Mocarstwo z tektury

Po raz pierwszy zdarzyło mi się trafić na tak mocne określenie tego, czym była I Rzeczpospolita. Autor tego krótkiego video, Kamil Janicki, stwierdza, że państwo to było pozbawione głównych atrybutów państwa, a mimo to nadal nazywa je państwem. Jeszcze nie tak dawno temu jeden z byłych polityków bardziej dosadnie stwierdził, że III RP to „ch.., d… i kamieni kupa”. Można więc powiedzieć, parafrazując Lenina, że idee I RP są wiecznie żywe. Poniżej wybrane fragmenty komentarza Janickiego.

Jak słabym państwem, podkreślam – państwem, była I Rzeczpospolita. Od XIV wieku chłopi płacili poradlne, czyli podatek od uprawianego gruntu, co powinno dawać stałe, coroczne dochody państwowe. To prawda, tyle że wysokość poradlnego, które istniało znacznie wcześniej, ustalono po raz ostatni jeszcze w średniowieczu. Potem zaś nigdy, ani razu, nie została ona zrewaloryzowana. Na początku XVII wieku, po stuleciach inflacji, podatek ten przynosił już tak śmieszną, bliską zera korzyść, że po prostu w ogóle przestano go ściągać, a niczym nie został zastąpiony. W praktyce więc podatki zbierano tylko doraźnie, wtedy gdy zgodził się na to sejm.

Jeśli nie było dochodów, to i działalność państwa musiała być niesamowicie wąska. Z klasycznych badań Romana Rybarskiego wynika, że w XVII wieku od 70 do 95% całego dochodu wydawano tylko i wyłącznie na armię. Poza tym jedyną znaczącą pozycją w budżecie było jeszcze przyjmowanie zagranicznych poselstw i wysyłanie własnych.

Cały budżet państwa szedł na potrzeby wojskowe, a mimo to, na co dzień, kraju, który miał niemal milion kilometrów kwadratowych i ponoć był jednym z najpotężniejszych mocarstw kontynentu, broniło maksymalnie kilka tysięcy mężczyzn. To był oczywiście pozór. To nie mogło działać. W pierwszej połowie XVII wieku, przez kilka dekad, Tatarzy porwali z ziem Rzeczypospolitej ćwierć miliona ludzi i kilkadziesiąt tysięcy zabili. Mocarstwowa Rzeczypospolita nie była zdolna skutecznie wypełniać jedynej funkcji, na którą szły pieniądze. Innych zadań państwa po prostu nie podejmowano. Państwo nie tylko nie działało, ale nie miało struktur, które pozwalałyby działać.

W całej Polsce, w Koronie, w XVII wieku było 300-400 ludzi, których można było, poniekąd na wyrost, uznać za urzędników państwowych. Ten tani, ograniczony, wprost fasadowy kraj, mógł funkcjonować tylko w takim zakresie, na jaki w danym momencie zgodziła się szlachta i to szlachta w rozumieniu tylko lokalnym. Państwo nie miało policji. W razie jakiegoś rozruchu chłopskiego albo jakichś napadów bandyckich, starosta, czyli jeden z tych nielicznych urzędników państwowych, mógł tylko zwołać do pomocy miejscowych herbowników i liczyć, że ci stawią się w wystarczającej sile.

Państwo nie miało też aparatu skarbowego, tylko szlachcice oddolnie wybierali spośród siebie poborców podatkowych i kontrolowali lub nie – ich pracę. Nie istniał też aparat pozwalający egzekwować wyroki sądów albo nawet najsurowsze polecenia władzy. W Warszawie król miał gwardzistów, ale w terenie sami panowie mogli skłonić innych panów do podporządkowania się regułom, o ile oczywiście je akceptowali. Sądów też za bardzo nie było. Gros spraw dotyczących szlachty trafiało przed sądy ziemskie, a więc po prostu towarzyskie, gdzie lokalni szlachcice sądzili innych lokalnych szlachciców. Tak samo własne sądownictwo miały miasta, a już zwłaszcza Kościół. To wszystko działało poza państwem. Niezależnie, jakie wizje snuł król albo nawet, jakie decyzje zapadały na sejmie, niczego nie dało się w Rzeczypospolitej zrealizować, jeśli nie zgodzili się na to szeregowi ziemianie oraz potężni możnowładcy trzęsący poszczególnymi regionami.

Tu zresztą jest też wytłumaczenie tego mitycznego liberum veto, które rzekomo, według podręczników, zgubiło Polskę. Wciąż powtarza się do znudzenia, że zasada jednomyślności doprowadziła do katastrofy. Tak naprawdę jednak ta zasada była tylko odpryskiem, efektem ogólnego sposobu funkcjonowania państwa. Jeśli Rzeczpospolita nie miała żadnej egzekutywy, żadnych środków nacisku, to żadne reformy czy przedsięwzięcia nie mogły dojść do skutku, jeśli każdy lokalny pan z własnej woli nie zaangażował się w ich realizację. Dla powszechnej zgody nie było jakby alternatywy. Potem zresztą nawet, gdy zgodę wyrażono i jeszcze głośno porozprawiano o tym, jak ważne jest dobro ojczyzny, często żadne zmiany i tak nie dochodziły do skutku, bo przecież na poziomie lokalnym państwo nie miało żadnych wpływów.

x

Skoro w tym „państwie” nie działały żadne jego instytucje, to nazywanie takiego tworu państwem jest nieporozumieniem. Państwem można było nazwać zjednoczone Królestwo Polskie (1320-1386), bo miało ono silną władzę królewską, zrównoważony skarb, co oznaczało, że system podatkowy też działał. Było to też państwo ze znaczącym mieszczaństwem i wolnymi chłopami, którzy płacili podatki, czyli te poradlne, o którym wspomniał Janicki. To, że później zaniechano jego poboru wynikało z tego, że chłopi stali się w I RP niewolnikami. Natomiast Wielkie Księstwo Litewskie było księstwem, a nie królestwem, co oznaczało, że składało się z księstw, które były feudalnymi państewkami a ich władcy prowadzili własną politykę, co w przyszłości zaowocowało tym, że powstały stronnictwa ruskie, pruskie i francuskie. Ten typ uprawiania polityki, jak możemy przekonać się naocznie, przetrwał do dziś. Okres unii personalnej (1386-1569) był czasem dostosowywania Królestwa Polskiego do standardów WKL, czyli doprowadzeniem do feudalnej organizacji na terenie Królestwa Polskiego. To był okres panowania dynastii jagiellońskiej, a więc okres, w którym nastąpiło zdominowanie Korony przez WKL. W ten sposób zlikwidowano państwo piastowskie, które było częścią I Rzeszy. Można więc powiedzieć, że poprzez unię z WKL Korona wyszła z ówczesnej unii europejskiej.

Powstał więc twór będący zlepkiem niezależnych księstw feudalnych, którymi rządzili wielcy feudałowie. Mieli oni swoje potężne zamki-twierdze, swoje wojsko i policję, swoich poddanych itp. Jest zatem rzeczą zrozumiałą, że to niby państwo ich zupełnie nie interesowało. Wydaje się, że jedyną organizacją spajającą cały ten potężny obszar był żydowski Sejm Czterech Ziem: Wielkopolski, Małopolski, Litwy i Rusi. Był to organ centralny samorządu Żydów istniejący w latach 1580-1764.

Była zatem I RP swego rodzaju federacją, ale federacją bez silnej władzy centralnej, w odróżnieniu od Federacji Rosyjskiej, w której, obecnie i w przeszłości, władza centralna była bardzo silna i bezwzględna wobec wszelkiego oporu. Nie przypadkiem mamy więc powiedzenie: musi to na Rusi, a w Polsce – jak kto chce. Oczywiście pod pojęciem „Rusi” rozumie się w tym wypadku Rosję. Wprawdzie mieszkańcy WKL nie mieli nic wspólnego z mieszkańcami Korony, ale pojęcie „Polski” rozszerzono na całe WKL i ich mieszkańców, których zaczęto nazywać Polakami. I w ten sposób pojęcie „Polak” i „Polska” stały się pojęciami abstrakcyjnymi i rozciągłymi, bo nie można dokładnie powiedzieć, kto to jest Polak i gdzie tak naprawdę jest Polska: we Lwowie i Wilnie czy w Poznaniu i Krakowie? Zupełnie inaczej jest w przypadku Czech. Od tysiąca lat leżą one w tym samym miejscu i tam mieszkają Czesi. Może i są po części zniemczeni i zdominowani przez Niemców, ale cały czas żyją w tym samym miejscu. A poza tym, być zdominowanym przez Niemców i ulegać ich wpływom kulturowym, jest zupełnie czymś innym, niż być zdominowanym przez Wschód i podlegać jego wpływom. Do takiego wniosku można dojść porównując oba państwa.

Zastanawia mnie, skąd taka zmiana narracji w kwestii postrzegania I RP? Czyżbyśmy mieli do czynienia z procesem przygotowywania społeczeństwa do zmian, które za jakiś czas mają nastąpić? Czy przypadkiem pojawił się w sieci short z nekrologiem Państwa Polskiego (966-2025)?