Tożsamość

Całkiem „przypadkiem”, jak to się dzieje na YouTube, trafiłem na tzw. short, w którym Michał Woś z PiS-u wypowiadał się na temat Donalda Tuska i jego polskości czy raczej „polskości”, jak chce Woś. Poniżej jego słowa:

„Donald Tusk mówił nie tylko te słynne polskość to nienormalność, ten jego esej z końca lat 80-tych, ale Donald Tusk wydał na początku lat dwutysięcznych książkę o Gdańsku – Mój Gdańsk, zdaje się był taki tytuł, gdzie sam siebie określał gdańszczaninem, ale gdzie był rozdział o jego rodzinie i mało kto wie w Polsce, Państwo może bardziej śledzą, to wiedzą, ja przeglądałem te fragmenty, gdzie on o tej swojej rodzinie pisze i to było szokujące, bo on mówi tak: Moja babcia nie była Polką. Znaczy ona nie mówiła po polsku, mówiła całe życie po niemiecku. Natomiast tam w tej książce Tusk pisze, że jego mama miała problem z tożsamością. Znaczy nie określała siebie jako Polki. To można wyczytać w tej książce, to pisze przecież w latach dwutysięcznych, już był wtedy aktywnym, czynnym politykiem. Wiedział, jakie są tego skutki. Skoro ktoś był wychowany przez osobę, która do końca nie wie czy jest tożsamości polskiej, czy – nie, no to to odpowiada na pytanie, kim jest Donald Tusk.”

Krytyka Tuska, a raczej jego eseju, powinna zacząć się od przeczytania go, bo Tusk uzasadnia w nim swoje stanowisko. W bogu Polskość zamieściłem ten esej. Do tematu polskości powróciłem jeszcze w blogu Polskość c.d. Sądzę jednak, że na ten problem trzeba spojrzeć w szerszym kontekście historycznym. Pewne procesy odbywają się w długim okresie czasu. Ich analiza z punktu widzenia teraźniejszości może okazać się błędna. Historia Polski to ciągła wędrówka ludów. Przez cały jej okres napływali tu obcy, którzy asymilowali się w mniejszym lub większym stopniu albo wcale. Do tego dochodziły zmiany granic, co oznaczało, że w obrębie takiej Polski, z nowymi granicami, znaleźli się ludzie, którzy wcześniej nigdy nie mieli z Polską nic wspólnego, po prostu Polska do nich przyszła. I taki jest przypadek Tuska. Gdańsk do 1945 roku był miastem niemieckim i nie miał nic wspólnego z Polską. Jak widać nie wszyscy Niemcy zostali przesiedleni. Być może czuli się oni bardziej związani z Gdańskiem niż z Niemcami jako całością, bo ten kraj zawsze był związkiem księstw i księstewek, które później przekształcono w landy. Jeśli więc Tusk mówi, że jest gdańszczaninem, to bardziej podkreśla swój związek z tą swoją małą ojczyzną, niż z tą wielką. Trudno więc mieć pretensje i uważać to za coś nagannego, że matka Tuska ma problem z tożsamością.

Ale nie tylko u nas mamy takie dylematy. Zupełnie „przypadkiem” trafiłem na YouTube na krótki filmik zatytułowany: Erstes EU-Land Pleite?! Das musst DU SEHEN! – Pierwsze bankructwo kraju UE?! To musisz zobaczyć! Mowa w nim jest o Francji, ale też pada ostrzeżenie pod adresem Niemiec. Jeden z komentujących napisał: Cała EU jest totalnie zadłużona, a drugi odpowiedział: Jak już Sarazin powiedział „Niemcy same unicestwiają się”.

Z ciekawości zajrzałem do Wikipedii, by dowiedzieć się, kto to taki ów Sarazin. I tak ona pisze o nim:

Dr Thilo Sarrazin (ur. 12 lutego 1945 w Gerze) – niemiecki ekonomista, autor licznych publikacji, nie tylko na tematy gospodarcze, ale również społeczne.

W 1971 roku ukończył studia ekonomiczne na Uniwersytecie w Bonn. Dwa lata później uzyskał doktorat, również w Bonn. W latach 1975–1981 pisał przemówienia dla ekonomisty i polityka Hansa Apela. W latach 2002−2009 był Senatorem ds. Finansów w Berlinie; polityk Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD).

Od 2009 do września 2010 roku był członkiem zarządu Banku Centralnego Republiki Federalnej Niemiec (Deutsche Bundesbank).

Kontrowersje

Książka „Deutschland schafft sich ab”

Pod koniec sierpnia 2010 roku nakładem monachijskiego wydawnictwa Deutsche Verlags-Anstalt ukazała się książka pod tytułem „Deutschland schafft sich ab: Wie wir unser Land aufs Spiel setzen” (ISBN 978-3-421-04430-3), co można na język polski przetłumaczyć jako Niemcy likwidują się same: Jak wystawiamy nasz kraj na ryzyko. W swojej książce Sarrazin zarzuca imigrantom z państw muzułmańskich, że tworzą równoległe społeczeństwo, swoiste państwo w państwie, przez co ich integracja jest utrudniona. Szczególną uwagę zwraca on na fakt, że emigranci z krajów islamskich przysparzają państwu również więcej kosztów socjalnych, niż dostarczają korzyści rozwojowi gospodarki. Autor przytaczając liczne statystyki zauważa, że podobnej skali problemów nie ma z emigrantami z Azji czy Europy Środkowo-Wschodniej. Winą obarcza więc islam, który − zdaniem Sarrazina − stoi w opozycji do wartości liberalnych państw europejskich.

Książka wywołała ogólnonarodową debatę o imigrantach. Sam autor poniósł liczne konsekwencje. Macierzysta partia Sarrazina − SPD − wszczęła procedurę wykluczenia go z szeregów. Prezydent Christian Wulff wezwał Sarrazina do ustąpienia z funkcji członka zarządu Bundesbanku. Stanowisko prezydenta wywołało również kontrowersje, czy nie stanowi zamachu na niezależność banku centralnego.

Książka Sarrazina okazała się bestsellerem osiągając we wrześniu 2010 roku łączny nakład do 250 tys. egzemplarzy. Do końca 2010 roku sprzedano blisko 1,5 mln egzemplarzy.

Krytycy Sarrazina twierdzą, że jego poglądy charakteryzują się ksenofobią. Tymczasem badania genealogiczne jego rodziny wykazały, że on sam pochodzi od imigrantów, którzy przybyli do Niemiec wskutek anulowania Edyktu nantejskiego przez Ludwika XIV. Byli nimi francuscy Hugenoci, Włosi i Anglicy. Niemieckie media sprzyjające Sarrazinowi uznały, że jest to wzorowy przykład tak zwanego „sukcesu integracyjnego” (Integrationserfolg).

Nazwisko autora pochodzi od słowa „saracen”, które w średniowieczu stosowało się dla określania Arabów lub ogólnie wszystkich wyznawców islamu.

x

Gdy patrzymy na historię w krótkim okresie czasu, to niczego nie widzimy. Gdy spojrzymy na nią w dłuższym okresie czasu, to widzimy, że nowożytna historia ludzkości to w dużym stopniu ciąg wędrówek ludów, spowodowanych głównie przez wojny, prześladowania religijne, rewolucje itp. Współczesna Europa to efekt najazdu barbarzyńców na zachodnią część Imperium Rzymskiego, czego skutkiem był jej upadek. Hiszpańska inkwizycja to był doskonały pretekst do osiedlania się Żydów w całej Europie pod pozorem prześladowań religijnych. Anulowanie edyktu nantejskiego to podobne zjawisko, które usprawiedliwiło przyjęcie na teren Niemiec fali uchodźców z różnych krajów, nie tylko z Francji.

Jak to jest jednak możliwe, że takie masy ludzi przemieszczają się do innych krajów i jakoś tam sobie radzą? Nie znają języka, nie mają gdzie mieszkać, nie mają źródła utrzymania, a mimo to osiedlają się i zaczynają nowe życie w obcym otoczeniu. Nie znajdziemy żadnych informacji na temat tego, jak to jest możliwe. Rozumiem, że później, gdy ci nowi już zadomowią się, to mogą ściągać swoich krewnych, ale na początku nie jest to możliwe. Musi tu zatem działać inny czynnik, który umożliwi tym ludziom rozpoczęcie nowego życia na obczyźnie.

Wyjaśnienie tego zagadnienia jest bardzo proste. Trzeba po prostu dokonać odwrócenia metody wnioskowania, która zakłada, że wyjaśnienia teraźniejszości należy szukać w historii. Trzeba poszukać wyjaśnienia historii w teraźniejszości. A my, tu w Polsce, mamy możliwość obserwowania tego procesu na żywo. Wojna na dalekim wschodzie Ukrainy dostarczyła pretekstu do przesiedlenia do Polski milionów Ukraińców w sytuacji, gdy na 4/5 obszaru Ukrainy nie ma działań wojennych. Ci przesiedleńcy zostali otoczeni szczególną opieką „polskiego” rządu, tak szczególną, że mają oni większe uprawnienia niż obywatele państwa, na którego teren zostali przesiedleni. Podobnie musiało dziać się w przeszłości, przy zachowaniu odpowiednich proporcji, gdyż ówcześni monarchowie nie dysponowali taką ilością wirtualnego pieniądza jak rządy współczesnych państw. Jeśli więc mówimy o upadku Rzymu pod naporem barbarzyńców, to wypada się zastanowić, czy nie było tak, że tych barbarzyńców przyjęto, dano im wikt i opierunek – a nie jest tajemnicą, że w końcowym okresie istnienia Imperium chleb i wino były darmowe – co musiało negatywnie wpłynąć na stan gospodarki Imperium. Wysiłek finansowy z tym związany, czyli socjal jakbyśmy dziś powiedzieli, był zbyt wielki i musiało ono zbankrutować, co oznaczało tylko tyle, że inna władza przejęła kontrolę nad tym całym obszarem, zwanym później Europą Zachodnią.

Czy mamy zatem do czynienia w przypadku Polski z tym samym procesem, procesem świadomego zadłużania państwa mającego doprowadzić do bankructwa III RP i stworzenia w jej miejsce nowego? Wszystko wskazuje na to, że tak, bo jak wytłumaczyć fakt pomagania Ukrainie ponad możliwości finansowe III RP? Jak wytłumaczyć fakt, że zaciąga ona kredyty w Ameryce na zakup sprzętu wojskowego, który następnie nieodpłatnie przekazuje Ukrainie? Dlaczego to państwo ukraińskie nie zaciąga bezpośrednio tych kredytów w USA? Chyba tylko dlatego, że ono i tak jest już przeznaczone do likwidacji pod pozorem wojny.

Gdy 24 lutego 2022 roku zaczęła się specjalna operacja wojskowa na Ukrainie, jak to Rosjanie nazywają, to Putin powiedział, że jej celem jest denazyfikacja Ukrainy i jej demilitaryzacja. Rosja zajęła tylko 1/5 część Ukrainy, jak więc on sobie to wyobrażał? Dziś już wiemy, że denazyfikacja Ukrainy oznacza przesiedlenie ukraińskich nazistów na teren III RP. Demilitaryzacja dokona się wraz z zakończeniem wojny. Teren na Ukrainie, oczyszczony z nazistów ukraińskich, zajmie Rosja. Być może jej część, zwana Galicją Wschodnią, zostanie włączona do nowego państwa, które powstanie po zakończeniu tej wojny.

Rewolucja francuska skutkowała tym, że stary, monarchiczny porządek, został obalony. Powstały państwa narodowe, a poddani stali się obywatelami. To oznaczało, że wszystkim obywatelom tych państw, często zupełnie sobie obcym pod względem mentalnym i wyniesionych z domu tradycji, rządzący wmawiali, że są do siebie podobni, że łączy ich ten sam system wartości i ta sama historia, że muszą te państwa kochać i w razie potrzeby ich bronić, a nawet oddawać za nie życie – i nazwano to patriotyzmem. I ci rządzący rościli sobie prawo do oceny, kto jest prawdziwym patriotą, a kto – nie.

Skrajną formą patriotyzmu jest narodowy socjalizm, czyli nazizm, który jest wszędzie zwalczany i potępiany z wyjątkiem Ukrainy. Jest jednak patriotyzm doskonałym instrumentem do grania na ludzkich emocjach, jak to czyni Michał Woś z PiS-u. Ta partia zarezerwowała dla siebie endecki model patriotyzmu, stworzony w XIX wieku na użytek ludności zamieszkującej ziemie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Sprowadzał się on do tego: mówicie po polsku, jesteście katolikami, a więc jesteście Polakami. A Polska to przecież pojęcie abstrakcyjne, to obszar z ciągle zmieniającymi się granicami, z ciągle napływającymi nowymi osadnikami bądź tymi, którzy swego miejsca zamieszkania nie zmienili, tylko Polska zmieniła swoje położenie i ich wchłonęła. Zatem jak różna jest historia Polski, jak zmienny jest jej obszar i granice, tak zmienna i niepoddająca się ścisłej definicji jest polska tożsamość. Czy zatem odwoływanie się do polskości ma sens i czy nazywanie jej nienormalnością również ma sens? Bo czyż proces historyczny, który doprowadził do takiego stanu, można nazywać nienormalnym? A czy w takim razie Polak również nie jest pojęciem abstrakcyjnym?

Zrozumieć Polskę

Żeby zrozumieć, czym jest Polska, trzeba poznać historię tego regionu, ale tę prawdziwą. Trzeba sobie uświadomić, co było jego specyfiką. O wielu faktach pisałem w poprzednim blogu. Są jednak zagadnienia, których pominąć nie można. Józef Mackiewicz w swojej powieści Lewa wolna (Kontra, 2018) pisał:

»Bo w Rosji wszystkie rzeczy się przewracały, a winę za ten przewrót, w ogólnej niewiedzy, zwalano na Żydów.

Ale i za falochronem niemieckim, w szerokim pasie od Oceanu Lodowatego po Morze Czarne, pod zewnętrzną powłoką reprezentacyjnych deklaracji, nie układało się ani łatwo, ani zgodnie. Był to pas jedyny w swoim rodzaju, a tym różniący się od reszty Europy, że w żadnym z jego krajów, od Finlandii po Ukrainę, warstwa wyższa, szlachecka, dotychczas panująca, nie mówiła tym samym językiem co warstwa niższa, chłopska. Stąd mnożyły się trudności i powikłania haseł. Każdy na zielonym suknie hucznych stołów dyskusyjnych starał się zagarnąć palcami tyle mapy, iż nie mógł nie potrącić sąsiada. Jedni wychodzili z założenia: cuius regio eius natio (czyja religia tego naród – przyp. W.L.); inni: „pędzić won tych, którzy nami dotychczas rządzili!”«

Finlandia była przez wiele lat pod szwedzkim zaborem, a Finowie to naród chłopski. To oni stanowili większość szwedzkiego wojska, które najechało Koronę w czasie potopu szwedzkiego. Jednak mieli swój własny język i tożsamość. Tego brakowało pozostałym w tym pasie, czyli w Wielkim Księstwie Litewskim. Te języki to raczej dialekty, ludność określała siebie najczęściej mianem tutejszych. I ta nieuformowana do końca masa stała się przedmiotem pewnego eksperymentu, polegającego na zrobieniu z niej Polaków. Ten eksperyment to unia polsko-litewska. Zaczęło się od elity, czyli od tego, że 47 rodów litewskich i rusińskich bojarów adoptowało herby 47 rodów polskiej szlachty. Bojarzy to zbiorowa nazwa przedstawicieli klasy panującej na Rusi Kijowskiej, zajmującej drugą, po książętach, dominującą pozycję w rządzie. To wyższa szlachta, magnaci i wielcy właściciele ziemscy. W ten sposób oni, ich rodziny i potomkowie stawali się „Polakami”. Stopniowo przechodzili na język polski i katolicyzm. Ekspansja na wschód nie polegała na tym, że osiedlała się tam ludność polska, tylko na tym, że miejscową ludność poddawano działaniu odmiennej kultury i wyznania. I była to głównie zasługa jezuitów. W 1579 roku Batory przeznaczył środki na przekształcenie Kolegium Jezuitów w Wilnie w Akademię i Uniwersytet Wileński Towarzystwa Jezusowego. Językiem wykładowym była łacina, a wykładowcami uczeni pochodzący z różnych części Europy. W XVIII wieku dzięki polskim jezuitom, jak pisze Wikipedia, na uczelni tej opracowano zasady gramatyki i ortografii języka litewskiego i rozpoczęto wydawanie pierwszych książek po litewsku. W XIX wieku na bazie tego uniwersytetu powstało w Wilnie i okolicach szkolnictwo polskie i na masową skalę produkowano „Polaków”.

W pozostałej części tego pasa było podobnie. Członkowie elity szybko przeszli na katolicyzm i na język polski, bo bez tego nie mogliby zostać posłami i senatorami Rzeczypospolitej. Zapewne za sprawą jezuitów część ludności prawosławnej przeszła na katolicyzm. Tak więc ktoś, kto mówił po polsku i był katolikiem, stawał się z automatu „Polakiem”. Jeremi Wiśniowiecki – Młot na Kozaków – kształcił się w kolegium jezuitów we Lwowie. W tym samym kolegium kształcił się Chmielnicki. W lutym 1648 roku król Rzeczypospolitej Władysław IV, Szwed, nadaje Wiśniowieckiemu ziemie, na których znajdowała się główna siedziba Kozaków. I w lutym tego roku Chmielnicki rozpoczyna powstanie. A więc dwaj Rusini walczą ze sobą. Jeden broni Rzeczypospolitej, a właściwie swoich ziem, a drugi broni rusińską czerń przed Polakami, czyli Rusinem Wiśniowieckim.

W 1772 roku zakon jezuitów został skasowany w całej Europie. Jedynie caryca Katarzyna II pozwoliła jezuitom pozostać na terenach pozyskanych po I rozbiorze Rzeczypospolitej. Ośrodkiem działania zakonu był Połock na Białorusi. Po jego odbiciu w 1579 roku Batory założył w nim kolegium jezuitów. Połock, którego ludność wyznawała prawosławie, stał się najważniejszym w rejonie ośrodkiem misji katolickiej. W okresie kasaty Towarzystwa Jezusowego (1773-1814) na terenie Europy i kolonii zagranicznych Katarzyna II obroniła szkolnictwo i działalność Jezuitów w Rosji. Połock stał się centrum odrodzenia i rozwoju zgromadzenia. A więc nie przypadkiem w XIX wieku szkolnictwo polskie pod zaborem rosyjskim kwitło. Proces produkcji „Polaków” na wschodzie miał trwać.

W momencie ekspansji na wschód w XVI wieku Polacy byli już chłopami pańszczyźnianymi, czyli niewolnikami przykutymi do ziemi. Nie mogli więc jej opuścić. Podobnie szlachta. Ona też nie mogła emigrować na wschód. Zresztą szlachta uważała się za odrębny naród, za Sarmatów. To, co tam się działo było więc dziełem jezuitów, a więc potężnego zakonu, który miał niezbędne środki i wiedzę do tego, by podbijać nowe ziemie. Jezuita to według definicji słownikowej członek zakonu Towarzystwa Jezusowego. W potocznym znaczeniu to człowiek skryty, chytry, obłudny, przebiegły, intrygant. Chyba nieprzypadkowo zasłużyli oni sobie na takie określenie.

Ich zadaniem było przeciągnięcie na katolicyzm prawosławnych Białorusinów i Ukraińców, a w przypadku Litwinów nauczenie ich języka polskiego. Wyprodukowali więc jezuici na wschodzie „Polaków”. I to pewnie ich dziełem była zbitka: Polak-katolik. A być może i również hasło: Bóg, Honor, Ojczyzna. Taką nową ideologię trzeba było stworzyć tym nowym Polakom, bo przecież nie można było odwoływać się do tradycji piastowskiej, z którą oni nie mieli nic wspólnego. Od tego momentu punkt ciężkości przesunął się na wschód, a priorytetem w polityce był interes Kościoła katolickiego, a nie Polski, zwanej wówczas Koroną. Dla niej był to proces zabójczy, a Koroniarze stawali się powoli Polakami drugiej kategorii. Ten interes Kościoła był zbieżny z interesem tych nowych Polaków. Pomiędzy nimi a ludnością prawosławną rodziła się nienawiść. Ci ostatni postrzegali tych nowych Polaków jako zdrajców, a oni, z kolei, obawiali się nie tylko tej ludności, ale również Moskwy. I tak narodzili się „Polacy”, który nienawidzą Rosjan.

Podobna nienawiść i wrogość zrodziła się na Litwie. W tym wypadku na tle językowym. To, co dziś wyprawiają Litwini, ta ich walka z językiem polskim, to tak naprawdę ich nienawiść do tych Litwinów, którzy przeszli na język polski, a którzy uważają się za Polaków. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że ich język, jego gramatykę i ortografię, uporządkowali jezuici. Być może byli to polscy jezuici. Wygląda więc na to, że Litwin to stan umysłu.

Jednak język i wiara czy wyznanie nie czyni jeszcze Polakiem. Narodowość to coś więcej. To też wspólna historia i tradycja. Korona i ten pas, czyli Wielkie Księstwo Litewskie, nie mają wspólnej historii i tradycji. WKL nie doświadczyło potopu szwedzkiego, który głęboko wrył się w pamięć ludu polskiego. Nie doświadczyło też tzw. sum bajońskich, o których pisałem w blogu Sumy bajońskie. Gdy patrzę na stare zdjęcia i na stroje ludowe mojej matki i ciotki, to są one zupełnie inne niż ludowe stroje białoruskie i ukraińskie, a które dziś podsuwa się nam jako polskie.

To nie jest tak, że z tej nieukształtowanej masy z WKL można było zrobić Polaków, ucząc ich polskiego i przeciągając niektórych z nich na katolicyzm. I ci ludzie mają zapewne tego świadomość. Zostawali „Polakami” dla korzyści materialnych lub innych. Nie powinno więc dziwić, że w I RP były stronnictwa ruskie, pruskie i francuskie. Dla kresowego królika wspólny interes zwany Rzeczpospolitą był abstrakcją, bo pojęcie państwa było dla niego abstrakcją. Jego interesowało tylko jego własne księstewko. Takie państwo nie mogło przetrwać. Później nie było lepiej. II RP to tylko okrojona kopia I RP, a jej elity wywodziły się z Kresów. Naczelnikiem został litewski Żyd. W sumie więc nie różniły się one mentalnie od tamtych zapijaczonych Branickich czy Sapiehów. Sanacja uczyniła z tego państwa swoje prywatne poletko. We wrześniu 1939 roku wciągnęła je do wojny a rząd uciekł za granicę. Taka mentalność.

PRL był kontynuacją tego cyrku, bo wbrew temu, co głosiła jego propaganda, było to również państwo wielonarodowe. Ustrój PRL-u to narodowy socjalizm: jedno państwo, jeden przywódca (partia), jeden naród. Na poniemieckie tereny przesiedlono w większości tzw. mniejszości kresowe, czyli Białorusinów, Ukraińców, Litwinów itp. I dlatego III RP niczym nie różni się od tej I i II-ej. Większość ludzi ją zamieszkujących ma korzenie kresowe. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że premier tego kraju Zulu-Gula mówi, że polskość to nienormalność, a połowa głosujących nadal na niego głosuje. Widać ich to nie obraża, a on wie, że może tak powiedzieć. Pewnie w ten sposób leczą swoje kompleksy, bo jako ludzie z korzeniami z tego pasa, na którym nie wykształciły się w pełni narody i języki, mogą sobie powiedzieć: nie tylko my nie jesteśmy normalni, Polacy również. Czy można sobie wyobrazić sytuację, że prezydent Francji czy kanclerz Niemiec powiedzą tak do swoich wyborców? A może prezydent Ameryki powie Amerykanom, że amerykańskość to nienormalność? Nikt nigdzie tak nie powie, a w Polsce spływa to po wszystkich, jak po kaczce?

W państwie, w którym jest tak dużo mniejszości, trzeba im jakoś wytłumaczyć, że są Polakami. Dla wielu fakt mówienia po polsku i bycie katolikiem wystarcza, ale są jeszcze prawosławni, mówiący po polsku. I tu jest problem, bo prawosławie ciąży ku Rosji, która rości sobie prawo do władzy nad wszystkimi prawosławnymi, również tymi mieszkającymi w innych krajach. Wprawdzie Cerkiew oficjalnie głosi, że jest autokefaliczna, czyli niezależna od Moskwy, ale nikt rozsądny nie wierzy w te bajki. Jak ci prawosławni godzą w sobie fakt bycia obywatelami polskimi, a jednocześnie mają świadomość, że prawosławie wymaga od nich podporządkowania się Moskwie, czyli lojalności wobec niej? Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy są rytu kijowskiego.

Czym jest zatem dzisiejsza Polska i co to jest polskość? Czy można ją zdefiniować? Adam Szostkiewicz w Polityce z dnia 17 lipca 2010 roku w artykule Co to znaczy być Polakiem pisał:

„Bo polskość to rzecz szersza niż romantyzm, katolicyzm, bohaterstwo wojenne, Bóg, honor i ojczyzna. Coś więcej niż tylko rytuały polskości. Polskość to dziś przede wszystkim pewna, jak by to powiedział nieodżałowany ks. Tischner, propozycja etyczna. Nie musimy jej przyjmować, ale możemy. Obejmuje język i kulturę, historię i pamięć, ale także cywilizację, obyczaj, kulturę masową, dostępną dla wszystkich, w tym polską kuchnię – a jakże, najlepszą na świecie.

Bo polskość to także interakcja ze światem, dialog z kulturą powszechną. Nie tylko z Europą i Ameryką, także z nowymi aktorami na globalnej scenie, jak Indie, krąg muzułmański, nowa Afryka czy Chiny. Dlatego rzecznikami polskości są też tłumacze, dosłownie i w przenośni. Ci, którzy przyswajają nam dzieła obcych autorów, tłumacze zagraniczni przyswajający obcym literaturom i kulturom dzieła naszych autorów, wreszcie wszyscy ci, którzy starają się wyjaśnić nam i innym bez uprzedzeń i zacietrzewienia, co to jest ta polskość, jakie są jej meandry, zalety i wady.

To dzieło przekładania polskości na użytek nasz i świata ma znaczenie głębsze i trwalsze niż manifestowanie polskości. Tak rozumiana polskość – dzieło w ciągłym ruchu, w ustawicznym odważnym tworzeniu, nigdy niedomkniętym do końca, niezafiksowanym na tym czy innym temacie – jest może dla duchowej przyszłości Polski najważniejsza.”

A więc polskość to pewna propozycja etyczna, albo jeszcze lepiej – dzieło w ciągłym ruchu. To przykład pseudointelektualnego bełkotu księdza Tischnera i Szostkiewicza. W tym kontekście, to Donald Tusk miał rację, mówiąc, że polskość to nienormalność. Taka polskość to faktycznie nienormalność. Nie wolno jednak mówić, że Polacy to rdzenna ludność Korony, czyli Polski przed unią z Litwą, a właściwie z Wielkim Księstwem Litewskim. Nie może być tak, jak w Wielkiej Brytanii, gdzie Szkot to Szkot, Irlandczyk to Irlandczyk, a Walijczyk to Walijczyk. Tam tak może być, bo Anglicy dominują zdecydowanie pod względem liczby ludności nad pozostałymi i pod względem obszaru. Gdyby w Polsce Ukraińcy nazywali się Ukraińcami, a nie – Polakami, podobnie Białorusini i Litwini oraz ludzie z tymi korzeniami, to okazałoby się, że stanowią oni zdecydowaną większość w tym państwie. I jeszcze ci zasymilowani Żydzi. Ale tak nie może być, bo to przecież Polacy mają być tymi warchołami, buntownikami, nawiedzonymi, tymi, na których w razie czego można będzie zrzucić winę za wszelkie nieszczęścia w Europie. A że będą to przeważnie ludzie z ukraińskimi, białoruskimi, litewskimi czy żydowskimi korzeniami, to nikt o tym w szerokim świecie nie wie. Przecież to nie Polak wdeptuje Putina w ziemię, tylko Ukrainiec Hołownia. Robi to bez skrupułów, bo robi to na konto Polaków.

Czy taka Polska, mozaika różnych narodów, wyznań – może być normalnym państwem? Nie może i nie jest. Jest to bezkształtna masa, z której można wszystko ulepić i pokierować w pożądanym dla siebie kierunku. I tym zapewne kierowali się ci, którzy przed wiekami doprowadzili do unii polsko-litewskiej. To był ich wielki eksperyment, być może pierwszy taki w historii. Polegał on na podmianie jednego narodu drugim, a właściwie społecznościami nie do końca ukształtowanymi, bez tożsamości narodowej, tutejszymi – i dlatego było to możliwe. Przekonali się oni, jak łatwo rządzić w takim państwie, z nowym, sztucznie wykreowanym, zakompleksionym narodem, skłóconym na tle wyznaniowym ze swoimi jeszcze do niedawna ziomkami, jak łatwo było wywoływać tu powstania i wojny. Dziś, w obliczu wojny na Ukrainie, znowu zaczynamy odczuwać skutki tego eksperymentu.



Polskość c.d.

W blogu „Polskość” ustosunkowałem się do stwierdzenia Donalda Tuska, że „polskość to nienormalność”. I teraz postaram się uzasadnić, że on miał rację. Tylko najpierw trzeba tę „polskość” zdefiniować. A więc trzeba zacząć od tego, co inni na ten temat pisali. Ale może na początek definicja słownikowa. Mały Słownik języka polskiego PWN 1968 tak definiuje to słowo: polskość – zespól cech polskich, polski charakter czego; przynależność do narodu polskiego. Internetowy Wielki słownik języka polskiego definiuje polskość jako zespół cech charakterystycznych dla Polaków – ich kultury, tradycji, wartości.

Tygodnik Przegląd zamieścił 6 września 2021 artykuł Czym jest polskość, który jest fragmentem książki Andrzeja Romanowskiego Pamięć gromadzi prochy. Szkice historyczne i osobiste (https://www.tygodnikprzeglad.pl/czym-jest-polskosc-2/). Poniżej wybrane fragmenty:

To się zmieniło po I wojnie – nie tyle jednak po roku 1918, ile po roku 1921, który ostatecznie ustalił kształt nowego państwa. A państwo to powstało jako twór całkowicie nowy: po raz pierwszy od Kazimierza Wielkiego obyło się bez Rusi, po raz pierwszy od Jagiełły – bez Litwy. To znaczy: w obrębie II RP pozostały wprawdzie takie ruskie i litewskie miasta, jak Lwów i Wilno, jednak nie były one nośnikami własnych idei państwowych: służyły Polsce. Co jednak pozostało z dawnej polskości? Oprócz pamięci zbiorowej, oprócz utworów z literatury pięknej i pomników historiografii byli to przede wszystkim egzulanci. Zjawisko to pojawiło się jeszcze w XVII w., gdy Rzeczpospolita utraciła ziemie naddnieprzańskie, a ich mieszkańcy przenieśli się w jej granice. W dwudziestoleciu w granice II RP przenieśli się ludzie z Litwy oraz z sowieckiej Białorusi i sowieckiej Ukrainy: był wśród nich Jarosław Iwaszkiewicz. A przecież do grona egzulantów należy zaliczyć także Jerzego Giedroycia, Czesława Miłosza i Stanisława Stommę. Ostatnie relikty I Rzeczypospolitej odeszły bowiem na naszych oczach, a „Znak”, którego Stomma był pierwszym redaktorem, do dziś dotyka szczególnego nerwu polskości.

A więc tym szczególnym nerwem polskości byli tzw. egzulanci, tacy m.in. jak Ukrainiec Iwaszkiewicz, czy Litwini: Giedroyć, Miłosz i Stomma. I byli jeszcze Białorusini, niewymienieni tu z nazwiska.

Czy więc dziś, definiując polskość, potrafimy odejść od uwarunkowań ideologicznych? Czy pamiętamy o wielkości terytorium, na którym się ona rozwijała? Czy zdajemy sobie sprawę z zasadniczej różnicy, jaka Polaka dzisiejszego dzieli od jego przodków? Czy przyjmujemy do wiadomości, że polskość jest zawsze (niemal zawsze?) pojęciem szerszym niż aktualne polskie twory państwowe? Czy nasze dziedzictwo obejmuje także polski komunizm, Polonię sowiecką i państwo, które nazywało się PRL? Czym jest polskość?

Według autora polskość jest zawsze pojęciem szerszym niż aktualne polskie twory państwowe. Innymi słowy czymś rozmytym, nieprecyzyjnym, a może nawet mistycznym. Trąca to trochę psychiatrykiem.

To państwo – choć jeszcze pod tradycyjną nazwą Rzeczypospolitej Polskiej – pojawiło się w roku 1945. Pojawiło się na trupie Rzeczypospolitej Niepodległej. A powstanie tego państwa to było już coś znacznie więcej niż obycie się Polski bez Rusi i Litwy. Teraz – pierwszy raz od średniowiecza – Polacy znaleźli się sami. Żydzi zostali wymordowani, Niemcy wygnani, Ukraińcy przesiedleni. Życie bez Innego – to była nasza nowa sytuacja egzystencjalna. Tymczasem – zauważał we wspomnianej ankiecie Józef Czapski – to „Polska wielonarodowa jest Polską, a nie Polska czystej krwi”.

Nie ma więc w Polsce Żydów i Ukraińców? Nie było przesiedleń mniejszości kresowych na tzw. Ziemie Odzyskane? No i mamy już bardzo precyzyjną definicję polskości według Józefa Czapskiego. Jeśli Polska czystej krwi, w domyśle piastowska, nie była Polską, to czym była?

Czym więc jest polskość dziś? Jakie treści nadają temu pojęciu szkoła, Kościół, media? A cokolwiek powiemy o różnicy między Polakiem historycznym a Polakiem dzisiejszym – w jakim stopniu potrafimy żyć tradycją dawnego, wielonarodowego i wielokulturowego państwa?

Stopienie uroczystości państwowych z kościelnymi, w połączeniu z etniczną homogenicznością społeczeństwa, zdaje się świadczyć, że prawdziwy Polak to Polak katolik. Równanie takie niosło jednak zawsze treść dla polskości zawężającą. Czy dziś, w tej naszej nowej sytuacji egzystencjalnej, trafi ono na grunt podatny? Byłoby to po raz kolejny wbrew tradycji. Wszak był i taki czas, że w Sejmie Rzeczypospolitej katolicy stanowili mniejszość. A cóż mówić o wkładzie w polską kulturę protestantyzmu, poczynając od Mikołaja Reja? Cóż mówić o takich nurtach polskości, jak postawy antyklerykalne (nieraz widoczne u przedrozbiorowej szlachty), jak tendencje laickie, wolnomyślicielskie, kosmopolityczne? A Rusini piszący w XVII wieku po polsku? A polsko-czesko-niemieccy Ślązacy? A wszelkie inne zjawiska pogranicza etnicznego i kulturowego, które tak nieraz trudno zakwalifikować do piśmiennictwa jednego narodu, a które również wzbogacają wielobarwną paletę polskości?

Czyli nasza tradycja, to państwo wielonarodowe i wielokulturowe. A wcześniej według Romanowskiego niczego nie było.

xxx

Adam Szostkiewicz pojęciu polskości poświęca swój artykuł w „Polityce” Co to znaczy być Polakiem?, który ukazał się 17 lipca 2010 roku. Oryginalny tytuł tekstu to „Polskość i inne ości” (https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1507074,1,co-to-znaczy-byc-polakiem.read). Poniżej wybrane fragmenty:

Bo tak jak nie ma jedynej definicji patriotyzmu, nie ma też jedynego rozumienia polskości. Ta wielość jest przejawem bogactwa naszej historii i kultury.

Świeżym przykładem tych dzisiejszych trudności z polskością była akcja polskiego księdza (zresztą o korzeniach ormiańskich) Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego przeciwko organizatorom sesji naukowej ku pamięci grekokatolickiego metropolity Andrzeja Szeptyckiego, nieżyjącego od ponad 60 lat. Dla polskiego kapłana Szeptycki jest zapiekłym ukraińskim nacjonalistą, dla ukraińskich unitów i patriotów – bohaterem sprawy wolnej Ukrainy. Rodzony brat metropolity Stanisław Szeptycki walczył tymczasem o niepodległą Polskę w Legionach Piłsudskiego, dowodził w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r., był ministrem obrony w II RP, a po 1945 r. szefem Polskiego Czerwonego Krzyża. Jeden brat wybrał ukraińskość, drugi polskość. Mieli do tego takie samo prawo. Prawo wolnych ludzi do wyboru własnej tożsamości. Tak samo było z wywodzącymi się z Litwy braćmi Narutowiczami. Gabriel, pierwszy prezydent odrodzonej po 1918 r. Polski, został zamordowany przez polskiego nacjonalistę. Brat Gabriela, Stanisław, został niepodległościowym działaczem litewskim.

Czym ona jest od wielkiego dzwonu, to mniej więcej wiemy. Nie ma chyba wybitnego polskiego pisarza, myśliciela, reżysera, aktora, malarza, artysty, historyka, socjologa, psychologa, działacza, kapłana, który by nam tego nie tłumaczył. Czasem aż do zmęczenia i przesytu wywołującego w nas odruch buntu: „a wiosną, niechaj wiosnę, nie Polskę, zobaczę”. Odruch zdrowy, rodzaj narodowej psychoterapii. Takiej, która pomogłaby nieco zintegrować „Polaka rozłamanego”. Określenia tego użył ponad 20 lat temu Donald Tusk. W ankiecie o polskości rozpisanej przez katolicki miesięcznik „Znak” Tusk pisał: „Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń. Jest jakiś tragiczny rozziew w polskości – między wyobrażeniem a spełnieniem, planem a realizacją. I szarpię się między goryczą i wzruszeniem, dumą i zażenowaniem”. W tej samej ankiecie prof. Jerzy Jedlicki zwracał uwagę, że po raz pierwszy w dziejach dorasta w Polsce pokolenie, dla którego przywiązanie do kraju ojczystego nie jest rzeczą oczywistą, lecz kwestią wyboru (właśnie tak jak dla cytowanego przed chwilą młodego Tuska). „Dzięki łatwości podróżowania, dzięki nowoczesnej technice znają – i to w masie – świat lepiej niż jakiekolwiek poprzednie generacje. I porównują. I zadają rodzicom bardzo kłopotliwe pytania: z czego właściwie mam być dumny(a)? Nie zaspokoicie ich bitwą pod Grunwaldem ani obroną Jasnej Góry”.

Polskość – etyczna propozycja

Bo polskość to rzecz szersza niż romantyzm, katolicyzm, bohaterstwo wojenne, Bóg, honor i ojczyzna. Coś więcej niż tylko rytuały polskości. Polskość to dziś przede wszystkim pewna, jak by to powiedział nieodżałowany ks. Tischner, propozycja etyczna. Nie musimy jej przyjmować, ale możemy. Obejmuje język i kulturę, historię i pamięć, ale także cywilizację, obyczaj, kulturę masową, dostępną dla wszystkich, w tym polską kuchnię – a jakże, najlepszą na świecie. A czy można na serio rozprawiać o polskości bez dyskusji o tym, czemu polskość, dawniej i dziś, traci atrakcyjność i czy jej porzucenie, wybór jakiejś innej „-ości”, na przykład europejskości, mamy od razu potępiać jako akt narodowej zdrady? Bo do polskości się dorasta i wchodzi, ale też się od niej odchodzi. Rzadko do końca i finalnie, ale jednak. Dlaczego? Bez odpowiedzi na to pytanie nie ogarniemy polskości.

Polskość to propozycja etyczna, która obejmuje język, kulturę, historię, pamięć itd. I nic o gospodarce, o Wielkopolsce, nic o pragmatyzmie.

W XIX w. odchodziło się na przykład dla chleba i kariery w państwach zaborczych. Ale też dlatego, że nie wszyscy byli gotowi do zrywów kończących się klęską. Albo dlatego, że należało się do elity społecznej, w której uczestnictwo w kulturze europejskiej było do pogodzenia z polskością. Mamy na to wspaniałe powojenne przykłady choćby w kręgu paryskiej „Kultury” Jerzego Giedroycia. Bo polskość to także interakcja ze światem, dialog z kulturą powszechną. Nie tylko z Europą i Ameryką, także z nowymi aktorami na globalnej scenie, jak Indie, krąg muzułmański, nowa Afryka czy Chiny. Dlatego rzecznikami polskości są też tłumacze, dosłownie i w przenośni. Ci, którzy przyswajają nam dzieła obcych autorów, tłumacze zagraniczni przyswajający obcym literaturom i kulturom dzieła naszych autorów, wreszcie wszyscy ci, którzy starają się wyjaśnić nam i innym bez uprzedzeń i zacietrzewienia, co to jest ta polskość, jakie są jej meandry, zalety i wady.

To dzieło przekładania polskości na użytek nasz i świata ma znaczenie głębsze i trwalsze niż manifestowanie polskości. Tak rozumiana polskość – dzieło w ciągłym ruchu, w ustawicznym odważnym tworzeniu, nigdy niedomkniętym do końca, niezafiksowanym na tym czy innym temacie – jest może dla duchowej przyszłości Polski najważniejsza.

Dla Szostkiewicza polskość to dzieło w ciągłym ruchu, w ustawicznym odważnym tworzeniu, nigdy niedomkniętym do końca, niezafiksowanym na tym czy innym temacie, czyli znowu coś ezoterycznego, mistycznego. – Dom wariatów.

xxx

Z kolei Andrzej B. Legocki w artykule O współczesnym rozumieniu polskości (https://info.put.poznan.pl/sites/default/files/Wyk%C5%82ad%20prof.%20A.Legockiego.pdf) m.in. pisze:

Niezwykle ważnym kryterium polskości jest zamieszkiwane terytorium, krajobraz ojczysty, ziemia-żywicielka. Naszą ziemią plemienną i kolebką państwowości jest Wielkopolska. Później ojczyzna stała się ogromna. Od zdobytych kresów wschodnich poprzez wieki zapomniane i odzyskane później, kresy zachodnie.

A więc mamy konkret: terytorium, krajobraz, ziemia żywicielka i kolebka państwowości. Dalej jest już poprawność polityczna.

„Nie rzucim ziemi skąd nasz ród, nie damy pogrześć mowy” – w tej triadzie ziemia jest ostoją trwania, ród – dziedziczną plemiennością, a język polski – międzyludzkim spoiwem. Oczywistym wymogiem tożsamości plemiennej jest pochodzenie od wspólnych przodków. Naród bowiem stanowi wspólnotę żywych i umarłych, od których żyjący się wywodzą. Szczególnie istotnym wyznacznikiem definiującym polską świadomość jest rodzimy język. Jest wielkim skarbem Polaków i niezastąpionym przewodnikiem dziejowym. Umożliwia nie tylko wyrażanie codziennych myśli, ale także przysparza wielkiego bogactwa naszej kulturze, nieomylnie ukazując busole polskości. Wszyscy, którzy przyczynili się do rozwoju języka polskiego – od pierwszej zachowanej sentencji w XIII-wiecznej księdze henrykowskiej, od Mikołaja Reja, Jana Kochanowskiego, z Jakubem Wujkiem, autorem sławnego przekładu Biblii, po wieszczów epoki romantyzmu i mistrzów słowa polskiego czasów nowożytnych – wszyscy oni znaleźli trwałe miejsce w panteonie narodowej kultury. W miarę upowszechniania edukacji nastąpiło połączenie języka potocznego i intelektualnego w jeden język ogólnopolski.

Ogromnie ważnym elementem dla uformowania polskości było przyjęcie chrześcijaństwa. Oznaczało ono formalne przypisanie państwa do Europy łacińskiej, zachodniej. Zespolenie tradycji chrześcijańskiej z kulturą narodową stworzyło ostoję polskości. W trudnych dla narodu latach i w czasach przełomów Kościół był niezawodnym azylem dla „żywej polskości”. Dla wielu ludzi, zwłaszcza tych których losy rzuciły na obczyznę, oznaczała ona dostęp do polskiej kultury, zaś u ludzi religijnych – wierność wierze Ojców i kult Bogurodzicy, czym zawsze wyróżniał się polski katolicyzm.

Przez wieki całe polskość oznaczała wzajemne przenikanie się kultur wielu narodów. Jakże znamienny był ów narodowościowy tygiel ludzki na kresach wschodnich, skąd wyszło na świat tylu wielkich Polaków i zasłużonych twórców narodowej kultury!

I znowu poprawność polityczna!

Wiele przetrwałych przez stulecia cech polskości ukształtowała szeroka otwartość oraz ujmującą gościnność naszego narodu. Polska była otwarta na oścież dla ludzi spoza naszego plemienia. Oskar Kolberg, Aleksander Brückner, Samuel Linde czy Artur Grottger wpisani zostali w szczytny rejestr wybitnych twórców polskiej kultury. Przynależność do naszego społeczeństwa często też była atrakcyjna dla ruskich bojarów i litewskich kniaziów.

Wiek XIX przyniósł dwie często przeciwstawiane sobie tradycje postaw patriotycznych: podjęcie czynu zbrojnego dla zrzucenia jarzma niewoli, albo rozpoczęcie walki o Ojczyznę inną drogą; poprzez wytrwałe kształcenie społeczeństwa i kult pracy od podstaw. Ciekawe, że pamięć o zrywach wolnościowych była w naszej tradycji zawsze stawiana wyżej od kultu pracy organicznej. W polskiej historiografii wykształcił się swoisty kult wojen, nawet tych przegranych.

Pozytywistyczny wzorzec umiłowania Ojczyzny w oparciu o wytrwałą pracę tworzył się w Wielkopolsce. Ten model polskości opierał się na szerokich działaniach społecznikowskich i zakładał obywatelską współodpowiedzialność. Tutaj też pojawiły się wzorce pragmatycznego myślenia, bez kompleksów wobec silniejszego zaborcy, od którego nawet potrafiliśmy się niejednego nauczyć. Wielkopolscy organicznicy dobrze wiedzieli, że droga do restytucji niepodległej Rzeczypospolitej będzie długa, pełna poświęceń i wypełniona niestrudzoną pracą. Umacnianie pierwiastków narodowych w gospodarce i oświacie ceniono tutaj wyżej niż uprawianie, jak gdzie indziej, mało skutecznej polityki. Dla takich ludzi jak: Hipolit Cegielski, Karol Marcinkowski, August Cieszkowski, Dezydery Chłapowski, Karol Libelt, ks. Piotr Wawrzyniak, ks. Augustyn Szamarzewski i Maksymilian Jackowski polskość oznaczała służbę społeczeństwu poprzez własny przykład i rozważne inicjatywy gospodarcze.

I znowu konkret: służba społeczeństwu i rozważne inicjatywy gospodarcze. Pojęcia całkowicie abstrakcyjne dla ludzi ze wschodnimi korzeniami.

Sądzę, że zapoczątkowany w Wielkopolsce „najdłuższy etos nowoczesnej Europy” w jakimś stopniu przetrwał tutaj do dziś. Odnaleźć go można choćby w konstruktywnym współdziałaniu poznańskich uczelni, czego symbolicznym lecz przecież wymownym znakiem jest nasza dzisiejsza uroczystość. Cennymi przykładami tych tendencji są również tworzone tutaj zintegrowane centra badawczo-wdrożeniowe poświęcone nowym materiałom i nowym technologiom. Przy tej okazji warto wspomnieć, że pierwsza w Polsce środowiskowa instytucja uczelniana powstała właśnie w Poznaniu, w roku 1973, z inicjatywy ówczesnej Akademii Rolniczej. Był to Międzyuczelniany Instytut Biochemii.

Podsumowując, tu autor już inaczej rozkłada akcenty, choć wspomina o przenikaniu się wielu kultur i narodów na wschodzie, to skupia się bardziej na Wielkopolsce. Kontrast pomiędzy nim a cytowanymi powyżej autorami jest wyraźny.

xxx

„Krytyka Polityczna” w artykule z 13 listopada 2020 Polskość to nienormalność Wojciecha Czusza ( https://krytykapolityczna.pl/kraj/polskosc-to-nienormalnosc-list/) m.in. pisze:

Polska jest nienormalna. Polacy od dawna są Inni – i ci Inni, ci nienormalni, najlepiej ducha polskości wyrażają.

Polskość to rasowa i religijna różnorodność, polskość to homoseksualizm i transpłciowość, polskość to przecięcie kultur, wieczny dialog, wieczne wrzenie i wieczne narodziny czegoś nowego. Kto domaga się prawd raz ustalonych, prymatu tradycji i świętości autorytetów, ten o polskiej historii nie ma pojęcia i polskości przeczy.

Polskość to także bieda, samotność, bezsilność i depresja. Bardziej niż szklane elewacje warszawskich i krakowskich biurowców, bardziej niż piękne mieszkania bohaterów popularnych seriali. Polakiem w pierwszym rzędzie nie jest ten, kto mieści się w normach widzialności wyznaczanych przez media głównego nurtu.

Jak widać pojęcie polskości jest bardzo rozciągłe i każdy może stworzyć swoją własną jej definicję. Tylko, że z takiego pisania nic nie wynika, bo im jakaś definicja jest bardziej pojemna, tym jest mniej precyzyjna i przeradza się w bełkot.

xxx

Historię Polski przedrozbiorowej można podzielić na trzy okresy: Polskę piastowską (966-1385), okres panowania dynastii jagiellońskiej (1386-1569), czyli unię personalną Polski i Litwy i Rzeczpospolitą (1569-1795), czyli unię realną Korony Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Polska piastowska trwała 419 lat, unia personalna – 183 lata, Rzeczpospolita – 226 lat. A więc okresowi, który trwał najdłużej poświęca się najmniej uwagi albo w ogóle go się nie zauważa.

Polska piastowska była państwem o w miarę zrównoważonych stanach, silnej władzy królewskiej i zasobnym skarbie królewskim. Nie było w niej niewolnictwa chłopów i rozwijały się miasta i mieszczaństwo. Okres panowania Jagiellonów, to był okres dostosowywania Korony do standardów Wielkiego Księstwa Litewskiego. Był to też okres rozkradania tego, co dziś nazywamy majątkiem skarbu państwa. Nowe państwo, czyli Rzeczpospolita miało już gotowy ustrój, którego cechami charakterystycznymi była słaba władza królewska, skarb państwa świecący pustkami i dominacja jednego stanu, czyli szlachty, a w praktyce dominacja potężnych feudałów ruskich i litewskich. W ten sposób nowe państwo zostało zdominowane przez elity WKL.

Czy zatem ten nowy twór powinno nazywać się Polską? Nie powinno, bo powstało nowe państwo, które już Polską nie było. Korona została zdominowana przez WKL i odtąd wschodni element, który zaadoptował język polski, zaczął nazywać się Polakami, a cały obszar Rzeczypospolitej nazywano też Polską. I to ci „Polacy” tworzyli później polską literaturę, bardzo hermetyczną, której problematyka nie mogła zainteresować czytelników szerokiego świata. Tylko dwa dzieła mogły zwrócić uwagę świata. To Quo vadis Sienkiewicza i Faraon Prusa. Sienkiewicz dostał Nobla, bo usunął z powieści wątki antysemickie, a Prus nie dostał, bo, chociaż początkowo był wielkim zwolennikiem asymilacji Żydów i z tego tytułu zyskał nawet przydomek Icek Glocwaker, to później przejrzał na oczy i zaczął pisać o nich obiektywnie i dlatego Nobla nie dostał.

Takie wielkie państwo, od morza do morza, a nie wydało z siebie nic, żadnych wybitnych w skali światowej pisarzy, malarzy, muzyków (Chopin był synem Francuza i frankistki), rzeźbiarzy, żadnych architektów, inżynierów, uczonych. Totalna pustynia. Czy zatem miał rację Tusk, gdy mówił, że polskość to nienormalność? Józef Czapski powiedział, że to Polska wielonarodowa jest Polską, a nie Polska czystej krwi. Nie wymienił jednak tych narodów. A przecież nietrudno je wyliczyć: Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Żydzi. Można więc ułożyć sobie pewne równanie:

litewskość + białoruskość + ukraińskość + żydowskość = polskość

Jeśli więc polskość, to nienormalność, jak chce Tusk, to znaczy to, że litewskość, białoruskość, ukraińskość i żydowskość, to też nienormalność. Jednym słowem strzelił sobie w stopę, jakby powiedział były prezydent.

Internetowy słownik języka polskiego definiuje polskość jako zespół cech charakterystycznych dla Polaków – ich kultury, tradycji, wartości. A skoro tak, to wypada odwołać się do tradycji, do tej najstarszej, czyli do początków polskiej państwowości. Jej kolebką była Wielkopolska. Mamy więc pewne terytorium, ziemię, wspólnych przodków, język, chrzest, pierwszych władców.

„Pozytywistyczny wzorzec umiłowania Ojczyzny w oparciu o wytrwałą pracę tworzył się w Wielkopolsce. Ten model polskości opierał się na szerokich działaniach społecznikowskich i zakładał obywatelską współodpowiedzialność.” – Nie był to żaden model polskości, tylko polskość. Wielkopolska wyglądała inaczej prawdopodobnie dlatego, że była najdalej na zachód wysuniętą częścią Polski i stąd wpływy wschodnie najsłabsze. Obywatelska współodpowiedzialność to była abstrakcja na wschodzie.

W cytowanych powyżej czterech fragmentach mamy w trzech przypadkach bełkot, jakieś nieprecyzyjne określenie polskości i jeden przykład konkretnego określenia, czym jest polskość. I jest to przykład z Wielkopolski. A więc nawet jeszcze dziś, gdy cała Polska zasypana jest Ukraińcami, tam zachowało się jeszcze jakieś polskie myślenie.

„Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze wrzuciły na moje bark brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać, a zrzucić nie potrafię (nie chcę mimo wszystko?), wypaliły znamię; i każą je z dumą obnosić. Więc staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością, i tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę; Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy. I tylko w krótkich chwilach przerwy rozważamy nasz narodowy etos odrobinę krytyczniej, czytamy Brzozowskiego i Gombrowicza, stajemy się normalniejsi.”

To fragment artykułu Tuska Polak rozłamany z 1987 roku. Ani w tym fragmencie, ani w całym artykule nie próbował on zdefiniować, czym jest polskość. To taki sam bełkot, jak w przypadku innych. Nawet nie zająknął się o Wielkopolsce, która odróżniała się od innych dzielnic nie tylko w sensie gospodarczym, mentalnym, ale też miała bardziej liczne i rozwinięte mieszczaństwo, a chłopi wcześniej przestali tam być niewolnikami. Choć to ostatnie, to raczej wynik polityki zaborczej Niemców.

Na 6 lat przed śmiercią w eseju Przewrót popowstaniowy Dmowski pisze już normalnie, od siebie, a nie, jak wcześniej, na zamówienie:

„Jeszcze przed ostatnim powstaniem psychika inteligencji polskiej była wcale jednolita; w okresie popowstaniowym uległa ona głębokiemu rozbiciu. Wytworzyły się odłamy inteligencji tak mało wspólnego mające między sobą, jakby należały do różnych narodów. Ścierały się między sobą trzy jej typy: zachodni, wyrosły na tradycjach polskich i wpływach europejskich; wschodni, wychowany przez rewolucję rosyjską i jej literaturę; wreszcie żydowsko-polski, reprezentowany przez spolszczonych Żydów i zżydzonych Polaków.

Wewnętrzny tedy przewrót popowstaniowy na skutek warunków, w których się odbywał, dał w wyniku takie rozbicie polityczne, jakiego nie przedstawiał żaden naród w Europie.

Tym sposobem kraj był jak najgorzej przygotowany do zbliżającej się chwili dziejowej, w której kwestia polska ponownie wystąpiła na arenie międzynarodowej i zjawiły się warunki odbudowania państwa.”

Jeśli poza Wielkopolską, w której podział był klarowny: Polacy – Niemcy, trudno było zdefiniować pojęcie polskości, to dlatego, że ludność była tam mocno wymieszana, wielonarodowa, wielowyznaniowa. I w tym sensie była i jest to nienormalność, bo dzisiejsze społeczeństwo polskie również takim jest, a wszystkie działania obecnych rządów prowadzą ku temu, by było jeszcze bardziej wymieszane i jeszcze bardziej nienormalne.

Z drugiej strony można zadać sobie pytanie, czy oni rzeczywiście tak myślą o polskości? Czy może jest to fragment szerszego planu? Artykuł Tuska ukazał się w 1987 roku, a więc u progu przemian ustrojowych i gospodarczych. Skoro w tym planie była przebudowa polskiego społeczeństwa, to należało zacząć od zmiany postrzegania przez nie siebie i swojej historii. Gdy komuś obrzydzi się jego własny naród i państwo, to łatwiej będzie mu zaakceptować nowych przybyszy i być może też likwidację jego państwa. Podkreślanie wielokulturowego i wielonarodowego charakteru Rzeczypospolitej temu właśnie służy. Bo trudno w to uwierzyć, że bełkot, który tu zacytowałem jest wynikiem ich niemocy intelektualnej.