Pod koniec zeszłego roku pojawiły się w wielu mediach informacje, że Janusz Waluś zostanie zwolniony z wiezienia w RPA. Była to okazja do przypomnienia tego wydarzenia sprzed 30-tu lat. Pojawiło się wiele artykułów o nim samym i o jego czynie. Bliższe przyjrzenie się temu, kim był Janusz Waluś i z jakiej pochodził rodziny, skłania do refleksji, a uproszczona interpretacja jego czynu wzbudza podejrzenia, że być może jest w tej sprawie jakieś drugie dno. Wypada jednak zacząć od podstaw. Wikipedia pisze:
Janusz Jakub Waluś (ur. 14 stycznia 1953 w Zakopanem) – południowoafrykański działacz skrajnej prawicy narodowości polskiej, terrorysta i zabójca czarnoskórego lidera Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej Chrisa Haniego.
Urodził się w Zakopanem, na Podhalu, choć publicysta Adam Tycner wskazuje na okolice Szczyrku. W rodzinie, wywodzącej się z Kresów, panowała atmosfera antykomunistyczna. Jego rodzice wraz z Januszem i jego starszym bratem przenieśli się potem do Radomia. Jego ojciec, Tadeusz Waluś, prowadził prywatny zakład zajmujący się produkcją kryształów, w którym pomagał także jego syn.
W młodości uprawiał sporty samochodowe – zdobył tytuł mistrza Polski w kategorii Fiat 127. Mówił, że był „sympatykiem Solidarności, ale bliżej mu było do KPN”.
W 1981 roku wyemigrował do Południowej Afryki, gdzie dołączył do ojca i brata, którzy przybyli tam w połowie lat 70. XX wieku. Wspólnie z nimi, podobnie jak wcześniej w Polsce, prowadził niewielką hutę szkła. Gdy po kilku latach ich rodzinny interes zbankrutował, ojciec opuścił Południową Afrykę, a bracia pozostali w tym kraju, zajmując się różnymi profesjami – starszy brat założył przedsiębiorstwo, a Janusz Waluś został kierowcą ciężarówki.
W 1986 roku przyjął południowoafrykańskie obywatelstwo i silnie zaangażował się w działalność polityczną. W czasie rosnących antagonizmów rasowych, światopoglądowych i narodowych stanął po stronie afrykanerskich nacjonalistycznych działaczy, dążących do utrzymania systemu segregacji rasowej – apartheidu. Wstąpił kolejno do rządzącej Partii Narodowej, następnie Partii Konserwatywnej, a w końcu do neonazistowskiej i terrorystycznej organizacji Afrykanerski Ruch Oporu (Afrikaner Weerstandsbeweging).
Po tym, gdy w lutym 1990 roku, decyzją prezydenta Frederika Willema de Klerka, uwolniono Nelsona Mandelę i zalegalizowano działalność największych opozycyjnych stowarzyszeń – Afrykańskiego Kongresu Narodowego i Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej, ruchy afrykanerskie uległy zradykalizowaniu. Skrajna rasistowska prawica, w której szeregach był Waluś, była zdecydowanie przeciwna postępującym przemianom politycznym. Oprócz sprzeciwu wobec nadania praw obywatelskich i wyborczych czarnej większości obawiała się również skutków rosnącego poparcia dla komunistów.
10 kwietnia 1993 roku zastrzelił Chrisa Haniego, będącego liderem partii komunistycznej, przed jego domem w Boksburgu obok Pretorii.
xxx
To tyle Wikipedia, z której o rodzinie Walusia i jej korzeniach niczego nie dowiemy się. Natomiast Helena Łygas w artykule z 24 listopada 2022 roku Janusz Waluś. Człowiek, który uwierzył, że może zmienić losy świata (https://natemat.pl/451135,janusz-walus-dziecinstwo-zona-corka-i-wnuczka-janusza-walusia) pisze o niej dosyć szczegółowo. Poniżej fragmenty tego artykułu.
Kuba do RPA przyjeżdża jako 28-latek. Południowa Afryka to jego miłość od pierwszego wejrzenia. Trudno zresztą dziwić się komuś, kto wyrwał się z komunistycznej Polski, w dodatku z niesłynącego z urody Radomia. Odurzają go nowoczesne budynki, kosmopolityczne miasta, roślinność, klimat, kolory.
W RPA od pięciu lat mieszka z żoną i córką jego starszy brat Witek, z wykształcenia inżynier. Kuba wyższego wykształcenia nie ma. Mimo że jest inteligentny (a przynajmniej tak mówią o nim nieliczni dziennikarze, którzy przez ostatnie trzy dekady mieli okazję z nim porozmawiać), nigdy nie ciągnęło go za specjalnie do nauki. Ale w więzieniu uczy się portugalskiego i znacznie podszkala angielski. Z nudów.
Kilka lat przed Kubą, Witek ściąga do RPA i ojca, tym bardziej że w Polsce upada jego interes. Bo i Tadeusz Waluś, na przekór ustrojowi, całe życie jest prywaciarzem.
Z matką chłopców – Teresą – poznają się podczas okupacji w Zakopanem.
Są nastolatkami i swoją pierwszą, wielką miłością. Mimo że Teresa w momencie wybuchu wojny ma tylko 15 lat, zgłasza się do pracy na kolei – jej rodzice boją się, że inaczej zostanie wywieziona na roboty do Niemiec. Dziewczyna zostaje sekretarką naczelnika stacji.
Z kolei Tadeusza do Zakopanego przywożą rodzice – w 1939 roku uciekają przed Sowietami z Kresów do Krakowa, ale że syn podupada na zdrowiu, przeprowadzają się w góry. Po wojnie Tadeusz wraca do Krakowa, ale już z Teresą.
Zaczynają studia na Akademii Handlowej. Żadne z nich ich nie skończy. Gdy Teresa zajdzie w ciążę, przeprowadzają się do Kielc, gdzie ojciec Teresy, a dziadek Kuby, jest lekarzem wojewódzkim.
To tu rodzi się Witek Waluś, Kuba przyjdzie na świat już w Zakopanem, gdzie jego babka wspierana przez rodzinę prowadzi pensjonat. Ale zakopiańskiego życia Kuba pamiętał nie będzie.
Jego chrzestną zostanie córka Bolesława Bieruta – Magda. Mama Magdy jest daleką kuzynką Teresy Waluś, więc dziewczyna często przyjeżdża do pensjonatu prowadzonego przez Helenę Strzelichowską.
Tadeusz często przychodzi do Bierutów. Taka znajomość jest nie do pogardzenia – tym bardziej dla PRL-owskiego prywaciarza. Ojciec Kuby zajmuje się początkowo importem kryształów z Czechosłowacji – popyt na nie jest olbrzymi.
Dziś portrety babci Heleny autorstwa Witkacego wiszą w domu Witka. Wciąż mieszka w RPA. Prowadzi firmę produkującą sprzęt wojskowy na obrzeżach Pretorii. A przynajmniej prowadził, gdy przed pięcioma laty rozmawiał z nim Szymon Opryszek.
Gdy Kuba ma cztery lata Walusiowie opuszczają Zakopane.
Tadeusz rozkręca z bratem kolejny interes – produkcję słodyczy – w tym czekolady. Patentują nawet autorską recepturę. A że czekolada to towar deficytowy i chodliwy nie mniej niż czeskie kryształy, na brak pieniędzy nie mogą narzekać.
Ojciec i wujek jeżdżą ze swoimi czekoladami i lodami do miasta, do Krakowa, ale Witek i Kuba uczą się w wiejskiej podstawówce.
Walusiowie to najbogatsza rodzina w okolicy – jako pierwsi mają telewizor, telefon, samochód. Wyjeżdżają na wakacje zagranicę, do Bułgarii. Sąsiadów z Gaju nie stać nawet na Ustkę.
Mimo to, we wsi ich lubią, bo i Walusiowie są w porządku – dają pracę, nie oszukują. Gdy gubi się ich pies, sąsiedzi ruszają na poszukiwania. Może ze względu na sympatię, a może ze względu na nagrodę – 200 (ówczesnych) złotych. To koszt tygodniowego wyżywienia dużej rodziny. I pół kieszonkowego chłopaków.
Rówieśnicy po lekcjach pracują na roli albo w domu, ale Witek i Kuba nie muszą. Stać ich. I może to przyzwyczajenie do “stać ich” przesądzi w końcu o wyjeździe braci do RPA.
Gdy przestaje być ich stać w Polsce, już w Radomiu, gdzie podupada interes ojca, szukają innych dróg do bycia złotymi chłopcami.
Kuba przyzna zresztą, że z Polski wyjechał za kasą. Nienawiść do komunizmu? W Polsce nie był opozycjonistą, mimo że miał dostęp do rodzącego się w Krakowie środowiska. Może był po prostu oportunistą?
xxx
Wybrane fragmenty z ebooka Cezarego Łazarewicza Nic osobistego. Sprawa Janusza Walusia (https://www.legimi.pl/ebook-nic-osobistego-sprawa-janusza-walusia-cezary-lazarewicz,b377833.html):
Inżynier Witold Stanisław Waluś, syn Tadeusza i Teresy z domu Strzelichowska, urodzony w Kielcach w 1948 roku, z zawodu chemik-ceramik (po krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej), przylatuje samolotem z Wiednia, by rozpocząć nowe życie. Ma wtedy dwadzieścia osiem lat, długie, ciemne włosy spadające na ramiona i gęstą czarną brodę. Towarzyszy mu rok starsza żona Grażyna i ich czteroletnia córka Joanna.
Prośbę o zezwolenie na wyjazd Witold Waluś składa do krakowskiego biura paszportów i dowodów osobistych MSW w sierpniu 1974 roku. W tym samym roku Walusiowie dostają paszporty z pieczątką: „wszystkie kraje świata”. Za łapówkę i po znajomości – mówi dziś Witold. Wyruszają rok później – w czerwcu 1975 roku.
Opowiada o marcu 1968 roku, strajku na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, o całkowitej utracie wiary w socjalizm, ideologicznej ofensywie marksizmu na uczelni, urabianiu i próbie odzyskania przez władzę młodzieży.
Pamięta sierpień 1968 roku, gdy Wojsko Polskie wkraczało z Sowietami do Czechosłowacji, by stłumić tam wolnościowe powstanie. Studentów AGH przebrano wtedy w wojskowe mundury i wysłano na obóz do Morąga. Opowiada:
– Wstydzę się, że jestem w polskim mundurze, i od tej pory nie czuję związku, zamiast „u nas” zaczynam mówić „w Polsce”. Nie wyjeżdżałem z Polski z biedy, za chlebem. Nam się dobrze powodziło, bo nasz ojciec był prywatną inicjatywą. Żyliśmy lepiej niż inni. Uciekaliśmy z komunizmu, a nie z biedy.
Zakopane
Piętrowy, zbudowany z drewna w stylu zakopiańskim dom. Na górze niewielkie – dwupokojowe mieszkanie, na dole – pracownia architektoniczna. Widać stąd Gubałówkę i Giewont. W latach sześćdziesiątych willę podzielono na mieszkania, a w dziewięćdziesiątych zaczął je na raty odkupować i odnawiać Andrzej Kawecki, dyrektor biura promocji Zakopanego. To dzięki niemu nie rozpadła się i nie przegniła.
Przy willi pod tym samym adresem jest dobudówka. W roku 1963 Maria Brzozowska kupiła tę część domu od doktora Bocheńskiego z Krakowa. Jej wnuczka Irena Walter prowadzi teraz pensjonat, ale nie wie, kto mieszkał tu wcześniej. Pamięta, że kilkanaście lat temu przyjechał wysoki, postawny mężczyzna w kapeluszu z wielkim rondem. Mówił, że jest z Południowej Afryki. Towarzyszyła mu kobieta z Azji i mały chłopczyk. Prosił, by oprowadziła go po domu. Zaglądał w każdy kąt, a potem powiedział, że spędził tu dzieciństwo.
Irena Walter nie słyszała nigdy o Julii Mallisie, samotnej matce, która wraz z córką Heleną, nauczycielką szkoły żeńskiej przy klasztorze Panien Benedyktynek Ormiańskich we Lwowie, przywędrowała po wielkiej wojnie do Zakopanego. Tu Julia objęła posadę osoby prowadzącej dom hrabiny Błażowskiej, który mieści się w wybudowanej na początku XX wieku przez cieślę Jana Ustupskiego willi „Pyszna” przy ulicy Chramcówki. Tu też Helena spotyka doktora Stanisława Strzelichowskiego, porucznika cesarskiej i królewskiej Armii Austro-Węgier, za którego wychodzi za mąż w 1920 roku. Strzelichowski robi w międzywojennej Polsce karierę administracyjną i zostaje lekarzem powiatowym na Kresach w Peczeniżynie, w województwie stanisławowskim. Mieszka z żoną w służbowym dworku szlacheckim. Szybko przestają z sobą rozmawiać i się rozstają. Helena wraca do Zakopanego z urodzoną w 1924 roku córką Teresą i gdy na początku lat trzydziestych umiera Błażowska, przejmuje z matką willę i prowadzą wspólnie pensjonat.
Teresa Strzelichowska, córka Heleny, w chwili wybuchu wojny ma piętnaście lat. Żeby uniknąć wywiezienia na roboty do Niemiec, zgłasza się do pracy na kolei. I aż do zakończenia wojny jest sekretarką niemieckiego naczelnika stacji w Zakopanem. To przyszła matka Witolda i Janusza. Ojciec chłopców Tadeusz jest o rok młodszy od Teresy. Rodzina Walusiów pochodzi z Buczkowic koło Szczyrku, ale Tadeusz urodził się na Kresach w majątku Hanusowszczyzna, między Nowogródkiem a Nieświeżem. Gdy w 1939 roku wchodzą tam Rosjanie, jego rodzice na czas uciekają do Krakowa, a potem przenoszą się do Zakopanego, by leczyć chorego syna. Tu w czasie okupacji Tadeusz i Teresa poznają się bliżej.
Po wojnie rozpoczynają studia na Akademii Handlowej w Krakowie, ale ich nie kończą. W lipcu 1947 roku biorą ślub. Pierwszy ich syn, Witold Stanisław, rodzi się dziesięć miesięcy później w Kielcach. W Kielcach, bo ojciec Teresy, doktor Strzelichowski, został tu mianowany po wojnie lekarzem wojewódzkim i chce mieć pod kontrolą przyjście na świat pierwszego wnuka. Drugi ich syn, Janusz Jakub, rodzi się pięć lat później, już w Zakopanem.
xxx
Tadeusz i Teresa to rodzice Janusza Walusia. Jego chrzestną jest córka Bolesława Bieruta – Magda. Mama Magdy, bez nazwiska i imienia, jest daleką kuzynką Teresy Waluś. Czyli jedna z żon Bieruta, a miał ich wiele i przynajmniej niektóre z nich były Żydówkami, jest kuzynką matki Walusia. Magda przyjeżdża często do pensjonatu prowadzonego przez Helenę Strzelichowską, matkę Teresy.
Irena Walter nie słyszała o Julii Mellisie, samotnej matce, która wraz z córką Heleną, nauczycielką szkoły żeńskiej przy klasztorze Panien Benedyktynek Ormiańskich we Lwowie, przywędrowała po wielkiej wojnie, czyli po I wojnie światowej, do Zakopanego. Julia Mellisa – to imiona, nazwiska brak. Julia objęła posadę osoby prowadzącej dom hrabiny Błażowskiej. Tu Helena, też bez nazwiska, spotyka doktora Stanisława Strzelichowskiego, za którego wychodzi za mąż i w końcu dostaje nazwisko. Teraz jest Heleną Strzelichowską. Strzelichowski zostaje lekarzem powiatowym na Kresach w województwie stanisławowskim. Szybko się ze sobą rozstają, tak jakby chodziło tylko o zmianę nazwiska, i Helena wraca w 1924 roku z córką Teresą (matką Walusia) do Zakopanego. Gdy na początku lat 30-tych umiera hrabina Błażowska, przejmuje z matką, czyli Julią Mellisą, willę i prowadzą wspólnie pensjonat.
Teresa Strzelichowska, 15-latka, córka Heleny, wnuczka Julii Mellisy, żeby uniknąć wywiezienia na roboty do Niemiec, zostaje sekretarką u niemieckiego naczelnika stacji w Zakopanem.
O ojcu Walusia, Tadeuszu, wiadomo tyle, że urodził się w majątku na Litwie, choć rodzina Walusiów pochodzi z Buczkowic koło Szczyrku. W jaki sposób tam trafili? Co tam robili? O tym autor, Cezary Łazarewicz, nie wspomina. Gdy we wrześniu 1939 roku weszli tam Rosjanie, jak napisał autor, to rodzice Tadeusza uciekają do Krakowa. Jak? W jaki sposób przedostali się przez linię frontu radziecko-niemieckiego?
Po wojnie Tadeusz często odwiedza rodzinę Bierutów. Zajmuje się importem kryształów z Czechosłowacji, następnie – produkcją słodyczy. W tamtych latach, szczególnie 40-tych, 50-tych, 60-tych, nie każdy mógł prowadzić działalność gospodarczą, czyli jak to się wtedy mówiło, zostać prywaciarzem. A już taki interes jak import kryształów z Czechosłowacji, to tylko dla wybranych. Podobnie rzecz się miała, gdy chodziło o produkcję słodyczy. Władze PRL-u wydawały pozwolenia na taką działalność tylko nielicznym, a to oznaczało, że ci którzy dostąpili tego zaszczytu nie mieli konkurencji, co oznaczało, że bardzo szybko bogacili się.
xxx
Z przedstawionych informacji wynika, że rodzina Walusia, nie była przeciętną polską rodziną. Na ich podstawie, a także na braku czy zatajaniu pewnych informacji czy faktów, można domniemywać, że miała ona żydowskie korzenie. Nawet fakt, że brat Walusia dostał paszport w 1974 roku, a wyjechał w 1975, świadczy o tym, że nie był to przeciętny obywatel PRL-u. W tamtych czasach było bardzo trudno dostać paszport indywidualnie. Łatwiejsze to było przy wyjazdach z państwowymi biurami podróży, ale wycieczki na Zachód były bardzo drogie i mało kogo było na to stać. Po powrocie trzeba było od razu oddać paszport na komendę milicji. Nie było takiej opcji, by przeciętny obywatel mógł przez rok trzymać paszport w domu w szufladzie. Zastanawiający też jest jego antykomunizm, dla którego nie było praktycznie uzasadnienia. Sztucznie to wszystko wyglądało. Ale ani on, ani jego ojciec czy brat, nie mieli problemu z otrzymaniem paszportu i dostaniem się do RPA, czyli państwa, które nie utrzymywało stosunków dyplomatycznych z krajami komunistycznymi i bardzo starannie prześwietlało potencjalnych imigrantów. A tu „antykomunistyczna” rodzina, utrzymująca zażyłe kontakty z najwyżej umocowanymi w państwie komunistami, wjeżdża sobie do RPA jak do stodoły. Dla przedstawicieli pewnej nacji nie istnieją granice i wszędzie doskonale sobie radzą.
I tak dochodzimy do momentu, gdy „wielki” antykomunista, Janusz Waluś, którego chrzestną jest córka Bieruta, zabija południowoafrykańskiego komunistę Chrisa Haniego. Cyrk nad cyrki. Jaki był motyw? No bo przecież zabójstwo pojedynczego komunisty, nawet jeśli był liderem partii komunistycznej, niczego nie zmieniło i nie mogło zmienić. Jednak cały świat dowiedział się, że Polak, fanatyczny antykomunista, członek neonazistowskiej i terrorystycznej organizacji Afrykanerski Ruch Oporu, zabił południowoafrykańskiego komunistę. Jaki więc był motyw? Bardzo możliwe, że było ich wiele. W każdym razie Polska, jako państwo, wizerunkowo na tym nie zyskała, a raczej straciła.
xxx
Na portalu Nowy Ład Adam Szabelak, autor książki „Wczoraj i dziś Burów”, w wywiadzie z Kacprem Kitą Kim jest Janusz Waluś? Jak wpłynął na historię RPA? Adam Szabelak (https://nlad.pl/kim-jest-janusz-walus-jak-wplynal-na-historie-rpa-adam-szabelak/) rozjaśnia nieco skomplikowaną sytuację polityczną w RPA. Poniżej wybrane fragmenty:
AS (…) Waluś swoim czynem, zabicia Chrisa Haniego, tu spotkałem się z głównym poglądem wdrażanym przez większość osób, z którymi rozmawiałem. To, że Waluś zabił Haniego umożliwiło Afrykańskiemu Kongresowi Narodowemu przejęcie pełni władzy w Południowej Afryce. Dlaczego? Dlatego, że po tym wszystkim Mandela – który wcześniej był po prostu liderem partyjnym, nie był prezydentem, nie miał żadnej funkcji państwowej – wystąpił w telewizji i powiedział tak:
Biały człowiek, rasista, zwolennik apartheidu, zabił Chrisa Haniego, ale jednocześnie to biała kobieta, Afrykanerka, zadzwoniła na policję i doniosła na Walusia, informując ją, że to właśnie on zabił. Jeżeli tak było, znaczy że są źli biali ludzie, ale też są biali ludzie w porządku. Powołajmy komisję prawdy i pojednania, pojednajmy się i budujmy razem przyszłość, bo po wykluczeniu rasistów będziemy w stanie zbudować nasz tęczowy naród.
I Mandela dzięki temu zyskał niekwestionowany autorytet w społeczeństwie południowoafrykańskim i tu był też element jednoczenia się. Po prostu nastąpił kryzys, ludzie jednoczyli się wokół Mandeli.
KK No tak, tylko czy Waluś osiągnął swój cel? Rozumiem, zabił Haniego, ale w praktyce umożliwiło to przejęcie władzy Mandeli, który w dłuższej perspektywie i tak realizuje postulaty komunistów. Czy to nie jest tak, że Waluś był trochę przeciw skuteczny? (…).
AS Waluś, jako swój główny cel, przedstawił po prostu zatrzymanie procesu przemian, upadku apartheidu. On nie był zaangażowany w tworzenie afrykanerskiego Volkstaat (narodowe państwo Afrykanerów – przyp. W.L.), tak samo afrykańscy nacjonaliści, z którymi był powiązany. To nie była ich wielka idea. To była koncepcja, która jakoś między nimi krążyła. Waluś po prostu… trudno mi powiedzieć, żeby miał głębszą wizję tego, co zrobił. Zrobił to, co uważał za słuszne i tyle. Tak samo jak głębszej wizji nie było w tym całym środowisku afrykanerskim.
(…) Mając te kilka lat po zmianie systemu Afrykanerzy nie stworzyli jednej spójnej wizji tego, co chcą. Dlaczego? Dlatego, że biali ludzie w Afryce Południowej byli już po prostu zmęczeni okresem ciągłego napięcia lat 80-tych i 90-tych. Nie mieli żadnej konkretnej idei, która by ich zjednoczyła, dałaby im poczucie sensu. I po prostu przytakiwali na to, co się dzieje. Pozwolili na to, żeby działo się to, co się dzieje. Oni byli lepiej sytuowani od czarnych. Większość białych miało wodę w kranie, elektryczność, było w miarę bezpiecznie i po prostu ignorowała to wszystko, co się dzieje.
Podczas referendum w latach 90-tych, które jest często przedstawiane jako referendum, w którym biali ludzie w 2/3 wyrazili przyzwolenie na zniesienie apartheidu. Nie do końca tak było, bo większość ludzi w tym referendum wyraziła się za dalszymi negocjacjami z Afrykańskim Kongresem Narodowym. To nie jest równoznaczne. To zupełnie dwie różne odpowiedzi. Ludzie chcieli dalszych negocjacji, chcieli normalizacji sytuacji, żeby już bomby nie wybuchały, żeby nie było masowych demonstracji, żeby nie było najazdów na osiedla z maczetami, gdzie ludzie zarzynali się. Chcieli normalizacji, a zostali wmanewrowani. Po latach Afrykanerzy znowu się organizują, obudzili się z tego snu i dążą do tego samostanowienia, którego nie uzyskali w latach 90-tych.
KK Czyli rozumiem, że większość Afrykanerów była bierna wobec tej rzeczywistości, w której oni byli uprzywilejowani, a potem również byli bierni wobec transformacji. (…).
AS (…) W czasach apartheidu były trzy wizje tego rozwoju. Jedna z koncepcji mówiła, że należy natychmiast zerwać z czarną, tanią siłą roboczą i doprowadzić do tego, żeby czarni żyli u siebie, żeby biali żyli u siebie. I to biali mieli pracować na siebie, nie korzystając z czarnoskórych służących, z czarnoskórych pracowników kopalń i tak dalej. Druga koncepcja była taka, że mimo że czarni będą żyli na swoim terytorium, no to można korzystać z ich siły roboczej, bo rezygnacja z taniej siły roboczej przyniesie szkody gospodarcze. A trzecia koncepcja była pośrednia, która mówiła, że można korzystać z czarnej siły roboczej, ale czasowo i systematycznie to ograniczać, żeby doprowadzić do modelu idealnego, w którym biali będą pracowali dla siebie. Ostatecznie wygrała ta koncepcja, gdzie mówiono o odrębnym rozwoju, ale tak naprawdę korzystano z czarnoskórych pracowników, nie mając dla nich wiele szacunku (…).
Symbolem Oranii – czyli miasteczka afrykanerskiego, ale typowo afrykanerskiego, zbudowanego od zera, gdzie mogą osiedlać się ludzie, którzy są związani afrykanerską kulturą, mówią w języku afrikaans, chcą pracować sami dla siebie – symbolem tego miasteczka jest mały chłopiec z podwiniętymi rękawami, który symbolizuje to, że ten nowy ruch afrykanerski sam bierze odpowiedzialność za swoją przyszłość. I właśnie jedną z zasad tej Oranii jest to, że Afrykanerzy wykonują wszystkie prace: czyszczą toalety, budują domy, kładą cegły i piszą algorytmy do programów komputerowych. Może jest to taka lekcja, którą Afrykanerzy po wielu latach odrobili i odrobili ją w bardzo imponujący sposób, trzeba im to przyznać. Zbudowali de facto, a raczej budują, państwo w państwie. Mają swoje uniwersytety, swoje związki zawodowe, które zrzeszają po 2-3 miliony ludzi. Mają największe organizacje praw człowieka w całej Afryce. Mają swoje media, mają swoje organizacje, które zapewniają pomoc socjalną biednym Afrykanerom. Tak więc budują alternatywną rzeczywistość, mimo tych niesprzyjających warunków.
xxx
Z tego, co mówi Adam Szabelak wynika, że Waluś nie miał żadnej wizji i chciał powstrzymać upadek apartheidu. Dodał, że takiej wizji nie miało cale środowisko afrykanerskie. Jeśli tak, to oznacza to, że działanie to było przypadkowe lub też ktoś inny motywował Walusia do tego czynu i inny był jego cel. Efekt był taki, że działanie Walusia wyniosło Mandelę do władzy i realizował on to, przeciw czemu opowiadał się Waluś. To uniemożliwiło Afrykanerom wynegocjowanie odpowiednich dla siebie warunków i być może rozpoczęcie budowy własnego państwa. Można więc powiedzieć, że Waluś działał wbrew interesom Afrykanerów.
Jednak Afrykanerzy zaczęli w końcu budować swoje państwo. Co się odwlecze, to nie uciecze. Budują więc oni państwo w państwie. I w tym momencie wypada zapytać: kto im na to pozwala? Jeśli rząd RPA toleruje budowę takiego państwa, to znaczy, że podcina gałąź na której siedzi, bo przecież taki ruch separatystyczny może wywołać podobne reakcje u Afrykanów, obywateli RPA, którzy nie tworzą przecież jednolitego społeczeństwa. Wprost przeciwnie, są skłóceni, bo oni są na etapie organizacji plemiennej. Jeśli natomiast rząd RPA nie ma na to wpływu, to znaczy, że ktoś inny kieruje tym państwem. W sytuacji, gdy na całym świecie Murzyni są faworyzowani w wielu dziedzinach, takie zachowanie Afrykanerów zastanawia. A jeszcze bardziej zastanawia fakt, że nikt o tym głośno nie mówi i nie sprzeciwia się temu. Bo według Adama Szabelaka, który przebywał w RPA w latach 2020 i 2021 i z bliska obserwował, co się tam dzieje, budowanie tego państwa trwa już od jakiegoś czasu. Gdzie są więc te wszystkie organizacje sponsorowane przez różnych filantropów, które tak walczą z rasizmem?
xxx
W blogu Naród cz. 2 cytowałem Ryszarda Kapuścińskiego, który ponad 40 lat temu pisał:
Dwa dogmaty kalwinizmu szczególnie zaważyły na światopoglądzie Afrykanera.
Pierwszy to dogmat o predestynacji. Jest to pogląd o absolutnym zdeterminowaniu świata: człowiek rodzi się od razu dobrym albo od razu złym. Jeden rodzi się, aby panować, drugi, aby służyć. Tego nie można zmienić – jest to porządek świata ustanowiony przez Boga. Ten, kto chce go zmienić, jest bluźniercą, którego należy ukamienować. Dogmat o predestynacji mówi dalej, że ten, który urodził się w wierze, jest istotą wyższą od tej, która urodziła się w pogaństwie, ponieważ jest bliższy zbawienia, jako że na nim spoczął palec boży. Z tym wierzeniem Afrykanerzy przybyli do Południowej Afryki. Obraz świata zaczerpnięty z dogmatu o predestynacji objawił im się teraz z całą kontrastową wyrazistością. Oni byli ludźmi wiary, a oto wokół nich roztaczał się świat pogaństwa. Człowiek wiary był biały, poganin – czarny. Umiłował sobie białych i skazał na potępienie – czarnych. Czarny nie może zmienić skóry i nie może zrzucić z siebie pogaństwa, ponieważ Bóg raz na zawsze zdecydował o porządku świata. Ale będąc istotą niższą i przez Boga oszpeconą tym niechrześcijańskim kolorem skóry, czarny poganin musi służyć białemu człowiekowi, którego dotknął palec boży i który przez to bliższy jest zbawienia.
Drugim dogmatem kalwińskim, jaki zaważył na umysłowości Afrykanera, jest nauka o wybranym narodzie. Jeden z wybitnych historyków narodu Afrykanerów, dr G.D. Scholtz, pisze: „Religia umożliwiła Afrykanerom przetrwanie wśród czarnych, ponieważ pozwoliła im utożsamić swoją rolę z tą, jaką odegrał biblijny naród Izraela – i tak jak Izraelowi nie wolno się było zmieszać z podbitymi poganami, tak również świętą zasadą Afrykanerów było nie mieszać się z tymi, którzy nie mają białej skóry”.
xxx
Czy można z tego cytatu wysnuć wniosek, że Afrykanerzy są szczególnie traktowani przez Żydów? Tak, jak kalwińska Szwajcaria? I dlatego jest tak cicho o działaniach Afrykanerów?
O co zatem chodziło w tym morderstwie i kto miał na tym skorzystać? Odpowiedź na to pytanie jest trudna, bo południowoafrykańskie realia są nam mało znane i być może wielu rzeczy nie wiemy. Na pewno skorzystał na tym Nelson Mandela. Być może było to też na rękę Afrykanerom, bo państwo, które wtedy powstało na zasadzie pewnego kompromisu, nie spełnia oczekiwań wielu jego obywateli. I teraz Afrykanerzy mają argument, by budować własne państwo. Może też ten polski wątek miał na celu osłabienie wizerunku Polski i Polaków w oczach opinii światowej, co w kontekście obecnych wydarzeń i kreowania Polski na kraj, który dąży do wojny z Rosją, nie jest bez znaczenia. Wszak za Walusiem opowiada się tzw. skrajna prawica narodowa i środowiska tzw. kiboli. Swoje trzy grosze dorzuca Grzegorz Braun, który nazwał Walusia „ostatnim żołnierzem wyklętym”.