Liberum veto

Ostatnio pojawiła się oddolna inicjatywa przedsiębiorców, którzy mają już dość zakazów, które uniemożliwiają im prowadzenie działalności i zarabianie na życie. Iskra wyszła z gór, dlatego sprzeciw określono mianem Góralskiego Veta. Inicjatorzy protestu odwołują się w ten sposób do tradycji I Rzeczypospolitej i to jej liberum veto ma symbolizować ten oddolny ruch. Czy rzeczywiście jest to oddolny ruch? Czy rzeczywiście sądy, tak same z siebie, wydają wyroki korzystne dla przedsiębiorców? W Ameryce zablokowano, jeszcze urzędującemu wówczas prezydentowi, komunikowanie się poprzez media społecznościowe, a u nas, zbuntowana restauracja w Cieszynie wykorzystuje Facebook do komunikowania się z innymi, chcącymi iść w jej ślady, a Facebook ich nie blokuje. – Zastanawiające. Restauracja ta rozpoczęła swoją działalność w połowie lipca 2019 roku pod nazwą „U trzech braci”. Czy ci „bracia”, to tutaj tacy przypadkowi? Ja dobrze pamiętam początki Solidarności, nadzieje i entuzjazm, jaki nam towarzyszył i rozczarowanie, jakie później przyszło i refleksja, że to była ustawka. Kontrolę nad nią szybko przejęli ludzie z KOR-u. Skończyło się to stanem wojennym, który został wprowadzony bezprawnie.

Argument, że to, co robi rząd, jest bezprawne, jest wyjątkowo naiwny. Tak, jak naiwna jest wiara w to, że sądy wydają korzystne dla przedsiębiorców wyroki. Jeśli takie wydają, to dlatego, że tak mają robić. Być może celem tej akcji, jak dla mnie, zaplanowanej z premedytacją, jest wprowadzenie ostrzejszych rygorów, gdy Góralskie Veto rozejdzie się po kraju i nagle zacznie „wzrastać” liczba zakażonych. Dla rządu nie jest problemem sfabrykowanie odpowiednich statystyk. One od początku nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

Rząd, gdyby chciał, to w pięć minut spacyfikowałby to Góralskie Veto i tę cieszyńską restaurację. Stan wojenny z 1981 roku z dnia na dzień spacyfikował cały kraj. Inna sprawa, że rząd przygotowywał się do tego, prawdopodobnie, od jesieni 1980 roku, a może jeszcze wcześniej. A czy teraz on do czegoś nie przygotowuje się? Tego nie wiemy, ale taka „bezradność” rządu budzi niepokój – takie podpuszczanie. W 1981 roku też tak to wyglądało.

Wyskoczył ten przywódca Góralskiego Veta, Sebastian Pitoń, z nawiązaniem do tradycji I Rzeczypospolitej i jej liberum veto. No to spójrzmy, co to była za tradycja i czy rzeczywiście warto do niej nawiązywać.

W wyniku unii z 1569 roku Korona Królestwa Polskiego i Wielkie Księstwo Litewskie zostały przekształcone w związek dwóch państw, które łączyła:

  • osoba wybieranego wspólnie króla
  • sejm
  • polityka zagraniczna
  • system monetarny (wspólna waluta, ale odrębne jej bicie w każdym kraju)

Osobne były:

  • skarb
  • wojsko
  • kancelaria i urzędy ministerialne

Podstawowe zasady i elementy ustroju Rzeczypospolitej określano od 1573 roku mianem złotej wolności. Składały się na nie:

  • nietykalność osobista
  • wolna elekcja monarchy przez ogół szlachty
  • sejm
  • pacta conventa
  • wolność wyznawanej religii
  • rokosz – prawo szlachty do buntu przeciwko królowi, gdy ten złamie prawo lub naruszy zagwarantowane przywileje
  • liberum veto – prawo każdego pojedynczego deputowanego do sprzeciwienia się decyzji większości na sejmie
  • konfederacja – prawo do tworzenia lokalnych lub ogólnopaństwowych związków szlachty w celu osiągnięcia określonych celów politycznych

Tak to opisuje Wikipedia, ale nie wspomina o sejmikach, których znaczenie było nie mniejsze niż sejmu, a może nawet większe. To był kluczowy element ustrojowy I Rzeczypospolitej. Ale o nim w dalszej części bloga.

Wmawia się nam, że I Rzeczypospolita była państwem o wspaniałym ustroju, demokracją, jakiej świat nie widział, a liberum veto symbolem wolności. Taką narrację przyjęto po 1989 roku. Wcześniej wyglądało to trochę inaczej. Wielka Encyklopedia Powszechna, powstała za czasów PRL-u, tak pisze:

»Liberum Veto (łac., ‘wolne „nie pozwalam” ‘), w Polsce XVII-XVIII wieku przyjęta potocznie nazwa prawa zrywania sejmu, wyrażanego w okrzyku posła „nie pozwalam” lub „protestuje się”; protest zgłoszony przeciwko jednej z uchwał danego sejmu (bez obowiązku uzasadnienia) unieważniał wszystkie jego uchwały, które traktowano jako całość. Po raz pierwszy zerwał w ten sposób sejm w 1652 roku poseł upicki W. Siciński; w 1669 roku zerwano sejm przed upływem czasu przewidzianego na obrady, a w 1688 nawet przed wyborem marszałka. W pierwszej połowie XVIII wieku za Augusta II zakończyły się uchwałami tylko 4 sejmy, za Augusta III – tylko 1 sejm.

U podłoża liberum veto leżała praktyka wiązania posłów zaprzysięganą przez nich instrukcją, co przyczyniało się do odrzucenia zasady większości głosów („nic na nas bez nas”). Wśród znacznej części szlachty liberum veto uchodziło za „źrenicę wolności”, wyraz „głosu wolnego” szlacheckiej demokracji. W praktyce zasada jednomyślności i liberum veto wiązały się z wpływami wielkich rodów magnackich na sejmikach i sejmach, a także z interwencją państw obcych w wewnętrzne sprawy Rzeczypospolitej (gł. Prusy, Rosja i Francja).

Jednym ze środków zaradczych przeciwko liberum veto było chwilowe zawieszanie lub odraczanie obrad sejmu (limita). Bardziej skuteczne było zawiązywanie konfederacji, do której sejm przystępował, lub powoływanie jej przez sejm. Obowiązywała wówczas zasada większości głosów, a sejm skonfederowany nie mógł być zerwany.

Krytyka zasady jednomyślności i liberum veto oraz pierwsze reformy rozpoczęły się już w XVII wieku. Z postulatami zasadniczych zmian zmierzających do uzdrowienia polskiego sejmowania wystąpili przede wszystkim S. Leszczyński (Głos wolny wolność ubezpieczający 1749), S. Konarski (1760-64), J. Wybicki (1775). Reformy podjęte na Sejmie Czteroletnim zostały poprzedzone wystąpieniami H. Kołłątaja (1788-89) i S. Staszica (1787, 1790), którzy potępiając liberum veto, postulowali zamianę jednomyślności na nowoczesny system zwykłej lub kwalifikowanej większości głosów.

Reforma sejmowa podjęta w 1768 roku niewiele ograniczyła liberum veto, usunęła je tylko ze spraw drugorzędnych; Liberum veto pozostało jednym z praw kardynalnych. Ważniejsza była w tym czasie praktyka stałego konfederowania sejmów. Kres zasadzie jednomyślności i praktyce zrywania sejmów położyła dopiero Konstytucja 3 maja 1791.«

Encyklopedia podaje następujące źródła: W. Konopczyński Liberum veto, Kraków 1918; S. Kutrzeba Sejm walny dawnej Rzeczypospolitej Polskiej, Warszawa 1922; W. Czapliński Dwa sejmy roku 1652, Wrocław 1955.

W Wikipedii możemy m.in. przeczytać:

Liberum veto – zasada ustrojowa Rzeczypospolitej Obojga Narodów, dająca prawo każdemu z posłów biorących udział w obradach Sejmu do zerwania go i unieważnienia podjętych na nich uchwał.

Zasada ta powstała z zasady jednomyślności, a ta z kolei ze wspólnotowego charakteru Rzeczypospolitej, która w istocie rzeczy stanowiła federację ziem. Każdy z posłów był wybrany przez lokalny sejmik i reprezentował jeden okręg. Tym samym brał na siebie odpowiedzialność wobec sejmiku za wszystkie decyzje, które zapadną na Sejmie. Natomiast podejmowanie decyzji przez większość wbrew woli mniejszości (choćby tą mniejszością był tylko jeden sejmik) uznawano za łamanie zasady równości ustrojowej. Za zasadą jednomyślności przemawiały istotne względy praktyczne. W dawnej Polsce nie istniał bowiem urzędniczy aparat egzekucji prawa, utrzymywany przez samo państwo z pieniędzy podatników. Obowiązujące prawo egzekwowane było przez szlachtę – czy to indywidualnie, czy też zbiorowo. Funkcjonowanie władzy wykonawczej zależało więc od dobrowolnego wsparcia wszystkich obywateli. W takich warunkach próby egzekucji prawa niemającego za sobą powszechnego poparcia musiałyby więc być nieskuteczne lub – co gorsza – mogłyby prowadzić do wojny domowej.”

Jest to opis dosyć ogólnikowy i nie bardzo wiadomo, jak to wyglądało w praktyce. Norman Davies w swojej książce Boże Igrzysko opisuje to bardziej szczegółowo:

»Podstawową jednostką życia politycznego w Polsce i na Litwie był sejmik (zarówno ta nazwa, jak i nazwa „sejm” wywodzą się od starego czeskiego słowa ‘sejmowat’ – „zbierać się” lub „zwoływać”). Wykrystalizował się na przestrzeni XV w. z wcześniejszych form spotkań organizowanych przez szlachtę, przeważnie w celach wojskowych, i przekształcił się w stałą instytucję doradczą we wszystkich prowincjach Królestwa, a później Rzeczpospolitej. Moment przełomowy w jego dziejach nadszedł w r. 1454 w Nieszawie, na początku drugiej wojny krzyżackiej, kiedy to król zgodził się przyjąć zasadę, że nie będzie ani zwoływał wojska, ani też nakładał podatków bez uprzedniej konsultacji ze szlachtą. Od tego czasu szlachta każdej dzielnicy spotykała się w krótkich odstępach czasu dla omówienia własnych interesów w dziedzinie polityki i ustawodawstwa oraz rozważenia polityki króla. Gdy z biegiem czasu ustaliła się instytucja sejmu i trybunału koronnego, każdy sejmik ziemski wyznaczał delegatów, którzy mieli dbać o lokalne interesy swojej „ziemi” w okresach działalności centralnych organów ustawodawczych i sądowych. W XVI w. odbywały się już cztery rodzaje spotkań – czasem w tym samym czasie, czasem zaś kolejno. Sejmik poselski był zwoływany w celu wybrania dwóch posłów, których zadaniem było przekazywanie sejmowi „instrukcji” od szlachty danej prowincji; sejmik deputacki wybierał dwóch deputatów do trybunału koronnego, sejmik relacyjny zbierał się dla rozważenia uchwał; sejmik gospodarski wreszcie zbierał się dla zarządu nad handlem i skarbem danej prowincji oraz dla przeprowadzenia uchwał sejmowych w sprawach dotyczących podatków, służby wojskowej i użytkowania ziemi. Na zakończenie obrad sejmik wydawał ‘lauda’, czyli „postanowienia”, które miały pełną wagę prawną na terytorium objętym jego kompetencjami. Rezolucje te nie wymagały zatwierdzenia przez króla.

Trzeba sobie zatem zdać sprawę z faktu, że szlachta uważała się za najwyższą władzę w państwie, sejmiki zaś traktowała jako główną gałąź procesu ustawodawczego. Interesy centralnego rządu stanowiły jedynie jeden z aspektów jej debat, i to bynajmniej nie najistotniejszy. Propozycje ze strony króla, sejmu i urzędników państwowych przyjmowała z dużą rezerwą, jako wyraz zastrzeżeń w stosunku do jej własnej kompetencji; nie czuła się też zobowiązana do uległości i posłuszeństwa. Od posłów oczekiwano ścisłego trzymania się instrukcji: wymagano od nich przysięgi składanej „Wszechmogącemu Bogu w Trójcy jedynemu”, że „będą bronić naszej wolności” i nie dopuszczą „żadnych praw, które byłyby przeciwne instrukcjom”.«

Z tego opisu wynika, że większość spraw załatwiano na poziomie sejmików i posłów wiązały instrukcje od szlachty danej prowincji. Jednak ktoś tym wszystkim musiał rządzić. „W praktyce zasada jednomyślności i liberum veto wiązały się z wpływami wielkich rodów magnackich na sejmikach i sejmach, a także z interwencją państw obcych w wewnętrzne sprawy Rzeczypospolitej (gł. Prusy, Rosja i Francja).” – I pewnie ten wniosek nie jest daleki od prawdy.

W Wikipedii można jeszcze natknąć się na taki fragment:

„Zasada liberum veto była też wyrazem przekonania szlachty, że gdyby prawie wszyscy posłowie szlacheccy ulegli korupcji, to zawsze znajdzie się chociażby jeden nieprzekupiony, który sprzeciwi się przyjęciu szkodliwej ustawy. Jej istnienie związane było z trwającym od dziesięcioleci konfliktem pomiędzy majestatem królewskim i wolnością szlachecką (łac. inter maiestatem ac libertatem), przy czym za potencjalnego sprawcę praktyk korupcyjnych uważano króla.”

Takiego argumentu używa też lider Góralskiego Veta, tłumacząc powód, dla którego odwołuje się do tej tradycji. No cóż, najwyraźniej nie słyszał on o instrukcjach od szlachty danej ziemi, które obowiązywały posła tej ziemi. Ale nie ograniczało się to do samych instrukcji. Był jeszcze jeden czynnik, jeszcze ważniejszy, który całkowicie wypaczał działanie tej „demokracji szlacheckiej”. Temat szczegółowo opisany w blogu „Sztadlani”. Tu przytoczę z niego parę fragmentów.

Ten, który bierze, to jurgieltnik, a ten, który daje to – sztadlan. W tym wypadku jednak nie chodzi o przedstawicieli mocarstw ościennych, korumpujących polskich urzędników. Wikipedia tak definiuje to słowo: Sztadlan – reprezentant gmin żydowskich lub rzecznik interesów Żydów. W okresie I Rzeczypospolitej sztadlan był rzecznikiem Sejmu Czterech Ziem. Sztadlanami nazywano także przedstawicieli gmin żydowskich przysyłanych na Sejm walny lub sejmiki ziemskie w celu niedopuszczenia, również drogą przekupstwa posłów, do podjęcia uchwał niekorzystnych dla Żydów, przede wszystkim w sferze podatkowej.

Ks. dr Stanisław Trzeciak w książce „Talmud o gojach a kwestia żydowska w Polsce”, wydanej po raz pierwszy w 1939 roku, opisuje to bardzo dokładnie i nie jest to, niestety, lektura budująca. Tym niemniej warto chyba poznać tę gorzką prawdę. A pisze on tak:

»Na żydów jako czynnik polityczny w tym czasie niewiele albo wcale nie zwraca się uwagi. Możnowładcy, a później szlachta sprawowała wyłącznie rządy, krępując bardzo często najlepszą wolę Królów. Na żydów nie zwracało się wcale uwagi, a tymczasem ci żydzi, poznawszy, jak pisał w swej odezwie do nich pseudomesjasz Frank, że „szlachta polska, czego wam właśnie potrzeba jest dobra i głupia. Jej królowie nie byli od niej mędrsi, dla was zaś byli zawsze jeszcze lepsi niż ona”, wykorzystywali chytrze i podstępnie wszystkie słabości rządzących i mających władzę i przy pomocy „darów i upominków”, a raczej łapówek dochodzili do nadzwyczajnych wpływów. – Łapownictwo tak rozwinęli i wyspecjalizowali, że wytworzyli osobną instytucję „sztadlanów”, zaopatrzoną w osobnych funkcjonariuszy do przekupywania nawet najwybitniejszych osobistości. Urzędników tych zwanych „sztadlanami” wybierały gminy żydowskie bardzo skrupulatnie na przeciąg kilku lat. Mieli oni przy pomocy pieniędzy, zbieranych przez kahały i okręgi (ziemstwa) żydowskie, interweniować bardzo dyskretnie w urzędach, na sejmikach, na sejmie, u ministrów i na dworze królewskim, by odwrócić grożące żydom niebezpieczeństwa lub nie dopuścić do wyboru na posła człowieka nieżyczliwego żydom lub uniemożliwić ustawę dla nich nieprzychylną.

Przerażający i zgubny wpływ żydów przez łapownictwo kreśli Izak Lewin w krótkim artykule pt. „Udział żydów w wyborach sejmowych w dawnej Polsce”.

Zaraz na wstępie zaznacza, że należy uważać jako fakt, iż „na wybór posłów poniekąd i pośrednio na obrady sejmu wpływali niekiedy – żydzi.

„Była wprawdzie izba poselska reprezentacją jedynie stanową, obejmującą wyłącznie szlachtę oraz wyjątkowo przedstawicieli mieszczaństwa krakowskiego, ale wpływy się w niej odzywały zgoła różnorakie. – W dobie saskiej, kiedy zresztą na kilkadziesiąt zwołanych sejmów doszło do skutku zaledwie 5, postronne te wpływy wzięły już całkiem górę. Co więcej nawet bezpośrednio brali udział w obradach sejmowych ludzie wcale do tego nieuprawnieni. Widzowie na sali sejmowej tamowali obrady zupełnie bezkarnie. Niekiedy spychali ci arbitrzy posłów z ław i zajmowali ich miejsca. Niekiedy atakowali czynnie posłów jeszcze ostrzej, celując np. w głowę przemawiającego posła gruszką lub jabłkiem.

… W takich warunkach nie wyda się już dziwne liberum veto, wstrzymywanie activitatis i inne zwyczaje, które wyryły swe piętno na dawnym sejmie polskim. Czyż więc przy tym procederze trudno było zainteresowanym osobom postronnym znaleźć sobie odpowiedni wpływ?”

Rzecz jasna, jak z tego wynika, że tymi osobami postronnymi, które wykorzystywały „liberum veto”, zrywały sejmy, wstrzymywały wykonywanie powziętych praw i uchwał byli żydzi, łatwo im było znaleźć odpowiedni wpływ przy pomocy pieniędzy i pijaństwa.

„Podobnie łatwo można było wpłynąć i na wybór posłów, których wybierano na sejmikach wojewódzkich i ziemskich, dając im zobowiązujące instrukcje, do których spełnienia zobowiązywali się posłowie pod przysięgą”.

„Wiedzieli o tym dobrze żydzi polscy, że instrukcje poselskie ważyły mocno na sali obrad sejmowych. Wiedzieli, że gdyby w instrukcji zalecono jakąś krzywdę, np. zwiększenie (podatku) pogłównego lub coś podobnego, byłoby później ominięcie grożącej klęski bardzo trudne, a przede wszystkim bardzo kosztowne. Wiedzieli dalej, że każdy poseł może odegrać ważną rolę i że należy wytężyć siły, aby na sejm pojechali deputaci, dobrze wobec żydów usposobieni. Wszczynali tedy energiczne starania w tym kierunku i brali w ten sposób czynny udział w wyborach sejmowych.”«

Z przytoczonych wyżej cytatów wynika, że liberum veto wcale nie było takie liberum, jak niektórym naiwnym wydaje się. Ja mam taką wadę, że jak ktoś odwołuje się do tradycji I Rzeczypospolitej, to od razu zapala mi się czerwona lampka.

Wikipedia pisze też:

„Ogółem w XVII–XVIII wieku sejm zerwano 73 razy. Podział posłów zrywających sejm ze względu na pochodzenie wygląda następująco:

  • 28 posłów z ziem litewskich
  • 24 posłów z ziem Rusi
  • 12 posłów z ziem Wielkopolski i Mazowsza
  • 9 posłów z Małopolski

Trzy razy zerwał sejm reprezentant sejmiku wileńskiego, cztery razy upickiego. W pierwszej połowie XVIII Sejmy zrywano często, natomiast od 1764 roku za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego liberum veto wyszło praktycznie z użycia, zasada jednomyślności nie dotyczyła bowiem sejmów skonfederowanych. Posłowie zawiązywali więc konfederację na początku obrad, aby zapobiec ich zerwaniu.

Ważnym głosem w kwestii liberum veto jest stanowisko Pawła Jasienicy, który gorąco przeciwstawiał się łączeniu politycznej anarchii z polskością czy też polskim charakterem narodowym, zwracając uwagę, że ani jeden poseł z Poznańskiego nie zerwał sejmu przy pomocy veto, natomiast większość vetujących pochodziła z litewskiej części Rzeczypospolitej. Jasienica nie zgadza się ze stwierdzeniami, że „naród polski przez swoją anarchię sam przygotował rozbiory”. Utrzymuje on, że to nie polskie społeczeństwo, lecz władza przyczyniła się do utraty państwowości. Zwłaszcza ostatni Jagiellonowie w niedostatecznym stopniu dopuszczali do głosu szlachtę, której żądania zwiększenia realnej władzy królewskiej pozostawały w opozycji do łagodnej polityki dworu. Po śmierci Zygmunta II Augusta niedopuszczana do głosu szlachta zmuszona była bez przygotowania wybrać następcę tronu, co gorsza z marnych kandydatów. Gdy pogorszyła się sytuacja międzynarodowa, przyniosło to opłakane skutki.”

I Rzeczypospolita trwała niewiele ponad 200 lat. Liberum veto panowało od polowy XVII wieku do połowy XVIII wieku. Czy była to taka wielka tradycja i czy rzeczywiście jest się do czego odwoływać? Tradycja niewątpliwie niechlubna. Po co więc odgrzewać ten zatruty kotlet? Może po to, by dać innym sygnał, skąd nam nogi wyrastają i po której stronie barykady stoimy.

Gdybym ja chciał nawiązywać do tradycji I Rzeczypospolitej, o której mam jak najgorsze zdanie, to te Góralskie Veto nazwałbym Góralskim Rokoszem, bo rokosz to prawo szlachty do buntu przeciwko królowi, gdy ten złamie prawo lub naruszy zagwarantowane przywileje. Obecnie taki bunt nazywamy obywatelskim nieposłuszeństwem i jest on skierowany, nie przeciwko królowi, tylko przeciwko rządowi i dlatego nie nazywamy go rokoszem, tylko obywatelskim nieposłuszeństwem, bo dziś wszyscy obywatele mają takie prawa, jak niegdyś szlachta.

Z historii, tej prawdziwej, możemy dowiedzieć się o wiele więcej o teraźniejszości, niż wielu się wydaje. I dzięki niej możemy tę teraźniejszość łatwiej zrozumieć. Tylko komu chce się ją zgłębiać i docierać do różnych źródeł, nawet tych oficjalnych, z których też można czasem wyłowić jakąś ciekawą informację.

Mocarstwo

Wśród części naszego społeczeństwa panuje przekonanie, że Polska, a właściwie Rzeczpospolita Obojga Narodów, bo tak się nazywało to wspólne polsko-litewskie państwo, że to państwo było mocarstwem. Nic bardziej błędnego, przynajmniej ja tak uważam. Nic nie wniosło do europejskiej kultury i nauki. Nie było potęgą militarną i ekonomiczną. Czym więc było? Może wypadałoby zacząć od definicji mocarstwa.

Mocarstwo – państwo, które ze względu na swój potencjał militarny oraz ekonomiczny (produkt narodowy brutto) pełni ważną rolę na świecie i potęgą a zarazem siłami wpływów przewyższa inne państwa, wykazuje odpowiednią role, kreuje w znacznym stopniu stosunki międzynarodowe we wszelkich dziedzinach, posiada znaczne możliwości wewnętrzne (militarne, ekonomiczne etc.), w obu tych sferach wyraźnie góruje nad innymi państwami.

Tak definiuje mocarstwo Wikipedia. A więc państwo, by być mocarstwem musi być przede wszystkim silne ekonomicznie i militarnie. Na pewno takim państwem nie była Rzeczypospolita Obojga Narodów. Tym niemniej wielu uważa, że było to mocarstwo. Sam obszar, około 1 mln km kw. w najlepszym momencie, to trochę za mało.

W wyniku unii z 1569 roku Korona Królestwa Polskiego i Wielkie Księstwo Litewskie zostały przekształcone w związek dwóch państw, które łączyła:

  • osoba wybieranego wspólnie króla
  • sejm
  • polityka zagraniczna
  • system monetarny (wspólna waluta, ale odrębne jej bicie w każdym kraju)

Osobne były:

  • skarb
  • wojsko
  • kancelaria i urzędy ministerialne

W sumie były to dwa odrębne państwa, które dzieliła duża różnica w rozwoju ekonomicznym. Korona miała w przybliżeniu dwukrotnie większą populację i pięć razy wyższy dochód z podatków. Ale były też i inne problemy, o których pisze Norman Davies w swojej pracy „Boże igrzysko”:

Podstawowe prawa konstytucyjne, które rzekomo regulowały życie polityczne Polski i Litwy, były wyraźnie ze sobą sprzeczne. Przez znaczną część okresu trwania unii spierano się już na temat samego jej charakteru. Zgodnie z aktem unii lubelskiej, której postanowienia polscy juryści uważali za nienaruszalne, oddzielne najwyższe władze królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego rozwiązywały się dobrowolnie z chwilą podpisania unii i na zawsze łączyły ze sobą, tworząc nowe „nierozdzielne ciało”, zjednoczoną Rzeczpospolitą. Wszystkie prawa sprzeczne z postanowieniami unii zostały uchylone. Jednakże według trzeciego statutu litewskiego z 1588 r. odrębność państwowa Litwy pozostawała nie naruszona, wszystkie zaś prawa sprzeczne ze statutem, włącznie z kilkoma klauzulami unii lubelskiej, uznano za nieważne. Jakkolwiek by popatrzeć na sprawę, sytuacja byłą absurdalna. W Polsce trzeci statut litewski uważano za niekonstytucyjny. Na Litwie autorzy statutu widzieli w „upokarzającej” unii w Lublinie akt przymusu. Nie podjęto jednak żadnej próby usunięcia tego chaosu. Zarówno akt unii, jak i trzeci statut pozostawały w mocy do końca XVIII w. Trudno powiedzieć, jakie zdanie miał w tej sprawie przeciętny obywatel, jest natomiast rzeczą oczywistą, że podczas gdy większość polskiej szlachty z terenu Królestwa uważała unię za wiążącą, mniejszość ich litewskich braci w dalszym ciągu upierała się przy odrębnym statucie Wielkiego Księstwa. W tym świetle można utrzymywać, że unia Polski i Litwy nie została ostatecznie spełniona aż do r. 1791, kiedy to w ramach Konstytucji 3 maja uroczyście proklamowano Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Ta druga unia pozostała jednak prawie wyłącznie martwą literą prawa. Wielkie Księstwo Litewskie zostało formalnie zlikwidowane na mocy rosyjskiego dekretu wydanego po drugim rozbiorze w r. 1793 – zaledwie na dwa lata przed tym, zanim polskie szczątki Rzeczypospolitej zostały zlikwidowane na mocy trzeciego rozbioru w r. 1795. Analizując tradycje polityczne, historyk musi więc nieuchronnie opierać się mniej na teorii prawa, a bardziej na zwyczajach i praktyce ustalonych instytucji.

Podstawowe zasady i elementy ustroju Rzeczypospolitej określano od 1573 roku mianem złotej wolności. Składały się na nie:

  • nietykalność osobista
  • wolna elekcja monarchy przez ogół szlachty
  • sejm
  • pacta conventa
  • wolność wyznawanej religii
  • rokosz – prawo szlachty do buntu przeciwko królowi, gdy ten złamie prawo lub naruszy zagwarantowane przywileje
  • liberum veto – prawo każdego pojedynczego deputowanego do sprzeciwienia się decyzji większości na sejmie
  • konfederacja – prawo do tworzenia lokalnych lub ogólnopaństwowych związków szlachty w celu osiągnięcia określonych celów politycznych

Tak to określa Wikipedia. Jednak nie ma tu nic na temat sejmików. I tu znowu wypada mi odwołać się do Daviesa:

Podstawową jednostką życia politycznego w Polsce i na Litwie był sejmik (zarówno ta nazwa, jak i nazwa „sejm” wywodzą się od starego czeskiego słowa ‘sejmowat’ – „zbierać się” lub „zwoływać”). Wykrystalizował się na przestrzeni XV w. z wcześniejszych form spotkań organizowanych przez szlachtę, przeważnie w celach wojskowych, i przekształcił się w stałą instytucję doradczą we wszystkich prowincjach Królestwa, a później Rzeczpospolitej. Moment przełomowy w jego dziejach nadszedł w r. 1454 w Nieszawie, na początku drugiej wojny krzyżackiej, kiedy to król zgodził się przyjąć zasadę, że nie będzie ani zwoływał wojska, ani też nakładał podatków bez uprzedniej konsultacji ze szlachtą. O d tego czasu szlachta każdej dzielnicy spotykała się w krótkich odstępach czasu dla omówienia własnych interesów w dziedzinie polityki i ustawodawstwa oraz rozważenia polityki króla. Gdy z biegiem czasu ustaliła się instytucja sejmu i trybunału koronnego, każdy sejmik ziemski wyznaczał delegatów, którzy mieli dbać o lokalne interesy swojej „ziemi” w okresach działalności centralnych organów ustawodawczych i sądowych. W XVI w. odbywały się już cztery rodzaje spotkań – czasem w tym samym czasie, czasem zaś kolejno. Sejmik poselski był zwoływany w celu wybrania dwóch posłów, których zadaniem było przekazywanie sejmowi „instrukcji” od szlachty danej prowincji; sejmik deputacki wybierał dwóch deputatów do trybunału koronnego, sejmik relacyjny zbierał się dla rozważenia uchwał; sejmik gospodarski wreszcie zbierał się dla zarządu nad handlem i skarbem danej prowincji oraz dla przeprowadzeni uchwał sejmowych w sprawach dotyczących podatków, służby wojskowej i użytkowania ziemi. Na zakończenie obrad sejmik wydawał ‘lauda’, czyli „postanowienia”, które miały pełną wagę prawną na terytorium objętym jego kompetencjami. Rezolucje te nie wymagały zatwierdzenia przez króla.

Trzeba sobie zatem zdać sprawę z faktu, że szlachta uważała się za najwyższą władzę w państwie, sejmiki zaś traktowała jako główną gałąź procesu ustawodawczego. Interesy centralnego rządu stanowiły jedynie jeden z aspektów jej debat, i to bynajmniej nie najistotniejszy. Propozycje ze strony króla, sejmu i urzędników państwowych przyjmowała z dużą rezerwą, jako wyraz zastrzeżeń w stosunku do jej własnej kompetencji; nie czuła się też zobowiązana do uległości i posłuszeństwa. Od posłów oczekiwano ścisłego trzymania się instrukcji: wymagano od nich przysięgi składanej „Wszechmogącemu Bogu w Trójcy jedynemu”, że „będą bronić naszej wolności” i nie dopuszczą „żadnych praw, które byłyby przeciwne instrukcjom”.

Tak więc sposób w jaki została zawarta unia, w której jedna ze stron została zmuszona do tego związku, i ustrój Rzeczpospolitej, nie dawały szans na to, by powstało z tego mocarstwo. Owszem, obszar był wielki, ale nic poza tym. Davies podsumowuje to tak:

Gra polityczna rozgrywana w Rzeczpospolitej Polski i Litwy była grą bardzo specyficzną. Brak kanałów, którymi władza mogłaby się rozchodzić, promieniując z centrum, oraz brak hierarchii społecznej, zorganizowanej według kryteriów interesów państwowych, umożliwiały prowadzenie polityki prywatnej, lokalnej lub prowincjonalnej bez obawy żadnych odgórnych ograniczeń. Wszystko zależało od zmiennych układów patronów, pozycji, zamożności, zasług i szczęścia; praktycznie nic – od raison d’etat. Państwo nigdy nie wysuwało pretensji do własnych interesów, które były czymś więcej niż sumą interesów poszczególnych obywateli. W rezultacie polityka zewnętrzna Rzeczypospolitej była uderzająco bierna, polityka wewnętrzna zaś – nigdy ostatecznie nie rozstrzygnięta. Według jednej z interesujących hipotez życie polityczne kraju złożone było z ruchomej mozaiki drobnych interesów lokalnych i większych, mniej trwałych, interesów dzielnicowych, czyli jak to określano, „małych sąsiedztw” oraz „dużych sąsiedztw”.

O tym, czy dane państwo może być uznane za mocarstwo, decydują również finanse i potencjał militarny. W przypadku Rzeczypospolitej obie te dziedziny były w stanie opłakanym. Pod względem powierzchni Rzeczpospolita Obojga Narodów była drugim krajem na kontynencie. Natomiast pod względem liczby ludności było już gorzej. W drugiej połowie XVI stulecia była siódmym krajem:

  • Francja………………………………………………………………………………………………..16 mln
  • Rzesza Niemiecka…………………………………………………………………………….12 mln
  • Włochy………………………………………………………………………………………………..11 mln
  • Wielkie Księstwo Moskiewskie……………………………………………………….10,5 mln
  • Hiszpania z Portugalią……………………………………………………………………….9 mln
  • Turcja (część europejska)………………………………………………………………….8 mln
  • Rzeczpospolita Obojga Narodów……………………………………………………..7,5 mln
  • Państwo Habsburgów austriackich (Austria, Czechy, Węgry)………6,5 mln
  • Anglia z Irlandią…………………………………………………………………………………..4 mln
  • Niderlandy (północne i południowe)…………………………………………………3 mln

W stosunku do swoich sąsiadów przewaga nie była aż tak duża. Znacznie gorzej było w przypadku siły ekonomicznej. Pauperyzacja Polski w XVII wieku przybiera już poważne rozmiary. Budżet jej w porównaniu z krajami Europy Zachodniej jest bardzo mały:

  • Francja………………..360 000 000 zł
  • Anglia………………….240 000 000 zł
  • Dania……………………..18 000 000 zł
  • Szwecja…………………23 000 000 zł
  • Moskwa………………..30 000 000 zł
  • Turcja………………….180 000 000 zł
  • Polska……………………..7 000 000 zł

Jako ciekawostkę można podać, że wyprawa wiedeńska kosztowała około 10 000 000 zł. Choć według niektórych wyliczeń było to 14 000 000 zł, z czego aż 78% pokryli sami Polacy, a zaledwie 22% tej sumy tj. około 3 000 000 stanowiły dotacje z zagranicy tj subsydia cesarza, papieża oraz książąt niemieckich i dostojników kościelnych.

Jeśli chodzi o liczebność wojska w tym okresie, to Francja mogła wystawić 200 000, Brandenburgia – 30 000, Polska – 15 000 do 18 000. W epoce saskiej liczebność sił zbrojnych Rzeczypospolitej w stosunku do liczebności armii jej sąsiadów wynosiła 1: 11 do Prus, 1:17 do Austrii i 1:28 do Rosji.

Dane powyższe pochodzą z pracy Władysława Konopczyńskiego Dzieje Polski Nowożytnej, a te z epoki saskiej z cytowanej wyżej pracy Daviesa.

Nic dziwnego, że budżet był tak niski, bo szlachta i Żydzi robili wszystko, by podatki były jak najniższe, albo żeby ich wcale nie było. Przemysł słabiej rozwinięty niż w Europie Zachodniej, handel praktycznie w żydowskich rękach, choć wiele złego robiła w tej dziedzinie szlachta, która uwolniła od cła towary wytwarzane lub sprowadzane na własny użytek. Większość budżetu przeznaczano na wojsko. Konopczyński tak o tym pisze:

Jeżeli 9/10 budżetu państwowego szło na utrzymanie wojska, to stąd by można wnioskować, ze Rzeczpospolita Polska była państwem wybitnie militarnym. Istotnie, „nobilis Polonus” nie rozstawał się z szablą, a obrona kraju nie schodziła z porządku obrad publicznych – ale też właśnie chodziło tylko o obronę. Nie tylko moralista Frycz Modrzewski, ale i hetman Tarnowski potępiają samą myśl wojny zaczepnej, i nic dziwnego: państwo nasycone unią z Litwą, zabezpieczone gospodarczo wywozem mas zboża, nie myślało poważnie o ekspansji w żadnym kierunku i pod tym względem nie mogło równać się ani z ojczyzną Gustawa Adolfa, ani z ojczyzną Kondeusza.

No właśnie! Czy państwo, które nastawione jest tylko na obronę można uznać za mocarstwo? Poza obszarem Rzeczpospolita Obojga Narodów niczym nie wyróżniała się na tle innych państw. Nie było w niej wybitnych uczonych, pisarzy, malarzy, architektów, filozofów, prawników, lekarzy itp. Kultura i sztuka stały na niskim poziomie. Wyróżniała się tylko niespotykaną gdzie indziej dominacją i liczebnością jednego stanu – szlachty, wynikającą z ustroju społecznego Rzeczypospolitej.

Wydaje mi się, że dobrze opisuje ten ustrój Władysław Konopczyński w książce „Dzieje Polski Nowożytnej”:

Ustrój społeczny Rzeczypospolitej, zarówno jak ustrój państwowy, stanowił w całej Europie pewnego rodzaju unikat. Z przyczyn natury gospodarczej, nie dość jeszcze wyświetlonych, szlachta polska urosła do nieznanej w innych krajach potęgi. Nad cały naród wybujała milionowa rzesza szlachecka, zbrojna w 200 000 szabel. Taka arystokracja, podobnie jak ateńska lub rzymska, miała wszelkie prawo do nazwy demokracji, zaś w nowożytnej Europie nigdzie, ani nawet w Anglii nie było takiej rzeszy ludzi wolnych i uprzywilejowanych, biorących udział w życiu publicznym. Zjawisko okazałe i szanowne, rokujące państwu niezmierną siłę, ale tylko na pewien czas, dopóki państwa sąsiedzkie nie nauczyły się w ten czy inny sposób zaprawiać do pracy i do walki jeszcze większych sił społecznych. Na dalszą metę przyrost klasy szlacheckiej niósł fatalne owoce. Względna równowaga stanów, jaką zostawił Kazimierz Wielki, runęła w XV w. Szlachcic stał się potęgą groźną dla innych klas i dla samego państwa, zagarnął rządy i wyzyskiwał je na swoje dobro. Mniejsza o to na razie, czy ów wyzysk był gorszy lub lżejszy niż gdzie indziej. Faktem pozostaje, że mieszczanin, odepchnięty na bok, przyciśnięty nadmiarem Żydostwa, schudł i znacznie zobojętniał na sprawę narodową, a chłop jej w ogóle nie znał i nie odczuwał. Żakerii wprawdzie rdzenna Polska nie znała; rok 1651 okazał, że w przeciwieństwie do ludu ruskiego chłop katolicki, złączony wspólną wiarą z dziedzicem, nie idzie za hasłami podżegaczy. Ale ta lojalność wsi polskiej tłumaczy się nie tylko jej znośnym bytem ekonomicznym, na którym musiało zależeć dziedzicom: włościanin po prostu zanadto był przytępiony i przykuty do swego zagona, aby mógł sięgać po prawa polityczne. W rezultacie Rzeczpospolita, zamiast 12 milionów przeciętnie patriotycznej ludności mogła liczyć na 1 – 1,5 miliona. 9/10 części narodu czuło się obco i źle w rodzimym kraju i stan ten utrwalił się dzięki temu, że klasa uprzywilejowana była dość liczna, aby całą resztę przez parę wieków trzymać w garści i wyzyskiwać. Cokolwiek też mówi się o demokratyzmie dawnej szlachty, dla państwa lepiej było mieć arystokrację mniej liczną i pozbyć się jej w drodze wewnętrznej rewolucji niż czekać pod rządem owych dwustu tysięcy, aż warstwa rządząca się przeżyje – i kraj rozszarpią zaborcy.

Wadliwość ustroju społecznego pociągała za sobą wadliwość ustroju państwowego. Jednym z jego elementów jest władza prawodawcza. O niej Konopczyński tak pisze:

Były w Europie ówczesnej państwa typowo szlacheckie pod względem budowy społecznej: we Francji, w Rosji, w Prusach, Austrii wszystkie niemal urzędy znajdowały się w rękach szlachty. Były może tu i ówdzie grupy szlacheckie bardziej egoistyczne, bardziej pyszałkowate, o łbach jeszcze ciaśniejszych niż w Polsce. Ale też w tamtych krajach był silny rząd monarchiczny, kierujący całym mechanizmem państwowym i regulujący stosunki społeczne według pewnej racji stanu; z drugiej strony przewaga społeczna szlachty nigdzie nie była tak bezwzględna, jak u nas. Co najważniejsze: nasi jaśnie wielmożni i urodzeni chwycili w swe ręce wyłączne kierownictwo spraw wraz z odpowiedzialnością za nie. Oni dla siebie stworzyli ustrój państwowy, taki właśnie, jaki najlepiej zabezpieczał ich wolności i dobrobyt. Jak stworzono ten ustrój, a w szczególności organy prawodawstwa? Jak Bóg dał, od potrzeby do potrzeby, bez przewidującej myśli, bez technicznego wykończenia. Gubiąc się w w antynomii interesów całości i części, stworzono kształt obrad narodowych z wymaganiem jednomyślności, dobry dla aniołów, nie dla ludzi. Nie wypracowano ani nie przejęto z zewnątrz elementarnej zasady większości głosów. Potem dopuszczono do wyrodzenia się z jednomyślności – „wolnego nie pozwalam”. Przez 200 lat znosił sejm walny warcholstwo opozycyjnych posłów, prawie zawsze podszyte zdradą, cierpiał od własnego niedołęstwa i nie zdobył się na porządny regulamin obrad, jak nie zdobyło się całe nasze ustawodawstwo nowożytne aż do Konstytucji 3 Maja na żaden doskonały pomnik, który by warto pokazać Europie.

Nie lepiej było w przypadku władzy wykonawczej:

Te same cechy: podporządkowanie państwowości interesom szlacheckim i niedbalstwo w wykończeniu form okazuje budowa rządu w ścisłym znaczeniu. W oczach ogółu najodpowiedzialniejszym za wszystko czynnikiem był król, który miał występować albo w otoczeniu sejmu, albo w asystencji senatu. Wyglądało to wcale parlamentarnie i z punktu widzenia teorii konstytucyjnej wolno widzieć w dawnej Rzeczypospolitej organiczne zespolenie króla i państwa, jakiego brakło innym narodom Europy lądowej. Ale współcześni, np. Karwicki, wiedzieli, co sądzić o tej organicznej jedności. Naprawdę „inter maiestatem et libertatem” (pomiędzy władzą monarszą a wolnością) wrzała odwieczna walka, tym gorsza, że podziemna, przy czym król prawie zawsze dźwigał sprawę publiczną i rację stanu, a wolny szlachcic ściągał ją sobie pod stopy. Królowi zostawiono z zakresu wykonawstwa tyle właśnie mocy (władzę rozdawczą i dowództwo nad wojskiem), aby móc go uczynić odpowiedzialnym za niepowodzenia, dla narodu zawarowano prawo wypowiedzenia posłuszeństwa. Wolne elekcje pozbawiły politykę polską ciągłości, a otwierały na oścież wrota wpływom obcym. Wystawiano koronę na licytację, w nadziei, że przyszły król własnym groszem i wojskiem, bez żadnych ofiar z naszej strony, zdobędzie dla nas Kijów lub Kamieniec; później zaczęto po prostu sprzedawać swoje wolne suffragia (głosy wyborcze – przyp. mój). Gdybyż przynajmniej z tej licytacji wychodził upatrzony kandydat najlepszy! Ale nie: od 1648 r. widzimy w okopie wyborczym cały szereg niespodzianek albo wyborów narzuconych wbrew narodowi. A jeśli chodzi o wartość wybrańców, to poza Janem III zawsze zwyciężali kandydaci gorsi: Korybut bił Lotaryńczyka, August II – Contiego i Badeńczyka, August III – Leszczyńskiego.

Resztę władzy wykonawczej sprawowali faktycznie nieodpowiedzialni dożywotni ministrowie: marszałek, kanclerz, podskarbi, hetman, że pominiemy pomniejsze figury. Żadnemu z nich król nie mógł skutecznie rozkazywać, żadnego zmusić do posłuszeństwa. Przez 100 lat z górą, od Jana Kazimierza do Augusta III, wolno było ministrom administrować, politykować i zdradzać na własną rękę, bez niczyjej kontroli, najczęściej w myśl interesów tej rodziny magnackiej, do której należał piastun urzędu.

Nie inaczej wyglądała sprawa polityki zagranicznej:

Odpowiedzialność, zwłaszcza za politykę zagraniczną, włożono na senat przyboczny, tj. na owych 4 senatorów rezydentów; była to rada i kontrola bez doświadczenia, bez znajomości rzeczy, bez rutyny i, jak skutek pokazał, bez żadnego wpływu. Można było wymyślić organ doradczo-dozorczy znacznie poważniejszy – złożony nie tylko z senatorów, ale z wybrańców szlachty, na podobieństwo wydziałów stanowych, jakie powstawały w niektórych krajach zachodnich, i pomysły takie rodziły się nieraz (1573, 1606, 1607, 1660). Z wiadomych przyczyn do ich urzeczywistnienia nie doszło: chodziło wszak nie o rząd republikański, ale o rząd rozbity, jak najsłabszy, dla nikogo nie straszny.

Od czasów Zygmunta III według litery prawa senat przyboczny, a w praktyce sejm, roztoczył dozór nad całą polityką zagraniczną królów i jął wyciskać na niej swoje piętno. Było to piętno bierności i pokojowego usposobienia nawet wobec wypadków, które wielkim głosem wołały o czynną interwencję Polski. Sejm przyswoił sobie prawo roztrząsania zagadnień międzynarodowych, zagajenia rokowań i ratyfikowania traktatów. W takich warunkach podcięte zostały skrzydła śmielszej polityce królewskiej i o wyzyskaniu pomyślnych koniunktur za granicą nie mogło być mowy. Wojen zaczepnych lub choćby prewencyjnych naród nie chciał, wojny rewindykacyjne podejmował znaglony, niechętnie. Bądź co bądź w samym wyborze kierunku obrony bardzo charakterystycznie ujawniał się szlachecki duch Rzeczypospolitej. Sejm stronił od wojny trzydziestoletniej, chociaż przez udział w niej po tej lub owej stronie można było odzyskać Śląsk: bo tam nie było szlachty polskiej, tylko zapomniany lud wiejski, wytrwale obstający przy mowie praojców.

Zaniedbano sprawę rozszerzenia dostępu do morza: królom kazano nieraz w paktach konwentach zakładać „classem moritimam” (flotę morską), ale nie dano im na to środków ani nie poparto ich usiłowań (np. Władysława IV i Sobieskiego), które do utwierdzenia polskich rządów na brzegach Bałtyku prowadziły. Bo żegluga, handel zamorski to interes królewski lub mieszczański, a szlachcie wystarczało spławianie wicin i szkut ze zbożem lub tratw do Gdańska. Za to zapędzano się chętnie i bez żadnego umiarkowania w przestworza wschodnie, dokąd ekspansję Rzeczypospolitej pchały interesy możnowładztwa. Prawda, że i tam wojny miały niemal bez wyjątku charakter obronny: prawda i to, że rycerzy walczących z Moskwą ożywiała świadomość, iż bronią oni swobód ojczystych przed sługami brutalnego despotyzmu, a wielu z tych, co szli pod Cecorę, Chocim i Wiedeń, płonęło entuzjazmem dla sprawy Krzyża Świętego; niestety bywał to przeważnie instynkt żywiołowy, sprowokowany jakimś najazdem, chętnie idący na rękę nababom ukraińsko-podolskim, ale nie kierowany samowiedzą programową. Zapędy panów polskich na Mołdawię, podobnie jak chadzki Kozaków na Morze Czarne, rozpętały nawałnicę turecką, która pochłonęła najlepsze siły Polski w XVII w. i uniemożliwiła zwycięskie parcie ku Morzu Batyckiemu. A wyprawy na Moskwę w dobie Samozwańców zaostrzyły tylko antagonizm polsko-rosyjski, niecą w Moskwie chęć odwetu, która wyładuje się na Rzeczypospolitej późno, lecz zabójczo. Cała zaś „dwóchsetletnia polityka zewnętrzna Rzeczypospolitej zakończyła się odepchnięciem jej od Morza Czarnego, zawężeniem dostępu do Bałtyku (utrata Inflant, emancypacja Prus), zasklepieniem narodu w lądowym hreczkosiejstwie, bez zaokrąglenia narodowego na zachodzie, bez stanowczego zwycięstwa, bez załagodzenia stosunków na wschodzie”. Przez rozejm andruszowski osiągnięto niezłą od Moskwy granicę strategiczną Dźwina – Dniepr (wykrzywioną tylko naokoło Kijowa), która mogła nabrać niewzruszonej trwałości, gdyby ją od wewnątrz umocniła rozumna – polityka wewnętrzna.

Tak jak wszystko i polityka wewnętrzna pozostawiała dużo do życzenia. Konopczyński tak pisze:

O niej jednakże można mówić jedynie z poważnym zastrzeżeniem. Szlachta zanadto miała zaabsorbowaną myśl obronną swobód przed podejrzanym zawsze majestatem, żeby mogła wiele uwagi poświęcać rządom wewnętrznym. Mądrze załatwiono sprawę unii z Litwą; niebacznie, zbyt wyrozumiale pozwolono rozwijać się wszelkim rozbieżnościom wewnątrz dualistycznej Rzeczypospolitej. Czy źródłem tej wyrozumiałości był nasz szlachetny liberalizm? Owszem, ale były i inne przyczyny. Brakło energii na centralistyczne zachcianki, więc zostawiono dzielnicom i grupom społecznym swobodę stanowienia o sobie. Kwestii narodowościowej w świadomości szerokiego ogółu w ogóle nie było; już więcej zaprzątano się pewnego rodzaju polityką populacyjną. Statysta Mazur pilnował, żeby mu robotnik pańszczyźniany nie uciekł na Ruś; statysta spod Ostroga lub Żytomierza wzdychał do tego, żeby na miejsce chłopów uchodzących w Dzikie Pola napływali inni z Mazowsza. Racjonalnej kolonizacji z myślą o utwierdzeniu kresów przy Rzeczypospolitej nie prowadził żaden rząd, podobnie jak nikt nie zabiegał systematycznie o sprowadzanie z Zachodu umiejętnych rzemieślników i bogatych kupców, co przecież w dobie Wielkiego Elektora należało już do abecadła administracyjnego panujących. I tutaj też przeświecała ziemiańska predylekcja gospodarzy Rzeczypospolitej: skoro szlachta ruska przyjęła katolicyzm, język polski i obyczaje polskie, to któż by pytał o narodowość pozostałych 9/10 ludności tych województw? Taki brak nacjonalizmu w znaczeniu nowoczesnym, dodatnim czy ujemnym, jako obrony własnej narodowości lub tępienia innych, nie może nikogo dziwić w XVII i XVIII w., zanim się pojawiła idea narodowa. Ale też niech nikogo nie dziwi rezultat tego rodzaju tolerancji czy też beztroskliwości; że pomimo utopienia w ziemiach kresowych znacznego odsetku ludu polskiego ziemie te pod względem etnicznym pozostały w ogromnej większości krajem ruskim, łatwym do oderwania i jeszcze łatwiejszym do strawienia przez Rosję.

Ustrój Rzeczpospolitej określano mianem złotej wolności, a jego istotę Konopczyński opisuje tak:

Złota wolność rozsiadła się po pałacach i dworach od Karpat do Bałtyku, od Warty po Dniepr, pielęgnując te tylko instytucje, które jej celom służyły, a zaniedbując wszystko, co mogło wesprzeć absolutum dominium. Jest syta, więc nie chce żadnych nowości; jest zbrojna, więc nie suszy głowy nad rozwiązywaniem żadnych problemów ustrojowych; od każdego głębszego zagadnienia odrąbie się szablą. Byle sądziły się ziemstwa, grody i trybunały, byle płynęły w ostatniej potrzebie podatki na wojsko, byle nas sprawiał hetman, równie groźny królom jak i carom, to już mniejsza o resztę, tzn. o prawodawstwo i administrację. Kosztem tych wyższych funkcji, głosząc zasadniczy konserwatyzm, cofamy się naprawdę do prymitywnych zadań państwowego życia, spokojni o to, że na straży interesu klasowo-narodowego stoją trzy moce, jakich zazdrości nam cały świat:

a) Liberum veto a nie sejm jest teraz symbolem wolności polskiej. Z izby poselskiej wypromieniowało ono na wszystkie sejmiki, gdziekolwiek obraduje rasa polska (nawet w prowincji pruskiej, nawet w tych województwach, które uznały zasadę większości głosów), cofając się dopiero od granic rasowo odmiennej Kurlandii. Jeden poseł tamuje lub rwie obrady w dowolnej chwili, nie tylko przy zamknięciu, jak Siciński w 1652 r., ale nawet przed obiorem marszałka, z wyraźnym pogwałceniem regulaminu (1688). Posługują się tą straszną bronią magnaci, zwłaszcza hetmani; zaczynają jej używać posłowie obcy. Tylko elekcje są faktycznie zabezpieczone przed rwaniem, bo wtedy mniejszość chcąca postawić na swoim musiałaby przyjąć wojnę domową. Zwłaszcza pod koniec panowań veto święci nad podupadłym królem straszne triumfy. Staje się ono ruchomą podstawą wszystkich praw i władz, wrodzoną atrybucją wolnego Polaka, samobójczą gwarancją wszystkich innych wolności. Pod tym damoklesowym mieczem żyją i funkcjonują –

b) Sejmiki. Odbywa się ich co roku po dwa, trzy lub więcej, każdy z reguły jednodniowy, w Koronie pod obranym każdorazowo marszałkiem. Wyjątkowo tylko nieliczne województwa stwarzają sobie kolegialne organy wykonawcze. Nowością są milicje, formowane z osobnych podatków wojewódzkich; nowością – zdobyte via facti prawo limity, tj. odraczania swych sesji i zjeżdżania się po raz drugi czy czwarty do osobnego uniwersału królewskiego; taka limita zapewni sejmikom dalszą przewagę nad sejmem. Na każdy sejmik zjeżdżają się, prócz miejscowych posesjonatów, ich mniemani krewniacy, gołota bez ziemi, wysługująca się panom. Nie słychać jednak nigdzie, aby gospodarze sejmiku prowadzili ścisłą listę uprawnionych do głosu. Lauda i instrukcje mnożą się w nieskończoność, mimo że tylko szczupła cząstka postulatów ziemskich obleka się w formie praw. Jeżeli wola żywiołu sejmikowego nie znajdzie ujścia w sejmie, to wybucha w postaci konfederacji.

c) Wiek hetmaństwa i husarii jest bowiem zarazem pierwszą klasyczną epoką konfederacji. Dojrzały wszystkie odmiany takiej rewolucji narodowej: konfederacja miejscowa dla celów obrony bezpieczeństwa publicznego, miejscowa buntownicza, miejscowa lojalistyczna (np. trzy związki sandomierzan 1683, 1685 i 1688 r., które Bidziński utworzył dla poparcia Jana III przeciw magnatom), konfederacja generalna na czas bezkrólewia, generalna dla wypowiedzenia posłuszeństwa (1607), generalna przy królu – wszystkie na podstawie ziemsko-przedstawicielskiej; związek wojskowy samodzielny (1608, 1612-1614, 1622, 1659-1663, 1696-1697) lub w oparciu o konfederację obywatelską (1656, 1665). Ta forma organizacyjna, która współcześnie na Zachodzie żadnego już nie znajduje odpowiednika (bo ligi książąt niemieckich mają z nią tylko powierzchowne pokrewieństwo), nie naśladowana we Francji nawet podczas Frondy, wyjątkowo użyta przez Szkotów i Anglików dla celów rewolucyjnych (Covenant, League, Agreement of the people) [Przymierze, Liga (związek), Umowa ludu], nie dojrzewająca już nawet na Węgrzech, stała się w Rzeczypospolitej normalnym organem opozycji i walki partyjnej, poniekąd nawet klapą bezpieczeństwa, która stosowanie artykułu „de non praestanda oboedientia” uczyni zbędnym lub bezskutecznym.

Dużo tych cytatów i ich czytanie może być nużące, ale bez nich trudno było by uzmysłowić sobie, jak perfekcyjny ustrój stworzono dla nowego państwa, zwanego Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Piszę więc „perfekcyjny” zupełnie świadomie, bo twórcom tego ustroju zależało na tym, by to państwo było słabe, niezdolne do jakiegokolwiek działania, by było całkowicie sparaliżowane. My koncentrujemy się na analizie jego wad, sądząc, że ci, którzy projektowali ten ustrój popełnili błąd, wynikający z niewiedzy lub naiwności. Nic bardziej błędnego! Inna sprawa, że nikt nie zastanawia się nad tym, kto go zaprojektował z imienia i nazwiska. Ja jedynie u Tadeusza Gluzińskiego w jego pracy Odrodzenie idealizmu politycznego znalazłem takie zdanie: U nas nie kto inny, jak popierający wówczas reformację Zamoyski wraz z jej jawnymi zwolennikami przeprowadził instytucję elekcji viritim, czyli przez powszechne głosowanie. A więc wszystko jasne: wszystkie drogi prowadzą do… Żydów, choć do Rzymu też, do czego jeszcze nawiążę.

Oceniamy ten ustrój, jak to się ładnie mówi – a posteriori, czyli po fakcie, ale spróbujmy ocenić go – a priori, czyli przed faktem. Nie było wtedy takiego ustroju w żadnym kraju na świecie, bo – jak mówiła szlachta – cały świat nam go zazdrości. No, ale skoro zazdrościł, to dlaczego nikt go nie wprowadził u siebie? Nie było więc wzorca. A któż chciał wprowadzić ustrój, który uczyniłby państwo zupełnie bezradnym, w którym nie było wiadomo, kto rządził i jaki miał cel. A skoro nie było wiadomo, kto rządził i jaki miał cel, to chcąc nie chcąc, na myśl przychodzą tajne związki, a jak tajne związki, to Żydzi, bo masonerii wtedy jeszcze nie było; dopiero się wykluwała.

Zanim Polska stała się przyszłym ogniskiem żydostwa, wcześniej była nią Hiszpania. Jednak połączenie Kastylii i Aragonii w jedno królestwo, dzięki zaślubinom don Ferdynanda Aragońskiego z Izabellą Kastylijską, zwaną w dziejach Izabellą Katolicką (1474), stało się dla Żydów katastrofalnym wypadkiem. Powstało potężne państwo, które podjęło zdecydowaną z nimi walkę. W 1492 roku dochodzi do ich wygnania z Hiszpanii. Popełnili błąd, polegający na tym, że dopuścili do jego powstania. Obiecali więc sobie, że drugi raz nie pozwolą na to. I to właśnie wtedy, w XV wieku, zanim jeszcze zostali zmuszeni do opuszczenia Hiszpanii, wybrali Polskę na przyszłą siedzibę.

Ale jak w nowym państwie doprowadzić do jego osłabienia, jego paraliżu, bo w przeciwnym razie może znowu przyjdzie szukać nowej siedziby? Jak zmienić jego ustrój na gorszy? Pierwszą okazją było to, że Ludwik Węgierski nie miał synów, tylko córkę Jadwigę. W przypadku Węgier nie było problemem, by została królową, ale w Polsce – tak. Jadwiga jest zaręczona z Wilhelmem Habsburgiem, ale panowie małopolscy mają inne zdanie. Dochodzi do zerwania zaręczyn i małżeństwa Jadwigi z litewskim księciem Władysławem Jagiełłą. To wszystko na mocy unii w Krewie z 1385 roku. W tym momencie dochodzi do przeorientowania polskiej polityki na wschód. Co innego „kopać się” z Habsburgami, a co innego z dzikimi Litwinami i niewiele wyżej stojącymi Polakami. Tak myślę, że tak kalkulowali Żydzi, od których musieli zależeć panowie małopolscy.

Od unii w Krewie do unii lubelskiej mija prawie 200 lat, ale w polityce jest taka zasada, że sprawy najważniejsze nie są najpilniejsze. Jest czas na przygotowanie gruntu. Polskie elity jeżdżą po nauki do Włoch, a tam plenią się tajne związki. Polska epoki dwóch ostatnich Jagiellonów, tj. Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta, jest areną wpływów humanistów. To oni wywołują zwrot w usposobieniu Polaków w stosunku do Żydów:

Przeciw tej robocie antyżydowskiej występują ludzie renesansu, którzy zawitali tutaj również z zachodu i przeszczepili do Polski kulturę odrodzenia. Już od połowy XV w. sprowadza się do Krakowa , obok paszkwilów antyżydowskich, dzieła uczonych żydów hiszpańskich i włoskich w tłumaczeniach łacińskich i pilnie się je czyta i objaśnia. Szczególnie są poszukiwane dzieła medyczne Majmonidesa i Abrahama Ibn Ezry, jako też prace astronomiczne i filozoficzne uczonych żydów tej epoki. – Majer Bałaban, Historia i literatura żydowska.

Zdecydowanym przyjacielem Żydów jest Włoch, Filip Buonacorsi, znany pod swym pseudonimem organizacyjnym Kallimach. Kazimierz Jagiellończyk uważnie przysłuchuje się jego rozmowom z uczonymi Żydami i powierza mu wychowanie swych synów. Wychowankiem Włocha jest również Zygmunt Stary. Wraz z jego wstąpieniem na tron zaczynają się dla Żydów polskich złote czasy.

Około 1540 roku powstaje w Krakowie tajne stowarzyszenie dla krzewienia nauk ewangelicznych. Składało się ono z najwybitniejszych uczonych owego czasu. Na czele stowarzyszenia stał Włoch, Franciszek Lismanini, prowincjał zakonu franciszkanów, kapelan i spowiednik królowej Bony. Należeli doń również Jan Trzecieski, pierwszy polski gramatyk, jego syn, Andrzej Trzecieski, uczony i lingwista, Bernard Wojewódka, księgarz i radny miasta – uczeń Erazma z Rotterdamu, Andrzej Frycz-Modrzewski, uczeń Melanchtona, Jakub Przyłuski, znakomity prawnik, Adam Drzewiecki, kanonik kapituły krakowskiej, Andrzej Zebrzydowski, późniejszy biskup krakowski, ulubiony uczeń Erazma, Jakub Uchański, referendarz koronny, następnie arcybiskup gnieźnieński i wiele innych wybitnych osób. Prawdopodobnie czynnym członkiem tego stowarzyszenia był Zygmunt August. Nie dziwi więc, że za jego czasów siły reformacji w Polsce jeszcze wzrosły. Dążył on też usilnie do powstania unii.

Jaki był cel unii? Obrona przed Moskwą? Do tego wystarczy zobowiązanie obu stron, że w razie zagrożenia wzajemnie sobie pomogą. Tak było pod Grunwaldem. Obowiązywała wtedy unia wileńsko-radomska z 1401 roku, na mocy której strony zobowiązywały się do pomocy wojskowej w razie zagrożenia. Polityka zagraniczna i wewnętrzna była prowadzona przez oba państwa oddzielnie. Skoro nie obrona przed Moskwą, to co? Chrzest przyjęła Litwa na mocy unii w Krewie w 1385 roku, więc nie chodziło o interesy Kościoła. Celem było stworzenie słabego państwa. Ale jak?

Po śmierci Zygmunta Augusta w 1572 doszło do bezkrólewia, podczas którego zreformowano system prawny kraju. No właśnie! Zawsze w formie bezosobowej, a przecież ktoś to zrobił. Znacznie zwiększyły się wpływy szlachty, wprowadzono wolną elekcję i liberum veto. Innymi słowy doszło do zmiany ustroju państwa. Z reguły tego typu zmiany obywają się poprzez rewolucję, ale rewolucje, które obalają stary porządek, wynoszą rządy, które dzierżą władzę silną ręką i utrzymują sprawną administrację. W tym wypadku chodziło o coś zupełnie innego, chodziło o stworzenie państwa słabego, niezdolnego do prowadzenia jakiejkolwiek polityki w jakimkolwiek zakresie. Chodziło o to, by nie powstało silne państwo, które mogłoby podporządkować sobie Żydów lub nawet ich wyrzucić.

Połączenie dwóch państw w jeden nowy organizm wymaga zmiany ustroju i stworzenia nowego prawa, jeśli mają to być państwa, które tworzą jeden organizm na równych prawach. I to był prawdziwy, w moim przekonaniu, cel unii, do której uparcie parła tylko jedna strona: zmiana ustroju i nowe prawo. To, że państwa te zjednoczyły się tylko częściowo, nie miało znaczenia. Nikt nie próbował dokończyć tego procesu. Bo i po co? Cel osiągnięto. Stworzono wyjątkowy twór, karykaturę państwa, pośmiewisko na całą Europę. Dzieło Żydów, a przypisano je Polakom i wyśmiewano się z nich i nadal się wyśmiewa. W ten sposób Żydzi osiągnęli dwa cele: stworzyli słabe państwo, które nie mogło im zagrozić i przekonali innych, że Polacy nie są zdolni do posiadania własnego państwa i samodzielnego rządzenia się. A to, że u schyłku tego państwa, na 12 mln ludności, Polaków było w nim tylko 4 mln, i że zdominowała je magnateria litewska, to mało kto w to wnika.

Czy sami Polacy byliby w stanie stworzyć taki ustrój, mając taką wiedzę, jaką mieli i w oparciu o własne doświadczenia historyczne? Czy Żydzi, którzy dysponowali wielowiekowym doświadczeniem, wynikającym z ich historii i rozproszenia po świecie, co pozwalało im na obserwacje różnych rozwiązań ustrojowych i różnych form organizacji państwa? Ale też – na obserwację ludzkich zachowań, psychikę ludzi, ich podatność na korupcję, pochwały, parcie do władzy. W Polsce uzależnili od siebie elitę władzy i elity intelektualne i, posługując się nimi, wprowadzili w państwie polskim ustrój, który ostatecznie okazał się zabójczy.