Polactwo

Jeden z komentujących pod blogiem „Polskość” wspomniał o książce Ziemkiewicza Polactwo. Ukazała się ona w 2004 roku. Tematycznie wiąże się ona z zagadnieniem polskości, więc wypada, chociaż trochę, przybliżyć sobie sposób, w jaki autor podchodzi do tego zagadnienia. Nie czytałem tej książki, bo mnie do niej zniechęcił jej tytuł. Znalazłem jednak w internecie dostępne za darmo jej fragmenty. Z nich wybrałem perę akapitów, by je tu przytoczyć. W moim przekonaniu wystarczy to, by zorientować się, w jakim stylu pisze Ziemkiewicz i poznać sposób jego argumentacji. Zanim jednak do nich przejdę, to parę podstawowych faktów o tej książce. Wikipedia m.in. pisze:

Zdaniem autora tytuł książki oznacza pewien stan umysłu charakteryzujący się mentalnością postpańszczyźnianą i postpeerelowską. W przypadku mas mentalność ta ma się objawiać cwaniactwem i brakiem pojęcia dobra wspólnego, w przypadku elit zwracaniem się przeciwko własnemu narodowi i narzucania mu cywilizacji importowanej. W zamyśle autora nie miało to być więc pogardliwe określenie Polaków.

Polactwo okazało się bestsellerem i wywołało ożywioną dyskusję w telewizji i na forach internetowych. Wydawanie książki było kilkakrotnie wznawiane, między innymi w latach 2007, 2008, 2012 i 2020. Książka była wielokrotnie cytowana w publikacjach naukowych. Zainteresowanie książką utrzymywało się dość długo – przykładowo, Magazyn Literacki „Książki” wymienił ją na liście bestsellerów października 2012.

Po latach krytyce podlegała jednak zawarta w książce Ziemkiewicza drwina z rzekomej roszczeniowości społeczeństwa polskiego, wyrażona przezeń następującymi słowy: „Każdego dnia polactwo, doprowadzone do totalnego skołowania, sfrustrowane, skundlone, oduczone troski o jakiekolwiek wspólne dobro, wymusza na swoich elitach taką właśnie politykę. Aby pod siebie. Aby do jutra”. Jakub Majmurek ironizował: „Wyobraźmy sobie reakcję środowisk, w których dziś czytuje się Ziemkiewicza, gdyby ktoś tak napisał o beneficjentach 500 plus”.

Teresa Bochwic upatrywała w tytułowym neologizmie „odrażającej nazwy, kojarzącej się w oczywisty sposób z robactwem”. Wojciech Chlebda pisał, iż termin „polactwo” został przez Ziemkiewicza utrwalony jako określenie „biernej, niechętnej zmianom i wstecznej części polskiego społeczeństwa postpeerelowskiego”.

xxx

W tygodniku Do Rzeczy, z okazji kolejnego wydania książki, ukazał się 27 sierpnia 2020 roku artykuł „Polactwo”. Wznowienie kultowej publicystyki Rafała Ziemkiewicza (https://dorzeczy.pl/kraj/151652/polactwo-wznowienie-kultowej-publicystyki-rafala-ziemkiewicza.html). A w nim opinie czytelników:

  • Świetny styl i wnikliwa analiza polityczna. Można się nie zgadzać, ale znać warto.
  • Wspaniała polszczyzna. Cięty humor. Wnikliwe obserwacje. Kurs historii najnowszej.
  • Gorzkie, szczere, skłaniające do myślenia 
i otwierające oczy.

  • Warta polecenia, jeżeli ktoś ma nerwy ze stali.
  • Kawał bardzo dobrej publicystyki pod prąd.

  • Ta książka to gorzka pigułka do przełknięcia. Autor brutalnie obnaża nie tylko świat wokół nas, ale i nas samych. Polecam gorąco!
  • Polecam ją każdej osobie, której troska o wspólnotę jaką tworzymy, nie jest obca.
  • Uwielbiam. Polactwo powinno obowiązywać 
w szkołach w temacie historii najnowszej.
  • Nie zawiodłem się…, ale wstrząsnąć – wstrząsnęło.

Trudno się dziwić takim komentarzom, bo przecież w tym tygodniku pisuje Ziemkiewicz. W internecie można przeczytać fragment tej książki (https://www.google.pl/books/edition/Polactwo/ZQ9NDgAAQBAJ?hl=pl&gbpv=1&pg=PT3&printsec=frontcover) i z niego wybrałem poniższe cytaty.

O I-wszej Rzeczypospolitej

To nie jest książka o historii, ale zacznijmy od niej. Bo Polacy mają w swej historii doświadczenie szczególne, obce większości narodów. Polacy mieli kiedyś państwo, które stanowiło jedną z największych potęg ówczesnego świata, górujące pod każdym względem nad sąsiadami, rozległe, obfitujące we wszystkie możliwe bogactwa – i w ciągu kilku zaledwie pokoleń doprowadzili je do zagłady. Ich państwo rozleciało się jak domek z kart, nie dlatego, że najechała je potęga, której nie było w stanie się przeciwstawić, nie wskutek jakichś kataklizmów, epidemii, trzęsień ziemi, powodzi, ale dlatego, że po prostu do imentu (od weg. iment – oznacza „całkowicie, do cna, gruntownie” i znane jest głównie z gwary – przyp. W.L.) przegniło. Nie miało ani władzy, ani egzekucji praw, ani sprawnej gospodarki, ani aparatu sprawiedliwości, ani armii, ani obywateli, którzy byliby gotowi, w imię wspólnego dobra, wyrzec się choć drobnej części swoich stanowych przywilejów. Zabił je nie żadem historyczny determinizm, tylko głupota jego własnych mieszkańców, ich zamiłowanie do powszechnego bałaganu, który zwykł utożsamiać z wolnością, nieodpowiedzialność, intelektualna i moralna degrengolada, a wreszcie kompletny brak elit politycznych, które byłyby w stanie zdefiniować narodowe interesy i kierować nimi.

Osobliwość naszego narodu polega jednak na tym, że ma w swych dziejach taką katastrofę – ale na tym, że od kilkuset lat żyjąc w jej cieniu, wypracował niepowtarzalną umiejętność nieprzyjmowania tego, co się stało do wiadomości i co za tym idzie – niewyciągania ze swojej historii jakichkolwiek wniosków.

Do dziś w dawnej, upadłej Rzeczypospolitej nie chcemy widzieć kraju, o którym ojciec ekonomii Adam Smith w swoim opisaniu świata odnotował zwięźle, że o ile mu wiadomo, nie produkuje się tu niczego prócz najprostszych rzeczy, niezbędnych do domowego użytku.

O gwarancjach

Gdyby ta obrona trwała dwa czy trzy miesiące, Anglia z Francją też nie zaatakowałyby w tym czasie Niemiec, bo po prostu nie miały czym! Potencjał zbrojny naszych sojuszników nie był, sprawdziłem w źródłach z epoki, nieznany. Mówi się, że podpisując owe sławne gwarancje, Francja i Anglia doskonale zdawały sobie sprawę, iż pomocy nam nie udzielą. Więc dlaczego je podpisały? To akurat proste jak w pysk dał: żeby zyskać na czasie. Zdając sobie sprawę ze swego nieprzygotowania do zbrojnej konfrontacji, postanowiły skierować pierwsze uderzenie Niemiec na wschód, na Polaków, aby przez te kilka miesięcy wzmocnić swoją obronę.

Cóż za cynizm, przyjęło się to komentować. Cynizm? Polityka międzynarodowa nie zna takiego pojęcia. Przywódcy Wielkiej Brytanii i Francji mieli obowiązek kierować się interesem swoich krajów, a nie Polski. Zamiast zżymać się na nich, zapytajmy: a co nasi mężowie stanu? Czy oni tego wszystkiego nie widzieli, nie rozumieli? Jeśli nie zadali sobie trudu sprawdzić, jaki jest rzeczywisty militarny potencjał mocarstw, które nam swoje gwarancje obiecały, zastanowić się, na ile perspektywa ich pomocy jest realna, przemyśleć ich grę, jeśli wierzyli, że Niemcy dadzą się gwarancjami naszych bezsilnych sojuszników zastraszyć, nagle zatrzymają rozpędzone już przygotowania do wojny – to wypada stwierdzić, że byli idiotami. Jeśli zaś o wszystkim wiedzieli i mimo to podpisali układ, który oznaczał dla bezbronnego kraju nieuchronną klęskę i rzeź to byli idiotami tym bardziej! Dlaczego uparcie od pół wieku nie chcemy tego przyznać, tylko nosimy w sobie pretensję do zachodnich aliantów o graniczącą ze zbrodnią głupotę naszych własnych przywódców.

O Balcerowiczu

Nic tej chorobliwej sytuacji nie obrazuje bardziej dobitnie niż nienawiść, jaką żywi polactwo do człowieka uważanego za symbol polskich przemian. Leszek Balcerowicz jest jednym z nielicznych Polaków, których nazwisko jest dziś rozpoznawalne na świecie.

U nas tymczasem, w Polsce, wychodzi ot, taki sobie naiwny cwaniaczek, wykształcenie rolnicze zawodowe i publicznie nazywa profesora Balcerowicza idiotą. „Ekonomicznym” idiotą, uściśla, i dodaje do tego jeszcze bandytę, łobuza tudzież szereg innych kwiecistych epitetów. Ale te na razie zostawmy, skupmy się tylko na tym drobnym fakcie, że oto ekonomiczną wiedzę człowieka wysoko cenionego przez największych w tej dziedzinie fachowców na świecie u nas weryfikuje negatywnie osobnik, który skończył przysłowiowe trzy klasy i czwarty korytarz. A polactwo, które tego słucha, zamiast parsknąć śmiechem i posłać głąba gdzie jego miejsce, do kopania buraków – bije mu brawo. Prawie jedna trzecia zgłasza gotowość wybrania go premierem bądź prezydentem Rzeczypospolitej, a pięćdziesiąt parę procent deklaruje w badaniach, że ufa właśnie jemu, nie Balcerowiczowi.

Dodajmy, że pięćdziesiąt parę lub nawet więcej procent ankietowanych twardo podpisuje się w naszym kraju pod stwierdzeniem tego rodzaju, że za materialny poziom życia każdego odpowiada państwo, że rząd ma obowiązek zapewnić miejsca pracy, że państwo powinno przeznaczać pieniądze w pierwszym rzędzie na dotowanie deficytowych przedsiębiorstw i utrzymanie w nich zatrudnienia, a dopiero kiedy ewentualnie coś mu zostanie – na inwestycje w przyszły rozwój gospodarczy (tak! Było takie badanie!). Zapamiętajmy te pięćdziesiąt parę procent i wszystkie te sondaże, bo jasno pokazują, jaką część mieszkańców Polski stanowi polactwo.

xxx

Pisze Ziemkiewicz, że Polacy mieli państwo, które stanowiło jedną z największych potęg ówczesnego świata. Tylko że nie uzasadnił tego. Na czym niby ta potęga miała się opierać? Przede wszystkim nie było to państwo polskie, tylko unia. Potężne pod względem obszaru państwo zostało połączone z Koroną. Wcześniej przez ponad 180 lat Jagiellonowie niszczyli Koronę w sensie gospodarczym, politycznym, społecznym, dostosowując ją w ten sposób do „standardów” dzikiego, feudalnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, powstałego wskutek litewskich podbojów. Wykorzystali oni moment rozpadu dzielnicowego Rusi Kijowskiej i mongolskie najazdy na te tereny i podporządkowali sobie potężny obszar. Obszar, na którym siedzieli wielcy feudałowie litewscy i ruscy. W Koronie tak potężnych feudałów nie było, więc szybko została ona podporządkowana interesom WKL. A w nim dominowało litwactwo, białoruteniactwo i i rusiniactwo (ukrainiactwo).

Pisze też, że brakowało elit politycznych, które mogłyby zdefiniować narodowe interesy. Elitami politycznymi tego dziwacznego tworu byli wielcy feudałowie, których interesem była chęć utrzymania swoich małych państewek i tylko to ich interesowało. A do tego trzeba jeszcze dodać, że Jagiellonowie nie byli Polakami, podobnie jak Wazowie i Sasi.

Cytując Adama Smitha przeczy Ziemkiewicz swemu twierdzeniu, że to była jedna z największych potęg ówczesnego świata. Skoro niczego tam nie produkowano, to nic nie mogło się rozwijać, ani handel, ani usługi, ani kultura, nauka i oświata.

x

W przypadku francuskich i angielskich gwarancji Ziemkiewicz całkowicie rozgrzesza polityków obu nacji, bo przecież w polityce międzynarodowej nie ma takiego pojęcia jak cynizm i całą winę zrzuca na polskich mężów stanu, nazywając ich idiotami. W sumie dobre to tłumaczenie, ale dla… idiotów. Nie wątpię w to, że większość entuzjastów jego twórczości właśnie do tej kategorii należy.

Polscy mężowie stanu, jak ich nazywa Ziemkiewicz, nie byli idiotami, wręcz przeciwnie, byli bardzo inteligentni. Niestety nie reprezentowali interesów państwa polskiego, tylko interesy masońskie i tych, którzy za nimi stali. Bez względu na to, czy byłyby te gwarancje, czy – nie, jedyną sensowną decyzją było by poddanie się bez walki. Niemcy mieli druzgocącą przewagę pod każdym względem i mogli zaatakować z trzech stron. To są fakty, które były znane i widoczne wszystkim ówczesnym politykom i wojskowym. Jeśli jednak podjęto walkę zbrojną, to znaczy, że ktoś potężniejszy kazał im tak postąpić. Gwarancje były tylko i wyłącznie po to, by usprawiedliwić ich decyzje, bo bez nich trudno chyba było by zmobilizować wojsko i społeczeństwo do podjęcia oporu. Bo, co by było, gdyby II RP poddała się? Wtedy Niemcy musieliby zająć całe państwo. Nie mogliby się zatrzymać tam, gdzie się zatrzymali, bo wyglądało by to dziwnie: wypowiedzieli wojnę, przeciwnik poddał się, a oni zajęli tylko połowę państwa. Dlatego Polacy musieli walczyć w bezsensownej wojnie, by mogło dojść do zrealizowania paktu Ribbentrop-Mołotow. No, ale dla czytelników Ziemkiewicza jest to chyba zbyt wyrafinowana interpretacja.

A tak na marginesie, odroczenie napadu na Francję o parę miesięcy nie pomogło. Niemcy mieli 126 dywizji i 10 pancernych, Francja – 135. A więc siły były mniej więcej wyrównane. 51 dywizji francuskich i brytyjskich z niewielką pomocą Belgów i Holendrów musiało walczyć z ponad 70 dywizjami niemieckimi. Grupa 5 dywizji pancernych i 3 zmotoryzowanych została skierowana przez Ardeny na Sedan i Montherme. A tam od Sedanu po Hirson nad Oise, wzdłuż frontu o długości 50 mil znajdowały się jedynie dwie dywizje regularnej armii, a reszta nie przedstawiała pełnej gotowości bojowej. I nie było tam odwodów strategicznych. 43 dywizje francuskie z odwodami stały na linii Maginota, a po drugiej stronie było tylko 17 dywizji niemieckich. Niemcy zaatakowali od strony Holandii i Belgii i przez Ardeny. Te informacje pochodzą z monumentalnej pracy W. Churchilla II wojna światowa. Wygląda więc na to, że Francuzi byli idiotami, bo w Ardenach zostawili otwartą furtkę. Co więcej, stamtąd wiodła najkrótsza droga do Paryża, a więc byli idiotami tym bardziej! Tak pewnie skonstatowałby Ziemkiewicz. Otóż idiotami nie byli. Widocznie tak, jak w przypadku Polaków, rozkaz przyszedł z góry i trzeba było go wykonać.

x

Gloryfikuje Ziemkiewicz Balcerowicza, prawie uważa go za świętość i skarb narodowy, bo przecież to jeden z nielicznych Polaków, o których świat usłyszał. A prawda jest taka, że udzielił on tylko temu projektowi swego nazwiska. Nawet nie Jeffrey Sachs – o którym Wikipedia pisze, że był ekonomicznym doradcą rządów w Ameryce Łacińskiej, Europie Wschodniej, krajach byłego ZSRR, Azji i Afryce – był autorem tego planu. No proszę, w jakim to doborowym towarzystwie przyszło nam się znaleźć. Doradzał stosowanie tzw. terapii szokowej, zgodnie z którą reformy gospodarcze powinny być wprowadzane w możliwie szybki sposób. Przykładami terapii szokowej w Europie Środkowej i Wschodniej są plan Balcerowicza i Reforma Gajdara. Po raz pierwszy terapię szokową zastosowano w Chile po zamachu stanu generała Augusto Pinocheta w 1973 roku, co określano później jako chilijski cud. W 1973 roku Jeffrey Sachs miał 19 lat.

Podstawą planu Balcerowicza była ideologia liberalizmu gospodarczego, czyli wolnego rynku. Sprowadzało się to do tego, że wszystkie nierentowne zakłady i przedsiębiorstwa należało zlikwidować, a rentowne – sprywatyzować. Nikt nie wnikał w szczegóły, jak to się stało, że tak wiele przedsiębiorstw stało się deficytowymi. Stało się tak, bo przez całą dekadę lat 80-tych pracowano nad tym, bo już wtedy wiedziano, jakie są plany wielkich tego świata. Wciskano ludziom ciemnotę, że ustrój komunistyczny jest niewydolny i trzeba dokonać zmian. I tak się stało. Jak na komendę na przełomie lat 80-tych i 90-tych komunizm w krajach Europy Wschodniej i w Związku Radzieckim zbankrutował. Ale jakimś dziwnym trafem w Chinach miał się dobrze, a obecnie ma się nawet lepiej. Tyle że w tamtym czasie nikt nie zwracał uwagi na Chiny i nie było wiadomo, czy tam będzie tak samo, jak w Europie. Wszyscy byli zajęci tym, co się działo na ich własnym podwórku.

Dobrze pamiętam tamten czas i dobrze pamiętam, że jeden fakt zwrócił moją uwagę. Wszystko, co było ich zdaniem nierentowne, wszystko to likwidowano, ale był jeden wyjątek. Banki! Banki były tak samo zadłużone, jak inne przedsiębiorstwa, co w ich wypadku oznaczało posiadanie złych kredytów, tj. niespłacalnych. To było oczywiste, bo skoro doprowadzano świadomie przedsiębiorstwa do upadku, to siłą rzeczy banki, które udzielały im kredytów, również musiały podzielić ich los. Tu jednak nastąpił wyjątek. Banków nie zlikwidowano. Najpierw je oddłużono na koszt skarbu państwa, a dopiero później sprzedano. Co oznaczało, że ten liberalizm i wolny rynek, to ściema. Cała więc operacja polegała na tym, by zlikwidować polskie przedsiębiorstwa, państwową sieć handlową i tym samym zrobić miejsce na rynku dla międzynarodowych korporacji. Czy zatem Andrzej Lepper tak bardzo się mylił, gdy nazwał Balcerowicza ekonomicznym idiotą? Oczywiście nie był on nim, ale oficjalnie przyjął na siebie rolę orędownika tego przekrętu, więc Lepper oficjalnie nazywał go ekonomicznym idiotą, choć zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że Balcerowicz był figurantem.

„Dodajmy, że pięćdziesiąt parę lub nawet więcej procent ankietowanych twardo podpisuje się w naszym kraju pod stwierdzeniem tego rodzaju, (…) że państwo powinno przeznaczać pieniądze w pierwszym rzędzie na dotowanie deficytowych przedsiębiorstw i utrzymanie w nich zatrudnienia, a dopiero kiedy ewentualnie coś mu zostanie – na inwestycje w przyszły rozwój gospodarczy (tak! było takie badanie!). Zapamiętajmy te pięćdziesiąt parę procent i wszystkie te sondaże, bo jasno pokazują, jaką część mieszkańców Polski stanowi polactwo.”

A więc według Ziemkiewicza ludzie, którzy domagali się, by ich zakłady pracy potraktować tak samo, jak banki, to polactwo. Jak wiele pogardy jest w tym człowieku dla innych, szczególnie dla tych mniej wykształconych i wykonujących prace fizyczne. Pogarda dla tego typu ludzi to PRL-owski wynalazek ówczesnych elit, które były zdominowane przez Żydów.

x

„Chamuś w gumofilcach, podkoszulku i beretce, jak z satyrycznych rysunków Krauzego, stał się polskim bożkiem i wyrocznią. To on mówi elitom, czego chce naród. To pod jego kątem układa polityczne programy, to na jego rozum przykrawają świat media.”

W tym cytacie nie ma krzty prawdy. Tak nie wyglądał przeciętny robotnik w PRL-u, ani później również. A czy elity słuchają go i pod niego układają programy polityczne? Być może tak, ale jeszcze nigdy ich nie zrealizowały w praktyce, więc wpływ tego „chamusia” na rzeczywistość był i jest zerowy. Pogarda dla zwykłego człowieka, to cecha pewnych ludzi. O nich pisałem w blogu „Kim oni są?” Do nich również należy Ziemkiewicz.

Teresa Bochwic upatrywała w tytułowym neologizmie „odrażającej nazwy, kojarzącej się w oczywisty sposób z robactwem”. W moim odczuciu bardziej chodziło o słowo „buractwo”. Nie ulega wątpliwości, że krytyczne spojrzenie na naszą rzeczywistość jest jak najbardziej wskazane, ale wypada, by było ono bezstronne. Jeśli już chce Ziemkiewicz używać tego określenia, to niech będzie konsekwentny. W tak wymieszanym społeczeństwie mieszka nie tylko polactwo, ale również litwactwo, białorutniactwo, ukrainiactwo i żydłactwo.

Jedni „intelektualiści” piszą, że polskość to wielokulturowość i wieloetniczność, a inni, że – nienormalność, a jeszcze inni, że – polactwo, udając, że nie wiedzą, że I RP była właśnie wielokulturowa i wieloetniczna i że konsekwencje tego stanu trwają do dziś. Każdy pisze tak, jak mu wygodniej, albo jak mu zlecono.

Wrzesień

1 września kojarzy się nie tylko z rozpoczęciem nowego roku szkolnego, ale również z agresją niemiecką na Polskę w 1939 roku. I jak co roku pojawiają się w tym czasie różnego rodzaju artykuły prasowe, internetowe, programy telewizyjne, jakieś uroczystości itp. Ja otrzymałem maila od Stowarzyszenia Marszu Niepodległości, pod którym podpisał się Robert Bąkiewicz. Pisze on m.in.:

„83 lata temu we wczesnych godzinach rannych 1 września 1939 r. bez wypowiedzenia wojny Niemcy zaatakowały nasz kraj, dając początek wyjątkowemu w swej brutalności konfliktowi, który przerodził się w kolejną wojnę światową. Osamotniona i opuszczona przez sojuszników Polska, walcząca od 17 września z jeszcze drugim napastnikiem, opierała się nawale do początku października. Mimo przegranej kampanii, władze Rzeczypospolitej nigdy nie podpisały aktu kapitulacji. Walkę kontynuowały odtworzone za granicą jednostki Wojska Polskiego i stale rosnące szeregi organizacji podziemnych.”

Dlaczego napisał „we wczesnych godzinach rannych”, a nie o 4.45? Czyżby przypominanie o dokładnej dacie rozpoczęcia agresji było niewygodne? O tej samej godzinie czasu polskiego, czyli o 5.45 ukraińskiego, Rosja zaatakowała Ukrainę i tak jak Niemcy zaatakowali Polskę z trzech stron, tak i Rosjanie weszli na Ukrainę z trzech stron.

Władze Rzeczypospolitej nie podpisały aktu kapitulacji, bo uciekły za granicę, a poza tym, gdyby go podpisały, to nie było by partyzantki walczącej z Niemcami w interesie Anglii i Związku Radzieckiego. Jedyne podbite państwo, które tak bardzo zaangażowało się w walkę z Niemcami i jedyne, które doświadczyło takich zmian terytorialnych i masowych przesiedleń po zakończeniu tej wojny. Dziś jest Polska jedynym takim państwem w Europie, które tak bardzo angażuje się w wojnę na Ukrainie. Czy skala zmian jej dotyczących, po zakończeniu tej wojny, będzie podobna to tych dokonanych po II wojnie światowej? Przesiedlenia już mamy.

W dalszej części pisze on:

„Od samego początku stało się jasne, że agresor prowadził wojnę z pogwałceniem konwencji międzynarodowych i zupełną pogardą dla prawa. Praktyki niemieckie w kampanii wrześniowej były złowieszczą zapowiedzią losu, jaki przeznaczono ludności podbijanych ziem. Było to w pełni zgodne z ostatnim przed atakiem rozkazem Adolfa Hitlera, w którym znalazły się jego słowa ”Bądźcie bez litości, bądźcie brutalni, nasza przewaga daje nam wszystkie prawa”. Jako ich rozwinięcie można potraktować cytat z tajnej instrukcji dla niemieckich mediów masowych z 24 października 1939 roku: „Dla wszystkich w Niemczech, aż do ostatniej dziewki od krów, musi się stać jasne, że polskość równa się podczłowieczeństwu. Polacy, Żydzi i Cyganie znajdują się na tym samym szczeblu ludzkiej niepełnowartościowości. Gdyby tego rodzaju tenor zniknął z niemieckiej prasy, a wobec polactwa znalazła zastosowanie zasada tolerancji, to w ciągu niewielu lat zostalibyśmy przez polactwo rasowo podminowani, co dla niemczyzny stanowiłoby niezwykle duże niebezpieczeństwo. Nie ma więc powodu, aby publikować głębsze rozważania i artykuły o braku kultury w Polsce i o polskim podczłowieczeństwie. Wystarczy, jeśli taki lejtmotyw będzie pobrzmiewać w sposób hasłowy i pojawiać się incydentalnie w postaci pojęć «polska gospodarka», «polski upadek» i podobnych. Należy to czynić tak długo, aż każdy obywatel Niemiec będzie miał zakodowane w podświadomości, że każdego Polaka – obojętne czy to robotnika rolnego czy intelektualistę – należy traktować jak robactwo”.”

To, co zwróciło moją uwagę w tym fragmencie, to słowo „polactwo”. A więc Ziemkiewicz nie był oryginalny. A może nawet zaczerpnął z tego samego źródła. Instrukcja dla niemieckich mediów, to klasyczna nazistowska propaganda mająca na celu wzbudzenie nienawiści Niemców do Polaków i Polaków do Niemców. Kto tymi mediami kierował i był odpowiedzialny za ich propagandę, tego chyba nie muszę dodawać. Skłócanie narodów i podżeganie do wzajemnej nienawiści, to zawsze była i jest żydowska specjalność.

Dalej pisze:

„Spośród strat, jakie poniosła Polska w okresie wojny, najbardziej bolesne były straty ludzkie, oceniane na ok. 6 mln obywateli. Bezpośrednie działania militarne i jeszcze bardziej okupacja doprowadziły do niepowetowanych ubytków. Wskaźnik zniszczeń na 1 mieszkańca był w Polsce najwyższy na świecie. Polityka rabunkowa przyczyniła się do ogromnej eksploatacji krajowych zasobów, dochodu społecznego i majątku narodowego. Do tej pory nie została ostatecznie załatwiona sprawa zwrotu zagrabionych i zniszczonych w czasie wojny dzieł sztuki i dóbr kultury. Przez wiele lat oba państwa niemieckie (RFN i NRD) stanowczo odmawiały jakichkolwiek rozmów na temat odszkodowań indywidualnych dla poszkodowanych obywateli, pomimo tego, że uregulowano roszczenia obywateli państw zachodnioeuropejskich i Izraela. Przemilczana została odpowiedzialność za planowe zniszczenie Warszawy i wielu innych miejscowości oraz za krzywdy i utratę mienia ofiar przymusowych wysiedleń. Pomimo partyjnych zmian u steru władzy kolejne gabinety w Berlinie akceptują słowa wieloletniego rzecznika rządu Steffana Seiberta, który we wrześniu 2017 r. oznajmił, że „Nie ma absolutnie żadnego powodu, aby rząd federalny wątpił w skuteczność zrzeczenia się reparacji z 1953 r. zgodnie z prawem międzynarodowym”. Chodzi tu o zrzeczenie się reparacji wojennych polskich komunistów wobec NRD. Nawet gdyby uznać ten akt nie w pełni suwerennego państwa pod kuratelą sowiecką za mający moc prawną, nie dotyczy to RFN, z którą ówczesna Polska nie utrzymywała stosunków dyplomatycznych.

Jak co roku, w rocznicę rozpętania II wojny światowej, Stowarzyszenie Marsz Niepodległości, Roty Marszu Niepodległości oraz Straż Narodowa organizują pikietę pod ambasadą Republiki Federalnej Niemiec, na którą serdecznie Państwa zapraszam. Nasze zgromadzenie ma za zadanie nagłaśniać wciąż nieuregulowany temat niemieckiej odpowiedzialności i konieczność wypłaty reparacji wojennych dla Polski. Jest to szczególnie ważne w tym momencie dziejowym, gdy podejmowane są próby odwrócenia roli katów i ofiar oraz wykrzywienia prawdy historycznej. W czwartek 1 września spotkamy się o godz. 18.00 na ul. Jazdów 12/2.”

Można oczywiście domagać się od Niemiec odszkodowania za straty poniesione podczas II wojny światowej, ale trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że Niemcy mogą odbić piłeczkę i zażądać odszkodowania za ziemie utracone na wschodzie na rzecz Polski. A poza tym, jeśli słabszy będzie domagał się od silniejszego, to może się tylko domagać. Jest więc to postawa typowo antypolska, zaprogramowana na jątrzenie w relacjach polsko-niemieckich. Jest to tym bardziej groźnie, że „polski rząd” naraził się Rosji poprzez popierane Ukrainy. Taka postawa tych „narodowców” i „rządu polskiego”, to prowokowanie drugiego układu Ribbentrop-Mołotow. I jakoś dziwnie ci „narodowcy” nie widzą słonia w składzie porcelany, czyli milionów Ukraińców w Polsce i wyraźnego już dążenia „rządu polskiego” do zastępowania Polaków Ukraińcami, do zbudowania nowego społeczeństwa, w którym Polacy będą zupełnym marginesem.

Zatem każda rocznica jest dobra, by jątrzyć. A powinna to być okazja do pewnej refleksji nad tym, co się wtedy zdarzyło i dlaczego tak się zdarzyło. Można oczywiście snuć różnego rodzaju dywagacje na temat błędów rządu, dyplomacji i generalicji, ale to droga donikąd, fałszywy trop. Nie było żadnych błędów, wszystko realizowano zgodnie z instrukcjami nieznanych przełożonych. Mówiąc wprost – robiono wszystko, by tę wojnę przegrać.

Polska ogłosiła mobilizację powszechną 30 sierpnia, ale pod naciskiem sojuszników odwołała ją i ogłosiła ponownie 31 sierpnia. Odroczenie mobilizacji spowodowało trudny do opanowania chaos: 1 września oddziały osiągnęły zaledwie 70% gotowości bojowej.

Gdy się spojrzy na przedwojenną granicę polsko-niemiecką, to rzuca się w oczy jej wyjątkowo niekorzystny dla Polski przebieg. Umożliwiał on zaatakowanie Polski z trzech stron: od zachodu, północy i południa. Jeśli dodamy do tego przewagę militarną i gospodarczą Niemiec, to jedyną rozsądną decyzją było by niepodejmowanie jakiejkolwiek walki z Niemcami, czyli poddanie się.

Ktoś może powiedzieć, że rząd miał gwarancje Anglii i Francji, że na wypadek niemieckiego ataku kraje te pomogą i zaatakują Niemcy od tyłu i dlatego podjął decyzję o zbrojnym oporze. Skąd rząd mógł wiedzieć, że nie zaatakują? Ano stąd, że w takich układach silniejszy tylko mówi, że pomoże. Mógł też wiedzieć i wiedział, że rok wcześniej, gdy Niemcy zajęły Czechy, Czechosłowacja miała gwarancje Francji i Związku Radzieckiego, z tym że Związek Radziecki zastrzegł, że pomoże, gdy Francja pierwsza zaatakuje Niemcy. Francja tego nie zrobiła, to i Związek Radziecki miał wymówkę. I tak „wśród serdecznych przyjaciół (Francja, Związek Radziecki) psy zająca (Czechosłowację) zjadły”.

4 października 1938 roku wiceminister spraw zagranicznych ZSRR mówi francuskiemu ambasadorowi w Moskwie, że nie widzi innego wyjścia, aniżeli czwarty rozbiór Polski, a w niecałe dwa miesiące później rząd radziecki potwierdza ważność paktu o nieagresji z 1932 roku. Podobnie wypowiada się 2 czerwca 1939 roku ambasador radziecki w Polsce. Tak działa układanie się z potężniejszymi.

W kwietniu 1939 roku sztaby francuski i angielski ustaliły, że los Polski będzie zależał nie od wyników początkowych zmagań, lecz od ostatecznego rezultatu wojny. W sierpniu 1939 roku, w czasie pertraktacji w Moskwie, francuscy sojusznicy zgodzili się na wkroczenie na terytorium Polski Armii Czerwonej. A czemu mieli się nie zgodzić? Zgodzili się wcześniej na zajęcie Czech i Moraw przez Hitlera. Byli konsekwentni.

W 1939 roku Władysław Studnicki, niemający zaplecza politycznego, napisał broszurę pt. „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”, która krytykowała ewentualne zawarcie paktu sojuszniczego z Wielką Brytanią. Argumentował, że Londyn zamierza wciągnąć ZSRR do koalicji, za co Anglia może „zapłacić” mu wschodnimi województwami Polski. Broszura ta, wydana jeszcze w czerwcu 1939 roku, została skonfiskowana przez rząd polski. Słuszność tez postawionych przez Studnickiego odnośnie polsko-brytyjskiego sojuszu potwierdził jednak rozwój późniejszych wydarzeń.

W trakcie kampanii wrześniowej też nie popełniono żadnych błędów. Dowództwo wojskowe, zdominowane przez masonów, tak prowadziło działania, by odnosić klęski, nawet tam, gdzie była szansa na zwycięstwo, jak np. w bitwie nad Bzurą.

Po zamachu majowym w 1926 roku była już inna Polska. W administracji państwowej, w dyplomacji i w wojsku pojawiają się ludzie Piłsudskiego. Wielu z nich to masoni. Czy można zatem dziwić się, że zachowywali się tak, jak się zachowywali. Bliżej im było do masonerii i jej celów niż do państwa i narodu polskiego. To musiało „zaowocować” w tym tragicznym wrześniu.

Takich przykładów, że ta wojna, i nie tylko ta, miała już wcześniej przygotowany scenariusz, jest więcej na blogach 1 września i 17 września. Po co więc są te wojny? Rabbi Reiehhorn, w mowie wygłoszonej w Pradze w 1869 roku nad trumną rabina ben Jehudy, powiedział: Pchać będziemy chrześcijan do wojen, wyzyskując ich pychę i ich głupotę. Wyginą i zostawią miejsca wolne dla naszych.

Warto o tym wiedzieć z okazji zbliżającej się rocznicy agresji niemieckiej na Polskę, ale też warto wiedzieć, że obecnie trwająca wojna na Ukrainie również ma z góry przygotowany scenariusz i zmiany po niej mogą być równie brzemienne w skutkach, jak te, których dokonano po II wojnie światowej.