Wybory

Kampania wyborcza w pełni, obiecankom cacankom nie ma końca, ale o najważniejszej sprawie żadna partia nie mówi. A tą najważniejszą sprawą jest to, czy rząd wyśle wojsko na Ukrainę, bo jeśli to zrobi, to konsekwencje tego dla polskiego społeczeństwa będą poważne. Jedynie Leszek Sykulski, coś tam przebąkuje, ale jego głos jest raczej mało słyszalny, podobnie jak Ruchu Dobrobytu i Pokoju. Natomiast partie głównego nurtu przekonują, że musimy pomagać Ukrainie, bo jak nie, to Rosja na nas napadnie, bo Rosja ma imperializm w genach. Problem polega na tym, że Rosja nigdy na Polskę nie napadła. Nie napadł też na Polskę Związek Radziecki. Związek Radziecki napadał na Kresy II RP, czyli ziemie dawnej Rusi Kijowskiej, a później – Wielkiego Księstwa Litewskiego. Etnicznie polskie ziemie zajęła Rosja po kongresie wiedeńskim, ale na to wyraziły zgodę Prusy, Austria i Anglia. Wtedy Zachód sprzedał Polskę, czyli Księstwo Warszawskie, carowi. Jedynie Wielkopolska miała więcej szczęścia, bo została w strefie oddziaływania Zachodu. Później ten sam Zachód sprzedał Polskę Stalinowi. W obu przypadkach potrzebna była zgoda tegoż Zachodu. Z której więc strony grozi nam większe niebezpieczeństwo? Z jednej strony, ze strony Zachodu, a z drugiej strony, ze strony tych, których korzenie tkwią w obszarze byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, a którzy dziś deklarują, że są Polakami. Oczywiście Rosja, jeśli nadarzy się jej okazja, też nie będzie miała skrupułów. I będzie tak, jak w bajce Krasickiego: Wśród serdecznych przyjaciół, psy zająca zjadły.

Problem jednak polega na tym, że rząd polski bardziej dba o interesy Ukrainy, niż Polski? Ja wielokrotnie w swoich blogach podkreślałem, że to państwo jest tylko z nazwy polskie, a obywatele tego państwa to nie tylko Polacy, a może nawet przede wszystkim nie tylko Polacy. Krzysztof Baliński – dyplomata i politolog, specjalizujący się w problematyce krajów arabskich, ambasador Polski w Syrii (1991-1994) i Jordanii (1991-1995) – w swojej książce Ministerstwo spraw obcych (2019) pisze:

Odbierając Polsce Kresy żydokomuna głosiła: będziecie państwem narodowościowo jednolitym. Tyle że poza granicami pozostawiła miliony Polaków, a w obecne granice przesiedliła z Kresów prawie wszystkich Żydów i setki tysięcy Ukraińców. Repatriacja oznacza powrót do Ojczyzny, ale wśród tzw. repatriantów było 65 procent osób pochodzenia żydowskiego. Pochodzili z obszaru całego ZSRR, z miejsc tak egzotycznych jak Gruzja i Armenia, często nie mieli z Polską nic wspólnego, często po polsku nie mówili. U zarania III RP wydawało się, że Polska przypomni sobie o rodakach w Kazachstanie, że sprowadzi ich do Macierzy. Stało się inaczej. Nastawienie do Polaków na Wschodzie się pogorszyło. Kto ponosi za to winę? Wszystkie rządy w jednakowym stopniu. I wszyscy, których zainstalował tu Stalin, Beria, generał Sierow i Berman. Nie ma znaczenia, kto jest u władzy.

Rządy się zmieniały, nie zmieniała się stała ekipa w MSW i MSZ, która zajmuje się repatriacją. To oni stworzyli „genialny” system repatriacji, który repatriację zablokował. To na ich zdecydowany opór napotkały starania potomków zesłańców o powrót do Ojczyzny. To oni jednoznacznie wykazali – repatriacji „etnicznych Polaków” nie będzie. Możliwe, że rację mają ci, którzy twierdzą, że wielu spośród tych, co rządzą dziś Polską, zdaje sobie sprawę, że Polacy w Kazachstanie są bardziej Polakami niż oni sami. I że wyznają oraz wprowadzają w życie doktrynę – Polacy mają z Polski uciekać, a nie do niej wracać.

Miejsce potomków zesłańców w Kazachstanie jest tutaj, w Ojczyźnie. Oni wszyscy już dawno powinni tu być. Zaniechania w tym względzie to jedna z największych hańb III RP, która nic nie zrobiła dla rozwiązania tej bolesnej narodowej sprawy, nie spełniła moralnej i historycznej powinności. (…)

Wbrew pozorom narodowość (w tym żony) ma znaczenie. I trzeba o niej mówić, bo jest podstawą wiarygodności polityka, bo prędzej czy później może podważyć poczucie lojalności wobec państwa. I przedstawiciela mniejszości narodowej należy pytać: Czy można od niego oczekiwać obrony polskiego interesu narodowego? Czy nie dojdzie u niego do konfliktu lojalności? Czy borykając się z kryzysem tożsamości etnicznej, daje gwarancję pokazywania Polski dumnej, a nie takiej, której mamy się wstydzić? Czy zadanie kreowania obrazu Polski za granicą powinno spoczywać na barkach potomków ludzi wywodzących się z najbardziej antypolskich struktur? Czy Żyd powinien zajmować się stosunkami z Izraelem, Niemiec działać na odcinku niemieckim, na czeskim – Czech, na rosyjskim – Rosjanin, na chińskim – Chińczyk? Czy Ukrainiec musi pracować w komórce wschodniej Agencji Wywiadu? I wreszcie, czy nad stosunkami z Polonią amerykańską pieczę musi sprawować obcoplemieniec, a nad repatriacją Polaków z Kazachstanu ukraiński Żyd?

Temat drążyć można innymi pytaniami: Czy z podejściem PiS do Majdanu nie ma nic wspólnego wiceprezes tej partii, Ukrainiec z Przemyśla, który w 2004 roku osobiście woził do Kijowa bele pomarańczowego płótna, bo zabrakło go na Ukrainie? Czy powodem tego – że pion śledczy IPN nie osądził ani jednego zbrodniarza UPA, a nawet wszystkich skazanych rezunów zrehabilitował i zaliczył w poczet osób „represjonowanych przez PRL ze względów politycznych” – nie jest to, że wiele stanowisk w IPN obsadzono Ukraińcami?

Czy tak „ospałe” badanie akt katyńskich i nieśmiałe rozliczanie komunistycznych zbrodniarzy, nie ma związku z tym, że wiele stanowisk w IPN przejęli potomkowie owych zbrodniarzy? Pytania takie prowokują do snucia teorii spiskowych – łatwo nakłonić obywatela naszego państwa do działania na korzyść innego państwa i szkodzenia krajowi, w którym mieszka. Prowokują też do ocen – polscy Żydzi są „polscy” tylko dlatego, że tu mieszkają, a w istocie stanowią mniejszość nie bez powodu nazwaną przez Stefana Żeromskiego „krajowymi cudzoziemcami”.

Uderza, że nikt z wypowiadających się w mediach na temat kadr MSZ, czy to ze strony szczeropolskiej (licencja ks. prof. Czesława S. Bartnika), czy to obozu kosmopolitów nie wymienia czynnika narodowościowego. Mówi się i pisze niemal o wszystkim, o wykształceniu, o przeszłości partyjnej, preferencjach seksualnych, współpracy z SB, ale nie ma słowa o narodowości ocenianego dyplomaty. Anna Fotyga wspominała: „gdy byłam ministrem, i wspominam niektóre konkretne sytuacje, to dostrzegam, że były osoby czy grupy osób, które próbowały sterować wydarzeniami. Przyjdzie czas, że ktoś pewnie będzie musiał oczyścić ministerstwo z takich grup”. O jakich grupach mówiła? Wyraźnie widać lobby niemieckie i rosyjskie, mocna jest grupa związana ze służbami – spekulowano. Ale nikomu na myśl nie przyszła etniczna jaczejka Schnepfa.

W starych demokracjach uznaje się za oczywiste, że opinia publiczna zna przeszłość ludzi, którzy rządzą, którzy w jakikolwiek sposób decydują o losach obywateli. Prześwietla się każdego, nie wyłączając prezydenta, ministra i jego kierowcy. W demokracjach tak – w Polsce niekoniecznie. Tu dla ludzi, którzy swymi mackami opanowali państwo, wszelkie pytania o narodowość, pochodzenie etniczne są ohydnym „grzebaniem w życiorysach”. A prawda o tym, kto w Polsce rządzi wprost poraża. W ostatnim ćwierćwieczu, mimo twierdzeń, że stosunki polsko-żydowskie są na najwyższym poziomie, nigdy nie były one normalne, lecz wciąż zafałszowane. Dlaczego? Bo po stronie polskiej określali je ludzie pochodzenia żydowskiego. Jeśli na temat tych stosunków odbywają się jakieś dyskusje, to biorą w nich udział prawie zawsze te same osoby, o podobnym pochodzeniu, o podobnych poglądach, zazwyczaj proponowane przez stronę żydowską. Rozmawiają zawsze na tematy też zazwyczaj proponowane przez stronę żydowską. Przyglądając się uczestnikom tych dyskusji, można odnieść wrażenie, że w 40-milionowym narodzie nie ma nawet kilku osób, które mają coś do powiedzenia w tej sprawie. Stosunki te opanowali całkowicie związani z formacją „Wyborczej” politycy, dziennikarze, naukowcy, pisarze, a tzw. dialog polsko-żydowski, uwzględniwszy skład narodowościowy biorących w nim po obu stronach udział, stał się jawnie dialogiem żydowsko-żydowskim.

Pierwszy po ’89 przykład – panel dyskusyjny między „Żydami i Polakami” zwołany w budynku francuskiego Senatu. Stronę polską reprezentowali Adam Michnik i Dawid Warszawski, co nie tylko Żydom przypominało najlepszy humor Horacego Safrina i jego Przy szabasowych świecach. Korporacja ta uporczywie broni przy tym zawzięcie swej wyłączności i monopolu na kontakty z zagranicą. I tu pytanie: Czy gdyby w świecie reprezentowali nas Polacy kierowani poczuciem narodowej dumy, ludzie inni niż mentalni spadkobiercy kominternowskich funkcjonariuszy propagandy, V kolumna świadomie wchodząca w układ z antypolskimi kręgami na szkodę Rzeczypospolitej, byłoby naszym wrogom tak łatwo sięgać po amunicję antypolonizmu? (…)

2 marca 1946 roku Centralny Komitet Żydów informował ministra administracji o jednym z kontyngentów repatriacyjnych, który przybył do Polski. Obejmował 220 tysięcy osób. Było w nim 65 proc. (tj. 140 tysięcy) osób pochodzenia żydowskiego. Pochodzili z obszaru całego ZSRR, z miejsc tak egzotycznych jak Gruzja i Armenia, zwykle nie mieli z Polską nic wspólnego, najczęściej po polsku nie mówili. Dokument podaje, że 28 tysięcy z nich trafiło do Szczecina i okolic, a prawie 90 tysięcy na Dolny Śląsk. Wojewódzki komisarz do spraw produktywizacji ludności żydowskiej pisał: 90 proc. pracuje w Wojsku Polskim, MO oraz UB, „często pod zmienionymi nazwiskami”. (Aktem służącym zmianie nazwisk był Dekret Krajowej Rady Narodowej z 10 listopada 1945 roku.) Tylko 50 osób trudni się rzemiosłem. Na dużą skale zmieniano również nazwiska w wojsku. Jedno ze źródeł podaje, iż „w ramach przyjmowania obywatelstwa polskiego, w oparciu o służbę w LWP, tylko w jednym rzucie wystąpiła grupa 650 oficerów Armii Radzieckiej pochodzenia żydowskiego”.

W 2013 roku do dolnośląskiego urzędu wojewódzkiego wpłynęło za pośrednictwem polskiego konsulatu w Tel Awiwie 1800 wniosków Izraelczyków, którzy chcą uzyskać potwierdzenie polskiego obywatelstwa. Aplikujący jako ostatni adres zamieszkania podali Dolny Śląsk. Problem w tym, że załączane do wniosków dokumenty są często fałszywe. Tu o patologie nietrudno. Aplikujący mogą wejść w nieprawdziwą tożsamość albo, co częstsze, zmienić nazwisko lub jego część. W Izraelu funkcjonuje portal internetowy, na którym można sobie wybrać rodzinę. Petent wchodzi na stronę, dopasowuje życiorys, zmienia nazwisko lub jego człon, po czym składa wniosek o odzyskanie obywatelstwa (no i niejako przy okazji wniosek do sądu o odzyskanie nieruchomości). Skala fałszowania dokumentów jest masowa. (…)

Starając się zyskać poparcie światowego lobby, Jaruzelski w swych kontaktach na Zachodzie oskarżał Polaków o „antysemityzm”, występował jako przyjaciel Żydów, który rozgromił pierwszą „Solidarność”, gdyż była „antysemicka” i „nacjonalistyczna”. Kreowaniu takiego obrazu sprzyjała komitywa z „Adasiem” Michnikiem. Są tego przykłady. Podaje je Aleksander Smolar na łamach podziemnego „Aneksu” z 1986 roku (nr 41-42). Potwierdza to żydowski publicysta Michael Kaufman w wydanej w 1989 r. książce Mad dreams saving grace, Poland: A Nation in Conspiracy. Według Kaufmana podczas wizyty w Polsce prezesa Światowego Kongresu Żydów Edgara Bronfmana rządowi oficjele wciąż powtarzali oskarżenia, że Solidarność wyrażała antysemickie poglądy i postawy. Kaufman potwierdził, że w zniszczeniu pierwszej „Solidarności” Jaruzelski i Kiszczak sprzęgli swoje wysiłki z nurtem żydowskim w „S”, reprezentowanym przez „bandę czworga” – Kuronia, Geremka, Mazowieckiego, Michnika.

Podejście gen. Jaruzelskiego do antysemityzmu potwierdza to, że w stanie wojennym twarzą jego rządów był Jerzy Urban i inni propagandyści narodowości żydowskiej, tacy jak płk Górnicki. Gen. Jaruzelski był architektem „okrągłego stołu”, przy którym, po obu jego stronach, główne role grały osoby narodowości żydowskiej. Jak oceniał mecenas Siła-Nowicki, „przy okrągłym stole 80 procent uczestników nie miało pochodzenia polskiego”. Można się tylko domyślać, że miały pochodzenie żydowskie (i w mniejszym stopniu ukraińskie). W czasach rządów gen. Jaruzelskiego krążył po Warszawie kawał, niby o modzie: Co dzisiaj nosi się w Warszawie? Żydów na rękach! Z całą zatem odpowiedzialnością można określić zachowanie Jaruzelskiego jako skrajnie filosemickie, a nawet rzucić tezę, że: Jaruzelski w Magdalence przekazał władzę Żydom.

Powiedzenie o „noszeniu Żydów na rękach” potwierdzają mocne zabiegi Jaruzelskiego o poparcie środowisk żydowskich za granicą w formule „jak bida, to do pana Żyda”, i że poparcie to dostawał. O tym, że antysemitą nie był najdobitniej świadczy to, że w chwili rozpadu Związku Sowieckiego i montowania przez Kiszczaka tzw. transformacji, Jaruzelski proces ten dopinał lub ustalał w Nowym Jorku z Davidem Rockefellerem. Jedynymi świadkami zawarcia 25 września 1985 r. „Paktu Jaruzelski-Rockefeller” były dwie osoby: szefowa sekretariatu Davida Rockefellera Patricia Smalley oraz polski tłumacz, wicedyrektor jednego z departamentów MSZ, Jerzy Sokalski. (…)

Można zatem domniemywać, że Jaruzelski ustalił zasady tzw. transformacji gospodarczej zgodnie z życzeniami Rockefellera i w zamian otrzymał „certyfikat na nietykalność własną” i swoich towarzyszy. Bez wątpienia spotkanie stanowiło punkt zwrotny w dziejach najnowszych Polski. Doprowadziło ostatecznie do tego, co na użytek gawiedzi nazwano „transformacją ustrojową”, a co ambasador USA w Warszawie John R. Davis Junior nazwał wprost „układem Jaruzelski-Geremek” (patrz: jego odtajnione depesze z 1989 r.) i do tego, że Jaruzelski został pierwszym prezydentem III RP. W maju 1988 r. Jaruzelski spotkał się, także w Nowym Jorku, z Georgem Sorosem. Obecny system polityczny w Polsce, którego istota polega na tym, że jeden działacz fundacji Sorosa, czyli Fundacji Batorego decyduje, kto może być prezydentem i kto będzie premierem, a także kto znajdzie się na listach wyborczych, jest kwintesencją tamtego paktu.

xxx

„A prawda o tym, kto w Polsce rządzi wprost poraża. W ostatnim ćwierćwieczu, mimo twierdzeń, że stosunki polsko-żydowskie są na najwyższym poziomie, nigdy nie były one normalne, lecz wciąż zafałszowane. Dlaczego? Bo po stronie polskiej określali je ludzie pochodzenia żydowskiego.” – No właśnie! Dlaczego więc Baliński nie chce przyznać, że Jaruzelski też miał żydowskie korzenie? O tym pisałem w blogu „Generał”. Cytuje też on Siłę-Nowickiego, że przy „okrągłym stole” 80% uczestników nie miało polskiego pochodzenia. A sam Siła-Nowicki (1913-1994)? Wikipedia jego życiorys zaczyna od 1935 roku, gdy został absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Dalej jednak można przeczytać:

Swą działalność w AK kontynuował w Zrzeszeniu „Wolność i Niezawisłość” w Lublinie, gdzie w latach 1945–1946 był także wiceprezesem zarządu wojewódzkiego Stronnictwa Pracy. Został aresztowany wraz z podkomendnymi 16 września 1947 w Nysie podczas próby ucieczki na Zachód. W czasie śledztwa był torturowany. Podczas niejawnej rozprawy 3 listopada 1948 w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie, oprócz Władysława Siły-Nowickiego i mjr. Hieronima Dekutowskiego, na ławie oskarżonych zasiedli ich podkomendni: kpt. Stanisław Łukasik ps. „Ryś”, por. Jerzy Miatkowski ps. „Zawada” – adiutant, por. Roman Groński ps. „Żbik”, por. Edmund Tudruj ps. „Mundek”, por. Tadeusz Pelak ps. „Junak”, por. Arkadiusz Wasilewski ps. „Biały”. Wszystkich oskarżonych, w celu propagandowym i osobistego ich poniżenia, odziano w mundury Wehrmachtu. Zostali skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie.

Trafił do celi dla „kaesowców” (skazanych na karę śmierci – przyp. W.L), gdzie przebywało wówczas ponad sto osób. Na przełomie stycznia i lutego 1949 podjęli oni próbę ucieczki – postanowili wywiercić dziurę w suficie i przez strych dostać się na dach jednopiętrowych zabudowań gospodarczych, a stamtąd zjechać na powiązanych prześcieradłach i zeskoczyć na chodnik przy ulicy Rakowieckiej. Kiedy do zrealizowania planu zostało ledwie kilkanaście dni, jeden z więźniów kryminalnych uznał, że akcja jest zbyt ryzykowna i wsypał uciekinierów, licząc na złagodzenie wyroku. Władysław Siła-Nowicki i Hieronim Dekutowski trafili na kilka dni do karceru, gdzie siedzieli nago, skuci w kajdany. Bolesław Bierut dzięki wstawiennictwu spowinowaconej z rodziną Nowickich Aldony Dzierżyńskiej, siostry Feliksa Dzierżyńskiego (dwaj bracia Dzierżyńskiego ożenili się z dwiema siostrami ojca Władysława Siły-Nowickiego), zamienił mu wyrok na dożywocie. Na pozostałych współoskarżonych w sprawie wykonano w dniu 7 marca 1949 karę śmierci w warszawskim więzieniu mokotowskim. Wyrok dożywocia odbywał w Warszawie, Rawiczu, Wronkach i Strzelcach Opolskich. Z więzienia wyszedł w wyniku amnestii 1 grudnia 1956. Został zrehabilitowany w 1957.

Po wyjściu z więzienia był obrońcą w procesach rehabilitacyjnych żołnierzy AK i WiN. Od 1961 działał w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej. Był doradcą prawnym Episkopatu Polski. Był jednym z sygnatariuszy Listu 59.

xxx

Jak widać walka o Polskę i patriotyzm to niebezpieczne zajęcie. Jednym się „udawało” i unikali kary śmierci, zostawali zrehabilitowani, a inni, niczego nieświadomi, ginęli. Były więc jakby dwie kategorie tych patriotów. Warto o tym wiedzieć, zanim komuś przyjdzie do głowy walczyć o Polskę. Trzeba pamiętać o tych, którzy w odróżnieniu od Siły-Nowickiego, zostali zamordowani, a on żył sobie w PRL-u jak pączek w maśle i jeszcze załapał się na III RP. Czy m.in. nie po to był Październik ’56, by niektórzy, których wcześniej nie zamordowano, mogli wyjść z więzień z piękną kombatancką kartą jako nieposzlakowani Polacy i wielcy patrioci?

To nie jest tak, jak pisze Baliński, że Jaruzelski przekazał w Magdalence władzę Żydom. Oni ją mieli od 1945 roku formalnie, a nieformalnie – od bardzo dawna. W Magdalence dokonała się tylko wymiana ekip żydowskich i zapoczątkowanie przemian ustrojowych. Wymyślono Solidarność, by przekonać opinię publiczną, że tu wszystko dzieje się spontanicznie, a nie, że to wszystko jest zaplanowane, bo wówczas pojawiło by się pytanie: kto zaplanował?

„Obecny system polityczny w Polsce, którego istota polega na tym, że jeden działacz fundacji Sorosa, czyli Fundacji Batorego decyduje, kto może być prezydentem i kto będzie premierem, a także kto znajdzie się na listach wyborczych, jest kwintesencją tamtego paktu.” – I takie też będą obecne wybory.

Naród bez głowy

Polska przez wieki była największym skupiskiem diaspory żydowskiej na świecie. I jak nigdzie indziej uzyskała ona tu największe przywileje i żyła w otoczeniu niezwykle tolerancyjnego i łagodnego narodu. Wyrzuceni z całej Europy Zachodniej znaleźli tu Żydzi swoje miejsce odpoczynku, swoje Polin. Konsekwencje tego, my Polacy, odczuwamy dziś w sposób wyjątkowo bolesny, ale najgorsze jeszcze przed nami. Nie da się napisać historii Polski bez uwzględnienia w niej roli Żydów, co więcej, nie można zrozumieć naszej rzeczywistości, udając, że ich w niej nie ma. Oni są!

Druga wojna światowa była tragedią. Była tragedią dla narodu polskiego i taką była dla narodu żydowskiego. Dla narodu polskiego była to tragedia większa niż dla narodu żydowskiego. Naród polski stracił w niej swoją inteligencję, a właściwie jej zaczątek budowany w okresie II RP. Masy, jako takie, przetrwały, chociaż one też cierpiały i ich danina krwi była większa. W przypadku Żydów było odwrotnie. Inteligencja przetrwała, a masy, w odróżnieniu od polskich, zostały całkowicie unicestwione.

W kategoriach jednostki wartościowanie czyjegoś życia na podstawie przynależności do takiej czy innej warstwy czy klasy społecznej byłoby niemoralne i naganne. Tu chodzi o ludzką godność. W Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych brzmi to tak: We hold these truths to be self-evident: that all men are created equal and endowed by their Creator with certain inalienable rights, that amnog these are life, liberty and the pursuit of happiness. To można przetłumaczyć mniej więcej tak: Te prawdy uważamy za oczywiste: że wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi i obdarzeni przez Stwórcę pewnymi niezbywalnymi prawami, wśród których są życie, wolność i dążenie do szczęścia.

Jednak w przypadku narodów jest trochę inaczej. Tak zwane elity odpowiadają za losy danego narodu czy państwa. Jeśli ulegną likwidacji, to ich odbudowa wymaga czasu. Masy odbudowują się już w następnym pokoleniu.

Nie ulega wątpliwości, że elity wywodzą się z mas. Jest to jednak proces długotrwały. One nie powstają z pokolenia na pokolenie. W II RP był już zaczątek tych elit, ale druga wojna światowa przerwała ich odradzanie się. Natomiast elity żydowskie przetrwały wojnę i wzmocnione zasięgiem przybyłym wraz z Armią Czerwoną zdominowały życie PRL-u. Trudno więc zgodzić się z tym, że tzw. plan Balcerowicza był próbą uzdrowienia polskiej gospodarki, raczej był zamiarem jej zlikwidowania i to się udało. To kolejny etap na drodze do tworzenia Judeopolonii.

Krzysztof Baliński w swojej książce „Ministerstwo Spraw Obcych czyli polskie sprawy w cudze ręce?” pisze:

»Po wyborach z 4 czerwca Sachs ponownie udał się do Polski, gdzie dziennikarz „Gazety Wyborczej” Grzegorz Lindenberg zorganizował mu i jego asystentowi Davidowi Liptonowi kolejne spotkania. Sachs tak wspomina: „Kiedy wkrótce po wyborach wróciłem do Polski, młody dynamiczny działacz Grzegorz Lindenberg zorganizował nasze, tj. Liptona i moje, trzy kolejne spotkania z głównymi strategami ruchu «Solidarności»: Bronisławem Geremkiem, Jackiem Kuroniem i Adamem Michnikiem”.

Sachs zobaczył się najpierw z Geremkiem. Oczywiście ten nie miał bladego wyobrażenia o zagadnieniach ekonomicznych. Spotkanie zakończyło się stwierdzeniem Geremka: „Myślę że ma pan rację”. Następnie Sachs udał się do Kuronia. Prof. Witold Kieżun tak opisuje spotkanie w swej książce Patologia Transformacji: „Kuroń palił papierosa za papierosem i od razu wyciągnął butelkę”. Następnie Sachs zaczął mu opowiadać o „niezbędnych” reformach, jakie czekają Polskę. Kuroń oczywiście nic z tego nie zrozumiał, ale co chwila znajdując się w alkoholowo-nikotynowym amoku walił ręką w stół i powtarzał: „Tak , rozumiem”. Ostatecznie podpity Kuroń stwierdził, że brzmi to fascynująco i że trzeba to zapisać. Natychmiast Sachs z razem z Liptonem i Lindenbergiem udali się do siedziby „Wyborczej”. Było około 23:30. Od razu przystąpiono do pospiesznego zapisywania programu transformacji ustrojowej. Kuroń chciał, żeby był gotowy już na następny dzień. Potwierdza to Naomi Klein w Doktrynie szoku: „Sachs i Lipton napisali plan polskiej terapii szokowej w ciągu jednej nocy. Miał piętnaście stron i, jak twierdził Sachs, był to, jak sądzę, pierwszy raz, gdy ktoś napisał całościowy plan przejścia z gospodarki socjalistycznej do wolnego rynku”. Po napisaniu planu, który zostanie nazwany „Planem Balcerowicza”, oboje udali się do Michnika.

Tak więc plan polskiej transformacji ustrojowej napisany przez Sachsa z polecenia Sorosa i jego „zaufanych ludzi” powstał w ciągu jednej nocy na życzenie pijanego Kuronia i w siedzibie „Wyborczej”. Sachs w swojej książce wspomina, że rząd amerykański ostrzegał przywódców „Solidarności”, że on i Soros są groźnymi osobami i że mogą jedynie zaszkodzić polskiej transformacji: „Po wydarzeniach tego dnia wielu ludzi w Waszyngtonie próbowało tłumaczyć nowym polskim władzom, że jestem człowiekiem niebezpiecznym. Co najmniej jeden Polak dobrze notowany w Waszyngtonie radził premierowi, żeby mnie wydalił z Polski, zanim naprawdę zaszkodzę polskim reformom”.

W takim razie kogo reprezentował Soros, jeśli rząd amerykański ostrzegał przed nim Polaków? Czy aby nie organizacje żydowskie? Jasno więc z powyższego wynika, że Balcerowicz był nie tylko wykonawcą planu, przez który straciliśmy setki fabryk i przedsiębiorstw, ale planu transferu polskiego mienia do Nowego Jorku. I że to Soros jest odpowiedzialny za plan transformacji gospodarczej Polski, który Polskę w dalszym ciągu niszczy.«

Polska po rozbiorach i powstaniu listopadowym doświadczyła czegoś, co opisano jako Wielką Emigrację. Po prostu polskie elity wyemigrowały do Paryża. I od tego momentu Polacy stali się narodem bez głowy.

Bernhard Struck w książce „Nie Zachód, nie Wschód; Francja i Polska w oczach niemieckich podróżnych w latach 1750-1850”, Wydawnictwo Neriton, Muzeum Historii Polski, Warszawa 2012, pisze tak:

»Epokę reform w drugiej połowie XVIII w. aż po trzeci rozbiór Polski można w oparciu o pojęcia Bitterliego określić jako okres intensywnych stosunków i wymiany kulturalnej, a nawet jako splot kultur. Podróżni tacy jak Johann Bernoulli, Joachim Schulz, Johann Philipp von Carosi, Therese Hubner i inni utrzymywali kontakty osobiste i naukowe, i opisywali je. Prowadzili dialog z polskimi uczonymi, naukowcami, literatami, politykami, światłymi przedstawicielami szlachty, a w niektórych przypadkach z samym królem. Ich relacje i przekaz wiedzy o Polsce był wkładem w polsko-niemiecki transfer kulturalny. Taka forma stosunków kulturalnych w obrębie europejskiej republiki uczonych nie różniła się w istotny sposób aż do ok. 1800 r., pomijając kilka wyjątków, od sytuacji wielu podróżnych udających się w tym samym czasie do Paryża.

Jednak inaczej niż w przypadku Francji i wielorakich kontaktów niemieckich podróżnych z uczonymi, artystami i politykami w Paryżu, których opisy przewijają się w całym badanym okresie, podobnie jak zresztą i w innych epokach, stosunki kulturalne i dialog niemiecko-polski sukcesywnie zanikały. Ostatni rozbiór Polski i pierwsza fala emigracji polskich elit politycznych i kulturalnych po 1795 r. wpłynęła na zmniejszenie się liczby ewentualnych rozmówców czy partnerów. Ostatecznie stosunki te uległy zerwaniu po fali Wielkiej Emigracji, która nastąpiła po upadku powstania listopadowego. Bez elit towarzyskich i kulturalnych, wystarczy przypomnieć opisywaną ponurą atmosferę w Warszawie po 1830 r., wzajemna wymiana i splot kultur były na poziomie podróżujących, kulturalnych i literackich elit trudne do zrealizowania. Tym samym w odniesieniu do Polski sytuacja wzajemnego dialogu zmieniła się fundamentalnie. Aby posłużyć się językiem kolonialnego dyskursu, po 1831 r. nie rozmawiano już z mieszkańcami odwiedzanego kraju, lecz jedynie relacjonowano o nim samym. Polska – podobnie jak z punktu widzenia kolonizatora – przedstawiana była od zewnątrz, nie będąc już prezentowana z perspektywy kontaktów, jakie mogliby nawiązać zagraniczni goście. Znamienne jest, że ci spośród odwiedzających, którzy posługiwali się w latach 30. i 40. negatywną retoryką wobec Polski i polskiej kultury, nie wspominali w swych relacjach o żadnych partnerach dialogu, społecznych czy naukowych środowiskach w Polsce. Zamiast tego dominował podział na „my” i „oni”, który sprawiał, że w narracji brak było indywidualizacji charakteryzującej opisy sprzed 1800 r. Ten podstawowy wzorzec jednostronnie prowadzonego dyskursu, a zatem hegemonicznego dyskursu kulturalnego i spojrzenia wręcz kolonialnego, można odnieść do kontekstu wewnątrzeuropejskiego, a mianowicie do relacji niemiecko-polskich i relacji podróżniczych o Polsce. Dopiero połączenie narodowego i hegemoniczno-kolonialnego dyskursu umożliwiło, inaczej niż w odniesieniu do Francji, posługiwanie się przez podróżnych od połowy lat 30. negatywną i deprecjonującą retoryką.«

Żydzi szybko dostrzegli tę lukę tj. brak polskich elit. Ale była jeszcze polska szlachta, która ze swoim majątkiem i ziemią mogła stanowić pewną przeszkodę w realizacji ich celów. J.I. Kraszewski, jako redaktor kronenbergowskiej “Gazety Codziennej” miał okazję poznać ich. I opisał to w swojej powieści “Żyd”, której fragment cytuje Teodor Jeske-Choiński w książce „Historia Żydów w Polsce”:

»W powietrzu czuć proch (chodzi o powstanie styczniowe), ale dla nas to nic złego. Naturalnie ofiary będą, ale trzeba się będzie wyślizgiwać, aby nas koła tej wielkiej machiny, druzgocącej wszystko, nie pochwyciły. Ostatecznie jednak dla nas wygrana, ktokolwiek z nich wygra. Albo jeden, albo drugi da nam po skończonej awanturze równouprawnienie. Choćby potrzeba było z naszej strony jakichś ofiar pieniężnych, my się zawsze najmniej zrujnujemy, ocalejemy majątkowo, bo nasze kapitały ukryte dobrze, są mniej dostępne od mienia szlacheckiego, od ziemi, widocznej dla każdego. Byliśmy długo w pogardzie i poniewierce; korzystajmy z okazji. Zamiast bawić się w patriotyzm, asymilację itp. mrzonki, myślmy przede wszystkim o sobie. Chłop polski nas nie lubi, wiemy o tym, ale chłop jest głupi – nie boimy się go. O szlachtę nam głównie idzie. Wmiesza się ona przez sam punkt honoru w awanturę, pójdzie do lasu, na krwawe pola, za co ją rząd ukarze, zniszczy, wytępi, wydusi, wywłaszczy, a wówczas dla nas droga otwarta.

“A wówczas dla nas droga otwarta”… Jaka droga?…

„W każdym narodzie musi się wyrobić – rezonowali dalej bogacze żydowscy – ponad masy jakaś inteligencja i rodzaj arystokracji. My jesteśmy materiałem gotowym, my zawładniemy krajem, a panujemy już przez giełdy i przez wielką część prasy nad polową Europy. Ale naszym właściwym królestwem, naszą stolicą, naszym Jeruzalem będzie Polska. My będziemy jej arystokracją, my tu rządzić będziemy. Kraj ten należy do nas, jest nasz…”

Oto jaką drogę widzieli przed sobą, do jakiego celu dążyli żydowscy asymilatorzy już około r. 1862. Zaledwie zdążyli wyjść z ghetta, zdjąć z siebie chałat, oświecić się po wierzchu, dorobić się wielkiej mamony, a już zachciało się im być inteligencją i arystokracją polską, już nazywali Warszawę swoją Jerozolimą, a ziemię polską swoją własnością. Parobkami, helotami mieli być u nich Polacy. Kultura europejska nie wytrzebiła z ich mózgu megalomanii talmudyzmu. Żydami, wrogami innowierców zostali.«

Kraszewski napisał powieść “Żyd” w1866 roku. Można więc śmiało powiedzieć, że świadomość żydowska po powstaniu styczniowym już dojrzała do podjęcia kroków do stworzenia w Królestwie Polskim Judeopolonii. A może to była pierwsza próba? Marian Miszalski w książce „Ukryta wojna cicha kapitulacja? (Polityka polska wobec żydowskiego rasizmu)” wymienia 5 prób stworzenia Judeopolonii:

-pierwsza, to projekt niemiecko-żydowski z 1914 roku.

-druga, to projekt Grunbauma z 1919 roku, polegający na próbie utworzenia państwa polsko-żydowskiego. Projekt ten poległ w Sejmie Ustawodawczym. Była to próba żydowska.

-trzecia próba, ta karykaturalna z 1945 roku (niesuwerenne państwo żydowsko-polskie w sowieckiej Polsce). Był to pomysł sowiecko-żydowski.

-czwarta próba, to również próba sowiecko-żydowska: spisek „okrągłego stołu”. Jaruzelski – eksponent sowieckiej racji stanu, „strona społeczna, to agentura bezpieczniacka ulokowana w „Solidarności” i żydowscy pupile Geremka i Michnika.

-piąta próba za 65 czy 300 miliardów dolarów. To jest próba wyłącznie żydowska, która jest realizowana przy pomocy rządu Izraela, lobby żydowskiego w Ameryce i „piątej kolumny” w Polsce.

Tak to widzi Marian Miszalski. Jeśli więc uznanie powstania styczniowego za taką próbę jest przedwczesne, to uznanie rewolucji 1905 roku już chyba nie! Cytowany wcześniej Jeske-Choiński pisze również:

Dokąd Żydzi zdążali podczas rewolucji, niech opowie Julian Unszlicht, który jako polski pisarz żydowskiego pochodzenia, zna lepiej od „gojów” tajemnice swoich współplemieńców. Pisze on pomiędzy innymi: „Ubiegła rewolucja w Królestwie była rewolucją żydowską, mającą na celu utrwalić hegemonię Izraela nad Polską i zrealizować utopijny ideał »Judeo-Polski«, Syjon na gruzach Polski. – Wiekami całymi żydostwo ze wszech stron spływało w granice Rzeczypospolitej na oścież dla obcych otwarte. Rzeczpospolita nie umiała wzbudzić dla siebie poszanowania ze strony żydostwa, które, biorąc jej tolerancyjność za oznakę słabości, nauczyło się Polskę lekceważyć, nie chcąc nawet jej języka uznać za swój. Żargon niemiecki, jak obecnie żargon rosyjski litwactwa – to żywe dokumenty stwierdzające przywiązanie żydostwa do tych państw, które nie tylko Polskę ciemiężą, ale i samo żydostwo sposobami wytępić usiłowały. Polska ujarzmiona stała się ojczyzną żydostwa całego świata, drugą Palestyną, w której nie miało ono potrzeby liczyć się z interesami ludności rdzennej. W warunkach wyjątkowych Polski przy rosnącym ucisku obcym i pozornym zmiażdżeniu przezeń aspiracji politycznych narodu polskiego, proces odpadania żydostwa od polskości mógł się tylko potęgować, prowadząc w prostej linii do fantastycznej idei Judeo-Polski, odrodzenia »narodowego« żydostwa w ujarzmionej Polsce pod egidą państwowości rosyjskiej. – Pierwszy etap został przebieżony: żydostwo powstaje jako zwarta masa przeciwko narodowi, który w ciągu tylu wieków udzielał mu gościny i przytułku, sądząc, że w zamian za to zdobędzie względy gromiącej go Rosji. Lecz w tej sytuacji walka żydostwa z polskością, mimo poparcia rządu rosyjskiego zakończyłaby się rychło klęską żydostwa, gdyby ono dla swych dążeń nie znalazło punktu oparcia w samym społeczeństwie polskim. Warunkiem nieodzownym istnienia w Polsce jako odrębnej całości tak osobliwej grupy jak żydostwo, było rozerwanie przezeń społeczeństwa polskiego na dwie wrogie części i przykucie jednej z nich – polskiego ludu pracującego – do swego dziejowego rydwanu, toczącego się ku nieznanym losom Izraela po »trupie Polski«.

Siła proletariatu polskiego miała zarazem służyć do wywarcia presji na rząd, by zdobyć na nim ustępstwa, których koszta poniesie Polska, a korzyści zagarnie żydostwo. Do tak niesłychanego eksperymentu dał się użyć socjalizm w Polsce. – Socjalizm polski nie umiał stawić czoła parciu nacjonalizmu żydowskiego, gdyż element żydowski, który się w nim licznie zagnieździł, nie dopuszczał do żadnej krytyki działalności politycznej żydostwa, natomiast zmuszał go ustawicznie do walki z reakcją polską, nie za jej ugodowość, bo to odpowiadało dążeniom centralistycznym nacjonalizmu żydowskiego, lecz za jej antysemityzm, któremu żer obfity dawały wybryki antypolskie socjal-litwactwa. W tych warunkach nastąpił wybuch szalonego, nieokiełznanego niczym antagonizmu. – Izrael stał się nieubłaganym, bezlitosnym sędzią wszystkich prawdziwych czy urojonych przewinień Polski, z lubością opluwał jej przeszłość, jej męczeństwo, jej prawo do wolnego życia. – Żydostwo stało się panem sytuacji w rewolucji. Coraz natarczywiej żądało od socjalistów polskich, by się wyparli swej narodowości, swych ideałów, a z proletariatu polskiego uczynili hołotę nacjonalizmu żydowskiego”.

Najmniej znana powieść Henryka Sienkiewicza to „Wiry”. Jej akcja toczy się w okresie rewolucji 1905 roku. Jest to romans i po części powieść polityczna, choć realistyczny obraz 1905 roku jest w niej skromny. Nie mniej jednak niektóre fragmenty brzmią nad wyraz aktualnie:

Nasi socjaliści zabrali się do przebudowy nowego domu, zapomniawszy, że żyjemy stłoczeni tylko w kilku izbach, a w innych mieszkają obcy, którzy na to nie pozwolą. A raczej owszem! Te kilka izb pozwolą zwalić, ale nie dadzą ich odbudować.

-To lepiej cały dom wysadzić dynamitem – wtrącił Świdwicki.

Ale uwagę tę pominięto milczeniem, po czym Groński rzekł:

-Jedna rzecz mnie wprost zdumiewa, a mianowicie to, że konserwatyści zwracają się z największą zaciekłością nie przeciw rewolucjonistom, ale przeciw patriotom narodowym, którzy rewolucji nie chcą i którzy jedynie mają dość siły, by do niej nie dopuścić. Rozumiem, że to robi obca biurokracja, ale dlaczego wtórują jej w tym nasi patres conscripti?

Również Bolesław Prus napisał powieść „Dzieci” poświęconą rewolucji 1905 roku i również mało znaną. Obie chyba za PRL-u nie były wydawane, co zrozumiałe. Bo czyż można było wydrukować coś takiego:

„-Mamy wrażenie, że poza naszymi warchołami i ewentualnymi zabójcami stoi ktoś inny, komu bardzo zależy na tym, ażeby w kraju upadł przemysł, rolnictwo, wszelki dobrobyt i ażeby stan wojenny trwał Bóg wie jak długo.

-Proszę pana – ciągnął – zarząd fabryki nie tylko u nas dba o interesy akcjonariuszów, to samo jest wszędzie… Bywało źle… działy się niegodziwości… temu nie będę przeczył… Ale kiedy robotnicy pierwszy raz urządzili strajk, kiedy postawili żądania, aby im powiększyć płacę, zmniejszyć liczbę godzin pracy, urządzić łaźnię i ochronkę, opiekę na wypadek choroby, grzecznie traktować ich i tak dalej, i tak dalej, wszyscy począwszy od dyrektora, skończywszy na obecnym tu słudze pańskim – przyznaliśmy im rację i poparliśmy ich w radzie zarządzającej… Więcej panu powiem; w sekrecie zacieraliśmy ręce i szeptaliśmy między sobą: chwała Bogu, że nareszcie i w fabrykach skończą się obrzydliwe, pańszczyźniane stosunki.

-Tak, ruch ten zapowiadał się bardzo dobrze – wtrącił Świrski.

-A ciągnie się jak najgorzej – pochwycił sekretarz. – Bardzo prędko przekonaliśmy się, że robotnikom, a raczej menerom, nie chodzi o poprawę stosunków, ale o wywołanie zamętu… My pierwsze warunki robotników przyjęliśmy i gotowi byliśmy je wykonywać, ale oni tylko zaczęli stawiać coraz to nowe, coraz niemożliwsze żądania, ale jeszcze pracowali niedbale, psuli materiały, kradli, zmuszali trzymać w fabrykach takie jednostki, które kwalifikują się w najlepszym razie do wyrzucenia, w najgorszym do kryminału… A gdy oświadczyliśmy, że dalszych ustępstw fabryka nie może robić, skazano nas na śmierć.

-Cóż oni na przykład panu zarzucają?… – spytał Świrski.

-Nigdy pan nie uwierzy!… – zawołał sekretarz. – Mam zginąć za to, że kiedyś cieszyłem się zaufaniem robotników, że zachęcałem ich do uczenia się, do zawiązywania stowarzyszeń… że wreszcie w ostatnich czasach wyjaśniałem robotnikom niepraktyczność ich postępowania… A prawda!… Parę razy odezwałem się, że niepolskie to ręce i niepolskie serca kierują ruchem, który może skończyć się ogólną nędzą i upadkiem naszego narodu na korzyść nie wiadomo czyją…”

To, co może nie do końca udało się podczas rewolucji 1905 roku, udało się po 1989 roku. Soros zaaplikował nam „Plan Balcerowicza”, a następnie zaczął realizować ideę społeczeństwa otwartego, czyli wszelkie możliwe zboczenia i internacjonalistyczne społeczeństwo.

Kuroń chciał, żeby był gotowy już na następny dzień. Potwierdza to Naomi Klein w Doktrynie szoku: „Sachs i Lipton napisali plan polskiej terapii szokowej w ciągu jednej nocy. Miał piętnaście stron i, jak twierdził Sachs, był to, jak sądzę, pierwszy raz, gdy ktoś napisał całościowy plan przejścia z gospodarki socjalistycznej do wolnego rynku”.

Tyle tylko, że nie był to plan przejścia z gospodarki socjalistycznej do wolnego rynku, tylko plan zlikwidowania gospodarki polskiej. Na piętnastu stronach to można napisać plan destrukcji. Destrukcja wymaga znacznie mniejszego wysiłku niż konstrukcja. Żeby napisać plan przejścia polskiej gospodarki od socjalizmu do wolnego rynku, to trzeba by było dokonać inwentaryzacji tj. opisania tego, co jest rentowne i warte zachowania i tego, co jest nieopłacalne i niewarte zachowania. W PRL-u były przedsiębiorstwa warte zachowania i takie, które były nierentowne, i które należało zlikwidować. Jednak tego typu inwentaryzacja trwałaby co najmniej kilka miesięcy, jeśli nie lat i byłaby opisana na kilkuset stronach, jeśli nie na tysiącach.