Jeremi

Jak wyglądałaby polityka w tej części Europy, gdyby nie było religii chrześcijańskiej i jej podziału na wyznania: katolickie, prawosławne i protestanckie? Połączenie w jeden organizm Królestwa Polskiego z katolicyzmem, jako wyznaniem panującym, z Wielkim Księstwem Litewskim, w którym dominowało prawosławie – musiało doprowadzić do konfliktów i doprowadziło, ale takie były intencje twórców tego pomysłu. Różnice na tle religijnym i wyznaniowym wyzwalają w ludziach najgorsze instynkty.

Zaczęło się od tego, że w 1413 roku zawarto akt unii w Horodle (unia horodelska), który wprowadził instytucję odrębnego wielkiego księcia na Litwie, wspólne sejmy i zjazdy polsko-litewskie. W celu powiązania feudałów litewskich z polskimi, 47 rodzin możnowładców i szlachty polskiej przyjęło do swych herbów 47 rodzin panów i bojarów litewskich. – Tak informuje Wikipedia, ale w innym miejscu pisze, że bojarzy, to zbiorowa nazwa przedstawicieli klasy panującej na Rusi Kijowskiej, zajmującej drugą, po książętach, dominującą pozycję w rządzie. To wyższa szlachta feudalna, magnaci i wielcy właściciele ziemscy. Tak więc ktoś, kto legitymował się polskim herbem, wcale nie musiał być Polakiem. I takim „Polakiem” był Jeremi Wiśniowiecki.

Zmierzam tak opłotkami do głównego wątku, ale ten wstęp był konieczny, by zrozumieć istotę problemu, który powstał w wyniku unii lubelskiej i trwa do dziś. W wyniku tej unii południowa część WKL, czyli Wołyń, Kijowszczyzna, województwo podlaskie i bracławskie, zostały włączone do Korony. I tym sposobem powstało wspólne państwo polsko-ukraińskie, które weszło w unię z północną częścią WKL. Wisi u mnie w pokoju „Mapa Polski za panowania Stanisława Augusta w 1772 roku wydana nakładem S. Orgelbranda synów w Warszawie 1887 roku do dzieła Starożytna Polska”. Na tej mapie ziemie od Śląska po Kijów oznaczone są jako województwo małopolskie. A więc już wtedy Żydzi robili ludziom wodę z mózgu i nazywali Polską to, co powinni byli nazywać Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Nazywali to, co nie było Polską – Polską, a tych, którzy nie byli Polakami – Polakami. I teraz do rzeczy!

Na kanale „Musisz to wiedzieć” (1655) Maciej Maciak w 29:18 mówi:

My też prowokujemy. Znaczy nie my, to w naszym imieniu Prawo i Sprawiedliwość – i Kościół też prowokuje. Proszę Państwa, Jeremi Wiśniowiecki – młot na Kozaków, tak go żartobliwie nazywają. No! To morderca, który w dawnych czasach mordował Kozaków. Ukraińcy to dokładnie pamiętają i generalnie też temat Jaremy powinien być przez nas zagrzebany. Bo powtarzam, nie mamy żadnych szans z tym rządem i przy pomocy Amerykanów nie mamy żadnych szans z Ukraińcami, gdy dojdzie do jakichś rozrachunków. Obym nie wykrakał!

No i właśnie w takim podnoszeniu atmosfery Prawo i Sprawiedliwość bryluje i Kościół katolicki w Polsce. Tu rękami misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w 2021 roku zrobili jubel ku czci Jeremiego Wiśniowieckiego – uroczystość na Świętym Krzyżu. W uroczystości wzięli udział przedstawiciele władzy polskiej. Słowo nawet prezydenta RP Andrzeja Dudy, który objął patronatem honorowym wydarzenie. Odświeżyli tam kryptę Wiśniowieckiego. Proszę Państwa, te rzeczy powinny być zakopane. To na pewno wkurza Ukraińców i jak my będziemy podtrzymywać te niechlubne dzieje z historii Polski, no to oni będą podtrzymywali swoje i ta nienawiść będzie rosła, a może skończyć się to wojną.

Tak że ewidentnie widać, że, z jednej strony Prawo i Sprawiedliwość pomaga sprowadzać nacjonalistów ukraińskich, pomaga też, otrzymują pieniądze z naszych podatków na różnego rodzaju akcje, np. pomocy dla batalionu Azow. Z jednej strony, czyli PiS, ściąga nam nacjonalistów i pomaga nacjonalistom, a z drugiej strony urządza prowokacje przeciwko nacjonalistom, którzy to ukraińscy nacjonaliści nienawidzą Jeremiego Wiśniowieckiego i stąd mamy ten kołchoz w Polsce. To jest bardzo niebezpieczna sytuacja.

xxxxxxxx

Uroczystość odbyła się w sierpniu 2021 roku, a więc prawie dwa lata temu. Omawiany artykuł to Jeremi Wiśniowiecki – uroczystość na Świętym Krzyżu (https://www.swietykrzyz.pl/aktualnosci/1731). Poniżej jego treść:

Średniowieczną polską pieśnią i najstarszym zachowanym wraz z melodią polskim tekstem poetyckim – Bogurodzica, rozpoczęły się na Świętym Krzyżu obchody 370. rocznicy śmierci Jeremiego Wiśniowieckiego, herbu Korybut, księcia na Wiśniowcu, dowódcy wojsk koronnych, wojewody ruskiego, starosty przemyskiego i nowotarskiego, ojciec króla Polski Michała Korybuta Wiśniowieckiego, który zmarł nagle, w niedzielę, 20 sierpnia 1651 r. w obozie wojsk koronnych pod Pawołoczą na Ukrainie.

Eucharystii sprawowanej w intencji księcia Jeremiego Wiśnickiego, przewodniczył i kazanie wygłosił prowincjał Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, o. prof. UAM dr hab. Paweł Zając OMI.

W słowach powitania, na początku Eucharystii, wszystkich zgromadzonych na liturgii przywitał o. superior Marian Puchała OMI. Pośród wielu pielgrzymów nawiedzających świętokrzyskie sanktuarium znaleźli się przedstawiciele Rządu, parlamentarzyści, przedstawiciele wojska, policji, straży pożarnej, pracownicy świata mediów, nauki, kultury a także przewodnicy świętokrzyscy. Po słowach powitania, zostało odczytane także słowo Prezydenta RP, Pana Andrzeja Dudy, który objął patronat honorowy nad dzisiejszym wydarzeniem.

Liturgię uświetniła obecność Chorągwi Rycerstwa Ziemi Sandomierskiej pod dowództwem Kasztelana Karola Burego.

Po Eucharystii uczestnicy liturgii wraz z Chorągwią Rycerstwa Ziemi Sandomierskiej przeszli do krypt pod świętokrzyską bazyliką, aby odprawić stosowne modlitwy w intencji zmarłego księcia Jeremiego.

Po zakończonej celebracji liturgicznej na błoniach świętokrzyskich odbyły się pokazy musztry paradnej, turniej husarski. Obecni byli także przedstawiciele okolicznych gmin, wojska. Wspólnie przeżyty piknik był okazją do zapoznania się z osobą księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, pochowanego przed laty na Świętym Krzyżu, przez jego żonę, księżną Gryzeldę Konstancję z Zamoyskich Wiśniowiecką, która przewiozła trumnę z doczesnymi szczątkami księcia na Święty Krzyż i złożyła w grobowcu rodziny Oleśnickich.

O godz. 14.00, w murach siedziby wystawy przyrodniczej Świętokrzyskiego Parku Narodowego, prof. dr hab. Krzysztof Bracha (Instytut Historii UJK Kielce), poprowadził panel naukowy poświęcony osobie księcia Wiśniowieckiego. W wykładach udział wzięło ponad 70 osób. Prelegentami byli: prof. dr hab. Waldemar Kowalski (Instytut Historii UJK Kielce), prof. dr hab. Dariusz Kupisz (Instytut Historii UMCS Lublin) oraz dr Tomasz Ossowski.

xxxxxxxx

Wikipedia tak m.in. pisze o Wiśniowieckim:

Jeremi Michał Korybut Wiśniowiecki (ukr. Єремі́я-Миха́йло Корибут-Вишневе́цький, zwany Jaremą lub Młotem na Kozaków) herbu Korybut (ur. 17 sierpnia 1612 w Łubniach, zm. 20 sierpnia 1651 w obozie pod Pawołoczą) – książę na Wiśniowcu, Łubniach i Chorolu, dowódca wojsk koronnych, wojewoda ruski od 1646, starosta przemyski, starosta przasnyski w 1649 roku, starosta nowotarski, hadziacki, kaniowski. (…) Wychowywany był przez swego stryja Konstantego Wiśniowieckiego. Kształcił się w kolegium jezuitów we Lwowie, po którego ukończeniu przeszedł z prawosławia na katolicyzm.

Ojciec króla polskiego Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Syn Michała Wiśniowieckiego, starosty owruckiego i córki hospodara mołdawskiego Jeremiasza – Rainy Mohylanki. Pierwotnie wyznawca prawosławia, przeszedł na katolicyzm.

Dziedzic wielkich dóbr w województwie ruskim, wołyńskim i przede wszystkim kompleksu dóbr łubniańskich w województwie kijowskim na Zadnieprzu. Intensywnie kolonizował Zadnieprze. Posiadał własną armię, której liczebność wahała się od 2000 do 6000 żołnierzy.

Wiśniowiecki zmarł w czasie kampanii wojennej w niedzielę 20 sierpnia 1651 roku w Pawołoczy. Młody wiek i śmierć po nagłej, tygodniowej chorobie (maligna) wzbudziły podejrzenia o otrucie, ale sekcja zwłok tego nie potwierdziła. Wiśniowiecki chciał być pochowany w rodzinnym Wiśniowcu, tamtejszy kościół był jednak zniszczony, wobec tego pochowano go w krypcie klasztoru na Świętym Krzyżu.

W 1936 roku, kiedy opactwo przejęli oblaci, postanowili otworzyć Kryptę Oleśnickich, gdzie pierwotnie spoczywał książę. Ponieważ jednak nie dysponowano żadnymi dokumentami pochówku, uznano za zwłoki Jeremiego ciało, spoczywające w centralnie położonej trumnie. Już w okresie międzywojennym ich autentyczność podważał biograf magnata, Władysław Tomkiewicz, który argumentował, że ciało spłonęło w czasie pożaru w 1777 roku. Badania sądowo-lekarskie z 1980 wykazały, że zwłoki należały do innej osoby, wyższej od księcia i zmarłej w bardziej podeszłym wieku niż Wiśniowiecki. Nie znaleziono też śladów autopsji, wykonanej w XVII wieku; prawdopodobnie jednak osoba ta żyła w tym samym okresie historycznym.

Jeremi Wiśniowiecki przeszedł z prawosławia na katolicyzm w obrządku łacińskim w 1632 wbrew wyraźnemu zakazowi (klątwie), jaki uczyniła mu za życia matka Raina Wiśniowiecka (bliska krewna św. Piotra Mohyły, prawosławnego metropolity kijowskiego).

xxxxxxxx

Tak więc proces rozmywania polskości zaczął się od unii horodelskiej w 1413 roku. Niemal z dnia na dzień litewskie i rusińskie rody stawały się pradawną, bo herbową, szlachtą polską. Temu towarzyszyła zmiana wyznania, czyli przejście z prawosławia na katolicyzm. W późniejszym okresie pojawili się nowi „Polacy”, czyli Żydzi, którzy przyjmowali chrzest. Oni z tej racji też zasilali górne warstwy polskiego społeczeństwa. Paradoksalnie więc katolicyzm wcale nie stawał się ostoją polskości, tylko ją rozmywał. Im bardziej ją rozmywał, tym bardziej Żydzi krzyczeli, że polskość to katolicyzm, a Polak to katolik.

To nie był proces samoistny, tylko zaplanowana akcja, by polskość kojarzyła się z katolicyzmem. W 1763 roku osiedlono na Górnym Śląsku 61 tysięcy Niemców, a przez następne 40 lat około 110 tysięcy. Akcja osiedleńcza to był niewątpliwie proces zmierzający do zmiany stanu etnicznego tego regionu. W 1810 roku wydano zakaz używania języka polskiego w nabożeństwach odprawianych w kościołach ewangelickich. Z tego faktu można wysnuć wniosek, że spora część ludności polskiej była wyznania protestanckiego, bo gdyby to było zjawisko marginalne, to nie odprawiano by tych nabożeństw w języku polskim. Dążono więc do schematu: Polak – katolik, Niemiec – protestant.

Gdyby nie osiągnięto tego stanu, to uprawianie polityki trochę skomplikowało by się w tej części Europy, bo skoro Polak mógłby być protestantem, to stosunek Niemca do niego byłby inny, niż do Polaka katolika. Podobnie w przypadku prawosławnych, których stosunek do protestantów jest daleko bardziej przychylny niż do katolików. A tak mamy prosty schemat, który już wcześniej przetestowano na Ukrainie. Jeremi Wiśniowiecki to polski pan, bo katolik, który gnębił lud ukraiński. Na tym można było zbudować konflikt i szerzyć nienawiść Ukraińców do Polaków, za coś, co nie było ich dziełem, tylko dziełem ich rodaka, jeśli można użyć w tym wypadku takiego określenia.

Nie ma więc racji Maciak, gdy mówi, że temat Jeremy powinien być zagrzebany. Nie! Nie powinien być zagrzebany, tylko powinien być ukazany we właściwym świetle, czyli zgodnie z prawdą: Jeremi Wiśniowiecki był Rusinem, potężnym feudałem, który tłumił powstanie we własnych dobrach, które nadał mu król Rzeczypospolitej, który był Szwedem. Wikipedia pisze:

Wiśniowiecki odziedziczył dobra ziemskie na Wołyniu i Ukrainie, które powiększył za swojego życia. Przeprowadził także udane zasiedlenie słabo zaludnionych ziem na lewobrzeżnej Ukrainie, osadzając na tych ziemiach wielokrotnie więcej osadników niż przodkowie. (…) Dodatkowo w lutym 1648 roku Wiśniowiecki otrzymał od króla Władysława IV obszary wokół porohów dnieprzańskich, na których znajdowała się główna siedziba kozaków. Przez długi czas nie był intensywnie zainteresowany sprawami publicznymi i angażował się w nie głównie w przypadku bezpośredniego zagrożenia swoich interesów.

W innym miejscu ta sama Wikipedia pisze:

Dopiero 4 lutego udało się Chmielnickiemu ostatecznie nakłonić Kozaków zaporoskich do wzięcia udziału w spisku. Niewykluczone, że okłamał ich, iż działa z polecenia króla. Natychmiast po przejęciu dowództwa nakazał zniszczyć wszystkie czółna zdolne do żeglugi po Dnieprze, a także zagarnął znajdujące się tam zapasy żywności. W dniach 5–9 lutego toczyły się drobne utarczki powstańców z siłami pułkowników: Wadowskiego i Krzeczowskiego. Chmielnicki próbował, na razie bezskutecznie, nakłonić służących pod ich rozkazami Kozaków do przejścia na jego stronę. Drobne starcia zakończyły się 9 lutego, kiedy obaj pułkownicy wycofali swoje siły do Kryłowa.

xxxxxxxx

Dziwna jest ta zbieżność dat. W lutym 1648 roku Szwed Władysław IV nadaje Wiśniowieckiemu ziemie, na których znajdowała się główna siedziba Kozaków i w lutym tego roku zaczyna Chmielnicki powstanie. Czy na pewno nie działał z polecenia króla Szweda? Zbieżność tych dat każe wątpić. Jest jeszcze inna zbieżność. Wikipedia tak pisze:

„Chmielnicki uczył się w kolegium jezuitów we Lwowie, założonym przez hetmana Stanisława Żółkiewskiego w 1608 roku, gdzie ukończył klasy gramatyki, poetyki i retoryki. Naukom tym zawdzięczał swoją znajomość w mowie i w piśmie polskiego i łaciny. Stopień tej znajomości także pozostaje w literaturze przedmiotu dyskusyjny. Mimo pobytu w kolegium jezuickim zachował prawosławie. Według pewnych niesprawdzonych przekazów kształcił się również w Krakowie, ale nie ma na ten temat żadnych bliższych danych.”

A więc zarówno Wiśniowiecki, jak i Chmielnicki, byli Rusinami, którzy kształcili się w kolegium jezuickim we Lwowie. Czy można zatem dziwić się temu, o czym pisał Sienkiewicz w powieści Ogniem i mieczem:

„Rozbójniczy ruch Zaporoża i ludowe powstanie ukraińskiej czerni potrzebowały jakichś wyższych haseł niż rzeź i rozbój, niż walka z pańszczyzną i z magnackimi latyfundiami. Zrozumiał to Chmielnicki i korzystając z tlejących rozdrażnień, z obopólnych nadużyć i ucisków, jakich nigdy w onych surowych czasach nie brakło, socjalną walkę zamienił w religijną, rozniecił fanatyzm ludowy i zaraz w początkach przepaść między oboma obozami wykopał – przepaść, którą nie pergaminy i układy, ale krew tylko mogła wypełnić.”

Mamy więc dwóch Rusinów, prawosławnych, którzy kształcili się w kolegium jezuickim we Lwowie. Kim są ci jezuici? W blogu „Peru” pisałem:

„Tupac Amaru II (Jose Gabriel Condorcanqui y Noguera) 1741-1781 – przywódca zakończonego klęską indiańskiego powstania przeciwko Hiszpanom w 1780 roku w Peru. Potomek inkaskiego przywódcy Tupaca Amaru urodził się w Tincie w prowincji Cuzco. Otrzymał jezuickie wychowanie w szkole w San Francisco de Borja. Studiował na uniwersytecie w Limie. Tutaj też kontynuował studia u jezuitów, co znacząco wpłynęło na jego wiarę. Był bogatym plantatorem koki, przedsiębiorcą przewozowym, właścicielem kopalni kruszców i licznych stad bydła. Swoje interesy prowadził w Limie i Buenos Aires.”

Bardzo podejrzani są ci jezuici. Fidel Castro kształcił się w jezuickich szkołach w Santiago de Cuba. Dolores Ibarruri – La Pasionaria, należała do jezuickiej wspólnoty czcicieli Serca Chrystusowego. Jezuitą jest obecny papież Franciszek.

Wychodzi więc na to, że powstanie na Ukrainie w 1648 roku było dziełem prawosławnego Rusina, a które to powstanie pacyfikował inny Rusin, też początkowo prawosławny, który przeszedł na katolicyzm, a wszystko to nie było by prawdopodobnie możliwe bez udziału szwedzkiego króla Rzeczypospolitej Władysława IV. I obecnie całą winą ukraińska czerń, i nie tyko ona, obarcza Polaków, którzy nie mieli już wtedy żadnej mocy sprawczej, bo ta Rzeczpospolita była zdominowana przez takich jak Jeremi Wiśniowiecki.

A teraz „polskie” władze i jacyś oblaci (znowu ten katolicki kler!) urządzają, jak to określił Maciak, jubel wokół truchła, które nie jest truchłem Wiśniowieckiego. Jeśli to nie jest psychiatryk, to co to jest?

Wbrew temu, co się powszechnie uważa, katolicyzm i Kościół katolicki, nie jest dla Polaków tym, co decyduje o ich tożsamości. Wprost przeciwnie! Jest źródłem ich nieszczęścia. Niestety Żydom udało się wmówić Polakom zupełnie coś odwrotnego. A przecież katolikiem może być każdy, nie tylko Polak. I takich Polaków-katolików jest w Polsce najwięcej. Generał zakonu jezuitów w okresie 1652-1664, Goswin Nickel, twierdził, że miłość ojczyzny jest „zarazą i najpewniejszą śmiercią miłości chrześcijańskiej”. A więc miłość ojczyzny, innymi słowy patriotyzm, stoi w sprzeczności z chrześcijaństwem, czyli również katolicyzmem.

Książki

Książki, w odróżnieniu od internetu, raz napisane, pozostają niezmienne. Nie dotyczą ich żadne aktualizacje, nie można ich skasować. Pozostają świadectwem czasów, w których zostały wydane, ale też czasem ich treść bywała sprzeczna z obowiązującą ideologią i systemem wartości. Dlatego tak często je palono. Problem jednak polegał na tym, że książka raz wydana rozchodzi się wśród czytającej publiczności i nie sposób dotrzeć do wszystkich wydrukowanych egzemplarzy, zwłaszcza że może ona zmienić właściciela i to nie jeden raz.

Mam wydanie Trylogii z 1956 roku, a w nim słowo wstępne Dalekie i bliskie sienkiewiczowskiej Trylogii, którego autorem jest Samuel Sandler. Imię i nazwisko nie pozostawia wątpliwości co do jego nacji. Wydał ją Państwowy Instytut Wydawniczy. Pisze on m.in.:

»Podstawowy problem Ogniem i mieczem – tego nie powinny przesłonić wszystkie uroki tej powieści, których jest naprawdę bardzo wiele – tkwi w tym, że pisarz dał tu obraz wojny wyzwoleńczej najzupełniej fałszywie oświetlający jej rzeczywisty charakter, podłoże, a częściowo i przebieg. Ukazał ją nie z pozycji interesów uciskanych mas, lecz z pozycji ciemiężycieli. Bo uważnie czytając Ogniem i mieczem można nawet znaleźć przytoczone i podobne wzmianki o sytuacji mas chłopskich, o ich okrutnej niewoli, o ich dążeniu do wyzwolenia, o ich ofiarności i bohaterstwie, ale są to tylko wzmianki; w całej powieści dominuje wrogość do ludu ukraińskiego, szlachecka pogarda dla „czerni”, najczęściej widzianej w oparach wódki, w rozbestwieniu i ogarniętej paniką, tchórzliwym strachem przed rycerzami-obrońcami szlacheckiej Rzeczypospolitej. Nieugiętych obrońców ludu, np. Chmielnickiego i Bohuna, przedstawia pisarz jako mścicieli swych osobistych niepowodzeń romansowych; warchoła, uosobienie magnackiej prywaty, Jeremiego Wiśniowieckiego, jednego z najciemniejszych przedstawicieli magnaterii siedemnastowiecznej, okrutnego ciemiężyciela i wyzyskiwacza ludu, który swoje „państwo wiśniowieckie” przeciwstawiał Polsce – jako bohaterskiego i nieugiętego obrońcę ojczyzny; zmagania ludu ukraińskiego o wolność – jako rozpasane dążenie do rzezi i rozboju, do „swawoli dzikiej”; obronę panowania „królewiąt” kresowych nad ludem, dążenie do spotęgowania jego ucisku społecznego, narodowego i wyznaniowego – jako walkę o ocalenie ojczyzny; to, co ją pogrążało w upadek, to, co stanowiło najistotniejszą zaporę jej postępu, rozwoju – jako patriotyczną walkę w obronie zagrożonego kraju.

Takie jest pojmowanie w powieści tego wielkiego w dziejach narodu ukraińskiego wydarzenia, wielkiej wojny wyzwoleńczej podejmowanej po tylu krwawych klęskach, bojach przez Bohdana Chmielnickiego. Zaciemniono jej źródła, fałszywie przedstawiono w niej siły przeciwstawne, nie ukazano jej rzeczywistych motywów. To paczy sens tej „powieści z lat dawnych”, pozbawia ją tego, co jest dla tej powieści najistotniejsze: prawdy dziejowej, a bez niej, jak to nie bez złośliwości, ale słusznie powiedział Bolesław Prus: „nie ma powieści historycznej; jest tylko historia zajścia Skrzetuskiego z Bohunem wymalowana na tle zanadto obszernym”.

Czy takie były intencje pisarza? Oczywiście, nie. „Powieść historyczna – pisał Sienkiewicz we wspomnianej już rozprawie – nie tylko nie potrzebuje być poniewieraniem prawdy dziejowej, ale może być jej objaśnieniem i dopełnieniem”. Sienkiewicz miał takie ambicje twórcze i z wyjątkową sumiennością badał źródła do opisywanej epoki, sięgał do oryginalnych dokumentów, do ich opracowań, do syntetycznych i szczegółowych prac historycznych. O pierwszej swojej powieści historycznej pisał w liście prywatnym w czasie jej tworzenia: „powiem o niej to tylko, żem grunt pod nią przygotował z całą sumiennością, ani jednego nazwiska nie zaczerpnąłem nawet w fantazji. Staram się też koloryt epoki oddać wiernie…” Ale to wszystko nie wystarczyło. Nie wystarczyła bowiem nawet najsumienniejsza wierność szczegółu, gdy zabrakło właściwego oświetlenia najbardziej zasadniczego konfliktu epoki. Przedstawił go Sienkiewicz z pozycji reakcyjnych, tak jak pojmowały go najbardziej wsteczne obozy ideowe klas panujących, najbardziej reakcyjne koła historyków. Zaważyły tu nacjonalistyczne przekonania pisarza, które prawie wszechwładnie zapanowały w dziele. I one decydują o zasadniczym skrzywieniu powieści, o tym, że szkielet jej – jak to określił Prus – jest zupełnie fałszywy. Sienkiewicz zawarł w tym dziele właściwie apologię panowania magnackiego na Ukrainie, a to, co zamierzał zawrzeć, co było jego intencją wypowiedzianą wprost i za pośrednictwem środków artystycznych, pokazał w postaci skrzywionej, właściwie najzupełniej wypaczającej jego intencje. Jego Skrzetuski „czuł się dumnym, że jest synem tej Rzeczypospolitej zwycięskiej, potężnej, o której bramy wszelka złość, wszelki zamach, wszelkie ciosy tak rozbijają się i kruszą jako moce piekielne o bramy nieba. Czuł się dumny jako szlachcic-patriota, że w zwątpieniu został pokrzepion, a w wierze nie zwiedzion”. Ma to być sugestywny wyraz patriotyzmu siedemnastowiecznego, ale przecież w konfrontacji z rzeczywistym charakterem dziejów jest to wyraz wierności wobec panowania magnackiego, które tak złowrogo ciążyło na losie i ukraińskiego chłopa, i na losie samej Polski.

Tak więc nacjonalistyczne wypaczenia eliminowały w Ogniem i mieczem patriotyczne tendencje pisarza. W żadnej bodaj innej powieści Sienkiewicza nie ma takiej rozbieżności intencji i pisarskich rezultatów. Stara to prawda, że gdy się patrzy na dzieje swojej ojczyzny nie z perspektywy interesów mas ludowych – bo między dążeniami ludu ukraińskiego a dobrze zrozumianymi interesami Polski nie było rozbieżności (rozumieli to najlepsi przedstawiciele sił postępowych i demokratycznych naszego kraju, np. Lelewel, Krępowiecki [neofita, zwierzchnik węglarstwa polskiego – przyp. W.L.]) – ale z perspektywy klas panujących, z perspektywy nacjonalizmu, miłość ojczyzny nie jest niczym innym, jak miłością przywileju klasowego, wiernością sprawie przemocy i ucisku własnego ludu i innych narodów. Chcąc tego czy nie chcąc, taką właśnie perspektywę widzenia wojny mas chłopskich i kozackich przeciwko Rzeczypospolitej szlacheckiej zawarł Sienkiewicz w Ogniem i mieczem. I to jest najważniejszy problem ideowo-artystyczny tej powieści. To też było głównym przedmiotem uwielbień, jakimi reakcyjna krytyka literacka, przedstawiciele wstecznych obozów ideologicznych darzyli tę powieść.«

Takie to świadectwo epoki sprzed 66 lat. Jedno stwierdzenie, ale mówi wiele:

Ale to wszystko nie wystarczyło. Nie wystarczyła bowiem nawet najsumienniejsza wierność szczegółu, gdy zabrakło właściwego oświetlenia najbardziej zasadniczego konfliktu epoki.

Jednym słowem, bez właściwego oświetlenia konfliktu cały jego opis, nawet najbardziej sumienny, nie warty funta kłaków. Choć z drugiej strony, to czy obecny przekaz tego, co dzieje się na Ukrainie, pozbawiony jest właściwego oświetlenia?

Drugie stwierdzenie dowodzi, że w polityce pewne stany są bardziej trwałe niż nam się wydaje:

bo między dążeniami ludu ukraińskiego a dobrze zrozumianymi interesami Polski nie było rozbieżności (rozumieli to najlepsi przedstawiciele sił postępowych i demokratycznych naszego kraju, np. Lelewel, Krępowiecki)

Tu komentarz jest chyba zbyteczny. Taka jest narracja obecnego rządu i wszelkich mediów.

Czy to się komuś podoba, czy – nie, powieść historyczna Ogniem i mieczem staje się znowu aktualna. Tylko czy nie znajdzie się na indeksie ksiąg zakazanych? Skoro już nie można, przynajmniej oficjalnie, mówić „na Ukrainie”, bo to „razi” Ukraińców, to stąd już tylko jeden krok do stanowiska, że ta powieść przedstawia Ukraińców w niewłaściwym świetle. Wszystko to możliwe w Polin-ukro. Jeśli jeszcze się tak nie stało, to tylko dlatego, że obecnie nikt nie czyta książek, a już na pewno nie czyta Ogniem i mieczem. Poniżej parę cytatów z tej powieści, by każdy sam mógł ocenić na ile to, co opisał Sienkiewicz, jest nadal aktualne i czy był stronniczy w swojej ocenie, jak chciał Samuel Sandler.

Ale zanim te cytaty, to należy się pewne wyjaśnienie. Dzikie Pola to pas ciągnący się, w kierunku południowy zachód – północny wschód, od dolnego Dniestru i wybrzeża Morza Czarnego do dorzecza dolnego Bohu i dorzecza dolnego Dniepru. Od południowego-wschodu graniczyły one z Chanatem Krymskim. Na północny-zachód od Dzikich Pól rozciągało się Naddnieprze, kraina leżąca po obu stronach Dniepru. Prawy jego brzeg nazywano ruskim, a lewy – tatarskim.

Naddnieprze, źródło: Wikipedia. Na prostym odcinku Dniepru, płynącym dokładnie z północy na południe występują tzw. porohy, czyli poprzeczne progi skalne.

Wikipedia tak opisuje Dzikie Pola:

“W chwili unii Litwy z Polską (1569) Ruś ukrainna przedstawiała step, pozbawiony osiadłej ludności rolniczej. Były to obszary, o których posiadaniu zdecydować miało zaludnienie ich i zagospodarowanie. Starostowie zamków królewskich – Kijowa, Białej Cerkwi, Kaniowa, Czerkas itd. przyjmowali włóczęgów różnego pochodzenia zarówno chłopów, jak i szlachtę, osadzali ich w stepach i używali do walki z najazdami tatarskimi.

Późniejsi osadnicy padali ofiarą najazdów wielu wojsk, których szlak wypadał tą drogą. Swą zwyczajową nazwę zawdzięczają licznym uchodźcom, którzy ciągnęli tu zarówno z zaludnionych ziem Rzeczypospolitej i Carstwa Rosyjskiego, innych regionów i państw. Było wśród nich wielu chłopów zbiegających przed zaostrzeniem pańszczyzny i innych obciążeń na rzecz szlacheckich właścicieli ziemskich, oraz ludzi niewolnych, uciekających przed prześladowaniami, a także pospolitych przestępców. Powodem, dla którego tu przybywali, był praktyczny brak jakiejkolwiek władzy i kontroli na terenie Dzikich Pól. Z nich to właśnie wykształciła się Kozaczyzna.

Na Dzikich Polach rozgrywa się większość akcji powieści Henryka Sienkiewicza Ogniem i mieczem.”

»W kilka dni później poczet naszego namiestnika (Skrzetuski – przyp. W.L.) posuwał się raźno w stronę Łubniów. Po przeprawie przez Dniepr (na pewnym odcinku Dniepr był granicą pomiędzy Dzikimi Polami a Chanatem Krymskim, w tym miejscu, gdzie było bliżej do Krymu – przyp. W.L.) szli szeroką drogą stepową, która łączyła Czehryn z Łubniami idąc na Żuki, Semi-Mogiły i Chorol. Drugi taki gościniec wiódł ze stolicy książęcej do Kijowa. Za dawniejszych czasów, przed rozprawą hetmana Żółkiewskiego pod Sołonicą, dróg tych nie było wcale. Do Kijowa jechało się z Łubniów stepem i puszczą; do Czehryna była droga wodna – z powrotem zaś jeżdżono na Chorol. W ogóle zaś owe naddnieprzańskie państwo – stara ziemia połowiecka – była pustynią mało co więcej od Dzikich Pól zamieszkaną, przez Tatarów często zwiedzaną, dla watah zaporoskich otwartą.

Dziwna to była ziemia, na wpół uśpiona, ale nosząca ślady dawniejszego życia ludzkiego. Wszędzie pełno popieliszcz po jakichś przedwiecznych grodach; same Łubnie i Chorol były z takich popieliszcz podniesione; wszędzie pełno mogił nowszych i starszych, porosłych już borem. I tu, jak na Dzikich Polach, nocami wstawały duchy i upiory, a starzy Zaporożcy opowiadali sobie przy ognisku dziwy o tym, co się czasami działo w owych głębinach leśnych, z których dochodziły wycia nie wiadomo jakich zwierząt, krzyki półludzkie, półzwierzęce, gwary straszne, jakoby bitew lub łowów. Pod wodami odzywały się dzwony potopionych miast. Ziemia była mało gościnna i mało dostępna, miejscami zbyt rozmiękła, miejscami cierpiąca na brak wód, spalona, sucha a do mieszkania niebezpieczna, osadników bowiem, gdy się jako tako osiedlili i zagospodarowali, ścierały napady tatarskie. Odwiedzali ją tylko często Zaporożcy dla ogonów bobrowych, dla zwierza i ryby, w czasie bowiem pokoju większa część Niżowców rozłaziła się z Siczy na łowy, czyli, jak mówiono, na „przemysł” po wszystkich rzekach, jarach, lasach i komyszach, bobrując w miejscach, o których istnieniu nawet mało kto wiedział.

Jednakże i życie osiadłe próbowało uwiązać się do tych ziem jak roślina, która próbuje, gdzie może, chwycić się gruntu korzonkami i raz w raz wyrywana, gdzie może, odrasta.

Powstawały na pustkach grody, osady, kolonie, słobody i futory. Ziemia była miejscami żyzna, a nęciła swoboda. Ale wtedy dopiero zakwitło życie, gdy ziemie te przeszły w ręce kniaziów Wiśniowieckich. Kniaź Michał po ożenieniu się z Mohylanką począł starowniej urządzać swoje zadnieprzańskie państwo; ściągał ludzi, osadzał pustki, zapewniał swobody do lat trzydziestu, budował monastery i wprowadzał swoje prawo książęce. Nawet taki osadnik, który przymknął do tych ziem nie wiadomo kiedy i sądził, że siedzi na własnym gruncie, chętnie schodził do roli kniaziowego czynszownika, gdyż za ów czynsz szedł pod potężną książęcą opiekę, która go ochraniała, broniła od Tatarów i od gorszych nieraz od Tatarów Niżowców. Ale prawdziwe życie zakwitło pod żelazną ręką młodego księcia Jeremiego. Za Czehrynem zaraz zaczynało się jego państwo, a kończyło się het! aż pod Konotopem i Romnami. Nie stanowiło ono całej kniaziowskiej fortuny, bo od województwa sandomierskiego począwszy ziemie jego leżały w województwach wołyńskim, ruskim, kijowskim, ale naddnieprzańskie państwo było okiem w głowie zwycięzcy spod Putywla.«

Z tego opisu wynika, że Wiśniowiecki był klasycznym feudałem. Ustrój feudalny powstał w Europie po rozpadzie Imperium Rzymskiego. Charakteryzował się tym, że gdy zabrakło suwerena w postaci państwa, to możni panowie przejmowali jego funkcje na obszarach im podległym. Był charakterystyczny dla rejonów wiejskich. Po X wieku powoli zanikał w Europie zachodniej, głównie na skutek rozwoju miast. W Europie wschodniej, w Rzeczpospolitej, przetrwał do drugiej połowy XIX wieku.

Posiadłości magnaterii polskiej w XVI–XVII wieku. Widoczne zaznaczone na czerwono ogromne zadnieprzańskie posiadłości Wiśniowieckich (rys. Maciej Mathiasrex Szczepańczyk i Halibutt , na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa–na tych samych warunkach 3.0 niezlokalizowana); źródło: histmag.org.

Na powyższej mapce widać jak na dłoni, czym była Rzeczpospolita. Ziemie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego to obszar, na którym praktycznie nie istniało państwo takie, jakie wówczas dominowało w Europie, czyli monarchia absolutna. To był ustrój feudalny, ale nawet największy feudał nie mógł przeciwstawić się potężnym państwom. Mógł jednak przeciwstawić się państwu słabemu, jakim była Rzeczpospolita. A Rzeczpospolita była słabym państwem, bo taki ustrój wymyślili jej Żydzi. Kolos na glinianych nogach – taka była ta Rzeczpospolita.

Dalej Sienkiewicz pisze:

„Na całej Ukrainie i Zadnieprzu poczęły zrywać się jakieś szumy, jakoby zwiastuny burzy bliskiej; jakieś dziwne wieści przelatywały od sioła do sioła, od futoru do futoru, na kształt owych roślin, które jesienią wiatr po stepach żenie, a które lud perekotypolem zowie. W miastach szeptano sobie o jakiejś wielkiej wojnie, lubo nikt nie wiedział, kto i przeciwko komu ma wojować. Coś zapowiadało się wszelako.

Tym ciężej, tym duszniej było, że nikt nie umiał niebezpieczeństwa wskazać. Wszelako między oznakami złej wróżby dwie szczególnie zdawały się wskazywać, że istotnie coś zagraża. Oto naprzód niesłychane mnóstwo dziadów lirników zjawiło się po wszystkich wsiach i miastach, a były między nimi jakieś postacie obce, nikomu nie znane, o których szeptano sobie, że to są dziady fałszywe. Ci, włócząc się wszędzie, zapowiadali tajemniczo, iż dzień sądu i gniewu bożego się zbliża. Po wtóre Niżowcy poczęli pić na umór.”

Poniżej drastyczny opis

»Panu Skrzetuskiemu nie było danym widzieć bitwy, gdyż wraz z taborem został w Korsuniu. Zachar umieścił go w rynku, w domu pana Zabokrzyckiego, którego czerń poprzednio powiesiła – i postawił straż z niedobitków Mirhorodzkiego kurzenia, bo tłuszcza ciągle rabowała domy i mordowała każdego, kto się jej wydał Lachem. Przez wybite okna widział pan Skrzetuski gromady pijanych chłopów, krwawych, z pozawijanymi rękawami u koszul, włóczących się od domu do domu, od sklepu do sklepu i przeszukujących wszystkie kąty, strychy, poddasza; od czasu do czasu wrzask straszliwy oznajmiał, że znaleziono szlachcica, Żyda, mężczyznę, kobietę lub dziecię. Wyciągano ofiarę na rynek i pastwiono się nad nią w sposób najstraszliwszy. Tłuszcza biła się ze sobą o resztki ciał, obmazywała sobie z rozkoszą krwią twarze i piersi, okręcała szyje dymiącymi jeszcze trzewiami. Chłopi chwytali małe Żydzięta za nogi i rozdzierali wśród szalonego śmiechu tłumów. Rzucano się i na domy otoczone strażą, w których zamknięci byli znakomitsi jeńcy, zostawieni przy życiu dlatego, że spodziewano się po nich znacznego okupu. Wówczas Zaporożcy lub Tatarzy stojący na straży odpierali tum, grzmocąc po łbach napastników drzewcami od pik, łukami lub batami z byczej skóry. Tak było przy domu pana Skrzetuskiego. Zachar kazał ćwiczyć chłopstwo bez miłosierdzia, a Mirhorodcy spełniali z rozkoszą rozkaz. Niżowi bowiem przyjmowali chętnie w czasie buntów pomoc czerni, ale pogardzali nią bez porównania więcej od szlachty. Przecie niepróżno zwali się: „szlachetnie urodzonymi Kozakami!” Sam Chmielnicki darowywał potem niejednokrotnie znaczną ilość czerni Tatarom, którzy gnali ją do Krymu i stamtąd sprzedawali do Turcji i Azji Mniejszej.

Tłum więc szalał na rynku i dochodził do tak dzikiego opętania, że w końcu począł się wzajemnie mordować. Dzień zapadał. Zapalono całą jedną stronę rynku, cerkiew i dom parocha. Szczęściem wiatr zawiewał ogień ku polu i przeszkadzał szerzeniu się pożaru. Ale łuna olbrzymia oświecała rynek tak jasno jak promienie słoneczne. Zrobiło się gorąco nie do wytrzymania.«

Przypomina Wołyń? A więc mamy sekwencję: powstanie Chmielnickiego, rzeź humańska, rzeź wołyńska. Co jest w genach tych ludzi, jeśli w ogóle można ich nazwać ludźmi?

Nagle w trawach, trzcinach, szuwarach i zaroślach przybrzeżnych, naokoło całej łachy, rozległy się dziwne, a bardzo liczne głosy wołające:
- Pugu! Pugu!
Cisza...
- Pugu! Pugu!
I znowu nastało milczenie, jak gdyby owe głosy wołające na brzegach oczekiwały na odpowiedź.
Ale odpowiedzi nie było. Wołania zabrzmiały po raz trzeci, ale szybsze i niecierpliwsze:
- Pugu! Pugu!
Wówczas od strony statków rozległ się wśród mgły głos Krzeczowskiego:
- A kto taki?
- Kozak z ługu!
Semenom ukrytym na bajdakach serca zabiły niespokojnie. W ten sposób Zaporożcy porozumiewali się z sobą na zimowiskach, w ten sposób w czasie wojen zapraszali na rozmowę braci Kozaków rejestrowych i grodowych, między którymi bywało wielu należących sekretnie do bractwa. 

Do jakiego bractwa i kto nim kierował, to chyba nietrudno domyślić się. A jak bractwo sekretne w tamtym czasie, to wiadomo, że do wywoływania powstań chłopskich.

„Płonęły miasta, wsie, kościoły, dwory, lasy. Ludzie przestali mówić, jeno jęczeli albo wyli jak psy. Życie straciło wartość. Tysiące ginęły bez echa, bez wspomnienia. A z tych wszystkich klęsk, mordów, jęków, dymów i pożarów podnosił się tylko jeden człowiek coraz wyżej i wyżej, olbrzymiał coraz straszliwiej, zaciemniał już niemal światło dzienne, rzucał cień od morza do morza.

Był to Bohdan Chmielnicki.

Dwieście tysięcy ludzi zbrojnych i upojonych zwycięstwy stało teraz gotowych na jego skinienie. Czerń powstawała wszędzie; Kozacy grodowi łączyli się z nim po wszystkich miastach. Kraj od Prypeci do krańców pustyń był w ogniu. Powstanie szerzyło się w województwach: ruskim, podolskim, wołyńskim, bracławskim, kijowskim i czernihowskim. Potęga hetmana rosła co dzień. Nigdy Rzeczpospolita nie wystawiła przeciw najstraszniejszemu wrogowi połowy tych sił, którymi on teraz rozporządzał. Równych nie miał w gotowości i cesarz niemiecki. Burza przeszła wszelkie oczekiwania. Sam hetman początkowo nie rozeznawał własnej potęgi i nie rozumiał, jak wyrósł już wysoko.”

Czyli sam hetman nie orientował się na początku, jaką siłą dysponuje, a skoro tak, to znaczy, że to nie on tę siłę zorganizował. A stąd już tylko krok do wniosku, że kierowali nim, a właściwie całym powstaniem, jego nieznani przełożeni. Firmował je swoim nazwiskiem, tak jak Balcerowicz – Plan Balcerowicza.

„My z Połonnego. Starszy Krzywonos oblegał zamek i miasto; jeśli twoja szabla nad jego karkiem nie zawiśnie, tedy zginiemy wszyscy.

Na to książę: O Połonnem ja wiem, iż się tam siła ludu schroniła, ale jak mnie doniesiono, najwięcej Rusinów. Zasługa to wasza przed Bogiem, iż zamiast połączyć się z buntem, opór mu dajecie, przy matce stawając, jednak boję się zdrady jakowej od was, takiej, jak w Niemirowie doznałem.

Na to posłańcy poczęli przysięgać na wszystkie świętości niebieskie, że jako zbawiciela, tak księcia wyczekują, i myśl zdrady w głowie im nawet nie postała. Jakoż i szczerze mówili. Krzywonos bowiem, obległszy ich w pięćdziesiąt tysięcy ludu, poprzysiągł im zgubę dlatego właśnie, że będąc Rusinami nie chcieli się z buntem łączyć.”

Tak więc podział na Rusinów i Kozaków istnieje na Ukrainie od początku.

„I wojna leżała w sile rzeczy. Rozbójniczy ruch Zaporoża i ludowe powstanie ukraińskiej czerni potrzebowały jakichś wyższych haseł niż rzeź i rozbój, niż walka z pańszczyzną i z magnackimi latyfundiami. Zrozumiał to dobrze Chmielnicki i korzystając z tlejących rozdrażnień, z obopólnych nadużyć i ucisków, jakich nigdy w onych surowych czasach nie brakło, socjalną walkę zamienił w religijną, rozniecił fanatyzm ludowy i zaraz w początkach przepaść między oboma obozami wykopał – przepaść, którą nie pergaminy i układy, ale krew tylko mogła wypełnić.”

Jakoś tak dziwnie Samuel Sandler jednym tylko słowem wspomniał o wojnie religijnej.

„Toczyły się tedy wypadki siłą rzeczy ku wojnie – i nawet ludzie prości, instynktem tylko wiedzeni, odgadywali, że nie może być inaczej, a w całej Rzeczypospolitej coraz więcej oczu zwracało się na Jeremiego, który od początku wojnę na śmierć i życie ogłosił. W cieniu tej olbrzymiej postaci nikli coraz bardziej kanclerz i wojewoda bracławski, i regimentarze, a między nimi potężny książę Dominik, głównym mianowany wodzem. Nikła ich powaga, znaczenie i malała karność dla władzy, którą piastowali. Kazano wojsku i szlachcie ściągać ku Lwowu, a potem ku Glinianom, jakoż i szły coraz większe zastępy. Ściągała się kwarta, za nią ziemianie pobliższych województw, ale zaraz nowe wypadki poczęły grozić powadze Rzeczypospolitej. Otóż nie tylko mniej karne chorągwie pospolitego ruszenia, nie tylko prywatne, ale i regularne kwarciane, stanąwszy na miejscu zboru, wypowiadały posłuszeństwo regimentarzom i wbrew rozkazom ruszały do Zbaraża, aby oddać się pod rozkazy Jeremiego. Tak naprawdę uczyniły województwa kijowskie i bracławskie, których szlachta już przedtem w znacznej części pod Jeremim służyła., za nimi poszły ruskie, lubelskie, za nimi wojska koronne – i już nietrudno było powiedzieć, że wszystkie inne pójdą ich śladem.

Pominięty i zapomniany umyślnie Jeremi siłą rzeczy stawał się hetmanem i naczelnym wodzem całej potęgi Rzeczypospolitej. Szlachta i wojsko oddane mu duszą i ciałem czekało tylko jego skinienia. Władza, wojna, pokój, przyszłość Rzeczypospolitej spoczęły w jego ręku.

I rósł jeszcze z każdym dniem, bo każdego dnia nowe waliły do niego chorągwie, i tak zolbrzymiał, że cień jego począł padać nie tylko na kanclerza i regimentarza, ale na senat, na Warszawę i całą Rzeczpospolitą.”

No i jak tu nie twierdzić, że ta Rzeczpospolita była karykaturą państwa?

„Nie! Rzeczpospolita wojen się nie lęka i nie wojny ją zgubią! Ale czemuż to wobec takich zwycięstw, takiej utajonej siły, takiej sławy, ona, która pogromiła Krzyżaków i Turków… taka jest słaba i niedołężna, że przed jednym Kozakiem przyklękła? że sąsiedzi rwą jej granice, że wyśmiewają ją narody, że głosu jej nikt nie słucha, o gniew jej nie dba, a wszyscy zgubę przewidują?

Ach! to właśnie duma i ambicja magnatów, to czyny na własną rękę, to samowola tego przyczyną. Wróg najgorszy to nie Chmielnicki, ale nieład wewnętrzny, ale swawola szlachty, ale szczupłość i niekarność wojska, burzliwość sejmów, niesnaski, rozterki, zamęt, niedołęstwo, prywata i niekarność – niekarność przede wszystkim. Drzewo gnije i próchnieje od środka. Rychło czekać, jak pierwsza burza je zwali – ale parrycyda (z łac. parricida: zdrajca, wróg ojczyzny – przyp. W.L.) ten, kto do takiej roboty ręce przykłada, przeklęty ten, kto przykład daje, przeklęty on i dzieci jego do dziesiątego pokolenia!!…”

Wybrałem tylko niektóre fragmenty z tej powieści, by pokazać, że ocena Prusa jest bezpodstawna, nie mówiąc już o ocenie Sandlera, który zresztą przyznał, że Sienkiewicz sumiennie przebadał dokumenty z epoki i właśnie dzięki temu mamy, jak sądzę, dosyć wierny obraz powstania Chmielnickiego. Czytając tę powieść nie odniosłem wrażenia, że autor jest stronniczy.

Jeszcze do niedawna można by powiedzieć, że to powieść historyczna i tyko tyle. Jednak obecnie, gdy trwa na Ukrainie wojna i do Polski napływają masy Ukraińców, z których część jest Rusinami, a część – Kozakami, staje się ona nadzwyczaj aktualna. Jak ktoś nie wie, z której strony grozi nam niebezpieczeństwo, to z tej powieści dowie się, bo oficjalna propaganda przedstawia nam Ukraińców jako jeden naród, naszych braci, pokrewnych nam kulturowo. No, to w tym wypadku wypadało by zapytać: którzy Ukraińcy są naszymi braćmi?

Kto wie? Może za jakiś czas, gdy powstanie Polin-ukro, powieść ta może być zakazana lub mocno okrojona z niewygodnych dla oficjalnej propagandy fragmentów. Habent sua fata libelli, taką maksymę ukuli Rzymianie, co oznacza, że książki mają swój los. Jedne zostają spalone, inne ocenzurowane lub wpisane na indeks ksiąg zakazanych. Jaki los spotka Ogniem i mieczem?