Plebiscyty

Wybory coraz bliżej, kampania staje się coraz intensywniejsza, aktywność kandydatów coraz większa i pomysłowość też. Ruch Dobrobytu i Pokoju (RDiP) zarejestrował swoje listy w 10. okręgach wyborczych do sejmu. Łącznie jest ich 41. Na swoim kanale „Musisz to wiedzieć” (1711) w 41:20 Maciak mówi:

„Oczywiście my jako RDiP nie będziemy głosować, gdzie nie ma wyboru. Tam, gdzie nie ma DiP, nie ma wyboru. Tam ja nie zagłosuję. Zagłosuję tam, gdzie jest DiP. Ja akurat wtedy będę w podróży, więc zagłosuję tam, gdzie będzie kandydat DiP-u, gdzie będzie lista DiP-u. To jest bardzo ważne. Okazuje się, że jest taka procedura, którą możecie Państwo odbyć w urzędzie gminy. I tam, w urzędzie gminy, w ciągu… uwaga! – trzech, a jak będzie wielki problem, to może i pięciu minut (piękna żydowska fraza – przyp. W.L.), otrzymacie państwo zaświadczenie, o tym, że możecie głosować poza Państwa gminą w dniu wyborów. Do 12. października takie zaświadczenie się wydaje, ale lepiej zacząć już dziś. Pojedziecie wtedy, wolno wam, takie jest prawo, pojedziecie wtedy za miedzę do okręgu obok. Tam zagłosujecie na ludzi z RDiP. Więc będzie na kogo głosować.

I to samo dotyczy okręgów senackich (100 – przyp. W.L.). Zaraz Państwu pokażę dlaczego powinniśmy mieć senatora. I na przykładzie okręgu 30. Tu będzie warto zagłosować na kandydata RDiP. Wokół okręgu nr 30 jest kilkanaście innych okręgów senackich. I tam nie będzie kandydata do senatu z RDiP. Więc wypad za miedzę parę kilometrów i zagłosowanie na tego kandydata da nam mandat. Bo inni tego nie zrobią. Wybory do senatu, to wybory pomiędzy kandydatem PiS-u i tego paktu senackiego, czyli Platformy. Oni nie przekierują wyborców do innych okręgów, bo im ci wyborcy są potrzebni w tych okręgach. A my możemy to zrobić. W 30. okręgu kandydat DiP-u może zostać senatorem. Senat to jest inna kategoria. Tam nie obowiązuje 5% próg.”

Jak widać demokracja stwarza nieograniczone możliwości do różnego rodzaju fałszerstw. A kto lepiej zna jej wszelkie niuanse, niż jej twórcy? I tak to mi się skojarzyło z plebiscytami na ziemiach polskich po I wojnie światowej. Czy nie stamtąd przypadkiem szła inspiracja? Wtedy też dowożono ludzi z zewnątrz. I czy nie ci sami kombinowali przy tych plebiscytach?

Adolf Nowaczyński w książce Mocarstwo anonimowe (1921) cytuje A.S. Lesyna (Dwa listy z Ameryki z lipca r. 1921, w Naszym Kurjerze nr 196):

„Jeżeli w Ameryce kursuje wieść, że to Jehudas doradzili Wilsonowi, aby punkt słynnej deklaracji tyczący się Polski był 13-tym, to może być żartem, nie jest atoli żartem, że rozstrzygnięcie w sprawach gdańskiej, górnośląskiej, wileńskiej, wschodnio-galicyjskiej, fatalne plebiscyty, niedojście zagranicznej pożyczki polskiej do skutku, początek upadku waluty itp. tylko tym Jehudas amerykańskim zawdzięczamy. A wśród tych Jehudas jeszcze najspecjalniej staremu Schiffowi i domowi Wahrburgów nowojorskiemu i hamburskiemu, specjalnie protegującemu syjonizm.”

O plebiscytach tak m.in. pisze Wikipedia:

Plebiscyt na Warmii, Mazurach i Powiślu

Plebiscyt na Warmii, Mazurach i Powiślu, Plebiscyt w regionie Prus (niem. Volksabstimmung in Teilen historischen Preußens) – jeden z dwóch plebiscytów dotyczących Polski, wyznaczonych w 1919 r. w wersalskim traktacie pokojowym, kończącym I wojnę światową. Plebiscyt został przeprowadzony 11 lipca 1920 na obszarze Warmii, Mazur i Powiśla.

W plebiscycie ludność zamieszkująca Warmię, Mazury i Powiśle miała zdecydować o przyłączeniu tych ziem do nowo powstałego państwa polskiego lub o pozostawieniu ich w granicach Prus Wschodnich i Prus Zachodnich. Nad przebiegiem głosowania czuwały komisje międzysojusznicze powołane przez Ligę Narodów.

Przyczyny niepowodzenia opcji polskiej

Na niekorzystny dla Polski wynik złożyło się szereg przyczyn. Po pierwsze strona niemiecka dysponowała olbrzymią przewagą materialną, organizacyjną i propagandową. Wpływ na przebieg kampanii plebiscytowej miała terrorystyczna działalność niemieckich bojówek, a także stronnicza nieraz postawa Komisji Międzysojuszniczej (głównie jej włosko-brytyjskiej części, francuska była nastawiona bardziej propolsko).

Poza tym na kartach wyborczych zamiast słowa Niemcy wydrukowane były słowa Prusy Wschodnie. Mazurzy i Warmiacy mieli zatem wybierać między doskonale im znanymi Prusami Wschodnimi a odrodzonym państwem polskim, z którym stracili łączność w 1772 roku (Warmiacy i Powiślacy) albo nie posiadali jej nigdy wcześniej (Mazurzy).

Ponadto plebiscyt odbył się w bardzo trudnym dla Polski momencie, w czasie rozpoczętej 4 lipca 1920 generalnej ofensywy Armii Czerwonej w trakcie wojny polsko-bolszewickiej. W przeddzień plebiscytu – 9 lipca 1920 premier RP Władysław Grabski na konferencji w Spa oficjalnie poprosił państwa Ententy o pomoc wobec agresji bolszewickiej. Sytuacja na froncie polsko-sowieckim dawała niemieckiej propagandzie pretekst do określania Polski mianem państwa sezonowego i wykorzystania obaw uczestników plebiscytu przed zagrożeniem terrorem Czeki (o którym donosiła prasa) i narzuceniem siłą ustroju sowieckiego. Były to przesłanki skłaniające do głosowania za utrzymaniem status quo.

Kolejną ważną przyczyną był fakt przywiezienia na ten teren przez władze niemieckie około 100 000 osób, przeważnie emigrantów z Zagłębia Ruhry, jako urodzonych na terenie Mazur przed 1905 i mających powyżej 20 lat (analogicznie do plebiscytu górnośląskiego, gdzie strona polska poprosiła emigrantów o udział w głosowaniu, którzy jednak głosowali głównie za Niemcami). Te osoby stanowiły 30% do 40% głosujących w mazurskich powiatach i w ponad 95% głosowały za pozostaniem w Prusach Wschodnich.

Ostatecznie niemal cały obszar plebiscytowy pozostał w granicach Niemiec, Polsce przyznano jedynie 8 gmin (5 na Powiślu i 3 na Mazurach), a granica między Polską a Niemcami biegła odtąd wzdłuż wschodniego brzegu Wisły.

Plebiscyt na Górnym Śląsku

Plebiscyt na Górnym Śląsku (niem. Volksabstimmung in Oberschlesien) – jeden z dwóch plebiscytów dotyczących etnicznego pogranicza polsko-niemieckiego, które wyznaczono w 1919 r. w wersalskim traktacie pokojowym, kończącym I wojnę światową. Plebiscyt został przeprowadzony 20 marca 1921 r. i poprzedzony był dwoma powstaniami części ludności Górnego Śląska domagającej się przyłączenia regionu do Polski (powstania śląskie).

Wyniki głosowania

W wyniku podliczenia głosów w sposób globalny za Polską opowiedziało się 40,4%, a za Niemcami 59,5% uprawnionych do głosowania.

Podczas przeprowadzania plebiscytu został złamany zapis (korzystniejszy dla strony polskiej) wynikający z traktatu wersalskiego (widniejący w załączniku do art. 88 do tego dokumentu), według którego głosowanie miało być obliczane gminami. Niekorzystny dla Polski podział obszaru plebiscytowego, według większości w powiatach, był jedną z przyczyn wybuchu III powstania śląskiego. Według poszczególnych gmin w których przeprowadzono plebiscyt, oraz wyników jakie w nich uzyskano – 693 gminy (to jest 45,1%) głosowały za przynależnością do Polski (według innych danych 674, a za Niemcami 624). Ogólnie niemal wszystkie miasta głosowały za Niemcami, natomiast obwody głosowania na terenach wiejskich we wschodniej części obszaru plebiscytowego najczęściej głosowały za Polską. Im dalej w kierunku zachodnim, tym wyniki głosowania na obszarach wiejskich były korzystniejsze dla Niemiec, ale zawsze liczba głosów za Polską była tam większa niż w miastach.

Czynniki mające wpływ na wynik (niektóre z tych, które wylicza Wikipedia)

Sprowadzenie na Górny Śląsk tzw. emigrantów plebiscytowych, czyli osób urodzonych na tym obszarze, ale go nie zamieszkujących (zgodnie z traktatem wersalskim posiadających prawo do udziału w plebiscycie; wniosek o dopuszczenie emigrantów górnośląskich do głosowania zgłosiła strona polska), co stało się bezpośrednią przyczyną znacznego wzrostu procentowego Niemców w niektórych powiatach. Celowo sprowadzeni przez władze niemieckie emigranci oddali w niektórych zachodnich i północnych powiatach obszaru plebiscytowego ponad 40% głosów w stosunku do ogólnej liczby głosujących, choć były obwody głosowania, gdzie emigranci stanowili większość wyborców, najwięcej w tej części powiatu namysłowskiego, którą objął plebiscyt – 50% oraz w powiecie kluczborskim – 40,5% (tylko tutaj przybyło spoza Górnego Śląska ponad 18 tysięcy osób; 36 osób oddało głosy za Polską, a wśród głosów stałych mieszkańców za Niemcami opowiedziało się 93,5%). Gdyby jednak wziąć pod uwagę tylko głosy stałych mieszkańców (bez emigrantów) to w północnych i zachodnich powiatach i tak wygrała opcja niemiecka. Emigranci przeważyli natomiast wynik na korzyść Niemiec w powiecie Zabrze i Lubliniec. Wniosek o dopuszczenie emigrantów zgłosiła strona polska (konkretnie Eugeniusz Romer), po czym później nastąpiła zmiana polskiego stanowiska i próbowano się z tego rozwiązania wycofać, ale bezskutecznie.

Plebiscyt na Śląsku odbywał się w obrębie państwa niemieckiego i przy pełnym współistnieniu administracji niemieckiej. O ile pod wpływem wojny mogła się ona nieco zdestabilizować, to jednak każdy kolejny dzień odsuwający termin plebiscytu ją umacniał. Plebiscyty odbywające się na Zachodzie, przegrane i wygrane (np. w II strefie /Środkowy Szlezwik, 14 marca 1921 r. 80,2% głosów za Niemcami; obszar pozostał w granicach Niemiec), odbywały się w odmiennych warunkach.

Cała administracja niemiecka zaangażowała się w wyszukiwanie emigrantów śląskich, którzy mogliby pojechać w rodzinne strony i głosować na Niemcy. Dostawali oni potrzebne dokumenty, urlop od pracy, pieniądze na podróż, podczas gdy chcący głosować za Polską zazwyczaj musieli porzucać pracę i podróżować na własny koszt.

Nasilono propagandę proniemiecką, przy okazji łagodząc jawną antypolską politykę – pozwolono na msze w języku polskim i używanie polskiego języka w szkole. Nocna działalność bojówek mogła być skierowana przeciw nielicznym polskim radykałom. Nielicznym, gdyż Polacy w pierwszej kolejności byli wysyłani na front, po dwóch powstaniach wielu zginęło, było aresztowanych lub musiało opuścić Śląsk w obawie przed aresztowaniem. W okresie 1895–1919 na Śląsk przybyło ok. 355 tys. niemieckich urzędników wraz z rodzinami, co w połączeniu z wyżej wymienionymi zjawiskami znacznie wpłynęło na stosunki narodowościowe na Śląsku.

Głosujący dostawali po dwie kartki czerwoną (Niemcy) i białą (Polska). Jedną należało wrzucić do urny drugą wyrzucić do kosza. Zazwyczaj zamiast do kosza kartkę wyrzucano przed lokalem, co miało formę ostentacji (dzięki kolorom z daleka było widać, kto jak głosował).

Plebiscyt na Śląsku Cieszyńskim, Spiszu i Orawie

Plebiscyt na Śląsku Cieszyńskim, Spiszu i Orawie − planowany plebiscyt na terytoriach spornych pomiędzy Polską i Czechosłowacją, który nie został przeprowadzony.

Rezygnacja z plebiscytu

Latem 1920 roku podczas ofensywy Tuchaczewskiego w wojnie polsko-bolszewickiej na Warszawę sytuacja Polski znacznie pogorszyła się. 10 lipca Polska podpisała na konferencji w Spa deklarację o podporządkowaniu się decyzjom arbitrażu międzynarodowego. Wykorzystał to czechosłowacki minister spraw zagranicznych Edvard Beneš i przeforsował niekorzystny dla Polski podział Śląska Cieszyńskiego przez mocarstwa bez przeprowadzania plebiscytu, na co zgodził się Prezes Rady Ministrów Władysław Grabski, licząc na pomoc mocarstw w obliczu inwazji bolszewickiej na Polskę.

Podział arbitralny

28 lipca 1920 Rada Ambasadorów podjęła decyzję o podziale spornych terenów. Czechosłowacja otrzymała 1269 km² (56% terenu) Śląska Cieszyńskiego, zamieszkanego, według spisu powszechnego z 1910 roku przez 295 161 osób (68% całej populacji; 139 tys. ludności polskojęzycznej, 113 tys. czeskojęzycznej, 34 tys. niemieckojęzycznej), w tym tereny uprzednio administrowane przez polską Radę Narodową Księstwa Cieszyńskiego z 179 tys. mieszkańców (123 tys. polskojęzycznych, 32 tys. czeskojęzycznych, 22 tys. niemieckojęzycznych). Polsce przyznano 1002 km² (44% terenu) o pow. 1002 km² ze 139 630 mieszkańcami (94 tysięcy deklarujących język polski, 2 tysiące czeski oraz 43 tysiące niemiecki; dane z 1910). Czechosłowacja przejęła linię kolei koszycko-bogumińskiej oraz okręg przemysłowo-górniczy Karwiny, zaś Polska otrzymała obszary głównie rolnicze. Na Orawie i Spiszu Polska przejęła część regionów zamieszkanych przez ludność polską.

xxx

Decyzję o zorganizowaniu plebiscytów na Warmii, Mazurach i Powiślu oraz na Górnym Śląsku podjęto w Wersalu w 1919 roku, gdy już trwała wojna polsko-bolszewicka. Jest to więc, w moim odczuciu, nie do końca uczciwe, że robi się to w sytuacji, gdy jedna ze stron prowadzi wojnę obronną. Nie to jest jednak w tym wypadku najważniejsze. Jeśli trwa wojna i strona atakująca ogłasza, że wyrusza na podbój świata, a przynajmniej Europy, to przeprowadzanie plebiscytów nie ma sensu, bo nie wiadomo, jak się ona zakończy i czy tereny objęte plebiscytami nie zostaną zajęte przez bolszewików, a wtedy „cały misterny plan w piz..”. Zaangażowanie tak dużych sił i środków po stronie niemieckiej każe przypuszczać, że doskonale wiedziano, jak zakończy się ta wojna. A skoro wiedziano, to znaczy, że była ona ustawką, o czym już niejednokrotnie na tym blogu pisałem, dowodząc tego na innych przykładach. Skoro plebiscyt na Warmii, Mazurach i Powiślu przeprowadzono 11 lipca 1920 roku, a bolszewicka kontrofensywa znad Niemna ruszyła 4 lipca 1920 roku, to komentarz wydaje się zbyteczny.

Samo przeprowadzenie plebiscytu w takich warunkach z założenia faworyzowało jedną ze stron, bo prawdopodobnie wielu Polaków głosowało za przyłączeniem do Niemiec, nie mając pewności, czy państwo polskie przetrwa, a perspektywa dostania się pod sowiecki but skłaniała do wybrania opcji niemieckiej. Kto wie, czy wojna ta nie była decydującym czynnikiem, który sprawił, że plebiscyty zakończyły się takim wynikiem. I może właśnie dlatego zdecydowano się na nie w tym momencie.

Ta wojna miała wpływ na wiele z tego, co wtedy działo się w Europie wschodniej i dużo zmieniła. I podobnie jest z obecnie trwającą wojną na Ukrainie. Ona też będzie przyczyną diametralnych zmian w tej części Europy, ale tego dowiemy się dopiero za jakiś czas. Warto jednak wiedzieć, po co są wojny. One są po to, by dokonać zmian, których przeprowadzenie w warunkach pokojowych nie było by możliwe.

Przewaga

Kampania wyborcza przybiera na sile i intensywności. Być może wielu ludzi liczy na jakieś zmiany na lepsze, ale zapewne skończy się jak zawsze. Przyczyn tego stanu należy szukać w strukturze polskiego społeczeństwa, która ukształtowała się po powstaniu styczniowym. O tym pisze w swojej książce Ministerstwo spraw obcych, czyli polskie sprawy w cudze ręce (2019) Krzysztof Baliński. To dyplomata i politolog specjalizujący się w problematyce krajów arabskich. Ambasador Polski w Syrii (1991-1994) i Jordanii (1991-1995). Autor książki „MSZ – polski czy antypolski?” Baliński pisze:

Co do elit, to wrócić należy do powstania styczniowego, które drastycznie zmieniło charakter polskiego społeczeństwa i społeczny przekrój narodu. Powstanie spowodowało zmierzch warstwy szlacheckiej do tej pory pełniącej rolę przywódczą i kulturotwórczą. Duża część najbardziej patriotycznej szlachty zginęła lub opuściła kraj (na polach bitew, w więzieniach, na Syberii w katordze, na szubienicach). 40 tysięcy powstańców i ich rodzin zesłano w głąb Rosji. Wielu zmuszono do emigracji. Majątek dużej części szlachty skonfiskowano, jako naród przestaliśmy istnieć. Padły oskarżenia, że za przyspieszeniem powstania stali Żydzi, którym zależało na wyniszczeniu szlachty i przejęciu kierowniczej roli w kraju. Przed powstaniem kierownikiem całego ruchu żydowskiego był Leopold Kronenberg. To on wraz z innymi Żydami w dużym stopniu finansowali powstanie i brali udział w jego cywilnym zarządzie. Ale udziału w powstaniu z bronią w ręku nie brali, wśród zesłanych na Sybir też ich nie było. Dla innych podejrzane wydawało się to, że zaraz po powstaniu, kiedy Polacy byli okrutnie prześladowani, a ich majątki konfiskowane, Kronenberg powrócił bezkarnie do kraju, nie siedział w więzieniu, nie był pociągany do śledztwa, nie odwiedził Syberii i majątek jego nie uległ konfiskacie. Po powstaniu Sienkiewicz, Prus, Orzeszkowa, Żeromski odstępują od idei postępowych, zwracając się ku tradycyjnej formie patriotyzmu. Nawet Aleksander Świętochowski zmienił radykalnie poglądy. Ewolucji przekonań nie tłumaczył, poza jednym tylko aspektem – stosunku do Żydów, o których pisał: „broniłem Żydów przed pięćdziesięciu laty, gdy chcieli być Polakami i dlatego ich dziś nie bronię, gdy chcą być Żydami, wrogami Polaków”. Z pozytywisty stał się zwolennikiem myśli narodowej.

Okres po powstaniu sprzyjał rozwojowi fortun niemieckich, ale przede wszystkim żydowskich: żydowskiego mieszczaństwa, handlu, rzemiosła i żydowskiej inteligencji, która zajęła miejsce poległej w powstaniu lub dogorywającej na Syberii albo pozostającej w kraju, jednak zrujnowanej przez carski terror polskiej szlachty i polskiej inteligencji. Sytuację pogorszył napływ na ziemie polskie mas żydowskich z carskiej Rosji. W miastach Polesia, Białorusi i Galicji dużą część, a nierzadko absolutną większość stanowili Żydzi, a populacja Żydów w Polsce osiągnęła 10 procent, stała się drugą co do liczebności, za to z punktu widzenia ekonomicznego, najsilniejszą i najbardziej wpływową grupą etniczną. Żydzi posiadali w całej Polsce około 75 procent nieruchomości w miastach, 80 procent zakładów przemysłowych, 85 procent w handlu, 90 procent bankowości oraz 90 procent zakładów ubezpieczeniowych. Stąd hasło Narodowej Demokracji „Polski handel w polskich rękach” i „Swój do swojego po swoje”, które podzielali także zwolennicy innych ugrupowań politycznych. Inteligencja żydowska opanowała wolne zawody, adwokaturę, medycynę, prasę, film, teatr. Na uniwersyteckich kierunkach prawniczych Żydzi stanowili ponad 50 procent studentów. Otwierało to perspektywę głęboko niepokojącą – społeczeństwo polskie stać się mogło w swej strukturze dziwolągiem: narodem chłopów i robotników, kierowanym przez inteligencje obcego pochodzenia.

Obawy budzone przez taką perspektywę pogłębiał i zaostrzał fakt nielojalnego i często wręcz wrogiego stosunku mas żydowskich do państwowości polskiej. W tym kontekście nie sposób pominąć rysującego się dzisiaj na horyzoncie kolejnego zagrożenia. Po formalnym odzyskaniu niepodległości w 1989 roku Polacy kilkakrotnie padli ofiarą rabunku na wielką skalę. Upojeni „upadkiem komunizmu” sądzili, że są to niezbędne koszty transformacji ustrojowej, a nie skutki zawartej pod auspicjami Rockefellera umowy Jaruzelski-Geremek, w myśl której masa upadłościowa została sprawiedliwie podzielona między ludźmi Kiszczaka, a środowiskiem zbliżonym etnicznie i biznesowo do Kronenberga. „Jest koszerny interes do zrobienia” – te kultowe już słowa, które padły podczas wizyty Rywina u Michnika mogły posłużyć za motto zyskownego kolejnego zamachu na mienie Polaków – zwrot bezspadkowego mienia pożydowskiego, jako rekompensaty dla „ubogich ofiar Holokaustu”. Szykowany jest rabunek w wykonaniu potężnych mafijnych korporacji, w proceder został wplątany nasz strategiczny sojusznik, a konsekwencją będzie wytworzenie etnicznej, oligarchicznej elity mającej ogromną przewagę materialną nad resztą społeczeństwa.

xxxxxxxx

W tym miejscu wypada się zastanowić nad niektórymi wątkami poruszonymi przez Balińskiego. Dlaczego szlachta wzięła udział w powstaniu? Na co liczyła? Na powstanie państwa polskiego? Zapewne chciała ona tego państwa, bo w nim byłaby warstwą dominującą, tak jak przed rozbiorami. To był podstawowy motyw, a nie żaden tam patriotyzm. Podpuszczona przez Żydów, zaangażowała się czynnie w beznadziejną walkę. Wizja powrotu na dominującą pozycję w państwie i przywileje, jakie się z tym wiązały, przesłoniły zdrowy rozsądek. Skończyło się tak, jak musiało się skończyć – na Syberii. Natomiast na emigrację udawali się zupełnie inni ludzie. W blogu „Polacy w Brazylii” pisałem:

„Początki polskiej emigracji do Brazylii przypadają na I połowę XIX wieku. W tym czasie przybyli tu pierwsi polscy uchodźcy polityczni, uczestnicy powstania listopadowego, a następnie uczestnicy walk Wiosny Ludów i powstania styczniowego. Emigracja tego okresu, chociaż nieliczna, przyczyniła się do umacniania państwowości (Brazylia zdobyła niepodległość w 1822 roku – przyp. W.L.), rozwoju życia gospodarczego i kulturalnego Brazylii.”

Te powstania, nie tylko styczniowe, to był dobry pretekst do uzyskania azylu politycznego w wielu krajach Europy zachodniej i nie tylko. Ci ludzie często zajmowali eksponowane stanowiska w swoich nowych „ojczyznach”, szczególnie w Nowym Świecie. Ale przeważnie to nie byli Polacy tylko Żydzi lub masoni.

W wyniku powstania styczniowego polską elitą stali się Żydzi i taki stan trwa niezmiennie do dziś. Podczas II wojny światowej nastąpiło tylko dobicie resztek tych, którzy jakoś tam uchowali się. Polska rodząca się klasa przemysłowa została zlikwidowana w trakcie rewolucji 1905 roku.

Baliński wspomina o żydowskich roszczeniach, o zwrocie mienia pożydowskiego. W 1996 roku w Buenos Aires obradował Światowy Kongres Żydów, który zaszantażował polskie władze, że jeśli Polska nie spełni żydowskich roszczeń majątkowych, będzie upokarzana na arenie międzynarodowej. Mija już 27 lat i nadal jest tylko upokarzanie. Żądanie to jest niemożliwe do zrealizowania, przede wszystkim dlatego, że Żydzi dotąd nie sprecyzowali, czego tak naprawdę żądają od państwa polskiego. Bo tak naprawdę, gdyby mieli coś dostać, to musieliby sami sobie odebrać, bo to państwo i większość jego majątku, większość nieruchomości należy do nich. Chodzi więc tylko o szantaż i upokarzanie. Ten argument może być wykorzystany przy likwidacji państwa polskiego, jego podziale, czy połączeniu z częścią Ukrainy.

W dalszej części Baliński pisze:

„W czasie wojny zginęli prości Żydzi i wybitni Polacy. Uratowali się wybitni Żydzi i prości Polacy. Dzisiejsze społeczeństwo w Polsce to żydowska głowa nałożona na polski tułów. Żydzi stanowią inteligencję, a Polacy masy pracujące – tak, uczciwie, diagnozował pewien powojenny żydowski pisarz. – Dlatego antysemityzm, wszelkie odruchy antyżydowskie w Polsce to choroba umysłowa, to buntowanie się ręki i nogi przeciwko własnej głowie. Nie może polska ręka bić żydowskiej głowy” – pouczał, już mniej uczciwie (ten pisarz to Artur Sandauer – przyp. W. L.). Strasznie dużo w tych zdaniach cynizmu i pogardy wobec Polaków, ale czy nie ma też prawdy? W Polsce nie ma polskich elit, bo wymordowali je Niemcy, bolszewickie hordy i rodacy owego pisarza. I chyba najwyższy czas, aby odpruć ten żydowski łeb obcej hydry od polskiego tułowia. Elita rządząca Polską, po wrogim przejęciu państwa w 1944 roku, w umiejętny sposób utrzymuje monopol władzy nad podbitym społeczeństwem, z którym w dodatku się nie identyfikuje. Kolejne kryzysy, przesilenia, przełomy, bunty społeczne – w latach 1956, 1968, 1970, 1976, 1980, i wreszcie w 1981 r., były przez „żydowską głowę nałożoną na polski tułów” umiejętnie manipulowane i kontrolowane. Zmieniano kilka osób w kierownictwie partii; „nowa” ekipa składała deklaracje, uspokajała nastroje, i… na stanowiska wracała ekipa stara. W 1956 r. odpowiedzialni za komunistyczne zbrodnie ubrali się w piórka demokratów i stanęli na czele rozliczeń zbrodniarzy, robiąc wszystko, by ich ziomkom włos z głowy nie spadł.

xxxxxxxx

Trudno nie zgodzić się z opisem Balińskiego. Państwo polskie, jego struktury i wszelkie instytucje są opanowane przez Żydów. Czy w takiej sytuacji możliwe jest stworzenie jakiegokolwiek ugrupowania, ruchu, partii, które byłyby wolne od żydowskich wpływów? Wydaje się to raczej niemożliwe. Wspomniałem jakiś czas temu o dwóch nowo powstałych ruchach, o Ruchu Dobrobytu i Pokoju (RDiP) i Polskim Ruchu Antywojennym (PRA). Oba zapewne odegrają ważną rolę w zbliżających się wyborach. W przypadku PRA jedną z form dotarcia do wyborców jest marsz, czyli nic nowego na polskiej scenie politycznej. Natomiast w przypadku RDiP mamy do czynienia z zupełnie nowym podejściem. Jesienią roku 2022 zapoczątkowane zostało w nim tworzenie struktur terenowych i kilka dni temu twarz tego Ruchu, Maciej Maciak, oświadczył, że ma już swoich przedstawicieli we wszystkich województwach. Ten dobór uczestników Ruchu odbywał się chyba dosyć starannie. Wprawdzie Maciak zapewnia na swoim kanale, że każdy może przystąpić do Ruchu, ale nie do końca tak jest.

Ja, chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest, zadzwoniłem pod numer telefonu widoczny na ekranie. Nikt nie odebrał i zgłosiła się automatyczna sekretarka, ale ja rozłączyłem się. Po czterech godzinach oddzwoniła jakaś pani i zanotowała mój numer telefonu, imię i nazwisko i kod pocztowy gminy. Powiedziała, że ktoś do mnie zadzwoni, by, jak to określiła, przyjąć na platformę. Ale nikt się ze mną nie skontaktował. Wygląda na to, że jednak nie każdy może przystąpić do RDiP. Tak więc „willa z basenem” nie dla mnie. Trudno, jakoś to przeżyję.

Jednak ważniejsze jest coś innego. Maciak niejednokrotnie podkreślał na swoim kanale, że tworzy struktury, że dla niego najważniejsi są ludzie. Jak by na to nie patrzeć, to stosuje się on ściśle do leninowskiej zasady, że najważniejsze są kadry. I w tym wypadku Lenin miał rację. To, co robi Maciak, to jest zupełnie coś nowego na polskiej scenie politycznej. Czasem trafiam na komentarze na temat RDiP i niektórzy nazywają ten Ruch sektą. Sam kiedyś określiłem go jako organizację półtajną. To wszystko jednak nie zmienia faktu, że rośnie nowa siła polityczna, której na razie nie widać, poza samym Maciakiem, ale w odpowiednim czasie pojawi się i zmieni układ sił na polskiej scenie politycznej.

Czy możliwe jest, by taki Ruch stworzyła jedna osoba i bez pieniędzy? Sam Maciak często podkreśla, że do tego nie potrzeba dużych pieniędzy. Trudno jednak stwierdzić, czy tak jest, skoro Ruch ten jest zamknięty dla ludzi z zewnątrz i nikt z ulicy na spotkanie Ruchu nie wejdzie, bo nawet nie wie, gdzie ono się odbywa. Sama organizacja takiego spotkania to są jakieś koszty, choćby wynajęcie sali, nie mówiąc już o jego obsłudze. W blogu „Handel” pisałem:

„Stworzenie w krótkim czasie, może paru miesięcy, ruchu, który ma swoich przedstawicieli w większości gmin w Polsce wydaje się niemożliwe, bo przeciętny człowiek nie ma takich możliwości, ani tylu znajomych w całym kraju, nawet jeśli latami kierował lokalną telewizją kablową i ma swój kanał w internecie. To jest wielki wysiłek organizacyjny i logistyczny, który wymaga zaangażowania wielu ludzi, poświęcenia wiele czasu i mnóstwa pieniędzy. Ale jeśli zabierze się za to nacja rozproszona i zasymilowana, to jest to do zrobienia szybko i skutecznie. Po raz kolejny pokazuje ona swoją moc.”

Jeśli więc Żydzi tak dominują w polskim społeczeństwie i opanowali wszelkie dziedziny życia politycznego, gospodarczego, kulturalnego, środki masowego przekazu itp., to czy możliwe jest w Polsce stworzenie niezależnej od nich partii politycznej? Moim zdaniem – nie. Ale załóżmy, że uda się stworzyć taką partię, to co dalej? Cóż taka partia mogłaby zrobić w tym żydowskim morzu? Jedyne, co w takiej sytuacji było by realne, co mógłby zrobić przeciętny Kowalski, to niepójście na wybory: zerowa frekwencja wyborcza. Tego Żydzi boją się najbardziej. Totalna absencja wyborcza odebrałaby im argument, że rządzą w imieniu wyborców i reprezentują ich interesy. To by był koniec demokracji i wielki kłopot dla rządzących, bo co dalej? Powrót do monarchii? To jest jednak tylko teoretyczna możliwość, bo oni robią wszystko, by skłócać ludzi, przekupywać pewne wybrane grupy. I w ten sposób jedni chodzą na wybory, bo im coś ktoś dał, a inni, na złość im, głosują na konkurencyjną partię, a jeszcze inni naiwnie wierzą w wyborcze obietnice. I tak to się kręci, od wyborów do wyborów.

Najsilniejsza armia

Propaganda to jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy instrument, który wykorzystuje państwo prowadzące wojnę lub przygotowujące się do uczestnictwa w niej. Wiele wskazuje na to, że Polska, jako państwo, przygotowuje się do udziału w wojnie na Ukrainie. I w związku z tym rząd „polski” wmawia Polakom, że Rosja szykuje się do napaści na Polskę i że mamy obowiązek pomagać Ukrainie, bo tak naprawdę to jest to pomoc w obronie własnej. W tej propagandzie polskim mediom pomagają media brytyjskie. Jak wiadomo Wielka Brytania jest od dawna naszym „wypróbowanym” przyjacielem, a były jej premier, Boris Johnson, podczas swojej wizyty w Warszawie parę miesięcy temu powiedział nawet, że Polska w trudnych sytuacjach zawsze może liczyć na Wielką Brytanię. Zawsze – to może liczyć na brytyjskie media „polski” rząd i jego propaganda.

Na Interii ukazał się w dniu 11 marca 2023 artykuł: Brytyjskie media: Polska kupuje sprzęt i buduje najsilniejszą armię w Europie (https://wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-brytyjskie-media-polska-kupuje-sprzet-i-buduje-najsilniejsza,nId,6648934). Poniżej jego treść:

Polska, w odpowiedzi na zagrożenie ze strony Rosji, kupuje nowoczesny sprzęt wojskowy – pisze w sobotę “Daily Telegraph”. W ten sposób, jak zwraca uwagę brytyjski dziennik, realizuje ona projekt stworzenia najsilniejszej armii w Europie.

Jako oficer artylerii jestem podekscytowany nowym sprzętem. Mieliśmy dużo starej artylerii, ale teraz mamy bardzo nowoczesną broń – mówi gazecie kapitan Marek Adamiak z 11. Mazurskiego Pułku Artylerii, który w połowie grudnia otrzymał 24 samobieżne haubice K9 produkcji południowokoreańskiej o zasięgu ponad 50 km, co znacznie zwiększa możliwości na polu walki.

Ale jak zaznacza “Daily Telegraph”, 24 haubice “to tylko wierzchołek ogromnego programu wydatków obronnych Polski”, bo w związku z toczącą się w Ukrainie wojną i obawami, że Polska sama może pewnego dnia znaleźć się na celowniku Kremla, polski rząd jest zdeterminowany, by zbroić kraj – i to szybko. Zwraca uwagę, że w tym roku wydatki Polski na obronność sięgną 4 proc. PKB, co oznacza poziom dwukrotnie wyższy niż wymagane przez NATO minimum i najwięcej w przeliczeniu na osobę z całego Sojuszu.

“Daily Telegraph”: Polska była świadoma zagrożenia jeszcze przed wojną w Ukrainie

Dziennik wskazuje, że niektóre z umów na nowy sprzęt pochodzą sprzed wojny w Ukrainie, kiedy to Polska, świadoma już rosyjskiego zagrożenia, rozpoczęła reorganizację swoich sił zbrojnych wyposażonych w sprzęt wojskowy z czasów sowieckich. Inwazja Władimira Putina na Ukrainę przyspieszyła i zintensyfikowała ten proces.

“Nikt nie może wątpić w ambicje Polski” – podkreśla “Daily Telegraph”, wyliczając, że złożyła zamówienia na 1000 czołgów podstawowych K2 z Korei Południowej i 250 czołgów M1A2 SEPv3 Abrams z USA, dzięki czemu będzie miała najwięcej czołgów w Europie; artylerię wzmocni 600 K9, 18 wyrzutni HIMARS z 9000 rakiet oraz 288 systemów K239 Chunmoo MRL z Korei Południowej. Ponad 1000 wyprodukowanych w Polsce bojowych wozów piechoty Borsuk będzie do dyspozycji polskich żołnierzy, a ich osłonę powietrzną zapewni 96 śmigłowców AH-64E Apache kupionych od USA oraz 48 samolotów bojowych FA-50 zamówionych obecnie w Korei Południowej. Do tego dochodzi jeszcze plan podniesienia liczebności sił zbrojnych do 300 tys. osób, co uczyniłoby je największymi w Europie na zachód od Ukrainy, odnotowuje “Daily Telegraph”.

Wymieniamy nasz sprzęt bardzo, bardzo szybko. To naprawdę jest rewolucja, a nie ewolucja – mówi kapitan Adamiak.

“Tegoroczny budżet obronny Polski będzie rekordowy”

Ale jak zauważa “Daily Telegraph”, mimo tego, iż Polska cieszyła się przez lata wzrostem gospodarczym i przewiduje się, że w tym roku PKB nadal będzie rósł, pomimo gospodarczych konsekwencji wojny w Ukrainie, to koszt wydatków na obronę będzie znaczny. Wskazuje, że tegoroczny budżet obronny Polski wyniesie rekordowe 97 mld złotych, a do 2035 r. planuje wydać na uzbrojenie 458 mld złotych.

Dziennik przypomina, że Komisja Europejska nadal odmawia Polsce pieniędzy z unijnego funduszu odbudowy po pandemii ze względu na trwający spór o praworządność, za to w zeszłym roku amerykański Kongres, aby pomóc Polsce, zatwierdził przeznaczenie 288,6 mln dolarów na “odstraszanie i obronę” przed zwiększonym zagrożeniem ze strony Rosji. Ale gazeta wskazuje, ze przy inflacji wynoszącej 17 proc. budżet obronny może stać się trudny do zrealizowania.

Obawiam się, że wszystkie te wydatki mogą wydrenować budżet, jeśli nie będą odpowiednio zarządzane. Społeczeństwo może nie być świadome, że być może będą musiały nastąpić cięcia w pewnych projektach cywilnych – powiedziała Magdalena Jakubowska, ekspertka ds. obronności i wiceprezes Visegrad Insight, ośrodka zajmującego się polityką Europy Środkowej. Ale jak dodaje, “w obliczu wojny, która być może jest tuż za rogiem, Polacy zdają sobie sprawę, że trzeba poświęcić się, by zadbać o interes narodowy”.

“Daily Telegraph” dodaje, że pomimo głębokich i często gorzkich podziałów politycznych w Polsce widać, iż w sprawie zwiększenia wydatków na obronność utrzymuje się ponadpartyjna zgoda. Dodaje, że obronność i to, kto najlepiej potrafi bronić kraju, będzie jednym z głównych tematów w kampanii przed jesiennymi wyborami do parlamentu. 

xxxxxxxx

Mamy więc do czynienia z bardzo niebezpieczną sytuacją i militaryzowaniem Polski na potęgę. Daily Telegraph zwraca uwagę, że w tym roku wydatki Polski na obronność sięgną 4 proc. PKB, co oznacza poziom dwukrotnie wyższy niż wymagane przez NATO minimum i najwięcej w przeliczeniu na osobę z całego Sojuszu.

Dziennik wskazuje, że niektóre z umów na nowy sprzęt pochodzą sprzed wojny w Ukrainie, kiedy to Polska, świadoma już rosyjskiego zagrożenia, rozpoczęła reorganizację swoich sił zbrojnych wyposażonych w sprzęt wojskowy z czasów sowieckich. – Czyli że wojnę tę zaplanowano znacznie wcześniej niż nam się wydaje.

Do tego dochodzi jeszcze plan podniesienia liczebności sił zbrojnych do 300 tys. osób, co uczyniłoby je największymi w Europie na zachód od Ukrainy, odnotowuje “Daily Telegraph”. – To już nawet nie wymaga komentarza. Planują zrobić z Polaków mięso armatnie. Chyba większość ludzi w Polsce nie zdaje sobie sprawy, co to oznacza.

Daily Telegraph wskazuje, że tegoroczny budżet obronny Polski wyniesie rekordowe 97 mld złotych, a do 2035 r. planuje wydać na uzbrojenie 458 mld złotych.

Natomiast prezydent 2 lutego podpisał ustawę budżetową na 2023 r. Zaplanowane dochody budżetu państwa wyniosą 604,5 mld zł, wydatki – 672,5 mld zł, a deficyt około 68 mld zł. 16% budżetu państwa na zbrojenia? To jakiś koszmar.

Obawiam się, że wszystkie te wydatki mogą wydrenować budżet, jeśli nie będą odpowiednio zarządzane. Społeczeństwo może nie być świadome, że być może będą musiały nastąpić cięcia w pewnych projektach cywilnych – powiedziała Magdalena Jakubowska, ekspertka ds. obronności i wiceprezes Visegrad Insight, ośrodka zajmującego się polityką Europy Środkowej. Ale jak dodaje, “w obliczu wojny, która być może jest tuż za rogiem, Polacy zdają sobie sprawę, że trzeba poświęcić się, by zadbać o interes narodowy”. – A jak będą odpowiednio zarządzane, to nie wydrenują? I Polacy mają się poświęcić, by zadbać o interes narodowy. Tylko którego narodu?

“Daily Telegraph” dodaje, że pomimo głębokich i często gorzkich podziałów politycznych w Polsce widać, iż w sprawie zwiększenia wydatków na obronność utrzymuje się ponadpartyjna zgoda. – Oznacza to, że wszystkie partie i jej liderzy mają tego samego suwerena i w podskokach wykonują jego polecenia. Ci, którzy krzyczą, że to nie nasza wojna, lub że tylko dobrobyt i pokój, też mają tego samego nieznanego przełożonego.

xxxxxxxx

Propaganda dotyczy nie tylko spraw bieżących, ale również historii, którą próbuje się przedstawić w świetle korzystnym dla naszych „sprawdzonych” sojuszników. Na kanale Powojnie pojawił się film zatytułowany Tajny plan ataku zachodnich aliantów na Związek Radziecki. Churchill chce uwolnić Polskę.

W opisie do tego odcinka prowadzący pisze:

Hej, w tym odcinku serii Powojnie wracam do 1945 roku i planu, który opracowali brytyjscy analitycy w związku z prośbą Winstona Churchilla. Premier Wielkiej Brytanii chciał tuż po pokonaniu III Rzeszy przystąpić do ataku na Związek Radziecki. W ten sposób uratowana zostałaby Polska, która po ustaleniach w Jałcie weszła do strefy wpływów ZSRR.

Brytyjczycy opracowali kilka możliwych wersji wydarzeń i nakreślili scenariusz przyszłego konfliktu. Dokumenty związane z operacją “Nie do pomyślenia” zostały odtajnione dopiero w 1998 roku.

W pewnym momencie prowadzący mówi:

Do pierwszego uderzenia miało dojść w okolicach Drezna. Celem operacji „Nie do pomyślenia” było narzucenie ZSRR woli USA oraz Wielkiej Brytanii w kwestii Polski, która miałaby w ten sposób być wyrwana z sowieckiej strefy wpływów. Analitycy zakładali dwa warianty: długotrwałego konfliktu i szybkiego pokazu siły, który zmusi Sowietów do podpisania rozejmu zgodnego oczekiwaniami Zachodu. W przypadku tego drugiego, czyli optymistycznego wariantu, brytyjscy wojskowi zakładali, że kampania zbrojna zakończy się jeszcze przed nadejściem zimy. Z analiz wykonanych przez Brytyjczyków wynikało, że front miałby powstać na linii Szczecin-Piła-Bydgoszcz i Lipsk-Cottbus-Poznań-Wrocław. Kluczowe miało być starcie pancerne na linii Odra-Nysa Łużycka w rejonie między Szczecinem a Bydgoszczą. Bitwa, która rozegrałaby się w tamtym momencie, mogłaby mieć większy zasięg niż ta toczona na Łuku Kurskim. Zwycięstwo w niej wojsk zachodnich pozwoliłoby na stabilizację frontu na linii biegnącej od Gdańska do Wrocławia.

xxxxxxxx

W 8:41 prowadzący prezentuje mapkę, na której wyraźnie widać, że ten plan „wyzwolenia” Polski, to plan ustalenia granicy wschodniej Niemiec zgodnej z tą z 1937 roku. Zresztą sam mówi: Zwycięstwo w niej wojsk zachodnich pozwoliłoby na stabilizację frontu na linii biegnącej od Gdańska do Wrocławia. Stabilizacji, a więc zatrzymania go na tej linii.

Ta operacja, to chyba nie do końca była taka tajna, skoro w tamtym czasie w Polsce panowało dość powszechne przekonanie, że wkrótce wybuchnie nowa wojna: Andziu, Andziu, wyjdź przed sień! Anders wróci lada dzień. I pewnie też z tego powodu antykomunistyczne podziemie było nadal aktywne. Zachodni alianci wcale nie mieli zamiaru walczyć ze Związkiem Radzieckim, bo podział Niemiec na strefy okupacyjne został już ustalony w Quebecu we wrześniu 1944 i potwierdzony w Jałcie w lutym 1945 roku. Gdyby nie chcieli oni oddać Związkowi Radzieckiemu części Niemiec, to nie pomagaliby Stalinowi albo w pewnym momencie przerwali tę pomoc. Po co więc ten plan? No może właśnie po to, by Polacy dalej się wykrwawiali, podszczypywali Stalina. A dziś, jak widać, można go ponownie wykorzystać, by wciskać kit naiwnym Polakom, że Wielka Brytania i Stany Zjednoczone są sojusznikami Polski.

Kanał Powojnie ma 198 tys. subskrybentów, a jego filmy mają ponad 100, 200 a nawet ponad 300 tys. wyświetleń. Jego siła oddziaływania jest więc bardzo duża i to, co przekazuje, dociera do masowego odbiorcy. W tym wypadku kanał ten podjął się wybielania naszych „sojuszników” z okresu II wojny światowej. Chyba nie przypadkiem, bo dziś to Stany Zjednoczone i Wielka Brytania wciągają Polskę do wojny na Ukrainie. I prawdopodobnie po części finansują zbrojenia Polski.

Sytuacja prawie do złudzenia przypomina tę z 1939 roku. Wtedy Wielka Brytania i Francja, poprzez swoje gwarancje, wepchnęły Polskę do wojny z Niemcami. Gdyby nie te gwarancje, to masoński rząd sanacyjny, współpracujący oczywiście z Zachodem, nie miałby usprawiedliwienia dla podjęcia decyzji o zbrojnym oporze. Zadanie swoje wykonał i uciekł na Zachód. Zachód kazał Polakom walczyć z Niemcami, ale zakazał walki ze Związkiem Radzieckim, który też napadł na Polskę. Dziś jest odwrotnie – każe walczyć Polakom ze Związkiem Radzieckim, czyli z Rosją, która Polsce nie zagraża. A więc przed wojną wrogiem byli Niemcy, a dziś Rosjanie. No bo to Rosja chce niby napaść na Polskę – tak nam tłumaczą.

Miejsce rządu sanacyjnego zajął po wojnie rząd komunistyczny. Obecnie też masońsko-żydowski rząd III RP wciąga Polskę do wojny na Ukrainie i pewnie też ucieknie za granicę, o czym często wspomina Maciej Maciak na swoim kanale Musisz to wiedzieć. Skąd on to wie? Już widać, że nowy rząd jest szykowany. Po wojnie, bez względu na to kiedy ona się skończy, pojawi się ten nowy rząd. Już są organizowane dwie nowe partie, które obecnie są ruchami, czyli Ruch Dobrobytu i Pokoju oraz Polski Ruch Antywojenny. RDiP jest, póki co, półtajną organizacją, bo jedynie jego lider jest powszechnie znany. Pozostali pozostają w ukryciu i są znani tylko innym członkom Ruchu. Wprawdzie o PRA wiemy niewiele więcej, ale ten ruch jest nowy, podczas gdy RDiP działa już chyba około pół roku. Jak zapewnia jego lider, RDiP jest ruchem otwartym dla wszystkich, więc pewnie i dla wielu z różnych partii, które po wojnie znikną ze sceny politycznej.

Skutki wojny dla Polski będą opłakane, więc PiS i PO staną się bankrutami politycznymi. Będą musieli przyjść nowi ludzie. Najlepiej jak będą to ci, którzy od początku byli przeciw tej wojnie. Tylko oni i ich otoczenie będzie mogło liczyć na akceptację wymęczonych i sfrustrowanych ludzi, a także na akceptację nowej społeczności, która do tego czasu zapewne uzyska już prawa wyborcze. Leszek Sykulski prezydentem, a Maciej Maciak premierem? „Wasz prezydent, nasz premier.” Wszystko to bardzo możliwe, bo skoro Maciej Maciak często powtarza, że jak on będzie premierem, to będzie inaczej. Niektórzy uważają, że jest to przejaw megalomanii, ale on dobrze wie, co mówi. Ktoś go na to stanowisko przygotowuje, kreuje jego wizerunek. I za jakiś czas może się okazać, że – ni z tego, ni z owego – mamy już premiera nowego.

Jak zawsze, jestem pełen podziwu i uznania dla tych najlepszych na świecie scenarzystów i reżyserów, którzy dbają o to, żebyśmy się tutaj nie nudzili. Ale ja osobiście wolałbym się nudzić i żyć w kraju, w którym nic się nie dzieje. Niestety, to miejsce, pomiędzy Rosją a Niemcami, nigdy nie było stabilne. Tu jest gorzej niż na Bałkanach. Tam się tłuką, ale przynajmniej wszyscy siedzą na swoim miejscu: Serbia to Serbia, Chorwacja to Chorwacja, Słowenia to Słowenia. A tu to nie wiadomo co: czy Polska to Polska, czy Polska to Ukraina?

Handel

Podobno w przyszłym roku mają być wybory. Czy tak będzie, to będzie zależeć od tego, jak rozwinie się sytuacja na Ukrainie. W każdym razie przygotowania do nich idą pełną parą i pojawił się nowy ruch, czy może zaczątek nowej partii politycznej – Ruch Dobrobytu i Pokoju (RDiP), którego twarzą jest Maciej Maciak z kanału internetowego „Musisz to wiedzieć”. Ruch ten ma już bardzo dobrze rozbudowaną na terenie całej Polski sieć lokalnych przedstawicieli i zwolenników. Trzeba przyznać, że to wszystko rozwinęło się nadzwyczaj szybko, a ostatnio programy Maciaka są przerywane reklamami, a to oznacza, że za nimi idą pieniądze. To oczywiście nie przeszkadza mu narzekać, że YouTube go cenzuruje, usuwa filmy itp.

Jestem pełen podziwu dla scenarzystów i reżyserów, którzy wykreowali ten Ruch. Podstawowe założenie było takie, że jego twarzą ma być ktoś z prowincji, a więc nie związany z żadnym wielkim miastem, gdzie mieszkają wszyscy znani politycy. Nie Warszawa, Kraków, Gdańsk, Wrocław czy Górny Śląsk. Tylko Włocławek – miasto średniej wielkości (ok. 100 tys. mieszkańców), nie zadupie, ale też i nie metropolia. Położone w centrum Polski, stare miasto z historią. Rzec by można, że to kwintesencja Polski, a człowiek kierujący tym Ruchem to jeden z nas.

W swoich programach Maciej Maciak atakuje przede wszystkim Morawieckiego, bo twierdzi, że on, jako szef rządu, jest odpowiedzialny za wszystko i jego odsunięcie od władzy jest najważniejsze. To oczywiście nie wystarczy. Potrzebna jest jeszcze nowa partia, która zdobędzie władzę i zrobi porządek. Obecnie rządzący to durnie, którzy nie mają pojęcia o rządzeniu i o tym, w jaki sposób uzdrowić gospodarkę. – Tak twierdzi Maciak. Jego program to willa z basenem dla każdego. To hasło, które ma sugerować, że interesują go tylko sprawy zwykłych ludzi, a nie jakieś wojny i że przy dobrym zarządzaniu państwem osiągnięcie tego celu jest realne.

Dla Maciaka wszystko jest proste. W jednym ze swoich programów powiedział, że handel jest prostym zajęciem, intuicyjnym niemal i że Polacy też mogą w nim osiągać sukcesy. No bo przecież kupić towar, dodać do ceny zakupu swoją marżę i podatek Vat, to nie jest trudna sprawa. No nie! Nie jest to trudna sprawa. A skoro tak, to dlaczego te drobne sklepiki padają? Bo wypierają je sklepy wielkopowierzchniowe i sieciówki. A dlaczego Polacy po 1989 roku nie potrafili stworzyć własnych sklepów wielkopowierzchniowych i sieciówek? Bo tacy niezaradni i nie maja głowy do interesów? Może są debilami, skoro nie potrafią sobie poradzić z tak prostym zajęciem? To bardzo wygodne tłumaczenie, szczególnie dla Żydów, w których rękach są środki masowego przekazu i również handel.

O sukcesie w handlu decyduje cena zakupu towaru. To jest podstawa, od której nalicza się marżę handlową i podatek. Kto ma niższą cenę zakupu ten rządzi na rynku, bo ma większą marżę, a co za tym idzie i zysk, albo może tak obniżyć cenę sprzedaży, że konkurencja nie będzie w stanie zaoferować takiej samej i mieć jeszcze jakiś zysk. Tak więc jest, że jedni na rynku mają niższą cenę zakupu, a inni – wyższą. Dlaczego tak jest i skąd się to bierze?

Ceny ustala ten, kto rządzi handlem na każdym poziomie dystrybucji: centralnym, regionalnym i lokalnym, czyli tym, który obsługuje klienta końcowego, czyli każdego z nas. Nie jest żadną tajemnicą, że handel jest w rękach Żydów i to od początku. To nie jest wynik jakichś szczególnych predyspozycji, tylko efekt rozproszenia, który powoduje, że Żydzi są wszędzie i wszędzie utrzymują ze sobą kontakty i wymieniają między sobą informacje na temat rynków i ich potrzeb. To nie tak, jak w przypadku Cyganów, którzy chodzili od wsi do wsi i sprzedawali patelnie. Zawsze ktoś się znalazł, kto kupił, ale taką metodą daleko się nie zajedzie i Cyganie daleko nie zajechali.

Taki handel, jaki uprawiają Żydzi od początku, wymagał też powszechnego środka wymiany, czyli pieniądza oraz kredytu, który ten handel napędzał. Jeśli więc kontroluje się dystrybucję towaru od producenta do konsumenta, to kontroluje się też jego cenę na każdym etapie dystrybucji i to, komu sprzedaje się towar w niższej cenie, a komu – w wyższej. Tak to jest, że Żyd Żydowi sprzeda towar po niższej cenie, niż gojowi. I tu jest cała tajemnica tego, że Polacy nie mogli stworzyć własnych sklepów wielkopowierzchniowych i sieciówek. A poza tym drobnym szczegółem, to Maciak ma całkowitą rację – handel jest zajęciem intuicyjnym.

Nikogo więc, po tym, co napisałem, nie powinno już dziwić, że w ustawie o zamówieniach publicznych jedynym kryterium decydującym o wyborze oferty jest cena. Nietrudno też domyślić się, kto za przyjęciem tej ustawy w takim kształcie stał i komu to nadal służy.

Tak działa handel żydowski i to nie od dziś. To było wielokrotnie opisywane w literaturze. Michał Bałucki w swojej powieści z 1885 roku W żydowskich rękach pisał:

„Jeszcze baraku nie rozpoczęto budować, kiedy przemyślny Żyd, w budce naprędce z desek ukleconej założył filię swojej szynkowni, zaopatrzył ją w różne wiktuały i tym sposobem zagarniał cały prawie zarobek robotników do swej kieszeni. Teraz urządził on już porządną kantynę, zasobną we wszystko, czego nie tylko prosty robotnik, ale rękodzielnicy i inżynierowie potrzebować mogli. Rozumie się, że za to Habe kazał sobie dobrze płacić, toteż mu płacono, bo wyboru nie było. Miasteczko było daleko, a w bliskości nikt Habemu konkurencji nie robił. Szynkarz z Zagajowa, katolik, próbował parę razy dowozić do baraku artykuły żywności i wódkę, ale Habe obniżył w tym czasie ceny u siebie, wszystko pchało się do niego, zwłaszcza że dawał na kredyt, a szynkarz zagajowski wracał do domu z niesprzedanym towarem, lamentując nad stratą, jaką poniósł. Dziedzic Zagajowa, gdy się do niego doniosło, robił usiłowania, aby Habemu zabroniono szynkować na jego gruncie, ale odpowiedziano mu z rządu, że nie mają do tego prawa, bo Habe szynkuje na gruncie kolejowym. Na to nie było rady, a Habe zacierał ręce z radości, że mu się udało wcisnąć znowu do wsi, z której go kiedyś tak sromotnie wygnano i na złość Czujce tuż pod jego okiem prowadzić swój handel. Dla nasycenia się tą uciechą często zajeżdżał do kantyny, przesiadywał tam chętnie, to robiąc obrachunki ze swoim szynkarzem, to zamawiając sobie ludzi do roboty; gdyż – jak wiemy – Habe zajmował się dostawą materiałów do budowy.”

Bałucki nie wyjaśnił tu, dlaczego Żyd Habe mógł obniżyć cenę. Ktoś nieznający realiów handlu mógłby sobie pomyśleć, że to jakieś tajemne sztuczki Żydów i ich zmysł do interesu. Jednak prawda jest bardziej prozaiczna, co też oni starają się ukryć i bardzo jest im na rękę, gdy ktoś mówi o nich, że mają smykałkę do handlu i interesów. Po prostu Habe miał niższą cenę zakupu niż szynkarz z Zagajowa.

Kwestię żydowską i złożoność relacji polsko-żydowskich przedstawia Bałucki w szerszym kontekście i porusza mniej znane wątki tych relacji:

„Żyd nie rozumie interesu bez malwersacji. Tam, gdzie nie oszukuje, uważa się za stratnego. To podstawa ich spekulacji. I dlatego też śmieszą mnie nawoływania dziennikarskie, że powinniśmy współzawodniczyć z nimi na polu handlu i przemysłu i zamiast rozpalać się ku nim nienawiścią, uczyć się od nich sposobu robienia interesów. To tyle znaczy, jakby mi kto kazał od złodzieja uczyć się sposobu nabywania majątku. Współzawodnictwo z ludźmi, dla których wszystkie środki są godziwe, jest niemożliwe dla tych, którzy chcą zostać uczciwi. Prawda, że i u nas naliczyłby dosyć takich, co z Żydami mogliby iść w zawody pod względem nieuczciwości, wyzyskiwania ludzi et cetera, ale u nas opinia gardzi takimi, gdy przeciwnie u Żydów opinia składa się z samych takich ludzi; uczciwi w znaczeniu pełnej moralności, należą tam do wyjątków, a Żyda, który by nie oszukał w swoim życiu nikogo, ze świecą trzeba by szukać. Powiadają, że ich religia toleruje podobną niemoralność, a nawet ją usprawiedliwia. Jeżeli tak jest, to czyż podobna nam rywalizować z tym narodem? Tu nie idzie o sam spryt, przebiegłość, ruchliwość których brak nam zarzucają, tu idzie o moralność, z której żaden uczciwy człowiek wyzuć się nie może i oto powód, dla którego w walce z Żydami na polu przemysłu i handlu jesteśmy pobici.”

To prawda, że Żyd, jak kogoś nie oszuka, to jest chory, ale to nie moralność przeszkadza Polakom konkurować z Żydami. Tak jak napisałem, to fakt, że handel jest w ich rękach i to oni decydują o tym, komu pozwolą odnieść sukces, a kogo usuną z rynku.

W innym miejscu czyni Bałucki bardzo trafne uwagi, które do dziś nie straciły na aktualności. Wprost przeciwnie, stały się naszą rzeczywistością.

„Pokazało się, że ten lichy Żyd i jemu podobni są groźniejsi, niebezpieczniejsi niż nam się zdawało. Oni są potężni tą łącznością, która małe i na pozór nic nieznaczące siły wiąże w jedną straszną siłę. Kilkodniowy mój pobyt w Wiedniu przekonał mnie, że potęga ta doszła do rozmiarów, o jakich nie miałem pojęcia. Tu, w Galicji, żydostwo przedstawia się nam jak robactwo ruchliwe, czynne, rodzaj szarańczy społecznej, która nas powoli objada i niszczy, a którą zdawało mi się, że będzie można wytępić. Tymczasem przekonałem się, że to tylko odnogi olbrzymiego polipa, którego główne jądro jest tam – w Wiedniu. U nas Żyd jest pasożytem, który żyje sokami narodu, ale go nie przerósł, nie zaćmił, ani mu nie imponuje, gdy tymczasem w Wiedniu widziałem reprezentantów tego narodu na najwyższych szczeblach hierarchii społecznej, dokąd się wdarli przez równouprawnienie i majątek. W ich ręku znajdują się kolosalne fortuny, wysokie urzędy, przeróżne instytucje, olbrzymie przedsiębiorstwa, fabryki, koleje i wreszcie dziennikarstwo, ta straszna potęga naszego wieku – i wszystkiego tego używają oni głównie dla popierania swoich interesów. Głosy galicyjskich Żydów z licznych miasteczek odzywają się echem w sferach wysokiej arystokracji finansowej i znajdują tam poparcie. W tej spójności maluczkich i wielkich związanych interesem i tradycją w jeden olbrzymi zastęp jest coś przerażająco wzniosłego, coś co mnie przygniotło swoim ogromem. Walka moja z tym przemyślnym narodem wydawała mi się donkiszoterią i śmiesznością. I cóż przeciw takiej sile może zrobić jeden człowiek niepoparty przez nikogo? Szlachta głupia i nieporadna, chłop ciemny i niechętny – a wszyscy siedzą w kieszeniach żydowskich, wszyscy spętani ramionami tego olbrzymiego polipa, co im soki wysysa i o śmierć przyprawia. Nikt ich już nie ocali z rąk żydowskich, to stracona pikieta. Zguba ich tym pewniejsza, że nie widzą niebezpieczeństwa, które im grozi. Ale my, którzy mamy otwarte oczy, czujny umysł, powinniśmy się ratować…”

Michał Bałucki (1837-1901), jak pisze Wikipedia, to polski pisarz, komediopisarz i publicysta okresu pozytywizmu. Pochodził z rodziny mieszczańskiej, ojciec był krawcem, a matka – Eufrozyna, neofitka z Kochmanów – prowadziła kawiarnię. Nie brał udziału w powstaniu styczniowym, jednak aktywnie uczestniczył w organizacjach spiskowych w Galicji, wspierając stronnictwo czerwonych. W latach 70-tych XIX wieku stał się Bałucki w Galicji jednym z głównych propagatorów pozytywizmu. W późniejszej twórczości odszedł od idei promowania pozytywizmu na rzecz krytyki rzeczywistości.

Był więc Bałucki Żydem i dlatego nie napisał o tym, co najważniejsze, czyli o cenie zakupu, a ten polip, co tak się rozrasta, to efekt rozproszenia i asymilacji. To powoduje, że przenikają wszelkie społeczności do szpiku kości. To dwie cechy, których nie posiadają narody osiadłe i które dają Żydom przewagę. Walka z tym, to walka z wiatrakami.

Okres po powstaniu styczniowym, to okres stopniowego wnikania Żydów w polskie społeczeństwo i stawania się jego inteligencją: pisarze, dziennikarze, prawnicy, lekarze itp. Przejawiało się to też w tworzeniu i dominowaniu we wszelkich partiach politycznych, również i w stworzeniu ideologii narodowej. Nic w tym względzie nie zmieniło się w okresie międzywojennym. Nasiliło się w PRL-u i po 1989 roku.

Stworzenie w krótkim czasie, może paru miesięcy, ruchu, który ma swoich przedstawicieli w większości gmin w Polsce wydaje się niemożliwe, bo przeciętny człowiek nie ma takich możliwości, ani tylu znajomych w całym kraju, nawet jeśli latami kierował lokalną telewizją kablową i ma swój kanał w internecie. To jest wielki wysiłek organizacyjny i logistyczny, który wymaga zaangażowania wielu ludzi, poświęcenia wiele czasu i mnóstwa pieniędzy. Ale jeśli zabierze się za to nacja rozproszona i zasymilowana, to jest to do zrobienia szybko i skutecznie. Po raz kolejny pokazuje ona swoją moc.