Pożary

Przelała się ostatnio przez Polskę fala pożarów, o których większość komentujących w internecie wypowiedziała się jednoznacznie, sugerując, że były to podpalenia. Cytowano przy okazji wypowiedź ukraińskiej aktywistki, Natalii Panczenko, mieszkającej w Polsce. W lutym tego roku w wywiadzie dla ukraińskiego Kanału 5 powiedziała:

„Prowadzenie retoryki antyukraińskiej w Polsce może skończyć się walkami ulicznymi na tle narodowościowym. To przede wszystkim ogromne niebezpieczeństwo dla Polaków i rozumiem, że oni rozumieją, bo dziś, kiedy to co 10 mieszkaniec Polski jest Ukraińcem, to wzrastanie wrogości między Ukraińcami a Polakami jest bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla Polski. Ponieważ na terytorium Polski zaczną się walki, bo na terytorium Polski rozpoczną się podpalenia sklepów, domów i tak dalej.”

Jaką antyukraińską retorykę miała na myśli Panczenko? Polska, jako państwo, już wszystko oddała Ukrainie, obywatele Ukrainy są w Polsce wyjątkowo przychylnie traktowani, mogą nawet po jednym dniu pracy dostać uprawnienia emerytalne. To ewenement na skalę światową. Gdzie jest zatem ta antyukraińska retoryka? – To domaganie się przez niektóre środowiska przeprosin za rzeź wołyńską oraz pozwolenia na ekshumację ofiar tej zbrodni. Na jedno i na drugie strona ukraińska nie zgadza się. Mamy więc idealny pretekst do jątrzenia po obu stronach. By to zrozumieć, to trzeba zacząć od początku.

Już parę razy zamieszczałem ten cytat:

Powieść minionych lat z 1143 roku, historia wschodnich Słowian, najsłynniejszy zabytek ruskiego piśmiennictwa, wiąże powstanie ich państwa z Waregami: “i zaczęli rządzić się sami, i nie było wśród nich prawdy, i klan stanął przeciw klanowi, i mieli spory, i zaczęli walczyć ze sobą. I powiedzieli sobie: szukamy księcia, który by nami rządził i sprawiedliwie sądził. I przeprawili się przez morze do Waregów, do Rusi (…). Powiedzieli: nasza ziemia jest wielka i obfita, ale nie ma w niej porządku, chodź panować nad nami. I wybrano trzech braci (…). Najstarszy Ruryk siedział w Nowogrodzie, a drugi Sineus na Biełoozierze, a trzeci Truvor w Izborsku. I od tych nazwano ziemię ruską.”

A więc wschodni Słowianie są kłótliwi, wredni, zawistni. Tak oni sami siebie zdefiniowali, a ja tylko to powtarzam, żeby nikt mi nie zarzucił stronniczości czy uprzedzenia do Słowian wschodnich. W słynnej już dziś komedii Sami swoi Kargul i Pawlak byli Polakami, ale tak naprawdę byli Ukraińcami. Film powstał w czasach PRL-u, czyli państwa, którego ustrojem był narodowy socjalizm: jedno państwo, jeden naród, jeden przywódca (partia).

Od kiedy istnieje naród polski? Czy mógł istnieć za Piastów, skoro język polski w formie literackiej stworzono dopiero w okresie reformacji? Czy szlachta była narodem polskim, skoro ona sama twierdziła, że pochodziła od Sarmatów? A poza tym miała ona żydowskie korzenie. Bo jak wytłumaczyć fakt, że podzieliła się swoimi herbami z litewskimi i rusińskimi bojarami. Rzecz niebywała w tej warstwie w innych państwach. To skutkowało również jej nadmierną liczebnością (około 8-10% ogółu ludności) w stosunku do innych państw europejskich (1-2% w Anglii i Francji). I to również rzecz wyjątkowa w Europie. Rzeczpospolita Obojga Narodów to twór, w którym narodem, ale nie polskim, była szlachta, a chłopi byli niewolnikami i jako tacy narodu utworzyć nie mogli. Skarlałe mieszczaństwo było przeważnie żydowskie lub niemieckie i nie miało na nic wpływu.

Rozbiory Rzeczypospolitej i napływ amerykańskiego zboża do Europy zachodniej skutkują stopniową marginalizacją i pauperyzacją stanu szlacheckiego. Pojawia się potrzeba stworzenia nowego, teraz już polskiego, narodu. Cały XIX-ty wiek to jego tworzenie na terenie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli na Kresach. W tym czasie chłopi na ziemiach polskich są nadal niewolnikami. Pod koniec XIX-go wieku mamy już tam gotowy naród polski. A więc Polak to mieszkaniec Kresów, katolik wywodzący się z nie w pełni wykształconych w sensie narodowościowym i językowym wschodniosłowiańskich społeczności. Tam narodził się Polak-katolik, w opozycji do prawosławnego. To tam, na Kresach, powstawała głównie literatura polska i to tam kształtowała się inteligencja polska, która zdominowała państwo powstałe po I wojnie światowej. Czy zatem korzeni zjawiska zwanego polskim piekiełkiem nie tam należy szukać?

W latach 1937-38 rząd II RP przeprowadził na Wołyniu akcję konwertowania tamtejszej ludności na katolicyzm. W ten sposób kilkanaście tysięcy osób stało się Polakami, no bo jak katolik na Kresach, to musi być Polak. I dlatego UPA mogła wymordować tych ludzi jako Polaków.

Po II wojnie światowej przesiedlano na ziemie poniemieckie mniejszości kresowe, najwięcej Ukraińców, i tych Polaków, których stworzono uprzednio z części ludności zamieszkującej te Kresy. By doszło do wykreowania takiego narodu, to oprócz uczenia tych ludzi języka polskiego i konwertowania ich na katolicyzm, trzeba było zapewne stosować jakieś zachęty materialne bądź w postaci awansu społecznego. To nie mogło spodobać się pozostałym. Pewnie zadziałał tu podobny mechanizm jak w przypadku szlachty rusińskiej i litewskiej w I RP, gdyż ci, którzy stali się posłami i senatorami I RP mieli większe przywileje niż pozostali i to właśnie było podłożem wszystkich konfliktów na Ukrainie w czasach I RP.

Konflikty ze wschodu, z Kresów, zostały przeniesione na teren obecnej Polski. Spór o Wołyń jest faktycznie sporem ukraińsko-ukraińskim, co nie przeszkadza wykorzystywać go do destabilizowania III RP. Kilka dni temu odbył się w Warszawie Marsz Pamięci Rzezi Wołyńskiej. Można było zobaczyć tam osobnika w czarnym T-szercie z napisem: „Jeb… UPA i Banderę”. Kto zleca produkcję takich koszulek? Kto je produkuje? Kto je zakłada? Są to działania nastawione na eskalację konfliktu. Po jednej i po drugiej stronie barykady są pewnie ludzie przez kogoś opłacani.

Czy mogą żyć w Polsce rodziny pomordowanych na Wołyniu? Wydaje się to mało prawdopodobne, bo oprócz akcji „Wisła” przeprowadzono równolegle w Związku Radzieckim podobną akcję, wysiedlając ludność z tamtych terenów w głąb radzieckiej Azji.

Emocje są złym doradcą, ale to właśnie na nich bazuje władza, która sztucznie eskaluje ten konflikt. Z drugiej strony dziwi postawa Ukraińców, którzy oskarżani o dokonanie rzezi wołyńskiej, nie chcą wykorzystać argumentu, który nasuwa się w sposób niejako naturalny, czyli rzezi galicyjskiej. Zastanawiające? A może wcale nie! Bo wiedzą, kim byli jej sprawcy.

Uchwała

W dniu 4 czerwca 2025 roku Sejm RP przyjął uchwałę o ustanowieniu dnia 11 lipca Dniem Pamięci o Polakach – ofiarach ludobójstwa dokonanego Przez OUN-UPA na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej. Wyjaśnienie tej decyzji na stronach sejmowych jest następujące:

„W latach 1939-1946 nacjonaliści ukraińscy z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) oraz innych ukraińskich formacji nacjonalistycznych działających na ziemiach Kresów Wschodnich II RP (województwa wołyńskie, tarnopolskie, stanisławowskie, lwowskie, poleskie) oraz obecnych województw lubelskiego i podkarpackiego dokonali na ludności polskiej zbrodni ludobójstwa, mordując ponad sto tysięcy Polaków, głównie mieszkańców wsi, niszcząc ich mienie i doprowadzając do uchodźstwa z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej setek tysięcy Polaków. Apogeum tej zbrodni przypada na lipiec 1943 r., a symboliczną datą hekatomby Polaków z rąk ukraińskich nacjonalistów jest dzień 11 lipca, kiedy to w 1943 r. Polacy byli mordowani w około sto miejscowościach. Męczeńska śmierć za przynależność do narodu polskiego zasługuje na pamięć w formie dnia wyróżnianego corocznie przez państwo polskie, w którym będzie oddawany hołd ofiarom.”

W moim odczuciu jest to typowa uchwała konfrontacyjna, której celem jest dalsze eskalowanie i tak już wrogich stosunków polsko-ukraińskich. Rzeź wołyńska jest i będzie idealnym narzędziem do zaogniania tych relacji w sytuacji, gdy przesiedlono już do Polski kilka milinów Ukraińców, a kolejne kilka napłynie po zakończeniu wojny na Ukrainie. W ten sposób Polska stanie się, a właściwie już jest, bardziej Ukrainą niż Polską. Czy ten konflikt może być przedsmakiem tego, co może się stać, gdy dojdzie do stworzenia nowego państwa polsko-ukraińskiego, które będzie składać się z ziem polskich bez ziem poniemieckich i z ziem zachodniej Ukrainy? Żeby zrozumieć jego podłoże i wyjaśnić, kto tak naprawdę pociąga za sznurki, trzeba zacząć od początku.

Być może dla kogoś wizja wspólnego państwa polsko-ukraińskiego jest szokująca, ale to nic nowego. Przecież takie państwo funkcjonowało w ramach I RP i nazywało się Koroną.

Rzeczpospolita po unii lubelskiej w 1569 roku; źródło: Wikipedia.

Zaczęło się od unii personalnej, gdy królem Polski został dziki Litwin Jagiełło. Wtedy Polska była jeszcze częścią I Rzeszy, czyli Europy. Cały okres tej unii (1386-1569) był czasem dostosowywania Polski do „standardów” Wielkiego Księstwa Litewskiego. Ale nie tylko o to chodziło. W 1413 roku, na mocy unii horodelskiej, 47 rodów bojarów litewskich i rusińskich zaadoptowało 47 herbów szlachty polskiej, stając się w ten sposób polskimi szlachcicami. Z tym związana była również zmiana wyznania. Jak to było możliwe, że szlachta polska tak hojnie rozdawała swoje herby? Przecież to nienaturalne, by swój stan, będący wyróżnikiem i zapewniający wyjątkową pozycję w społeczeństwie, czynić dostępnym dla przypadkowych ludzi i tym samym deprecjonować go? Rzecz niebywała w historii innych państw, co też przejawiało się tym, że stan szlachecki w Polsce był najliczniejszym w całej Europie. Gdy jednak przyjmiemy do wiadomości fakt, że polska szlachta w przeważającej mierze miała żydowskie korzenie, co też tłumaczy jej stosunek do polskich chłopów i fakt, że faktorami – czyli tymi, którzy zajmowali się finansami szlacheckimi – byli Żydzi, to wówczas stanie się jasne to szafowanie swoimi herbami, bo dzielono się nimi z Żydami z WKL.

Ta nowa „polska” szlachta z WKL musiała wejść w konflikt z tymi bojarami rusińskimi, którzy tych herbów nie mieli, nie byli katolikami i nie mogli z tego powodu zostać posłami i senatorami Rzeczypospolitej, co wiązało się z licznymi przywilejami i statusem majątkowym. Takie było podłoże wszelkich konfliktów na Ukrainie po jej włączeniu do Korony.

Na krótko przed unią lubelską w 1569 roku wyłączono z WKL Podlasie, Wołyń, Kijowszczyznę i województwo bracławskie, czyli praktycznie całą Ukrainę i włączono je do Korony. I z tak okrojonym WKL powiększona Korona weszła w unię. W ten sposób posłowie i senatorowie z Podlasia, Wołynia, Kijowszczyzny i Bracławskiego stali się posłami i senatorami koronnymi. Oznaczało to, że w Rzeczypospolitej dominowali koroniarze. W praktyce jednak posłowie i senatorowie z byłego WKL przeważali w sejmie warszawskim nad posłami i senatorami z dawnej Korony, czyli Polski, co oznaczało, że Wschód zdominował nowe państwo i całkowicie odpowiadał za jego politykę. Potop szwedzki jeszcze bardziej osłabił dawną Koronę i dominacja Wschodu stała się jeszcze większa. Rozbiory skutkowały tym, że w Wielkopolsce intensywnie germanizowano ludność polską, a w Królestwie Polskim – rusyfikowano. Natomiast pod zaborem rosyjskim tworzono nowy naród polski z katolickiej ludności, którą jeszcze za czasów Batorego jezuici odciągnęli od prawosławia. On przeminął, a oni pozostali. W XIX wieku intensywnie rozwijano polskie szkolnictwo na Kresach i w ten sposób powstał tam nowy naród polski i narodził się Polak-katolik w opozycji do prawosławnej ludności, która nada tam żyła.

Po powstaniu listopadowym rząd carski wymienił całą administrację Królestwa na rosyjską i prawosławną. Również kościoły zamieniano na cerkwie i w ten sposób przybywało w Królestwie ludności prawosławnej. Po upadku caratu ludność ta nie miała czego szukać w bolszewickiej Rosji, więc zapewne pozostała w odrodzonej Polsce i stanowiła trzon administracji nowego państwa stworzonego przez Niemców. Być może część z tych ludzi przeszła na katolicyzm, ale korzenie wschodnie pozostały, jak również sentymenty względem prawosławia i Rosji carskiej.

II RP została zdominowana przez elity wywodzące się z byłego WKL, przeważnie nastawione antyrosyjsko. W latach 1928-38 przeprowadzono tzw. eksperyment wołyński, który polegał na stworzeniu podstaw nowego państwa ukraińskiego i na działaniach mających osłabić Związek Radziecki. W ramach tego eksperymentu stworzono m.in. oddziały paramilitarne. Ludzi przeszkolono i wyposażono w broń. Wszystko to działo się za wiedzą i zgodą Piłsudskiego. W grudniu 1942 roku powstaje UPA, która 11 lipca 1943 roku dokonuje rzezi wołyńskiej, atakując jednocześnie 99 miejscowości i wiosek. Akcja, którą mogły wykonać tylko dobrze wyszkolone i uzbrojone oddziały – wyszkolone i uzbrojone przez II RP.

W latach 1937 i 1938 rząd sanacyjny przeprowadził na Wołyniu akcję konwertowania ludności prawosławnej na katolicyzm. Szacuje się, że kilkanaście tysięcy osób zmieniło w ten sposób wyznanie. I najprawdopodobniej to ta ludność stała się celem ataków UPA. Nie była więc to ludność polska tylko ukraińska, którą rząd sanacyjny zachęcił do zmiany wyznania i w ten sposób ludzie ci stali się Polakami, bo na Kresach każdy, kto był katolikiem był Polakiem. Ukraińcy mordowali Ukraińców, a dziś wmawia się nam, że Ukraińcy mordowali Polaków. I w ten sposób mamy na terenie Polski konflikt Ukraińców z Ukraińcami, którzy uważają się za Polaków bądź ktoś im każde udawać Polaków.

Rzezi wołyńskiej dokonano z wyjątkowym okrucieństwem. Nie pozostało po niej nic. Ludzi wymordowano a zabudowania spalono do gołej ziemi, tak by nie pozostał żaden ślad. Czy przypadkowo, czy może celowo? Ilość ofiar zwiększa się w miarę zaostrzania konfliktu. Niektórzy mówią o stu tysiącach, inni podają jeszcze większe liczby. Zanim ciała zakopano, ktoś zadbał o wykonanie zdjęć ofiar. Kto to zrobił? Osoby postronne nie mogły tego zrobić, pomijając już fakt, że w tamtym czasie nikt w tych wioskach nie dysponował aparatem fotograficznym. Mogli to zrobić tylko oprawcy. Ale jaki mieli w tym cel? Chcieli, by te zdjęcia zostały upublicznione. Po co? By zaostrzyć konflikt i grać na ludzkich emocjach.

Jeśli ofiar było kilkanaście tysięcy, to znaczy, że musiano wykopać tyle grobów. Ile czasu trzeba, by wykopać dół o długości dwóch metrów, szerokości jednego metra i głębokiego na jeden metr? A ile czasu potrzeba na to, by wykopać kilkanaście tysięcy takich dołów i ilu ludzi musiałoby to robić? Załóżmy, że zamordowano tam 15 tysięcy ludzi. Załóżmy, że jeden człowiek mógłby wykopać w ciągu dnia trzy takie groby, może nawet nieco mniejsze. Gdyby kopało je 100 osób, to zajęłoby im to 50 dni. Gdyby to robiło 1000 osób, to zajęłoby im to 5 dni. A skąd tam wziąć 1000 osób i rozwieźć je do 99 miejscowości? Przecież to całkiem spore wyzwanie logistyczne. Czy tam były warunki do tego, by przeprowadzić taką operację? I każdy z tych kopiących to świadek. A gdzie było wtedy AK, a gdzie byli Niemcy?

To wszystko nie trzyma się kupy, gdy uwzględnimy, że tam zamordowano 15 tys. osób. A co w takim razie, gdy mowa o 100 tys., a innych ponosi jeszcze fantazja i mówią o 500 tys.? Jedyne sensowne wytłumaczenie jest takie, że ciała ofiar spalono wraz z zabudowaniami. Tylko w ten sposób akacja mogła być przeprowadzona sprawnie, szybko i bez świadków. A jeśli tak, to nic dziwnego, że Ukraińcy nie zgadzają się na ekshumację ciał, bo ich tam nie ma. Stronie „polskiej” to również pasuje, bo ten konflikt to idealny samograj, który można wykorzystywać do niekończącego się sporu: Ukraińcy nie zgodzą się na ekshumację, a strona polska nie zaakceptuje stanowiska strony ukraińskiej.

Polska jet wyjątkową, na tle Europy, mozaiką narodowościową i religijną. To efekt unii z WKL i zaborów. Każde państwo zaborcze zainstalowało na zajętym przez siebie obszarze swoją administrację. Po 123 latach i powstaniu państwa polskiego ci ludzie nie mieli dokąd wracać i pozostali tu. Echa tego procesu zdały się odbijać w wypowiedzi aktora Jerzego Stuhra. A aktor Karol Strasburger wywodzący się z rodziny niemieckich ewangelików? Takich przykładów jest mnóstwo. Gdy wybuchła I wojna światowa, to ci z zaboru austriackiego chcieli budować nową Polskę w oparciu o Austrię, żeby cała Polska wpadła w ich ręce, ci z zaboru rosyjskiego – o Rosję, mając tę samą motywację. Oczywiście i jedni i drudzy dorabiali do tego własną ideologię. Jedynie piłsudczycy nie mieli na kim się oprzeć, więc ci uważali, że trzeba budować Polskę niepodległą samodzielnie i nie szukać pomocy u nikogo. A skończyło się jak zawsze. Niemcy w oparciu o rosyjską administrację z Królestwa zbudowali Piłsudskiemu państwo, które następnie mu przekazali. I tak powstała „niepodległa” II RP. Ale był to tylko niewielki skrawek Mazowsza i Małopolski. A tam, na wschodzie, został nowy naród polski stworzony w XIX wieku. W listopadzie 1918 roku wybucha w Berlinie rewolucja bolszewicka. Żołnierze niemieccy masowo dezerterują. Front wschodni pękł. Na konferencji w Wersalu w 1919 roku ustalono tylko w zarysie (plebiscyty) granicę z Niemcami, a o granicy na wschodzie nie wspomniano też na konferencji pokojowej w 1918 roku. W styczniu 1919 roku marszałek Foch wydał rozkaz, by wojsko polskie zajęło miejsce ustępujących jednostek niemieckich, by oddzielić kordonem Europę od bolszewickiej zarazy. Ale w międzyczasie bolszewicy posunęli się daleko na zachód. Zajęli m.in. Wilno i Grodno. Co robić? – Oni sami przyszli z pomocą. Ledwie okopali się wokół Moskwy i Piotrogrodu, jeszcze armie Denikina i Wrangla nie zostały rozbite, a oni już ogłaszają, że idą na podbój Europy. I doszli aż pod Warszawę, a Denikin i Wrangel nie ruszyli się. Tu wykonali zwrot w tył i pośpiesznie wycofali się. Piłsudski gonił ich aż do Mińska i pod nim zatrzymał się, pomimo że droga na Moskwę była wolna. Wziął tyle na wschodzie ile miał wziąć, by nowy naród polski mógł znaleźć się w granicach „odrodzonej”. – Cyrk! Z takim samym cyrkiem mamy obecnie do czynienia na wojnie na Ukrainie.

Po II wojnie światowej przesiedlono na ziemie poniemieckie mniejszości kresowe i nowych Polaków, których tam stworzono w XIX wieku. Tak więc PRL nadal był państwem wielonarodowym i wielowyznaniowym, wbrew temu, co twierdziła jego propaganda. Trudno się jednak temu dziwić, bo ustrój PRL-u to narodowy socjalizm: jeden przywódca (partia), jedno państwo, jeden naród – katolicki.

Można więc powiedzieć, że obecna jeszcze III RP jest państwem, w którym dominują wschodni Słowianie. Kim są wschodni Słowianie? Oni sami o sobie tak napisali:

Powieść minionych lat z 1143 roku, historia wschodnich Słowian, najsłynniejszy zabytek ruskiego piśmiennictwa, wiąże powstanie ich państwa z Waregami: „i zaczęli rządzić się sami, i nie było wśród nich prawdy, i klan stanął przeciw klanowi, i mieli spory, i zaczęli walczyć ze sobą. I powiedzieli sobie: szukamy księcia, który by nami rządził i sprawiedliwie sądził. I przeprawili się przez morze do Waregów, do Rusi (…). Powiedzieli: nasza ziemia jest wielka i obfita, ale nie ma w niej porządku, chodź panować nad nami. I wybrano trzech braci (…). Najstarszy Ruryk siedział w Nowogrodzie, a drugi Sineus na Biełoozierze, a trzeci Truvor w Izborsku. I od tych nazwano ziemię ruską”.

W Rosji zaczęli rządzić Waregowie, czyli Rurykowicze. Jeden z nich, Iwan Groźny, wziął tych Słowian za mordę i trzymał krótko. I tak jest w Rosji do dziś. Natomiast w WKL wschodni Słowianie nie mieli nad sobą bata i efekt był taki, jaki był, czyli anarchia i bałagan. Jedyną ludnością zachodniosłowiańską na terenie I RP byli chłopi z dawnej Korony, ale oni byli niewolnikami i na nic nie mieli wpływu. I tak jest do dziś.

Rządzący tu Żydzi dobrze wiedzą, jaki jest faktyczny rozkład sił w tym mozaikowym społeczeństwie i wiedzą, za jakie sznurki pociągać, by go skłócać. Rzeź wołyńska jest doskonałym narzędziem do wzbudzania emocji wśród Słowian wschodnich, które, jeśli odpowiednio podsycane, mogą przerodzić się w bardzo poważny i długotrwały konflikt. Czy taki jest cel tej sejmowej uchwały?

Zrozumieć Wołyń

Im bardziej wojna na Ukrainie zaostrza się, tym gorsze stają się relacje polsko-ukraińskie, choć ze względu na mnogość Ukraińców w „polskim” rządzie i innych instytucjach państwowych, to raczej należy mówić o pogarszających się relacjach ukraińsko-ukraińskich. Tą kością niezgody, a raczej idealnym narzędziem do ciągłego eskalowania napięcia pomiędzy Polakami i Ukraińcami (a może Ukraińcami i Ukraińcami), jest kwestia Wołynia. Nikomu nie zależy na dochodzeniu prawdy, bo ona, jak zwykle, jest niewygodna dla wszystkich, choć jedynie ona jest ciekawa.

Jak mogło dojść do tej rzezi? Przecież była to zorganizowana akcja, która wymagała uprzedniego przygotowania. Cztery dni wcześniej poinformowano ludność ukraińską, że ludność polska ma być wymordowana. Uderzono jednocześnie w 99 miejscowościach. Czy to, że ludność ta nie spodziewała się tego ataku oznaczało, że to właśnie tę ostrzeżoną zaatakowano? A może zaatakowano tę ludność, którą przed wojną rząd sanacyjny przekonwertował na katolicyzm, obiecując ziemię? Pytań wiele, wątpliwości jeszcze więcej. A skoro tak, to jedyne, co w tym pewne, to to, że starano się tam coś ukryć i ukryto.

Jak było możliwe przeprowadzenie takiej akcji na terenie okupowanym przez Niemców? Gdzie oni wtedy byli? 5 lipca 1943 roku miała miejsce pod Kurskiem największa bitwa pancerna w historii świata, ale Kursk leży daleko na wschód od Wołynia i to tam przebiegała linia frontu. A więc gdzie byli Niemcy? Gdzie było ich Ordnung muss sein? A gdzie pochowały się sługusy Londynu, czyli AK? Czy to był przypadek? Myślę, że wątpię.

Zatarto wszelkie ślady. Spalono domy i zabudowania. A dlaczego to zrobiono? Żeby ktoś nie znalazł w nich ikon i prawosławnych krzyży? A może też po to, by spalić ciała ofiar? Łatwiej spalić, niż kopać groby dla tysięcy zamordowanych. Może właśnie stąd opór przed ekshumacją? Nie ma żadnych dowodów? – Jakieś muszą być. Przecież administracja państwowa działała. W urzędach znajdowały się informacje na temat ludności: kto i gdzie mieszkał. Kto przejął tę dokumentację? Niemcy? Rosjanie? A może jest ona w Londynie albo w Ameryce? W październiku 1947 roku władze ZSRR przeprowadziły, równolegle do Akcji „Wisła”, Akcję „Z” (Zachód), w wyniku której z terenów Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej deportowano na wschód ponad 76 tysięcy Ukraińców oskarżonych o sprzyjanie UPA. A z jakich terenów mogli być przesiedleni, skoro sprzyjali UPA? – Chyba z Wołynia. W lipcu 1944 roku front dotarł do Bugu, a więc Wołyń był już pod radziecką kontrolą. Czy zatem członków UPA, sprawców rzezi, rozproszono na ziemiach poniemieckich, a niewygodnych świadków zesłano w głąb ZSRR?

A jednak! Czegoś o rzezi wołyńskiej możemy się dowiedzieć. Wiele lat później i daleko od Wołynia miało miejsce inne ludobójstwo – ludobójstwo w Rwandzie. Wyjątkowo sugestywny rys psychologiczny tego, co tam się stało dał nam Ryszard Kapuściński. Zacytowałem go w blogu Ludobójstwo. Poniżej ten ten rys:

Ten końcowy fragment nieodparcie nasuwa skojarzenia z Wołyniem. Ci, którzy dokonali rzezi na Wołyniu, również dysponowali odpowiednią bronią i użycie siekier, pił, wideł itp. nie było konieczne i nie było konieczne zaangażowanie okolicznej ludności. A jednak! Skąd u Kapuścińskiego taka interpretacja? Czyżby coś wiedział o Wołyniu, czego my nie wiemy? Pewnie wiedział, ale w swoim zapatrzeniu w Ukrainę nie zająknął się o nim, chociaż o głodzie na Ukrainie pisał i wszelką winą obarczał Stalina.

Być może cytat z blogu Ukraińskość ułatwi zrozumienie tego co stało się na Wołyniu i dlaczego tak się stało. Ten cytat wzięty został z Sienkiewicza, z jego Ogniem i mieczem.

Podobieństwa pomiędzy obiema rzeziami można ująć w parę punktów:

  • użycie podobnych narzędzi zbrodni, pomimo że mordujący byli wyposażeni w broń
  • szowinizm ukraiński i szowinizm klanu Akazu
  • ideologia szowinizmu ukraińskiego – Dmytro Doncow; ideologia klanu Akazu – profesorowie wydziałów historii i filozofii uniwersytetu ruandyjskiego; a więc ktoś z góry definiuje ludowi wroga
  • organizacje paramilitarne na Wołyniu, utworzone przez rząd sanacyjny w latach 1928-38 w okresie tzw. eksperymentu wołyńskiego, przekształcone w UPA; paramilitarna organizacja Interahamwe w Ruandzie
  • na Wołyniu w rzeź zostali zaangażowani zwykli ludzie, często sąsiedzi mordowanych; w Rwandzie zbrodnia była produktem masowego, ludowego wystąpienia
  • na Wołyniu nie było Niemców, którzy dalej na tym terenie sprawowali władzę; nie było też oddziałów AK; w Rwandzie w pewnym momencie wszystkie wojska opuszczają kraj
  • w Rwandzie apel: Śmierć! Śmierć! Groby z ciałami Tutsi są wypełnione do dopiero do połowy. Śpieszcie się, aby zapełnić je do końca!; w Polsce (obecnie): Śmierć wrogom ojczyzny! Śmierć! Śmierć! Śmierć!; czyżby Wojciech Olszański był potomkiem tych, którzy mordowali na Wołyniu, a obecnie tylko zmodyfikował hasło?

Najważniejszą informacją w tej wyliczance jest przedostatni punkt: brak wojsk, których obecność mogłaby przeszkodzić ludobójstwu. W przypadku Rwandy opuściły ją nie tylko wojska francuskie, ale również wojska ONZ. Ktoś, kto, w obu przypadkach, podjął te decyzje, ten ktoś jest odpowiedzialny za te masakry. Każde państwo, nawet najsłabsze, jest na tyle silne, by powstrzymać wszelkie akty anarchii. Jeśli jednak tego nie robi, to znaczy, że nie chce tego zrobić. Gdy więc naziści tłumaczyli się, że wykonywali rozkazy, to dobrze tłumaczyli się. Odpowiedzialność zawsze spoczywa na tych, którzy wydają rozkazy, a nie na ich wykonawcach. Ci jednak zawsze pozostają anonimowi i agresję poszkodowanych kierują na wykonawców rozkazów. Ci ostatni nie są od tego, by wdawać się w filozoficzno-moralne dywagacje i zastanawiać się nad tym czy je wykonywać, czy – nie. Jednak rządzący zawsze starają się przerzucić odpowiedzialność na wykonawców rozkazów czy, tak jak w przypadku Wołynia, na zdziczały tłum. Ktoś jednak pozwolił na to, by ten opętany tłum wyzwolił w sobie najbardziej zwyrodniałe instynkty, drzemiące w nim od dawna, a które tak sugestywnie opisał Sienkiewicz.

Obecnie mamy taką sytuację, że kwestia rzezi wołyńskiej jest najbardziej sporną w relacjach polsko-ukraińskich i potencjalnie mogącą być źródłem gwałtownych reakcji z obu stron. Jest to więc dla polityków idealne narzędzie do dzielenia i nastawiania do siebie wrogo różnych grup społecznych. Strona polska domaga się ekshumacji i przeprosin, a strona ukraińska nie zgadza się na nią i nie chce przepraszać. Wygląda na to, że po obu stronach są ludzie, którzy wykonują zadania zlecone, czyli polecenia swoich nieznanych przełożonych. Cała energia skierowana jest na to, by wzbudzać w ludziach emocje, a one, jak wiemy, nie są dobrym doradcą.

Ten krótki filmik pojawił się na YouTube dwa dni temu. Ten przekaz to same emocje i nic więcej. Około 5:28 Kukiz mówi: …moi koledzy Ukraińcy, ta biedota, bo takich ludzi znam na tej Ukrainie, tam gdzie jeżdżę, do takiego jednego miasteczka, z którym jestem rodzinnie związany, co przyjeżdżam, to grób więcej. Nie wymienił nazwy tego miasteczka. Bolesław Prus w jednej ze swoich Kronik Tygodniowych wspomniał o miejscowości na Ukrainie o nazwie Kukizowa. Mamy więc pewien trop. Czy Kukiz jest Ukraińcem? A może jest Żydem ukraińskim? Bo przecież tworzenie nazwiska od miejscowości, w której się mieszkało lub przyjęło chrzest, było dość powszechne wśród Żydów.

Nie tędy droga! Ale przecież rządzący dobrze wiedzą, że dla nich to jedyna droga, by utrzymywać swój elektorat w stanie wrzenia. Nic nie wskazuje na to, by ta sporna kwestia została wyciszona, jak zrobiono to za czasów PRL-u. Takie czy inne wygaszanie, czy zakończenie wojny na Ukrainie, będzie prawdopodobnie skutkowało eskalacją napięć w kwestii Wołynia. A może jednak wyciszą, gdy dojdzie do połączenia części byłej już III RP z częścią Ukrainy? Bo przecież częścią tego obecnego tworu, tymczasowego i wspólnego z racji nieograniczonego dotowania, jest województwo kijowskie. To już jest wspólne państwo, jeszcze nie nazwane, jeszcze bez granic, tak jak Polska w czasie wojny 1920 roku. Kto to wie, jaki scenariusz wysmażą nam najlepsi scenarzyści, a najlepsi reżyserzy go wyreżyserują? A zaczęli kombinować już od 1984 roku. O tym w drugiej części bloga 11 lipca 43.

Lipiec… niebezpieczna pora

W „Nocy Listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego Wielki Książę pyta Makrota: „Listopad to dla Polaków niebezpieczna pora?”. A ten odpowiada: „(…) Tak teraz jest listopad, więc baczne mam słuchy. Jest to pora, gdy idą między żywych duchy i razem się bratają”. – Tak pisał Wojciech Jażdżewski w swoim felietonie „Listopad… niebezpieczna pora – okiem felietonisty” z dnia 21 listopada 2007 roku, zamieszczonym w Dzienniku Związkowym.

Wygląda na to, że taką niebezpieczną porą dla Polaków może stać się lipiec. A to ze względu na rzeź wołyńską, która miała miejsce w lipcu 1943 roku. W tym roku przetoczyła się przez Polskę fala pochodów upamiętniających tamto tragiczne wydarzenie. Odsłonięto też pomnik poświęcony ofiarom rzezi wołyńskiej w Domostawie na Podkarpaciu. W związku z tym odnoszę wrażenie, że nikomu nie zależy na dotarciu do prawdy, a jedynie na jątrzeniu, podsycaniu konfliktu, co z uwagi na obecność w Polsce milionów Ukraińców, może zaostrzyć relacje pomiędzy Polakami a Ukraińcami. Nie chce mi się wierzyć i nie wierzę, że to wszystko, te manifestacje, to odsłonięcie tego pomnika – że to wszystko jest spontaniczne. Wprost przeciwnie, jestem przekonany, że te wszystkie wydarzenia były zorganizowane przez odpowiednie służby.

Czasem, żeby się czegoś dowiedzieć o tym, co się wydarzyło 11 lipca 1943 roku, trzeba poszukać gdzieś daleko. W styczniu 2023 roku „dotarłem” do Rwandy. I tak powstał blog Ludobójstwo. Ponieważ na tej stronie jest już ponad 470 blogów, więc siłą rzeczy większość z nich umyka uwadze i dlatego postanowiłem przypomnieć wybrane fragmenty z tamtego blogu. Jest on bardzo długi, cytowałem w nim obszernie Kapuścińskiego i Wikipedię, więc przeczytanie całości wymaga czasu i nie jest on zbyt łatwy w odbiorze, jak sądzę. Jeśli jednak ktoś chce, to tutaj może go znaleźć.

W ludobójstwie w Rwandzie uderzyło mnie podobieństwo do tego, co wydarzyło się na Wołyniu. Poniżej te fragmenty, które tego dowodzą.

x

Jest takie powiedzenie: gdzie Rzym, gdzie Krym. Używamy go, gdy chcemy podkreślić, że jakieś rzeczy, sytuacje, zdarzenia nie mają ze sobą nic wspólnego. Parafrazując je, mógłbym powiedzieć: gdzie Wołyń, gdzie Rwanda. Czy ludobójstwo na Wołyniu z 1943 roku ma coś wspólnego z tym w Rwandzie z 1994 roku. Jak się okazuje – ma. Ryszard Kapuściński w swoim zbiorze reportaży o Afryce Heban (1998) opisuje wydarzenia, które miały tam miejsce. Ten opis nosi tytuł Wykład o Ruandzie. Nie jest to reportaż, to raczej esej, synteza. W sumie to może nawet nie zwróciłbym uwagi na ten opis, gdyby nie końcowa jego część, w której Kapuściński stara się wyjaśnić, dlaczego, pomimo że rządzący dysponowali doskonałym uzbrojeniem i mogli wybić do nogi swoich wrogów, w ruch poszły maczety, młoty, dzidy itp. i dlaczego w tę zbrodnię zaangażowano tylu zwykłych ludzi. Analogia do Wołynia aż nadto widoczna.

Między ofensywą z października 1990 a rzezią z kwietnia 1994 minie trzy i pól roku. W obozie rządzących Ruandą dochodzi do gwałtownych sporów między zwolennikami kompromisu i utworzenia koalicyjnego, narodowego rządu (ludzie Habyarimany plus partyzanci) a fanatycznym despotycznym klanem Akazu kierowanym przez Agathe i jej braci. Sam Habyarimana kluczy, waha się, nie wie, co robić, i coraz bardziej traci wpływ na rozwój wypadków. Szybko i niepodzielnie górę bierze szowinistyczna linia klanu Akazu. Obóz Akazu ma swoich ideologów – to intelektualiści, uczeni, profesorowie wydziałów historii i filozofii ruandyjskiego uniwersytetu w Butare – Ferdinand Nahimana, Casimir Bizimungu, Leon Mugesira i kilku innych. To oni właśnie formułują ideologię, która uzasadni ludobójstwo jako właściwie jedyne wyjście, jedyny sposób własnego przetrwania. Teoria Nahimany i jego kolegów głosi, że Tutsi to najzwyczajniej obca rasa. To Niloci, którzy przyszli do Ruandy, gdzieś znad Nilu, podbili rodzimych mieszkańców tej ziemi – Hutu, zaczęli ich wyzyskiwać, niewolić i rozkładać od wewnątrz. Tutsi zawładnęli wszystkim, co jest w Ruandzie cenne: ziemią, bydłem, rynkami, a z czasem i państwem. Hutu zostali zepchnięci do roli podbitego narodu, który wiekami żył w nędzy, głodzie i poniżeniu. Ale naród Hutu musi odzyskać swoją tożsamość i godność, jako równy zająć miejsce wśród innych narodów świata.

I zaczynają się przygotowania. Armia, która liczyła pięć tysięcy ludzi, została powiększona do 35 tysięcy żołnierzy. Drugą siłą uderzeniową staje się Gwardia Prezydencka, elitarne, nowocześnie i bogato wyposażone jednostki (instruktorów przysłała Francja, a broń i sprzęt – Francja, RPA i Egipt). Ale największy nacisk kładzie się na tworzenie masowej paramilitarnej organizacji – Interahamwe (tzn. Uderzymy Razem). Należą do niej i odbywają w niej szkolenia wojskowe i ideologiczne ludzie ze wsi i miasteczek, bezrobotna młodzież i biedne chłopstwo, uczniowie, studenci i urzędnicy – olbrzymia rzesza, istne pospolite ruszenie, którego zadaniem będzie dokonać apokalipsy. Jednocześnie podprefekci i prefekci mają na polecenie rządu sporządzać i dostarczać listy przeciwników władzy, wszelkich ludzi podejrzanych, niepewnych, dwuznacznych, najróżniejszych malkontentów, pesymistów, sceptyków i liberałów. Organem teoretycznym klanu Akazu jest pismo „Kangura”, ale głównym źródłem propagandy, a także rozkazów dla niepiśmiennego przecież w większości społeczeństwa jest Radio Mille Collines, które później, w czasie rzezi, nadawać będzie kilka razy dziennie apel: „Śmierć!, Śmierć! Groby z ciałami Tutsi są wypełnione dopiero do połowy. Śpieszcie się, aby zapełnić je do końca!”.

Różnie szacują liczbę ofiar. Jedni podają – pół miliona, inni – milion. Tego dokładnie nikt nie obliczy. Przeraża najbardziej to, że wczoraj jeszcze niewinni ludzie wymordowali innych, zupełnie niewinnych ludzi, i to bez żadnego powodu, bez potrzeby. Zresztą gdyby to nawet nie był milion, tylko na przykład jeden niewinny, czy wówczas też nie byłby to dostateczny dowód, że diabeł jest wśród nas, tyle że wiosną 1994 roku przebywał akurat w Ruandzie?

Pół miliona-milion zabitych to oczywiście tragicznie dużo. Ale z drugiej strony, znając piekielną siłę rażenia armii Habyarimany, jej helikoptery, cekaemy, artylerię i wozy pancerne, można było w ciągu trzech miesięcy systematycznego strzelania zgładzić o wiele więcej ludzi. A jednak tak się nie stało. Jednak w większości ginęli oni nie od bomb i cekaemów, tylko padali rozsiekani i zatłuczeni bronią najbardziej prymitywną – maczetami, młotami, dzidami i kijami. Bo też liderom reżimu nie tylko chodziło o cel – ostateczne rozwiązanie. Ważne było również, jak się do niego zmierza. Ważne było, aby po drodze do Najwyższego Ideału, jakim miało być unicestwienie wroga raz na zawsze, zawiązała się przestępcza wspólnota narodu, aby przez masowy udział w zbrodni powstało łączące wszystkich jedno poczucie winy, tak by każdy, mając na swoim koncie czyjąś śmierć, wiedział, że odtąd wisi nad nim nieodwołalne prawo odwetu, za którym dostrzeże on widmo swojej własnej śmierci.

O ile w systemach hitlerowskim i stalinowskim śmierć zadawali oprawcy z instytucji wyspecjalizowanych – SS czy NKWD, a zbrodnia była dziełem wydzielonych formacji, działających w miejscach ukrytych, to w Ruandzie chodziło o to, żeby śmierć zadał każdy, żeby zbrodnia była produktem masowego, niejako ludowego i wręcz żywiołowego wystąpienia, w którym udział wzięliby wszyscy – aby nie było rąk, które nie umoczyłyby się we krwi ludzi, uznanych przez reżim za wrogów.

Ten końcowy fragment, jak napisałem we wstępie, nieodparcie nasuwa skojarzenia z Wołyniem. Ci, którzy dokonali rzezi na Wołyniu, również dysponowali odpowiednią bronią i użycie siekier, pił, wideł itp. nie było konieczne i nie było konieczne zaangażowanie okolicznej ludności. A jednak! Skąd u Kapuścińskiego taka interpretacja? Czyżby coś wiedział o Wołyniu, czego my nie wiemy? Pewnie wiedział, ale w swoim zapatrzeniu w Ukrainę nie zająknął się o Wołyniu, chociaż o głodzie na Ukrainie pisał i wszelką winą za to obarczał Stalina.

Paradoksalne! Żeby dowiedzieć się czegoś o rzezi wołyńskiej, trzeba było „zajechać” aż do Rwandy. No cóż, jak to mówią: podróże kształcą. Niektórzy dodają, że owszem, ale wykształconych. Jak widać sam pomysł i sposób jego wykonania są w obu przypadkach bardzo podobne, a to skłania do wniosku, że wyszły z tego samego ośrodka decyzyjnego.

Problemy, konflikty, powstania, wzajemna nienawiść – to wszystko pojawiło się w obu bliźniaczych krajach, czyli w Rwandzie i Burundi, wraz z pojawieniem się tam europejskich kolonistów. A kim oni byli? Kim byli ci ludzie, którzy na konferencji w Berlinie podzielili Afrykę? Kongo przypadło belgijskiemu królowi, które od 1885 do 1908 było jego prywatną własnością, a on sam był masonem. W wyniku okrucieństw, jakich tam się dopuszczano, Kongo przeszło pod zarząd Belgii. Po I wojnie światowej Rwanda i Burundi stały się kolonią belgijską. Rządy Belgów, praktycznie do początku lat 60-tych XX wieku, to faworyzowanie jednych kosztem drugich, czyli ich skłócanie. Skłócali ich tak skutecznie, że ci zaczęli skakać sobie do oczu, nienawidzić i w końcu zabijać.

Belgowie wprowadzili w 1933 roku dokumenty tożsamości zawierające informacje o przynależności etnicznej. I nikt tego nie zniósł do 1994 roku. To wydatnie ułatwiło identyfikację, bo w tym dokumencie było zapisane, kto jest Tutsi, a kto – Hutu, chociaż ten podział nie był precyzyjny, bo Hutu, awansując w hierarchii społecznej, mógł stać się Tutsi, a zbiedniały Tutsi mógł stać się Hutu. Również sam wygląd nie dawał podstawy do jednoznacznej identyfikacji. Były to typowo rasistowskie praktyki Belgów, ale o tym Kapuściński nie wspomina, pisząc, że Belgowie do roku 1959 nie wykazywali większej aktywności i nie ingerowali w sprawy lokalne.

Te podziały były tak głębokie, że przetrwały do lat 90-tych. Ktoś tych ludzi po mistrzowsku rozgrywał, skoro „nieznani sprawcy” zestrzelili samolot, którym wracał prezydent Habyarimana z wynegocjowanym z Frontem Narodowym Rwandy kompromisem. I od tego zaczęła się cała tragedia. Może by do niej nie doszło, gdyby nie interwencja prezydenta Mitterranda, w wyniku której wylądowali w Rwandzie francuscy spadochroniarze. Daje to czas stronie rządowej na wzmocnienie. Pojawiają się francuscy instruktorzy, broń i sprzęt przysyła Francja, RPA i Egipt. Powstaje masowa, paramilitarna organizacja – Interahamwe (Uderzymy Razem). Szkolą się w niej ludzie ze wsi i miasteczek, bezrobotna młodzież i biedne chłopstwo, uczniowie, studenci, urzędnicy – jak to określił Kapuściński – istne pospolite ruszenie, którego zadaniem będzie dokonać apokalipsy. Nie napisał tylko, co stało się z tymi francuskimi spadochroniarzami. Na cda.pl można obejrzeć film Hotel Ruanda z 2004 roku. I to w nim jest pokazane, że w pewnym momencie te wszystkie wojska, łącznie z wojskami ONZ, opuszczają Rwandę. A więc jakby ktoś specjalnie szykował tę rzeź. Nie było już wojsk, które rozdzielałyby skonfliktowane strony. Zupełnie jak na Wołyniu w 1943 roku, gdzie AK zapadła się pod ziemię i o niczym nie wiedziała. Pewnie dostała taki rozkaz z Londynu.

Nic się nie dzieje przypadkiem. Jak widać są pewne siły, które piszą scenariusze i reżyserują pewne wydarzenia, a właściwie to chyba wszystkie. I zatrudniają tabuny różnych dziennikarzy, komentatorów, ideologów i kogo tam jeszcze, by urabiali opinię publiczną w wygodny dla siebie sposób i tłumaczyli im świat tak, jak oni sobie tego życzą. …ale głównym źródłem propagandy, a także rozkazów dla niepiśmiennego przecież w większości społeczeństwa jest Radio Mille Collines, które później, w czasie rzezi, nadawać będzie kilka razy dziennie apel: „Śmierć!, Śmierć! Groby z ciałami Tutsi są wypełnione dopiero do połowy. Śpieszcie się, aby zapełnić je do końca!”. U nas mamy takiego przebierańca, Ukraińca, udającego polskiego patriotę, którego wykreował stary, obleśny, jąkający się Żyd. Temu pajacowi nie schodzi z ust okrzyk: Śmierć wrogom ojczyzny! Śmierć! Śmierć! Śmierć! To bardzo niebezpieczne. Widać jednak, że ktoś szykuje konflikt. Mamy już w „Polsce” wielomilionową rzeszę Ukraińców, których obdarowano przywilejami i tym samym sprowadzono Polaków do roli obywateli trzeciej kategorii, bo przecież nad tymi Ukraińcami jest jeszcze kategoria ludzi wybranych. Polacy mają być Hutu, Ukraińcy – Tutsi, a skłócać ich będą „Belgowie”.

x

Podobieństwa pomiędzy obiema rzeziami można ująć w parę punktów:

  • użycie podobnych narzędzi zbrodni, pomimo że mordujący byli wyposażeni w broń
  • szowinizm ukraiński i szowinizm klanu Akazu
  • ideologia szowinizmu ukraińskiego – Dmytro Doncow; ideologia klanu Akazu – profesorowie wydziałów historii i filozofii uniwersytetu ruandyjskiego; a więc ktoś z góry definiuje ludowi wroga
  • organizacje paramilitarne na Wołyniu, utworzone przez rząd sanacyjny w latach 1928-38 w okresie tzw. eksperymentu wołyńskiego, przekształcone w UPA; paramilitarna organizacja Interahamwe w Ruandzie
  • na Wołyniu w rzeź zostali zaangażowani zwykli ludzie, często sąsiedzi mordowanych; w Rwandzie zbrodnia była produktem masowego, ludowego wystąpienia
  • na Wołyniu nie było Niemców, którzy dalej na tym terenie sprawowali władzę; nie było też oddziałów AK; w Rwandzie w pewnym momencie wszystkie wojska opuszczają kraj
  • w Rwandzie apel: Śmierć! Śmierć! Groby z ciałami Tutsi są wypełnione do dopiero do połowy. Śpieszcie się, aby zapełnić je do końca!; w Polsce: Śmierć wrogom ojczyzny! Śmierć! Śmierć! Śmierć!; czyżby to był potomek tych, którzy mordowali na Wołyniu, a obecnie tylko zmodyfikował hasło?

Czy w związku z tym, że analogia jest aż nadto widoczna, to czy można wysnuć wniosek, że inspiracja i kierownictwo wyszło z tego samego źródła? Któż mógł doprowadzić do dwóch tak podobnych do siebie rzezi i tak oddalonych od siebie w czasie i przestrzeni? Na to pytanie każdy sam sobie musi odpowiedzieć.

Czy możliwa byłaby ta rzeź, gdyby nie było tzw. eksperymentu wołyńskiego, którego efektem było stworzenie oddziałów paramilitarnych na tamtym terenie? A później zapoczątkowano akcję zachęcania miejscowej prawosławnej ludności do przechodzenia na katolicyzm? Z tym wiązały się pewne korzyści. Tym, którzy zdecydowaliby się zmienić wyznanie, obiecywano ziemię. I jeszcze ta nieobecność Niemców i AK. Wygląda na to, że przygotowania do tej rzezi prowadzone były na szeroką i międzynarodową skalę. Podobnie było w Rwandzie.

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że to, co dzieje się obecnie wokół rzezi wołyńskiej, jest przygotowywaniem do konfliktu polsko-ukraińskiego. Jeśli powstanie to wspólne państwo, to być może scenariusz wydarzeń będzie zbliżony do tego z okresu I RP. Przez cały czas jej trwania istniało wspólne państwo polsko-ukraińskie zwane Koroną i ciągle były jakieś rzezie i pogromy. Ostatnią była rzeź humańska w 1768 roku. Natomiast na Litwie, która była w unii z tym wspólnym państwem polsko-ukraińskim był spokój. Warto o tym pamiętać, bo jak mówią: historia lubi się powtarzać, choć nie zawsze dokładnie tak samo.

Mamy więc taką sytuację, że jedni chcą przeprosin i ekshumacji, a drudzy nie chcą przepraszać i nie godzą się na ekshumację. Coś jest do ukrycia, tylko co? W rzeź na Wołyniu były zaangażowane setki ludzi, a może i tysiące. Nie wszystkich udało się zamordować. Byli więc świadkowie. Pozostawanie sprawców tam gdzie działali stwarzało dodatkowe problemy, bo pewnie ci sprawcy woleliby pozbyć się ich. Przenieśli się na teren obecnej Polski i tam walczyli z nowymi władzami PRL-u. To dało pretekst tym władzom do przeprowadzenia tzw. Akcji Wisła. Przesiedlono nie tylko miejscową ludność, ale również i sprawców rzezi wołyńskiej. I to był prawdziwy cel tej akcji. Na ziemiach poniemieckich zyskali nową tożsamość, nowe nazwiska. I to oni w większości sprawowali ważne funkcje w PRL-u. Jego faktyczni władcy, czyli Żydzi, zrobili z nich swe wierne sługi. I obecnie ich wnuki również muszą wykonywać polecenia swoich nieznanych przełożonych. Czy nowy konflikt polsko-ukraiński, a właściwie ukraińsko-ukraiński ma odwrócić uwagę od rzezi wołyńskiej? Czy może potomkowie ofiar szukają zemsty? Najnowsza historia Polski jest niezwykle zagmatwana i zafałszowana.

Odpowiedzialność

Ostatnio Paweł Kowal (PO), pełnomocnik rządu ds. odbudowy Ukrainy, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” powiedział, że Ukraińcy nie ponoszą odpowiedzialności za rzeź wołyńską, ponieważ nie było takiego państwa jak Ukraina. Były to tereny II RP i to była wojna pomiędzy jednymi obywatelami tego państwa a drugimi, którzy mieli różne pochodzenie etniczne. To była wewnętrzna sprawa II RP. Tak to komentował na kanale „Jarosław szuka kłopotów” Jarosław, który tworzy ten kanał. Przeprowadził on sondę uliczną i poprosił o krótki komentarz Macieja Maciaka z kanału „Musisz to wiedzieć”.

Maciak stwierdził, że były to spory narodowościowe podsycane z zewnątrz, ale nie sprecyzował, kto podsycał. Powiedział też, że Kowal nie jest w stanie zamazać tego, co stało się na Wołyniu. Chociaż różnie bywa, np. zbrodnia ponarska, gdzie Litwini wymordowali 100 tys. obywateli polskich, cywili – ta zbrodnia została wytarta ze świadomości Polaków i o niej z premedytacją nie mówi się. Więc być może Kowal nie jest na przegranej pozycji. I być może uda się im kłamstwo wołyńskie przeforsować.

Tu mamy, odbiegając na chwilę od głównego wątku, przykład klasycznej dezinformacji w wykonaniu Maciaka, choć prawdą jest, że ta zbrodnia nie funkcjonuje w świadomości Polaków. Dlaczego tak się stało? Dlaczego ta zbrodnia jest zamilczana? Ponary to podwileński, położony na wzgórzach, przystanek kolejowy. Józef Mackiewicz w swojej powieści Nie trzeba głośno mówić pisze:

W roku 1940 bolszewicy założyli w Ponarach, na spiłowanym kawałku lasu i odebranych od ludności terenach, jakieś przedsiębiorstwo państwowe, wielkie place otaczając mocnym płotem i drutem kolczastym. Z tak zniwelowanego terenu skorzystali Niemcy w roku 1941 i użyli pod miejsce kaźni Żydów. Do Ponar podwożono ciężarówkami, a później całymi transportami kolejowymi, Żydów i tu ich zabijano.

Dalekim echem spływały z tych wzgórz, het, w wielokilometrowy krąg, pojedyncze strzały, krótkie, urywane, trwające nieraz wiele godzin, albo na przemian terkocząc seriami broni maszynowej. Nieraz kilka takich dni z rzędu, przeważnie ku wieczorowi, lub rankiem. Bywały tygodnie, a nawet miesiące przerwy, a później znów, zależnie od kierunku i siły wiatru, od pory roku, mgły czy słońca, rozchodziły się mniej lub więcej wyraźne postukiwania strzałów.

Początkowo w kraju, tak nasyconym wojną i wojną, nie zwracano zbyt wielkiej uwagi na strzały, które bez względu na kierunek skąd pochodziły, wplątały się już były w normalny poszum lasu, nieomal jak rytm znajomy deszczu, bijący jesienią o szybę.

Niektórzy twierdzili, że w Ponarach wymordowano tylko 80 tysięcy Żydów. Inni, że 200 tysięcy do 300 tysięcy! Naturalnie ustalić nie można było. Wiadomo, że mordowano tam żydowskich mieszkańców miasta Wilna, co mogło stanowić kilkadziesiąt tysięcy. Poza tym zwożono Żydów transportami z pobliskich miasteczek Ostlandu. Rodzinami z getta, bądź też z robót sezonowych, po zakończeniu których nie wracali. Nikt nie był o tym uprzedzony, ani nie wiedział, czy po ostatniej masowej egzekucji nastąpi jeszcze jedna, czy też dłuższa przerwa.

x

No i mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego o tej zbrodni tak cicho. W 1940 roku powstało bolszewickie „przedsiębiorstwo”, które otoczono mocnym płotem i drutem kolczastym. Czyli nie żadne przedsiębiorstwo tylko obóz zagłady, zlokalizowany w pobliżu linii kolejowej. I ten obóz zagłady wybudowali bolszewicy, czyli Związek Radziecki nazistom, czyli III Rzeszy. No proszę! Jaka piękna współpraca! Tak samo jak obecnie na Ukrainie Rosja współpracuje z NATO, czyli z Zachodem.

Wracajmy na Wołyń. Co tam się tak naprawdę stało? Na końcu tego filmiku prowadzący pyta: Czy jest jakieś państwo, które odpowiada za rzeź wołyńską? Czy jest to właśnie Ukraina i powinna przeprosić? Czy jest to Generalne Gubernatorstwo i nieżyjący już Hans Frank? Czy może Polska, a może Putin?

Odpowiedź jest prosta. Państwa polskiego wtedy nie było. Na tym terenie rządzili Niemcy i to oni pozwolili na to, by do tej zbrodni doszło. Dlaczego pozwolili? Prawdopodobnie otrzymali taki rozkaz. Od kogo?

Co my wiemy o Wołyniu?

  • województwo wołyńskie liczyło w 1931 roku 2 mln ludzi: 70% – Ukraińcy, 15% – Polacy, 10% – Żydzi, 2,3% – Niemcy; około 1/3 ludności polskiej mieszkała w miastach
  • ludność Wołynia była w większości zrutenizowana i prawosławna, a ludność napływowa to Ukraińcy z Galicji
  • spośród czterech województw południowo-wschodnich województwo wołyńskie miało najmniejszy odsetek ludności polskiej
  • rząd sanacyjny wspierał i sponsorował paramilitarne szkolenie młodzieży ukraińskiej, głównie w masowych organizacjach „Łuh” i „Sokił”; tylko w legalnej organizacji „Łuh” przeszkolono wojskowo co najmniej 50 tysięcy młodych Ukraińców
  • oficjalnie Towarzystwo Gimnastyczno-Pożarnicze „Łuh”, działając głównie na terenach Polski południowo-wschodniej, posiadało w 1927 roku 627 oddziałów terenowych
  • w Małopolsce Wschodniej wyszkolono więc za polskie pieniądze armię partyzancką zdolną do przekształcenia się w armię regularną i złożoną zarówno z emigrantów, jak i z młodzieży ukraińskiej
  • 11 lipca 1943 roku około godziny 3.00 oddziały UPA dokonały skoordynowanego ataku na 99 polskich miejscowości, głównie w powiatach horochowskim i włodzimierskim, które leżały obok siebie w południowo-zachodniej części województwa i graniczyły z województwem lubelskim;
  • była to akcja przygotowana i zaplanowana; przykładowo akcję w powiecie włodzimierskim poprzedziła koncentracja oddziałów UPA w lasach zawidowskich; na cztery dni przed rozpoczęciem akcji we wsiach ukraińskich odbyły się spotkania, na których uświadamiano miejscową ludność o konieczności wymordowania wszystkich Polaków
  • UPA to formacja zbrojna Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, utworzona przez frakcję banderowską tej organizacji pod koniec 1942 roku. Oznacza to, że nie mogła ona w tak krótkim czasie, czyli około pół roku, stworzyć tak licznej i sprawnej formacji, by przeprowadzić taką skomplikowaną pod względem logistycznym i wojskowym operację. Taka formacja była już gotowa. Dzięki eksperymentowi wołyńskiemu wyszkolono i wyposażono formacje paramilitarne, które przekształcono później w UPA.

Dziwnie to wygląda. Na cztery dni przed akcją rozgłoszono o zamiarze wymordowania Polaków. To tak, jakby ktoś celowo chciał nagłośnić ten zamiar. Trudno sobie wyobrazić, by taka informacja nie dotarła do zainteresowanych, a mimo to wydawali się być zaskoczeni. A może atak nastąpił tam, gdzie mówiono o tym otwarcie i dlatego ludzie byli zaskoczeni, bo sądzili, że będzie dotyczył kogoś innego.

Eksperyment wołyński przeprowadzono w latach 1928-38. O co w nim chodziło? Najbardziej lapidarnie można to ująć tak: wszystko dla Ukraińców, nic dla Polaków. Więcej o tym w blogu „Eksperyment wołyński”. Czy to się komu podoba, czy nie twórcą UPA był Piłsudski, bo po 1926 roku nic w tym sanacyjnym syfie nie działo się bez jego zgody. Czy mordowano ludność polską? Po części pewnie tak, ale prawdopodobnie więcej wymordowano ludności ukraińskiej, bo na krótko przed wojną przeprowadzono na Wołyniu akcję zachęcającą ludność prawosławną do przechodzenia na katolicyzm. Czy to właśnie nie dlatego jest taki opór władz ukraińskich przed ekshumacją? No bo może okazałoby się, że mordowana była w większości ludność prawosławna.

Konflikt i wrogość jest tylko wtedy, gdy obowiązuje narracja, że źli Ukraińcy mordowali Polaków i to jeszcze bestialsko. Dlaczego? Przecież mieli broń? Może właśnie po to, by ta nienawiść między narodami była jeszcze większa. A na czym najłatwiej budować konflikt? Na emocjach. I jakoś tak się dziwnie składa, że ludobójstwo w Rwandzie w 1994 roku przebiegało podobnie. Tam też, pomimo że strona mordująca miała broń, to używano maczet i podobnych narzędzi. O tym w blogu „Ludobójstwo”. W jego zakończeniu pisałem:

Nic się nie dzieje przypadkiem. Jak widać są pewne siły, które piszą scenariusze i reżyserują pewne wydarzenia, a właściwie to chyba wszystkie. I zatrudniają tabuny różnych dziennikarzy, komentatorów, ideologów i kogo tam jeszcze, by urabiali opinię społeczną w wygodny dla siebie sposób i tłumaczyli im świat tak, jak oni sobie tego życzą. …ale głównym źródłem propagandy, a także rozkazów dla niepiśmiennego przecież w większości społeczeństwa jest Radio Mille Collines, które później, w czasie rzezi, nadawać będzie kilka razy dziennie apel: „Śmierć!, Śmierć! Groby z ciałami Tutsi są wypełnione dopiero do połowy. Śpieszcie się, aby zapełnić je do końca!”. U nas mamy takiego przebierańca, Ukraińca, udającego polskiego patriotę, którego wykreował stary, obleśny, jąkający się Żyd. Temu pajacowi nie schodzi z ust okrzyk: Śmierć wrogom ojczyzny! Śmierć! Śmierć! Śmierć! To bardzo niebezpieczne. Widać jednak, że ktoś szykuje konflikt. Mamy już w „Polsce” wielomilionową rzeszę Ukraińców, których obdarowano przywilejami i tym samym sprowadzono Polaków do roli obywateli trzeciej kategorii, bo przecież nad tymi Ukraińcami jest jeszcze kategoria ludzi wybranych. Polacy mają być Hutu, Ukraińcy – Tutsi, a skłócać ich będą „Belgowie”.

Obchody rocznicy 11 lipca ’43

80-ta rocznica rzezi wołyńskiej jest doskonałą okazją do eskalowania konfliktu polsko-ukraińskiego. Ciągłe epatowanie tą zbrodnią, jej okrucieństwem jest skutecznym sposobem na podsycanie emocji i podgrzewanie atmosfery wzajemnej wrogości. Nie tędy droga, ale chyba tak ma być. Jednym z przejawów zarządzania tym konfliktem było, w mojej ocenie, emocjonalne wystąpienie Piotra Korczarowskiego, dziennikarza telewizji eMisja, przed pomnikiem powstania warszawskiego po zakończeniu marszu dedykowanego pamięci Polaków, którzy zginęli w trakcie rzezi z 11 lipca 1943 roku.

Poniżej wybrane fragmenty jego wypowiedzi:

Witajcie moi przyjaciele, witajcie wy wszyscy, którzy nie tylko czujecie się Polakami, ale widać po was, że nie wyrwano was z polskich korzeni. To jest bardzo ważne. Ostatnio powiedział, uświadomił mi to pan Stanisław Srokowski, jakże też związany z naszym środowiskiem. Mówi: Zobacz ilu Polaków po II wojnie światowej zostało wyrwanych z polskich korzeni, które przez setki lat były kultywowane, choćby właśnie tam na Kresach. To była gruba kreska, która oddzieliła nas od naszej Polski i my tu o nią właśnie dziś walczymy. O kontynuację tej wielkiej, pięknej naszej Polski, w której czujemy się jak w domu. A jak się czujemy naprawdę teraz? To widać po pierwsze po tych pustkach, których widzowie nie widzą. Ale my zdajemy sobie sprawę, że jest nas niewielu, ale nie aż tak niewielu.

Był przede wszystkim w Warszawie powstańczej słynny legion wołyński i to byli dokładnie ci sami, którzy mordowali rok wcześniej naszych przodków w Małopolsce i na Wołyniu, tam na naszych Kresach.

Jak powiedziałem wszystko to było oparte na tym, że oni chcieli walczyć z Rosją i ja tu widzę właśnie uzasadnienie, dlaczego obecnie władze Polski tak chętnie wybielają te zbrodnie ukraińskie, bo oni uważają, zresztą to chyba Roman Dmowski powiedział, że są ludzie w Polsce, którzy bardziej nienawidzą Rosji niż kochają Polskę. I to jest właśnie obecny rząd, który z najgorszym diabłem pójdzie, byle na Moskala.

xxx

O jakiej naszej Polsce Mówi Srokowski? O Kresach, na których Polacy zawsze byli mniejszością? Polacy wyrwani z polskich korzeni? Przecież w większości na ziemie poniemieckie przesiedlano mniejszości kresowe, najwięcej Ukraińców. Nawet karta przesiedleńca była drukowana w dwóch językach: polskim i ukraińskim. Dlaczego Kresy mają być ważniejsze od Polski? Kim jest Srokowski?

Jeśli w Warszawie walczył legion wołyński, to znaczy, że na Wołyniu działało zorganizowane wojsko lub partyzantka. Kto to wszystko zorganizował i kto im płacił? Przecież nie zrobili tego ci chłopi z widłami czy piłami.

Są ludzie w Polsce, którzy bardziej nienawidzą Rosji, niż kochają Polskę – tak miał powiedzieć Dmowski. Znamienne jest to, że nie powiedział, że są Polacy w Polsce, którzy bardziej nienawidzą Rosji, niż kochają Polskę. I chyba dobrze wiedział, co powiedział. Większość tego, co napisał Dmowski, to jakaś grafomania, teksty czy książki pisane na zlecenie, bo prawdopodobnie był masonem. Jednak pod koniec życia chyba przejrzał na oczy i napisał bardzo wartościowy esej Przewrót popowstaniowy. Można go w całości przeczytać w blogu o tym samym tytule. Tu tylko krótki fragment (wytłuszczenia W.L.):

Rosnąca szybko warstwa oświecona, tzw. inteligencja, kształtowała się bardzo niejednolicie. Powstanie potężnie podcięło siłę cywilizacji polskiej na Litwie i Rusi. Skutkiem tego, w tych głównie stronach, zaczęła się zjawiać młodzież polska, zrywająca z tradycją do tego stopnia, że aż głosząca pogardę dla wszystkiego, co polskie. Żyła ona pod urokiem rewolucyjnej umysłowości rosyjskiej. Różnice cywilizacyjne i moralne między Polską zachodnią a wschodnią pogłębiły się, później zaczęły się one znów zacierać, ale nierychło jeszcze czas naprawi to, co te lata popowstaniowe zrobiły.

Jeszcze przed ostatnim powstaniem psychika inteligencji polskiej była wcale jednolita; w okresie popowstaniowym uległa ona głębokiemu rozbiciu. Wytworzyły się odłamy inteligencji tak mało wspólnego mające między sobą, jakby należały do różnych narodów. Ścierały się między sobą trzy jej typy: zachodni, wyrosły na tradycjach polskich i wpływach europejskich; wschodni, wychowany przez rewolucję rosyjską i jej literaturę; wreszcie żydowsko-polski, reprezentowany przez spolszczonych Żydów i zżydzonych Polaków. Ostatnie dwa w postępowaniu i nawet w ideach często zbliżały się do siebie, ile że w rewolucji rosyjskiej pierwiastek żydowski coraz silniejszą odgrywał rolę. Różnice między tymi trzema typami były o wiele głębsze, niż te, które wytworzył podział narodu pomiędzy trzy państwa. Stwierdzaliśmy to w naszych latach uniwersyteckich, kiedy porozumienie się z młodzieżą Galicji i Poznańskiego przychodziło nam o wiele łatwiej, aniżeli w naszej dzielnicy z młodzieżą typu wschodniego lub żydowsko-polskiego.

xxx

Te typy nie zniknęły. Nie wiem tylko dlaczego w tym kraju Zulu-Gula nie może być normalnie? Brytania – nazwa stosowana potocznie od I połowy XVII wieku na oznaczenie zjednoczonych w 1603 roku unią personalną królestw Anglii (z Walią) i Szkocji, przyjęta oficjalnie od czasu unii realnej (wspólny parlament) obu państw w 1707 roku; nawracano w ten sposób do starej nazwy wyspy z czasów celtyckich i rzymskich sprzed najazdów germańskich Anglów i Sasów. – Wielka Encyklopedia Powszechna PWN.

Mamy więc Wielką Brytanię, w skład której wchodzi Anglia, Walia i Szkocja. Walijczyk czy Szkot mówi po angielsku, tak jak Anglik, ale on nadal jest Walijczykiem czy Szkotem. Nawet Irlandczyk mówi po angielsku tak jak Anglik, ale on też nadal jest Irlandczykiem. Dlaczego więc w Polsce Białorusin czy Ukrainiec, mówiący po polsku jak Polak, nazywa się Polakiem? Jest obywatelem polskim, ale jest prawosławnym Białorusinem czy prawosławnym Ukraińcem lub Ukraińcem grekokatolikiem. Dlaczego wszyscy w Polsce, którzy mówią po polsku mają być Polakami? Czyj to wymysł? – Wiadomo czyj. Dlaczego część wschodniej Polski nie miałaby się nazywać Białorusią, druga część – Ukrainą? Wtedy ci ludzie ze wschodnimi korzeniami musieliby zachowywać się bardziej odpowiedzialnie, bo wówczas nie było by tak, że to Polak zrobił to, czy tamto, tylko było by, że Białorusin, Ukrainiec, Litwin, czy inny czort zrobiło to, czy tamto.

Już wielokrotnie pisałem, że Polska jako państwo skończyła się wraz z unią lubelską. Powstało wtedy nowe – zwane Rzeczpospolitą. W jej skład weszła Korona, do której dołączono Podlasie, Wołyń, Kijowszczyznę i województwo bracławskie oraz tak okrojone Wielkie Księstwo Litewskie. Jednak gwoździem do trumny dla narodu polskiego i jego dorobku materialnego była wojna polsko-szwedzka w latach 1655-1660, zwana też potopem szwedzkim. I nie przypadkowo tak została nazwana, bo zniszczenia były takie, jak po potopie. Relatywnie były one znacznie większe, niż te po I i II wojnie światowej. Wikipedia tak pisze:

Wojna i okupacja prawie całego kraju przez potop wojsk szwedzkich spowodowały w Rzeczypospolitej ogromne straty demograficzne na skutek działań wojennych, głodu, chorób i epidemii (nawet do 40% całej populacji Rzeczypospolitej) zniszczenia materialne (ponad 50% całego majątku), wielkie straty dóbr kulturalnych, zagrabionych przez okupanta, a wreszcie utratę zwierzchnictwa nad Prusami Książęcymi i przypieczętowanie tego samego odnośnie do Inflant. Traktaty welawsko-bydgoskie pozwoliły na umocnienie Brandenburgii na arenie międzynarodowej.

Kolejnym skutkiem wojny są też niepowetowane straty materialne i kulturowe. Pomimo że większość polskich zamków i twierdz poddawała się Szwedom bez walki, zostały zniszczone i złupione jako potencjalne miejsca oporu. Wiele ze świetnych niegdyś rezydencji (Zamek Ogrodzieniec, Zamek w Chęcinach, Zamek w Olsztynie) po potopie szwedzkim nigdy nie zostało odbudowanych i nie odzyskało świetności; wizerunki niektórych znamy tylko dzięki pracom szwedzkiego wojskowego – Erika Dahlbergha. Rozgrabiono nie tylko biblioteki i skarbce, wywożono także relikwie świętych (np. św. Stanisława z Krakowa) czy detale architektoniczne (np. marmurowe delfiny z fontanny w zamku królewskim w Warszawie).

Okupacja Rzeczypospolitej przez Szwecję i Rosję w listopadzie 1655 roku; źródło: Wikipedia.

Pisze Wikipedia o zniszczeniach w Rzeczypospolitej, ale to były zniszczenia w Koronie i to tylko tej sprzed unii, bo jej część ukraińska została zajęta przez Rosję. Szwedzi niszczyli nawet te zamki i twierdze, które nie stawiały oporu. Można więc sobie zadać pytanie: po co? Jedyna sensowna odpowiedź jest taka, że dla samego zniszczenia. Po to, by Korona, czyli Polska była jak najsłabsza, by mogła być łatwiej zdominowana przez, jak to nazwał Dmowski, typ wschodni. Zrujnowana demograficznie i gospodarczo Korona nie mogła oprzeć się dominacji elit z Wielkiego Księstwa Litewskiego, którego Rosja nie zniszczyła, bo niby czemu miałaby niszczyć swoje? Nawet Szwedzi nie zniszczyli tej części WKL, którą zajęli. Ktoś powie, bo Radziwiłł się poddał. No tak, ale mimo że polskie zamki i twierdze poddawały się, to i tak Szwedzi je niszczyli.

I tak powstała ta nowa „Polska”. Polakiem stawał się każdy, kto zmienił wyznanie i język. Wikipedia pisze, że z Wołynia wywodziły się polskie rody magnackie: Ostrogscy, Zasławscy, Zbarscy, Czartoryscy, Wiśniowieccy, Koreccy, Wielhorscy, Czetwretyńscy, Woronieccy, Sanguszkowie, Poryccy. Same rusińskie rody, ale „Polacy”. Nic więc dziwnego, że dla wielu „Polaków” Kresy to ich prawdziwa ojczyzna, a Polska, czyli dawna Korona, Śląsk czy Pomorze – dla nich to nie istnieje.

xxx

Na szczycie NATO w Wilnie 11 lipca prezydent Duda powiedział: Polska nie załatwia nic dla siebie, lecz dla NATO i wschodniej flanki sojuszu, a także dba o interes Ukrainy.

Czy można sobie wyobrazić sytuację, w której prezydent jakiegokolwiek kraju w Europie odważyłby się powiedzieć coś takiego do obywateli państwa, którego jest prezydentem? W mojej ocenie, raczej trudno, ale „Polska” to nie państwo, to stan umysłu. Skoro jednak prezydent Duda powiedział coś takiego, to znaczy, że wie, że może coś takiego powiedzieć. No cóż, skoro w perspektywie jest wspólne państwo polsko-ukraińskie, a raczej ukraińskie, w którym Ukraińcy będą stanowić większość, to wydaje się to zrozumiałe. Zresztą i teraz ludzie z kresowymi korzeniami stanowią większość w tym państwie, więc dla nich taka deklaracja jak najbardziej odpowiada.

Nie tylko prezydent Duda dba o interes Ukrainy. Właśnie teraz rozgrywany jest turniej tenisowy w Wimbledonie w Londynie. To najstarszy na świecie turniej tenisowy i najbardziej prestiżowy. Marzeniem każdego tenisisty czy tenisistki jest wygranie go. I tak się złożyło, że właśnie wczoraj, w 80-tą rocznicę rzezi wołyńskiej, „polska” tenisistka Iga Świątek, grająca z ukraińską flagą na czapeczce, zajmująca obecnie pierwsze miejsce w światowym rankingu, grała mecz z Ukrainką, która w trzy miesiące po urodzeniu dziecka wróciła na kort. Był to mecz ćwierćfinałowy, a więc o prawo gry w półfinale, a stamtąd już tylko krok do wielkiego finału. I „polska” tenisistka podłożyła się Ukraince. Była to wyjątkowa okazja do gry w tym wielkim finale, bo losowanie ułożyło się dla niej bardzo szczęśliwie i z najbardziej wymagającą tenisistką mogła spotkać się dopiero w finale. Jak widać polityka okazała się ważniejsza. I tym sposobem Iga Świątek, podobnie jak prezydent Duda, zadbała o interes Ukrainy. Konsekwencje dla niej są takie, że nie wygra tego turnieju i nie wiadomo czy kiedykolwiek go wygra, bo jest wiele młodych utalentowanych tenisistek, które za rok czy dwa będą w stanie wygrywać z najlepszymi. Może też stracić pierwszą pozycję w rankingu, jeśli goniąca ją Białorusinka Sabalenka wygra ten turniej. Ale co Tam! Interes Ukrainy najważniejszy.

xxx

Unia lubelska to był akt, którego podstawowym celem było kreowanie konfliktów. Połączenie dwóch tak różnych organizmów państwowych, w których dominowały odmienne i wrogie sobie wyznania, musiało generować konflikty. Polityka nowego państwa była, jakbyśmy to dziś powiedzieli, jednowektorowa: cała para na wschód. Najbardziej jednak brzemienną w skutkach była decyzja włączenia do Korony części Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli Podlasia, Wołynia, Kijowszczyzny i województwa bracławskiego. I to było państwo polsko-ukraińskie. Tu najgroźniejszy był konflikt na tle wyznaniowym, bo ten konflikt tak naprawdę nigdy nie wygasa. Pośrednio też wchodziła Rzeczpospolita w konflikt z Rosją, która rościła sobie prawo do ingerencji tam, gdzie mieszkali wyznawcy prawosławia.

Wojny na kierunku północno-wschodnim z Rosją i Szwecją osłabiały państwo i stworzyły Szwecji pretekst do zaatakowania Rzeczypospolitej, a właściwie jej części, czyli Korony. Istotą szwedzkiej doktryny było utworzenie z Morza Bałtyckiego wewnętrznego morza Szwecji i stąd wojny o Inflanty. Po co jednak Szwecja zaatakowała całą Koronę, a nie ograniczyła się do południowego wybrzeża Bałtyku? Po to, jak pisałem wyżej, by ją zniszczyć. Nie było tam żadnego innego powodu. Pozostaje tylko pytanie: Kto jej kazał zniszczyć Koronę?

Unia z WKL to dla Polaków jedno wielkie nieszczęście. Polska jako państwo Polaków przestała istnieć, a Polacy jako naród tylko na tym tracili. Przed unią w Koronie nie było praktycznie niewolnictwa. Dopiero Rzeczpospolita stworzyła chłopa pańszczyźnianego, czyli niewolnika. Po unii naród polski został sprowadzony cywilizacyjnie, kulturowo i gospodarczo na dno. Dziś to państwo, to wschodni syf. To już jest Ukraina.

Dlaczego Wołyń?

Zbliża się kolejna, tym razem okrągła, 80-ta rocznica rzezi wołyńskiej z 11 lipca 1943 roku. Dlaczego akurat Wołyń? I dlaczego w tym miejscu Wołynia, czyli blisko granicy z województwem lubelskim i lwowskim, czyli Galicją Wschodnią? Po co był tzw. eksperyment wołyński? Pytania można mnożyć. Wypada więc przytoczyć parę faktów, które skłonią do refleksji, bo dotarcie do prawdy będzie trudne.

Galicja Wschodnia i Wołyń; źródło: Wikipedia.

Województwo wołyńskie

Województwo wołyńskie liczyło w 1931 roku około 2 mln ludzi z tego:

  • 70% – Ukraińcy
  • 15% – Polacy (około 1/3 ludności polskiej zamieszkiwała w miastach)
  • 10% – Żydzi
  • 2,3% – Niemcy
  • 2,7% – inne narodowości

Spośród czterech województw południowo-wschodnich II RP, tj. stanisławowskiego, tarnopolskiego, lwowskiego i wołyńskiego, to właśnie województwo wołyńskie miało najmniejszy odsetek ludności polskiej.

Szkolenie Ukraińców w organizacjach paramilitarnych

W legalnej organizacji „Łuh” przeszkolono wojskowo co najmniej 50 tysięcy młodych Ukraińców. Tajnym celem szkolenia było przygotowanie ukraińskiej młodzieży do „odwojowania” z rąk sowieckich Ukrainy Kijowskiej, tzw. Wielkiej Ukrainy. Oficjalnie, to Towarzystwo Gimnastyczno-Pożarnicze, działające głównie na terenach Polski południowo-wschodniej, posiadało w 1927 roku 627 oddziałów terenowych. Tymczasem, podobnie jak pozostałe, od początku było infiltrowane przez terrorystyczne UWO (Ukraińska Organizacja Wojskowa) i OUN. Skutkiem tego w Małopolsce Wschodniej wyszkolono za polskie pieniądze armię partyzancką zdolną do przekształcenia się w armię regularną i złożoną zarówno z emigrantów, jak i z młodzieży ukraińskiej.

I tak też się stało. UPA powstała pod koniec 1942 roku. Nikt w ciągu pół roku nie mógł by stworzyć takiej armii i wyszkolić tylu ludzi, by mogli oni wykonać tak skomplikowaną pod względem logistycznym i organizacyjnym operację, jaką była rzeź wołyńska.

Eksperyment wołyński

Przez 11 lat Henryk Józewski, przyjaciel i protegowany Piłsudskiego, był wojewodą wołyńskim. Eksperyment wołyński był ewenementem na skalę światową. Z ocalałych dokumentów wiemy, że w administracji Józewskiego nie brakowało ruso- i ukrainofilów, z pochodzenia rdzennych Rosjan, których lojalność do państwowości polskiej była wątpliwa. Byli to naczelnicy wydziałów, referenci bezpieczeństwa, prezes Urzędu Ziemskiego. Jak wykazały późniejsze dochodzenia, prawie wszyscy z nich byli podejrzewani o szpiegostwo! Zamiast asymilacji następowała więc dramatyczna ukrainizacja Wołynia. 

W dziedzinie szkolnictwa i edukacji młodzieży też nastąpiło dramatyczne pogorszenie. Polacy musieli wręcz prosić o zgodę na założenie polskiej szkoły. Polskie dzieci musiały przymusowo uczyć się języka ruskiego. Powołano trzy gimnazja ukraińskie: w Krzemieńcu, Łucku i Równem. W gimnazjach tych młodzież wychowywana była w duchu ukraińskiego szowinizmu. Dalszą edukację młodzież ta odbierała we Lwowie, skąd wracała na Wołyń przygotowana do samodzielnego zakładania terrorystycznych komórek. 

Eksperyment wołyński był jednym z wielu przedsięwzięć władz sanacyjnych, mających na celu zjednanie ludności ukraińskiej kolejnymi koncesjami, kosztem polskiego stanu posiadania. 

Henryk Józewski

Po zawarciu sojuszu z Petlurą w 1919 roku został Józewski wiceministrem spraw wewnętrznych Ukraińskiej Republiki Ludowej i tak sam określał swój status:

(…) byłem Polakiem – mężem zaufania Polski i byłem Polakiem – wiceministrem ukraińskim, mężem zaufania Ukrainy. Nie byłem narzędziem Polski w ukraińskim rządzie, nie byłem agentem albo wtyczką. Polska mogła mieć do mnie zaufanie. W mierze nie mniejszej mogła mieć do mnie zaufanie Ukraina.

Odegrał znaczącą rolę w przygotowywaniu wyborów parlamentarnych w 1928 r. Wraz z Kazimierzem Świtalskim i Walerym Sławkiem współtworzył Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem (BBWR) i był odpowiedzialny za budowę jego struktur regionalnych oraz stworzenie list kandydatów w przyszłych wyborach. Po ich przeprowadzeniu, wiosną 1928 r., Józewski wyjechał z Warszawy do Łucka, gdzie objął funkcję wojewody wołyńskiego. To zwolennik budowy niepodległej Ukrainy w oparciu o Wołyń.

Przymusowe konwersje

W grudniu 1937 na Wołyniu, wbrew opinii wojewody Henryka Józewskiego, rozpoczęto akcję przymusowych konwersji lokalnych społeczności na rzymski katolicyzm, co uzasadniano potrzebą powrotu do polskości osób zruszczonych w epoce zaborów. Do 1939 roku „nawrócono” na Wołyniu 10 tys. osób. Rząd konsekwentnie twierdził, że wszyscy konwertyci dobrowolnie zmienili religię, środowiska ukraińskie i prawosławne utrzymywały natomiast, że większość przechodzących na katolicyzm czyniła to pod wpływem szantażu i przymusu, lub też za sprawą zatargów z lokalnym klerem prawosławnym.

Wyburzanie cerkwi na Chełmszczyźnie

Wojsko Polskie przeprowadziło akcję tzw. drugiej pacyfikacji, połączonej z masowym burzeniem cerkwi na terenach etnicznie mieszanych. Istotną rolę odegrał tu gen. Gustaw Paszkiewicz. Przeprowadzenie tej operacji uzasadniano potrzebą konsolidacji narodowej w obliczu zaostrzającej się sytuacji międzynarodowej. W konsekwencji doprowadziło to dalszej eskalacji konfliktu narodowościowego na terenach etnicznie mieszanych. Wyburzanie cerkwi na Chełmszczyźnie miało miejsce od maja do lipca 1938, rozbiórki dokonywali wynajmowani robotnicy, więźniowie, saperzy lub strażacy. Głównodowodzącym akcji był gen. Brunon Olbrycht zastąpiony 21 maja przez płk. Mariana Turkowskiego. Wszyscy oni zostali w PRL-u oficerami Ludowego Wojska Polskiego.

Akcja

11 lipca 1943 roku około godziny 3.00 oddziały UPA dokonały skoordynowanego ataku na 99 polskich miejscowości, głównie w powiatach horochowskim i włodzimierskim, które leżały obok siebie w południowo-zachodniej części województwa i graniczyły z województwem lubelskim, czyli z Chełmszczyzną. Była to akcja przygotowana i zaplanowana: przykładowo akcję w powiecie włodzimierskim poprzedziła koncentracja oddziałów UPA w lasach zawidowskich. Na cztery dni przed rozpoczęciem tej akcji we wsiach ukraińskich odbyły się spotkania, na których uświadamiano miejscową ludność o konieczności wymordowania wszystkich Polaków.

Dziwnie to wygląda. Na cztery dni przed akcją rozgłoszono o zamiarze wymordowania Polaków. To tak, jakby ktoś celowo chciał nagłośnić ten zamiar. Trudno sobie wyobrazić, by taka informacja nie dotarła do zainteresowanych, a mimo to wydawali się być zaskoczeni. A może atak nastąpił tam, gdzie mówiono o tym otwarcie i dlatego ludzie byli zaskoczeni, bo sądzili, że będzie dotyczył kogo innego.

xxx

Powyższe informacje pochodzą z artykułu Lucyny Kulińskiej Kto zapomina historię powtarza ją. Refleksja nad polską polityką wschodnią z artykułu Henryk Józewski – twórca „eksperymentu wołyńskiego” z portalu HistMag i z Wikipedii. Natomiast wszystko zostało obszernie opisane na blogu „Eksperyment wołyński” i tam też są linki do wspomnianych artykułów, choć link do artykułu Kulińskiej nie działa, ale artykuł ten jest w całości na tym blogu.

Wybór miejsca wydaje się logiczny, bo jeśli chce się przeprowadzić czystkę etniczną, to robi się ją w miejscu, gdzie ludności polskiej jest najmniej, czyli na Wołyniu. A tam w miejscu, gdzie jest ona najliczniejsza. To ma być argument, że właśnie chodzi o motyw nacjonalistyczny, a nie o to, by skłócić na wieki Polaków i Ukraińców. I ten motyw ma ukryć tego, kto napisał ten scenariusz i wyreżyserował cały spektakl.

Źródło zdjęcia: Wikipedia. Najjaśniejszym kolorem zaznaczony jest powiat włodzimierski.

Nie ulega wątpliwości, że taka, zakrojona na szeroką skalę akcja, nie mogła być przeprowadzona bez wiedzy i akceptacji Niemców. W tamtym czasie front znajdował się pod Kurskiem i tam 5 lipca 1943 roku rozegrała się największa pancerna bitwa w dziejach świata. Bitwa nierozstrzygnięta, ale od tego momentu inicjatywa przechodzi w ręce sowieckie. Tak więc na Wołyniu Niemcy nadal rządzili. 4 lipca ginie w katastrofie generał Sikorski. 10 lipca wojska angielskie, kanadyjskie i amerykańskie lądują na Sycylii, co oznacza otwarcie drugiego frontu. Karta się odwraca.

Czy ci, którzy podjęli decyzję o przeprowadzeniu tej akcji nie wiedzieli o tym, że Niemcy powoli przegrywają wojnę i to nie oni będą decydować o losach Europy? Raczej mało prawdopodobne. Dla nacjonalistów ukraińskich oznaczało to, że nie będzie żadnego państwa ukraińskiego, bo nie będzie wsparcia ze strony Niemiec. Po co więc dokonali tej rzezi? Po to, o czym napisałem wyżej, by skłócić obie nacje, a właściwie po to, by spotęgować to skłócenie i nienawiść. Dziś widać, jak dalekowzroczne było to posunięcie. Sprowadzono do „Polski” miliony Ukraińców, nie mówiąc o tych, których przesiedlono po II wojnie światowej, co gwarantuje konflikt na długie lata. Czegóż więcej trzeba tym, którzy tym wszystkim zarządzają?

Ukraińcy, czy ci nacjonaliści ukraińscy, byli tylko narzędziem w ręku tych najlepszych na świecie scenarzystów i reżyserów. Domaganie się dziś od nich przeprosin, to tylko podsycanie konfliktu i eskalowanie wzajemnej nienawiści. Wszyscy ci, którzy do tego nawołują i uważają się za patriotów i prawdziwych Polaków, działają wbrew interesom tej „Polski” i normalnych Polaków, których chyba jeszcze trochę zostało w tym kraju Zulu-Gula. Tym interesem jest dotarcie do prawdy. Obie strony, czyli ukraińska i ta niby polska, są kontrolowane i sterowane przez tych scenarzystów i reżyserów. Jest to po prostu mistrzowskie zarządzanie konfliktem. Bez tego, co stało się 11 lipca 1943 roku, nie było by to możliwe.

Kolejny krok

W kolejnym odcinku nr 606 zatytułowanym Doradca Prezydenta Ukrainy: Polacy zgodzili się zapomnieć Rzeź Wołyńską na swoim kanale Podkast Polityczny Leszek Sykulski omawia wywiad, jakiego udzielił doradca prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełeńskiego Aleksij Arestowicz rosyjskiej dziennikarce Julii Łatyninie. Poniżej fragmenty jego komentarza:

»W środę 9 listopada 2022 roku jeden z doradców prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełeńskiego Aleksij Arestowicz udzielił wywiadu rosyjskiej pisarce i dziennikarce Julii Łatyninie. Wywiad ten był transmitowany na żywo na kanale Łatyniny na YouTube i do dziś, do 14 listopada, ma już ponad 400 tys. wyświetleń. W wywiadzie tym poruszono wiele spraw, ale Sykulski skupił się na polskim wątku, ponieważ w wywiadzie tym padły bardzo kontrowersyjne słowa. Polskie media głównego nurtu skoncentrowały się na wypowiedzi Arestowicza o pomocy, jakiej Polska udziela Ukrainie. Natomiast jest tu o wiele ciekawszy fragment, dotyczący trudnej przeszłości polsko-ukraińskiej.

Sykulski cytuje fragment tej wypowiedzi: „Polacy zgodzili się zapomnieć tzw. rzeź wołyńską i wszystkie problemy, jakie między nami były. Oni powiedzieli, że zamknięcie tej karty historii daje szansę zbudowania nowych stosunków. Oni wycofali wszystkie pretensje. My o tym nie rozmawiamy. To wielki krok, ponieważ w pamięci polskiego narodu była to bardzo trudna karta. To, jak niełatwo było to odrzucić, to jeszcze jeden przykład wartości ludzkich w skali narodu i dalekowzroczności polskiego kierownictwa”.

Wypowiedź Arestowicza jest skandaliczna, podkreśla Sykulski, bo nazywanie ludobójstwa wołyńskiego „tzw. rzezią wołyńską”, czy mówienie o tym, że była to w pamięci polskiego narodu bardzo trudna karta, zupełnie przemilczając kwestię pamięci historycznej ukraińskiej, nie traktując tego w ogóle jako trudnej karty w pamięci ukraińskiej, jest absolutnie skandaliczne i bardzo dobrze zresztą oddaje podejście ukraińskiego establishmentu do historii, do, także, kultu zbrodniarzy z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii.

Natomiast to, co jest bardzo istotne, to fakt, czy rzeczywiście doszło do pewnego porozumienia pomiędzy władzami Ukrainy i Polski na temat „zapomnienia o tej karcie historii”, o tym ludobójstwie. Jeżeli tutaj rzeczywiście doszło do tego, co Arestowicz nazywa dalekowzrocznością polskiego kierownictwa, no to należało by absolutnie podkreślić, że byłaby to zdrada narodowa, zdrada polskiej racji stanu. Warto dziś zapytać rządzących, czy rzeczywiście doszło do jakiegoś porozumienia w tym zakresie ze stroną ukraińską. Jeśli tak, to sprawa jest oczywista – doszło do zdrady narodowej. Absolutnie nie można zgadzać się na taką narrację, że ponieważ Ukraina walczy z Rosją, więc nie powinniśmy w ogóle mówić o ludobójstwie na Polakach, że możemy sobie do tego wrócić po wojnie, ewentualnie.

W tej wypowiedzi Arestowicza, oprócz wątków historycznych, pada także kwestia przyszłości Europy środkowo-wschodniej. Arestowicz mówi o tym, że obecnie Ukraina pretenduje do silniejszej roli, silniejszej pozycji w Europie wschodniej i mówi o tym, że Ukraińcy potrzebują silniejszej kooperacji z Polską i dodaje, że chodzi mu o takie literalne rozumienie tej ścisłej kooperacji: „w składzie jednego bardzo trwałego związku, który pozwoli ustanowić nowe prawa gry w Europie wschodniej”. To jest bardzo ciekawe stwierdzenie, czyli mówi się o jakimś bardzo trwałym związku we wschodniej części Europy. No i jest pytanie o jaką formę tego związku może chodzić. Arestowicz dodaje, że zaprasza także kraje bałtyckie, z którymi, jak to określa, jesteśmy w bliskich związkach plus „ jeszcze przyszłą Białoruś”.

Widać tutaj bardzo wyraźnie, że Arestowicz, który jest podpułkownikiem sił zbrojnych Ukrainy, jest byłym oficerem służb specjalnych tego państwa, konkretnie – głównego zarządu wywiadu, jest absolwentem Odeskiego Instytutu Wojskowego – jest to niewątpliwie człowiek dobrze poinformowany, człowiek ustosunkowany, jeśli chodzi o establishment ukraiński, ukraińskie służby specjalne. No i myślę oczywiście, że coś jest na rzeczy. Nie jest przypadkiem takie sondowanie reakcji zarówno na Ukrainie, jak i w Polsce. To mówienie o przyszłej Białorusi też może wskazywać na jakieś plany zmiany systemu politycznego na Białorusi. Pytanie, czy robione oddolnie, wewnętrznie na Białorusi, czy przy pomocy czynników zewnętrznych.

Faktem jest, że Arestowicz jest człowiekiem wpływowym i jest to człowiek, który wie, co mówi, no i warto zapytać, czy polscy politycy zgadzają się z tego typu planami. Zresztą widzimy, że w Polsce też się wypuszcza tego typu balony próbne, taka próba sondowania opinii publicznej na temat jakiejś formy związku państwowego z Ukrainą. Tutaj mówi się sporo o tym Ukropolu, zresztą także różnego rodzaju think tanki, finansowane z zagranicy, próbują przedstawić to Polakom jako świetlaną przyszłość, że ta federacja polsko-ukraińska byłaby rzeczywiście czymś świetnym i zgodnym z polską racją stanu. Ja osobiście uważam, że było by to absolutnie sprzeczne z polską racją stanu, a przede wszystkim z polskim interesem narodowym. Polaków nikt nie pyta, czy chcieliby żyć w kraju wielonarodowym, takim konglomeracie etnicznym, religijnym czy wielocywilizacyjnym. Myślę, że przede wszystkim należało by zadać pytanie samym Polakom, a nie podejmować decyzje zakulisowo.

Reasumując, należy uznać wypowiedź doradcy prezydenta Ukrainy za absolutnie skandaliczną i należy oczekiwać wyjaśnień ze strony rządu w Warszawie, tak abyśmy mieli pełną jasność, w którą stronę zmierzają nawigatorzy państwa polskiego. Jakie wektory zostały obrane, realne wektory w polityce zagranicznej i polityce bezpieczeństwa i czy nie próbuje się za plecami obywateli podejmować jakichś dalekosiężnych istotnych decyzji geopolitycznych, które będą rzutowały na bezpieczeństwo państwa polskiego i jego obywateli. A byłyby to decyzje niekonsultowane z obywatelami.«

W Wikipedii można przeczytać, że Julija Łatynina jest rosyjską dziennikarką i pisarką, autorką powieści fantasy i sensacyjnych, których akcja toczy się we współczesnej Rosji. Pracuje w stacji radiowej Echo Moskwy, publikuje m.in. w The Moscow Times. Nie jest więc żadną opozycyjną dziennikarką i mieszka w Moskwie. I takiej osobie doradca prezydenta Ukrainy udziela wywiadu. Trochę to dziwne. Jeszcze rozumiałbym, gdyby dziennikarz ukraiński rozmawiał z rosyjskim, ale wysokiej rangi państwowy funkcjonariusz ukraiński rozmawia z dziennikarką państwa, które prowadzi z jego krajem wojnę. No ale cóż? Skoro ta wojna jest ustawką, to dlaczego nie?

Sykulski po raz kolejny komentuje tak, jakby nie wiedział, że cały ten polski rząd nie jest polskim. Ostatni polski rząd to był Władysław Łokietek, bo już jego syn – Kazimierz Wielki odcinał tylko kupony od tego, czego dokonał jego ojciec. Polska, jako państwo, skończyła się wraz z unią personalną polsko-węgierską. Ludwik Węgierski z dynastii Andegawenów nadał szlachcie w 1374 roku przywilej koszycki i od tego momentu zaczęło się osłabianie państwa polskiego. A w tym czasie Kapetyngowie we Francji, których boczną linią byli Andegawenowie, brali wszystko za mordę i wprowadzali władzę absolutną.

Od czasu unii personalnej z Litwą wschód zdominował Polskę, bo Wielkie Księstwo Litewskie było znacznie potężniejszym państwem niż Korona Królestwa Polskiego i miała potężniejszych magnatów-feudałów niż Korona. Żeby ukryć ten fakt i stwarzać pozory, że to jednak Korona dominuje, to bezpośrednio przed unią lubelską włączono do Korony województwo podlaskie, wołyńskie i Kijowszczyznę. I jak się spojrzało na mapę, to faktycznie Korona zrobiła się wielka, a Wielkie Księstwo Litewskie stało się Małym Księstwem Litewskim.

I ten stan trwa do dziś: wschodni element, udający Polaków, rządzi, ale to Polacy są wszystkiemu winni – temu, że to państwo jest takie, jakie jest. Ten wschodni element nigdy nie stracił swojej dominującej pozycji i nie spolonizował się. Owszem, niektórzy przeszli na katolicyzm, wszyscy zaakceptowali język i to wszystko. Te masy Ukraińców, które przesiedlono na tzw. Ziemie Odzyskane nadal są Ukraińcami i bliższy jest im interes Ukrainy niż Polski. I to oni, dominujący w polskiej polityce, za przyzwoleniem i pod kontrolą Żydów, są właśnie tymi sługami narodu ukraińskiego. I prawdę mówią: rządzący są sługami swego narodu. To są Ukraińcy i służą narodowi ukraińskiemu. Przekaz jest tak jasny i czytelny, że już bardziej czytelny być nie może. Tyle że ani Sykulski, który stroi się w piórka patrioty, a faktycznie prowadzi swoją kampanię wyborczą, ani nikt inny nie powie o tym wprost.

Mówi też Sykulski, że federacja polsko-ukraińska nie jest zgodna z polską racją stanu i polskim interesem narodowym i nikt nie pyta Polaków, czy chcieliby żyć w kraju wielonarodowym, takim konglomeracie etnicznym i religijnym. Problem polega na tym, że Polska jest takim konglomeratem, a uczyniły ją nim powojenne przesiedlenia mniejszości kresowych i przyjazd nie mniejszej ilości Żydów wraz z Armią Czerwoną. To, że o tym w PRL-u nie mówiono, to nie znaczy, że tego nie było. Ideologią PRL-u był narodowy socjalizm: jedno państwo, jeden naród, jedna partia. I większość Polaków w to uwierzyła i do dziś wierzy.

Ten kraj, to nie jest żadna Polska, to Ukraina bis, bo Ukraińcy są tu obywatelami, którzy są uprzywilejowani w stosunku do Polaków, a skoro tak, to znaczy, że Polacy są dyskryminowani. Nie należy jednak zapominać o tym, że nad tymi Ukraińcami ktoś jest i bez tego kogoś to wszystko, czego obecnie doświadczamy, nie byłoby możliwe. Ukraińcy są tu tylko narzędziem.

Arestowicz wspomniał o tym, o czym jakiś czas temu mówił Jaki. Z tym, że Jaki mówił o połączeniu Polski z Ukrainą i może, w przyszłości, z Białorusią, a Arestowicz dodaje jeszcze kraje bałtyckie. A więc mamy postęp i tu już nie ma najmniejszej wątpliwości, że chodzi o odtworzenie I RP i to w jej największym zasięgu terytorialnym. A skoro tak, to Polska musi wyjść z unii, o czym już otwartym tekstem wspomniał ostatnio Kaczyński.

Póki co, jesteśmy jeszcze w unii i NATO, które to NATO miało nam zapewnić bezpieczeństwo, aż tu nagle – bum! Spadła rakieta na terytorium Polski, na rzadko zaludniony obszar i trafiła w suszarnię zbóż. Ja rozumiem, że jak rakieta spada na miasto, to prawdopodobieństwo, że nie zniszczy żadnego budynku jest praktycznie zerowe, ale w rzadko zaludnionym obszarze trafienie w jakiś budynek przez rakietę, której celem była inna rakieta?… Tak jakoś dziwnie, ale od razu przypomniała mi się prowokacja gliwicka. Cóż? Prawdy zapewne nie dowiemy się. Spekulować też nie ma sensu z braku rzetelnych informacji, ale jedno jest pewne: Polska, czyli Ukraina bis, jest w coraz bardziej ordynarny sposób wciągana do wojny. Ordynarny, bo zginęli niewinni ludzie.

Archipelag Polskości

W dniu 8 września Biuletyn Stowarzyszenia Marszu Niepodległości przysłał mi maila. Tym razem jednak nie Robert Bąkiewicz pod nim się podpisał, ale Stowarzyszenie Patriotyzm i Wolność, które zaprasza na wydarzenie Archipelag Polskości, które będzie miało miejsce 24 września w Warszawie. Poniżej treść tego maila:

Stowarzyszenie Patriotyzm i Wolność zaprasza na wydarzenie Archipelag Polskości.

Szczególnie zachęcamy wszelkiego rodzaju organizacje społeczne (stowarzyszenia i fundacje oraz prowadzące działalność w innych formułach) do zbiorowego uczestnictwa w Archipelagu Polskości poprzez co najmniej wystawienia własnego stanowiska/stoiska z emblematami i materiałami danej organizacji, a najlepiej także wystąpienie własnego podmiotu w postaci 10/15-minutowej autoprezentacji na scenie towarzyszącej, podczas kiedy można opisać, pokazać czy ilustrować charakterystykę własnych koncepcji i działań. W tej sprawie należy kontaktować się z sekretariatem Stowarzyszenia Patriotyzm i Wolność: telefonicznie lub mailowo.

Organizacje społeczne mają bardzo mało okazji do wspólnych spotkań, które mogą nie tylko owocować nowymi kontaktami, ale również współpracą. Im więcej organizacji będzie działać wspólnie, tym ich głos będzie bardziej słyszalny. Pragniemy również stworzyć sieć pomocową dla organizacji, wiemy i rozumiemy problemy z jakimi borykają się organizacje. Chcemy wyjść im naprzeciw, jednak do tego potrzebujemy wspólnych spotkań. Archipelag Polskości jest właśnie taką okazją do zapoznania się, podzielenia się doświadczeniem, ale przede wszystkim wspólnie spędzonym czasem.

Kongres Archipelag Polskości jest nie tylko dla przedstawicieli organizacji pozarządowych, ale również dla osób chcących poznać koloryt polskich organizacji i ich dorobek. Archipelag Polskości jest planowany jako doroczne i rozrastające się wydarzenie społeczno-kulturalne. Jego wizja docelowa to zgromadzenie bez mała wszystkich środowisk i organizacji, dla których patriotyzm i wolność są podstawami światopoglądu i działania. Chodzi o połączenie całego archipelagu dążeń historycznych i rekonstrukcyjnych, kulturowych i religijnych, artystycznych i muzycznych, krajoznawczych i etnograficznych, ideowych i wydawniczych, wychowawczych i edukacyjnych czy gospodarczych i samopomocowych. Poszczególne podmioty kultywujące określony rys polskości powinny się wzajemnie inspirować i zapładniać, aby archipelag stawał się pełnią i jednością, w których odzwierciedla się cały blask polskości. Wspólna przestrzeń oraz prezentacje czy stoiska tworzące poszczególne „wyspy” archipelagu mają dawać uczestnikowi paletę zbieżnych wrażliwości dążących ku fundamentalnej jedności. Archipelag Polskości ma na (dalekosiężnym) celu jednoczenie Polaków wokół wspólnych idei i zadań.

Raz jeszcze przypominamy, iż jak archipelag składa się z *wysp*, tak chcemy ukazywać, że nasza*polskość* również. Poprzez Archipelag Polskości pragniemy stworzyć przestrzeń do debaty społecznej i publicznej. W debacie tej będą brać udział przedstawiciele organizacji pozarządowych ogólnopolskich i tych lokalnych, a także przedstawiciele instytucji czy samorządowcy. Proponujemy organizacjom społecznym nie tylko możliwość miejsca na stoisko wystawowe, ale również limitowany czas, w którym mogą zaprezentować się na scenie Archipelagu Polskości.

Do zobaczenia! Stowarzyszenie Patriotyzm i Wolność

W trakcie tego Wydarzenia odbędą się dwie debaty. Pierwsza z nich to Rok 2022 Rokiem Romantyzmu Polskiego. Głosy naprowadzające to:

  • Mariusz Bechta (Templum Novum): Kanonada narodowego romantyzmu.
  • Jan Engelgard (Myśl Polska): Dlaczego pozytywizm jest lepszy od romantyzmu?
  • Krzysztof Koehler (Instytut Książki): Dlaczego staropolszczyzna jest lepsza od romantyzmu?
  • Artur Zawisza (Fundacja Patriotyzm i Wolność): Romantyzm polski jako synthesis polonitatis.

Druga debata to Wyspy organizacji społecznych tworzące archipelag polskości.

Takimi to pierdołami będą zajmować się ci „patrioci” w momencie, gdy do Polski napływają miliony obcych, gdy ukrainizacja języka polskiego postępuje w zastraszającym tempie, gdy tworzenie nowego państwa polsko-ukraińskiego trwa w najlepsze. Zorganizowanie takiego cyrku kosztuje. A kto to finansuje? No kto?

Tak dla porządku – archipelag to grupa wysp położonych blisko siebie, najczęściej o wspólnej genezie i podobnej budowie geologicznej. Nazwa wywodzi się z greckiego archḗ – początek i pḗlagos – morze.

Idea nie jest nowa. Próbę wyjaśnienia tego zjawiska można znaleźć tu: https://oees.pl/magazyny/wyspy-i-archipelagi/. Poniżej fragment:

„Dzięki mediom społecznościowym i innym formom globalnej komunikacji nowo powstające wspólnoty wypracowują wspólny światopogląd. Trwa nieustanna wymiana: nie tylko przepływ towarów i migracje ludzi, ale przede wszystkim transfer myśli, eksport i import idei, koncepcji, kultur oraz zasad. Tak powstają współczesne wyspy – oddolne inicjatywy budowane na wartościach wytwarzanych lokalnie, ale też będących elementami większej, regionalnej (krajowej lub międzynarodowej) wymiany informacji, wrażeń oraz wartości.

Wyspy, jeśli tylko nawiązują i utrzymują ze sobą kontakt, tworzą archipelagi. Archipelagi wartości. Pomiędzy wyspami dochodzi do przepływu wiedzy, wzajemnej inspiracji, a czasem – do znacznie bardziej skomplikowanych procesów społecznych, prowadzących do tworzenia się zaawansowanej sieci, społeczności, plemienia lub grupy skupionej wokół określonego zestawu wartości wspólnych.

Znane z dotychczasowego świata sieci formalne – czy to korporacyjne, czy państwowe – instytucje, ich placówki, oddziały, przedstawicielstwa, sklepy, urzędy i przystanki zaczynają dziś konkurować z archipelagami, a więc z sieciami wysp – instytucjami nowej generacji. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy archipelagi eksplodowały wokół nas.

Najciekawsze wydają się dziś archipelagi wartości tworzące się wokół licznych NGO, które wykorzystują prezentowane wartości do zdobywania funduszy (mikrogranty, crowdfunding). Takim archipelagiem jest choćby Greenpeace – utrzymywany przez swoją społeczność, zdolny do skutecznego działania nawet w ekstremalnie trudnych warunkach, w dowolnym miejscu na świecie.

Archipelagi – mniej lub bardziej trwałe – mogą się także tworzyć wokół znanych ludzi. Dawne grupy oklaskujących fanów przeradzają się w mikrospołeczności zdolne do prowadzenia skomplikowanych operacji. Moim ulubionym przykładem takiego archipelagu jest zbudowana wokół Jurka Owsiaka spo­łeczność Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Czymś w rodzaju archipelagu stał się – przynajmniej na jakiś czas – francuski ruch En Marche!, który wyniósł do władzy prezydenta Macrona.”

Z powyższego cytatu wynika, że tak powstają współczesne wyspy – oddolne inicjatywy budowane na wartościach wytwarzanych lokalnie, ale też będących elementami większej, regionalnej (krajowej lub międzynarodowej) wymiany informacji, wrażeń oraz wartości. A z treści przekazu Stowarzyszenia Patriotyzm i Wolność wynika, że jest odwrotnie, że Archipelag Polskości powstaje odgórnie.

Tak na zdrowy rozum, to nie ma takiej możliwości, by powstawały jakieś ruchy oddolne i jednoczyły się, bo ilu ludzi, tyle pomysłów. Zawsze musi być ktoś, kto tym kieruje i kto wie, do czego dąży. I zawsze muszą być pieniądze. A skąd? Może wszyscy Żydzi, bo to są ich pomysły, składają się na te inicjatywy. Teodor Jeske-Choiński w książce Historia Żydów w Polsce (1919) pisał:

»Kiedy wojenne sądy Francji wzięły za kołnierz Dreyfusa, płynęły do Paryża z całej kuli ziemskiej potoki złota. Ratować rozkazali wodzowie Judy zagrożonego hańbą współwyznawcę, hańba bowiem jego mogłaby zaszkodzić politykom żydowskim we Francji. Najuboższy sklepikarz płacił bez oporu narzucony mu przez kahał haracz. Jakiś handlarz wyszogrodzki przyznał mi się w owym czasie, że płaci miesięcznie trzy ruble na jakiegoś Dreyfusa, pytając, co to za jeden ten Dreyfus i co on takiego zrobił, iż potrzeba aż tyle pieniędzy, żeby go wydostać z rąk „gojów”. Nie wiedział biedaczysko nawet, o co właściwie chodzi, a mimo to był posłusznym bez rezonowania.«

Większość dobrze prosperujących firm, zarówno tych w skali globalnej jak i lokalnej, należy do Żydów, więc zapewne nie mają problemów, by jakąś niewielką część swoich dochodów przeznaczać na cele nie związane bezpośrednio z działalnością gospodarczą. Stworzenie czegoś takiego jak Archipelag Polskości wymaga zaangażowania wielu ludzi, a więc również pieniędzy. No bo jeśli, pragniemy również stworzyć sieć pomocową dla organizacji, wiemy i rozumiemy problemy z jakimi borykają się organizacje, to ta pomoc po części będzie zapewne finansowa, a po części organizacyjna. W ten sposób przejmuje się kontrolę nad całymi tzw. środowiskami patriotycznymi i nie tylko patriotycznymi – nad wszystkimi.

Żydzi zawsze wykorzystywali zdobycze techniki do komunikowania się i przekazywania informacji, umożliwiających podejmowanie właściwych decyzji. Kiedyś Prus w jednej ze swoich nowel, w Placówce czy Anielce, opisał jak wykorzystywali do tego celu pociągi towarowe. Umieszczali po jednym z wagonów takiego pociągu list, który docierał do adresata szybciej niż dochodziły na prowincję jakieś gazety, jeśli w ogóle tam trafiały i szybciej niż informacja rozchodziła się z ust do ust. Dziś wykorzystują internet i media społecznościowe, które należą do nich, do tworzenia takich inicjatyw, jak wyżej opisana.

Działają też oni z dużym wyprzedzeniem. Można zapytać: dlaczego dopiero teraz wyszli z taką inicjatywą? Teraz, gdy do Polski napłynęły miliony Ukraińców. Zapewne chcą wybadać jak liczne jest środowisko patriotyczne w Polsce, by podjąć działania adekwatne do stanu faktycznego.

2 czerwca na kanale eMisjaTV został wyemitowany wywiad z właścicielem łódzkiej kamienicy i jednocześnie znajdującego się w niej sklepu. Chodziło o artykuł jaki zamieściła Gazeta Wyborcza w związku z muralem znajdującym się na tej kamienicy. Mural powstał ponad dwa lata temu. Jego intencją była chęć przypomnienia o zbrodniach nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu. Gazeta Wyborcza zarzuciła właścicielowi sianie nienawiści pomiędzy narodami polskim i ukraińskim. Dlaczego zrobiła to dopiero po ponad dwóch latach od jego powstania, gdy pojawili się w Polsce Ukraińcy? A czy właściciel kamienicy już dwa lata wcześniej wiedział, że do Polski napłyną „uchodźcy” z Ukrainy? I czy właściciel sklepu i łódzkiej kamienicy może być Polakiem? Może i tak, ale prawdopodobieństwo, że nim jest, jest znikome.

Gdy w połowie lat 80-tych PRL powoli chylił się ku upadkowi, to przeciętny człowiek nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, że idą zmiany i to diametralne, że kończy się narodowy socjalizm PRL-u, w którym był tylko jeden naród, jedno państwo i jedna partia, ale Żydzi wiedzieli.

W 1984 roku w czasopiśmie „Nurt” ukazał się artykuł, w którym jego autor Jerzy Tomaszewski oskarżył Armię Krajową o mordowanie ukraińskich cywilów. Wówczas środowisko kombatantów 27. Wołyńskiej Dywizji AK przystąpiło do zbierania relacji świadków na temat wydarzeń z okresu 1943-1944. Efektem zainicjowanych wtedy prac dokumentalnych były publikacje Władysława Siemaszko oraz jego córki Ewy Siemaszko dotyczące zbrodni popełnionych przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach na Wołyniu.

Gdy Jan Tomasz Gross opublikował swoją książkę Sąsiedzi, to ze strony polskiej pojawiły się głosy, że jest niewiarygodna, bo opiera się na zeznaniach świadków, składanych po wielu latach. W sytuacji, gdy wielu innych świadków już nie żyje, weryfikacja tych zeznań jest niemożliwa. Taki właśnie zarzut sformułował pod adresem pracy Siemaszków Grzegorz Mazur. Zwraca uwagę podobieństwo obu książek. W obu przypadkach oparto się na zeznaniach świadków, ale nie – złożonych bezpośrednio po wydarzeniach, tylko po wielu latach później. I w obu przypadkach książki zostały napisane nie przez historyków zawodowych, tylko przez amatorów. To oczywiście samo w sobie nie jest wadą, ale uwagę zwraca ten sam schemat, co skłania do wniosku, że inspiracja wyszła z tego samego źródła. Tym bardziej zwraca na to uwagę schemat zdziczałych Polaków i bezbronnych Żydów w jednym przypadku i zdziczałych Ukraińców i bezbronnych Polaków – w drugim. I jakby jeszcze brakowało analogii, to nie ma zgody na ekshumację w Jedwabnem i na Wołyniu. A skoro tak, to oznacza to, że jest coś do ukrycia, co podważyłoby obowiązującą w obu przypadkach narrację.

Oczywiście w każdej mistyfikacji musi być ziarno prawdy. Tak jest w przypadku holokaustu. Żydzi ginęli w obozach zagłady, ale nie w takich ilościach, jak wmawia nam żydowska propaganda. Podobnie może być w przypadku rzezi wołyńskiej. Cześć z ofiar to mogła być ludność polska, ale znacznie większą część mogła stanowić ludność rusińska. To, co wiemy, to to, że ludność polska na Wołyniu stanowiła 15% całej zamieszkałej tam ludności. Wiemy też, że akcja mordowania tej ludności rozpoczęła się jednocześnie w 99 miejscowościach i wioskach. Kto tam zamieszkiwał było zapewne wiadome lokalnej administracji. Czy ta dokumentacja dostała się w ręce wycofujących się Niemców, czy może przejęła to nadciągająca Armia Czerwona? Tego nie wiemy i nie dowiemy się, ale z niej moglibyśmy się dowiedzieć prawdy. Wiemy też, że Siemaszkowie nie korzystali z niemieckich i rosyjskich archiwów. Wszystko to jest więc bardzo dziwne i zagadkowe.

Skłócanie narodów to żydowska specjalność, a nie ma do tego lepszego narzędzia, w przypadku Polaków i Ukraińców, niż rzeź wołyńska. A co by się stało, gdyby okazało się, że to nie Polaków tam mordowano? W grudniu 1937 na Wołyniu rozpoczęto akcję przymusowych konwersji lokalnych społeczności na rzymski katolicyzm. W 1938 roku rząd sanacyjny przeprowadził akcję burzenia cerkwi na Chełmszczyźnie. Odpowiedzialni za to trzej oficerowie sanacyjni zostali po wojnie oficerami LWP. Kim byli, że spotkało ich takie wyróżnienie?

Kto tak uprawia politykę? Przecież polski rząd nie zachowywałby się w ten sposób. Tego typu działania, to są ewidentnie działania zamierzone na skłócanie i sianie nienawiści pomiędzy narodami polskim i tzw. ukraińskim. Czy i taki jest zamiar tych, którzy tworzą Archipelag Polskości i jednocześnie sprowadzają miliony Ukraińców do Polski?

11 lipca ’43

W zeszłym roku w rocznicę rzezi wołyńskiej zamieściłem blog na ten temat. Dziś na tę rzeź patrzę trochę inaczej. Przede wszystkim dlatego, że rok temu nie wiedziałem jeszcze o czymś takim jak eksperyment wołyński. W pewnym uproszczeniu można go tak scharakteryzować: wszystko dla Ukraińców, nic dla Polaków. Obecnie, odnoszę takie wrażenie, że mamy powtórkę tego eksperymentu, tyle że nie ograniczoną do jednego województwa, ale dokonywaną na terenie całego kraju.

Eksperyment wołyński wdrażano w latach 1928-1938. Z tego wynika, że decyzję o jego przeprowadzeniu podjął Piłsudski, a wykonawcą był Henryk Józewski. W tamtych czasach, po zamachu majowym, nic nie mogło się dziać bez zgody Piłsudskiego. A skoro tak, to jest on pośrednio odpowiedzialny za powstanie UPA, bo UPA powstała z organizacji paramilitarnych tworzonych na terenie województwa wołyńskiego przez państwo polskie i na jego koszt.

Jeśli prześledzi się pewną sekwencję wydarzeń, to można dojść do wniosku, że to II RP i jej władze konsekwentnie przygotowywały grunt pod tę rzeź wołyńską.

Przymusowe konwersje

W grudniu 1937 na Wołyniu, wbrew opinii wojewody Henryka Józewskiego, rozpoczęto akcję przymusowych konwersji lokalnych społeczności na rzymski katolicyzm, co uzasadniano potrzebą powrotu do polskości osób zruszczonych w epoce zaborów. Pierwszą miejscowością, w której przeprowadzono akcję, były Hrynki, gdzie oddział Korpusu Ochrony Pogranicza, po znieważeniu przez mieszkańców wsi portretów dostojników państwowych, odebrał dokumenty 40 chłopom, zabronił mieszkańcom opuszczania Hrynek po zachodzie słońca i otoczył wieś. Rezultatem końcowym tych działań było przejście z prawosławia na katolicyzm 572 chłopów. Podobnymi metodami „nawrócono” na Wołyniu do 1939 10 tys. osób. Rząd konsekwentnie twierdził, że wszyscy konwertyci dobrowolnie zmienili religię, środowiska ukraińskie i prawosławne utrzymywały natomiast, że większość przechodzących na katolicyzm czyniła to pod wpływem szantażu i przymusu, lub też za sprawą zatargów z lokalnym klerem prawosławnym. Obecnie wiadomo, że KOP, główny wykonawca akcji nawracania, stosował głównie obietnice nadania chłopom ziemi po przejściu na katolicyzm, przekonywał, że ich przodkowie należeli do katolickiej szlachty zagrodowej, stosował również aresztowania i zastraszanie prawosławnych.

W akcji nawracania na katolicyzm uczestniczyło czynnie duchowieństwo rzymskokatolickie, bezpośrednio promujące swoją religię wśród ludności oraz systematycznie rozszerzające sieć parafialną, by osoby formalnie nawrócone nie wróciły de facto do prawosławia, nie mogąc uczęszczać do kościołów rzymskokatolickich. Niektóre parafie były przy tym zakładane na terenach, gdzie żyły tylko niewielkie grupy katolików, lub nawet nie było żadnych wiernych, zwłaszcza na terenach niezurbanizowanych.

Konsekwencją zmiany polityki polskiej na Wołyniu na prowadzoną z pozycji siły było rozszerzenie wpływów OUN (do tej pory działającej przede wszystkim w Małopolsce Wschodniej) na Wołyń i radykalizacja nastrojów społeczeństwa ukraińskiego na Wołyniu, a także dyskredytacja polityki ugodowej prowadzonej przez reprezentowane w Sejmie RP ukraińskie ugrupowania polityczne. Miało to znaczące konsekwencje, gdy aparatu państwa polskiego na tym obszarze miało po wrześniu 1939 zabraknąć.

Burzenie cerkwi

W 1938 roku Wojsko Polskie przeprowadziło akcję tzw. drugiej pacyfikacji, połączonej z masowym burzeniem cerkwi na terenach etnicznie mieszanych. Istotną rolę odegrał tu gen. Gustaw Paszkiewicz. Przeprowadzenie tej operacji uzasadniano potrzebą konsolidacji narodowej w obliczu zaostrzającej się sytuacji międzynarodowej. W konsekwencji doprowadziło to dalszej eskalacji konfliktu narodowościowego na terenach etnicznie mieszanych.

Wyburzanie cerkwi na Chełmszczyźnie miało miejsce od maja do lipca 1938, rozbiórki dokonywali wynajmowani robotnicy, więźniowie, saperzy lub strażacy. Głównodowodzącym akcji był gen. Brunon Olbrycht (zastąpiony 21 maja przez płk. Mariana Turkowskiego, zaś nowym wojewodą lubelskim został jawny zwolennik polonizacji major Jerzy de Tramecourt. Olbrycht 20 stycznia 1938 przedstawił szczegółowe wytyczne w sprawie prowadzenia akcji: na szczeblu powiatowym mieli być powołani kierownicy-oficerowie pochodzący z lokalnych jednostek wojskowych, stojący na czele zespołów terenowych. Olbrycht podkreślał również wagę oprawy ideowej całego przedsięwzięcia, konsekwentnego podkreślania ważności działań polonizacyjnych. Szczególną rolę wyznaczał Towarzystwu Rozwoju Ziem Wschodnich, którego nowe placówki nakazał powoływać w każdym powiecie, gdzie powstał zespół terenowy. W kwietniu tego samego roku Olbrycht przedstawił również postulat nasycenia terenu księżmi rzymskokatolickimi.

Oficerowie sanacyjni w LWP

W tekście wytłuściłem trzy nazwiska i zrobiłem to celowo. To gen. Gustaw Paszkiewicz, gen. Brunon Olbrycht i płk Marian Turkowski. Wszyscy oni byli oficerami sanacyjnymi, odpowiedzialnymi za akcję wyburzania cerkwi na Chełmszczyźnie. I jakoś tak się dziwnie złożyło, że wkrótce po wojnie wszyscy oni wstąpili do Ludowego Wojska Polskiego. Taką informację zamieszcza Wikipedia. Dziwne? Sanacyjni oficerowie w LWP! I jakoś tym Ukraińcom, których w wysokich władzach PRL-u nie brakowało, nie przeszkadzało to. Innym decydentom również. Czyżby więc były to jakieś szczególne osoby? Wychodzi na to, że tak.

Sienkiewicz

Aż trudno nie zacytować tu Sienkiewicza, który w Ogniem i mieczem pisze:

„Rozbójniczy ruch Zaporoża i ludowe powstanie ukraińskiej czerni potrzebowały jakichś wyższych haseł niż rzeź i rozbój, niż walka z pańszczyzną i z magnackimi latyfundiami. Zrozumiał to dobrze Chmielnicki i korzystając z tlejących rozdrażnień, zobopólnych nadużyć i ucisków, jakich nigdy w onych surowych czasach nie brakowało, socjalną walkę zamienił w religijną, rozniecił fanatyzm ludowy i zaraz w początkach przepaść między oboma obozami wykopał – przepaść, którą nie pergaminy i układy, ale krew tylko mogła wypełnić.”

Rzeź

O świcie (godzina 3 nad ranem) 11 lipca 1943 roku oddziały UPA dokonały skoordynowanego ataku na 99 polskich miejscowości, głównie w powiatach horochowskim i włodzimierskim pod hasłem Śmierć Lachom. Po otoczeniu wsi, by uniemożliwić mieszkańcom ucieczkę, dochodziło do rzezi i zniszczeń. Ludność polska ginęła od kul, siekier, wideł, kos, pił, noży, młotków i innych narzędzi zbrodni. Polskie wsie po wymordowaniu ludności były palone, by uniemożliwić ponowne osiedlenie się. Była to akcja dobrze przygotowana i zaplanowana. Na przykład akcję w pow. włodzimierskim poprzedziła koncentracja oddziałów UPA w lasach zawidowskich (na zachód od Porycka), w rejonie Marysin Dolinka, Lachów oraz w rejonie Zdżary, Litowież, Grzybowica. Na cztery dni przed rozpoczęciem akcji we wsiach ukraińskich odbyły się spotkania, na których uświadamiano miejscową ludność o konieczności wymordowania wszystkich Polaków.

Zabójstw dokonywano z wielkim okrucieństwem. Wsie i osady polskie ograbiono i spalono. Po dokonanych masakrach do wsi na furmankach wjeżdżali chłopi z sąsiednich wsi ukraińskich, zabierając całe mienie pozostałe po zamordowanych Polakach. Główna akcja trwała do 16 lipca 1943. W całym zaś lipcu 1943 celem napadów stało się co najmniej 530 polskich wsi i osad. Wymordowano wówczas siedemnaście tysięcy Polaków, co stanowiło kulminację czystki etnicznej na Wołyniu.

Organizacja

Była to, jak pisze Wikipedia, akcja zorganizowana i wcześniej zaplanowana. Wszystko to działo się na terenach okupowanych przez Niemców. Trudno sobie wyobrazić, by mogło to się dziać bez ich wiedzy i aprobaty. Również polityka sanacyjna wobec mniejszości ukraińskiej sprawiała wrażenie, jakby celowo dążono do tego, by tej ludności dostarczyć pretekstu do zemsty. A skoro tak, to prawdziwi sprawcy tej rzezi musieli być bardzo wysoko umiejscowieni w hierarchii społecznej i prawdopodobnie wykonywali polecenia swoich nieznanych przełożonych.

Tyko jakoś dziwnie się składa, że cała obecna, a i wcześniejsza narracja koncentrowała się na okrucieństwie bezpośrednich sprawców. Cała akcja została przeprowadzona tak, by nie zostało nic, co mogłoby podważyć tę oficjalną narrację: tłum dzikich, rozwydrzonych Ukraińców wymordował całą ludność polską. Jest to dokładnie ten sam typ narracji, jaki stosuje się wobec Polaków, oskarżając ich o mord w Jedwabnem i nie tylko tam. W tym wypadku ludność polska jest przedstawiana jako dziki, rozwydrzony tłum. Polacy się bronią, zaprzeczają i oburzają się na taki sposób ich traktowania i jednocześnie oburzają się, gdy Ukraińcy nie chcą ich przeprosić za rzeź wołyńską. Tylko czy rzeczywiście to oni muszą przepraszać? Nacja, która skłóca Polaków z Ukraińcami robi to perfekcyjnie. Jednym się posługuje, by wykończyć drugi, a później zrobi to samo z tym drugim.

Kogo mordowano na Wołyniu?

Zasadnicze pytanie brzmi: Kogo mordowano na Wołyniu? Czy to była ludność polska, czy polska i ukraińska, czy może w przewadze ukraińska, którą wcześniej, w 1937 roku, zmuszono do przejścia na katolicyzm? Na te pytania odpowiedzi nie uzyskamy, bo wszelkie ślady zatarto. To jednak nie oznacza, że takich informacji nie ma. Są! Na tym terenie funkcjonowała polska administracja i dysponowała ona dokładną informacją na temat ludności zamieszkałej na terenie, na którym dokonano rzezi. Państwo polskie przestało istnieć na tym terenie, ale pozostały urzędy z całą ich dokumentacją. Czy zabrali ją ze sobą wycofujący się Niemcy, czy może wpadła ona w ręce komunistów radzieckich? I na te pytania odpowiedzi nie uzyskamy.

Cóż zatem pozostaje? Zabawić się w Sherlocka Holmesa i wykorzystać jego metodę dedukcji? Chyba tylko to.

Od czego się zaczęło?

W 1984 roku w czasopiśmie „Nurt” ukazał się artykuł, w którym jego autor Jerzy Tomaszewski oskarżył Armię Krajową o mordowanie ukraińskich cywilów. Wówczas środowisko kombatantów 27. Wołyńskiej Dywizji AK przystąpiło do zbierania relacji świadków na temat wydarzeń z okresu 1943-1944. Efektem zainicjowanych wtedy prac dokumentalnych były publikacje Władysława Siemaszko oraz jego córki Ewy Siemaszko dotyczące zbrodni popełnionych przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach na Wołyniu.

Jerzy Tomaszewski (1930-2014) – polski historyk i politolog, profesor nauk humanistycznych. Pełnił m.in. funkcję kierownika Centrum Badania i Nauczania Dziejów i Kultury Żydów w Polsce im. Mordechaja Anielewicza. Od 1970 roku zasiadał w Radzie Naukowej, a od 1985 w Zarządzie Żydowskiego Instytutu Historycznego, był członkiem komitetu redakcyjnego Biuletynu ŻIH i rocznika „Polin. Studies in Polish Jewry”. To czasopismo historyczne wydawane od 1986 roku w Londynie przez Institute for Polish-Jewish Studies w Oksfordzie.

Władysław Siemaszko (ur. 1919 w Kurytybie) – polski prawnik, działacz kresowy, od lat 80. XX wieku badacz tragedii polskiej ludności na Wołyniu w okresie II wojny światowej.

Syn polskiego dyplomaty. Mieszkał na Wołyniu w latach 1924-1944. W 194o skazany przez sąd sowiecki na karę śmierci (zamienioną na 10 lat łagru). Osadzony w więzieniu w Łucku do czerwca 1941, uniknął masowej egzekucji przeprowadzonej przez NKWD. W latach 1942-1944 walczył w AK jako oficer 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty. W 1945 aresztowany przez władze radzieckie, a następnie przekazany polskim władzom komunistycznym. W więzieniu przebywał do 1948 roku. Po wojnie ukończył studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Do chwili przejścia na emeryturę pracował jako radca prawny.

Ewa Siemaszko (ur. 1947 w Bielsku-Białej) – polska inżynier technolog żywienia, od 1990 roku również badaczka ludobójstwa dokonanego na wołyńskich Polakach podczas II wojny światowej.

Jest córka Władysława Siemaszki, absolwentką Wydziału Technologii Rolno-Spożywczej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie i Podyplomowego Studium Pedagogicznego. W latach 1970-1973 była asystentką w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Katowicach, później pracowała w pozaszkolnej oświacie żywieniowej i jako nauczycielka.

Od 1990 zbiera i opracowuje dokumenty dotyczące losów ludności polskiej na Wołyniu podczas II wojny światowej. Była współautorką wystaw „Zbrodnie NKWD na Kresach Wschodnich II RP: czerwiec-lipiec 1941” w Muzeum Niepodległości w warszawie w 1992 roku oraz „Wołyń naszych przodków” zorganizowanej w październiku 2002 w Domu Polonii w Warszawie. Od 2002 roku, wspólnie z Jarosławem Kosiatym, prowadzi serwis internetowy Wołyń naszych przodków, gdzie udostępnionych został ponad pół tysiąca starych fotografii, wspomnień i innych dokumentów, poświęconych życiu Polaków na kresowym Wołyniu. Współpracuje z Towarzystwem Miłośników Wołynia i Polesia, Stowarzyszeniem „Wspólnota Polska” oraz IPN.

Takie to informacje przekazuje nam Wikipedia o tych, którzy zostali wyznaczeni do rozpętania tej burzy o Wołyniu. Wtedy, w 1984 roku, jeszcze nikt, poza wtajemniczonymi, nie podejrzewał nawet w jakim celu. Ale oni już wiedzieli, że Związek Radziecki upadnie i że powstanie państwo zwane Ukrainą. Życiorysy tych osób, nawet takie lakoniczne, nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości co do ich pochodzenia.

Władysław Siemaszko nie miał matki i jego córka – też. Zawsze myślałem, że żeby zrobić dziecko, to udział kobiety jest niezbędny, a tu się okazuje, że – nie! No cóż, człowiek uczy się całe życie, a i tak umiera głupi. Poza tym, że nie miał matki, to miał „wielkie szczęście”, uniknął masowej egzekucji przeprowadzonej przez NKWD. Walczył w AK, no bo jakże inaczej można było zostać bohaterem? Następnie aresztowany przez władze radzieckie, które przekazały go polskim władzom komunistycznym, a te uwięziły go i po trzech latach zwolniły i pozwoliły mu, temu „wrogowi PRL-u”, skończyć studia. Jednym słowem – w czepku urodzony.

Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945 – dwutomowa książka autorstw Władysława i Ewy Siemaszków (ojca i córki), wydana w 2000 roku. Opisuje zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na ludności Wołynia w czasie II wojny światowej.

Dzieło składa się z dwóch tomów, z których pierwszy liczy 1000 stron, a drugi 440. Tom I rozpoczyna przedmowa Ryszarda Szawłowskiego i Wstęp autorów. Następnie autorzy w 11 rozdziałach omawiają zbrodnie dokonane w poszczególnych powiatach województwa wołyńskiego, w układzie terytorialno-chronologicznym. Tom II rozpoczyna rozdział o zbrodniach dokonanych poza Wołyniem oraz lista osób odpowiedzialnych, zdaniem autorów, za ludobójstwo. Większość II tomu zajmują aneksy – relacje świadków, dokumenty i zdjęcia. Dzieło kończy bibliografia licząca 2534 pozycje, indeks miejscowości i spis treści.

Na wydanie pracy autorzy uzyskali dofinansowanie m.in. z Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Pomimo to starania o wydanie „Ludobójstwa…” trwały ponad rok. Autorzy natrafiali na niechęć wydawców, którzy – zdaniem Ewy Siemaszko – nie chcieli poruszać tematu zbrodni UPA z powodu „zmowy milczenia” i „nieoficjalnej cenzury”.

“Ludobójstwo…” pomimo iż zostało napisane przez historyków-amatorów, znalazło uznanie w świecie naukowym i jest uznawane przez polskich historyków za najważniejszą pozycję omawiającą temat rzezi wołyńskiej. Szczególnie dobre opinie zbiera ze względu na bogatą warstwę faktograficzną, dokonaną rekonstrukcję wydarzeń oraz sporządzenie możliwie najpełniejszej listy ofiar.

Najczęściej pojawiające się głosy krytyczne, to m.in.:

  • oparcie „Ludobójstwa…” głównie na wspomnieniach świadków, często spisywanych kilkadziesiąt lat po wojnie,
  • niekorzystanie przez autorów z nieopublikowanych źródeł ukraińskich, radzieckich i niemieckich,
  • zakreślenie zbyt szerokich ram czasowych dla ludobójstwa, tj. 1939–1945.

Historyk powinien przede wszystkim prowadzić badania podstawowe, badania źródłowe i opierać się na dokumentach z epoki. Profesor Makarczuk mówiąc o świadkach, ma świętą rację – od tamtych czasów minęło 50-60 lat. Który ze świadków jest w miarę wiarygodny? (…) Bo przecież nie chodzi o to, aby sięgać po relacje, relacje mogą być jedynie uzupełnieniem (Grzegorz Mazur [w:] „Polska-Ukraina trudne pytania”, t.6, s. 104) – Wikipedia. 

Grzegorz Mazur (1952) jest profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale w jego przypadku Wikipedia też nie wspomina o rodzicach.

Głosy polemiczne wzbudza także emocjonalna zdaniem krytyków przedmowa Ryszarda Szawłowskiego, w której autor uznał dokonane zbrodnie za „ludobójstwo ukraińskie” (a nie za ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich bądź przez UPA), a także postawił tezę, że z powodu bezwzględności i okrucieństwa sprawców oraz zakłamywania i relatywizacji, „przewyższa” ono znacznie ludobójstwo niemieckie i sowieckie.

Ryszard Klemens Szawłowski lub Richard Szawłowski (1929-2020) – polski politolog, specjalista z zakresu prawa międzynarodowego, historyk amator.

Ukończył studia na Uniwersytecie Warszawskim, doktoryzował się w 1959. Był profesorem na Uniwersytecie Łódzkim, niemieckich uniwersytetach: Uniwersytecie Humboldta w Berlinie i Federalnym Instytucie Sowietologii w Bonn, szkockim Uniwersytecie w Glasgow, kanadyjskim Uniwersytecie Calgary oraz Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie (PUNO) w Londynie. Członek Polskiego Towarzystwa Naukowego na Obczyźnie.

W swoich książkach przedstawia m.in. zbrodnie ukraińskich i białoruskich nacjonalistów na Polakach w latach okupacji 1939–1941. Profesor Szawłowski pierwszy wprowadził do historii i publicystyki pojęcie „wojny polsko-sowieckiej 1939” w odniesieniu do agresji sowieckiej 17 września 1939 roku. Po raz pierwszy ukazał on też uwarunkowania polityczne, prawnomiędzynarodowe oraz psychologiczne tej wojny, oraz obraz zbrodni wojennych popełnionych przez armię sowiecką i zbrodnie band białoruskich i ukraińskich na narodzie polskim.

W artykule Genocidium atrox, publikowanym również jako Trzy ludobójstwa postawił tezę o równoważności zbrodni dokonanych przez III Rzeszę, ZSRR i nacjonalistów ukraińskich, przy nadaniu tym ostatnim kwalifikacji wyższej od zbrodni nazistowskich i sowieckich.

W przypadku Szawłowskiego Wikipedia nie podaje żadnych informacji o rodzicach, co jest w jej przypadku standardem, gdy chodzi o osoby pochodzenia żydowskiego. Zresztą w przypadku tej osoby, jej kariera międzynarodowa zdradza jej pochodzenie.

Gdy Jan Tomasz Gross opublikował swoją książkę Sąsiedzi, to ze strony polskiej pojawiły się głosy, że jest niewiarygodna, bo opiera się na zeznaniach świadków, składanych po wielu latach. W sytuacji, gdy wielu innych świadków już nie żyje, weryfikacja tych zeznań jest niemożliwa. Taki właśnie zarzut sformułował pod adresem pracy Siemaszków Grzegorz Mazur. Zwraca uwagę podobieństwo obu książek. W obu przypadkach oparto się na zeznaniach świadków, ale nie – złożonych bezpośrednio po wydarzeniach, tylko po wielu latach później. I w obu przypadkach książki zostały napisane nie przez historyków zawodowych, tylko przez amatorów. To oczywiście samo w sobie nie jest wadą, ale uwagę zwraca ten sam schemat, co skłania do wniosku, że inspiracja wyszła z tego samego źródła.

W tym roku jest zupełnie inaczej niż rok temu. Jest więcej szumu. W internecie kanał „wRealu24” zaprezentował trzy debaty, każda z udziałem czterech osób, na temat Wołynia. W jednej z nich wzięła udział Ewa Siemaszko i w pewnym momencie powiedziała:

„Wielu, wielu świadków jednak nie zdecydowało się na przekazanie swoich przeżyć ze względu na traumę i również ze względu na lęk przed zemstą Ukraińców. A więc po kilkudziesięciu latach okazało się, że ludzie są tak ciężko psychicznie doświadczeni, że nawet nie byli w stanie przekazywać swoich przeżyć i tym samym wiele faktów nie zostało odnotowanych.”

Czy rzeczywiście boją się, czy bali się, zemsty Ukraińców? A może kogoś o wiele bardziej potężnego? A może wiedzą coś, o czym nikt inny nie może się dowiedzieć? Coś, co mogło by obnażyć fałsz tej oficjalnej narracji, że nacjonaliści ukraińscy mordowali Polaków. A może mordowali Ukraińców, o których później powiedziano, że to byli Polacy?

Wzajemną nienawiść Ukraińców do Polaków i na odwrót można podsycać tylko poprzez wbijanie pomiędzy nich klina w postaci rzezi wołyńskiej. Znamienne jest to, że historię tych wydarzeń i ich interpretację stręczą nam Żydzi. Wszystkie osoby wymienione powyżej należą do tej nacji. W sytuacji, gdy w Polsce przebywa kilka milionów Ukraińców, a może i więcej, podgrzewanie tego tematu, bez próby dochodzenia do prawdy, jest dążeniem do potęgowania tej nienawiści i niepokojów społecznych.