Religia naturalna

W poprzednim blogu „Religia” opis dziejów chrześcijaństwa zakończyłem na reformacji, w wyniku której powstał protestantyzm, a z którego wyłaniały się stopniowo nowe wyznania. Dał on też początek zjawisku zwanemu religią naturalną. Religia naturalna to taka religia, w której Bóg obejmuje sobą cały świat i każda cząstka materii jest cząstką Boga. Stoi więc ona w absolutnej opozycji do religii chrześcijańskiej, w której Bóg jest Stwórcą świata widzialnego i niewidzialnego, duchowego, i jest transcendentny (wymykający się zwykłemu ludzkiemu doświadczeniu) wobec niego, a więc jest niematerialny.

Wydaje mi się, że genezę i rozwój religii naturalnej, dobrze opisuje Henryk Rolicki w swojej książce Zmierzch Izraela (1932):

Reformacja głosiła oderwanie religii od hierarchii Kościoła katolickiego i zerwanie z jego autorytetem w rzeczach wiary. Dając swym wyznawcom prawo samodzielnego czytania i komentowania Pisma Świętego, wprowadziła anarchię w „zakres dogmatów” religijnych.

Zarazem twierdziła, że nie tylko teksty Pisma św., lecz i postępy wiedzy naukowej godzą w prawdy, podawane do wierzenia przez Kościół katolicki. Wyłoniły się stąd dwa kierunki, dwie poniekąd metody teologiczne: jedna stała ściśle na gruncie rozumowym, racjonalistycznym i stwierdzała nieuchronny rozbrat i rozdział między wiarą i wiedzą, i dlatego głosiła, że do zbawienia trzeba jedynie tylko wiary, choćby wbrew rozumowi; drugi kierunek o charakterze mistycznym usiłował sobie wyjaśnić tajemnice wiary, a przynajmniej ugruntować w sobie przekonanie o ich prawdziwości, sięgając do kabały żydowskiej.

Pierwszy – wysoko stawiający postęp nauki, a szczególnie nauk matematyczno-przyrodniczych, opierał się na pewnego rodzaju metodzie scholastycznej i komentowaniu Pisma św., przy czym Stary Testament postawiono na równi z Nowym, drugi w zakresie religijnym zwracał się wprost do źródeł żydowskich Starego Testamentu i kabały.

Całą literaturę hebrajską stanowią Tora, czyli Pięcioksiąg Mojżeszowy oraz komentarze do Tory. Największym z tych komentarzy jest Talmud; obok niego istnieje też tajny, mistyczny wykład Biblii, zwany Kabałą.

Pierwszy znalazł swój wyraz przede wszystkim w Kościele augsburskim, drugi w helweckim i rozlicznych sektach angielskich oraz amerykańskich.

Wtedy przyszedł Spinoza i stworzył swój system panteistyczno-materialistyczny, który łączył poniekąd w sobie dwie metody teologiczne, rozumową i mistyczną, filozoficzną i kabalistyczną. Oparcie poglądu na świat na twierdzeniu, że Bóg i materia to jedno, że Bóg obejmuje sobą cały świat materialny, że każda cząstka materii jest cząstką Boga, było z jednej strony potężnym poparciem badań nad materią, czyli przyrodniczych, z drugiej zaś dawało się pogodzić z naukami kabały. Toteż wiemy, że Spinoza był wielbicielem Zoharu (mistyczny komentarz do Tory, Pieśni nad Pieśniami i Księgi Rut, powstały w XIII wieku – przyp. W.L.) i wierzył nawet w mesjańską rolę Sabbataja Cwi.

Tak pomyślany Bóg był w istocie swej niepoznawalny – a raczej mógł być poznawalny tylko przez poznanie materii, przez badanie przyrody. Co więcej – jako niepoznawalny – nie wymagał żadnych dogmatów, które by musiały się dopiero godzić z teoriami nauki, a więc był nader wygodny. Jako niepoznawalny nie wymagał nadto żadnych uczynków, żadnej etyki.

Filozofia Spinozy dała podkład umysłowy pod ideologię lóż wolnomularskich. Skoro Bóg to materia, to i prawa materii, prawa przyrodnicze są poniekąd Boskimi. Wielki Budowniczy, ten Bóg lóż wolnomularskich już w XVIII w. w ruchu filozoficznym jest ubóstwianą Naturą. Rodzą się stąd pojęcia religii, danej człowiekowi przez przyrodę, tzw. religii naturalnej i etyki wrodzonej, tzw. etyki naturalnej. Oczywiście religia ta i etyka, dana każdemu człowiekowi niejako przyrodniczo, jest niezależna od wszelkich wyznań religijnych, a tym bardziej od narodowości czy rasy. Wiązanie religii i etyki z wyznaniem religijnym to „przesąd”. Stąd walka lóż z „przesądami”.

Przeciwieństwem przesądu jest „oświecenie”. „Oświecenie” – to nie tylko otrząśnięcie się z „przesądów”, lecz także uświadomienie sobie głosu natury, tj. poznanie prawd religii naturalnej i etyki naturalnej, czyli znalezienie „światła”. „Światło” zaś promieniuje z lóż. Uznawanie wartości tego „światła”, to hołd złożony „duchowi czasu”, trwanie przy „przesądach” zwie się „wstecznictwem”.

Etyka naturalna jest aspołeczna, bo człowiek z trudem wyrzeka się czegoś na rzecz zbiorowości. Człowiek ma pewne prawa, które mu dała natura, a szczególnie prawo do tego, żeby mógł żyć i działać jak chce, oraz żeby nikogo nie musiał słuchać i przed nikim się nie poniżać i płaszczyć. Stąd prawo do wolności i równości, uznane za „prawo naturalne”.

Społeczność jednak musi istnieć. Jak to pogodzić z prawami naturalnymi? Trzeba się uciec do fikcji, że ludzie kiedyś w prehistorii zawarli ze sobą umowę zbiorową, w której zrzekli się części swej wolności na rzecz zbiorowości. W ten sposób to ograniczenie wolności jednostki na rzecz instytucji społecznej będzie można uważać za zrzeczenie się dobrowolne. Tak powstała teoria „kontraktu społecznego” Rousseau’a, przypominająca bardzo w swej konstrukcji kontrakt Izraela z Jehową. W niej geneza rewolucyjnej „deklaracji praw człowieka i obywatela”.

Tak pojętym prawom naturalnym, tej „religii naturalnej” i „etyce naturalnej” przeciwstawia się szczególnie Kościół katolicki, opierający się o objawione dogmaty religijne, z góry dane, oraz władze świeckie, opierające się na przekonaniu, że „władza od Boga pochodzi”, a więc niechętne wszelkim pomysłom „kontraktu społecznego”.

Rozszerzenie takiej ideologii musiało doprowadzić do ataków na Kościół katolicki, ukoronowanych dopiero w r. 1870 kasatą państwa papieskiego oraz do rozprawy z królami i książętami, która znalazła swój wyraz w rewolucji francuskiej, a później w ruchach wolnościowych 1848 roku.

Papiestwo wcześnie zareagowało na zamiary wolnomularstwa, bo już w r. 1738 ukazuje się bulla Klemensa XII „In eminenti Apostolatus speculo” (W zwierciadle wybitnego Apostolstwa – przyp. W.L.) potępiająca wolnomularstwo.

Panujący dali się natomiast ogarnąć ruchowi tym bardziej, że organizacje wolnomularskie czyniły ich lub ich krewnych swymi protektorami i rzucały im piaskiem w oczy.

Na czele armii sprzymierzonych, idących na pomoc uwięzionemu Ludwikowi XVI, by stłumić rewolucję we Francji, staje przecież nie kto inny jak ks. Ferdynand Brunświcki, protektor „braci azjatyckich” oraz iluminatów Weishaupta, tj. najskrajniejszych związków rewolucyjnych. Nic dziwnego, że stał bezczynnie niemal nad Renem, gdy w Paryżu Ludwika XVI, a potem królową Habsburżankę wleczono na gilotynę.

Propaganda „religii naturalnej” znajdowała grunt niemal wyłącznie w warstwach wykształconych. W warstwach niższych, szczególnie zaś wśród ludu trafiała na odpór. Trzeba było lud specjalnie wychować.

„Dajcie mi na przeciąg wieku wychowanie publiczne, a zmienię świat” mawiał filozof Leibnitz, wybitny różokrzyżowiec. Ku temu celowi posłużyło wypędzenie jezuitów i kasata zakonu, po czym mogła nastąpić w krajach katolickich sekularyzacja dóbr zakonnych i szkolnictwa. Odtąd na wychowaniu położyło rękę wolnomularstwo.

W XIX w. propaganda lóż masońskich wyszła już spod znaku „Wielkiego Budowniczego” i „religii naturalnej”, a potem tzw. deizmu i poszła po linii zdecydowanego ateizmu.

Równolegle z głoszeniem „religii naturalnej” szło propagowanie „etyki naturalnej”, wspólnej dla wszystkich. Ujawniło się to wszędzie. Na polu rządów i dyplomacji w cynizmie, jakim odznaczała się – nawet na tle innych czasów – dyplomacja XVIII w., na tle stosunków społecznych w obaleniu wszelkiego autorytetu, na tle stosunków między ludźmi w zatracie wszelkiej szlachetności (jakbyśmy dziś powiedzieli dżentelmeństwa), na tle stosunków rodzinnych w tolerowaniu jawnych skandali, na tle stosunków seksualnych w zatracie wszelkiej miary.

xxx

Panteizm – pogląd filozoficzno-religijny, będący odmianą monizmu ontologicznego, odrzucający istnienie Boga osobowego, utożsamiający Boga z przyrodą lub głoszący, że Bóg istnieje w przyrodzie immanentnie.

Deizm – kierunek filozoficzny (także stanowisko światopoglądowe) powstały w okresie oświecenia, uznający Boga za stwórcę i prawodawcę ale odrzucający wiarę w bezpośrednie kierowanie światem przez Boga, wiarę w cuda i objawienie.

xxx

W powieści Jana Potockiego Pamiętnik znaleziony w Saragossie (wyd. Vesper 2007) jest fragment odnoszący się do religii naturalnej. Może warto go przytoczyć, bo Potocki żył w czasach oświecenia, a więc w okresie jej tworzenia. Poniżej ten fragment:

Moglibyście zapytać mnie, po co usiłuję was przekonać, iż religia naturalna prowadzi do tego samego celu, co i religia objawiona, bo przecież skoro jestem chrześcijaninem, powinienem wyznawać tę ostatnią i wierzyć w cuda, które stworzyły jej fundament. Pozwólcie zatem, że naprzód oznaczymy różnicę miedzy religią naturalną i objawioną.

Podług teologa Bóg jest twórcą religii chrześcijańskiej, podług filozofa także, ponieważ wszystko, co dzieje się, pochodzi z woli boskiej, ale teolog wspiera się na cudach, które są wyjątkami w ogólnych prawach natury i tym samym nie przypadają do smaku filozofowi. Ten ostatni, jako badacz natury, skłonny jest mniemać, że Bóg, twórca naszej świętej religii, chciał ją ufundować przy pomocy ludzkich środków, nie wyłamując się z powszechnych praw, rządzących światem duchowym i materialnym.

Tutaj różnica nie jest jeszcze tak znaczna, wszelako badacz natury pragnie wprowadzić jeszcze jedno subtelne rozróżnienie. Powiada on do teologa: Ci, którzy widzieli cuda na własne oczy, mogli im z łatwością uwierzyć. Dla ciebie, urodzonego o osiemnaście wieków później (akcja powieści toczy się w XVIII wieku – przyp. W.L.), wiara jest zasługą, a jeżeli wiara jest zasługą, to twoją wiarę można uważać za jednakowo wypróbowaną zarówno w wypadku, jeżeli cuda te rzeczywiste miały miejsce, jak też wówczas, jeżeli to tylko uświęcona tradycja podała je do twojej wiadomości. Skoro zaś wiarę w obu tych razach można uważać za jednakowo wypróbowaną, zasługa również musi być jednaka.

Tu teolog przechodzi do natarcia i mówi do badacza natury: Tobie zaś kto odkrył prawa natury? Skąd wiesz, czy cuda, zamiast być wyjątkami, nie są raczej objawami nieznanych tobie zjawisk? Nie możesz bowiem powiedzieć, że znasz dokładnie prawa natury, do których odwołujesz się od wyroków religii. Promienie twego wzroku podciągnąłeś pod prawa optyki, jakim więc sposobem, wszędzie się przedzierając i o nic nie uderzając, nagle, spotkawszy zwierciadło, wracają, jak gdyby odbiły się o jakieś ciało sprężyste? Dźwięki również się odbijają, a echo jest ich obrazem; z pewnym przybliżeniem stosują się do nich te same prawa, co do promieni świetlnych, chociaż mają raczej charakter modalny, podczas gdy promienie świetlne zdają się nam ciałami. Ty jednak nie wiesz tego, gdyż w gruncie rzeczy nic nie wiesz.

Badacz natury musi przyznać, że nie wie, wszelako dodaje: Jeżeli ja nie jestem w stanie określić cudu, to ty znów, senior teologu, nie masz prawa odrzucać świadectwa Ojców Kościoła (pisarze starochrześcijańscy z I-VII wieku – przyp. W.L.), którzy przyznają, że nasze dogmaty i tajemnice istniały już w religiach przedchrześcijańskich. Ponieważ więc nie weszły do tych poprzednich religii za pomocą objawienia, musisz zatem zbliżyć się do mego zdania i przyznać, że można było sformułować te same dogmaty bez pomocy cudów. Zresztą – mówi badacz – jeżeli chcesz, abym ci otwarcie powiedział, jaki mam pogląd ma pochodzenie chrześcijaństwa, to proszę, posłuchaj: Świątynie starożytnych były po prostu jatkami, bogowie ich bezwstydnymi rozpustnikami, ale w niektórych zgromadzeniach ludzi pobożnych panowały zasady daleko czystsze i składano ofiary mniej odrażające. Filozofowie oznaczali bóstwo imieniem Theos, nie wymieniając ani Jowisza, ani Saturna. Rzym podbijał naówczas ziemię i przypuszczał ją do swoich bezeceństw. Mistrz boski zjawił się w Palestynie, zaczął nauczać miłości bliźniego, pogardy bogactw, zapomnienia krzywd, poddania się woli Ojca, który jest w niebie. Ludzie prości towarzyszyli mu za życia. Po jego śmierci zeszli się z ludźmi oświeceńszymi i wybrali z obrzędów pogańskich to, co najlepiej przystawało do nowej wiary. Nareszcie Ojcowie Kościoła zabłysnęli z kazalnic wymową bez porównania bardziej przekonywującą od tej, jaką dotąd słyszano z mównic. Takim sposobem, za pomocą środków na pozór ludzkich, chrystianizm utworzył się z tego, co było najczystsze w religiach pogan i żydów.

Tak właśnie spełniają się wyroki Opatrzności. Stwórca światów mógł bez wątpienia ognistymi zgłoskami wypisać swoje święte prawa na gwiaździstym niebie, ale nie uczynił tego. Skrył w starożytnych misteriach obrzędy doskonalszej religii, zupełnie tak, jak w żołędzi ukrywa las, który będzie kiedyś ocieniał naszych potomków. My sami, aczkolwiek nie wiemy o tym, żyjemy przecież wśród przyczyn, nad których skutkami potomność będzie się zdumiewać. Dlatego to nazywamy Boga Opatrznością, w przeciwnym bowiem razie nazywalibyśmy Go tylko Potęgą.

xxxxxxxx

W tym wypadku religia naturalna różni się od objawionej tylko tym, że nie jest objawioną tylko stworzoną, czyli różni się genezą i tylko tym.

W tym momencie mógłby ktoś zapytać, po co takie rozważania, po co takie dzielenie włosa na czworo, po co zajmowanie się zagadnieniami, które z punktu widzenia codzienności są wysoce abstrakcyjne? No, ale skoro w XVIII wieku oświecenie przyniosło rozwój kultury laickiej i niezależnego poglądu na świat, a krytyka religii objawionej wiodła do deizmu, a nawet ateizmu, to wypada przybliżyć sobie ten deizm. Wikipedia tak pisze:

„Z przekonań religijnych Dmowski był deistą i przez całe życie pozostawał obojętny religijnie, jednak na krótko przed śmiercią nawrócił się i postanowił powrócić na łono Kościoła katolickiego. Na łożu śmierci 30 grudnia 1938 odwiedzili go jego przyjaciel bp Stanisław Łukomski, jego kapelan ksiądz Henryk Kulbat, a także ks. prałat Krysiak z Łomży, który udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych.”

A więc ten „patriota”, który wmawiał Polakom, że Polak to katolik, że polską racją stanu jest bycie krajem katolickim, przez całe swoje życie nie był katolikiem tylko deistą.

Powyższa definicja deizmu pochodzi ze Słownika Wyrazów Obcych PWN z 2002 roku. Natomiast ten sam słownik, ale z 1959 roku, podaje bardziej rozbudowaną jego definicję:

„Deizm (od łac. deus bóg) filoz. pogląd, który, uznając Boga za przyczynę świata lub jego pierwszy motor, odrzuca zarazem jego interwencję w bieg zdarzeń i życie ludzkie, a więc m.in. cuda i objawienie. D. rozpowszechniony w filozofii europejskiej XVII-XVIII w. zawierał z reguły negację dogmatów religijnych i uznanie z religii tylko tego, co można rozumowo uzasadnić, nadto zasady tolerancji religijnej, odrzucenie wartości liturgii i organizacji kościelnej, moralność świecką (w Anglii m.in. Toland, Collins, we Francji m.in. Voltaire, Rousseau). D. był w czasach Oświecenia ideologią burżuazji, walczącej z wpływami Kościoła na życie społeczne, wychowanie i naukę.”

Jest różnica? Ci, którzy kiedyś palili książki, dobrze wiedzieli, co czynili. Dziś już nie trzeba palić książek, po prostu usuwa się z internetu niewygodne treści. W tej definicji jest jedna bardzo ważna wskazówka, a mianowicie to, że deizm był w czasach oświecenia ideologią burżuazji, a więc Żydów, bo to oni w większości tworzyli tę burżuazję.

Mamy więc Dmowskiego, który stręczy nam katolicyzm, sam nie będąc katolikiem. Wmawia Polakom, że katolicyzm to polska racja stanu, podczas gdy jest odwrotnie. W sytuacji, gdy państwo polskie znajduje się pomiędzy prawosławnym morzem a protestanckim żywiołem, polską racją stanu byłoby raczej propagowanie deizmu, a już na pewno unikanie określenia „Polak-katolik”. Kim zatem był Dmowski? Skoro deizm był ideologią oświeceniowej burżuazji, czyli Żydów, to wygląda na to, że Dmowski był żydowskim sługusem i realizował ich koncepcję katolickiego państwa polskiego i koncepcję asymilacyjną, która polegała na tym, by z ludności byłej Rusi Kijowskiej robić Polaków. Tak naprawdę to sprowadzała się ona do rozrzedzania polskości. Ta ludność ze wschodu zaakceptowała tylko język polski, a serce dalej pozostawało i pozostaje na Rusi. I kto wie, czy obecnie większość Polaków, to nie są właśnie tacy Polacy.

Rodzi się tyko pytanie – kto był większym szkodnikiem: Piłsudski czy Dmowski? Warto o tych sprawach pamiętać, by zrozumieć, czym była Narodowa Demokracja i kim są ci obecni „narodowcy”, którzy słowami „Polska”, „katolicyzm”, „patriotyzm” wycierają sobie swoje obleśne gęby i drą mordę: Dmowski na Wawel!

Rzygać się chce, jak się na to wszystko patrzy.

Wiedza a polityka

Wiedza od czasów rewolucji francuskiej jest na usługach polityki. Obecnie widać to dobrze na przykładzie tej fałszywej pandemii. Rządy wszystkich państw podpierają się autorytetami w dziedzinie nauki, by przekonać nas, że istnieje zagrożenie i powinniśmy stosować się do zaleceń i nakazów rządu.

Według Wikipedii wiedza, to termin używany powszechnie i istnieje wiele definicji tego pojęcia. Nowa Encyklopedia Powszechna definiuje wiedzę jako „ogół wiarygodnych informacji o rzeczywistości wraz z umiejętnością ich wykorzystywania”. Podział na wiedzę teoretyczną i praktyczną wprowadził Arystoteles. Wiedzę też można podzielić na:

  • Wiedzę (a priori) niezależną od zmysłów i dotyczącą prawd „absolutnych” lub uniwersalnych, jakimi są prawa logiki, prawa matematyki.
  • Wiedzę (a posteriori) nabytą poprzez zmysły i jej prawdziwość może być obalona poprzez następne obserwacje.

Za wzór wiedzy wielu filozofów uznaje dedukcję i aksjomatyczne systemy matematyki. Indukcja, podstawa rozumowania nauk przyrodniczych, jest już trochę bardziej podejrzana. Dedukcja to rozumowanie, myślenie w oparciu o logikę, a indukcja to obserwacja, która, sama w sobie, niesie pewien element subiektywizmu.

W psychologii wiedza to ogół treści utrwalonych w umyśle ludzkim w wyniku kumulowania doświadczenia oraz uczenia się. W węższym znaczeniu wiedza stanowi osobisty stan poznania człowieka w wyniku oddziaływania na niego obiektywnej rzeczywistości. No właśnie! – Obiektywnej rzeczywistości. A jaka jest ta obiektywna rzeczywistość? Czy ta czerpana ze środków masowego przekazu, z internetu? Edukacja nie służy uczeniu samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków z otaczającej nas rzeczywistości, raczej programuje ludzi, wtłaczając im wiedzę, którą mają przyjąć bezkrytycznie. Jeśli rząd mówi, że jest zagrożenie i trzeba nosić maski, to ludzie noszą. Gdy mówi, że od jutra już nie trzeba ich nosić, to ludzie je zdejmują. A czy było i jest jakieś zagrożenie? Nad tym mało kto zastanawia się. Ludzie umierają codziennie. W porównaniu z poprzednimi latami śmiertelność w tym okresie (marzec-maj) jest mniejsza. Jeśli więc jest ta pandemia, a ludzi umiera mniej, to coś jest nie tak. W czasie pandemii śmiertelność wzrasta. Tak przynajmniej wynika z logiki. Żeby jednak zupełnie nie ośmieszać się, WHO zmieniła definicję pandemii. Dzięki temu wszystkie rządy, w oparciu o nową, oczywiście „naukową” definicję, zaczęły kreować nową rzeczywistość. Do obiektywizmu zapewne w tym wypadku daleko.

Wiedzę można podzielić na pięć działów:

  • wiedza potoczna
  • wiedza naukowa
  • wiedza artystyczno-literacka
  • wiedza spekulatywna
  • wiedza irracjonalna

Tak więc nauka jest jednym z rodzajów wiedzy ludzkiej. I właśnie ta wiedza, jako „najpoważniejsza”, jest wykorzystywana przez różne ideologie i polityków do przekonywania do swoich racji. Sprzyja temu fakt, że sama definicja wiedzy nie jest jednoznaczna, co stwarza władzy pole do swobodnego jej wykorzystywania do własnych celów. Czym więc ona jest? Dwie sentencje wydają mi się warte przytoczenia. „Wiedzę buduje się z faktów, jak dom z kamienia, ale zbiór faktów nie jest wiedzą, jak stos kamieni nie jest domem.” – Henri Poincaré. „Wiedzieć, że się wie, co się wie i wiedzieć, że się nie wie, czego się nie wie – oto prawdziwa wiedza.” – Konfucjusz.

Tadeusz Gluziński w książce „Odrodzenie idealizmu politycznego”, wydanej w 1935 roku, poświęca jeden rozdział wiedzy na usługach polityki. Warto przytoczyć jego fragment, bo dużo wyjaśnia.

»Wolnomularstwo XVIII i XIX w. stworzyło i opanowało wiedzę o specyficznym charakterze i oddało ją na usługi swych doktryn. Celem tych gałęzi nauk, ad hoc stworzonych lub specjalnie propagowanych, było dać wszechstronne podparcie „naukowe” twierdzeniom politycznym, społecznym i gospodarczym, które kierownicy „braterskich” związków pragnęli zaszczepić wszystkim ludziom myślącym. W pierwszym okresie chodziło przede wszystkim o zniszczenie wiary w dogmaty chrześcijaństwa, by poderwać skutecznie wpływ polityczny organizacji Kościoła, który tak wydatnie wpłynął był na bieg dziejów w czasie kontrreformacji. Toteż pierwsze coup „naukowe” miało za zadanie zdyskredytować wierzenia chrześcijaństwa w oczach wykształconego ogółu. Zdanie to spełniła filozofia, która wzięła sobie za cel wykazać niezgodność nauk chrześcijaństwa z wiedzą, a nawet z rozumem ludzkim, czyli ich „zacofanie”. Tę misję wykonywała filozofia „naturalna”, podrzucając społeczeństwom katolickim w miejsce religii chrześcijańskiej i etyki chrześcijańskiej opartą na rozumie „naturalnym” religię „naturalną” i etykę „naturalną”. Nikt zapewne nie ośmieli się dziś przeczyć, że filozofia encyklopedystów stała się potężną bronią na usługach polityki lóż i wywarła rozstrzygający wpływ na wybuch Wielkiej Rewolucji we Francji.

W Niemczech tak samo wybitny wpływ polityczny wywarła filozofia Kanta z jej apriorycznymi sądami, zawartymi w „czystym rozumie”. Doktryna ta ufundowała dzieło jego następców, w szczególności zaś historiozofię Hegla, którego uczniem – nie należy o tym zapominać – był Marks. Historiozofia Hegla umożliwiła właściwemu twórcy doktryny socjalistycznej podparcie teorii o stałej walce klas, będącej rzekomo istotnym sensem dziejów, konstrukcją całego systemu historiozoficznego , opartego o „żelazną konieczność”, która w dziejach ruchu socjalistycznego, a także w jego interpretacji bolszewickiej tak doniosłą gra rolę.

Równie poważną misję do spełnienia przeznaczono w XVIII w. nowo powstałej gałęzi „wiedzy”, nazwanej ekonomią. Już merkantylizm stał się czynnikiem wybitnie politycznym przez umocnienie „oświeconego absolutyzmu”, gdyż oddał w ręce rządzących, którzy właśnie uczuli, że władza ich opiera się li tylko na sile, potężny wpływ na życie gospodarcze państwa w zakresie znacznie większym niż przedtem. Następca jego, fizjokratyzm, wykonał zadanie inne: uzasadnił on doktrynalnie przerzucenie głównego ciężaru podatków na rolnictwo, a więc na wieś, odciążając w ten sposób miasta i rozwijający się w nich w drugiej połowie XVIII w. przemysł fabryczny. Ułatwił on polityczno-społeczny bunt burżuazji i rozkwit wielkiego kapitału. Dopiero atoli szkoła liberalna w ekonomii, działająca już w okresie rozwoju produkcji fabrycznej i towarzystw akcyjnych, rozpoczęła walkę bezpośrednią, by utorować drogę do panowania w chrześcijańskim świecie lożom masońskim i międzynarodowemu kapitałowi. Doktryna liberalna, wsparta o filozofię „naturalną”, rozgrzeszyła człowieka z wszelkich grzechów popełnianych z żądzy zysków; już jej ojciec, Adam Smith, profesor etyki „naturalnej”, a więc autorytet w sprawach moralności, rozgłosił, że „dążenie do osiągnięcia jak największego zysku jak najmniejszym wysiłkiem” jest „naturalnym” dążeniem każdego człowieka. Na tej zasadzie etycznej rozpoczęła się orgia wielkiego kapitału, trwająca po dziś dzień, z której korzystają w pierwszym rzędzie żydzi. Później drugi koryfeusz libertarianizmu ekonomicznego, teraz czysty żyd, Dawid Ricardo, poszedł jeszcze dalej, uzasadniając „naukowo”, że jedynie zmniejszenie płac robotniczych może dać przedsiębiorcom zysk, zaś inne środki celu tego nie osiągną. Sens praktyczny takiej „nauki” mógł być tylko jeden: było to niejako wezwanie pod adresem wielkiego kapitału, by w pogoni za jak największym zyskiem, zdobywanym jak najmniejszym wysiłkiem, rozgrzeszonej przez profesora etyki „naturalnej”, szedł jedyną drogą wskazaną przez „naukę” ekonomii i obdzierał pracowników ze skóry. Aby zaś proletariuszom miejskim, bezbronnym wobec wyzysku, nie zechciało się w przodującej w zakresie przemysłu Anglii uciekać z powrotem z miast na wieś i zmniejszać podaż rąk roboczych, aby przeciwnie zmusić tłum wiejski do dalszego napływu do miast i – w myśl zasady popytu i podaży – doprowadzić do jeszcze dalszego obniżenia płac robotniczych, tedy bankier londyńskiej City bierze się „naukowo” do rolnictwa i tworzy swą teorię „renty gruntowej”, z której wynika, że Anglikom nie opłaca się uprawiać własnej gleby, jako mało urodzajnej; dzięki jego teorii i pod jego bezpośrednim wpływem Anglia w połowie XIX w. zniosła cło na zboże zamorskie i położyła własne rolnictwo, stając się krajem jednostronnie przemysłowym.

Tak to doktryny, rozszerzone przez „naukę” ekonomii, przyczyniły się walnie do wypaczenia rozwoju gospodarczego i społecznego narodów chrześcijańskich. Im należy w wielkiej mierze zawdzięczać wyzysk wielkiego kapitału i powstanie mas proletariatu miejskiego. I znowu tym proletariatem opiekuje się natrętnie ktoś obcy. Przecież żyd, Marks korzysta właśnie z doktryn swego współrodaka, Ricardo, by unaocznić swą doktrynę nieubłaganej i nieuchronnej walki klas! Socjalizm, budując swój system ekonomii, nie mógł się obejść bez krańcowych sformułowań liberalizmu.

Do pomocy filozofii i ekonomii nadbiegły pod koniec XIX w. jeszcze nowe „nauki”, jak socjologia, religiologia i „naukowa” statystyka. Tej ostatniej, jako nader interesującej broni w walce doktryn z życiem i rzeczywistością warto parę słów poświęcić. Uwielbienie dla cyfry cechowało ów typowy owczy pęd XIX w. i początków XX w. do „naukowości”. W życiu publicznym cyfra stała się dogmatem. Exposé rządowe czy przemówienia wybitnych parlamentarzystów musiały być naszpikowane cyframi. Statystyce „naukowej” przypadło zaszczytne zadanie wyciśnięcia z nieszczęśliwej, bo tak pomiatanej przez doktrynerów, rzeczywistości całej „prawdy”, zaklętej w cyfry. Tymczasem, kto kiedykolwiek parał się naprawdę z cyframi dostarczanymi przez jakiekolwiek statystyki, ten wie dobrze, jak, operując tym samym materiałem, można swobodnie przy pewnej zręczności dowieść dwóch sobie przeciwstawnych twierdzeń. Statystyka nie jest „nauką”, lecz pomocniczym środkiem administracji państwowej. Trzeba zawsze pamiętać, że papier jest przedmiotem martwym, cyfra statystyczna także, a nawet żywa rzeczywistość skrzeczy nader rzadko głosem dosłyszalnym i posiada anielską cierpliwość. Wybucha i strząsa z siebie objedzonych naciąganą statystyką doktrynerów dopiero wtedy, gdy już przeciągnięto strunę do ostatka.

Jeszcze jedną naukę oddali magowie lożowi w służbę swej polityce: magistram vitae, historię. Po cóż zabrali do swego arsenału czcigodną naukę o przeszłości? Właśnie dlatego, że uchodzi za „mistrzynię życia”. Tak więc spreparowana i zabarwiona doktryną nauka o przeszłości miała uzasadnić teraźniejszość i przyszłość. I oto dostojna mistrzyni życia narodów aryjskich została podstępnie wciągnięta do spelunki politycznej, by apoteozować wśród narodów szczytną rolę wolnomularstwa lub umacniać doktryny Marksa i jego współrodaków. Fałszowanie przeszłości stało się ulubioną metodą tych „ludzi nauki”.

Propagandowy, polityczny charakter tak nadużytych „nauk” zdradza ostatecznie jej namiętna, broszurkowa popularyzacja. Po prostu wygląda od stu lat tak, jakby koniecznie chodziło o to, by jak najwięcej prostaczków, jak najwięcej „profanów” z tak spreparowanej „wiedzy” skorzystało. Od dziecka pakuje się tak wykoślawioną wiedzę w bezkrytyczne mózgi maluczkich, by je zagwoździć raz na zawsze. Obeznanie z popularnie podanymi „prawdami” filozofii, historii, ekonomii i socjologii stało się wymogiem „ogólnego wykształcenia”. I o dziwo! Dzieje się to w okresie, gdy jak najdalej posunięta specjalizacja człowieka, tworzenie zeń maszyny „do specjalnych poruczeń”, czyli tak zwanego „speca” stało się najważniejszym zadaniem wykształcenia młodych pokoleń. Po prostu niech ten nieokrzesany „spec”, pełniący służbę niewolnika tak samo w ustroju wielkokapitalistycznym, jak i w ustroju bolszewickim, ma jeden niefachowy promień wiedzy w życiu: ten właśnie, który nastawi mu jego fachowy, jednostronny mózg raz na cale życie i każe mu wszystkie zbrodnie i gałgaństwa naokoło siebie uważać za naturalny, uzasadniony „naukowo” dopust życia społecznego. Jeżeli tak uwierzy, to się nie zbuntuje.«

Gluziński nie wspomniał o naukach przyrodniczych, które również są wykorzystywane do uprawiania propagandy. Skorumpowani naukowcy próbują udowadniać, że zmiany klimatyczne są spowodowane działalnością człowieka i emisją gazów cieplarnianych do atmosfery. To jest oczywiście trudne do udowodnienia i jest wielu takich, którzy twierdzą, że ocieplenie klimatu jest procesem naturalnym, który w przeszłości Ziemi miał wielokrotnie miejsce.

Z drugiej strony, nie trzeba żadnych dowodów, by zauważyć, jak niszczący wpływ na środowisko naturalne ma masowa produkcja, która powoduje rabunkową eksploatację zasobów naturalnych i zanieczyszczenie naszego środowiska. Ta produkcja i związany z nią handel wielkopowierzchniowy jest w rękach nielicznych, którzy z tego korzystają i bogacą się. Gdyby ta produkcja nie była tak tandetna, gdyby wytwarzano przedmioty, z których można by korzystać przez dziesiątki lat, to zużycie zasobów naturalnych nie byłoby tak szybkie i handel tymi towarami byłby rzadszy, co oznaczałoby zmniejszenie obrotów a więc i zysków. To z kolei skutkowałoby wolniejszym bogaceniem się właścicieli tych światowych korporacji. Co więcej, wiele z nich pewnie nie powstałoby, a środowisko naturalne nie byłoby tak zanieczyszczone. A czy gwałtowny przyrost liczby ludności po wojnie nie był im na rękę? Więcej ludzi – wzrost produkcji, większe obroty.

I teraz ci wielcy tego świata wmawiają nam, że Ziemia jest przeludniona, a człowiek zanieczyszcza jej środowisko naturalne i dlatego trzeba zredukować liczbę ludności, podczas gdy to właśnie oni, poprzez swoje globalne firmy produkcyjne i handel, zniszczyli środowisko i doprowadzili do upadku lokalną produkcję, handel, usługi i rolnictwo, bogacąc się przy tym niepomiernie. A teraz nam mówią: jest was za dużo, już jesteście niepotrzebni. Innymi słowy – murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Problem jednak polega na tym, że murzyn chce żyć.

Wiele namiętności wzbudza teoria ewolucji. Ma ona swoich zagorzałych zwolenników jak i przeciwników. Ale spór toczy się również wśród samych zwolenników ewolucji o to, w jaki sposób ona sama przebiegała. Skąd tyle namiętności w dziedzinie, która wymaga bezstronności i obiektywizmu, tj. w nauce? Stąd, że w naukę wkracza ideologia i teorie naukowe muszą być z nią zgodne. Żeby to zrozumieć, trzeba cofnąć się do XVII wieku.

Henryk Rolicki w książce Zmierzch Izraela pisze:

»Spinoza stworzył swój system panteistyczno-materialistyczny, który łączył poniekąd w sobie dwie metody teologiczne, rozumową i mistyczną, filozoficzną i kabalistyczną. Oparcie poglądu na świat na twierdzeniu, że Bóg i materia to jedno, że Bóg obejmuje sobą cały świat materialny, że każda cząstka materii jest cząstką Boga, było z jednej strony potężnym poparciem badań nad materią, czyli przyrodniczych, z drugiej zaś dawało się pogodzić z naukami kabały. Toteż wiemy, że Spinoza był wielbicielem Zoharu i wierzył nawet w mesjańską rolę Sabbataja Cwi.

Tak pomyślany Bóg był w istocie swej niepoznawalny – a raczej mógł być poznawalny tylko przez poznanie materii, przez badanie przyrody. Co więcej – jako niepoznawalny – nie wymagał żadnych dogmatów, które by musiały się dopiero godzić z teoriami nauki, a więc był nader wygodny. Jako niepoznawalny nie wymagał nadto żadnych uczynków, żadnej etyki.

Filozofia Spinozy dała podkład naukowy pod ideologię lóż wolnomularskich. Skoro Bóg – to materia, to i prawa materii, prawa przyrodnicze są poniekąd Boskimi. Wielki Budowniczy, ten Bóg lóż wolnomularskich już w XVIII w. w ruchu filozoficznym jest ubóstwianą Naturą. Rodzą się stąd pojęcia religii danej człowiekowi przez przyrodę, tzw. religii naturalnej i etyki wrodzonej, tzw. etyki naturalnej. Oczywiście religia ta i etyka, dana człowiekowi każdemu niejako przyrodniczo, jest niezależna od wszelkich wyznań religijnych, a tym bardziej od narodowości czy rasy. Wiązanie religii i etyki z wyznaniem religijnym to „przesąd”. Stąd walka lóż z „przesądami”.

Przeciwieństwem „przesądu” jest „oświecenie”. „Oświecenie” – to nie tylko otrząśnięcie się z „przesądów”, lecz także uświadomienie sobie głosu natury, tj. poznanie praw religii naturalnej i etyki naturalnej, czyli znalezienie „światła”. „Światło” zaś promieniuje z lóż. Uznawanie wartości tego „światła”, to hołd złożony „duchowi czasu”, trwanie przy „przesądach” zwie się „wstecznictwem”.«

Parę dni temu natknąłem się na YouTube na piosenkę z Kabaretu Starszych Panów z 1962 roku zatytułowaną „Mambo Spinoza”. Film umieszczono w 2007 roku. Chodzi w nim o to, że treść piosenki powinna być filozoficzna, nie sentymentalna, nie liryczna. I to będzie ten przewrót w piosence. A dlaczego wybrano akurat Spinozę? Bo i on dokonał przewrotu. Przekaz wydaję się czytelny. A najnowszy komentarz, też sprzed paru dni, rozwiewa wszelkie wątpliwości: Trzaskowski brought me here.

Skoro więc religia naturalna i etyka naturalna, to nauki przyrodnicze muszą być z nimi w zgodzie. Nauka nie jest od tego, by szukać prawdy, tylko od tego, by wspierać obowiązującą ideologię. No i w końcu wypada wyjaśnić, co z tą ewolucją. Jerzy Dzik w książce Dzieje życia na Ziemi pisze:

„Dlaczego mechanizmy przebiegu ewolucji mają znaczenie dla filozofów? Okazuje się, że roztrząsając problemy ewolucji nikomu nieznanych organizmów sprzed milionów lat, stajemy na rozdrożu wymagającym wyboru jednej z wielu dróg wiodących ku poznaniu, wielu epistemologii. Było tak za czasów Trofima Łysenki, jest i dziś, choć szczęśliwie ryzyko podjęcia wyboru niewłaściwego w stosunku do okoliczności jest dziś znacznie mniejsze. Z jednej bowiem strony jest selekcjonistyczna teoria ewolucji (podstawowa dla syntetycznej teorii ewolucji) i koncepcja trzeciego świata Karla R. Poppera (podstawowa dziś dla politycznej koncepcji społeczeństwa otwartego), czy wreszcie sama metoda falsyfikacjonizmu. Eksponują one znaczenie samoregulacji i płynnej akomodacji do czynników zewnętrznych rozważanych układów otwartych, czyli organizmów, społeczeństw i konstrukcji naukowych. Na przeciwnym biegunie epistemologii saltacjonistyczne koncepcje ewolucji biologicznej, rewolucyjne koncepcje rozwoju społeczeństw czy koncepcja paradygmatów Thomasa S. Kuhna akcentują znaczenie nieciągłych przejść pomiędzy układami. Zmiany mają następować w wyniku dialektycznego kumulowania przeciwieństw i skokowego przejścia w nową jakość. Trzeba pamiętać o tych filozoficznych podtekstach, kiedy śledzi się dyskusje o ewolucji.”

Przekładając to na normalny język, chodzi o spór, czy ewolucja przebiegała w sposób ciągły i zmiany zachodziły stopniowo, czy – nagły i zmiany następowały gwałtownie. To samo dotyczy społeczeństw. Z jednej strony mamy koncepcję społeczeństwa otwartego, a więc powolnego jego przekształcania, z drugiej – gwałtownego, poprzez nagłe zmiany rewolucyjne. Koncepcja społeczeństwa otwartego, to Popper – guru Sorosa. Z drugiej – rozwój poprzez sprzeczności i gwałtowne rewolucyjne zmiany, czyli marksistowska interpretacja dziejów. Tak więc po obu stronach barykady mamy Żydów.

I ktoś w tym momencie mógłby zapytać: po co w to wszystko mieszać ewolucję? No to wypada wrócić do Spinozy – do jego, że Bóg jest Naturą. A skoro tak, to prawa natury mają zastosowanie wśród ludzi, w społeczeństwach. Jeśli więc w naturze, w trakcie ewolucji przeżywają najlepiej przystosowani, to i w społeczeństwach obowiązuje ta sama zasada. Mamy tu legitymizację liberalizmu: wszystko wolno, tak działa natura, a my jesteśmy częścią natury. I to jest ten przewrót, którego dokonał Spinoza, a o którym tak niewinnie śpiewali dwaj masoni.

Niektórym zwolennikom nagłych, katastroficznych zmian chodzi nie tyle o zgodność z taką czy inną filozofią czy ideologią, ale o zgodność ze Starym Testamentem, w którym takie nagłe zdarzenia zostały opisane. Chodzi oczywiście o potop i plagi egipskie. Obecnie mamy do czynienia z próbą wywołania takiej rewolucyjnej zmiany, po której świat byłby już zupełnie inny. Nie trudno więc chyba domyślić się, kto tym wszystkim kieruje.