Natura władzy

W książce Podróże do wielu odległych narodów świata – Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982 – Jonathan Swift opisuje w pewnym momencie swój pobyt na Wyspie Czarowników. Zawarte tam uwagi odnoszą się m.in. do natury władzy. Warto więc, jak sądzę, zapoznać się z nimi.

W posłowiu Juliusz Kydryński m.in. pisze:

„Nie znam drugiej książki, która w podobnie bezlitosny sposób rozprawiałaby się z całą ludzkością, z samą jej naturą i wszystkimi stworzonymi przez nią instytucjami. (…)

I dziwne, że dopiero w 1976 r., a więc w dwieście pięćdziesiąt lat od chwili ukazania się pierwszego wydania Podróży, Collin McKelvie z uniwersytetu w Dublinie podjął się wydania arcydzieła Swifta, uwzględniającego pełną korektę autorską. Wydanie to, opublikowane przez Appletree Press Ltd. w Belfaście, stało się rewelacją nawet dla czytelnika angielskiego. Otóż autor obecnego polskiego przekładu Podróży dysponował także tym wydaniem. Czytelnik polski otrzymuje zatem po raz pierwszy pełny i najbardziej autentyczny tekst Podróży Gulivera. Przekład Macieja Słomczyńskiego wypełnia dotkliwą i zawstydzającą lukę w naszej literaturze translatorskiej.”

x

Glubbdubdrib oznacza w najdokładniejszym tłumaczeniu, jakie umiem sporządzić, Wyspę Czarowników lub Magów. Jest mniej więcej trzykrotnie mniejsza niż wyspa Wight i niezwykle żyzna; a rządzi nią głowa pewnego plemienia składającego się wyłącznie z magów. (…)

Gubernator i jego rodzina obsługiwani są przez służbę domową dość osobliwego rodzaju. Dzięki swej zręczności w nekromancji ma on moc wywoływania kogo zechce spośród zmarłych i żądania od niego usług przez dwadzieścia cztery godziny, lecz nie dłużej; nie może także wywoływać tej samej osoby częściej niż raz na trzy miesiące, jeśli nie zajdą nadzwyczajne okoliczności. (…)

Zapragnąwszy ujrzeć tych starożytnych, których rozum i uczoność zyskały największa sławę, poświeciłem cały dzień na to przedsięwzięcie. Wyraziłem życzenie, aby Homer i Arystoteles pojawili się na czele wszystkich swych komentatorów; (…)

Spędziłem pięć dni na rozmowach z wielu innymi starożytnymi mędrcami. Widziałem też większość rzymskich cesarzy. Nakłoniłem Gubernatora do przywołania kucharzy Heliogabala, by przyrządzili nam obiad, lecz nie mogli okazać nazbyt wielu umiejętności, gdyż nie mieli z czego robić. Helota Agesilausa przyrządził nam garnek polewki spartańskiej, lecz nie byłem w stanie przełknąć nawet drugiej łyżki.

Sprawy osobiste zmuszały obu panów, którzy przywiedli mnie na wyspę, do opuszczenia jej po upływie następnych trzech dni. Spędziłem je na oglądaniu współczesnych zmarłych, którzy najbardziej wsławili się podczas ostatnich dwustu czy trzystu lat u nas lub w innych krajach europejskich; a będąc zagorzałym wielbicielem starych, dostojnych rodów, poprosiłem, aby Gubernator przywołał tuzin lub dwa tuziny królów wraz z ośmioma lub dziewięcioma pokoleniami ich przodków. Spotkało mnie bolesne i niespodziane rozczarowanie. Gdyż miast długiego orszaków diademów ujrzałem w pewnym rodzie dwóch skrzypków, trzech wymuskanych dworzan i włoskiego prałata; a w innych: cyrulika, opata i dwóch kardynałów. Mam nazbyt wiele uwielbienia do głów koronowanych, aby zatrzymywać się zbyt długo przy tak kruchym przedmiocie. Lecz jeśli mowa o hrabiach, markizach, książętach, lordach i im podobnych, nie miałem tylu skrupułów. I muszę wyznać, że nie bez zadowolenia odnajdywałem źródła pewnych rysów charakterystycznych dla niektórych rodów. Jasno mogłem stwierdzić, skąd wziął się w jednej rodzinie wydłużony podbródek i czemu druga tak obfitowała w łotrów podczas dwu pokoleń, a podczas dwu następnych – w głupców; czemu trzeci ród ma wodogłowie, a czwarty wydaje samych szalbierzy. Pojąłem wówczas, czemu Polydore Virgil1 powiada o pewnym wielkim domu: Nec vir fortis, nec faemina casta (Ani odważny mężczyzna, ani czysta kobieta – przyp. W.L.); a także czemu okrucieństwo, fałsz i tchórzostwo urosły jako cechy, którymi niektóre rody wyróżniają się podobnie jak tarczą herbową. Pojąłem, kto pierwszy wniósł francę w szlachetny dom, którą potomność kolejno dziedziczyła w postaci skrofulicznych wrzodów. A trudno było mi się dziwić temu wszystkiemu, widząc przecięcie linii dziedzictwa przez paziów, lokajów, służących, stangretów, kosterów, muzykantów, utracjuszy, żołdaków i rzezimieszków.

Obrzydła mi przy tym całkowicie historia nowożytna. Gdyż przebadawszy dokładnie wszystkie osobistości, które w ciągu ostatnich lat uzyskały największy rozgłos na dworach władców, odkryłem, że świat został gruntownie wprowadzony w błąd przez sprzedajnych pisarzy, którzy przypisali tchórzom największe czyny wojenne, głupcom najlepsze rady, pochlebcom prawość, rzymską cnotę zdrajcom ojczyzny, pobożność niewierzącym, skromność sodomitom, prawdomówność donosicielom. Pojąłem, jak wielu niewinnych i znakomitych ludzi zostało skazanych na śmierć lub wygnanie dzięki wpływowi ministrów na przekupnych sędziów; a także, jak wielu nicponiów wyniesionych zostało na najwyższe, najbardziej odpowiedzialne stanowiska, dające największą moc, godność i zysk; jak wielki udział w działaniach i wypadkach na dworach, w rodach i senatach mają rajfurzy, kurwy, stręczyciele, pieniacze i trefnisie. Jak niskiego mniemania nabrałem o ludzkim rozumie i uczciwości, gdy dowiedziałem się prawdy o sprężynach i przyczynach wielkich przedsięwzięć i przemian w świecie, a także o godnych wzgardy wydarzeniach, którym zawdzięczają one rozgłos.

Odkryłem przy tym łotrostwo i nieuctwo tych, którzy udają, że piszą anegdoty, czyli historie sekretne i z pomocą zatrutych pucharów wysyłają zastępy królów do grobu; odtwarzają rozmowę pomiędzy Królem i Pierwszym Ministrem, choć nie było przy niej żadnego świadka; mają klucz do otwierania umysłów i szaf ambasadorów i sekretarzy stanu; a także cierpią nieustannie, gdyż słowa ich pojęto opacznie. Odkryłem tam prawdziwe przyczyny wielu wydarzeń, które zdumiały świat, jak to kurwa może rządzić dzięki intrydze, jak intryga rządzi radą, a rada senatem. Pewien generał wyznał przede mną, że odniósł zwycięstwo jedynie dzięki tchórzostwu i nikczemnemu postępowaniu, a pewien admirał, że jedynie brak rozpoznania pomógł mu w rozbiciu nieprzyjaciela, któremu pragnął zaprzedać swą flotę. Trzej królowie oświadczyli mi, że w ciągu całego swego panowania nigdy nie obdarzyli urzędem człowieka zasłużonego, chyba że przez omyłkę lub dzięki podstępowi ministra, któremu powierzyli ów wybór; a nie uczyniliby tego także, gdyby dano im żyć ponownie; dowodzili przy tym z wielką mocą, że tron monarszy musiałby runąć nie podtrzymywany przez zepsucie, albowiem ów stanowczy, śmiały, niespokojny duch, jakim cnota umie natchnąć człowieka, jest wiekuistą przeszkodą w uszczęśliwianiu człowieka.

Ciekawość pchnęła mnie do dokładnego wypytywania o to, w jaki sposób tak wielu ludzi zdobyło wysokie godności i tytuły, a także ogromne majątki; ograniczyłem przy tym me pytania do niedawnych czasów, nie obstając jednak przy dniu dzisiejszym, gdyż nie chciałem urazić nawet cudzoziemców (a mam nadzieję, że nie muszę przekonywać Czytelnika, jakobym mówiąc o tych sprawach mógł choćby w najmniejszym stopniu mieć na myśli mój kraj rodzinny). Przywołano wielką liczbę ludzi, o których była mowa powyżej; i po wielce pobieżnym wybadaniu ich odsłonił mi się obraz tak haniebny, że nie mogę wspominać o nim bez przygnębienia. Wiarołomstwo, ucisk, przekupywanie świadków, oszustwo, stręczycielstwo i podobne słabostki znajdowały się pośród najbardziej godnych wybaczenia rzemiosł, o których wspomnieli, więc ze zrozumiałych względów wybaczyłem im to. Lecz gdy wyznali, że zawdzięczają swą wielkość lub bogactwo pederastii lub kazirodztwu, a inni – prostytuowaniu swych żon i córek; a jeszcze inni – zdradzie ojczyzny lub władcy; albo trucicielstwu połączonemu z przenicowaniem sprawiedliwości tak, aby skazano niewinnego; odkrycia te ostudziły me głębokie, wrodzone uwielbienie dla osób wysokiego stanu, co, mam nadzieję, zostanie mi wybaczone, choć winne one być traktowane przez nas, stojących niżej, z należytym ich wysokiej godności najgłębszym szacunkiem.

Często czytywałem o wielkich usługach oddawanych władcom i państwom, zapragnąłem więc ujrzeć ludzi, którzy owe usługi oddali. Gdy zapytałem o nich, odpowiedziano mi, że w żadnym ze spisów nie można ich odszukać, z wyjątkiem kilku osób, które historia ukazuje nam jako najdzikszych łotrów i zdrajców. Jeśli mowa o pozostałych, nie usłyszałem już o nich więcej. Ci pierwsi natomiast ukazali mi się wszyscy ze smutnym wejrzeniem i w najuboższych szatach. Większa ich część wyznała mi, że zmarli w nędzy i niesławie, a pozostali na szafocie lub szubienicy.

Wśród innych był tam jeden, którego dzieje wydawały mi się dość osobliwe. U boku jego stał młodzieniec liczący około osiemnastu lat. Wyznał mi, że przez wiele lat był dowódcą okrętu, a podczas bitwy morskiej pod Actium sprzyjający los pozwolił mu przebić się przez szyk nieprzyjacielski, zatopić trzy wielkie okręty wroga i pojmać czwarty, co stało się jedyną przyczyną ucieczki Antoniusza i wynikłego z niej zwycięstwa; a ów młodzieniec u jego boku, to jego jedyny syn, który zginął tam w boju. Dodał, że ufny w swe zasługi wyruszył po zakończeniu wojny do Rzymu, by prosić na dworze Augusta o przydzielenie mu większego okrętu, którego dowódca zginął. Nie bacząc jednak na jego zasługi okręt ów powierzono chłopcu, który nigdy dotąd nie widział morza, synowi wyzwoliciela, służącego jednej z kochanek królewskich. Po powrocie na własny okręt został oskarżony o zaniedbanie obowiązków i okręt ów powierzono ulubionemu paziowi Vice-Admirała Publicoli. Wówczas udał się na wieś, do ubogiej zagrody z dla od Rzymu i tam zakończył życie. Tak bardzo zaciekawiła mnie ta historia, że pragnąc poznać całą prawdę poprosiłem by wezwano Agrippę, który był admirałem podczas owej bitwy. Ukazał się on i potwierdził prawdziwość całego opowiadania, lecz z dodatkami zaszczytnymi dla kapitana, który przez skromność umniejszył lub przemilczał największą część swych zasług.

Zdziwił mnie obraz zepsucia rozrastającego się tak wysoko i tak szybko w owym cesarstwie, za sprawą tak próżno osiągniętego zbytku, co kazało mi osądzać z mniejszym zdumieniem podobne wydarzenia w innych krajach, gdzie występki wszelkiego rodzaju królowały znacznie dłużej, a cała sława wraz z łupami zagarniana była przez naczelnych wodzów, którzy, być może, mieli najmniejsze prawo do obu.

Ponieważ wszystkie wezwane osoby pojawiały się w takiej dokładnie postaci, w jakiej przebywały one na tym świecie, dało mi to przyczynę do melancholijnych rozmyślań nad tym, jak bardzo rodzaj ludzki zmarniał podczas ostatnich stu lat. Jak franca wraz z wszystkimi swymi następstwami i pod wszystkimi nazwami odmieniła każdy rys angielskiego oblicza, skróciła wzrost naszych ciał, stargała nam nerwy, doprowadziła do zwiotczenia ścięgna i mięśnie, pokryła ziemistą barwą lica i dała nam zjełczałe i obwisłe ciała.

W poniżeniu tym zapragnąłem, aby pojawili się przede wszystkim dawni wolni chłopi angielscy, tak sławni ongi z prostoty obyczajów, jadła i szat, z prawości postępowania, ducha prawdziwej wolności, męstwa i miłości do ojczyzny. Po porównaniu żywych z umarłymi nie mogłem ukryć wzruszenia na myśl, jak owe czyste, narodowe cnoty zostały za sztukę złota przełajdaczone przez ich wnuków, którzy sprzedając swe głosy i biorąc udział w oszustwach wyborczych, poznali wszystkie występki i całe zepsucie, jakiego można nauczyć się u dworu.

x

By to wszystko zrozumieć, wypada jeszcze przybliżyć epokę, w której żył Swift i osobę samego autora. W cytowanym na początku posłowiu jego autor m.in. pisze:

Przyznana w Anglii oficjalnie (za panowania królowej Anny, 1702-1714) wolność prasy przyczyniła się wprawdzie do rozwoju dziennikarstwa i publicystyki, posługującej się przeważnie pamfletem, wśród ludzi piszących świeżo jednak trwała pamięć represji, spotykających zresztą wciąż jeszcze co zuchwalszych autorów. Pamiętano, jak łatwo było narazić się na karę pręgierza (co przytrafiło się Danielowi Defoe), a nawet na obcięcie uszu i napiętnowanie (co za Karola II spotkało Williama Prynne). Nic więc dziwnego, że czcigodny dziekan katedry św. Patryka w Dublinie, Jonathan Swift, który sam wyznał Alexandrowi Pope, że pisze „to vex the world rather than divert it” („by raczej oburzać świat niż go bawić”), wolał swą znakomitą, a zagadkową książkę wydać anonimowo. I chociaż Podróże do wielu odległych narodów świata, przez Lemuela Gullivera, początkowo lekarza okrętowego, a następnie kapitana licznych okrętów stały się z miejsca wielkim sukcesem wydawniczym i czytali je wszyscy „od członków gabinetu do mieszkańców pokoju dziecinnego”, chociaż zacny abbé Desfontaines przełożył je niemal natychmiast na francuski (co prawda znacznie łagodząc oryginalny tekst), Swift wolał na razie pozostać tajemniczym „Richardem Sympsonem”, bo pod tym nazwiskiem nadesłał rękopis zdumionemu wydawcy. Nie znaczy to, żeby jego autorstwa nie rozszyfrowano i żeby pisarz nie stał się adresatem tyluż wyrazów uznania i zachwytu, ilu napaści i inwektyw. No cóż, sam ostatecznie chciał „oburzać”, co mu się w znacznej mierze udało.

Zagadkowość utworu Swifta, który obok wcześniejszego Robinsona Crusoe Defoe miał stać się najwybitniejszą powieścią angielskiego Oświecenia i jednym z największych osiągnięć literatury światowej, łączy się z tajemnicą psychiki jego twórcy. „Niełatwo pogodzić jego pogardę dla ludzkości z afektem, jakim darzył przyjaciół i jakim oni go darzyli, ani jego gorzką niechęć do kobiet z miłością, jaką wzbudził. Trudno też, biorąc pod uwagę jego życie, przyzwoite i nie obrażające panujących zasad obyczajowych, i jego prawdziwą, jeśli nawet formalną religijność, wyjaśnić napastliwość niektórych jego utworów. Zwykłe fizjologiczne zjawiska życia, napełniały go, jak się zdaje, niewytłumaczalnym przerażeniem. Wczesne lata ubóstwa pozostawiły na nim niezatarte piętno, stał się człowiekiem dumnym i zgorzkniałym. Gdyby się urodził w bogactwie i pochodził z dobrego rodu, zająłby zapewne przodujące, być może nawet decydujące stanowisko w zawiłym życiu politycznym swej epoki” (George Sampson).

Istotnie, życie polityczne epoki było zawiłe i skomplikowane, a nie mniej skomplikowane było życie samego Swifta. Pełne smutków i rozczarowań, stawiało go często wobec sytuacji przymusowych, w których przyrodzona wrażliwość młodego Jonathana była wystawiana na ciężkie próby. Anglik, urodzony w Irlandii, której początkowo nie znosił, stał się w późniejszym w życiu jej gorliwym patriotą. Satyryk i humorysta, okazał się chyba pierwszym na świecie przedstawicielem – jakbyśmy dziś powiedzieli – „czarnego” humoru, o czym świadczą – obok samych Podróży Gullivera – liczne jego wiersze i pamflety, a zwłaszcza makabryczna Skromna propozycja (A modest Proposal). Intelektualista i polityk, z pewnością powołany – jak słusznie twierdzi Sampson – do zajmowania najwybitniejszych stanowisk, z konieczności niemal wstępuje do stanu duchownego, a w nim dochodzi do godności dziekana dublińskiej katedry św. Patryka, co było zaszczytem wprawdzie, niemniej – właściwie wygnaniem. Życie towarzyskie, jakkolwiek bujne, uprawiał jednak raczej dorywczo, z okazji okresowych pobytów w Anglii, życie osobiste zaś, którego najciekawszą „dokumentacją” jest słynny Journal to Stella, pisany dla wieloletniej przyjaciółki i towarzyszki (którą być może poślubił, choć jest to nie wyjaśnioną do dziś tajemnicą), kryło jeszcze nie mniej tajemniczy i kłopotliwy epizod, związany z postacią młodziutkiej Hester Vanhomrigh, zwanej przez Swifta Vanessą. Świadectwem tego epizodu jest poemat Cadenus and Vanessa.

Na tle jego czasów życie Swifta nabiera szczególnego wyrazu. Gdy Jonathan rodzi się w Dublinie 30 listopada 1667 roku, ojciec jego nie żyje już od kilku miesięcy. Matka wraca do swych krewnych w Anglii, zostawiając syna na wychowaniu u ludzi obcych; w końcu chłopcem, pozbawionym obojga rodziców, zajmuje się najpierw stryj Godwin, a po jego śmierci znany polityk i eseista Sir William Temple (niektórzy twierdzą, że ojciec owego Temple’a był w istocie również prawdziwym ojcem Jonathana). Po latach nauki w szkole w Kilkenny i dublińskim Trinity College, Swift obejmuje w domu Temple’a (w Moor Park w pobliżu Londynu) stanowisko jakby sekretarza, rozczarowany jednak brakiem protekcji, jakiej oczekiwał, postanawia zostać duchownym. Ale pobyt w Moor Park przynosi mu niemałe korzyści i przeżycia. Bogata biblioteka Temple’a skłania go do poważniejszych studiów, ponadto w Moor Park poznaje Esther Johnson, naturalną córkę Temple’a, a swą późniejszą „Stellę” (bo dla niej właśnie będzie pisał po latach wspomniany Journal).

Jako duchowny Swift dwukrotnie otrzymuje prebendę w Irlandii, wraca jednak sporadycznie do Anglii, gdzie nawiązał liczne znajomości i przyjaźnie w kołach literackich i politycznych. Sam już spróbował swych sił jako człowiek pióra: pisywał ody w stylu Pindara (po których przeczytaniu jego kuzyn Dryden powiedział: „Kuzynie Swift, nigdy nie będziesz poetą”), napisał głośną Opowieść o beczce (Tale of a Tub), satyrę na „korupcję w religii i nauczaniu”, oraz Bitwę książek (The Battle of the Books), pamflet na temat sporu o wartości literatury starożytnej i nowoczesnej; powstałe w latach dziewięćdziesiątych XVII w., rzeczy te opublikowane zostały dopiero w r. 1704, także zresztą anonimowo.

Tymczasem w okresie restauracji Stuartów powstały w kraju dwa stronnictwa, z których jedno: torysi, byli – najogólniej biorąc – stronnikami króla, drugie zaś: whigowie2, opowiadało się raczej po stronie dysydentów kościoła anglikańskiego i londyńskich kupców. W praktyce politycznej granica poglądów jednych i drugich była zresztą dość płynna, zdarzały się wzajemne odstępstwa i kompromisy. W każdym razie Swift, początkowo przyjaciel whigów (wśród nich Addisona i Steele’a, wydawców pism „Tatler” i „Spectator”), gdy zorientował się, że stronnictwo to nie przysłuży się ani jemu samemu, ani sprawie jego kościoła, do którego był szczerze przywiązany, przeszedł do torysów, łącząc się z ich przywódcami Harleyem i Bolingbroke’em. Zaczął atakować dawnych przyjaciół w pamfletach na tematy religijne w piśmie „Examiner”. Gdy w 1713 r. otrzymał stanowisko dziekana katedry św. Patryka, zrozumiał, że do końca życia jest skazany na pobyt w Irlandii. Wrogość, z jaką odnosiła się do niego królowa Anna, zamykała mu drogę do większej kariery, a po śmierci królowej triumf whigów przesądził o jego odsunięciu od spraw publicznych.

Jednakże po latach przerwy powstają znowu jego pamflety, dowodzące żywego już uczestnictwa autora w sprawach Irlandii (m.in. Drapier’s Letters, w których pierwszy protestuje przeciwko wprowadzeniu w Irlandii miedzianych monet, bitych przez niejakiego Mr Wooda3, a w końcu owa Skromna propozycja, w której Swift pomoc dla ubogich widzi w sprzedaży ich dzieci na… mięso dla bogatych), przede wszystkim jednak – 28 października 1726 roku – ukazują się Podróże do wielu odległych narodów świata.

xxx

Rewolucja angielska z czasów Cromwella (w 1653 dochodzi do władzy) była punktem zwrotnym w dziejach Anglii i świata. W jej wyniku Żydzi mogli oficjalnie powrócić do Anglii po ich wygnaniu w roku 1290. Głównym aktem ustawodawczym parlamentu, zwołanego po zwycięstwie tej rewolucji, była ustawa o prawach (Bill of Rights, 1689); ustanowiła ona supremację parlamentu nad władzą monarszą i, wraz z ustawą o następstwie tronu (Act of Settlement, 1701), stworzyła podstawy konstytucyjne nowego ustroju. Ustanowienie pełnej odpowiedzialności ministrów przed parlamentem zmuszało monarchę do ich wyboru spośród większości parlamentarnej, wskutek czego umocnił się system dwóch partii, rywalizujących ze sobą o zdobycie większości. Zwycięstwo rewolucji i parlamentu wzmogło siłę żywiołów kapitalistycznych. W 1694 powołano Bank Angielski, mający wyłączne prawo emisji banknotów; umocniła się pozycja City londyńskiej, ciągnącej dodatkowe zyski ze stałego wzrostu zadłużenia państwa; nowych bodźców doznała polityka ekspansji morskiej i kolonialnej.

Taka była mniej więcej rzeczywistość, w której przyszło żyć i działać autorowi cytowanej powieści. Więcej o tym jak do tego doszło w blogu Król i parlament. Gdy czyta się ten fragment, to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że nic nie zmieniło się, że ludzie władzy są tak samo skorumpowani, wyzbyci wszelkich skrupułów, głupi, zawistni, mściwi i zboczeni pod względem seksualnym na wszelkie możliwe sposoby. Tego typu wynaturzenia są jakby nieodłączną cechą osobowości ludzi, którzy są wynoszeni na eksponowane stanowiska. Czy to przypadek, czy może raczej świadoma polityka tych, którzy dzierżą faktyczną władzę? Wydaje się, że to drugie.

Na końcu cytowanego fragmentu Swift, jakby z pewną nostalgią, pisze:

„W poniżeniu tym zapragnąłem, aby pojawili się przede wszystkim dawni wolni chłopi angielscy, tak sławni ongi z prostoty obyczajów, jadła i szat, z prawości postępowania, ducha prawdziwej wolności, męstwa i miłości do ojczyzny. Po porównaniu żywych z umarłymi nie mogłem ukryć wzruszenia na myśl, jak owe czyste, narodowe cnoty zostały za sztukę złota przełajdaczone przez ich wnuków, którzy sprzedając swe głosy i biorąc udział w oszustwach wyborczych, poznali wszystkie występki i całe zepsucie, jakiego można nauczyć się u dworu.’

Co więc takiego stało się, a może raczej, kto zepsuł tych ludzi? Jeśli sprzedawali się za sztukę złota, to znaczy, że sprzedawali się tym, którzy tymi sztukami złota dysponowali bez ograniczeń. Ale na tym nie skończyło się? Temu zepsuciu w sferze materialnej towarzyszyło zepsucie w sferze obyczajowej. I tym chyba można wytłumaczyć wszelkie obecne afery na tym tle w kręgach władzy. A to oznacza, że scena polityczna została szczelnie odgrodzona od tych, którzy nie poddali się tym warunkom, na jakich mogliby być dopuszczeni do najwyższych stanowisk. Zatem każde wybory to teatr dla naiwnych, wierzących w demokrację, a faktycznie jest to wybór tych, którzy już uprzednio zostali zaakceptowani przez prawdziwą władzę.

Obecnie dokonano pewnego „postępu” w stosunku do czasów Swifta, bo wszelkie aberracje w sferze obyczajowej są wprowadzane na szeroką skalę wśród mas. Wydaje się, że próby zmiany tożsamości są o wiele groźniejsze, niż zależność finansowa. Do tego dochodzi jeszcze kontrola za pomocą telefonów komórkowych, które są obecnie bardziej kieszonkowymi komputerami niż telefonami w ścisłym znaczeniu i służą one bardziej do inwigilacji właściciela takiego urządzenia, a ich funkcja komunikacyjna jest tylko dodatkiem. To dzieło tych samych, którzy w czasach Swifta psuli rdzenny naród angielski.

  1. Polydore Vergil (born c. 1470, Urbino, Urbino and Pesaro—died April 18, 1555, Urbino) was an Italian-born Humanist who wrote an English history that became required reading in schools and influenced the 16th-century English chroniclers Edward Hall and Raphael Holinshed and, through them, Shakespeare. – Britannica.

    Polydore Vergil or Virgil (Italian: Polidoro Virgili, commonly Latinised as Polydorus Vergilius; c. 1470 – 18 April 1555), widely known as Polydore Vergil of Urbino, was an Italian humanist scholar, historian, priest and diplomat, who spent much of his life in England. He is particularly remembered for his works the Proverbiorum libellus (1498), a collection of Latin proverbs; De inventoribus rerum (1499), a history of discoveries and origins; and the Anglica Historia (drafted by 1513; printed in 1534), an influential history of England. He has been dubbed the “Father of English History”. – angielska Wikipedia. ↩︎
  2. Warto objaśnić pochodzenie tych nazw, aktualnych w życiu politycznym Anglii po dzień dzisiejszy. Słowo tories – oznaczało rozbójników irlandzkich; przezwisko to, zaakceptowane z dumą przez obrzucanych nim działaczy, miało sugerować, że są oni kryptopapistami. Natomiast whigs – skrót słowa whigamores, oznaczającego grupę purytańskich chłopów z zachodniej Szkocji. (A. Maurois: Dzieje Anglii). ↩︎
  3. Za ten pamflet nałożono cenę na głowę Swifta, a chociaż w Irlandii wiedziano, kto naprawdę ukrywał się pod pseudonimem Drapier, nikt przecież autora nie wydał. ↩︎

Anglia w satyrze

Pisałem już wcześniej, że wielka literatura tym różni się od zaściankowej, że porusza tematy fundamentalne dla ludzkiej egzystencji. Do niej niewątpliwie zalicza się powieść Jonathana Swifta Podróże Guliwera. Pewnie dla wielu znana jest jej wersja dla dzieci. Wikipedia tak o niej pisze:

Podróże Guliwera (ang. Gulliver’s Travels) – popularny skrót tytułu powieści Jonathana Swifta napisanej w 1726 roku, stanowiącej połączenie satyry na ludzką naturę z parodią popularnych w tamtym okresie „powieści podróżniczych”. Powieść ta stanowi najbardziej znaną pracę Swifta, jest jednocześnie zaliczana do klasyki literatury angielskiej. Pełny tytuł to “Travels into Several Remote Nations of the World. In Four parts. By Lemuel Gulliver, First a Surgeon, and then a Captain of Several Ships”, czyli “Podróże do wielu odległych narodów świata, w 4 częściach, opisane przez Lemuela Guliwera, najpierw lekarza okrętowego, później kapitana kilku statków”.

Książka zdobyła ogromną popularność już wkrótce po wydaniu (John Gay stwierdził, że stanowi lekturę uniwersalną, czytaną przez wszystkie warstwy społeczne), ukazuje się drukiem praktycznie nieprzerwanie od roku pierwszej publikacji.

Współcześni czytelnicy Swifta postrzegali Podróże Guliwera jako powieść z kluczem, starając się rozszyfrować aluzje do działających na scenie politycznej stronnictw, a nawet konkretnych postaci. W kolejnych częściach książki Swift poddał krytyce obyczajowość brytyjską początku XVIII wieku (kompromitacja polityki, sądownictwa, ustroju parlamentarnego, nauki, filozofii), atakował nietolerancję, pychę, głupotę, donosicielstwo, intrygi.

George Orwell powiedział, że gdyby miał wybrać sześć książek, które miałyby ocaleć, podczas gdy wszystkie inne uległyby zniszczeniu, Podróże Guliwera z pewnością znalazłyby się wśród nich.

Książka przedstawia się jako zwykła powieść podróżnicza, której narratorem jest „Lemuel Guliwer, początkowo lekarz pokładowy, później kapitan kilku statków”. Z uwagi na drastyczne często fragmenty, książka doczekała się szeregu wariantów dostosowanych do różnych czytelników. Oryginalna książka jest ostrą, brutalną satyrą. Jej opublikowanie świadczy o znacznej wolności słowa w ówczesnej Wielkiej Brytanii.

x

W powieści tej opisane są cztery podróże Guliwera. Pierwsza prowadzi do krainy Liliputów, w drugiej bohater trafia do krainy gigantów, gdzie sam gra rolę liliputa. Trzecia podróż wiedzie go na wyspę Laputa do królestwa muzyków i matematyków, czwarta – do kraju rządzonego nie przez ludzi, którzy zachowują się tam jak dzikie i trudne do poskromienia zwierzęta, lecz przez mądre konie Houyhnhnmy. Podróże Guliwera uważane są za pierwszą w historii krytykę czasów nowożytnych, arcydzieło satyry społecznej i politycznej poddające krytyce obyczajowość społeczeństwa, którego jedynym drogowskazem stała się chytrość i pogoń za zyskiem. – Tak charakteryzował tę powieść wydawca, czyli Wydawnictwo Siedmioróg Wrocław 2022. Z tego wydania pochodzą wybrane przeze mnie cytaty. Niestety przekład jest zły i może stąd brak nazwiska tłumacza. Dziwna to praktyka, z którą spotykam się po raz pierwszy. Choć, z drugiej strony, czy w kraju Zulu-Gula może jeszcze coś dziwić? A może to Ukrainiec i dlatego nie ma nazwiska?

x

W Lilipucie:

Jakkolwiek państwo nasze w oczach cudzoziemca zdaje się być kwitnące, musimy jednak z dwiema plagami walczyć: z buntem wewnętrznym i najazdem z zewnątrz, którym nam grozi potężny nieprzyjaciel. Co do pierwszego, to trzeba ci wiedzieć, że od siedemdziesięciu księżyców były w tym państwie dwie partie sobie przeciwne pod nazwami Tramecksan i Slamecksan, tak nazwane od wysokich i niskich klocków, czyli obcasów u trzewików, którymi się różnili.

Wiadomo wszystkim, że wysokie klocki bardziej się zgadzają z naszą starą konstytucją. A choć tak się ma sprawa, cesarz postanowił używać tylko niskich klocków, tak w sprawowaniu rządu, jako też we wszystkich od woli monarszej zależnych urzędach. Mogłeś nawet zauważyć, że klocki Jego Cesarskiej Mości są przynajmniej o durr niższe niż któregokolwiek z dworzan (durr to ich czternasta część ciała).

Niechęci dwóch partii – mówił dalej – w takim wysokim są stopniu, że ani nie jedzą, ani nie piją ze sobą, ani do siebie nie mówią. Rozumiemy, że tramecksani, czyli wysokie klocki, przeważają nas liczbą, ale w naszych rękach jest władza. Niestety! Lękamy się, żeby syn cesarski, następca tronu, nie miał skłonności do klocków wysokich, zwłaszcza, jak łatwo dostrzec, że jeden jego klocek wyższy jest od drugiego, dlatego idąc, trochę kuleje. Otóż wśród wewnętrznego zamieszania grozi nam najazdem wyspa Blefusku, która jest drugim wielkim cesarstwem świata, tak prawie obszernym i mocnym jak nasze państwo. Bo co się tyczy opowiadań twoich, jakoby znajdowały się na świecie inne państwa, stany, zamieszkane przez ludzi tak wielkich i tak ogromnych jak ty jesteś, filozofowie nasi bardzo w to wątpią i wolą raczej twierdzić, żeś spadł z księżyca lub z jakiejś innej gwiazdy, ponieważ stu ludzi twojej wielkości w krótkim czasie wyjadłoby w państwie naszego cesarza wszystkie owoce, wszystkie bydlęta i całą żywność.

Ponadto nasi dziejopisarze od sześciu tysięcy księżyców o żadnych innych krajach, prócz państw Liliputu i Blefusku, wzmianki nie czynią. Te dwa straszne mocarstwa, jak ci nadmieniłem, przez trzydzieści sześć księżyców toczyły ze sobą uporczywą wojnę, której powód był następujący: wszyscy się na to zgadzają, że początkowo zawsze tłuczono jaja przed jedzeniem z grubszego końca, ale dziad cesarza miłościwie nam panującego, gdy jeszcze był dzieckiem, mając jeść jajo i nadłamawszy je zgodnie ze starożytnym zwyczajem, nieszczęśliwym jakimś przypadkiem skaleczył sobie palec, skąd się wzięło, że cesarz, ojciec jego, pod surowymi karami wydał prawo, żeby od owego czasu jaja z cieńszego końca tłuczono. Lud tą ustawą był tak oburzony, że dziejopisarze nasi wspominają o sześciu z tego powodu rozruchach, w których jeden cesarz utracił życie, a drugi koronę. To zamieszanie i niezgody wewnętrzne wzniecali zawsze królowie Blefusku (Putin – przyp. W.L.), a kiedy bunty poskramiano, winowajcy uciekali do ich kraju. Szacuje się, że jedenaście tysięcy ludzi na przestrzeni tego czasu wolało ponieść śmierć niż poddać się prawu tłuczenia jaj z cieńszego końca. Napisano kilkaset wielkich tomów o tym zdarzeniu i udostępniono ludowi, ale księgi Grubo-Końców zakazane są od dawna, a ich partia uznana za niegodną posiadania urzędów. W czasie tych ustawicznych zamieszek królowie Blefusku często przez posłów swoich oskarżali nas o zbrodnie, jakobyśmy kardynalnie gwałcili przykazania naszego wielkiego proroka Lustroga, objawione w pięćdziesiątym czwartym rozdziale Brundrecalu (to jest ich Alkoranu), co jednak, myślę, jest tylko przekręceniem tekstu, który brzmi: Wszyscy wierni tłuc będą jaja z końca wygodniejszego”.

Według mnie, każdy powinien sam rozstrzygać, który koniec do tłuczenia jest wygodniejszy, a przynajmniej ustanowienie tego należy zostawić Najwyższemu Sędziemu. Grubo-Końce tyle względów u króla Blefusku, tyle tajnej pomocy i wsparcia w swoim własnym kraju znaleźli, że z tego powodu między dwoma państwami już przez trzydzieści sześć księżyców panuje krwawa wojna z odmiennym szczęściem dla stron walczących. W tej wojnie straciliśmy czterdzieści okrętów liniowych i wiele pomniejszych statków, i trzydzieści tysięcy najlepszych naszych majtków i żołnierzy. Uważa się, że nieprzyjaciel nieco większą poniósł stratę. Jakkolwiek jest, teraz szykują (Putin – przyp. W.L.) wielką flotę w celu wkroczenia do naszego kraju.

x

W krainie gigantów:

Zacząłem od opowiadania, że nasze stany złożone są z dwóch wysp zawierających trzy potężne królestwa pod jednym monarchą, nie licząc stanów, które mamy w Ameryce. Rozwodziłem się dużo nad urodzajem naszej ziemi i umiarkowanego powietrza. Opisałem potem ustanowienie naszego Parlamentu, złożonego po części ze znakomitego ciała, nazwanego Izbą Lordów, osób krwi najszlachetniejszej, dawnych dziedziców i panów najpiękniejszych majętności w kraju. Opowiadałem, jak im najtroskliwszą dają edukację, tak w naukach, jak i sztuce wojennej, aby mogli być urodzonymi króla i królestwa konsyliarzami, prawodawcami państwa, członkami Najwyższej Izby Sprawiedliwości, od której nie ma apelacji, i gorliwymi obrońcami monarchy i ojczyzny przez swoje męstwo, postępki i wierność; że ci panowie są ozdobą i bezpieczeństwem królestwa, godnymi następcami swoich sławnych przodków, których dostojeństwa były nagrodą znakomitej cnoty i których potomstwa wyrodnego nie widziano. Razem z nimi zasiada w tej Izbie wielu świętych mężów, tytułowanych biskupami, których szczególną powinnością jest czuwać nad religią i tymi, co ją opowiadają, że na to wysokie dostojeństwo król i najmądrzejsi jego doradcy wybierają spośród duchowieństwa ludzi świątobliwych i uczonych i że ci biskupi są duchownymi ojcami kleru i narodu.

Dodałem, że drugą część tego Parlamentu stanowi zacne zgromadzenie, nazwane Izbą Gmin, złożone z osób szlachetnych, wybranych w głosowaniu powszechnym przez obywateli z powodu ich rozumu i miłości do ojczyzny, żeby wyrażali mądrość całego narodu. Powiedziałem, że te dwa ciała czynią najzacniejsze w Europie zgromadzenie, któremu wraz z królem przekazane jest prawodawstwo.

Potem opisałem nasze sądy, gdzie zasiadają wielebni mędrcy, rzetelni tłumacze prawa, którzy wyrokami swymi rozstrzygają kłótnie prywatnych osób, którzy karzą zbrodnie, a niewinności bronią. Nie zaniedbałem powiedzieć o mądrej ekonomii naszych dochodów, o waleczności i doskonałej dyscyplinie naszych wojsk lądowych i morskich. Wymieniłem liczbę ludu, podając, ile milionów liczy każda sekta religijna i partia polityczna. Nie opuściłem ani naszych zabaw, ani widowisk publicznych, ani żadnych szczegółów, które mogły czynić zaszczyt mojej ojczyźnie. Zakończyłem krótkim opisaniem wypadków i zdarzeń w ciągu ostatnich stu lat w Anglii.

Ta rozmowa ciągnęła się przez pięć audiencji, a każda audiencja trwała po kilka godzin. Król Jegomość słuchał wszystkiego z wielką pilnością, notując krótko, co mówiłem, i pytania, które mi chciał zadawać. Gdy zakończyłem moje długie mowy, Król Jegomość na szóstej audiencji, przejrzawszy, co sobie z nich zapisał, miał wiele wątpliwości, pytań i zarzutów względem każdego artykułu. Spytał mnie najpierw, jaką otrzymuje edukację młodzież szlacheckiego urodzenia dla wykształcenia ciała i duszy i czym się najwięcej zajmuje w latach do nauki najzdatniejszych. Co się robi, by zapewnić wakujące miejsce w Izbie Lordów, kiedy zgaśnie jakiś dom szlachetny, co musi czasem się przytrafić? Jakie przymioty potrzebne są tym, których na nowych wynoszą lordów? Czy widzimisię monarchy albo suma wręczona jakiejś damie lub pierwszemu ministrowi, albo też chęć wzmocnienia partii nieprzyjaznej obywatelom nie bywają powodem do takich promocji? Jaką znajomość praw krajowych posiadają lordowie i w jaki sposób stają się zdolni do ostatecznego rozsądzania praw swych współobywateli? Czy od chciwości, stronniczości i popędów są wolni, tak że przekupstwo lub inne niegodne względy nie mają do nich dostępu? Czy ci święci biskupi, o których mówiłem, do godności swojej zawsze przychodzą przez umiejętności teologiczne i pobożność? Czy nie czynią czasem podłości? Albo czy nie wchodzą w intrygi, będąc jeszcze prostymi kapłanami? Czy nigdy taki święty lord nie był zaprzedany jakiemuś możnemu panu, za którego staraniem doszedł do biskupstwa i czy w takim razie nie idzie potem zawsze ślepo za zdaniem swego dobrodzieja na zgromadzeniach Izby Lordów?

Chciał wiedzieć, jak lud obiera tych, których do Izby Gmin wysyła dla wyrażenia mądrości narodu. Czy ktoś nieznany, lecz z pełnym workiem złota nie może za pomocą przekupstwa zyskać większości głosów i zostać wyniesiony nad panów i najzacniejszą w okolicy szlachtę? Dlaczego z taką gwałtownością ubiegają się o to, aby być wybranymi na zgromadzenie Parlamentu, gdy ten wybór wielkie ze sobą niesie troski i wydatki, a żadnego nie przynosi zysku, często pociągając za sobą zubożenie całego rodu? Ponieważ twierdziłem, że brak wynagrodzenia dla członków Parlamentu jest próbą najwyższej cnoty i ducha obywatelskiego, Król Jegomość wątpił, by to zawsze było szczere. Pytał, czy te osoby są zupełnie bezinteresowne i czynią to jedynie z wielkiej miłości do ojczyzny, czy też spodziewają się koszty swoje odebrać z lichwą od słabego i złego monarchy i sprzedajnych ministrów, poświęcając dobro publiczne? Król Jegomość tyle mi pytań zadawał, tyle zarzutów czynił, iż roztropność nie pozwala mi ich wszystkich powtarzać.

Co do sądów, chciał także, żebym mu wyjaśnił kilka kwestii, co uczyniłem z wielką dokładnością, bo sam zostałem niegdyś prawie zniszczony przez długie prowadzenie sprawy, mimo że ją w końcu ze zwrotem kosztów wygrałem. Spytał mnie, ile przeważnie kosztuje praca prawnika, czy nie za wiele? Czy adwokaci mają wolność bronienia spraw niesprawiedliwych? Czy religia lub polityka odgrywają jakąś rolę w wymiarze sprawiedliwości? Czy adwokaci znają gruntownie ogólne podstawowe zasady sprawiedliwości, czy też poprzestają na mniemaniach o prawie i zwyczajach danego kraju? Czy adwokaci i sędziowie mają moc ustanawiania tych praw, które tłumaczą, jak im się wydaje i podoba? Cy ci prawnicy nigdy nie występują jako obrońcy i oskarżyciele tego samego przestępstwa i nie cytują swoich poprzednich opinii, zmieniając je wedle potrzeb? Czy stan ten jest bogaty, czy ubogi? Czy za obronę lub konsultację biorą zapłatę i czy mogą być wybierani do Izby Gmin?

Potem zaczął mówić o ekonomii i powiedział mi, że jego zdaniem pomyliłem się w tym temacie, ponieważ podałem, że podatki przynoszą tylko pięć lub sześć milinów na rok, a tymczasem rozchód nierównie sięga dalej i dwukrotnie przewyższa dochody. Bardzo dokładnie sobie zanotował to, co mówiłem, sądząc, że się z naszej ekonomii może czegoś nauczyć. Nie mogę pojąć – mówił – jak królestwo śmie czynić większe wydatki nad intraty i zjadać dobra swoje, jak jakiś prywatny człowiek.

Pytał mnie, kim są nasi wierzyciele i skąd bierzemy pieniądze, aby im zapłacić. Mocno dziwił się, że podejmujemy tak kosztowne i wyczerpujące wojny. Zapewne – mówił – że albo jesteście narodem niespokojnym i kłótliwym, albo też macie bardzo złych sąsiadów, a wasi generałowie muszą być bogatsi od waszych królów. Co wy macie za sprawę do innych państw oprócz wysp waszych, cóż macie z nimi za interesy oprócz handlu i traktatów, czyż musicie myśleć o ich podboju, czyż nie dosyć jest pilnować portów i brzegów swoich?

A najbardziej temu się dziwił, żeśmy utrzymywali najemne wojska w czasie pokoju i wolności narodu. Mówił mi, że jeżeli nami rządzą wybrani przez nas członkowie Parlamentu, nie może pojąć, kogo się mamy obawiać i przeciw komu wojnę toczyć. Pytał się mnie, czy dom prywatnego człowieka nie lepiej bywa strzeżony przez niego samego, przez jego dzieci i sługi domowe niż przez hultajów przypadkowo najętych, bardzo mizernie płatnych, którzy zarzynając nas, sto razy więcej mogliby zyskać.

Śmiał się bardzo z mojej dziwacznej (jak mu się podobało nazywać) arytmetyki, gdy mu wyliczyłem, ile nas jest, a uczyniłem to, porównując wiele stronnictw religijnych i politycznych. Czemu – powiedział – zmusza się ludzi mających przekonania przeciwne publicznemu dobru, aby je zmieniali, zamiast zmuszać ich, aby je ukrywali? Pierwsze jest tyranią, niewykonanie drugiego słabością. Nie można nikomu zabronić, aby trzymał truciznę w swoim domu, ale koniecznie należy zakazać jej publicznej sprzedaży.

Uczynił mi uwagę, że między zabawami naszej szlachty wspomniałem o grze hazardowej. Chciał wiedzieć, od jakiego wieku powszechnie na tę zabawę sobie pozwalają. Wiele na nią czasu tracą? Czy niekiedy przez nią majątków swoich nie trwonią? Czy ludzie podli i nikczemni nie mogą czasem przez swoją w tym rzemiośle sprawność zgromadzić wielkich bogactw, trzymać lordów naszych w uległości, przyzwyczajać ich do złego towarzystwa, odrywać ich zupełnie od doskonalenia rozumu i staranności w interesach domowych, a przez straty, które mogą ponosić, nauczać ich, żeby tej samej używali bezecnej sprawności, przez którą sami zostali zrujnowani?

Dziwiła go niewypowiedzianie historia naszego ostatniego stulecia. Był to według niego tylko okropny łańcuch sprzysiężeń, buntów, zabójstw, rzezi, rewolucji, wygnań i najszkaradniejszych skutków, które chciwość, partyjniactwo, hipokryzja, zdrada, okrucieństwo, zajadłość, szaleństwo, nienawiść, zazdrość, żądza, złość i ambicja mogły wydać.

Podczas drugiej audiencji Jego Królewska Mość powtórzył znowu wszystko, co mu powiedziałem. Porównał swoje pytania z odpowiedziami, które mu dawałem, a potem wziąwszy mnie na swoje ręce i łagodnie głaszcząc, wyraził się w tych słowach, których nigdy nie zapomnę, jak i tonu, którym je wymówił:

– Mój malutki przyjacielu, Grildrigu, uczyniłeś nadzwyczajną pochwałę swego kraju. Dowiodłeś, że niewiedza, lenistwo i występek są właściwymi przymiotami do ubiegania się o miano prawodawcy, że prawa bywają wyjaśniane, tłumaczone i stosowane przez osoby, których interes i umiejętności skłaniają do zepsucia, zawikłania i omijania praw. Pierwotne zasady instytucji waszego rządu mogłyby jeszcze uchodzić, ale widzę odmieniły je występki. Z tego nawet, coś mi powiadał, nie widzę, żeby jedna przynajmniej cnota była potrzebna dla dostąpienia urzędu. Nie widzę, żeby ludzie zaliczani byli do szlachty przez swoje cnoty, żeby kapłani wynoszeni byli na dostojeństwa przez świątobliwość i wiedzę, żołnierze przez męstwo, sędziowie przez nieposzlakowaną opinię, senatorowie przez miłość do ojczyzny, ministrowie przez mądrość. Lecz co do ciebie – kończył król – któryś większą część swego życia spędził w podróżach, chce wierzyć, iż występkami swego kraju nie całkiem jesteś zarażony. Ale z tego wszystkiego, coś mi opowiadał i z odpowiedzi, jakie z największym trudem od ciebie wydobyłem, sądzę, iż większa część twoich rodaków jest najszkodliwszym rodzajem robaków, jakiemu natura na powierzchni ziemi czołgać się pozwoliła.

xxx

Powieść ta składa się z czterech części. Wybrałem fragmenty z części pierwszej i drugiej, bo dotyczą one polityki. Opis walczących ze sobą mocarstw, to metafora stosunków pomiędzy Anglią i Francją w XVIII wieku. W trzeciej części akcja toczy się na latającej wyspie Laputa. To królestwo muzyków i matematyków, którzy całkowicie oddają się nauce i sztuce, ale nie potrafią zastosować tej wiedzy w praktyce. To satyra na Royal Society, czyli brytyjską akademię nauk. W czwartej części autor opisuje krainę rządzoną przez konie, w której ludzie są zdegradowani do roli dzikich i trudnych do okiełznania zwierząt.

x

Czytając te dwa zacytowane fragmenty, nie sposób odnieść wrażenia, że to wszystko jest nadal aktualne, pomimo że Swift pisał to w 1726 roku, a więc trzysta lat temu. Mamy więc tam cesarza, który popiera „klocki niższe”, a jego syn, następca tronu, skłania się ku „klockom wyższym”. My mieliśmy prezydenta, „prawicowego”, który wspierał „lewą nogę”. Po roku 1989 z czasem ukształtował się u nas system dwupartyjny. I my też mamy swoje klocki niższe i wyższe. Wiadomo więc skąd to przyszło.

Opis relacji dwóch państw, czyli Liliputu i Blefusku, pasuje jak ulał do wojny na Ukrainie. Obecne zawirowania na linii Rosja – Stany Zjednoczone obrazują, jak doskonałym systemem rządzenia jest system dwupartyjny. Pozwala on na stworzenie klarownego podziału: jeden jest za wojną na Ukrainie (Biden), drugi – przeciw (Trump). Gdyby rządził monarcha, to taka jego zmiana stanowiska stawiałaby go w bardzo negatywnym świetle. Oznaczało by to, że władca jest niepoważny i jak pijany odbija się raz od jednej, raz od drugiej ściany. Również system trójpartyjny nie byłby wskazany, bo uniemożliwiałby klarowny podział. Ten system, stworzony w Anglii, narzuca ona lub jej zbrojne ramię, czyli Stany Zjednoczone, państwom Trzeciego Świata, a więc również Rzeczypospolitej Ukraińskiej.

Anglia jest monarchią, ale nie ma własnego parlamentu, ma go Wielka Brytania. Jej parlament jest dwuizbowy. Składa się z Izby Lordów i Izby Gmin. Nie bardzo wiadomo w jaki sposób wybierani są członkowie Izby Lordów, która do XIX wieku odgrywała główną rolę w Parlamencie. Obecnie Izba Gmin decyduje o wszystkim. W jej skład wchodzi 650 deputowanych wybieranych w wyborach powszechnych, w jednomandatowych okręgach wyborczych. O ich specyfice pisałem w blogu Pomysły.

O systemie prawnym Wielkiej Brytanii Wikipedia tak pisze:

„System prawny Anglii znacznie różni się od systemów prawnych państw kontynentalnych. Różnice te wynikają przede wszystkim z faktu, że w odróżnieniu od całościowo oraz licznie skodyfikowanych i uregulowanych ustawowo dziedzin prawa w państwach na kontynencie europejskim w Anglii (jak i w pozostałych częściach Wielkiej Brytanii) system prawa stanowionego dotyka tylko niektórych gałęzi prawa, przy czym cała reszta opiera się na prawie precedensowym.

System prawny Anglii charakteryzuje się występowaniem obok siebie zarówno prawa ustawowego (statutory law), jak i prawa precedensowego (case albo common law). Pierwsze składa się z szeregu różnych aktów prawa stanowionego, w szczególności ustaw (statutes). W Anglii nie ma konstytucji w sensie formalnym, nie istnieje szczególny akt prawny o randze ponad ustawowej, co jest typowe dla krajów Europy kontynentalnej i USA. Z kolei angielskie prawo common law jest tworzone na podstawie rozstrzygnięć uprzednio przyjętych we wcześniej wydanych wyrokach sądowych, które noszą miano precedensów.”

Z kolei Swift tak m.in. pisze:

„Maksyma sędziów brzmi, że cokolwiek osądzono przedtem, osądzono dobrze. Dlatego z wielką starannością chowają wszystkie dawniejsze dekrety, nawet te, które dyktowała niewiedza i które są przeciwne słuszności i zdrowemu rozumowi. Nazywają je precedensami, czyli zbiorem zasad prawnych. Przywodzi się je jako mające powagę dla uzasadnienia niesprawiedliwych wyroków i sędziowie zawsze się do nich stosują i sądzą według tych przykładów.”

Powyższy cytat wyjaśnia, dlaczego Wielka Brytania nie ma konstytucji. Wprawdzie rządzący we wszystkich państwach, gdzie ona obowiązuje, jej nie przestrzegają, ale dzięki niej możemy przynajmniej dokonać oceny ich działań. I dlatego wiemy, że stan wojenny w Polsce został wprowadzony niezgodnie z konstytucją, czyli nielegalnie, bo w czasie jego wprowadzania obradował Sejm i tylko on mógł podjąć taką decyzję. Również dzięki temu wiemy, że Zełeński sprawuje swój urząd nielegalnie. Co z taką wiedzą może zrobić przeciętny obywatel? Ano tylko tyle, że wie, że władza jest niepoważna i nie przestrzega prawa, które sama ustanawia. A to oznacza, że legitymizowanie takiej władzy poprzez udział w wyborach nie ma sensu. Jednak ta prosta prawda nie dociera do zdecydowanej większości obywateli. W Anglii natomiast wypracowano taki system prawny, w którym udowodnienie władzy, że łamie prawo jest prawie niemożliwe, co więcej, można w nim usprawiedliwić każdą, nawet największą zbrodnię, powołując się na wcześniejsze precedensy. Iście szatański wynalazek.

Nie mogę pojąć – mówił – jak królestwo śmie czynić większe wydatki nad intraty i zjadać dobra swoje, jak jakiś prywatny człowiek. Pytał mnie, kim są nasi wierzyciele i skąd bierzemy pieniądze, aby im zapłacić.

To są te dwa fundamentalne zagadnienia, pytania, które wyjaśniają wszystko. Państwa mogą się zadłużać, bo mają od kogo pożyczać pieniądze. A kim są ci, którzy pożyczają je i skąd oni je biorą? Reszta, czyli wszelkiego rodzaju teorie geopolityczne i ekonomiczne, to zwykłe robienie ludziom wody z mózgu.