I RP bis

Oglądałem ostatnio film Wojciecha Sumlińskiego Powrót do Jedwabnego. Film ten jest nie tylko o tym, co tam się wydarzyło, ale przedstawia te zdarzenia w szerszym kontekście historycznym. Jest w nim również mowa o żydowskich roszczeniach. Kwestię tę poruszają w swoich wypowiedziach Rafał Ziemkiewicz i Ewa Kurek. Oboje dużo piszą na temat relacji polsko-żydowskich i oboje używają tego samego argumentu, zresztą nie tylko oni, że w Polsce, tak jak i w innych krajach, obowiązuje prawo wywodzące się z rzymskich tradycji, mówiące o tym, że w przypadku braku spadkobierców, majątek po zmarłym przechodzi na skarb państwa.

Problem jednak polega na tym, że Żydzi mają swoje prawo, które obowiązywało w gminach żydowskich, które istniały w II RP i państwo to zgodziło się na ich istnienie i ich regulacje prawne. Według tego prawa mienie po zmarłych, którzy nie mieli spadkobierców, przechodzi na gminy, do których należeli. Te gminy w wyniku wojny przestały istnieć, tak jak przestały istnieć kamienice warszawskie należące do Żydów. To jednak nie zraża ich do wysuwania roszczeń. O co zatem chodzi Żydom? Kwota jakiej obecnie żądają jest znacznie większa niż pierwotnie i ponad dwukrotnie przekracza wartość budżetu państwa. Oznacza to praktycznie, że jest ona nie do zapłacenia. Po raz pierwszy kwestia żydowskich roszczeń majątkowych pojawiła się podczas obrad Światowego Kongresu Żydów w Buenos Aires w 1996 roku. Mija już ćwierć wieku i jedyny postęp w tej sprawie to ich rosnąca kwota.

O co więc chodzi Żydom? O przejęcie całego majątku państwa? To państwo jest już ich. Do tego nie są potrzebne takie zabiegi. Chodzi o odtworzenie I RP w jej, w przybliżeniu, przedrozbiorowych granicach, państwa, które będzie państwem żydowskim. Natomiast tzw. Ziemie Odzyskane, bardzo możliwe, że z Wielkopolską, zostaną przyłączone do Niemiec. Mówiąc wprost – kolejny rozbiór Polski. Żeby mogło do tego dojść, to najpierw trzeba urobić opinię publiczną na świecie. Przedstawić Polaków w jak najgorszym świetle, jako ludzi prymitywnych wręcz dzikich, bez skrupułów, chciwych i głupich. Takich, którzy bez zmrużenia oka napadną, ograbią i zabiją swoich sąsiadów. Po to m.in. jest potrzebny fałszywy obraz wydarzeń w Jedwabnem. Przed rozbiorami również przedstawiano I RP jako kraj niepoważny, warcholski, w którym Polacy nie potrafią się rządzić, w którym panuje wieczna anarchia. Do tego, do odtworzenia I RP, potrzebne też jest wyjście Polski z unii europejskiej, o czym coraz częściej można usłyszeć. Nie można podzielić kraju, który jest w większym związku, który podlega władzom unijnym.

Jakiekolwiek argumenty nie przemawiają do Żydów, a próba przekonywania ich, tłumaczenia im, nie ma najmniejszego sensu. Żeby to zrozumieć, trzeba poznać, choć trochę, historię tego narodu i jego przekonania. Trochę o tym pisze Marian Miszalski w swojej książce z 2019 roku Ukryta wojna cicha kapitulacja (Polityka polska wobec żydowskiego rasizmu):

»Są dwa aspekty żydowskiego szowinizmu, tej narodowej odmiany rasizmu: religijny i świecki, więc polityczny.

Szowinizm (fr. chauvinisme) – termin wzięty z XIX-wiecznej francuskiej komedii Eugeniusza Scribe’a Le soldat laboreur, której bohater Mikołaj Chauvin jest przekonany, że własnemu narodowi należy się przywilej żerowania na innych narodach i ich eksploatacji; rasizm to identyczne przekonanie w odniesieniu do rasy. Samo postrzeganie istnienia narodów i ras, różnic między nimi, nie jest, oczywiście, szowinizmem ani rasizmem.

Filozofowie i socjologowie różnie definiują pojęcie rasy. Kant rozróżniał rasy wedle kryterium klimatycznego, twierdząc, że rasy ludzkie kształtowały się poprzez klimat i od niego zależą różnice między rasami; Linneusz klasyfikował ludzkie rasy wedle koloru skóry (biała, żółta, czarna, miedziana, brązowa), co też wiązało się z klimatem; podobnie Cuvier (biała, czarna, żółta). Im bliżej współczesności tym bardziej rasa ludzka definiowana jest przez badaczy wielością kryteriów. Wybitny polski socjolog pochodzenia żydowskiego Ludwik Gumplowicz – urodzony w rodzinie całkowicie zasymilowanej (ojciec był mężem zaufania Rządu Tymczasowego podczas powstania styczniowego, bracia – uczestnikami tego powstania) – definiował rasę jako „grupę etniczną”. Naród to nie tylko wspólne pochodzenie, czyli więzy krwi – potrzebna jest jeszcze wspólna historia, religia, język, władza, nadrzędny interes, kultura, tożsamość cywilizacyjna. Każdy z tych czynników ma niejednakową wagę w kształtowaniu konkretnego narodu. Naród jest przezwyciężeniem „więzów krwi”, pochodzenia, więc li tylko czynnika etnicznego, podobnie jak chrześcijaństwo, jako religia uniwersalna, jest przezwyciężeniem monolatrii judaizmu, jako religii plemiennej. Nawet gdy narody mieszają się ze sobą – nie wytwarzają jeszcze nowej rasy. Rasą staje się ten naród, który najdłużej i najskuteczniej hoduje więzy krwi i na nich głównie opiera swą odrębność, który utrwala swoją „etnię” (pochodzenie genetyczne). Wedle prawa żydowskiego Żydem jest ten, kto pochodzi od matki – Żydówki.

Nie każdy naród jest więc zarazem rasą. W tym ujęciu naród żydowski tworzy zarazem rasę – ale młody naród amerykański nie jest rasą amerykańską: nie stworzył rasy, nowej grupy etnicznej, więc grupy odwołującej się głównie do pochodzenia, do więzów krwi.

Jeśli tak spojrzeć oczami Gumplowicza – żydowscy rasiści w Ameryce mają wielką „przewagę spójności” nad resztą nierasowego narodu amerykańskiego, zważywszy, że i jedni, i drudzy cieszą się prawami „amerykańskich obywateli”…

W książce tej pisząc zamiennie o żydowskim rasizmie lub szowinizmie – mam na myśli rozumienie rasy według Ludwika Gumplowocza.

Aspekt religijny, historycznie głęboki, bo starotestamentowy, bierze się z przeświadczenia religijnych Żydów o ich wyjątkowości jako „narodu wybranego” w ludzkim świecie, w oczach ich Boga. Ten Bóg jest Bogiem żydowskim, Bogiem narodu żydowskiego: takie przekonanie – że jakiś naród ma własnego Boga – nazywane jest monolatrią. Monolatria to religia niższa wobec każdej innej, która ma charakter uniwersalny, więc nie wiążący Boga z określonym plemieniem, ludem czy narodem. Zarówno chrześcijaństwo jak i islam są religiami uniwersalnymi: żadne plemię, lud czy naród nie ma tu Boga dla siebie.

Aspekt świecki, polityczny i historycznie bardzo płytki – bierze się z fałszywego przekonania o historycznej wyjątkowości ludobójstwa dokonanego na Żydach przez Niemców podczas II wojny światowej. Jest to swoista „świecka religia holocaustu”, więc fanatyczna ideologia, zastępująca niewierzącym Żydom ich religię plemienną, monolatrię – judaizm.

Co do religii żydowskiej – judaizmu – jest to religia plemienna, trybalna, bo ograniczona tylko do Żydów. Opiera się na opisanym w Torze „przymierzu” między Bogiem a ludem Izraela: „Wtedy to właśnie Pan zawarł przymierze z Abramem, mówiąc: Potomstwu twemu daję ten kraj, od rzeki egipskiej aż do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat, wraz z Kenitami, Kenizytami, Kadmonitami, Chetytami, Peryzzytami, Refaitami, Amorytami, Kananejczykami, Girgaszytami i Jebusytami”. Bóg żydowski daje zatem Żydom, nie tylko określone terytorium, ale i ludy tam zamieszkujące. To „przymierze” ma charakter transakcji handlowej, coś za coś: ziemia wraz z miejscową ludnością jako niewolnikami – w zamian za uznanie przez Żydów Boga; i wedle plemiennej religii, jaką jest judaizm, obowiązuje Boga tylko względem Żydów jako „narodu wybranego”. Judaizm ma więc niewiele wspólnego z uniwersalną (powszechną) religią, jaką jest chrześcijaństwo; poza tym, że Jezus Chrystus, jako Syn Boży, wcielił się akurat w człowieka należącego do ludu żydowskiego. Ale jako religia – chrześcijaństwo nie stanowi w żadnej mierze kontynuacji judaizmu. Żydzi nie są „starszymi braćmi” w tej samej wierze. Są starszą religią, ale innej wiary. Chrześcijaństwo jako religia uniwersalna (skierowana do wszystkich ludzi) i obiecująca zbawienie wierzącym w Chrystusa – to fundamentalne przezwyciężenie judaizmu i jego zaprzeczenie. Chrześcijańska obietnica zbawienia nie ma charakteru transakcji handlowej, gdyż ani za życia doczesnego, ani po śmierci – zbawionym w Królestwie Niebieskim – nie udziela żadnej własności ani władzy nad kimkolwiek. A że „łaska pańska jest niezbędna do zbawienia” – wyklucza to całkowicie handlowy charakter tej obietnicy.

Co do politycznego aspektu żydowskiego rasizmu: twierdzenie o wyjątkowości ludobójstwa dokonanego na Żydach przez Niemców podczas II wojny światowej jest nieprawdziwe. To zwyczajny polityczny mit, polityczna propaganda: „religia świecka”, czyli ideologia. Ludobójstwo dokonane w Związku Radzieckim przez komunistów na „klasowych wrogach rewolucji” przekracza wielokrotnie liczbę żydowskich ofiar Hitlera (6 milionów według najwyższych szacunków) i oceniane jest (wedle najniższych szacunków) na 20 milionów ofiar.

Samo ludobójstwo zresztą jest równie stare jak historia ludzkości i mamy jego liczne opisy już w Starym testamencie, nadto także w wykonaniu Żydów i na polecenie ich Jehowy…

Aspekt religijny kształtuje postawy Żydów wierzących, aspekt świecki – Żydów niewierzących. Trzeba zauważyć, że w wiekach XIX, XX i XXI postępuje sekularyzacja, czyli zeświecczenie postaw żydowskich (socjalizm i komunizm przyciągają żydowski ciemnogród i ćwierćinteligentów); a po II wojnie światowej aspekt świecki żydowskiego rasizmu – przekonanie o wyjątkowości holocaustu w historii – staje się ideologią zastępującą niewierzącym Żydom wiarę; staje się świecką religią, jaką był bolszewicki komunizm, niemiecki narodowy socjalizm – i w jaki przekształca się każda totalitarna ideologia. Z ideologią demokracji totalnej włącznie. Demokracja bowiem, rozumiana jako metoda rozstrzygania sporów lub podejmowania decyzji „większością głosów” zawsze i w każdej dziedzinie ludzkiej działalności jest także niebezpiecznym totalitaryzmem.

Obydwa te przekonania tworzą razem fundament niebywale silnego rasizmu żydowskiego, bodaj najsilniejszego i najgłębszego z rasizmów XXI wieku. Żydowski rasizm splata się dzisiaj niebezpiecznie z żydowskim nacjonalizmem, więc z przekonaniem, że każdy naród powinien utworzyć własne państwo. Z tego splotu rodzi się niebezpieczne przeświadczenie, że państwu, narodowi żydowskiemu i każdemu Żydowi wolno więcej, niż innym państwom, narodom i ludziom (gojom), jako mniej wartościowym w oczach ich Boga i mniej doświadczonym w dziejach. Aby odwracać uwagę opinii publicznej od własnego ekstremalnego rasizmu – żydowscy rasiści podejmują niebywałe wysiłki polityczne, finansowe i propagandowo-medialne, żeby zwalczać rasizm, szowinizm – nawet „nacjonalizm” – u innych. Rzec można – im głośniej i silniej zwalczają te objawy u innych – tym silniej umacniają swe własne rasistowskie fundamenty i wznoszone na nich budowle polityczne, propagandowe, finansowe i prawne.

Wybitny polski historyk, Feliks Koneczny, podkreślając plemienny charakter cywilizacji żydowskiej oparty na monolatrii, zauważył trafnie:

Ponieważ Jehowa sprzyja tylko Żydom, a jest wrogiem wszystkich innych ludów, zatem Żydzi, idąc w ślad za swym Bogiem, musieli swój stosunek do obcych doprowadzić do takiego stanu, że już w starożytności nazywano ich „nieprzyjaciółmi rodzaju ludzkiego”. Wyjątkowość Żydów – a na tym opiera się ich plemienna religia – rodzi ekskluzywność w samotraktowaniu się żydostwa […]. Ekskluzywność rodzi pychę, a dla obcych: najpierw wzgardę, następnie nienawiść. W całej historii powszechnej Żydzi rozwinęli nienawiść do stopnia najwyższego, do stopnia takiego, że nie można wyjść z podziwu, jak może w ludzkiej piersi zmieścić się tyle nienawiści. Byłoby to niemożliwe, gdyby nie sakralność (religijne uświęcenie) tej nienawiści.

Czy aby nie dlatego najgorętszymi wrogami „mowy nienawiści” są właśnie… rasiści żydowscy kierowani zamiarem ukrycia własnej, uświęconej religijnie nienawiści do innych?

Fakt, że od czasów potężnej emigracji Żydów z Rosji do Ameryki pod koniec XIX wieku – trwającej niemal nieprzerwanie do początków wieku XX – Żydzi wytworzyli w Stanach Zjednoczonych silne lobby finansowo-polityczne, wzmacnia dzisiaj ten rasizm, który poprzez inne żydowskie diaspory w wielu krajach świata dąży do polityczno-prawnego uprzywilejowania Żydów wszędzie tam, gdzie żyją. To uprzywilejowanie nie jest celem samym w sobie – jest także środkiem do pozyskiwania wpływów, zdobywania przyczółków władzy, współrządzenia, wreszcie – zarządzania krajami, w których uda się zdobyć dostatecznie silną pozycję ekonomiczno-polityczną. Dzisiejsza Ameryka bliska jest tego stanu: Pat Buchanan, wybitny amerykański publicysta, ubiegający się o nominację partii republikańskiej na kandydata na prezydenta w latach 1992 i 1999 powiedział: „Waszyngton to terytorium okupowane przez Izrael”.

Rozwścieczyło to niebywale amerykańskich Żydów. Dlaczego? Przecież powinni być raczej dumni z pozycji politycznej, jaką osiągnęli w Stanach Zjednoczonych… Dała jednak o sobie znać nienawiść do prawdy, wpisana głęboko w żydowską cywilizację, a opisana już w Ewangelii św. Mateusza:

[…] Niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: „Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby doszło to do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu”. Ci więc wzięli pieniądze i uczynili, jak im pouczono.

Stosunek żydowskich intelektualistów i liderów do prawdy, już wówczas przypominał więc słynny stosunek do prawdy towarzysza Lenina: „Po co polemizować z Kautsky’m ? Lepiej od razu nazwać go renegatem i zdrajcą!”

Dzisiaj, niewygodnych polemistów, żydowscy „intelektualiści i liderzy” chętnie nazywają „antysemitami” lub udają, że nie słyszą ich argumentów. Ba! W ogóle ich nie zauważają… Oczywiście – w tym szaleństwie jest metoda.«

Żydowski socjolog, Ludwik Gumplowicz, według Miszalskiego całkowicie zasymilowany, zawęził pojęcie rasy do narodu. Rasą jest ten naród, który najdłużej i najskuteczniej hoduje więzy krwi i na nich opiera swą odrębność. Wcześniej rasa była pojęciem szerszym niż naród, a według definicji Gumplowicza rasa jest pojęciem węższym, a właściwie ograniczającym się do jednego narodu, najstarszego narodu. Takie to kombinowanie Żydów: tworzenie teorii, która może mieć zastosowanie tylko do jednego narodu – narodu wybranego. Jakoś trudno mi uwierzyć w całkowitą asymilację Żydów. Ja oczywiście wierzę w ich całkowitą asymilację… pozorną.

Żydzi uważają się za naród wybrany, a więc lepszy od innych i z tego powodu inne narody powinny im służyć. Jeśli jeszcze dodamy do tego, że nienawiść żydowska ma podłoże religijne, jak pisał Koneczny, to jakakolwiek dyskusja z nimi mija się z celem. Żadne argumenty nigdy do nich nie dotrą, bo oni mają swoje racje i cele i nigdy od nich nie odstąpią.

Trochę inaczej opisuje ten problem Henryk Rolicki w swojej książce z 1932 roku Zmierzch Izraela. Pisze tak:

„Jedynym kluczem do zrozumienia żydostwa jest znajomość jego historii. Religia żydowska, to religia historyczna i polityczna. W przekroju teraźniejszości żydostwo dla każdego stanowić musi zagadkę niezgłębioną, coś nienaturalnego, po prostu niesamowitego. W świetle historii rozjaśniają się mroki tajemnicy.”

I następnie cytuje żydowskiego filozofa Heinricha Kohna z jego Die politische Idee des Judentums.

„Korzenie całej religii żydowskiej tkwią w historii żydowskiego ludu. Początkiem jej jest akt historyczny: wywędrowanie z Egiptu. We wszystkich jej chwilach zwrotnych znajdujemy historyczne zdarzenia. Z nich czerpie ona swą siłę, w głębiach żydowskiego charakteru narodowego leży jej tajemnica: formą jej rozwoju jest polityka.

Etyczno-polityczne idee stanowiły rdzeń żydostwa. Mojżesz a po nim wszyscy wielcy przywódcy ludu, których działalność rozwijała się pozornie w całości na terenie religijnym, nie troszczyli się o religię, lecz o Królestwo Boże. Ale w tym pojęciu właśnie polityka jest religią, jest entuzjastycznym dążeniem, skierowanym bezpośrednio ku Absolutowi, ku Bogu, jest jedyną rzeczywistością życia, mieszczącą w sobie wszystkie inne. Nie jest więc już ona zajęciem pośród innych, jakąś płaszczyzną świadomości pomiędzy innymi, lecz jest ustosunkowaniem się człowieka, woli ludzkiej, w sposób obejmujący całe życie, do żądań jakie mu stawia Absolut. A w innym znaczeniu polityką jest tak uregulować stosunki ludzkie i życie codzienne każdego pojedynczego człowieka, aby były po upływie tego okresu skierowane ku celowi ostatecznemu. To skierowanie nazwali żydzi sprawiedliwością (Teraz już chyba jasne, skąd się wzięła nazwa „Prawo i Sprawiedliwość” – przyp. W.L.).”

Dalej Rolicki pisze tak:

»Powiedzmy to sobie w języku mniej filozoficznym. Oto prawodawcy żydów nie troszczyli się o religię, lecz o zapewnienie Jehowie Królestwa Bożego na ziemi. Był to cel polityczny i religia, którą głosili, stała się religią polityczną. Ubierając swój cel polityczny w szatę religijną, uzyskiwali zaszeregowanie całego plemienia i późniejszych pokoleń w jeden zastęp bojowników politycznych. Innym znowu zadaniem było tak uregulować całe prawodawstwo, by każdy czyn jednostki mógł zostać skierowany ku ostatecznemu celowi politycznemu i w ten sposób stać się czynem politycznym. Głównym środkiem działania kierownictwa Izraela było stworzenie dla mas specjalnej etyki; sprawiedliwym, a więc działającym zgodnie z żydowską etyką, jest tylko ten żyd, którego każdy czyn zmierza ku osiągnięciu ostatecznego celu politycznego, czyli ku zapewnieniu królestwa Jehowy.

Żywo musi zainteresować nas Jehowa, ów Bóg izraelski, mający zakrólować nad światem. Przekonujemy się, że nie jest to Bóg uniwersalny, Bóg dla wszystkich, lecz typowe bóstwo Izraela.

Księga Izajasza tak głosi ludowi izraelskiemu: „To mówi Pan: praca egipska i kupiectwo etiopskie i Sabaim, mężowie wysocy do ciebie przyjdą i twoi będą; za tobą chodzić będą, okowami w okowy pójdą i tobie się kłaniać i modlić będą; tylko w tobie jest Bóg, a nie masz oprócz ciebie Boga” (XLV 14).

Albo w innym miejscu: „będą otworzone bramy twoje ustawicznie; we dnie i w nocy nie będą zamknięte, aby noszono do ciebie moc narodów i króle ich, aby przywiedziono. Bo naród i królestwo, które tobie nie służyło, zginie. I przyjdą do ciebie, kłaniając się, synowie tych, którzy cię trapili. I będziesz ssać mleko narodów, a piersiami królów karmion będziesz” (LXI 5).

Jak widzimy, owo królestwo Jehowy nie jest wcale pomyślane nieziemsko; jest to królestwo z tego świata, zapewniające działaczom tego kultu polityczno-religijnego, uczestnikom przymierza z Jehową niedwuznaczne korzyści w postaci władztwa nad innymi narodami.

Oto jest sens przymierza, interes, jaki obie strony kontraktujące znalazły w tym przymierzu: „Sprzedam wam moją naukę i jestem sprzedany wraz z nią” (Midrasz Theruma 34). Oto istotna tajemnica religii politycznej, ku której spełnieniu dąży Izrael przez wieki.

Środki działania ulegają zmianom, gdy zawiodą jedne, sięga się po inne. A tajemniczość celu ostatecznego uzasadnia dostatecznie utajenie środków, dla których jedynym kryterium etycznym jest „sprawiedliwość”, czyli ich wartość praktyczna dla osiągnięcia celu. Stąd odwieczna, powszechna opinia, że żydzi hołdują zasadzie: cel uświęca środki.

Kierownicy Izraela zmiany metod narzucają gwałtem i rewolucyjnie swoim rzeszom. Takie rewolucje wewnątrz Izraela nie niosą jednak z sobą pogardy dla przeszłości. Są to bowiem rewolucje w zakresie używanych środków, metod działania. Dziś odrzucone, mogą kiedyś w przyszłości znaleźć znowu swą wartość.

Rewolucje w Izraelu nie dotykają dogmatu. Jest nim przymierze z Jehową i cel ostateczny. Na tych dogmatach zasadza się niezmienność dziejowa Izraela.«

W innym miejscu Rolicki cytuje „Hajnt” z 24 października 1930 roku:

„Jest głupio myśleć, że dopiero w naszych czasach narodziła się żydowska polityka i że nasi przodkowie o takich wysokich sztukach nie mieli pojęcia. Czy się nie wie, że już w czasach naszych mędrców, którzy kierowali żydowską polityką przeciw okropnemu Rzymowi, jedną z metod walki była demonstracja ludowa, było zawsze wygrywanie różnych sił politycznych w kraju przeciw sobie? Panującego przeciw stanom, kościoła przeciw panującemu itd. Był to niesłychanie powikłany systemat akcji politycznych, o których my dzisiaj nie możemy mieć nawet jasnego pojęcia”.

Te powyższe cytaty, to nie jest łatwa lektura, szczególnie ten drugi, ale dzięki nim łatwiej zrozumieć żydowską mentalność i ich cele. Wszelkie powoływanie się na nasze prawo, naszą etykę itp. nie ma sensu. Jest to walenie głową w mur. Czy zatem wszyscy ci, którzy wysuwają tego typu argumenty są tak naiwni, czy może zupełnie inna motywacja nimi kieruje?

Napisałem powyżej, że Żydzi dążą do odtworzenia państwa zwanego I RP, które to państwo ma być ich państwem. To będzie możliwe po przyłączeniu wschodniej Polski do Ukrainy, Białorusi i Litwy. Natomiast zachodnia część zostanie włączona do Niemiec. Działania mające umożliwić ten proces dokonują się nie od dziś. Pierwszą taką jaskółką była wspólna organizacja przez Polskę i Ukrainę Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej EURO 2012. Wtedy dotarło do mnie, że miejsce Polski jest na wschodzie.

W dniu 27 września pojawił się na Interii artykuł pod tytułem: „Łukaszenka: Widać, co to jest Polska w UE” i dalej cytat: „Aleksandr Łukaszenka: Władze polskie przyczyniają UE nie mniej problemów niż nam”. Dawny sowiecki aparatczyk, wylansowany na dyktatora Białorusi, wykonuje polecenia nieznanych przełożonych i określa Polskę jako kraj, który szkodzi Europie i Białorusi. Żenada! Kacyk o fizjonomii traktorzysty wprzęgnięty w wielką politykę. Tak to się zaczyna. Zaraz się okaże, że Polska przeszkadza nie tylko unii europejskiej, ale też jakiejś nic nie znaczącej Białorusi. Jeśli więc jakaś nic nie znacząca Białoruś, państwo wykreowane przez wielkich tego świata, zaczyna wypowiadać się, ustami swego przywódcy, na temat nic nie znaczącej Polski, że jest ona problemem Europy, to znaczy, że scenariusz już został napisany. Powoli chyba wchodzimy w etap końcowego odliczania – dla Polski. Przed rozbiorami I RP, o jej ustroju, wypowiadał się krytycznie Voltaire – filozof. Teraz krytycznie o Polsce wypowiada się były sowiecki aparatczyk. Takie czasy.

Sam Łukaszenka może sobie szczekać. Karawana idzie dalej. Problem jednak polega na tym, że atakuje również druga strona – unia europejska. Ta ma wielkie możliwości. Wystarczyło, że sejm zatwierdził unijną ustawę o zasobach własnych unii i od razu pojawił się problem kopalni i elektrowni Turów, która znajduje się na styku granic polskiej, czeskiej i niemieckiej. Rząd polski chce poszerzyć eksploatację złóż węgla brunatnego o kolejne 30 km². Czesi złożyli wniosek do unii o zablokowanie tego projektu, tłumacząc to tym, że spowoduje to pogorszenie sytuacji hydrologicznej na ich terenie, co przekładając na normalny język oznacza, że woda gruntowa będzie spływać do tej dziury, która powstanie w trakcie eksploatacji węgla brunatnego. Wprawdzie polscy i czescy geolodzy twierdzą, że nic takiego nie nastąpi i wody na terenach sąsiadujących z elektrownią nie brakuje, ale kogo to obchodzi. Czechów, jak niektórzy twierdzą, podpuścili Niemcy. Unia nakazuje wstrzymanie eksploatacji złóż i nakłada kary – 2,5 mln złotych dziennie.

To jest jeden z przykładów możliwości tego, co może unia. A ma jeszcze ustawę typu: pieniądze za praworządność. Jeśli uzna, że praworządność w danym kraju nie jest przestrzegana, to może cofnąć jakieś dotacje lub fundusze. Może robić to samo pod pozorem dyskryminowania ideologii LGBT itp. Ma wielkie możliwości. Tak działając może doprowadzić każdy kraj członkowski do ruiny, jeśli uzna, że należy to zrobić. Rząd „polski” niby przeciwstawia się, ale tak naprawdę współpracuje z unią. I w pewnym momencie powie: “Ta unia jest nie do wytrzymania”. Jak to leciało kiedyś na Śląsku? „Truman, Truman spuść ta bania, tutaj jest nie do wytrzymania”. Truman był prezydentem USA w latach 1945-53. Jeśli więc będzie następować eskalacja unijnych praktyk wobec Polski, zmierzających do jej osłabienia i dyskryminowania, to „polski” rząd w pewnym momencie może powiedzieć: „Obywatele! Po co nam ta unia! Wyjdźmy z niej”. Takie głosy już coraz częściej słychać. – Polexit. I o to chodzi! Jak Polska wyjdzie z unii, to jej podział i połączenie jej wschodniej części z Ukrainą, Białorusią i Litwą będzie już tylko kwestią czasu. W takich miastach jak Gdańsk, Wrocław czy Szczecin już od dawna wszystko jest szykowane do zintegrowania się z Niemcami.

W dniu 29 września przeczytałem na Interii, że ukraiński klub siatkarski ze Lwowa będzie prawdopodobnie grał w polskiej lidze. Wszystko więc zmierza w tym kierunku. Pod artykułem o tym ukraińskim klubie w polskiej lidze siatkarskiej pojawił się komentarz:

„Niedługo NAKAZ zawierania małżeństw polsko-ukrainskich, obowiązkowo!!! Krok po kroku projekt scalania Polski i Ukrainy wdrażany. Teraz mieszają społeczeństwa, a potem połączą ziemie i będzie w końcu można przenieść tutaj Izrael, bo na wzgórzach Golan gorąco i wrogów za dużo… POLIN w pełnej krasie.”

A pod nim drugi:

„Czy to znaczy że teoretycznie oni mogą być mistrzem naszego kraju i reprezentować Polskę w rozgrywkach międzynarodowych? To chyba niesmaczny żart!”

Do Polski przyjeżdża coraz więcej Ukraińców i często nie po to, by wykonywać najprostsze prace. Coraz częściej słychać ukraiński akcent w Polskim Radiu. Coraz więcej Białorusinów. A więc tak jak zauważył pierwszy komentujący – najpierw mieszanie społeczeństw, a potem łączenie ziem.

Na tym blogu pisałem, że I RP była dziełem Żydów. To oni wymyślili jej idiotyczny ustrój, ale nie dla nich. Dla nich był idealny, by rządzić z tylnego siedzenia. To był ich raj. Jednak w pewnym momencie uznali, że więcej korzyści odniosą, gdy go zlikwidują. Teraz wracają do tego pomysłu. I to jest właśnie dowód na to, że to oni stworzyli I RP powstałą w wyniku unii polsko-litewskiej. Gdyby to Polacy stworzyli to państwo, to po tych wszystkich doświadczeniach tej dwustuletniej symbiozy z Wielkim Księstwem Litewskim i po doświadczeniach II wojny światowej, a w szczególności po Katyniu i Wołyniu, nigdy by już nie pchali się na wschód. Bo nie byłoby Katynia i Wołynia, gdyby po I wojnie światowej powstała Polska bez Kresów. Może mała, ale na swych historycznych najstarszych ziemiach. Ich przyłączenie oznaczało, że była to decyzja Żydów, bo to im były potrzebne wszystkie te konflikty, które zrodziło to karykaturalne państwo, jakim była II RP. Było im ono potrzebne do rozpoczęcia wojny polsko-niemieckiej, co doprowadziło do wybuchu II wojny światowej. I znowu następuje powrót w stare koleiny. Dla Polaków wróży to jak najgorzej, a dla innych będzie raj.

Naród cz.1

Jedną z najbardziej rozpoznawalnych formacji na naszej politycznej scenie jest Ruch Narodowy. Odwołuje się on do uczuć patriotycznych i wszystkiego, co jest związane z interesem narodowym. Ma on swoich pięciu posłów w ugrupowaniu zwanym Konfederacją. Jego celem jest skupienie wokół siebie wszystkich tych, dla których interes narodu polskiego jest najważniejszy. Wypada więc sobie zadać pytanie: czym jest naród i czy można mówić o narodzie polskim w takim sensie, w jakim rozumie to Ruch Narodowy?

Naród to, jak pisze Wikipedia, wspólnota ludzi utworzona w procesie dziejowym na podstawie języka, terytorium, życia społecznego i gospodarczego, przejawiająca się w kulturze i świadomości swych członków. Naród wyróżnia się na tle innych zbiorowości wspólną świadomością narodową, czyli poczuciem przynależności do wspólnoty definiowanej aktualnie jako naród.

Jednym z istotnych wyróżników narodu jest kwestia istnienia świadomości narodowej, czyli kwestia postrzegania własnej zbiorowości jako narodu. Przykładowo grupy etniczne spełniające obiektywne warunki zaistnienia narodu: wspólna kultura, język, religia, historia czy pochodzenie etniczne, których członkowie nie postrzegają siebie jako naród, nie są uznawane za narody, np. tubylcze plemiona afrykańskie. Amerykanie mają różne pochodzenie etniczne, ale łączy ich historia i styl życia. Chińczycy posługują się różnymi językami, ale łączy ich to samo pismo.

Przyjmuje się, że narody europejskie tworzone były na bazie istniejących państw lub w odniesieniu do państw, które istniały w przeszłości. Natomiast w przypadku narodów azjatyckich przyjmuje się, że na ich wyodrębnienie miały wpływ przede wszystkim odrębność religijna i kulturowa.

Tak to opisuje Wikipedia, natomiast Norman Davies w książce Boże igrzysko (1999) pisze:

»Poczucie narodowe jest bowiem w gruncie rzeczy kwestią wiary – głębokim przekonaniem dotyczącym tożsamości danej jednostki. Nie jest to cecha wrodzona gatunkowi ludzkiemu i w życiu Europy trudno je odnaleźć, rozpatrując jakikolwiek okres poprzedzający nadejście rewolucji francuskiej. W wiekach XIX i XX rozwinęło się do nieznanych uprzednio rozmiarów, a w niektórych miejscach świata – jak na przykład we wschodniej Europie – stało się dominantą wszelkich aspektów życia politycznego i społecznego. Niestety – jeśli uwierzyć cynikom, jest to przekonanie oparte na błędnych kryteriach. Jak kiedyś zauważył Ernest Renan, „naród jest to społeczność złączona wspólnym błędnym przekonaniem na temat własnych początków oraz wspólną awersją do sąsiadów”. W każdym razie nowożytny Naród można skutecznie zdefiniować jedynie jak grupę społeczną, której poszczególni członkowie, słusznie czy też niesłusznie przekonani o wspólnym pochodzeniu i wspólnym przeznaczeniu, połączeni są wspólnym poczuciem tożsamości. Świadomość narodowa określa stopień świadomości przynależenia do danego narodu. W konsekwencji Nacjonalizm jest doktryną wspólną wszystkim ruchom społecznym, które dążą do stworzenia narodu poprzez rozbudzanie świadomości narodowej ludzi oraz do zmobilizowania ich uczuć, tak aby stały się narzędziem działań politycznych.

To ostatnie zdanie, a w szczególności jego końcówka – do zmobilizowania ich uczuć, tak aby stały się narzędziem działań politycznych – trafnie charakteryzuje istotę i cel Ruchu Narodowego.

Czytelników anglosaskich należy ostrzec, uświadamiając im złożoność, w jaką uwikłana jest terminologia związana z tym tematem. Pomijając już fakt, że wielu autorów używa wymiennie takich terminów, jak: „naród”, „narodowość”, „lud”, „rasa” i „państwo”, nie zastanawiając się nad ich dokładnym znaczeniem, trzeba sobie zdawać sprawę ze znacznych rozbieżności w ich użyciu. Zarówno Brytyjczycy jak i Amerykanie należą do społeczności politycznych, w których rozwojowi narodu w pojęciu nowożytnym patronowały władze rządzące państwem i gdzie w wyniku tego faktu pojęcie „narodowość” myli się systematycznie z pojęciem „obywatelstwa”. Zwłaszcza Amerykanie mają skłonność do używania słowa „naród” jako synonimu takich określeń, jak „obywatele”, „mieszkańcy kraju”, „ludność” czy nawet „terytorium” państwa. W języku angielskim słowo nationality odnosi się nie tyle do prywatnych przekonań jednostki, ile do przeprowadzonej przez administrację oceny przydatności tejże jednostki do nadania jej prawnego statusu obywatela. Jest to coś, do czego dochodzi się nie poprzez refleksję nad własnymi przekonaniami, lecz składając podanie w Home Office lub Wydziale Imigracji. W tym sensie, jeśli się o kimś mówi, że „jest narodowości brytyjskiej”, znaczy to tyle samo, co powiedzieć o nim, że jest „poddanym Jej Królewskiej Mości” czy „obywatelem Zjednoczonego Królestwa i Kolonii”, pojęcie „narodowości amerykańskiej” zaś odnosi się do każdego, kto ma prawny status obywatela Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

Polacy natomiast należą do społeczności, która rozumianą w sensie nowożytnym narodowość uzyskała na drodze czynnej opozycji wobec polityki państw, na terenie których żyła. Narodowość polska to przekonanie, które w różnych okresach administracja mocarstw rozbiorowych starała się usilnie zdławić. Naród polski rekrutuje się z ludzi, którzy godząc się z faktem, że są rosyjskimi, pruskimi lub austriackimi obywatelami, jednocześnie uparcie odmawiali przyznania, jakoby byli „Rosjanami”, „Prusakami” czy „Austriakami”. W takich okolicznościach Nacjonalizm polski propagowali w dużej mierze działacze, którzy starali się wykorzystywać świadomość narodową dla celów politycznych do gruntu sprzecznymi z dążeniami władz państwowych. Pod tym względem udziałem Polaków był taki sam los, jakiego doświadczało wiele narodów Europy pozbawionych państwowości – od Bułgarów i Basków po Walonów, Łużyczan czy Walijczyków. (Warto w tym miejscu zauważyć, jak bardzo precyzyjna jest terminologia przyjęta w dzisiejszej Europie Wschodniej, gdzie zawsze przestrzegano rozróżnienia między „narodowością” a „obywatelstwem”. W dokumentach radzieckich, na przykład, wszystkich mieszkańców Związku Radzieckiego nazywa się „obywatelami radzieckimi”, pozostawiając im swobodę określenia własnej narodowości – „rosyjskiej”, „białoruskiej”, „gruzińskiej”, „żydowskiej”, „uzbeckiej”, „jakuckiej” itd. Niestety, w języku angielskim istnieje zwyczaj nazywania wszystkich obywateli radzieckich „Rosjanami”, bez względu na ich narodowość, przez co ulega zatarciu jedna z najbardziej istotnych cech charakteryzujących rzeczywistość wschodniej Europy).

Przypadek polski jest szczególnie złożony ze względu na to, że państwowości polskiej, mimo iż nie trwała nieprzerwanie, nie można całkowicie odmówić istnienia. W dawnej Rzeczypospolitej sprzed 1795 r. narodowość polską można było rzeczywiście zdefiniować według kryterium lojalności wobec państwa. Termin „naród polski” był na ogół zarezerwowany dla tych mieszkańców kraju, którzy cieszyli się pełnią praw obywatelskich i politycznych, a więc wyłącznie dla szlachty. Nie odnosił się on ani do ojczystego języka człowieka, ani też do jego wyznania czy pochodzenia etnicznego. Stąd było wielu „Polaków”, którym według współczesnych kategorii nie można by nadać tego miana; istniały też rzesze mówiących po polsku mieszkańców kraju, członków warstwy chłopskiej czy burżuazji, którzy nie uważali się za Polaków. W sytuacjach krańcowych – tak jak miało to np. miejsce w przypadku pewnego siedemnastowiecznego kleryka – można było spotkać takie określenia jak: canonicus cracoviensis, natione Polonus, gente Ruthenus, origine Judaeus (kanonik krakowski, narodowości polskiej, z urodzenia Rusin, z pochodzenia Żyd). Jednak gdy Rzeczpospolita została unicestwiona, dawne nazwy stopniowo utraciły znaczenie. Stare słowa nabrały nowego sensu i zaczęto ich używać na różne sposoby i dla różnych celów. Słowo „naród” utraciło dawne polityczne konotacje i w coraz większym stopniu zaczęło nabierać współczesnych podtekstów kulturowych i etnicznych. Terminu „Polak” przestano używać w odniesieniu do tych spośród ludów dawnej Rzeczypospolitej, które wytwarzały sobie teraz własną narodową tożsamość – Niemców, Żydów, Ukraińców, Białorusinów czy Litwinów; jednocześnie zaś zazwyczaj rozszerzano je na wszystkich, którzy umieli mówić po polsku.

Mimo to pozostawało wiele niejednoznaczności. Każda z administracji mocarstw rozbiorowych stosowała w dziedzinie terminologii własne konwencje. W oficjalnym języku Rosjan każdego, kto mieszkał na lewym brzegu Bugu, można było nazywać „Polakiem”, ponieważ był obywatelem Królestwa Kongresowego; jego sąsiad z prawego brzegu rzeki, nawet gdyby był jego rodzonym bratem, był „Rosjaninem”. Po r. 1874, gdy Królestwo Kongresowe zostało zlikwidowane, wszystkich zaliczono do „Rosjan”, bez względu na to, czy to się komuś podobało, czy nie. Nawet wśród samych Polaków panowało znaczne zróżnicowanie. Ludzie, którzy wyglądali restauracji państwa podobnego do dawnej Rzeczypospolitej, nadal myśleli o polskości w kategoriach nienarodowościowych. Mickiewicz na przykład, nie widział żadnego powodu, dla którego nie miałby być jednocześnie „Polakiem” i „Litwinem” (Davies „zapomniał” dodać: i „Żydem” – przyp. W.L.). Ten apostoł polskiej kultury rozpoczął swój najsłynniejszy poemat inwokacją nie do „Polski”, lecz do „Litwy”: „Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie”. Nieco później Józef Piłsudski dał wyraz takim samym uczuciom. Inni – których aspiracje całkowicie odbiegały od wszystkich historycznych precedensów – zaczęli traktować polskość jako cechę zarezerwowaną wyłącznie dla polskich katolików.

Tak więc i tu także potrzebna jest wielka ostrożność. Nacjonaliści – w nie mniejszym stopniu niż urzędnicy państwowi – mają silną skłonność do narzucania terminom swoich własnych znaczeń. Po pierwsze, ponieważ termin „nacjonalista” w oficjalnym użyciu szybko nabiera odcienia pejoratywnego, stając się synonimem słów „separatysta” czy „podżegacz”, wolą określać się mianem „patriotów” lub „aktywistów”. Po drugie, przyjmują swoje własne kryteria, aby podnieść pojęcie narodu do rangi ekskluzywnej społeczności, odnosząc współczesne normy spójności narodowej do przeszłości, pomijając różnice stopnia identyfikacji różnych jednostek, ignorując złożoną sieć sprzecznych lojalności, w które wszyscy są uwikłani. Tak więc, według nacjonalistycznej argumentacji, mówiący po polsku chłop czy ktoś o brzmiącym z polska nazwisku będzie często uważany za „Polaka” bez względu na to, czy ma jakiekolwiek poczucie przynależności do narodu polskiego, czy też nie; ktoś, kto jest „prawdziwym Polakiem”, nie może być jednocześnie lojalnym sługą „obcego” państwa; naród polski uważany jest za ściśle zespoloną wspólnotę, dzielnie broniącą się przeciwko „wrogom”, „cudzoziemcom”, obcym ciemiężcom” i „okupantom”. W nacjonalistycznych umysłach myśl, że pruski sierżant, rosyjski urzędnik czy austriacki hrabia mógłby być Polakiem w tym samym stopniu, co ludzie, których rzekomo dręczy, jest całkowicie nie do przyjęcia. Rzeczywistość była oczywiście nieco inna. Wiele jednostek utożsamia się z więcej niż z jednym narodem i żaden naród nie może rościć sobie uzasadnionych pretensji do jednomyślnego posłuszeństwa i wierności wszystkich swoich członków. Jest rzeczą istotną, aby mówiąc o „Polakach”, pamiętać, że używa się w ten sposób pewnego skrótu na określenie wspólnego mianownika dla zróżnicowanego zbioru jednostek ludzkich, które z osobna trefniej byłoby określić jako „potencjalnych Polaków, „możliwych Polaków”, „proto-Polaków”, „częściowych Polaków”, „pół-Polaków”, „hiper-Polaków”, „super-Polaków”, „nie-Polaków”, „pro-Polaków”, „anty-Polaków”, „krypto-Polaków”, „pseudo-Polaków”, „ex-Polaków”, „dobrych-Polaków, „złych-Polaków”, „Austro-Polaków”, „Ruso-Polaków”, „Pruso-Polaków” czy też – w sensie najbardziej historycznym – „polskich Austriaków”, „polskich Rosjan” lub „polskich Prusaków”.

Faktem jest, że naród polski jest produktem końcowym nowożytnego polskiego Nacjonalizmu. Jego rozwój przebiegał w sposób kapryśny i nierówny przez blisko dwa wieki, a ostateczny sukces był rzeczą bardzo niepewną przez większość okresu najnowszej historii. Ustalenie dokładnego momentu, w którym zaczął odgrywać istotną rolę w sprawach dotyczących ziem polskich, jest kwestią dyskusyjną. Niektórzy historycy utożsamiają go z decydującą datą 1864, kiedy to pewien stopień emancypacji społecznej towarzyszył narodowej manifestacji powstania styczniowego. Inni są skłonni odsunąć go do czasu odrodzenia się Państwa Polskiego w r. 1919. Najbardziej rygorystyczni obserwatorzy wysuwają argument, że proces rozwoju narodu można uznać za zakończony, dopiero poczynając od momentu, gdy jednolicie polska ludność, zgodnie świadoma własnej tożsamości narodowej, objęła niepodzielnie panowanie na swoim własnym narodowym terytorium. A moment ten nadszedł dopiero w r. 1945.«

Ostatnie zdanie – że jednolicie polska ludność, zgodnie świadoma własnej tożsamości narodowej, objęła niepodzielnie panowanie na swoim własnym narodowym terytorium – jest kompletną bzdurą. Davies sam sobie tego nie wymyślił. On tylko cytował polskich historyków z epoki PRL-u, w którym lansowano pogląd, że ten PRL to państwo jednolite narodowo i katolickie. Nic bardziej błędnego. Nie była to jednolicie polska ludność, bo przesiedlono ze wschodu mnóstwo ludności białoruskiej i ukraińskiej, która nie utożsamiała się z narodowością polską i nie była katolicka. Do tego doszli jeszcze Żydzi oraz mniejszość niemiecka na Śląsku Opolskim i na Górnym Śląsku, a tzw. Ziemie Odzyskane nie były własnym terytorium narodowym. Brzemię Rzeczypospolitej Obojga Narodów nadal ciążyło w PRL-owskiej rzeczywistości. I niestety ciąży do dziś.

Ruch Narodowy odwołuje się do tradycji II RP, do endecji, do Dmowskiego. Jego historia zaczyna się w 1887 roku. Powstają wtedy dwie organizacje: Liga Polska – założona w Szwajcarii przez weterana powstania styczniowego Zygmunta Miłkowskiego i Związek Młodzieży Polskiej „Zet” założony w Krakowie przez Zygmunta Balickiego. Około 1892 roku ujawniły się istotne różnice programowe pomiędzy starszą generacją działaczy, przeważnie emigracyjnych, a młodą generacją, wywodzącą się z „Zetu” i skupioną wokół Zygmunta Balickiego, Romana Dmowskiego, Teofila Waligórskiego, Karola Raczkowskiego oraz Jana Ludwika Popławskiego. Ci ostatni w większym stopniu odwoływali się do ideologii rodzącego się nacjonalizmu niż do demokratycznych i liberalnych ideałów założycieli organizacji. Ponieważ sprawowali kontrolę na działalnością krajową Ligi, wypowiedzieli posłuszeństwo emigracyjnej Centralizacji i przejęli władzę w organizacji, jednocześnie zmieniając jej nazwę na Ligę Narodową. Zostało to ostatecznie zaakceptowane przez działaczy emigracyjnych na zjeździe w Genewie w czerwcu 1895 r. Formalnie Zygmunt Miłkowski rozwiązał Ligę Polską rok wcześniej w 1894.

1 kwietnia 1893 roku powstaje Liga Narodowa i staje się ona podstawą funkcjonowania nowego obozu politycznego – Narodowej Demokracji. W 1897 roku działacze Ligi Narodowej utworzyli Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne, które działało na terenie wszystkich zaborów, początkowo jako tajna organizacja, później jako jawnie działająca partia polityczna. Dokładna data rozwiązania Ligi nie jest znana. Według wspomnień Stanisława Kozickiego, bliskiego współpracownika Dmowskiego, miało to miejsce w 1927 roku, według relacji Romana Dmowskiego w kwietniu 1928 roku. Rozwiązana organizacja została zastąpiona nowym tajnym stowarzyszeniem o nazwie „Straż”.

Czołowymi ideologami Narodowej Demokracji byli Zygmunt Balicki i Jan Ludwik Popławski. Wikipedia tego nie napisze, ale ich zdjęcia zdradzają ich żydowskie korzenie. Później wysunięto na czoło Dmowskiego. Byli oni twórcami polskiego nacjonalizmu. Druga połowa XIX wieku to okres tworzenia się nacjonalizmów w całej Europie. Oczywiście one same się nie tworzyły. Jak zawsze i wszędzie twórcami wszelkich ideologii, służących do siania fermentu, byli Żydzi.

Żeby zrozumieć ideologię endecji, to trzeba sobie przybliżyć poglądy Dmowskiego i jak on rozumiał ideę państwa i narodu. Wykłada to w swojej pracy Myśli nowoczesnego Polaka (pierwsze wydanie 1903) w rozdziale Naród a Państwo:

»Naród jest wytworem życia państwowego. Wszystkie istniejące narody mają swoje własne państwa albo je niegdyś miały i bez państwa żaden naród nie powstał. Fakt istnienia państwa daje początek idei państwowej, która jest jednoznaczną z ideą narodową. Podstawy instynktów i uczuć narodowych mają swój początek w czasach bytu ponadpaństwowego, plemiennego, tam już istnieją przymioty, decydujące o zdolnościach państwowotwórczych szczepu, ale dopiero byt państwowy buduje na nich właściwą psychikę narodową, opartą na podstawie instynktów rodzinnych, rodowych i plemiennych, on ją też rodzi w całości tam, gdzie nawet jej podstaw nie było. To, co działa z początku jako przymus fizyczny, wchodzi w instynkty i staje się w następstwie przymusem moralnym.

Jeżeli dziś dość powszechnie uważa się posiadanie języka kulturalnego i własnej literatury za główny i wystarczający tytuł do miana narodu, to trzeba pamiętać, że wszystkie języki kulturalne są wytworem życia państwowego, a wśród literatur świata, na te miana zasługujących, nie ma ani jednej, która by powstała i rozkwitła wśród szczepu nie posiadającego własnego państwa lub dość żywej jego tradycji.

Wprawdzie w w. XIX pod wpływem ogólnego zwrotu do mas ludowych, pod wpływem demokratyzmu z jednej strony, a romantyzmu z drugiej, gdy synowie ludu z niego pochodzący i na nim budujący swą egzystencję, zaczęli występować na szerszą widownię i wywierać wpływ na sprawy polityczne – zrodziło się pojęcie narodu, a raczej narodowości, opartej wyłącznie na odrębności językowej i zaczął się trwający przez całe stulecie silny ruch, tzw. narodowościowy, mający za skutek szereg tzw. odrodzeń narodowościowych. Ruch ten atoli rozwinął się pomyślniej tylko tam, gdzie dany szczep posiadał choćby bardzo odległą tradycję bytu narodowo-państwowego, gdzie państwo, przez które później był politycznie zasymilowany, upadło lub zaczęło się rozkładać, gdzie wreszcie rządy obce, zainteresowane w rozkładzie danego narodu lub państwa, budziły sztucznymi środkami separatyzm wśród składających je szczepów. W najwyżej cywilizowanej Europie Zachodniej, gdzie istniały silne, ustalone w swych granicach państwowości, jak francuska i angielska, ruch ten nawet się nie narodził. To, co dziś nazywamy „odrodzeniem celtyckim”, jest właściwie ruchem umysłowym, bez charakteru politycznego, bez dążności do tworzenia odrębnego narodu. Pominąć tu trzeba, ma się rozumieć, Irlandię, która prowadzi bez przerwy walkę narodową od czasu utraty własnego państwa i w której odrodzenie celtyckie nie przeciwstawia się istniejącemu narodowi, ale zjawia się jako ruch dopełniający jego walkę polityczną.

Ruchy narodowościowe wystąpiły silniej tylko w państwie austriackim oraz na ziemiach polskich, przeważnie przy zachęcie i pomocy zewnętrznej. Najklasyczniejszy przykład takiego odrodzenia przedstawiają Czechy, które były przez długi czas państwem, a później jako odrębna całość polityczna wchodziły w skład cesarstwa niemieckiego, których ludność zatem nie może być uważana w zupełności za szczep, pozbawiony narodowo-politycznej tradycji. Ruch czeski wystąpił na widownię w państwie rozkładającym się, nie reprezentującym żadnej idei narodowej, na skutek tego, że reprezentację idei niemieckiej wzięły Prusy, w państwie z ideą wyłącznie dynastyczną – nie miał więc do zwalczenia tak potężnej siły moralnej, jaką przedstawia idea narodowopaństwowa i skutkiem tego tak wielkie poczynił postępy. Drugiego przykładu podobnie pomyślnego odrodzenia narodowego historia stulecia nie przyniosła.

Jeżeli ruchy narodowościowe na ziemiach polskich, jak ruski w zaborze austriackim i litewski w rosyjskim, stosunkowo się rozrosły, to główną przyczyną ich rozrostu, a może nawet narodzin, jest upadek państwa polskiego: czynnik narodowo jednoczący ustąpił z widowni, a wystąpiły czynniki świadomie rozbijające naród polski, w postaci obcych rządów, w których interesie leżało hodowanie na gruncie polskim wszelkich możliwych separatyzmów, o ile nie można było przystąpić do bezpośredniego asymilowania bliższych szczepów, jak to czyniła Rosja z Mało- i Białorusinami. Gdyby państwo polskie nie było upadło, ruch narodowościowy w Europie w znaczeniu ruchu szczepów niepaństwowych niezawodnie inną zupełnie, bez porównania skromniejszą, miałby historię.

Utożsamianie lub nawet stawianie na równi sprawy polskiej z tego rodzaju kwestiami narodowościowymi wynika z bardzo powierzchownego pojmowania rzeczy. Sprawa polska nie jest sprawą odrodzenia zasymilowanego politycznie i pozbawionego wyższej kultury duchowej szczepu – to sprawa narodu, który miał niedawno własne państwo, który nie przestał być jego tradycją, który utrzymywał i rozwija ciągle wyższe formy życia duchowego, na równi z narodami własne państwo posiadającymi. Ruchy narodowościowe, tak, jak je w. XIX wyprowadził na widownię, były i są wrogami idei narodowej, jako idei narodowo-państwowej, a nie jej sprzymierzeńcami. Wprawdzie na Śląsku oraz w Prusach ruch kulturalno-narodowościowy dał dotychczas i obiecuje na przyszłość Polsce poważne zdobycze, przez odrodzenie, czyli przywiązanie do idei narodowej polskiej wynarodowionych od dawna politycznie, a w części i kulturalnie odłamów polskiego szczepu, ale zdobycze te nie mogą iść w porównanie ze stratami, jakie przyniósł sprawie polskiej popierany przez obce rządy, a nienawiścią ku Polsce napojony separatyzm ruski i litewski.

Sprawa polska nie zrodziła się z idei narodowościowej XIX stulecia i losów jej niezawodnie dzielić nie będzie. Bo ruchy narodowościowe, po przeminięciu okresu największego napięcia, nacechowanego fanatyzmem i naiwnymi złudzeniami co do tego, że ludowi bez państwa własny język czy narzecze i okruchy jakichś zamierzchłych tradycji wystarczają do przeciwstawienia się narodom politycznym, uspokoją się niezawodnie, wrócą powoli do właściwego łożyska, zadowolą się pewnymi prawami językowymi i pogodzą się z tą lub inną ideą narodowo-państwową. Wtedy owe nie państwowe „narody”, jak je nazywamy, pozostaną nadal szczepami podrzędnymi, wprawdzie znacznie mniej upośledzonymi, mającymi uznaną odrębność w pewnym zakresie, lecz stopniowo, stale asymilowanymi przez państwo, nie tylko politycznie, ale i kulturalnie.

Bo państwo, jeżeli tylko jest zdrowe i na silnych oparte podstawach, zawsze asymiluje obce szczepy polityczne i kulturalne, czy to gwałtem, gdy mu się gwałtem jak Prusom śpieszy i gdy napotyka opór, czy też bez jego użycia, gdzie tego oporu nie ma. Zacząwszy, by nie sięgać dalej w przeszłość, od państwa rzymskiego, które zniszczyło odrębność językową całej południowo-zachodniej Europy, a kończąc na Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, które, przy całym liberalizmie i tolerancji, z niesłychaną energią i szybkością eksterminują obce języki milionowych grup ludności, współżyjącą tam z rasą anglosaską – państwo zawsze i wszędzie, mniej lub więcej świadomie, dążyło do wytworzenia kulturalnej jedności. Istnieje, co prawda, Szwajcaria, ale ta jest właściwie związkiem gmin. W granicach poszczególnych kantonów lub przynajmniej gmin posuwa się ujednostajnienie językowe, nie mówiąc o tym, że tu i ówdzie istnieje silne dążenie do zapewnienia przewagi danemu wyznaniu. Nie możemy zaś zapewniać, że to samo nie nastąpiłoby w Szwajcarii, jako całości, gdyby potrzeba poprowadzenia czynniejszej polityki zewnętrznej zrobiła ją więcej państwem, zmusiła do silniejszego scentralizowania władzy.

Dziś dość często dzielimy państwa na narodowe, jak Niemcy, Francja itd., i nienarodowe, jak Austria lub Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Tymczasem państwo i naród są właściwie pojęciami nierozdzielnymi. Państwo jest narodowym, bo przez samo swoje istnienie wytwarza naród. Żadne państwo nie powstało z jednolitego materiału plemiennego, ale trwając długo, z tego różnorodnego materiału wytworzyło jeden naród. Jeżeli są państwa, które dziś zasługują na miano nienarodowych, to tylko takie, które trwają zbyt krótko, jak Stany Zjednoczone, by zdołały już wytworzyć naród w całym tego słowa znaczeniu, ale wytwarzają go z ogromną szybkością, albo, jak Austria, mają za słaby żywioł organizatorski i panujący, skutkiem czego rozkładają się z równą szybkością.

Tego uczy dotychczasowa historia ludzkości. Kto twierdzi z góry, że od dnia dzisiejszego pójdzie ona innymi tory, i chce, żeby mu wierzono, żąda dla siebie umysłowego kredytu, którego mu nikt poważny i mający poczucie odpowiedzialności dać nie może.

Procesy historyczne są najbardziej skomplikowanymi ze zjawisk, z jakimi umysł ludzki ma do czynienia: przewidywać przyszłość w tej dziedzinie można tylko przez analogię ze znanymi nam procesami przeszłości, budować zaś przyszłość z nowych pierwiastków, układać z nich nowe kombinacje, jakich dzieje nie widziały, i z arogancją twierdzić, że to się urzeczywistni, mogą tylko umysły płytkie i niesumienne.

Naród jest niezbędną treścią moralną państwa, państwo zaś jest niezbędną formą polityczną narodu. Naród może utracić państwo i nie przestaje być narodem, jeżeli nie zerwał nici moralnego związku z tradycją państwową, jeżeli nie zatracił idei narodowopaństwowej, a z nią zarówno świadomego jak nieświadomego, żywiołowego dążenia do odzyskania politycznie samoistnego bytu. Te dążenia odpowiednio do warunków, rozmaite mogą przybierać postacie, w rozmaitych wyrażać się bliskich celach, ale istnieć muszą. Inaczej naród schodzi na poziom szczepu, cofa się niejako do tego, czym był przed rozpoczęciem państwowego życia, przed uformowaniem swej zbiorowej indywidualności, abdykuje z dziejowej roli, a co dalej idzie, musi wejść nie tylko formalnie, lecz moralnie w skład obcego państwa, zespolić się z innym narodem politycznie, by ulegać w następstwie coraz silniejszemu jego wpływowi kulturalnemu, by w końcu zostać przezeń całkowicie zasymilowanym. Bo państwo jest nie tylko organizacją polityczną, ale narodową i kulturalną.

Idea narodowa, wyzuta z pierwiastków państwowych, jest absurdem. Można pozwolić na pielęgnowanie jej artystom zamykającym się w sferze twórczości indywidualnej, można nie dziwić się, gdy o niej świergocą próbujące u nas tak często swych sił w politycznych dyskusjach dzieci, ale polityk mówiący o niej – bredzi lub dopuszcza się oszustwa w celu zaprowadzenia ludzi tam, gdzie iść nie chcą. W narodzie naszym, doznającym przez kilka już pokoleń krzywd od państwa i stąd zmuszonym istniejące, realne państwo nienawidzić, słabsze lub politycznie zdemoralizowane umysły zapominają częstokroć, że to państwo jest im nienawistne dlatego, że jest obcym, i zdaje im się, że źródło zła w samej państwowości leży. We wszystkich zaś narodach, zwłaszcza tych, których lud nie jest wykształcony w samorządzie, pod wpływem wysuwania się na widownię żywiołów umysłowo ruchliwych a pozbawionych politycznej kultury, zdarzają się często ludzie, którzy, korzystając z dobrodziejstw państwowego bytu, nie rozumieją ich źródła, nie zdają sobie sprawy z tego, że to, co oni przeciwstawiają państwu, temuż państwu zawdzięczają swe istnienie i bez niego uległoby prędkiej zagładzie. Złorzeczą więc państwu i idei narodowej, a towarzyszą im chętnie żywioły obce, które ze swego stanowiska pragną rozkładu państwa i narodu, bo nie mają z nimi nic wspólnego. Narody posiadające własne państwo, mogą takie poglądy i takie żywioły do czasu lekceważyć, bo rozporządzają przymusem fizycznym na tych, którzy by chcieli się uchylać od służby dla całości. Ale tam, gdzie tego przymusu nie ma, gdzie istnieje tylko przymus na rzecz obcego państwa, zbytnia tolerancja dla poglądów i dążności rozkładowych jest narodowym samobójstwem.«

Widać więc, że Dmowski przywiązywał dużą wagę do roli państwa jako czynnika narodowotwórczego. Stąd wiara, że nowe państwo, powstałe po I wojnie światowej, będzie w stanie zasymilować liczne mniejszości narodowe, jeśli w całej pełni wykorzysta swój aparat administracyjny i inne instytucje państwowe, służące do wywierania presji i posłuszeństwa na swoich obywatelach. Czy rzeczywiście w to wierzył, czy tylko udawał, że wierzy. W czwartym wydaniu Myśli nowoczesnego Polaka z 1933 roku w dodatku Przewrót popowstaniowy pisał:

»Po uwłaszczeniu włościan, poprzedzonym przez zniesienie granicy celnej między Królestwem a Rosją, następuje w tym kraju gwałtowny przewrót gospodarczy.

Powstaje i rośnie szybko wielki przemysł fabryczny, oparty na węglu Zagłębia Dąbrowskiego i na rynkach z początku rosyjskich, a w dalszym ciągu i azjatyckich, do których wpływy rosyjskie sięgały. Wraz z nim rozwija się handel wschodni. Otwarło się dla kraju nowe, potężne źródło dochodów, wzrasta jego zamożność, a z nią pojemność jego rynku wewnętrznego. Kwitną rzemiosła, handel miejscowy, wreszcie wolne zawody. Rolnictwo, po krótkim, ciężkim okresie przystosowania się do nowoczesnych warunków produkcji, wchodzi na drogę szybkiego postępu i nowej pomyślności, którą zawdzięcza rozszerzającemu się rynkowi krajowemu.

Tym wielkim przemianom gospodarczym towarzyszy rewolucyjna w swej szybkości przebudowa społeczeństwa.

Szybko rośnie w liczbę mieszczaństwo przemysłowe, rzemieślnicze, handlowe, wreszcie pracująca w wolnych zawodach inteligencja. Powstaje liczna warstwa robotników przemysłowych. Jednocześnie zmiana warunków rolnictwa wyrzuca z ziemi znaczną część szlachty, nie mogącą się do tych warunków przystosować, zmienia się w niemałej mierze skład osobowy warstwy większych posiadaczy ziemskich, wreszcie ta większa własność, dominująca do ostatniego powstania w tym kraju, zmniejszona bardzo przez uwłaszczenie, zaczyna w ogromnej części topnieć przez parcelację. Nowy w swym charakterze żywioł, chłop-posiadacz, rośnie zarówno w liczbę, jako w siłę materialną, i, do niedawna ignorowany, zajmuje coraz wydatniejszą pozycję w życiu gospodarczym i społecznym, w końcu zaś skupia na sobie uwagę, jako wielka siła, podstawa narodowego bytu.

W parze z tymi dwoma przewrotami: gospodarczym i społecznym, idzie trzeci, bodaj najgwałtowniejszy – rewolucja myśli polskiej. Była ona nieuniknionym ich skutkiem.

Szybkość, z jaką się odbywał ten przewrót w życiu kraju, ta przebudowa społeczeństwa i jego myśli, miała liczne strony słabe i pociągała za sobą różne niebezpieczeństwa. Fatalną wprost okolicznością było to, że ten przewrót rozpoczął się w chwili bankructwa politycznego sprawy polskiej. Wreszcie, ten postęp gospodarczy i społeczny odbywał się przy braku instytucji publicznych, przy ujęciu całkowitej kontroli życia w ręce rządu, bardzo pierwotnie pojmującego potrzeby tego życia, co musiało stać się źródłem licznych zboczeń.

Kraj nie był przygotowany do tych nagłych przemian, nie posiadał nawet odpowiedniego materiału ludzkiego do tworzenia nowego życia. Jego wielki przemysł i handel tworzyli Niemcy i Żydzi. Polacy musieli się dużo nauczyć, zanim zaczęli z tamtymi współzawodniczyć, a ucząc się od Niemców i Żydów, nie nauczyli się wszystkiego, czego potrzeba przemysłowcowi i kupcowi polskiemu. Po dziś dzień sfera wielkiego przemysłu i handlu, która zresztą nigdzie nie odznacza się cnotami obywatelskimi, w Polsce jest wyjątkowo nieobywatelską. Wzrost jej wpływu, kosztem dawnego wpływu szlachty, nie podnosił wartości społeczeństwa. Tamta miała – przy licznych swoich brakach – tradycje obowiązku obywatelskiego: wyraziły się one i w okresie popowstaniowym w licznym odłamie ziemiaństwa, który z dużym poświęceniem pracował dla przyszłości Polski, i w inteligencji miejskiej pochodzenia szlacheckiego, której dziełem właściwie było odrodzenie aspiracji polskich i polskiej myśli politycznej.

Rosnąca szybko warstwa oświecona, tzw. inteligencja, kształtowała się bardzo niejednolicie. Powstanie potężnie podcięło siłę cywilizacji polskiej na Litwie i Rusi. Skutkiem tego, w tych głównie stronach, zaczęła się zjawiać młodzież polska, zrywająca z tradycją do tego stopnia, że aż głosząca pogardę dla wszystkiego, co polskie. Żyła ona pod urokiem rewolucyjnej umysłowości rosyjskiej. Różnice cywilizacyjne i moralne między Polską zachodnią a wschodnią pogłębiły się, później zaczęły się one znów zacierać, ale nierychło jeszcze czas naprawi to, co te lata popowstaniowe zrobiły.

Znacznie głębsze rozbicie inteligencji polskiej wynikło z tłumnego wtargnięcia w jej szeregi Żydów. Przeprowadzona w przeddzień powstania reforma Wielopolskiego zniosła prawne przegrody między nimi a społeczeństwem polskim. Rzucili się wtedy do szkół średnich i uniwersytetów. Wytworzyli liczną inteligencję, biorącą udział w życiu polskim, wnoszącą w nie swoje tendencje, narzucającą mu swe upodobania i swe nienawiści, a w wypadkach nawet, w których usiłowali być jak najwięcej Polakami, nie mogącą się pozbyć swej odrębnej psychiki, swych instynktów. Ta inteligencja, w miarę, jak liczba jej rosła, stawała się coraz słabiej polska, a coraz mocniej żydowską. Wiele idei i wiele dążeń w tym kraju miałoby inne losy, gdyby nie rola Żydów i ich wpływ na umysłowość polską (wytłuszczenie -W.L.).

Przed powstaniem psychika polska była starą psychiką społeczeństwa rolniczego. Inteligencja polska wisiała właściwie przy szlachcie. W okresie popowstaniowym wytwarza się z ogromną szybkością nowoczesna psychika komercyjna. Jest to zbyt wielki przewrót duchowy, ażeby w tak krótkim czasie mógł się odbyć gruntownie. Następuje więc przeróbka powierzchowna, tandetna, polegająca w ogromnej mierze na tym, że ludzie pozbywają się dawnych cnót, a nie zdobywają nowych. Z gorliwością prozelitów wyrzekają się oni wierzeń, pojęć, sposobów postępowania, którymi dotychczas żyli, ale czasu nie mają na to, żeby się dobrze wychować w nowych pojęciach, tym bardziej zaś w nowych, pożytecznych nałogach.

Jeszcze przed ostatnim powstaniem psychika inteligencji polskiej była wcale jednolita; w okresie popowstaniowym uległa ona głębokiemu rozbiciu. Wytworzyły się odłamy inteligencji tak mało wspólnego mające między sobą, jakby należały do różnych narodów. Ścierały się między sobą trzy jej typy: zachodni, wyrosły na tradycjach polskich i wpływach europejskich; wschodni, wychowany przez rewolucję rosyjską i jej literaturę; wreszcie żydowsko-polski, reprezentowany przez spolszczonych Żydów i zżydzonych Polaków. Ostatnie dwa w postępowaniu i nawet w ideach często zbliżały się do siebie, ile że w rewolucji rosyjskiej pierwiastek żydowski coraz silniejszą odgrywał rolę. Różnice między tymi trzema typami były o wiele głębsze, niż te, które wytworzył podział narodu pomiędzy trzy państwa. Stwierdzaliśmy to w naszych latach uniwersyteckich, kiedy porozumienie się z młodzieżą Galicji i Poznańskiego przychodziło nam o wiele łatwiej, aniżeli w naszej dzielnicy z młodzieżą typu wschodniego lub żydowsko-polskiego.

Fakt, że ten wielki przewrót w gospodarstwie, w budowie społecznej, wreszcie w myśli polskiej nastąpił w okresie bankructwa kwestii polskiej, jej pogrzebania w Europie i jej zduszenia w kraju, sprawił, że ta nowa myśl organizowała się bez udziału szerszych aspiracji polskich, a w znacznej mierze w duchu wrogim nie tylko tym aspiracjom, ale samej Polsce. Gdy te aspiracje na kilkanaście lat przed końcem stulecia zaczęły się odradzać w młodym pokoleniu, tylko mała część starszego była zdolna je zrozumieć. Co gorsza, podział duchowy na trzy typy sprawił, że znaczna część młodego pokolenia zajęła względem nich stanowisko skrajnie wrogie.

Tworzący się obóz narodowy rósł, organizował swą myśl i swe działanie w zaciętej walce wewnątrz społeczeństwa. Zwalczano go z najróżnorodniejszych stanowisk – w młodym pokoleniu głównie z socjalistycznego. Wprawdzie i wśród socjalistów wytworzył się odłam rzucający hasło niepodległej Polski, program wszakże, który to hasło głosił, tak mało miał wspólnego ze współczesnym położeniem międzynarodowym i z wewnętrznym położeniem Polski, że nie przedstawiał punktów stycznych z ruchem narodowym, ale był mu raczej biegunowo przeciwny.

Wewnętrzny tedy przewrót popowstaniowy na skutek warunków, w których się odbywał, dał w wyniku takie rozbicie polityczne, jakiego nie przedstawiał żaden naród w Europie. Była wprawdzie chwila, kiedy Królestwo Kongresowe sprawiało wrażenie wielkiej politycznej jednolitości, mianowicie w czasie wyborów do świeżo ustanowionej Dumy rosyjskiej, kiedy wszystkie właściwie okręgi znalazły się w rękach jednego stronnictwa – narodowego. Była to wszakże jednolitość w znacznej mierze pozorna, wywołana zachowaniem się obozu narodowego wobec ruchu rewolucyjnego, który się silnie skompromitował; umiejętną organizacją stronnictwa, która skupiła w jego szeregach liczne żywioły, zresztą bardzo różnorodne i mało rozumiejące właściwe dążenia jej kierowników; wreszcie szeroką pracą obozu narodowego wśród ludu, która mu pozwoliła pociągnąć za sobą masy. Rozbicie duchowe i polityczne inteligencji i w owej chwili się nie zmniejszyło.

Tym sposobem kraj był jak najgorzej przygotowany do zbliżającej się chwili dziejowej, w której kwestia polska ponownie wystąpiła na arenie międzynarodowej i zjawiły się warunki odbudowania państwa.«

Ten powyższy cytat wskazuje, że po powstaniu styczniowym ukształtowało się bardzo zróżnicowane społeczeństwo, które raczej trudno było nazwać narodem. Jeśli ktoś jeszcze się łudził, to zamach majowy rozwiał wszelkie wątpliwości. Ludność Warszawy popierała uzurpatora, który wystąpił przeciwko legalnemu rządowi. II RP nie wytworzyła warunków sprzyjających do krystalizowania się społeczeństwa, które przekształci się w naród, a i czasu było za mało. PRL tylko utrwalił ten stan. Dlatego propaganda PRL-u wmówiła ludziom, że polskie społeczeństwo jest jednolite etnicznie i katolickie. A tak nie było. Tzw. Ziemie Odzyskane zamieszkiwała też ludność prawosławna, podobnie jak tzw. ścianę wschodnią. Była i jest mniejszość niemiecka na Śląsku Opolskim i na Górnym Śląsku. Prawdopodobnie mieszka też w Polsce około 3 milionów Żydów, którzy w większości są zasymilowani i udają katolików, prawosławnych, protestantów itp. Dlaczego tylu Żydów? Bo przed wojną mieszkało ich w Polsce ponad 3 miliony. Owszem, jakaś część zginęła w czasie wojny, ale nie wiemy jaka. Mnóstwo Żydów napłynęło do Polski z Armią Czerwoną. Ilu? Nigdy się nie dowiemy, tak jak nie dowiemy się ilu ich napłynęło po 1989 roku, gdy wyjeżdżali z upadającego Związku Radzieckiego do Izraela, a ich ewakuacja odbywała się przez Polskę (operacja Most).

Tak więc III RP pogłębiła stan utrwalony w PRL-u. Jeśli Polska to stan umysłu, jak chcą niektórzy, czy polskość to nienormalność, jak chcą inni, to zapewne taki stan jest wynikiem zróżnicowania polskiego społeczeństwa, w którym istnieją głębokie podziały sięgające czasów po powstaniu styczniowym. To, co po nim nastąpiło, uniemożliwiło powstanie normalnego narodu polskiego. Jak pisał Dmowski – wytworzyły się trzy odłamy inteligencji:

  • zachodni, wyrosły na tradycjach polskich i wpływach europejskich
  • wschodni, wychowany przez rewolucję rosyjską i jej literaturę
  • żydowsko-polski, reprezentowany przez spolszczonych Żydów i zżydzonych Polaków

Różnice między tymi trzema typami były o wiele głębsze, niż te, które wytworzył podział narodu pomiędzy trzy państwa. Stwierdzaliśmy to w naszych latach uniwersyteckich, kiedy porozumienie się z młodzieżą Galicji i Poznańskiego przychodziło nam o wiele łatwiej, aniżeli w naszej dzielnicy z młodzieżą typu wschodniego lub żydowsko-polskiego.

Odnoszę wrażenie, że ten podział nadal trwa. Może nie jest dokładnie taki sam, jak powyżej, ale trwa. Jeśli więc przyjmiemy definicję z Wikipedii za wzór, że naród, to wspólnota ludzi utworzona w procesie dziejowym na podstawie języka, terytorium, życia społecznego i gospodarczego, przejawiająca się w kulturze i świadomości swych członków, to społeczeństwo polskie nie jest narodem. A może właśnie w tych różnicach i podziałach tkwi przyczyna tego, że Polska w sportach zespołowych prezentuje się tragicznie, nawet na tle narodów małych, takich jak Czesi, Chorwaci, Serbowie. W pozostałych jest niewiele lepiej.