W poprzednim blogu zamieściłem informację z Wikipedii o Ober-Ost, czyli o niemieckim obszarze i jednostce administracyjnej na wschodzie. Wspomniałem też o tym, że jego istnienie zmusiło mnie do rewizji mojego dotychczasowego poglądu na kryzys przysięgowy z lipca 1917 roku i genezę wojny 1920 roku. Ale Ober-Ost to nie tylko obszar i jednostka administracyjna, to w pewnym sensie stosunek Niemiec do państw i ludności zamieszkującej ten obszar. Dobrze to opisał Arnold Zweig w powieści Spór o sierżanta Griszę Czytelnik 1955, której akcja toczy się w 1917 roku. Poniżej wybrany fragment:
Obszar okupowany, podległy Naczelnemu Dowództwu Wschodu, zwany Ober-Ost albo też krótko Ob.-Ost, leżał w rozwartym kącie olbrzymiego karbu, który wycina wschodnia granica Prus od wybrzeża Bałtyku po Górny Śląsk. Zasadniczo zbliżał się on ku obu rzekom, Dnieprowi i Dźwinie. Na południu zasięg jego graniczył z rządzonym z Warszawy obszarem administracyjnym „Polska” tudzież z austriackim; na północy Rosjanie bronili jeszcze Rygi i kraju za rzeką. Ober-Ost obejmował zatem głównie Kurlandię, Litwę, północną Polskę – kraj zboża i lasów, stepy i mokradła; kartofle, drób, bydło; nieliczne złoża mineralne, miasta, twierdze, sioła.
Niewiele linii kolejowych ożywiało te rozległe prowincje, żadna z nich nie odpowiadała potrzebom mieszkańców. Warstwa Rosjan, rządząca w tych krajach Litwinami, Białorusinami, Polakami, Żydami – to wojskowi i urzędnicy, pochodzący ze skrzyżowania wojowniczych szczepów Bałtów, Wielkorusów i Tatarów. Rządzili tutaj oni wedle własnych zasad, podobnie jak w Prusach nadłabscy junkrzy marchijscy: ślepotą, podejrzliwością, uciekaniem się do wojen. Tak więc szyny kolejowe biegły jedynie jako środki pomocnicze przyszłych operacji wojennych, wtłaczając w obręb swej szczupłej, zbyt ograniczonej sieci wszelki ruch komunikacyjny i potrzeby gospodarcze. Armia sprzymierzonych szczepów niemieckich tysiącem ssawek przylgnęła do ogromnego obszaru. W każdym punkcie, gdzie krzyżowały się drogi lub leżały gęściejsze skupiska ludności, przytwierdzała ona swoje macki, które czyhały, obezwładniały, dusiły lub popuszczały, zależnie od potrzeb i woli najwyższych instancji. Zarazem pompowały one z osłabionego kraju wszystkie soki żywotne i toczyły je w armię lub w państwo niemieckie; odcięte od morza i wszelkiego dowozu, niby gigantyczny polip wysysało ono okolice, które można było jeszcze z czegokolwiek ograbić. W każdym mieście rozsiadły się biura pełne pisarzy – oficerowie i wystrojeni na oficerów urzędnicy trzaskając drzwiami schodzili z zadartymi nosami ze schodów, ocierali się o ludność, którą jako nieucywilizowaną szczerze gardzili, a która w zamian darzyła ich skrycie taką samą nienawiścią – komendy placu, sztaby etapów, szpitale, magazyny, władze administracyjne, redakcje i sądy. Każda większa wieś gościła podporucznika w charakterze komendanta placu lub wachmistrza policji z jego sztabem lub przynajmniej w opróżnionej, wygodnej chacie oddział żandarmerii polowej.
W gruncie rzeczy najwyższe władze uważały cały kraj za zarekwirowany. Jedyną jego kłopotliwą częścią składową była ludność miejscowa i tę przeszkodę należało w jak największej mierze usunąć. Nikt zresztą nie myślał o tym, aby kiedykolwiek wynieść się z tego kraju; każdy, komu zlecono tymczasowo jakąś funkcję reprezentującą jakąkolwiek władzę, bodaj nauczyciela czy starosty, zamyślał również po zawarciu pokoju dzięki prawu zasiedzenia pozostać tu nadal. Niektórzy wpływowi oficerowie zawczasu już upatrzyli sobie wielkie dobra, które pragnęli otrzymać później w dotacji od wdzięcznego cesarza. Na ludność patrzano tak, jak patrzy patriarchalny, nadłabski dziedzic na swoich polskich parobków i dziewki. Pod pozorem grożącego szpiegostwa przygwożdżono by najchętniej w izbie każdego ponad dziesięć lat liczącego mieszkańca tych przyszłych ziem pruskich. Wobec niemożności uczynienia tego zabroniono przynajmniej używania kolei wszystkim, którzy nie nosili niemieckiego munduru lub stroju pielęgniarki, natomiast pozwolono im na używanie gościńców i dróg polnych, chociaż także dopiero po uzyskaniu odpowiednich dokumentów, tylko za dnia i pieszo.
Ale kraj pocięty był rzekami. Z bagnistych okolic, ze wzgórz spływały wody w dół ku wielkim szlakom wodnym – Wiśle, Bugowi, Niemnu – których ujścia, o ile wychodziły na północ, stanowiły ważne porty handlowe w obrębie pruskich prowincji. Wojna pożerała drzewo; prócz ludzkiego mięsa, odzieży i zboża niczego nie pożerała każdej chwili w takich ilościach, jak belki, kłody, deski, słupy, papierówkę, wióry, wełnę drzewną i trociny. Na handlu drzewem każdy mógł ładnie zarobić, ponieważ należało do dobrych uczynków pielęgnować na sposób pruski, trzebić, wycinać i na nowo zalesiać nieprzejrzane, bezsensownie gęsto porosłe obszary puszczy. Nadto po ściętym pniu albo po wiązce żerdzi nikt nie potrafi poznać, skąd, przez kogo i jakim prawem drzewo zostało ścięte. Rozsądnie było przeto zasłużyć się spławianiem drzewa. Tysiącami też wystawiano dokumenty flisackie dla ludzi okazujących w tym kierunku uzdolnienia.
Tak więc reb Ajzyk Menachem mógł pewnego dnia wieczorem wręczyć dwóm ludziom takie dokumenty: pomięte i znów wygładzone, brudne, zasmarowane wiarygodnie rozmieszczonymi tłustymi plamami, miały one wygląd zupełnie czcigodny i przekonujący, nie mówiąc już o podpisach i pieczęciach.
x
Mamy więc tu opis obszaru, który traktowany był przez Niemców jak kolonia, a ludzie wręcz jako podludzie. Był to obszar do wyeksploatowania pod każdym względem: materialnym, ludzkim i jako poligon, miejsce do prowadzenia wojen. Gdy doda się do niego Ukrainę, to otrzymany kształt będzie bardzo zbliżony do zasięgu terytorialnego przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Nic zatem dziwnego, że stał się on strefą buforową pomiędzy Rosją i Niemcami, czyli takim nijakim tworem, powstałym z połączenia małego Królestwa Polskiego z Wielkim Księstwem Litewskim, które nie było państwem tylko zlepkiem księstw. WKL zdominowało Królestwo Polskie, większość posłów i senatorów zasiadających w sejmie pochodziło z tamtych terenów. Największe księstwa prowadziły własną politykę zagraniczną, stąd mieliśmy stronnictwa ruskie, pruskie i francuskie. Ludność WKL nie była w pełni rozwinięta pod względem narodowościowym i językowym, co raczej nie sprzyjało tworzeniu wspólnego systemu wartości. Dla jego ludności bardziej liczyło się zdanie ich kniazia litewskiego czy rusińskiego. Takim kniaziem na Podlasiu przez długi czas był Cimoszewicz.
WKL weszło w konflikt z Księstwem Moskiewskim, a później z Wielkim Księstwem Moskiewskim, które dążyło do zjednoczenia wszystkich ziem dawnej Rusi Kijowskiej. Unia polsko-litewska spowodowała konieczność uniezależnienia ludności prawosławnej Rzeczypospolitej od Moskwy i stąd pomysł stworzenia cerkwi unickiej, podporządkowanej papieżowi w myśl zasady: czyja religia, tego władza. Doszło więc do takiej sytuacji, że w obrębie tworu zwanego Rzeczpospolitą funkcjonowały trzy wyznania: katolicy, prawosławni i unici. Ci bojarzy rusińscy czy litewscy, którzy przeszli na katolicyzm mogli zasiadać w sejmie Rzeczypospolitej. Z tym wiązały się przywileje, których nie mieli pozostali. To było podłożem tych wszystkich konfliktów i powstań na Ukrainie i w mniejszym stopniu na Białorusi. Oczywiście ci bojarzy, którzy stali się katolikami, stali się niejako z automatu Polakami, a raczej „Polakami”.
Tak więc wszystkie konflikty w Rzeczypospolitej miały podłoże wyznaniowe i były to konflikty wschodnich Słowian, z których część przeszła na katolicyzm i od tego momentu nazywano ich Polakami. To dotyczyło wyższych sfer. Niższymi zajęto się w XIX wieku i na masową skalę polonizowano ludność na wschodzie. Działo się to głównie poprzez naukę języka polskiego i literaturę tworzoną dla nich. Stąd taki wtedy wysyp różnych Mickiewiczów, Słowackich, Orzeszkowych, Konopnickich, Zapolskich itp. Ale ci nowi Polacy byli z założenia antyrosyjscy.
Jest rzeczą naturalną, że w takich warunkach nie mogło powstać nowoczesne, sprawne i silne państwo. Rzeczpospolita utrwaliła więc, przez okres swego istnienia, stan swego rodzaju bezpaństwowości, niedorozwoju i zacofania w stosunku do Europy zachodniej, ale też i do Rosji. Po rozbiorach ziemie te zajęła Rosja, a po wybuchu I wojny światowej Niemcy, gdy zajęli te tereny, uznali je za swoją kolonię.
Obecny rozwój sytuacji w tym rejonie utwierdza tylko w przekonaniu, że tu nic nie zmieniło się od czasów unii polsko-litewskiej, czyli od momentu powstania tego dziwnego tworu zwanego Rzeczpospolitą. Trwają różnego rodzaju dyplomatyczne wygibasy, by wepchnąć wojsko Rzeczypospolitej Ukraińskiej do wojny na Ukrainie. Stopniowe wycofywanie się Ameryki, choć zapewne pozorne, ma umożliwić Niemcom i Rosji wykreślenie nowej mapy Europy w tym rejonie. A czy ona może być inna od tej, która już kiedyś obowiązywała?
Dzieją się na naszych oczach dziwne rzeczy w związku z wojną na Ukrainie. Jaki jest prawdziwy cel tych zabiegów, to nie wiadomo, ale pewnie za jakiś czas się dowiemy. Tymczasem nie pozostaje nic innego, jak tylko poszukać podobieństw czy analogii w historii tego regionu, zwanego strefą zgniotu. Ciekawe uwagi znalazłem w powieści Arnolda Zweiga (1887-1968) Intronizacja Czytelnik 1956. To niemiecki pisarz żydowskiego pochodzenia (zwei + g), o czym zresztą Wikipedia informuje. Akcja powieści toczy się w 1918 roku i koncentruje się wokół zamiaru Niemców wyniesienia na litewski tron króla im sprzyjającego i stąd tytuł tej powieści. O traktacie brzeskim pisałem w oddzielnym blogu, jeśli więc kogoś interesują jego szczegóły, to tam je znajdzie. Poniżej wybrane fragmenty.
1
Ordynans Lebehde z Oddziału V Ober-Ostu, z czapką bez daszka wciśniętą na czoło, w pasie włożonym na płaszcz, prężnie i po żołniersku biegnie poprzez noc, z cienką teczką pod pachą. Ulice Kowna są słabo oświetlone i całkiem puste. Obywatele przebywający po godzinie siódmej wieczorem poza domem muszą mieć specjalną przepustkę; bawimy się tu wszakże w „kraj nieprzyjacielski” i rozgarnięty żołnierz, jakim jest frajter Lebehde, od dawna wie o tym. Niektórzy biorą udział w tej zabawie, inni po prostu szczerzą zęby w uśmiechu lub wzruszają ramionami. „Przecież z nami również – myśli idący szybko żołnierz – bawią się w armię na wojnie, gdy tymczasem jesteśmy tylko uwięzionymi cywilami, narodem, na który nałożono areszt, zmuszono do służby wojskowej przez klasy panujące – książęta, urzędników, zawodowych oficerów, junkrów, bankierów, profesorów, pastorów, dziennikarzy i ich kobiety, ich popleczników. Oni wszyscy trzymają ze sobą i zapewniają swej kaście władzę; ujadają wprawdzie na siebie, ale w wypadkach poważnych podtrzymują wzajemnie swoją równowagę, podobnie jak dwie załogi ciągnące linę. Te również ciągną i szarpią linę tam i z powrotem, lecz znając reguły gry, nie ustępują. Dopiero gdy jedna z załóg puści sznur, druga pada w tył; lina się zwalnia i wtedy ludzie czasem potrafią zrobić z nią coś rozsądnego”.
2
Młodzi ludzie w rodzaju Winfrieda kręcili się przed wojną setkami na niemieckich uniwersytetach. Od czasu utworzenia Rzeszy Niemieckiej nastąpił między Renem a Odrą rozkwit gospodarczy, który mimo kryzysów i wahań wydał bujny owoc w pierwszym dziesiątku lat dwudziestego wieku. Niemieckie towary, niemieccy inżynierowie, technicy, lekarze, wynalazcy i myśliciele, niemieccy muzycy i pisarze zapładniali i krzewili europejską cywilizację, podnosili znaczenie swej ojczyzny, zrównali ją z narodami o najstarszych kulturach. Wprawdzie, jeśli chodzi o współżycie ludzi, istniały pewne ograniczenia; odpowiednio do wielkości państewek, z których składała się Rzesza, jej ludność rozpadała się na poszczególne człony, ściśle zamknięte we własnych kręgach. Protestantów, katolików i Żydów łączyły tylko luźne kontakty. Robotnicy prowadzili odrębne życie, chłopi i ziemianie mieli styczność z nową epoką wyłącznie poprzez nawozy sztuczne i maszyny. Bawarczycy i Prusacy, Hesowie i Westfalczycy, Ślązacy i Brandenburczycy trwali przy ojczystych tradycjach. Lecz w wielu małych, średnich i dużych miastach rozwinęło się mieszczaństwo wychowane na niemieckich klasykach, które w sposób liberalny i wielkoduszny usiłowało za pomocą książek, idei, dzieł sztuki oraz światopoglądu urzeczywistnić jedność narodu. Rok w rok ciągnęli młodzi chłopcy i dziewczęta do wielkich miast, aby tam rozwijać swoje zdolności, czerpać wyższe wykształcenie i znaleźć zawód mogący służyć całej społeczności.
3
Karol Lebehde otwiera drzwi, wchodzi w krąg zielonego, przytłumionego światła lamp biurowych, ale natychmiast zatrzymuje się: zauważył bowiem dziwną drętwotę w tej zazwyczaj gwarnej sali z ustawionymi wzdłuż i wszerz stołami. Tylko maszyna piszącego na matrycach Nentwicha głucho grzechocze, tylko głos dyktującego podoficera Hallera rozbrzmiewa w ciszy. Równomiernie odczytuje on ze stenogramu to, co przedtem przyjął do wiadomości swym rozsądnym, opanowanym umysłem. W kącie pokoju, odwrócony tyłem, stoi ktoś w narzuconym na ramiona płaszczu. Ten ktoś również słucha, oparty o stół, z ręką na papierach, które miał przerzucić. Lebehde widzi tylko krótko ostrzyżoną głowę, lekko odstające uszy i kanciaste ramiona żołnierza.
– „Odpowiedź Rządu Rosyjskiego na nowe i ostateczne warunki zawarcia pokoju powinna nadejść w ciągu nocy. Według prywatnych doniesień z Petersburga ich przyjęcie wydaje się pewne, w przeciwnym razie rząd bolszewicki straciłby poparcie mas.” – Poparcie mas – powtarza Haller na pytające spojrzenie Nentwicha, któremu – jak wie – trzeba niekiedy pomóc. Ci milczący ludzie mają ponad mundurami twarze przeciętnych Niemców, mniej lub więcej zniszczone i zniekształcone wskutek życia w ciągłej zależności i trzech lat wojny. Ale właśnie dlatego ci słuchający komunikatu i usiłujący go zrozumieć ludzie reprezentują całą olbrzymią armię niemiecką, cały naród, wszystkich mężczyzn, a nawet kobiety, dzieci i nie narodzone jeszcze niemowlęta wszystkich europejskich warstw i klas, którym samodzielnie nie wolno decydować o swej doli, za które kto inny rozstrzyga i decyduje. Tak więc wraz z nimi, przez nich reprezentowane, cisną się niewidzialne milionowe rzesze dookoła podoficera Hallera, słuchając chciwie jego słów, w których zawarty jest los. Los Rosji?… nie tylko Rosji.
– „Rozumie się samo przez się, że przyjęcie nowych i ku naszemu ubolewaniu cięższych warunków pokojowych nie będzie łatwe dla Rady Komisarzy Ludowych. Rozsądnie myślące koła rosyjskie przyznają jednak, że zachowanie się delegacji sowieckiej wystawiło cierpliwość naszych parlamentariuszy oraz sprzymierzonych z nami rządów na najcięższą próbę i że wyłącznie manewrom komisarza Trockiego należy przypisać, iż pokój nie został zawarty na bazie łagodniejszych warunków z pierwszych tygodni rokowań i dobrych stosunków, nawiązanych w Brześciu Litewskim. Nowe warunki brzmią następująco: po pierwsze – wycofanie czerwonych oddziałów z Finlandii, Łotwy i Estonii; po wtóre – oderwanie się prowincji bałtyckich, jak również Kurlandii, Litwy, Polski oraz Ukrainy od państwa rosyjskiego na podstawie prawa o samostanowieniu narodów; Rosji nie wolno wtrącać się do układów, jakie wyodrębnione obszary zawrą z czwórprzymierzem. Po trzecie – odstąpienie Turcji Karsu, Batum i Ardaganu (Kaukaz). Po czwarte – zwrot zaległych odsetek od rosyjskich pożyczek przedwojennych, będących w posiadaniu Austrii i Niemiec, przez zdeponowanie złota wartości trzydziestu milionów rubli w Banku Rzeszy w Berlinie. Po piąte – wymiana jeńców z uwzględnieniem naszych potrzeb gospodarczych”. Od nowej linii: „Widoczne w prasie ententy rozgoryczenie z powodu pokoju na wschodzie, po którym prawdopodobnie zawarty zostanie wkrótce pokój z Rumunią, ze względu na nasze sukcesy i umiarkowanie daje nam szczególną satysfakcję”.
– „Zostanie” i „umiarkowanie” – to nie brzmi dobrze – zauważył żołnierz w odpiętym płaszczu nie odwracając się od stołu. – Żałuję, Berlin tak napisał – odparł Haller i podniósłszy głos dyktował dalej: „Francuskie dzienniki podkreślają z nienawiścią, że w tym pokoju bez aneksji Rosja traci cztery procent swego terytorium i dwadzieścia sześć procent ludności. Równie gwałtownie atakują angielskie głosy prasy bierność własnego rządu i rządów sojuszniczych wobec tego niemiecko-bolszewickiego spisku”.
– Bezczelność! – mruknął pod nosem frajter Lebehde. Nie wiadomo, kogo i co ma na myśli, i podobne niedopowiedzenie zawisa w całym pokoju. Wszyscy ci ludzie czują głuchą rozterkę z powodu osobliwej sprzeczności. Z radością witają pokój, gdyż jest on początkiem końca wielkiej rzezi. Ale zarazem z trwogą od wielu tygodni już patrzą, jak nadciąga; o ile bowiem utworzy się samodzielne państwa i w ten sposób pozbawi chleba armię okupacyjną, wszyscy oni wrzuceni zostaną do wielkiego kotła przeglądów, a potem na zachód. Sposób, w jaki ukartowano sprawę w Brześciu Litewskim, zadowala więc teraz ich instynkt samozachowawczy. Wszystko pozór i oszustwo, nadal trwa administracja i okupacja niemiecka, nadal istnieje wielka armia wschodnia. A jednak w wielu z nich odzywa się sumienie, rośnie niesmak i wstyd z powodu nadużycia, jakie się tu popełnia. Wydział Prasowy, podobnie jak cała armia, nie składa się z samych Wszechniemców. Jest jednak niemiecki, podporządkowuje się władzy, chociaż nie uważa jej za prawo, uznaje pięć za liczbę parzystą, tak samo jak siedem czy dziewięć, nie zajmuje w tej sprawie żadnego stanowiska.
4
Cały naród ciągnie zaprzęg, przepełniony jednym jedynym przekonaniem, idącym od wewnątrz, tak jak mu je narzucono z zewnątrz: jeszcze ostatnie uderzenie, ostatni wysiłek, ostatnia pożyczka wojenna – i latem spadnie w nasze ręce dojrzały owoc zwycięstwa w nagrodę za czteroletnie posłuszeństwo i wyrzeczenia. Oto w głębinach mórz łodzie podwodne przemykają do Ameryki po surowce i aż na Morze Śródziemne, aby zatapiać ludzi i zwierzęta; oto na powietrznych szlakach szumią Zeppeliny obładowane bombami i wielkie samoloty, a niechęć polityków milknie wobec olbrzymiej pewności siebie sztabu generalnego. Zdobycie terenu pod Amiens, Kemmel, nad Marną – czy to już naprawdę upadek mocarstw zachodnich? A Amerykanie, czy doprawdy nie potrafią wystawić we Francji armii, przeciwstawić swoich świeżych sił bojowych wyczerpanym dywizjom niemieckim? Naczelne Dowództwo Armii twierdzi, że nie potrafią, a kto wątpi w jego słowa, naraża się na aresztowanie; niemiecki polityk nie chce ściągnąć gniewu dowództwa na swoją głowę.
W przepełnionych transportach jednak, które opuszczają wschodnie wybrzeża Ameryki i lądują na zachodnich brzegach Europy wyładowując bez końca ludzi i maszyny, w tych konwojowanych dla ochrony przed łodziami podwodnymi statkach, przybywają nie tylko Jim i Jack, Bob i Bill z Teksasu, Frisco, Chicago i Seattle, z Bostonu, Filadelfii i z kotła Nowego Jorku. Wraz z nimi wślizgują się z niesamowitą siłą niewidzialne biliony maleńkich żyjątek. Siedzą w ubraniach, we włosach, w błonach śluzowych, powodują kaszel, kichanie, lekką gorączkę – nic nie szkodzi, wielkie skupiska ludzkie są zawsze ogniskiem epidemii, a z wojną łączy się nierozerwalnie dżuma. Tym razem nazywa się ona grypą. Być może, bakcyl ten w odmiennym klimacie okazuje niezwykłą zjadliwość, gdy przenika do organizmów Europejczyków, którzy nie są z nim oswojeni; tak samo było, jak twierdzą uczeni, z syfilisem. A może w innym klimacie on sam nabywa nowych właściwości. Jakkolwiek ma się sprawa, od portów zachodnio-europejskich niepowstrzymanie rozszerza się na ziemi fala choroby. Na całej ziemi, z wyjątkiem może niektórych wysp lub bardzo odległych części świata. Poza nimi jednak grypa atakuje wszędzie oddziały wojska, schrony, pociągi z urlopnikami, miasta i wsie. W maju roku 1918 epidemia wybucha w krajach prowadzących wojnę i w neutralnych, a ponieważ bierze się ją znowu ze niewinne zaziębienie, podobne do dawnych nagminnych katarów, może się ona mocno zakorzenić. Cyfra wypadków śmiertelnych wzrasta wkrótce do niewiarygodnej wysokości. Przede wszystkim mrą ludzie młodzi, dziewczęta między piętnastym i dwudziestym piątym rokiem życia, a spośród młodych kobiet zwłaszcza ciężarne.
Ludzie żyją w dziwnym nastroju. W nerwowym oczekiwaniu tego, co przyjdzie, spędzają dni tej pięknej, to ciepłej, to znów zimnej wiosny. Wypadki porywają ich z sobą, jak gdyby nurt czasu spiętrzył się i wartko gnał ku morzu, którego powierzchnia leży nisko i które go wsysa. Wszyscy przysięgają, że prawdziwe życie zacznie się na nowo, gdy skończy się rzeź. Wszyscy wierzą, że odnajdą dobra kulturalne tam, gdzie je porzucili latem 1914 roku. Trwożne napięcie moralne przepełnia świat. Niemcy zdają się zwyciężać. Jeśli jednak zwyciężą, jeśli duch bojowy wynagrodzi ich znowu, jak wynagrodził Fryderyka II u końca Wojny Siedmioletniej, to wybuchnie ogólny kryzys wartości duchowych, runą fundamenty Europy i staną się konieczne nowe, takie, przy których przemoc wyruguje prawo, a bezwzględny wyzysk – wszelkie szanse gotowości, aby także słabszym dać swobodę życia na tej kwitnącej, majowo zieleniącej się ziemi.
5
Pięć kolejnych ofensyw załamało i zdruzgotało siłę najlepszej armii świata. Obecnie wiedziano już, że gdyby pierwsza marcowa ofensywa przeprowadzona została z całą mocą, na jaką stać było wówczas Niemcy, nikt nie mógłby sobie nawet wyobrazić, co by się stało. Armia angielska zostałby unicestwiona, droga do Paryża i do morza stanęłaby otworem. Lecz generalny kwatermistrz miał inny, własny pogląd na wojnę na zachodzie; wymacywać we froncie nadwątlone miejsca, jak to zwał, zamiast stwarzać takie miejsca przez uderzenia najlepszej armii świata. Gdy oddziały walczące pod Amiens były u kresu sił, skupiał już ogromne armie we Flandrii i pod Verdun, w Alzacji, gdzie kto chciał; brak ich było tylko nad Sommą i za nią. Teraz, dokładnie w cztery miesiące później, armie te były osłabione i przerzedzone wskutek walk, zdziesiątkowane grypą, obezwładnione rozczarowaniem po tylu wielkich obietnicach. Natomiast ruszyli Amerykanie. Do tej pory dziewięć dywizji tryskających siłą i energią, wyekwipowanych do ostatniego guzika. Jutro będzie ich dziewiętnaście, pojutrze trzydzieści. Kolumny czołgów i eskadry samolotów, żłobiące niebo i ziemię. Wskutek krótkowzroczności i żądzy łupu pozwolono wojnie dociągnąć do piątego roku, a potem roztrwoniono i zmarnowano całą przyszłość i potęgę Niemiec, skupione w rękach pruskiej kasty oficerskiej.
6
W jaki sposób człowiek uczy się widzieć? Oto ktoś dorosły objaśnia dziecku wrażenia doznawane za pomocą wzroku. Samo doznanie nie daje żadnej korzyści. Bez rady i pouczenia świadomość ludzka gromadzi tylko obserwacje, co sekunda dołącza jedną do drugiej, niekiedy zdumiewa się, chciałaby się zatrzymać, odwrócić się, coś przetrawić. Lecz bez ustanku wchłanianie zasypuje ją nowymi przeżyciami: jednocześnie z narastającym pragnieniem dania temu wyrazu wzmaga się tępy ucisk, bolesna walka z wewnętrznymi oporami, z głuchą niewiedzą, z bezsiłą w wprowadzaniu ładu i zrozumienia. Dopiero gdy dziecku przyjdzie z pomocą ktoś, kto nada przedmiotom nazwy, opanuje wielką klawiaturę słów i nazwie po imieniu to, co było tylko wrażeniem, powiąże to, co w pozornym chaosie stało obok siebie, świat uzyskuje przejrzystość, nastaje światło i dzień, błyska zrozumienie i w jaskrawej eksplozji jasności ustaje dotychczasowy zamęt, (…).
xxx
W pierwszym fragmencie oddał Zweig, poprzez myśli prostego żołnierza, całą obłudę i zakłamanie tego świata. Nic nie zmieniło się od tamtych czasów. Obowiązkowa służba wojskowa to współczesne niewolnictwo. No bo jak inaczej nazwać zmuszanie ludzi do uczestnictwa w jakichś bezsensownych wojnach, w trakcie których wielu z nich może zginąć. I jaki interes ma w tym zwykły człowiek, by walczyć o jakąś abstrakcyjną rzecz czy ideę, jaką jest państwo? Jakie to ma znaczenie dla przeciętnego człowieka w Rzeczypospolitej Ukraińskiej czy jest ona pod amerykańskim, czy rosyjskim butem? Co mnie obchodzą Kresy? Ja tam nie mam i nie miałem rodziny. Stroje ludowe mojej matki czy babki były zupełnie inne, niż te, które nosiła ludność na Wołyniu. Dla mnie to nie była ludność polska, jak mi próbują wmawiać. Mnie nikt nie musi przepraszać za tę zbrodnię. To jest wewnętrzna sprawa Słowian wschodnich – wrednych, kłótliwych i zawistnych. Więcej o tym w blogu Przedmurze. Co mnie obchodzi interes oligarchów ukraińskich, amerykańskich czy rosyjskich? Oni wszyscy i tak mają żydowskie korzenie. Jak chcą się spierać ze sobą, to dlaczego ja mam ginąć w tej walce ich idei czy może raczej interesów? Tworzą różne partie, które niczym nie różnią się od siebie w kwestiach fundamentalnych, jak choćby stosunek do milionów Ukraińców – „uchodźców”, którzy stali się tu obywatelami pierwszej kategorii. Jak chcą pajacować, to niech pajacują. Co mnie to obchodzi? Co mnie to obchodzi, czy taki albo inny klaun zostanie prezydentem?
W drugim fragmencie jest skrótowy opis tego, jak powstało zjednoczone państwo niemieckie. Lecz w wielu małych, średnich i dużych miastach rozwinęło się mieszczaństwo wychowane na niemieckich klasykach, które w sposób liberalny i wielkoduszny usiłowało za pomocą książek, idei, dzieł sztuki oraz światopoglądu urzeczywistnić jedność narodu. Przez 800 lat Rzesza była zlepkiem księstw i księstewek, aż tu raptem, po zjednoczeniu w 1871 roku, powstało nowe państwo. Zaczęto ludziom wmawiać, że są jednym narodem, chociaż różnice pomiędzy Bawarczykami a Prusakami były ogromne. Książki, sztuka, idee miały potężną moc. To już było budowanie fundamentu pod: Ein Volk, ein Reich, ein Führer. Główną rolę w tworzeniu nowego państwa odegrało niemieckie mieszczaństwo, które zaczęło się tworzyć po wojnie trzydziestoletniej i nie muszę chyba dodawać, jakie ono miało korzenie. Więcej o tym w blogu Wojna trzydziestoletnia. Tymi samymi sposobami, a więc za pomocą książek, sztuki, idei i światopoglądu budowano nowy naród polski na Kresach. Nie przypadkiem powstała Trylogia. Ostatnie zdanie jej pierwszej części, czyli „Ogniem i mieczem” to: Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą. Dla Sienkiewicza to pewnie była krew pobratymcza, bo jego przodkowie zaadoptowali, na mocy unii horodelskiej z 1413 roku, jeden z tych 47 herbów szlachty polskiej, a poza tym, to takie było zamówienie, by wmawiać ludziom z terenów polski piastowskiej, że na wschodzie mieszkają ich bracia.
W trzecim fragmencie poddaje Zweig ostrej krytyce zachowanie Niemiec po podpisaniu traktatu brzeskiego. Niemcy zawarły pokój z bolszewikami i po stronie niemieckiej miały powstać niepodległe państwa. Jednak wojska niemieckie nie wycofały się, a jeśli już Niemcy miały zamiar tworzyć nowe państwa, to tylko na zasadzie całkowitej im podległości. W tym miejscu wypada przybliżyć pojęcie Ober-Ost. Wikipedia tak je charakteryzuje:
Obszar Głównodowodzącego Wschodu (niem. Gebiet des Oberbefehlshabers Ost) – wydzielona część terytorium Imperium Rosyjskiego, okupowanego przez Cesarstwo Niemieckie od 1915 roku, planowana do oderwania od Rosji.
Po pokonaniu Armii Imperium Rosyjskiego w 1915 r. armia niemiecka opanowała obszar dzisiejszej Litwy, Łotwy do linii Dźwiny, wschodnią część Królestwa Polskiego, oraz zachodnie części Ukrainy i Białorusi. Na ziemiach sąsiadujących z Prusami Wschodnimi utworzono sześć okręgów administracyjnych, składające się na obszar Ober-Ost, tj.:
Kurlandia,
Litwa – na obszarze dawnej guberni kowieńskiej,
Wilno – Wileńszczyzna bez wschodnich krańców na lewym brzegu Dźwiny i Drui,
Grodno – północna część guberni grodzieńskiej,
Białystok – zachodnia i południowa część guberni grodzieńskiej,
Suwałki – na obszarze dawnej guberni suwalskiej.
Następnie okręgi były łączone, tak iż w 1917 r. istniały tylko okręgi: Kurlandia, Białystok-Grodno i Litwa.
Oderwanie powyższego obszaru od Rosji zostało usankcjonowane w traktacie pokojowym pomiędzy państwami centralnymi a Rosją z dnia 3 marca 1918 r., który uprawomocnił się 29 marca tego roku.
x
Taki stan trwał do listopada 1918 roku, gdy w Berlinie wybuchła rewolucja. Ale zanim do tego doszło, to dużo działo się na froncie zachodnim, o czym we fragmentach czwartym i piątym. W marcu wyglądało to tak, jakby ktoś celowo powstrzymał ofensywę niemiecką, bo gdyby tego nie zrobił, to Niemcy zajęliby Francję i całe wybrzeże Europy północno-zachodniej. Wszystko jednak musiało dziać się według pewnego scenariusza i nawet niemieckie łodzie podwodne pływały do Ameryki po zaopatrzenie. Dokładnie tak samo, jak dziś to się dzieje na wojnie na Ukrainie: Zachód walczy z Rosją, ale zaopatruje się w niej w surowce i handluje z nią. Tylko po co giną ludzie po obu stronach frontu? Czy ta epidemia, która pojawiła się w końcowej fazie wojny, nie była wywołana sztucznie, by po części uwiarygodnić kapitulację Niemiec?
Niemcy skapitulowały na Zachodzie, a 7 listopada wybuchła rewolucja w Berlinie. W powieści Czarny Obelisk REBIS 2023 Erich Maria Remarque pisał: To prawda, że rewolucja z roku 1918 była najmniej krwawą na świecie. Rewolucjoniści tak się przestraszyli samych siebie, że natychmiast przywołali na pomoc dygnitarzy i generałów starego rządu, dla obrony przed ich własnym napadem odwagi. Czym też tamci wielkodusznie się zajęli.
W dniu 25 stycznia 1919 r. marszałek Foch wydał rozkaz do oddziałów niemieckich zgrupowanych wokół ośrodka Białystok-Grodno, aby przekazały Polsce terytorium do linii Brześć – Narwa – Krynki – Kuźnica – Nowy Dwór – Sopoćkinie i przepuściły wojska polskie przeznaczone do odparcia nawały bolszewickiej. (…) W takim stanie rzeczy wojska polskie, przepuszczane przez linie niemieckie, już 9 lutego 1919 r. zetknęły się po raz pierwszy z bolszewikami pod Skidlem na Niemnie, a niebawem również wzdłuż rzek Zelwianki i Różanki, koło Prużan i Kobrynia. – Tak pisał Józef Mackiewicz w powieści Lewa wolna.
Ne było więc tak, jak sugerował Mackiewicz, że niemieckie wojska na wschodzie stanowiły zaporę przed bolszewikami, bo Niemcy zawarły były z nimi pokój w marcu 1918 roku. One tam stały po to, by na terenie zachodniej Rosji powstały „niepodległe” państwa całkowicie zależne od nich. I dopóki one tam stały, to bolszewicy nie wyruszyli na podbój Europy, dopiero gdy pojawiły się tam wojska polskie, to przypomnieli sobie o tym, że oni jednak chcą podbić tę Europę. Ale jakoś tak dziwnie się złożyło, że doszli tylko do Warszawy i rozmyślili się. Wojsko polskie dotarło tam, gdzie miało dotrzeć, by Kresy mogły być włączone do powstającego państwa, czyli II RP. I dopiero teraz można zrozumieć, skąd się wziął tzw. kryzys przysięgowy w lipcu 1917 roku. Gdyby wojsko polskie złożyło przysięgę na wierność Królestwu Polskiemu, zależnemu od Niemiec i zobowiązało się do wspólnej walki obok wojsk niemieckich i austriackich, czyli gdyby w praktyce stanowiło część integralną armii cesarskiej, to nie mogłoby działać samodzielnie i nie mogłoby dojść do powstania frontu polsko-bolszewickiego, a tym samym nie mogłoby dojść do wojny polsko-bolszewickiej i w konsekwencji do utworzenia państwa polskiego w takim kształcie, w jakim powstało. Mogłoby, co najwyżej, powstać państwo złożone tylko z ziem, na których przeważała ludność polska. Ale nie taki był plan.
W końcowej części swojej powieści Zweig pisze:
„Niemcy przegrali wojnę, runęły cesarstwa i królewskie trony. Ewakuowano cały wschód, olbrzymi obszar Prus, na mocy głosowania lub bez niego, odcięto i wcielono do nowych tworów państwowych, powstałych – bez ich własnej zasługi – na szczątkach Rosji Zachodniej. Cenę za to zapłacił mogiłami żołnierskimi naród niemiecki krwawiący w rowach strzeleckich; kiedyś zażąda jej z powrotem i to z odsetkami, nie ma obawy. Tak przynajmniej myślą niezliczeni urzędnicy republiki…”
W ostatnim cytowanym fragmencie Zweig opisuje, jak działa ludzka świadomość i jak można na nią wpływać. A robi się to poprzez propagandę, atakowanie ludzi potężną dawką informacji, które niczego nie wyjaśniają, wprost przeciwnie, wywołują chaos myślowy, zamazując w ten sposób faktyczny obraz rzeczywistości. Jeśli Ameryka wycofuje się z Europy, to znaczy, że na kontynencie karty będą rozdawać Niemcy i Rosja. I dziś gra się toczy o to, ile Niemcy dostaną na wschodzie, czy zostanie odtworzona słaba I RP, czy może raczej powstaną małe państwa całkowicie zależne od Niemiec i ile z Ukrainy trafi do ich strefy wpływów.
Po co jednoczy się różne narody w jedno państwo? W takim państwie może powstać potężna armia, która może walczyć z inną potężną armią innego zjednoczonego państwa. Dzięki temu można osłabiać narody rdzenne, niszczyć ich dorobek materialny. Zjednoczone nienaturalnie państwo, jak choćby I RP, wymaga stworzenia nowego patriotyzmu, sztucznego i płytkiego, takiego jak polski, którego podstawowymi elementami są katolicyzm i język polski. Płytki to patriotyzm i nijaki. Brakuje w nim tradycji, czyli wspólnych obyczajów i systemu wartości, wypracowanych przez wieki funkcjonowania na tym samym terenie, w tym samym krajobrazie. Jednoczenie i przemieszczanie ludności z jednego miejsca na drugie niszczy ten proces i pozbawia ludzi ich tożsamości. Dla narodów rdzennych jest to zabójcze. Jedynie nacja koczownicza, która ma we krwi przemieszczanie się i życie wśród obcych, czuje się jak ryba w wodzie w takich warunkach.