Leszek Sykulski w swoim podkaście geopolitycznym mówi m.in.:

Kissinger był sekretarzem stanu w czasie prezydentury Nixona i Forda. To ikona amerykańskiego imperializmu. Był on jednym z architektów amerykańskiej polityki imperialnej. Według niektórych analityków Kissinger ponosi odpowiedzialność za śmierć 3 mln ludzi. Nadzorował tajną operacją dywanowego bombardowania Kambodży, gdzie zginęło mnóstwo ludzi. Był to człowiek, który sabotował szanse na rozejm w Wietnamie. I to działalność Kissingera przeciągnęła tę wojnę o 7 lat. Był odpowiedzialny za akcję CIA, która zainstalowała rządy Augusto Pinocheta w Chile. Oblicza się, że na Kambodżę Stany Zjednoczone wykonały ponad 3,5 tys. bombardowań w latach 1969-1970. Szacuje się, że amerykańskie lotnictwo zrzuciło wówczas więcej bomb, niż w trakcie II wojny światowej. Niewątpliwie działania te przyczyniły się do przejęcia władzy w Kambodży przez Czerwonych Khmerów i wymordowania przez nich ponad dwóch milionów jej obywateli.

Pamiętajmy, że ten człowiek ma bardzo wielu apologetów we współczesnych elitach amerykańskiej polityki zagranicznej, w elitach akademickich w Stanach Zjednoczonych. Natomiast, pamiętajmy, jest to człowiek, który osobiście sabotował jedyną szansę na zakończenie wojny w Wietnamie w 1968 roku. To działanie miało zabezpieczyć mu dojście do władzy w administracji Nixona.

x

W Wikipedii można przeczytać m.in.:

Henry Kissinger urodził się 27 maja 1923 w Fürth w niemieckiej Bawarii, w rodzinie żydowskiej. Był synem nauczyciela Louisa Kissingera (ur. 1887) oraz pochodzącej ze stosunkowo zamożnej i wpływowej rodziny Pauli Kissinger z domu Stern (ur. 1901 w Leutershausen). Jego prapradziadkiem ze strony ojca był Meyer Löb (1767–1838), żydowski nauczyciel z Kleineibstadt, który w 1817 przyjął nazwisko Kissinger na cześć uzdrowiskowej miejscowości Bad Kissingen, będącej od 1795 jego miejscem zamieszkania – zastosował się w ten sposób do przyjętego w 1813 w Bawarii prawa, które wymagało od niemających (w sensie niemieckim) nazwisk Żydów ich posiadania. Miał młodszego brata Waltera (1924–2021). Był wychowywany w ortodoksyjnej odmianie wyznania żydowskiego i w młodości spędzał codziennie dwie godziny na pilnym studiowaniu Biblii i Talmudu.

Kissinger był nieśmiałym i introwertycznym dzieckiem. Mając dobre wyniki w nauce w lokalnej szkole żydowskiej marzył o kontynuowaniu nauki w Gymnasium, prestiżowej państwowej szkole średniej, jednak zanim osiągnął odpowiedni wiek przestała ona przyjmować Żydów. W 1938 rodzina Kissingera w reakcji na coraz bardziej antysemicką politykę Niemiec podjęła decyzję o ucieczce do Stanów Zjednoczonych. 20 sierpnia 1938 rodzina wyruszyła drogą morską przez Londyn do Nowego Jorku.

Chcąc mieć większy wpływ na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych, Henry Kissinger został doradcą ds. polityki zagranicznej podczas kampanii prezydenckich Nelsona Rockefellera, wspierając jego starania o nominację Partii Republikańskiej w latach 1960, 1964 i 1968. W latach 1961–1968, oprócz wykładania na Uniwersytecie Harvarda, był specjalnym doradcą prezydentów Johna F. Kennedy’ego i Lyndona B. Johnsona w sprawach polityki zagranicznej. W 1969 ostatecznie odszedł z Harvarda i objął funkcję doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, którą pełnił do 1975, ponadto w latach 1973–1977 sprawował też urząd sekretarza stanu – oba stanowiska piastował najpierw w administracji prezydenta Richarda Nixona, a później Geralda Forda. W 1972 wraz z Richardem Nixonem został Człowiekiem Roku tygodnika „Time”.

Wielką próbą polityki zagranicznej w karierze Kissingera była wojna wietnamska, która zanim został doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego stała się niezwykle kosztowna, zabójcza i niepopularna. Dążąc do osiągnięcia „pokoju z honorem”, Kissinger połączył inicjatywy dyplomatyczne i wycofanie wojsk z niszczycielskimi kampaniami bombowymi w Wietnamie Północnym, mającymi na celu poprawę amerykańskiej pozycji negocjacyjnej i utrzymanie wiarygodności kraju w oczach międzynarodowych sojuszników i wrogów. Oprócz tego Kissinger zainicjował tajną kampanię bombową w Kambodży. Zarówno strategia „pokoju z honorem” w Wietnamie, jak i bombardowanie Kambodży budzą niemałe kontrowersje. „Pokój z honorem” przedłużył wojnę o cztery lata i kosztował życie 22 000 żołnierzy amerykańskich oraz niezliczonej liczby Wietnamczyków, zaś bombardowanie Kambodży wyniszczyło kraj i jest uznawane za czynnik, który pomógł Czerwonym Khmerom przejąć tam władzę.

27 stycznia 1973 Kissinger i jego północnowietnamski partner negocjacyjny Lê Đức Thọ ostatecznie podpisali porozumienie o zawieszeniu broni, kończące bezpośrednie zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w konflikt. W tym samym roku obaj politycy zostali uhonorowani Pokojową Nagrodą Nobla, której przyjęcia Lê odmówił, pozostawiając Kissingera jako jedynego jej odbiorcę. Przyznanie Kissingerowi nagrody jest uznawane za jedną z najbardziej kontrowersyjnych decyzji przyznającego ją Norweskiego Komitetu Noblowskiego w historii. Jako protest przeciwko tej decyzji dwóch członków Komitetu zrezygnowało z członkostwa, co stało się po raz pierwszy w historii przyznawania tej nagrody.

Kissinger miał także niemały wkład w rozwój relacji Stanów Zjednoczonych z Chińską Republiką Ludową. W 1971 odbył dwie tajne podróże do tego państwa, torując drogę do historycznej wizyty prezydenta Richarda Nixona w Chinach w 1972 i normalizacji stosunków chińsko-amerykańskich w 1979 roku.

Henry Kissinger ustąpił ze stanowiska sekretarza stanu po zakończeniu kadencji administracji Geralda Forda w 1977, jednak wciąż odgrywał znaczącą rolę w amerykańskiej polityce zagranicznej. W 1983 prezydent Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan powierzył mu przewodzenie Dwupartyjnej Komisji Narodowej ds. Ameryki Środkowej (National Bipartisan Commission on Central America). W latach 1984–1990, zarówno pod rządami Ronalda Reagana jak i jego następcy George’a H.W. Busha, zasiadał w Radzie Doradczej Prezydenta ds. Wywiadu Zagranicznego (President’s Foreign Intelligence Advisory Board).

Odegrał rolę w tzw. sprawie szpiegowskiej Rio Tinto z lat 2009–2010. Zgodnie z doniesieniami medialnymi zainkasował blisko 5 milionów dolarów za poinstruowanie koncernu wydobywczego Rio Tinto, jak odciąć się od aresztowanego w Chinach za łapówkarstwo pracownika, obywatela Australii Sterna Hu, i zbudować dobre relacje z chińskimi władzami.

Tuż po wyborze na prezydenta Stanów Zjednoczonych w 2016 Donald Trump zwrócił się do Kissingera z prośbą, aby został jego doradcą o specjalnym charakterze. 17 listopada 2016 Kissinger odbył spotkanie z prezydentem-elektem Trumpem, podczas którego obaj politycy omówili sprawy globalne. W maju 2017 Kissinger spotkał się z Trumpem w Białym Domu.

x

Zapewne te wszystkie komentarze i analizy, jakie pojawiły się po śmierci Kissingera, skupiają się na nim jako polityku, ale nie na tym, jakim był człowiekiem. W listopadzie 1972 roku Oriana Fallaci przeprowadziła z nim wywiad (Oriana Fallaci Wywiad z historią Świat książki, 2016). Był to nietypowy wywiad, bo składał się z dwóch części. Kissinger postawił warunek: zanim udzieli jej wywiadu, to sam przeprowadzi z nią wywiad i po nim oceni, czy warto jej udzielić wywiadu. Był to jedyny wywiad, jakiego udzielił Kissinger w swoim życiu. We wstępie do niego Fallaci m.in. pisze:

Ten człowiek jest zbyt sławny, zbyt ważny, mający zbyt wielkie szczęście, którego określano przydomkiem Superman, Superstar, Superkraut, a który zawierał paradoksalne sojusze, osiągał niemożliwe porozumienia, sprawiał, że świat wstrzymywał oddech, jakby ten świat był grupą jego studentów z Harvardu. Ten niewiarygodny, niezrozumiały, w gruncie rzeczy absurdalny osobnik, który spotykał się z Mao Tse-tungiem, kiedy tylko chciał, wchodził do Kremla, kiedy miał na to ochotę, budził prezydenta Stanów Zjednoczonych i wkraczał do jego pokoju, kiedy uznał to za stosowne. Ten pięćdziesięciolatek w okularach z zausznikami, w porównaniu z którym James Bond był całkowicie jałowym wymysłem. On nie strzelał, nie bił się na pięści, nie wyskakiwał z rozpędzonych samochodów jak James Bond, ale doradzał wojny, kończył wojny, rościł sobie prawo do zmiany naszego losu, a nawet go zmieniał. Kim więc, koniec końców, był ten Henry Kissinger?

(…) Nie przypadkiem można go było uznawać za drugiego najpotężniejszego człowieka Ameryki. Chociaż niektórzy uważali, że był kimś więcej, o czym świadczy dowcip, który w okresie mojego wywiadu krążył po Waszyngtonie: „Pomyśl, co by się stało, gdyby umarł Kissinger, Richard Nixon zostałby prezydentem Stanów Zjednoczonych…”.

Nazywano go umysłową niańką Nixona. Dla niego i Nixona ukuto złośliwe i demaskatorskie nazwisko: Nixinger. Prezydent nie mógł się bez niego obyć. Chciał go mieć zawsze u boku: podczas każdej podróży, uroczystości, oficjalnej kolacji, w czasie wakacji. A przede wszystkim przy podejmowaniu każdej decyzji. Jeśli Nixon postanawiał jechać do Pekinu, wprawiając w osłupienie prawicę i lewicę, to właśnie Kissinger podsunął mu wcześniej pomysł podróży do Pekinu. Jeśli Nixon postanawiał jechać do Moskwy, żeby zmylić Wschód i Zachód, to Kissinger zasugerował mu, by udał się do Moskwy. Jeśli Nixon postanawiał zawrzeć ugodę z Hanoi i opuścić Thieu, to Kissinger przekonał go do tego kroku. Jego domem był Biały Dom. Kiedy nie był akurat w podróży jako ambasador, tajny agent, minister spraw zagranicznych, negocjator, wchodził do Białego Domu wczesnym rankiem, a wychodził wieczorem. (…)

Człowiek ten pozostawał zatem zagadką, tak samo jak jego nieporównywalny sukces. Jedną z przyczyn takiej tajemnicy był fakt, że zbliżyć się do niego, zrozumieć go było niezwykle trudno, nie udzielał bowiem indywidualnych wywiadów, wypowiadał się wyłącznie na konferencjach prasowych zwoływanych przez biuro prezydenta. Tak więc przysięgam, dotąd jeszcze nie zrozumiałam, dlaczego zgodził się mnie przyjąć zaledwie trzy dni po otrzymaniu mojego pozbawionego złudzeń listu. On sam mówi, że to z powodu mojego wywiadu z generałem Giapem (pokonał Francuzów pod Dien Bien Phu – przyp. W.L.), przeprowadzonego w Hanoi w lutym 1969 roku. Być może. Pozostaje jednak faktem, że po tym nadzwyczajnym „tak” zmienił zdanie i postanowił zobaczyć się ze mną pod jednym warunkiem: że mi nic nie powie. Podczas spotkania to ja miałam mówić i na podstawie tego, co powiem, on miał postanowić, czy udzieli mi wywiadu, czy też nie. Zakładając, że znajdzie czas. Co też rzeczywiście się stało w Białym Domu, w czwartek 2 listopada 1972 roku, kiedy zobaczyłam go, jak nadchodzi zaspany, bez uśmiechu, mówiąc: „Good morning, miss Fallaci”. Następnie, wciąż bez uśmiechu, wprowadził mnie do swojego eleganckiego gabinetu, pełnego książek, telefonów, papierów, abstrakcyjnych obrazów, fotografii Nixona. Tutaj zapomniał o mnie, pogrążywszy się w lekturze długiego maszynopisu. Było to trochę kłopotliwe siedzieć tam pośrodku pokoju, podczas gdy on czytał odwrócony do mnie tyłem. Z jego strony było to również głupie, prostackie. Pozwoliło mi jednak przyjrzeć mu się, zanim on przyjrzał się mnie. Nie tylko po to, żeby odkryć, że nie jest pociągający, taki niski, krępy, przygnieciony tą wielką, baranią głową, ale by odkryć, że wcale nie jest swobodny ani pewny siebie. Zanim z kimś się zmierzy, potrzebuje zyskać na czasie i osłonić się swoją władzą. Jest to zjawisko częste u osób nieśmiałych, które chcąc to ukryć, stają się w końcu niegrzeczne. Albo naprawdę takie są.

W piętnastej minucie rozmowy, kiedy plułam już sobie w brodę, że zgodziłam się na ten absurdalny wywiad ze strony kogoś, z kim sama chciałam go przeprowadzić, zapomniał trochę o Wietnamie i tonem gorliwego reportera zapytał, którzy przywódcy państwowi wywarli na mnie największe wrażenie (bardzo lubi to określenie). Zrezygnowana, sporządziłam mu taką listę. Zgodził się przede wszystkim, jeśli chodzi o Bhutto: „Bardzo inteligentny, bardzo błyskotliwy”. Zdziwiła go natomiast Indira Gandhi: „Naprawdę podobała się pani Indira Gandhi?”. Nie chciał też uzasadnić złego wyboru, jaki zasugerował Nixonowi podczas konfliktu indyjsko-pakistańskiego, kiedy stanął po stronie Pakistańczyków, którzy mieli przegrać wojnę przeciwko Hindusom, którzy mieli ją wygrać. Na temat innego przywódcy, o którym powiedziałam, że nie wydał mi się inteligentny, ale bardzo mi się spodobał, wypowiedział się następująco: „Inteligencja nie jest potrzebna, żeby być przywódcą państwa. Cechą, która liczy się u przywódców państwa, jest siła. Odwaga spryt i siła”. Uważam to zdanie za jedno z najciekawszych, jakie mi powiedział. Dobrze ilustruje jego typ, jego osobowość. Mężczyzna kocha siłę ponad wszystko. Odwaga, spryt i siła. Inteligencja interesuje go wiele mniej, choć ma jej dużo, jak wszyscy twierdzą. (Czy chodzi jednak o inteligencję, czy też o erudycję i przebiegłość? Według mnie, inteligencja, która się liczy, rodzi się ze zrozumienia ludzi. Nie powiedziałabym, że ma on taką inteligencję. Należałoby przeprowadzić na ten temat trochę głębsze badania. Założywszy, że warto).

Mniej więcej w dwudziestej piątej minucie uznał, że zdałam egzamin. (…) Tak więc o dziesiątej w sobotę 4 listopada znów znalazłam się w Białym Domu. O dziesiątej trzydzieści ponownie wchodziłam do jego gabinetu, żeby rozpocząć być może najbardziej niewygodny wywiad, jaki kiedykolwiek przeprowadziłam. Boże, co za męka! Co dziesięć minut przerywał nam dzwonek telefonu i był to Nixon, który czegoś chciał, nieznośny, dokuczliwy jak dziecko, które nie potrafi przebywać z dala od mamy. Kissinger odpowiadał z troskliwością i uniżonością, zaś rozmowa ze mną rwała się, czyniąc jeszcze trudniejszym wysiłek, by choć trochę go zrozumieć. Wreszcie, w najciekawszym momencie, kiedy zdradzał mi nieuchwytną istotę swojej osoby, znów zadźwięczał jeden z telefonów. I znów był to Nixon: czy pan Kissinger może do niego na chwilę zajrzeć? Oczywiście, panie prezydencie. Zerwał się na równe nogi, powiedział, żebym na niego zaczekała, spróbuje dać mi jeszcze trochę czasu, i wyszedł. Tak zakończyło się moje spotkanie. Dwie godziny później, kiedy wciąż jeszcze czekałam, asystent Dick Campbell przyszedł zakłopotany, żeby mi wyjaśnić, iż prezydent wylatuje do Kalifornii i pan Kissinger musi mu towarzyszyć. Nie wróci do Waszyngtonu przed wtorkowym wieczorem, kiedy rozpocznie się obliczanie głosów, ale szczerze wątpi, bym mogła dokończyć wywiad w tych dniach. Gdybym mogła poczekać do końca listopada, kiedy tak wiele spraw się wyjaśni…

Nie mogłam i nie było warto. Czemu miałaby służyć próba potwierdzenia portretu, który miałam już w ręku? Portretu, który rodzi się z chaosu myśli, barw, wymijających odpowiedzi, wyważonych zdań, irytującego milczenia. (…)

x

Wypada tu jeszcze przytoczyć ten fragment wywiadu, „kiedy zdradzał mi nieuchwytną istotę swojej osoby”, czyli gdy Fallaci miała go już prawie na widelcu. Są to ostatnie dwa pytania tego wywiadu:

Czy jest pan przeciwko małżeństwu?

Nie. Małżeństwo czy też jego brak to dylemat, którego nie można rozwiązać jako kwestię zasady. Mogłoby się zdarzyć, że ponownie się ożenię… tak, mogłoby się tak zdarzyć. Ale wie pani, kiedy jest się poważnym człowiekiem jak ja, to koniec końców, koegzystować z drugą osobą i przetrwać taką koegzystencję jest bardzo trudno. Związek między kobietą a takim jak ja typem jest nieuchronnie bardzo skomplikowany… Trzeba być rozważnym. Och, trudno mi to wyjaśnić. Nie jestem osobą, która zwierza się dziennikarzom.

Zauważyłam, doktorze Kissinger. Nigdy nie przeprowadzałam wywiadu z kimś, kto tak bardzo uchylałby się przed pytaniami i precyzyjnymi określeniami, z nikim, kto tak jak pan broniłby się przed czyjąś próbą przeniknięcia swojej osobowości. Czy jest pan nieśmiały, panie Kissinger?

Tak. Dosyć. Sądzę natomiast, że jestem bardzo zrównoważony. Widzi pani, niektórzy przedstawiają mnie jako osobę niespokojną, tajemniczą, inni zaś pokazują mnie jako człowieka niemal wesołego, który ciągle się uśmiecha, wciąż się śmieje. Obydwa wizerunki są nie do końca prawdziwe. Nie jestem ani jednym, ani drugim. Jestem… Nie powiem pani, kim jestem. Nigdy nikomu tego nie powiem.

xxx

Podobno Kissinger żałował w życiu tylko jednej rzeczy, właśnie tego, że udzielił wywiadu Orianie Fallaci. W tym wstępie, do tego wywiadu, napisała ona też, że w 1938 roku wraz z ojcem, matką i bratem Walterem uciekł do Londynu, a potem do Nowego Jorku, że miał wtedy piętnaście lat, a na imię Heinz, a nie żaden Henry, i nie znał słowa po angielsku. Nauczył się go bardzo szybko. Natomiast Antony C. Sutton w swojej książce Skull and bones; Tajemna elita Ameryki (1983) zamieścił taką uwagę: „Pozwolimy sobie w tym miejscu na pewną plotkę: otóż kilku przedstawicieli establishmentu stwierdziło, że David Rockefeller jest zwyczajnie niezbyt bystry, a Nelson Rockefeller był jedynym człowiekiem w Ameryce, który potrafił do tego stopnia kaleczyć język angielski, by w jednym zdaniu pomieścić aż dwa błędy formalne”. Tak więc demonizować Żydów nie należy, co nie zmienia faktu, że Kissinger był ponadprzeciętnie uzdolniony. Tylko czy ta ponadprzeciętność dawała prawo, usprawiedliwiała, poprzez podejmowane decyzje, wymordowanie milionów ludzi?

Przypadek Kissingera skłania do refleksji nad naturą władzy. Czym ona jest? Skąd ona się bierze? Kto tak naprawdę rządzi? Antoni Mączak w książce Rządzący i rządzeni (1986) we wstępie do niej pisze:

„W każdej rzeczypospolitej – jakakolwiek byłaby wielka, w każdym państwie – jakkolwiek byłoby ludne, rzadko zdarza się, by więcej niż pięćdziesięciu obywateli w jednym czasie wstępowało na szczeble władzy. Ani w starożytności w Atenach czy w Rzymie, ani obecnie w Wenecji czy Lukce nie ma wielu obywateli rządzących państwem, choć rządy w tych krajach nazywa się republikańskimi.”

Tak rozumował współczesny Makiawelowi kronikarz sieneński, a w jego krótkich zdaniach mieści się jeden z wielkich problemów, przed którymi staje – świadomie lub nie – każdy, kto bada systemy władzy. Autor ów, Claudio Tolomei, miał przed oczami scenę swej znacznej, ale bardzo przez możniejsze organizmy polityczne zagrożonej republiki miejskiej, obserwował mechanizmy polityczne w środowiskach mieszczańskich, ale znał także ówczesnych „tyranów”, przekształcających się właśnie we Włoszech w książąt terytorialnych. Za jego dorosłego życia rozegrał się w środkowych i północnych Włoszech dramat zakończenia wojen o ten kraj, uwieńczony zwycięstwem imperium habsburskiego nad Francją Franciszka I. Wreszcie jak każdy intelektualista włoski tych lat sięgał Tolomei do dostępnych wówczas autorów antycznych, czerpiąc od nich odwagę do ujmowania rzeczywistości w zwięzłe jednoznaczne tezy, do przerzucania mostów nad różnicami kultur, przestrzeni i czasu.

x

W tych wszystkich komentarzach, artykułach, które pojawiły się po śmierci Kissingera, nie ma zapewne tej jednej, ale najważniejszej informacji, a mianowicie tej, że Kissinger swoją nadzwyczajną władzę osiągnął, nie w wyniku demokratycznych wyborów, tylko w wyniku nominacji. A kto go nominował na stanowisko sekretarza stanu czy doradcy prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego? Chyba raczej nie Nixon. Nixon, który ustąpił ze stanowiska w 1974 roku po Aferze Watergate, a Kissingerowi włos z głowy nie spadł. Nixon usilnie starał się o reelekcję, ale w wyniku słabnącego poparcia ze względu na przedłużającą się wojnę w Wietnamie, posunął się do nielegalnych sposobów walki ze swoimi przeciwnikami politycznymi. A przecież to działania Kissingera doprowadziły do przedłużenia tej wojny. Jak mówi przysłowie: cygan zawinił, a kowala powiesili.

Był więc Kissinger takim niezatapialnym statkiem na amerykańskiej scenie politycznej. Prawdopodobnie przez całe swoje aktywne życie polityczne miał wpływ na większość, jeśli nie na wszystkich, prezydentów Stanów Zjednoczonych. I bardzo możliwe, że to on wykreował swoich następców, którzy, tak jak on, kierują amerykańską, a więc i światową sceną polityczną z tylnego siedzenia. Tak więc Kissinger i jego działalność to dowód na to, że demokracja jest fikcją, że wyborcy nie mają na nic wpływu. Tylko czy oni zdają sobie z tego sprawę? Prawdopodobnie w zdecydowanej większości – nie. I na tym polega ten myk z demokracją.

CIA

W poprzednim blogu „Nowa partia” wspomniałem o tym, że podstawowym i najważniejszym punktem programu nowej partii o nazwie Bezpieczna Polska jest opcja „zero” w służbach specjalnych. To skłania do zastanowienia, czym tak naprawdę są służby specjalne, kto nimi rządzi i czy rzeczywiście są tak wszechpotężne, jak nam niektórzy próbują wmówić. Pewne informacje można znaleźć w książce Oriany Fallaci Wywiad z historią (Świat Książki, 2016). W marcu 1976 roku przeprowadziła ona w Waszyngtonie wywiad z Otisem Pike’iem. Jego fragmenty poniżej.

Otis Pike urodził się 31 sierpnia 1921 roku w Riverhead w stanie Nowy York. W 1946 roku uzyskał dyplom Princeton, w 1948 Columbia Law School, pracował jako prawnik i sprawował funkcję sędziego pokoju od 1954 do 1960 roku, kiedy został wybrany do Kongresu. W następstwie artykułu opublikowanego przez Seymoura Hersha w grudniu 1974 roku w „New York Times”, w którym zostało ujawnione wewnętrzne szpiegostwo CIA, Kongres postanowił rozpocząć dochodzenie na temat całej działalności wywiadu i powołał Komisję Specjalną, której przewodnictwo powierzył Otisowi Pike’owi. Ujawnienie raportu Komisji zostało zablokowane, jednak tekst ukazał się w „The Village Voice”, wywołując sensację i protesty. W 1978 roku Pike zrezygnował ze stanowiska w Kongresie.

We wstępie do tego wywiadu Oriana Fallaci m.in. pisze:

Należało przeczytać w całości raport kongresmena Pike’a, choćby ocenzurowany i zniekształcony przeróbkami, z którymi do nas dotarł, by zrozumieć oburzenie wstrząsające tym zacnym człowiekiem, który przeciwstawił się CIA, Kissingerowi, samemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych, którym był wówczas Gerald Ford. Należało poznać Otisa Pike’a i doświadczyć poruszenia na widok łez, które w pewnej chwili zraszały mu rzęsy, by zrozumieć studnię niegodziwości, której na imię władza. Jakakolwiek władza; zarówno gdy ukazuje się ubrana w mundury tyranii, jak i w szaty poprawności politycznej. Otis Pike pokazuje, że w jednym i w drugim wypadku walka z nią służy tylko pogoni za marzeniem i zachowaniem czystego sumienia. Biada temu, kto jak Don Kichot łudzi się, że coś osiągnie, grając bohatera.

x

Panie Pike, William Colby (szef CIA 1973-1975 – przyp. W.L.) twierdzi, że pański raport jest całkowicie stronniczy, pełen uprzedzeń i że został napisany z zamiarem zdyskredytowania CIA. Mówi, że nie ma tam nawet całości jego zeznań.

Dobry Boże, nie, nie ma. Gdybym miał zapisać wszystko, co mi powiedział, byłby to jego raport, nie mój. Moje zadanie nie polegało na zredagowaniu czegoś, co otrzymałoby aprobatę CIA, i jest oczywiste, że panu Colby’emu mój raport się nie podoba. Stwierdzam w nim, że CIA wykonała paskudną robotę. Wyjaśniamy, że CIA nie wywiązała się ze swojego podstawowego obowiązku, jakim jest zapewnienie Stanom Zjednoczonym dobrej Intelligence. Opowiadamy w nim o bardzo poważnych nadużyciach, jakich dopuściła się CIA, i o nieskuteczności, o marnotrawstwie. Śmieci. Nie, dobry Boże, na pewno nie spodziewałem się, że pan Colby mi podziękuje. I nic mnie nie obchodzi, co on mówi. A raczej odpowiem mu tak: zakończyłem moje dochodzenie, mając większy szacunek dla CIA niż dla tych, którzy wydawali CIA rozkazy. Pan Colby zachował się przed komisją uczciwiej od innych. To znaczy uczciwiej od tych, którzy reprezentowali organy naszej władzy wykonawczej.

Czy to aluzja do Kissingera?

Ech, tak. Nietrudno mi przyznać, że po zakończeniu dochodzenia doktor Kissinger podobał mi się znacznie mniej, niż gdy go poznałem. On nie udziela informacji. Wychodzi z założenia, że wszystkie jego źródła są bardzo osobiste; nie tylko te związane z zagranicznymi szefami państw, lecz również te odnoszące się do urzędników Departamentu Stanu. Tak więc parlament nie powinien się w to wtrącać. Natomiast pan Colby… Cóż pan Colby jest utalentowanym człowiekiem i potrafi stosować grę słów. Czasem szuka ucieczki w semantyce. Jednak jeśli zadałem mu właściwe pytanie, udzielał mi szczerej odpowiedzi. On nie jest nieuczciwy. I jest mniej winny niż ci, którzy teraz każą mu płacić za wszystkich.

Twierdzi pan, że Colby stał się kozłem ofiarnym w tej sprawie?

Jestem o tym przekonany. I jestem też przekonany, że mu się to podoba. Pewnego dnia mu to powiedziałem: „Podoba się panu rola kozła ofiarnego, prawda?”. Nie odpowiedział. Nadal siedział nieporuszony. Jednak było jasne, że odgrywanie roli kozła ofiarnego sprawiało mu przyjemność. I nikt nie potrafiłby zagrać tej roli lepiej, z lepszym rezultatem. Uczciwy wobec nas, lojalny wobec swoich ludzi… Zostawił CIA, tak by wszyscy uważali go za wielkiego człowieka, bo ich ocalił. Doskonała strategia, wspaniała robota. Ech! Zręcznie mną manipulował ten Colby. Zwyciężył. A ja przegrałem.

W jakim sensie pan przegrał, panie Pike?

W najbardziej oczywistym: nie pozwolili mi opublikować raportu, zablokowali go. Kiedy Izba Reprezentantów orzekła, że nie może zostać opublikowany bez zgody prezydenta i do prezydenta należy ustalenie, czy szkodzi on działalności naszej Intelligence za granicą, zrozumiałem natychmiast, że przegrałem. Użyte wyrażenie brzmiało dosłownie: „działalność naszej Intelligence za granicą”; przez działalność mieli na myśli zabójstwa, tajne wojny, opłacanie zagranicznych liderów politycznych. A mój raport nie mówił o niczym innym. Nie przypadkiem prosiłem o głos, by stwierdzić, że w takim razie Ford nigdy nie wyda zezwolenia. Było mi przykro. Było mi tak bardzo przykro, dobry Boże. To był dobry raport. Raport, z którego można było być dumnym. I mi go zablokowali. Co za porażka. Poniosłem w swoim życiu wiele porażek, ale ta była najgorsza. Problem w tym, że… Cóż, to proste: zlecili nam wykonanie pewnego zadania, a my wykonaliśmy je lepiej, niż się spodziewali. A raczej niż się obawiali.

Jednak wina leży również po pańskiej stronie, panie Pike. Czy było konieczne wniesienie sprawy do parlamentu? Czy było konieczne uzyskanie zgody prezydenta?

Zgody prezydenta, nie. Nie musieliśmy błagać o żadną zgodę prezydenta. Wniesienie sprawy do parlamentu owszem, było konieczne. Oto co się stało. Dzięki przeszkodom, jakie napotkaliśmy, na przykład przeszkodzie zwanej Henry Kissinger, spóźniliśmy się, nie mieliśmy już czasu, by ukończyć raport do ustalonej daty. Poprosiliśmy parlament o przyznanie nam dwutygodniowego odroczenia i parlament się zgodził. I wykorzystaliśmy je w całości. Raport został sporządzony przez grono redakcyjne, komisja chciała sprawdzić go rozdział za rozdziałem, a czasem słowo po słowie: opublikowanie go pospiesznie, z ryzykiem przeoczenia nieścisłości i błędów, byłoby nieodpowiedzialne. Dwudziestego trzeciego stycznia raport został ukończony i zaaprobowany przez komisję większością dziewięciu głosów do czterech. Upoważniało nas to do sporządzenia próbnych odbitek, ale ci czterej znaleźli wykręt. Zgodnie z regulaminem mieli prawo do pięciu dni legislacyjnych, by spisać punkty sporne. Dni legislacyjne rozumiane są jako te, w których zbiera się parlament. W ten sposób z pięciu zrobiło się ich osiem. I czterej opozycjoniści dostarczyli swoje dokumenty, gdy komisja miała już zostać rozwiązana. Odwołanie się do głosowania w celu opublikowania raportu było już wtedy konieczne.

A kim byli ci czterej? Ludźmi Kissingera?

Tak sądzę. Bo wie pani, dokładnie w tym samym czasie głosowaliśmy nad zaprzestaniem udzielania pomocy finansowej Angoli. Tych dziewięciu z komisji, którzy chcieli opublikować raport, głosowało za zaprzestaniem finansowania w Angoli, tych czterech, nie chcieli go opublikować, zagłosowało za kontynuacją finansowania. Czy to jasne?

Tak, i wydaje się to wielką hipokryzją. Skoro zamierzali rzucać panu kłody pod nogi, to po co powierzali panu dochodzenie? Żeby zamydlić oczy Amerykanom i światu?

Zgadzam się z panią. Hipokryzja to właściwe słowo.

Mimo to jest coś, czego nie rozumiem, panie Pike. Dlaczego te rzeczy nie przydarzyły się senatorowi Churchowi? Czemu on zdołał opublikować swój raport? A przecież mówił o Chile, o próbach zabójstw…

Zastanawia się pani, dlaczego pozwolono mu go opublikować. To proste: ponieważ był to raport ad interim 1odnoszący się do tematu już nieaktualnego, prób zabójstw. Tematu, który dotyczył działalności osób niesprawujących już urzędu: nieżyjących prezydentów, prezydentów popadłych w zapomnienie. Temat naszego raportu jest aktualny. Dotyczy wydarzeń, które miały miejsce bardzo niedawno, dotyka osób, które nadal sprawują rządy…

Z Kissingerem włącznie.

Z Kissingerem włącznie. I powiem więcej: ostateczny raport Churcha nie został jeszcze opublikowany. Church ma go dostarczyć do marca. A ja obawiam się, że kiedy go dostarczy, napotka te same trudności, jakie napotkałem ja. Również w jego przypadku nie zabraknie pretekstów. Na przykład znowu uczepią się zabójstwa Welsha i… Musi pani zrozumieć, że śmierć Welsha poruszyła Amerykę. I przysporzyła niezmiernej sympatii CIA i jego agentom.

Wróćmy do tematu hipokryzji, panie Pike. Kto przysporzył panu największych trudności?

Prezydent, Kissinger, Colby, FBI, ogólnie rząd. Zawsze obiecywali nam wszelką współpracę, a później odmawiali informacji. Również po to, by zmarnować nasz czas. Wiedzieli, że komisja będzie działać krótko, i dlatego marnowali nasz czas. Zaraz to wytłumaczę. Kiedy mówiliśmy: „Potrzebujemy tych dokumentów”, wcale nam ich nie odmawiali. Dawali nam tylko jeden z nich. Tym sposobem trzeba było znowu o nie prosić i znowu dawali nam tylko jeden. Ja wierzę w dokumenty. Ponieważ świadczą o tym, co ludzie mówili, a nie, co później chcieliby powiedzieć. Tak więc cały czas o nie prosiłem, a oni wydzielali mi je w bardzo długich odstępach. Czasami zaś nie dawali mi ich wcale. Co zrobił na przykład pan sekretarz stanu z Memorandum Boyatta? Oskarżył nas o chęć dręczenia drugorzędnych postaci z Departamentu Stanu, o uprawianie maccartyzmu2. I napisał do nas list, twierdząc, że jeśli chcemy dowiedzieć się pewnych rzeczy, musimy zwrócić się do „ważnych ludzi, którzy tworzą amerykańską politykę”. A ważni ludzie z przyjemnością nam pomogą. Tak więc poprosiliśmy o dokument jego, Kissingera. On oczywiście go miał. Ale nam go nie dał. Gorzej, zakazał wszystkim nam go dawać. Wszyscy odpowiadali nam, że dokument ten chroniony jest przywilejem egzekutywy. Również prezydent powołał się na przywilej egzekutywy.

Co to jest dokument Boyatta?

Już pani wyjaśniam. Thomas Boyatt był człowiekiem, który kierował wydziałem Cypru, Cyprus Desk, w Departamencie Stanu. I z tego, co wiedziałem, Thomas Boyatt sprzeciwiał się gwałtownie temu, co Amerykanie zrobili na Cyprze. I spisał swój sprzeciw w Memorandum Boyatta lub Memorandum sprzeciwu. Uważamy je za naprawdę niezbędne, aby się dowiedzieć, jak się zachowaliśmy w brzydkiej sprawie Cypru. Był to jedyny sposób na dotarcie do prawdy. Ale Kissinger zachował się tak, jak powiedziałem, i doszło do pierwszego sporu z nim. Wysłaliśmy nawet nakaz dostarczenia tego kawałka papieru. Na próżno. Oczywiście wezwaliśmy pana Boyatta do złożenia zeznań. Również na próżno. Boyatt chciał przyjść. Kissinger się sprzeciwił.

Gdzie jest teraz pan Boyatt?

Otrzymał awans. A raczej, zdaje mi się, że jest w Chile. Proszę pozwolić mi wykonać jeden telefon… Tak, jest w Chile. Jako szef misji dyplomatycznej w naszej ambasadzie.

Jednak Kissinger przyszedł zeznawać.

Tylko jednego dnia, rano i wieczorem. I nie będę opisywał pani jego zachowania, raport mówi sam za siebie. Ale powiem pani, że rozpaczliwie usiłowałem skłonić go do opowiedzenia tego, co było nam potrzebne. Nie udało mi się. Chronił się zawsze za swoim przywilejem politycznym; za historyjką o swoich „bardzo osobistych” źródłach. Chciałem go oskarżyć o obrazę parlamentu. Poddałem pod głosowanie trzy rezolucje, aby go oskarżyć. Sprawa się na tym zatrzymała. Większość parlamentu nie chciała dalszego postępowania. Musieliby wybrać między Kissingerem a mną, między Kissingerem a komisją i nikt nie był gotów uczynić sobie z niego wroga.

Ale dlaczego w Ameryce ludzie tak bardzo boją się Kissingera?

Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Może dlatego, że stoi za nim zbyt wiele osób. Ten Kissinger to strasznie przebiegły public relation man. Gdy tylko sprawy przestają się toczyć po jego myśli, zwołuje swoich znajomków z prasy i otrzymuje potężne artykuły wstępne, które mówią zupełnie co innego niż ten, kto mu się sprzeciwił. Sprzeciwianie mu się jest niewskazane, zwłaszcza w przypadku polityka. Ja jednak sądzę, iż dowiodłem, że się go nie boję.

Dlaczego więc nie poprowadził pan dalej sam oskarżenia o obrazę?

Mógłbym. Zrezygnowałem, bo byłaby to tylko strata czasu. Nasze sądownictwo nie działa szybko, dokładnie tak jak włoskie. I komisja zostałaby rozwiązana, zanim Kissinger zasiadłby na ławie oskarżonych. Tak więc postępowałem dalej ze związanymi rękami i coraz bardziej hamowany przez obstrukcjonizm. Nakazywali nawet milczenie mniej znaczącym świadkom. Mówili im jasno i wyraźnie, że nie wolno im mówić „o pewnych sprawach”. Kissinger posunął się nawet do tego, że poinformował ich, iż nie wolno im pozwolić się przesłuchiwać, jeżeli na sali nie ma funkcjonariusza Departamentu Stanu. I nikt nie złamał tych wytycznych. Ach! Przed chwilą spytała mnie pani: Dlaczego więc powierzono panu dochodzenie? Ja powiem: Dlaczego więc je zarządzili? Hipokryzja to święte, najodpowiedniejsze słowo. Mydlenie oczu to właściwe wyrażenie. Można zrozumieć powściągliwość Colby’ego, obstrukcjonizm CIA; CIA była sądzona. Ale nie zawsze to CIA wiązała nam ręce. Najbardziej wiązał je nam Kissinger, prezydent, Departament Stanu, Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, samo FBI. Dlatego twierdzę, że pod koniec szanowałem bardziej CIA niż tych, którzy wydawali jej polecenia.

Ale do kogo należało wydawanie poleceń CIA? Do sekretarza stanu, czyli Kissingera?

Bardziej niż do sekretarza stanu, do specjalnego asystenta prezydenta do spraw Agencji Bezpieczeństwa Narodowego.

To znaczy do Kissingera.

Dokładnie. Poza tym do ministra obrony i do sekretarza stanu.

Którym jest Kissinger.

Właśnie. Wreszcie do Narodowej Rady Bezpieczeństwa.

Do której Kissinger należy i w której znaczy najwięcej.

Właśnie. CIA nie może sama podejmować inicjatyw. Zgadzam się z Colbym, gdy odpowiada, że CIA nie jest dzikim słoniem. Po przeanalizowaniu wszystkiego, co było do przeanalizowania, doszedłem do wniosku, że CIA podejmowała inicjatywę jedynie w sprawach marginalnych i niewywołujących kontrowersji. W sprawach ważnych i odbiegających od normy zachowywała się zawsze w sposób, w jaki ktoś kazał jej się zachowywać. A tym kimś bardzo często był Kissinger.

Panie Pike, jak wytłumaczy pan władzę Kissingera?

Och, jest inteligentny. Co do tego nie ma wątpliwości. Ma wybitny umysł. Poza tym ma fascynującą łatwość słowa. Ponadto był bardzo skutecznym dyplomatą. Jest niezwykle popularny w środowisku koktajlowym Waszyngtonu, gdzie nie bywam. Wreszcie, jak już wspomniałem, ma ogromne wsparcie ze strony prasy, która poświęca mu artykuły pochwalne i atakuje jego przeciwników. Na przykład wtedy, gdy reszta świata mówiła, że Kissingerowi nie była obca tragedia w Chile, my w Ameryce w to nie wierzyliśmy. Wyszedł raport senacki Churcha, ale amerykańskie dzienniki nie wymieniły nazwiska Kissingera. Również dwa największe liberalne dzienniki Ameryki, „New York Times” i „Washington Post” je pominęły. Nie pamiętam, abym przeczytał nazwisko Kissingera w artykule, który „Washington Post” poświęcił odpowiedzialności amerykańskiej w Chile. A „New York Times” nawiązał do tego jedynie marginalnie.

Niemniej mówi się, że za Forda Kissinger nie cieszy się taką protekcją, jaką miał za Nixona.

Pozwoli pani, że odpowiem w ten sposób: Sądzę, że prezydent Ford ma ogromny respekt dla Kissingera, i sądzę, że prezydent Ford uważa, iż ogromnie go potrzebuje.

Panie Pike, czy według pana Kissinger jest demokratą?

Nie. Tym razem nie będę szukał łagodniejszych określeń. Odpowiedź brzmi: nie. Przede wszystkim myślę, że Kissinger ma bardzo niewiele szacunku dla parlamentu. I być może zasługujemy sobie na niewiele szacunku, jednak doktor Kissinger żywi niewiele szacunku dla wszelkich demokratycznych procesów. O, tak. On naprawdę nie ma cierpliwości do demokracji. W demokracji nie liczy się wcale to, co liczy się w dyplomacji. I jego stanowiska nie może zajmować człowiek, który odmawia uznania punktu widzenia większości, twierdząc, że on wie wszystko lepiej od innych. Nawet jeśli jest to człowiek inteligentny. Doktor Kissinger nie przepada za krytyką. Oskarżenia o maccartyzm łatwo płyną z jego ust, gdy ktoś mówi rzeczy, które się mu nie podobają, a…

A jeśli jest ktoś, kogo należałoby oskarżyć o maccartyzm, to właśnie on.

Brawo. Powiedziała to pani. Jest pani odważniejsza ode mnie.

Dlaczego? Tak wiele się ryzykuje, mówiąc kim jest Kissinger? Czy fakt, że pan to powiedział, a raczej przewodniczył komisji śledczej, zaszkodził może pańskiej karierze politycznej, panie Pike?

Jeszcze tego nie wiem. Nie dowiem się tego przed wyborami. Oczywiście, gdybym dzisiaj kandydował, zamiast być już deputowanym, sprawa byłaby beznadziejna.

xxx

We wstępie do wywiadu Oriana Fallaci pisze, że walka z władzą, ubraną w mundury tyranii czy szaty poprawności politycznej, służy tylko pogoni za marzeniem i zachowaniem czystego sumienia, ale biada temu, kto jak Don Kichot łudzi się, że coś osiągnie, grając bohatera. W tej lakonicznej konstatacji porusza ona problem istoty władzy: Czym ona jest? Kto tak naprawdę rządzi? Dlaczego jest tak potężna?

Jeśli nie potrafimy dokładnie zdefiniować, czym jest władza i kto tak naprawdę rządzi, to walka z nią jest w istocie walką z wiatrakami. Z wywiadu, jaki przeprowadziła Fallaci z Pike’iem wynika, że to Kissinger rządził CIA, a ona sama, według słów Pike’a, podejmowała samodzielne decyzje tylko w sprawach drugorzędnych. Tak zapewne mogło być, ale też nie można wykluczyć możliwości, że Kissinger był tylko pasem transmisyjnym, a rządził ktoś zza kulis. Bez względu jednak na to, który przypadek zachodził, to CIA nie jest dzikim słoniem i ani ona, ani służby specjalne innych państw nie są niezależne i wszechpotężne.

Skąd się wzięły tajne służby? Henryk Rolicki w książce Zmierzch Izraela (1932) pisze:

Walka z Rzymem, w której tyle tkwiło judaizmu i tyle bezpośrednich oddziaływań żydowskich, prowadzona była przy pomocy szeroko rozgałęzionych tajnych organizacji o charakterze międzynarodowym. Już w XII, XIII i XIV wieku widzimy owe ruchy sekciarsko-rewolucyjne, wywołujące powstania ludowe, kierowane przez tajne związki, pozostające między sobą w ustawicznym porozumieniu. Mamy prawo powiedzieć, że już wówczas – niezależnie od widocznego w świetle dziejów jednolitego kierownictwa – związki te tworzą jedną całość organizacyjną, podzieloną terytorialnie, co ujawnia się choćby we wspólnej wszystkim nazwie „braci”. Mamy przecież braci włoskich, południowo-francuskich, braci morawskich, braci czeskich, braci niemieckich, braci polskich, braci niderlandzkich i braci angielskich.

Co więcej „braćmi” zwą się także członkowie, współdziałających z tamtymi organizacjami, tajnych akademii odrodzenia. A więc anabaptyści, socynianie, taboryci, a z drugiej strony członkowie akademii humanistycznych – jak Luter, Reuchlin, Melanchton, Zwingli, Kalwin – byli braćmi organizacyjnymi. Jest to więc jedna sieć, spojona misternie i na ten sam połów sporządzona. Owe „braterskie” akademie i stowarzyszenia (societates) nie są niczym innym, jak poprzednikami dzisiejszych lóż wolnomularskich.

x

Czy służby specjalne również wywodzą się z tego pnia? Trudno powiedzieć, ale zapewne wzorce były z niego czerpane. A jeśli tak, to oznaczałoby to, że tajne służby wszystkich państw współpracują ze sobą. Taką sugestię można znaleźć w dramacie „Cena” (2000) Waldemara Łysiaka, który wkłada w usta jednej z głównych jego postaci takie słowa:

„Powiem panu, że w trzydziestym dziewiątym NKWD i Gestapo zawarły pakt. Własny pakt, równoległy do paktu rządowego między Moskwą i Berlinem. Ciekawe jest tutaj to, że kiedy kilka lat później Moskwa i Berlin zaczęły prowadzić wojnę przeciwko sobie – pakt ich służb specjalnych nie uległ całkowitemu zniszczeniu. Funkcjonuje do dzisiaj (rok 1944 – przyp. W.L.), taka osobliwość. Co prawda tylko w kwestiach tyczących partyzantki polskiej, ale zawsze…”

O tym, że służby specjalne wszystkich państw współpracują ze sobą, świadczy to, że wojny były i są prowadzone według ściśle ustalonych scenariuszy. Skoro rządy państw prowadzących wojnę nie rozmawiają ze sobą, to pewnie robią to za nie właśnie służby specjalne. Zwraca też uwagę fakt, że różni szpiedzy czy kurierzy poruszali się po Europie w czasie II wojny światowej, jakby nie istniały granice i fronty, a gdy czasem zostali aresztowani, to jakoś tak szybko byli zwalniani.

Ma więc rację Leszek Sykulski, gdy mówi, że wszystko dzieje się za kulisami, a to, co widzimy to teatr dla naiwnych.

  1. ad interim – łacińska fraza, która oznacza w międzyczasie lub tymczasowo. ↩︎
  2. maccartyzm – ogólna nazwa działań politycznych, pozbawionych skrupułów metod śledczych oraz tworzenia atmosfery strachu i podejrzeń, w walce z wewnętrznym zagrożeniem komunistycznym w latach 1950-1954 w Stanach Zjednoczonych; od nazwiska amerykańskiego senatora Josepha Raymonda Mc’Carthy’ego. ↩︎

Przyjaciel

Na temat relacji polsko-amerykańskich napisano już wiele, a „polski” rząd zapewnia, że bezwarunkowa przyjaźń ze Stanami Zjednoczonymi to najlepsze rozwiązanie dla Polski. Obecność amerykańskich wojsk w Polsce jest faktem powszechnie znanym i pewnie większość ludzi uważa, że jest to dobre dla naszego bezpieczeństwa. Warto jednak pamiętać, że w polityce nie ma sentymentów, są tylko interesy, a interes amerykański jest zapewne inny niż polski.

W dniu 1 listopada 2023 ukazał się na portalu Interia artykuł Amerykański dron nad Polską. “Niespodziewany gość”. Poniżej jego treść:

We wtorek nad naszym krajem, niedaleko granicy z Obwodem Królewieckim, krążył bezzałogowy statek powietrzny RQ-4 Global Hawk, który na co dzień patroluje sytuację na Morzu Czarnym. To niecodzienny gość nad Polską, ponieważ z reguły pilnuje tego co się dzieje na Krymie.

Amerykański dron bezzałogowy spędził wiele godzin na obserwacji tego, co dzieje się przy granicy Polski z Obwodem Królewieckim.

Z zapisu w serwisie Flightradar24 wynika, że dron mógł patrolować polską granicę z Królewcem. O tym fakcie poinformował dziennikarz Mariusz Marszałkowski na  platformie X.

“RQ-4 Global Hawk. Niecodzienny gość nad Polską. Z reguły pilnuje tego, co się dzieje na Krymie. Dzisiaj od kilku już godzin ‘wisi’ nad północną Polską i zagląda, co dzieje się w Królewcu” – napisał Marszałkowski.

Nie zdarzyło się to od marca 2022 r., kiedy to ostatni raz Flightradar24 zarejestrował kilka podobnych lotów. RQ-4 Global Hawk latał ok. 75 km od granicy z rosyjskim terytorium. Na zapisie z serwisu Flightradar24 widzimy, że dron spędził nad Polską ok. 10 godz.

Dron RQ-4 Global Hawk. Oto, co potrafi

RQ-4 Global Hawk to amerykański dron. Jest największym tego typu statkiem powietrznym znajdującym się obecnie w czynnej służbie. Maszyna ma masę 6781 kilogramów, długość 14,5 metra, wysokość 4,7 metra i rozpiętość skrzydeł na poziomie 40 metrów. Maksymalna masa startowa wynosi 14,6 tony. 

RQ-4B Global Hawk może poruszać się z prędkością przekraczającą 570 km/h i dokonywać lotów na wysokości aż 19,8 kilometra. RQ-4B Global Hawk wyposażono w radarowy odbiornik ostrzegawczy AN/ALR 89, pokładowy system zakłócający oraz holowany system wabików ALE 50.

Northrop Grumman RQ-4B Global Hawk wykonuje loty nad Bułgarią, Rumunią i środkową częścią Morza Czarnego. Maszyna startuje, podobnie jak czynił to MQ-9 Reaper, z włoskiej Bazy Sił Powietrznych Sigonella leżącej na Sycylii.

xxx

Tak więc amerykańskie wojska są wszędzie w Europie. A skoro tak, to o jakiejkolwiek niezależnej inicjatywie unii europejskiej nie ma mowy. Natomiast dla tych entuzjastów amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce warto zacytować Henry Kissingera, który miał powiedzieć: „To be an enemy of the United States is dangerous, to become it’s friend is lethal”. Znaczy to, że bycie wrogiem Stanów Zjednoczonych jest niebezpieczne, ale bycie ich przyjacielem jest śmiercionośne.

A czyje interesy realizują Stany Zjednoczone? Zupełnie przypadkiem trafiłem na fragment rozmowy Szacha Iranu z amerykańskim dziennikarzem, którym był Mike Wallace (Wallik), którego rodzice byli imigrantami, rosyjskimi Żydami. On urodził się już w Ameryce w 1918 roku.

Szach mówi o tym, że docenia to, że mają wiele środków do swojej dyspozycji, wywierają presję na wielu ludziach, ale nie uważa, że to pomoże Izraelowi.
- Dlaczego, jeśli to prawda, prezydent Stanów Zjednoczonych miałby na to zwracać uwagę, na to lobby? - pyta dziennikarz.
- Oni są silni - odpowiada szach.
- Silni - w jakim sensie?
- Oni kontrolują wiele rzeczy.
- Kontrolują co?
- Gazety, media, banki, finanse... i na tym poprzestanę.
- Chwileczkę! Rzeczywiście pan wierzy, że żydowska wspólnota w Stanach Zjednoczonych jest tak potężna? Każe mediom przedstawiać ich punkt widzenia, dotyczący polityki zagranicznej?
- Tak.
- Nie informują, my nie informujemy rzetelnie?
- Proszę nie mylić dwóch rzeczy. Ja nie mówię, że media, tylko że w mediach mają swoich ludzi. Nie we wszystkich mediach. Niektóre gazety odzwierciedlają tylko ich punkt widzenia. 
- Przykładowo - mówi dziennikarz - New York Times jest w posiadaniu żydowskiej rodziny Salzburger. Sugeruje pan, że NYT jest stronniczy w kwestii podejścia do syjonizmu, istnienia Izraela, relacji Stanów Zjednoczonych ze światem arabskim.
- Będę musiał - mówi szach - przeanalizować wszystkie artykuły NYT poświęcone temu zagadnieniu i wyciągnąć wnioski. Może pan poddać to analizie komputerowej i ona da panu odpowiedź.
- Z tego, co pan mówi, wynika, że pan wierzy.
- Tak. Poczekajmy na wynik analizy komputerowej. 

Jak wynika z tego krótkiego dialogu, szach sprytnie uniknął oskarżenia o antysemityzm, podpierając się analizą komputerową. Maszynie trudno zarzucić stronniczość. Szach, będąc u władzy przez 38 lat, zdawał sobie sprawę z tego, jak potężni są Żydzi i doświadczył tego na własnej skórze. Wierność Ameryce nie pomogła. Gdy Amerykanie, a właściwie Żydzi, uznali, że jego czas się skończył, to nie mieli skrupułów. Wymienili go na Chomeiniego. Dla Pahlawiego przyjaźń ze Stanami Zjednoczonymi zakończyła się jego śmiercią. Zmarł w Kairze w 1981 roku, a więc dwa lata po rewolucji islamskiej w Iranie. Podejrzewam, że podobnie będzie w Polsce. Jeśli Amerykanie uznają, że to państwo spełniło swoją funkcję, to pozwolą Niemcom i Rosjanom na zmiany terytorialne w tej części Europy.