Księstwo Warszawskie

Księstwo Warszawskie to epizod w historii Polski, ale znaczący, kojarzący się ze szwoleżerami, Somosierrą i pejoratywnym terminem tzw. kozietulszczyzny, czyli przypisywaniu Polakom skłonności do brawury i osiągania mało znaczących zwycięstw kosztem ogromnych strat. Do rozpowszechnienia się tego terminu przyczynili się tacy publicyści jak Krzysztof Teodor Toeplitz, Kazimierz Koźniewski, Zygmunt Kałużyński, Stefan Bratkowski. Siłą rzeczy kojarzy się też ono z kampanią rosyjską Napoleona.

Księstwo Warszawskie zostało utworzone przez cesarza Francuzów Napoleona I i cara Rosji Aleksandra I w 1807 roku na mocy traktatu z Tylży, zawartego pomiędzy Cesarstwem Francuskim oraz Imperium Rosyjskim i Królestwem Prus 7 i 9 lipca 1807 roku w Tylży. Powstało ono z ziem drugiego, trzeciego oraz częściowo pierwszego zaboru pruskiego. W 1809 roku w wyniku nieudanego ataku Austrii zostało powiększone o ziemie austriackie trzeciego zaboru.

Księstwo Warszawskie w latach 1807-1809. Źródło: Wikipedia
Księstwo Warszawskie w latach 1809-1812. Źródło: Wikipedia

Polacy tamtego okresu byli podzieleni. Jedni byli bardzo entuzjastycznie nastawieni do Napoleona i wiązali z nim duże nadzieje. Inni byli sceptyczni, wręcz rozczarowani. Nawet Kościuszko przestrzegał przed nim. Czy obecnie jest tak samo? Najbardziej znanym apologetą Napoleona jest Waldemar Łysiak. W swojej pięknie wydanej książce Empireum z 2004 roku pisze:

»Bonaparte odnalazł naszą wolność swoim mieczem i wcielił ją w życie aktem prawnym, którym była Konstytucja nadana Księstwu Warszawskiemu. Jej artykuł 1 mówi (cytuje z oryginalnego pierwodruku, który posiadam): „Religia Katolicko-Apostolsko-Rzymska jest religią Stanu”. Artykuł 2: „Wszystkie wyznania są wolne i publiczne”. Artykuł 4: „Znosi się niewolę: wszyscy Obywatele są równi w obliczu Prawa; stan osób zostaje pod opieką Trybunałów”. I tak dalej. Była to piękna ustawa, mówiąca mądrze o prawach i godności wolnego narodu. Została przez Cesarza podpisana 22 lipca 1807 roku. Dlatego antykomunisty wcale nie dziwiło, że przez kilkadziesiąt lat drugiej połowy XX wieku 22 lipca królował między Bałtykiem a Tatrami jako główne święto narodowe, chociaż komuniści, którzy wybrali tę datę, mieli na myśli zgoła inne wydarzenia.

Dług spłacały Napoleonowi wcześniejsze polskie władze – rządy okresu „międzywojennego” (1918-1939). Jednym z przejawów tej wdzięczności były rozliczne, efektowne wydawnictwa poświęcone Bonapartemu, a ściślej mówiąc: krzewiące jego kult. Dzisiaj owe książki i albumy są darzone bibliofilskim kultem przez kolekcjonerów.

Dzisiaj pełno jest lewicowych analfabetów, którzy probolszewicko ględzą, iż „Napoleon oszukał Polaków”, „Napoleon nic dla Polski nie zrobił”, et cetera, bla-bla-bla. W tym wielkim kłamstwie, które scjentycznie propagowano przez całą dobę PRL-u, chodziło o to, że wolność dla Polski może przyjść tylko ze Wschodu, nigdy z Zachodu. Nie chciano dopuścić, by „gospodiny Lachy” czcili wyzwoliciela z kręgu cywilizacji śródziemnomorskiej – miał być czczony „wyzwoliciel” z kręgu bizantyńskiego (według aktualnej terminologii: sowieckiego). Lecz ten przekręt się nie udał. – posążków Aleksandra I („Oswoboditiela Ewropy”), Mikołaja I, Lenina czy Stalina, w nadwiślańskich domach nie uświadczysz, a figurek Bonapartego tam sporo, zwłaszcza w mieszkaniach bibliofilów i kolekcjonerów.«

To jest przykład skrajnego braku obiektywizmu i jednostronnego spojrzenia. Nie wiem jak jest obecnie, ale w XIX wieku Polacy w swoim stosunku do Napoleona byli podzieleni. Wielu pewnie dałoby się za niego posiekać, jak choćby Rzecki z „Lalki”. Bardziej chłodne i bezstronne podejście ma Norman Davies, który w książce Boże igrzysko pisze:

»Tereny Księstwa wykrojono z ziem zaboru pruskiego. W jego skład weszły południowe Prusy (Mazowsze i Wielkopolska) bez Gdańska, który uzyskał status Wolnego Miasta, i Prusy Nowo-Wschodnie bez okręgu białostockiego, który oddano Rosji. W 1809 roku, w wyniku wojny z Austrią, powiększono je o Kraków i „zachodnią Galicję” (Lublin, Zamość). W okresie swego największego zasięgu terytorialnego obszar Księstwa wynosił około 154 000 km²; liczyło 4,3 miliona mieszkańców, z których 79% stanowili Polacy, 7% zaś – Żydzi. Przy najlepszych chęciach można by je określić mianem kadłubowego państwa polskiego – bez dostępu do morza i bez żadnych szans na zjednoczenie wszystkich ziem polskich. Nazwy „Polska” starannie unikano.

Francuską konstytucję księstwa – powstałą przy znacznym udziale polskiej strony – podpisał Napoleon 21 lub 22 lipca 1807 roku w Dreźnie. Fryderyk August, król saski, został mianowany dziedzicznym księciem. Jego władze określono niejednoznacznie jako „absolutną pod protektoratem Związku Reńskiego”. Fryderyk August był człowiekiem rozważnym i mówił po polsku, w Warszawie pokazał się zaledwie cztery razy. On sam lub wicekról sprawował pełną władzę wykonawczą za pośrednictwem pięciu ministerstw, których dyrektorzy stanowili Radę, oraz prefektów stojących na czele sześciu, a później dziesięciu departamentów. Sejm miał być dwuizbowy, z mianowanym senatem i wybieralną izbą poselską; ministrowie nie mieli obowiązku zdawania mu sprawozdań ze swoich czynności. Podobnie jak działalność rad okręgowych poszczególnych prowincji, działalność ciał ustawodawczych miała być zredukowana do roli doradczej. Niezależne sądy miały funkcjonować w oparciu o Kodeks Napoleoński. Językiem urzędowym miał być język polski.

W ramach tego systemu, przy stałej nieobecności monarchy, Prezes Rady Ministrów, światły Stanisław Kostka Potocki (1755-1821), oraz jego pięciu mianowanych kolegów mieli spore pole manewru. Politykę wybitnych członków Rady – księcia Józefa Poniatowskiego (1763-1813) w ministerstwie wojny, Stanisława Brezy (1752-1847), przede wszystkim zaś ministra sprawiedliwości – hrabiego Feliksa Łubieńskiego (1758-1848) – ograniczała nie tyle formalnie obowiązująca konstytucja, ile przeciągająca się obecność w mieście marszałka Davouta z 30 000 saskich żołnierzy oraz czujna troska francuskich rezydentów – Étienne’a Vincenta, Jeana Serry, Louisa Bignona i – od r. 1809 – wścibskiego arcybiskupa Dominique’a Pradta.

Konstytucja wprowadzała radykalne zmiany w dziedzinie spraw społecznych. Artykuł 4, który zawierał stwierdzenie, że „wszyscy obywatele są równi w obliczu prawa”, jednym posunięciem obalał dawny system stanowy. Cztery proste słowa – „L’esclavage est aboli” („znosi się niewola”) – kładły kres pańszczyźnie jako instytucji uświęconej przez prawo. Pociągnęły one jednak za sobą duże zamieszanie. Prawne przywileje szlachty nie zostały w sposób jednoznaczny uchylone, sama zaś konstytucja nie miała bezpośredniego wpływu na zmianę jej dominującej roli w społeczeństwie. Doraźna sytuacja chłopów w gruncie rzeczy uległa pogorszeniu. Mimo dekretu o ziemi z 21 grudnia 1807 roku, który regulował sprawę stosunków między właścicielem a dzierżawcą, poczucie bezpieczeństwa byłego chłopa pańszczyźnianego znacznie się zmniejszyło. Niewielką pociechą była dla niego świadomość, że może teraz podpisać nową umowę ze swym byłym panem czy nawet zaskarżyć go w sądzie, skoro czyniąc to, ryzykował natychmiastową eksmisję wraz z utratą domu, ziemi i pracy. Na razie więc jedynym miejscem, dokąd mogli się udać nowo wyzwoleni chłopi, było wojsko.

Rzeczywiste cele powołania do istnienia Księstwa uwidoczniły się najlepiej w sferze wojskowości i finansów. Bez względu na wszelkie gesty w kierunku liberté, egalité czy nawet fraternité pozostaje niewiele wątpliwości co do tego, że celem utworzenia Księstwa było zmobilizowanie jak największej liczby żołnierzy i jak największych sum pieniędzy na potrzeby całego cesarstwa napoleońskiego. W 1808 roku wprowadzono powszechny pobór żołnierzy. Wszyscy mężczyźni w wieku od 20 do 28 lat byli powołani do wojska na sześć lat. Wojsko, które stopniowo rozrosło się z 30 000 żołnierzy w 1808 roku do ponad 100 000 w roku 1812, pochłaniało ponad dwie trzecie dochodu państwa. Między dowodzących nim generałów rozdzielono hojnie dary ziemi, podczas gdy tabuny przymusowych robotników trudziły się nad ulepszeniem urządzeń wojskowych. Do prac przy odbudowie fortecy w Modlinie zmobilizowano dwadzieścia tysięcy chłopów. W 1812 roku liczebność oddziałów stacjonujących w Polsce na koszt Księstwa osiągnęła prawie milion żołnierzy. W zamian za swój polski mundur obywatel otrzymywał solidne opodatkowanie na pruską modłę oraz obojętność władz na modłę rosyjską; oczekiwano też od niego, że odda życie za francuskiego cesarza, walcząc pod rozkazami niemieckiego króla.

Najjaskrawszym przykładem wyzysku, jaki Napoleon uprawiał wobec Księstwa Warszawskiego, było szokujące oszustwo w sprawie tak zwanych „sum bajońskich”. Według konwencji podpisanej we francuskim uzdrowisku Bayonne w 1808 roku, rząd francuski zrzekł się prawa do dawnej własności państwa pruskiego, sprzedając ją za sumę 25 milionów franków, płatnych w krótkim okresie czterech lat. W ten sposób polski podatnik musiał poświęcić niemal 10% budżetu na wykupienie hipotek, budynków i wyposażenia, które zaledwie 12 lat wcześniej zabrali mu Prusacy, a które dostały się w ręce Francuzów jako wojenna zdobycz. Hojność nie wchodziła tu więc w grę.

Tymczasem triumfalne fanfary wzywały Polaków pod wojenne sztandary. Po trwającym całe pokolenie okresie bezgranicznych upokorzeń nie brakowało młodych ludzi zdecydowanych dowieść na polu walki znajomości wojennego rzemiosła. Od brawurowej polskiej Chevaux-Legers z Gwardii Cesarskiej po nowo utworzone pułki wojsk Poniatowskiego, od wyżyn Półwyspu po niziny Rosji waleczność Polaków ruszyła w pochodzie jak nigdy od czasów Sobieskiego.

30 listopada 1808 roku Napoleon zatrzymał się u bram Madrytu. Dalszą drogę odcięła mu jedyna hiszpańska dywizja, broniąca wąskiego wąwozu Somosierra, wiodącego na wysoki płaskowyż, na którym rozciąga się hiszpańska stolica. Szesnaście armat wstrzymywało pochód 50 000 żołnierzy. Po kilku próbach przebicia się przy pomocy piechoty rozkaz „do ataku” wydano pierwszemu oddziałowi szwoleżerów. Trzystu jeźdźców z Księstwa Warszawskiego pod wodzą Jana Kozietulskiego posłuchało rozkazu. W osiem minut później ci, którzy ocaleli, ukazali się trzysta metrów wyżej u szczytu wąwozu w odległości dwóch kilometrów od pełnego podziwu cesarza. Zdobyto wszystkie armaty. Opór Hiszpanów przełamano. Zdobyto Madryt. Odtąd opowieści o szarzy spod Somosierry budziły w Warszawie takie same reakcje, jak w Londynie opowieści o szarzy lekkiej brygady (Szarża angielskiej lekkiej kawalerii na pozycje artylerii rosyjskiej; heroiczny, choć daremny epizod oblężenia Sewastopola [1854] podczas wojny krymskiej – przyp. tłum.). Uważano, że kwiat młodzieży polskiego narodu zginął w odległej ziemi w imię jednego brawurowego gestu. W rzeczywistości bezprzykładne poświęcenie tamtej garstki ludzi utorowało drogę całej armii.«

Davies pisze o 300 szwoleżerach, a Wikipedia pisze, że do ataku przystąpiło 125, a zginęło 57. Wąwóz miał 2500 metrów długości, różnica wzniesień 200 metrów. Na tym odcinku Hiszpanie ustawili 4 baterie. Wąwóz był kręty, więc ze stanowisk poszczególnych baterii nie było widać sąsiednich. Wcześniejsze ataki piechoty kończyły się niepowodzeniami. Atak szwoleżerów trwał 8-10 minut. Przeszli przez ten wąwóz jak tornado czy huragan. Człowiek na koniu porusza się zdecydowanie szybciej niż pieszo. Artylerzyści oddawali salwy, ale nie nadążali ponownie załadować armat. Za każdym razem przy zdobyciu kolejnej baterii ginęli szwoleżerzy, ale większość nacierała dalej. Szybkość, determinacja i odwaga zdecydowały, że taka taktyka okazała się zwycięska. Czy to było szaleństwo? Najwyraźniej ktoś wcześniej nie wpadł na pomysł, że szybkim atakiem można zdobyć coś, co wydaje się nie do zdobycia. I pewnie to bardzo bolało Francuzów i „naszych” Żydów, którzy zawsze są na posterunku, gdy trzeba ośmieszyć Polaków, no bo przecież ci durni Polacy, sami z siebie, nie są w stanie niczego wymyślić.

Czym było Księstwo Warszawskie? Bardziej lakonicznie, niż ujął to Davies, chyba się nie da:

W zamian za swój polski mundur obywatel otrzymywał solidne opodatkowanie na pruską modłę oraz obojętność władz na modłę rosyjską; oczekiwano też od niego, że odda życie za francuskiego cesarza, walcząc pod rozkazami niemieckiego króla.

Wszyscy znamy trylogię Sienkiewicza, ale mało kto słyszał o innej trylogii – trylogii z czasów napoleońskich. Jej autorem jest Wacław Gąsiorowski (1869-1939). Akcja pierwszego utworu Huragan toczy się podczas wojen napoleońskich 1806-1809. Wątek historyczny, obejmujący m.in. krytyczną analizę stosunku Napoleona do sprawy polskiej, splata się z wątkiem przygodowym i miłosnym. Zabieg ten zastosował później w swoich powieściach Lewa wolna i Nie trzeba głośno mówić Józef Mackiewicz. Kolejne powieści to Rok 1809 i Szwoleżerowie gwardii. Akcja pierwszej z nich toczy się podczas wojny polsko-austriackiej 1809 roku, drugiej – w okresie kampanii moskiewskiej Napoleona. Warto przytoczyć parę cytatów z pierwszej powieści Huragan:

»Nad wszystkim zaś wszechwładnie panował „landrecht” (prawo krajowe – przyp. mój), kontrybucjami gnębiąc opornych, co chwila zatrzaskując ciemne wrota ciemnic Magdeburga lub Gdańska, wybierając bez rachuby i porządku rekruta, nie wzbraniając się ani od pożogi, ani miecza. „Landrecht” nadto usiłował spędzić z oblicza Śląska, Wielkopolski i Mazowsza smutek a tęsknotę, gniewał go ponury spokój zaścianków szlacheckich, apatia mieszczan. I naraz sypnął garściami złoto, dozwalając brać każdemu w zamian za ustanowienie hipoteki. Brali wszyscy. Ten synowi na Wołoszczyznę zapomogę słał, ów krewniaka tułającego się na paryskim bruku opatrywał, trzeci pieniądze z grodu wywiózł i ginął, czwarty garnek pieniędzy pod drzewem zakopywał. I znów przygnębienie i cisza, i niechęć, i nieufność, szepty a westchnienia, milczenie i głucha nienawiść.

Jedna Warszawa nie zawiodła. Uczty i bale, zabawy, uciechy, pijatyka a wesele co dnia wstrząsało jej murami. Nikt nie myślał o jutrze, o wojnach, o Napoleonie, o Prusakach. Złoto lało się strugami. Nie pytano z jakiego płynęło źródła. Dość, że było. Najstarsi ludzie, co saskie pamiętali czasy, nie widzieli ani takiej ochoty, ani zapamiętania. Zdawało się, że Warszawa upiła się własnym nieszczęściem a losem i, krom oszołomienia, niczego więcej nie szukała. Stary Köhler, pruski gubernator, pobłażliwie spoglądał na miasto, ramionami wzruszał, a gdy mu dyrektor policji, de Tilly, co dzień „ruhig” (spokój – przyp. mój) raportował, uśmiechał się dobrodusznie, powtarzając z przekonaniem: „niech się bawią”. Niekiedy i Köhler, pociągnięty wirem, brał udział w piknikach i polowaniach. Przyjmowano go chętnie. Lubiano powszechnie. W drogę nie wchodził nikomu, w towarzystwie był gładkim, uprzejmym, dobrym kompanem, wyrozumiałym na wybryki młodzieży. Od kielicha nie stronił, śmiać się umiał.

Na karcie Europy leżał trup rozciągnięty, bezwładny, zadławiony zbytkiem własnej pewności, swoich praw, swojej historii, a serce jego dygotało, biło weselem, upojeniem przebrzmiałych, świetnych czasów.«

I tu się zaczyna problem, który w powyższym fragmencie jest zasygnalizowany jednym zdaniem:

I naraz sypnął garściami złoto, dozwalając brać każdemu w zamian za ustanowienie hipoteki. Brali wszyscy.

Do czasu klęski Napoleona zabór pruski sięgał do Bugu, do naszej obecnej wschodniej granicy. To miało też swoje inne konsekwencje, zasygnalizowane w poniższym cytacie:

„Nieboszczyk mój Michał miał żołd, miał dożywocie, a i to zawierucha wyrwała wdowie… Chociaż nie widzi mi się tylko po coś ty do Warszawy zajechał. Może urzędu chcesz, stopnia – wybij sobie to z głowy! Mało to mój bratanek nadreptał a nakłaniał się Prusakom? Nie wezmą dziś, choćbyś im dusze zaprzedał, aby samych Niemców tysiącami ściągają i starostwa, a po ichniemu amty rozdają!… Ehe! Przyznaj no się, może ty o hipotece przemyślasz? Świeży grosz ci pachnie?!”

Wśród tych Niemców było wielu Żydów, jeśli nie większość. Prusy wycofały się po kongresie, a oni zostali. A jak było z Konstytucją Księstwa? Według Gąsiorowskiego było tak:

„Członkowie komisji stali wyprostowani, patrząc w niemym osłupieniu, jak przed ich oczyma rosły statuty bez rozpraw, bez dyskusji, bez wotowania. Stary marszałek sejmu czteroletniego szczególniej był wzruszony i przejęty. To, na co ongi trzeba było miesięcy, lat całych, tu załatwiało się w minutę!

Bassano ledwie mógł nadążyć pisać. Chwilami Bonaparte urywał nagle, zamyślał się, a potem pytał znienacka komisarzy, iżali im ten lub inny układ przypada do przekonania, ale zanim który z nich zdążył coś rzec, Napoleon już dalsze punkta rozwijał.

Oficer służbowy zameldował Talleyranda. Książę Benewentu wszedł zgięty w pałąk.

-Masz projekt konstytucji księstwa?

-Właśnie, Sire, przyniosłem go… jeszcze nie jest ukończonym..

-Taki wolumin!? Schowaj go na pamiątkę dla siebie! Gadulstwo! Miałeś dwa tygodnie czasu! Patrz, ja już kończę! Bassano, pisz! – Marszałek z grona członków sejmu, przez króla mianowany, prezyduje! Większość stanowi! Sejm jest zwyczajny i nadzwyczajny… pierwszy zbiera się co dwa lata…

W ciągu godziny ustrój nowego państwa był gotowy. Bonaparte polecił księciu Bassano uporządkować go i na dzień następny przygotować w kilku egzemplarzach. Następnie członkom komisji nakazał udać się do sali audiencjonalnej.”

W następnym fragmencie Gąsiorowski opisuje prawdziwy stosunek Napoleona do Polaków i nowego państwa:

»Tymczasem z łoża Traktatu Tylżyckiego zaczęły się wychylać powoli te korzyści, które i z tego nowo ufundowanego księstewka miały spłynąć na Francję, a które pozory bezinteresownego wstawiennictwa cieniem okryły.

Księstwo było krajem sprzymierzonym, od lat piętnastu składało się wraz z całą ziemią na dobrowolny podatek krwi dla armii Bonapartego, przez pięć miesięcy znosiło bez szemrania ciężary przemarszu i postoju olbrzymiej armii, na pierwsze wezwanie podążyło wspierać francuskie szeregi – więc kontrybucji wojennej płacić nie mogło! Ale, mimo to, pod innymi pozorami miało być pozbawione resztek dobytku.

Ziemie, które ongi, stanowiąc dobra narodowe, przeszły były do Prusaków – teraz znów, mimo niezawisłości Księstwa, dostały się w ręce Francuzów. Dwudziestu siedmiu marszałków i generałów za trudy, za zasługi położone w wojnie z Prusami odebrało nagrody z polskiej ziemi. Davoust za Auerstädt dostał Księstwo Łowickie, Perrin-Victor – Przedecz, Bessières – Kruszwicę, Lannes – Księstwo Siewierskie, Ney – Księstwo Sieluńskie, Berthier, Soult, Bertand, Oudinot niemniej suto obdarowani zostali. Mniejsze folwarki a wsie dostały się generałom dywizji, brygadierom i pułkownikom.

Prawda, Bonaparte nie zapomniał o Polakach i trzem wodzom ofiarował to, co było już ich, jako Polaków, własnością. Zajączek wziął Opatówkę, Dąbrowski Winną Górę, a książę Józef Wieluń.

Lecz nie koniec na tym. Sumy, które rząd pruski rozpożyczył był szlachcie na hipoteki, chcąc ją do szybszego wyzucia z ziemi doprowadzić – Bonaparte uznał za swoją własność i nowemu rządowi Księstwa polecił wynaleźć środki na ich pokrycie.

Było to ciężkie zadanie! Tym cięższe, że odeń uchylić się, bez narażenia się na gniew mocarza, nie było możliwym. A dwadzieścia milinów franków było nie lada ciężarem dla pustego skarbu.

Wprawdzie za drugie dwadzieścia milionów ziemianie, kupcy, mieszczanie a wieśniacy posiadali rewersów francuskich za wybrane zboże, owies, bydło, konie a prowiant rozmaity, ale te po większej części miały pozostać w aktach rodowych, jako smutne wspomnienie o tym, co do ostatecznej ruiny doprowadziło pradziadowską fortunę.

Sumy hipoteczne zaś, wobec nacisku gabinetu francuskiego – objęte w roku następnym układem podpisanym w Bajonnie, w ciągu trzech lat spłacone zostały… Historii do sum neapolitańskich przybyły „bajońskie…”«

Sumy neapolitańskie to pieniądze, które królowa Bona wywiozła z Polski i pożyczyła Filipowi II hiszpańskiemu, a które już do nas nie wróciły. Takie wyjaśnienie podaje cytowana przeze mnie książka Gąsiorowskiego. Natomiast na stronie Polonia Viva (poloniaviva.eu) znajdujemy taki opis:

»W końcu 1.II.1556 roku opuściła na zawsze Polskę (po 38 latach!), a towarzyszyły jej 24 wozy załadowane bogactwami i tak ciężkie, że każdy ciągło sześć koni. 13.V.

1556 roku przybyła do swego księstwa w Bari. Jednak wyjazd ten był wyrokiem śmierci na Bonę. Jej włoscy towarzysze i tzw. „doradcy”, oszołomieni jej bogactwami jakie zabrała ze sobą z Polski do Włoch, czyhali teraz niczym drapieżne zwierzęta na łup.

Pierwszym błędem Bony było pożyczenie zawrotnej sumy 430 tysięcy złotych dukatów (ważących podobno 1,5 tony) księciu Alba, wicekrólowi Neapolu (którego zwierzchnikiem był cesarz Filip II Habsburg), należącego wówczas do Hiszpanów, na prowadzenie wojny z Francuzami. Bona – poprzez tą „inwestycję” – robiła sobie nadzieję na uzyskanie władzy w Neapolu, co było oczywiście złudą. Te zawrotne, zwane tak do dziś sumy neapolitańskie”, zaostrzyły tylko apetyt innych jej doradców „na resztę”. Szczególnie bezwzględny okazał się tutaj jej prywatny doradca Jan Wawrzyniec (Gian Lorenzo) Pappacoda, który jak się później okazało był na usługach Habsburgów. Bona przejrzała jego zamiary i nakazała go śledzić. Równocześnie widząc swą beznadziejną sytuację powzięła decyzję powrotu do Polski. Ale było już za późno – „kości zostały rzucone” i dni Bony były policzone. Przekupiony przez Pappacodę lekarz podał królowej tzw. „balsam św. Mikołaja” – wolno działającą truciznę. Na łożu śmierci Bonie wciśnięto do podpisu sfałszowany testament, gdzie jej syn Zygmunt August mający prawnie dziedziczyć jej księstwo i majątek, został pominięty! 19.XI.1557 roku Bona zmarła, a Pappacoda po obrabowaniu zamku i likwidacji świadków zbiegł do Habsburgów. Filip II mianował go w nagrodę margrabią Capurso i kasztelanem Bari. Historia godna filmu w Hollywood!

Termin „sumy neapolitańskie”, to już wspomniana suma 430 tysięcy złotych dukatów (dziś podobno ok. 260 milionów złotych), ważąca ponad 1,5 tony, którą Bona pożyczyła w Neapolu i które to pieniądze po jej śmierci (otruciu) na zawsze przepadły. Co prawda strona polska walczyła o zwrot tego majątku, podobnie zresztą jak o prawo dziedziczenia księstwa Bari przez jej syna Zygmunta Augusta, jednak na południu Włoch, w Neapolu, Apulii i Kalabrii panowały inne stosunki. Bez poparcia Habsburgów, którzy nie byli zainteresowani jakimś procesem (a wręcz przeciwnie!), sprawy polskie nie miały tam żadnych szans na sukces. Do dziś termin ten oznacza właśnie oprócz ogromnej sumy, także wierzytelności nie do odzyskania.«

Jak widać nikt nie chce nazwać rzeczy po imieniu. Bona po prostu ukradła te pieniądze, bo gdyby było inaczej, to nikt nie domagałby się zwrotu tych pieniędzy. Biedny kraj. Ciągle go ktoś napadał, grabił, okradał i jeszcze, jak Napoleon, wmawiał, że coś dla Polaków robi, a praktycznie traktował ich jak mięso armatnie.

Czasem zastanawiało mnie, skąd u wielu Polaków tamtego okresu, szczególnie u żołnierzy, taka ufność i wiara w Napoleona? Przecież było wielu ludzi, którzy nie mieli złudzeń, kim jest Napoleon i do czego jest zdolny. A jednak było wielu, którzy gotowi byli walczyć nie za swoją sprawę i nie w interesie własnego kraju. Czy byli tacy głupi? Dla wielu, szczególnie dla chłopów, była to szansa na inne życie. Inna sprawa, że od momentu ustalenia obowiązkowej sześcioletniej służby dla wszystkich w wieku 20-28 lat, mogło to już nie być takie atrakcyjne. Być może pewnym wyjaśnieniem tego fenomenu, będzie kolejny cytat z powieści Gąsiorowskiego:

»Kozietulski nie dobierał wyrażeń. Zdania i słowa jego były proste, graniczące może z grubiaństwem, lecz płynęły z duszy, z uczuć czystych, jasnych.

Z domu rodzicielskiego wyniósł on był rzadką bogobojność a umiłowanie religii przodków. Rzadką, bo choć w opiekuńcze skrzydła Bogarodzicy nie zaginęła, choć pieśń jej przetrwała… atoli pod koniec czasów pruskich nowe prądy z zachodu zakradać się jęły. Loże masońskie mnożyły się w całym kraju, a setki młodzieży przystawało do nich.

Więc i w pułku szwoleżerów nie brakło ani oficerów, ani żołnierzy, którzy nosili godła „Świątyni Hesperydy”, „Rycerzy tarczy północnej”, „Eleusis”, „Świątyni szczerego połączenia i doskonałego milczenia”, „Izydy”, „Uwieńczonej cnoty”, „Świątyni Palomona”.

Kozietulski nie dał się skusić. W wierzeniach swoich pozostał takim, jakim był w dzieciństwie swoim, gdy za rodzicem, imć panem Antonim Habdank Kozietulskim, starostą bendzińskim, odmawiał wieczorne i ranne pacierze. Kozietulskiego kochali żołnierze. „Starościc”, jak go poufale tu i ówdzie nazywano, posiadał serca wszystkich.«

Tak więc wychodzi na to, że rzeczywistość nie jest taka prosta i tłumaczenie pewnych zachowań czy działań głupotą i lekkomyślnością może służyć ukryciu prawdy i zatajeniu prawdziwego oblicza uczestników wielu wydarzeń. Czy Napoleon był masonem i był na usługach masonerii? Feliksa Eger w książce Historia towarzystw tajnych (1904) pisze:

„Bonaparte, posiadający całe zaufanie Robespierre’a, któremu zawdzięczał początek swej kariery, zyskał sobie także zaufanie wolnomularstwa, czym jedynie wyjaśnić można tak szybkie jego dojście do władzy. Po zdobyciu Tulonu pisał do konwencji:

Obywatele reprezentanci! Z pola bitwy i brocząc jeszcze we krwi zdrajców, donoszę wam z radością, że rozkazy wasze spełnione, Francja pomszczona. Ani wiek, ani płeć oszczędzonymi nie były. Ci, których skaleczyły tylko armaty republikańskie, rozsiekani zostali mieczami wolności i bagnetami równości.

Pozdrowienie i uwielbienie. Brutus Bonaparte, obywatel sans-culottes.

Postawiony na czele wojska włoskiego wraz z młodym jeszcze Robespierrem zostawał z nim w ścisłych związkach. Konwencjonalista ten oddał mu też dowództwo armii Paryża w miejsce Henriota. Jego też królobójcy konwencji wezwali na pomoc, chcąc siłą utrzymać się przy władzy i zatopić w morzu krwi stronnictwa paryskie. W wojnie z papieżem był on narzędziem rewolucji odpowiadającym pragnieniom towarzystw tajnych.”

Czym więc było Księstwo Warszawskie? Chyba bazą wypadową, takim lotniskowcem, z którego miał nastąpić atak na Rosję. Ale powstało ono w wyniku traktatu tylżyckiego, którego stroną był car Rosji. Bez jego zgody pewnie nie powstałoby. Czy nie zdawał on sobie sprawy z tego, że otwiera w ten sposób Napoleonowi drogę na Moskwę i dostarcza mu wiernego sojusznika. Po pokonaniu Prus Napoleon i tak panował na tym terenie. A może to wszystko i tak wcześniej zostało zaplanowane?

Księstwo Warszawskie istniało od 1807 roku do 1812, w którym zostało przekształcone w Królestwo Polskie. A więc tylko 5 lat. W zasadzie bardzo krótki epizod w naszej historii, ale bardzo znaczący. Bardzo wiele się wtedy wydarzyło. Powstało państwo, które po dwóch latach powiększono o znaczne obszary, a po 6 latach, trzy państwa, które 20 lat wcześniej dokonały rozbiorów, ponownie podzieliły między siebie to państwo. Dokonał się więc czwarty rozbiór Polski, bo Księstwo, które sięgało od Krakowa i Poznania po Lublin, tylko z nazwy było Warszawskim. Po co to wszystko było? Najwięcej zyskała Rosja, która klinem wdzierała się pomiędzy Austrię i Prusy i zajmowała tereny, które wcześniej należały do obu tych państw. W wyniku wojny z Austrią w 1809 roku Księstwo zyskuje nowe tereny. Mocarstwo przegrywa wojnę z jakimś księstewkiem? No bo skoro oddaje wcześniej zdobyte tereny, to chyba przegrywa. Czy to cyrk? Czy może rzeczywiście chodziło o to, by nowe państwo dostarczyło jak najwięcej rekruta? W Księstwie od 1808 roku obowiązywał przymusowy pobór do wojska. Państwa, które 12 lat wcześniej dokonały jego rozbiorów, ponownie wskrzeszają je do życia. A niby imperator, zwycięzca, mianuje na księcia tego księstewka przedstawiciela państwa, które pokonał. Czy to nie jest paranoja? Tak to wygląda z zewnątrz, ale najwyraźniej toczyła się jakaś podskórna gra i prawdziwi władcy, ukryci gdzieś głęboko, posługiwali się tylko marionetkami. Prawdziwe cele były zupełnie inne od tych afirmowanych. Napoleon – marionetka. I nie tylko on. I car też, nie wspominając o pruskim królu.

Czy po to powstało Księstwo, by służyć Napoleonowi jako baza wyjściowa do ataku na Rosję i jako zagłębie świeżego rekruta? A jeśli tak, to znaczy, że w momencie jego tworzenia wiedziano, że będzie wojna z Rosją i Rosjanie też musieli o tym wiedzieć, skoro zgodzili się na warunki wynegocjowane w Tylży. Czy to oznacza, że na tym świecie nigdy nic nie dzieje się przypadkowo? A jeśli tak, to znaczy, że i ten wirus, który nas gnębi, nie pojawił się przypadkowo. Mówią, że jeśli chcesz zrozumieć teraźniejszość, to ucz się historii. Święta prawda, pod warunkiem, że jest to prawdziwa historia.

Minister

W poprzednim blogu jeden z komentujących zarzucił mi, w sposób pośredni, brak wiedzy o Druckim-Lubeckim i jego zasługach dla Królestwa Polskiego. W sumie zarzut słuszny, bo wiedziałem o nim tyle, że był ktoś taki i zrobił coś tam w gospodarce i finansach. Ale gdyby ktoś zapytał mnie o szczegóły, to niewiele bym wydukał. Pomyślałem sobie jednak, że skoro człowiek uczy się całe życie, to może warto przybliżyć sobie i innym tę postać. I okazało się, że warto.

Kiedy tak zapoznawałem się z osobą Druckiego-Lubeckiego i jego dokonaniami, to przypomniał mi się Balcerowicz. Na pozór nic bardziej sprzecznego. Balcerowicz działał w odwrotnym kierunku do tego, co robił Drucki-Lubecki. Balcerowicz – państwo niewydolne, im mniej państwa, tym lepiej, wolny rynek, jak najmniej państwa i prywatyzacja wszystkiego, co się da. Drucki-Lubecki – prywatna gospodarka nie radzi sobie, potrzebna interwencja państwa, monopole państwowe, państwo decyduje o wszystkim i jak najwięcej własności państwowej.

Co więc łączy obu tych panów? Obaj przeprowadzili gruntowne reformy i obaj zrobili to wielkim kosztem społecznym. O tym nie wspomina Wikipedia i portal „tradycjegospodarcze.pl”, z którego zaczerpnąłem jeden z poniższych cytatów. Nie wspominają również o tym różni apologeci Druckiego-Lubeckiego. Gdyby nie Maria Dąbrowska, która w swojej rozprawie „Rozdroże” wspomniała o tej reformie, to pewnie nawet nie zastanowiłbym się nad tym, czy tam były jakieś koszty społeczne. Balcerowicza pamiętamy i pamiętamy jego „zasługi”, ale tamta reforma była tak dawno, że wszystko zatarło się. Pewnie za 100 lat o Balcerowiczu będą pisać tak, jak obecnie o Druckim-Lubeckim. Gospodarka jest po to, by ułatwiać ludziom życie, a wszelkie reformy po to, by ten proces udoskonalać, a nie po to, by jedne warstwy społeczne zyskiwały kosztem innych. Jeśli nie wspominamy o kosztach społecznych, to obraz każdej reformy jest wypaczony, a jej ocena błędna.

W Wikipedii pod hasłem „Drucki-Lubecki” jest zdjęcie kasztanowca posadzonego w 1827 roku przez Duckiego-Lubeckiego i jest również tabliczka upamiętniająca to zdarzenie. Została ona wykonana w 1994 roku. Kasztanowiec rośnie na podwórku przy ulicy Elektoralnej. Na Placu Bankowym na ścianie gmachu dawnej Giełdy i Banku Polskiego umieszczono tablicę upamiętniającą Druckiego-Lubeckiego i Jelskiego jako twórców Banku Polskiego. Tablicę umieszczono w 1998 roku. To, co zwróciło moją uwagę, to to, że obie tablice pojawiły się dopiero po 1989 roku w tzw. III RP. Za czasów PRL-u jakoś nikomu nie przyszło do głowy, by upamiętnić te zdarzenia. Ideologicznie bliżej było przecież władzom PRL-u do Druckiego-Lubeckiego i jego reformy niż władzom III RP. A jednak! Ludzie reprezentujący dokładnie przeciwstawną ideologię czuli się w obowiązku upamiętnić tamtych. Coś ich łączyło. Jakaś niewidzialna nić.

Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki urodził się w 16 grudnia 1779 na Polesiu, zmarł 28 maja 1846 roku w Sankt Petersburgu. Był ministrem skarbu Królestwa Polskiego w latach 1821-1830. Był członkiem Rządu Tymczasowego Królestwa Polskiego w 1815 roku. Druccy-Lubeccy to ród kniaziowski (książęcy) pochodzenia litewskiego. Wikipedia pisze o Druckim-Lubeckim m.in. tak:

„W wieku siedmiu lat, razem z młodszym o rok bratem Hieronimem, został oddany przez ojca do Korpusu Kadetów w Petersburgu. Według przekazu rodzinnego stało się tak z powodu rozkazu lub na życzenie potężnego rosyjskiego feldmarszałka Potiomkina. W 1797 r. ukończył naukę w kuźni kadr rosyjskiego imperium ze stopniem podchorążego i przeszedł do nizowskiego pułku muszkieterów. Nauka i brutalna tresura w petersburskim korpusie zaważyła na poglądach o Rosji i dalszym życiu księcia. Poza perfekcyjną znajomością języka rosyjskiego z akcentem petersburskim zaowocowała osobistymi znajomościami z Rosjanami, którzy w późniejszych latach objęli wiele istotnych stanowisk w instytucjach Petersburga. Będąc oficerem w armii rosyjskiej w latach 1798-1799 służył pod komendą feldmarszałka Suworowa, brał udział w czteromiesięcznej kampanii włoskiej przeciw Francji, nie walczył jednak bezpośrednio przeciw legionom Dąbrowskiego. Według opinii na temat służby siedmiokrotnie brał udział w walce, a za męstwo wykazane w starciu z wojskami francuskimi w okolicach Alessandrii w czerwcu 1799 roku został mianowany kawalerem Orderu Św. Anny 3 klasy. Z powodu kontuzji żebra w grudniu 1800 zwolnił się z wojska i po kilkunastu latach powrócił na Litwę. Osiadł w Czerlonie na Grodzieńszczyźnie, po ślubie ze swoją czternastoletnią siostrzenicą Marią 20 czerwca 1814 r. przeniósł się do Szczuczyna.

W 1806 roku został wybrany członkiem komitetu gubernialnego do spraw żydowskich. W styczniu 1809 roku, w wieku 30 lat, został wybrany przez szlachtę na marszałka powiatu grodzieńskiego. W latach 1813–1815 był członkiem Rady Najwyższej Tymczasowej Księstwa Warszawskiego. Zwolennik polityki prorosyjskiej na Litwie. Wiązał nadzieje na odbudowę Polski z Aleksandrem I.

Będąc w latach 1821–1830 ministrem skarbu Królestwa Polskiego, wprowadził politykę oszczędnościową, egzekwował bezwzględnie zaległości podatkowe, nałożył podatek pośredni na niektóre artykuły pierwszej potrzeby, rozbudował monopol państwowy na sól i wyroby tytoniowe, a także wspierał program poszukiwań soli. W ten sposób zlikwidował deficyt budżetowy oraz zapewnił budżetowi nadwyżkę, która mogła być przeznaczana na inwestycje. Zapewnił także Polsce zewnętrzne rynki zbytu i zabezpieczył ją przed obcą konkurencją. Wydał decyzję o budowie rządowej warzelni soli w Ciechocinku. Przed podjęciem decyzji zabiegał o poparcie i zgodę namiestnika, księcia Józefa Zajączka i przychylność króla Polski i cesarza Rosji. Inicjator założenia Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w 1825 roku i Banku Polskiego w 1828 roku. Jego dziełem była wstępna industrializacja ziem Królestwa, rozwój starych gałęzi przemysłu jak hutnictwo w Zagłębiu Staropolskim oraz nowych jak górnictwo w Zagłębiu Dąbrowskim czy włókiennictwo w Łodzi. Dzięki swoim wpływom w Sankt Petersburgu i argumentacji politycznej doprowadził do zniesienia bariery celnej między Rosją i Polską, co zapewniło wyrobom polskim nieograniczoną niemal możliwość zbytu na terenie Rosji i tranzyt przez Rosję dalej na wschód. Chroniąc kraj od konkurencji wyrobów pochodzących z krajów niemieckich, wprowadził protekcyjne cła przywozowe na granicy z Prusami. Spowodowało to tzw. wojnę celną z Prusami. Widocznym efektem tych wydarzeń jest Kanał Augustowski, mający umożliwić transport rzeczny z obszaru Królestwa na Bałtyk bez potrzeby przekraczania granicy pruskiej. Zbudował w Polsce nowoczesne drogi.”

Na stronie „tradycjegospodarcze.pl” możemy m.in. przeczyać:

„Szczyt kariery Druckiego-Lubeckiego przypadł na lata 1821-1830, gdy był ministrem skarbu Królestwa Polskiego. W ciągu dziewięcioletniego piastowania tego stanowiska wprowadził politykę oszczędnościową, bezwzględnie egzekwował zaległości podatkowe, nałożył podatek pośredni na niektóre artykuły, a także wspierał program poszukiwań soli. W taki sposób zapewnił budżetowi nadwyżkę oraz zlikwidował deficyt budżetowy. Zapewnił Królestwu Polskiemu zewnętrzne rynki zbytu, zabezpieczając je przed zewnętrzną, obcą konkurencją.

W pierwszych latach po Kongresie Wiedeńskim sytuacja Królestwa Polskiego w zakresie finansów publicznych nie była zadowalająca. Rząd Królestwa nie prowadził aktywnej polityki kontroli nad wydatkami, co w konsekwencji doprowadziło skarb Królestwa na skraj bankructwa. Sytuacja finansowa była na tyle zła, iż car Aleksander zagroził włączeniem Królestwa do cesarstwa rosyjskiego. Wymagał on natychmiastowego przywrócenia równowagi budżetowej.

Podczas gdy w krajach zachodnich rozwijała się rewolucja przemysłowa, na ziemiach Królestwa Polskiego sytuacja finansowa wymagała gruntownej naprawy. Nad planem jej restrukturyzacji pracował minister skarbu Tadeusz Matuszewicz, jednak ze względu na sprzeciw Nikołaja Nowosilcowa nie wszedł on w życie. Znajdujące się w 1821 roku na skraju bankructwa Królestwo Polskie z każdym miesiącem ulegało zapaści ekonomicznej. Stan przemysłu i gospodarki nie rokował rychłym wzrostem inwestycji i nadzieją na szybszy rozwój. Ostatecznie, w październiku 1821 roku, nowym ministrem skarbu Królestwa Polskiego został książę Franciszek Ksawery Drucki Lubecki. Zastąpił on na tym stanowisku ministra skarbu Jana Węgleńskiego, za którego urzędowania (1818-1821) sytuacja budżetu uległa pogorszeniu. Węgleński wraz ze swoimi urzędnikami dokonał błędnego zestawienia rachunków depozytów i rachunków rzeczywistych obrotów kasowych. Z początkiem 1821 roku zmuszony był do zaprzestania wypłat na poczet budżetu wojskowego. Minister Drucki-Lubecki przez okres dziewięciu lat urzędowania zdołał nie tylko wyprowadzić z recesji finanse publiczne Królestwa, ale również pobudzić rozwój przemysłu i gospodarki krajowej. Na początku swojego urzędowania musiał jednak wyprowadzić gospodarkę z recesji. Według nowego ministra głównymi problemami, które doprowadziły do bardzo niekorzystnej sytuacji finansowej były: niekorzystna polityka handlowa względem Prus, wysoka liczba przemytników działających na granicach Królestwa, zbyt mała ilość pieniądza w obiegu, zbytnie zadłużenie majątków prywatnych oraz wysoka cena soli pochodzącej z eksportu.

Głównym celem ministra Druckiego-Lubeckiego w zakresie zewnętrznych stosunków handlowych było wzmocnienie polityki celnej oraz współpraca z partnerami z Rosji. Pierwszym efektem tych działań był ukaz cara z 1822 roku, który pozwalał na wywożenie polskich towarów na ziemie rosyjskie. Doszło też do zawarcia polsko-rosyjskiej umowy celnej przewidującej bardzo niskie stawki cła. Aby ująć konsekwencje otwarcia granic na towary eksportowane z Polski do Rosji należy zaznaczyć, że w 1822 roku eksport towarów do Rosji opiewał na kwotę 5 mln, aby w 1829 roku wzrosnąć do kwoty 27 mln. Ten zadowalający wynik był efektem sprawnej polityki finansowej prowadzonej przez Druckiego-Lubeckiego. Ponadto warto zaznaczyć, że rozsądne planowanie wydatków budżetowych nie tylko podniosło gospodarkę z recesji, ale także sprzyjało oddłużaniu majątków ziemiańskich i ogólnej poprawie gospodarki krajowej. Choć działania ministra, tj. stworzenie szerokich monopoli państwowych czy ściąganie podatków niejednokrotnie znajdowały krytyków w kręgu ekonomistów liberalnych, to były one konieczne dla podźwignięcia gospodarki. Dobra koniunktura gospodarcza zapoczątkowana szeroko zakrojonymi działaniami podjętymi przez ministra, została zastopowana wybuchem powstania listopadowego, a w konsekwencji ograniczona odebraniem autonomii Królestwu Polskiemu.”

Z tego powyższego cytatu wynika, że poprzednicy Druckiego-Lubeckiego nie potrafili sobie poradzić z gospodarką, a on przyszedł i zrobił porządek. Zupełnie jak Balcerowicz. Tylko nikt nie wspomina o tym, że całe lata 80-te to było sztuczne niszczenie gospodarki, by doprowadzić ją do takiego stanu, że tylko zmiana ustroju mogła coś zmienić, że socjalistyczna gospodarka okazała się niewydolna. To zapewne ustalono wcześniej, a potwierdzono podczas spotkania Jaruzelskiego z Rockefellerem. Czy w przypadku reformy Druckiego-Lubeckiego było podobnie? Tego nie dowiemy się i nie jesteśmy w stanie tego zweryfikować. Czy jego poprzednicy byli tak nieudolni, czy może nie stworzono im odpowiednich warunków? Jeśli narzuca się wysokie cła na pruskie towary, a praktycznie zwalnia się z nich towary eksportowane z Królestwa do Rosji, to pieniądze same wpadają do kasy. Tu nie jest potrzebny żaden geniusz ekonomiczny, tylko wola polityczna. Drucki-Lubecki to był pupilek Rosjan. Zrobili dla niego wszystko, co mogli. Czy dobra koniunktura po powstaniu listopadowym została przerwana? Przykład Łodzi – ziemi obiecanej, świadczy, że chyba nie!

Maria Dąbrowska w swojej pracy Rozdroże; Studium na temat zagadnień wiejskich wspomina o Druckim-Lubeckim, choć tylko w kontekście sprawy chłopskiej, ale warto przytoczyć pewne fragmenty:

»Księstwo Warszawskie i Królestwo Kongresowe były tą ostatnią resztką czasu, kiedy mogliśmy względnie samodzielnie o sprawie chłopskiej decydować, przynajmniej na kawałku ojczyzny. Tymczasem to, co uczyniono za Księstwa, było raczej cofnięciem się. Zwolnienie chłopów z poddaństwa i nadanie im swobody ruchów przez konstytucję napoleońską zrozumiano jako uświęcenie praktykowanego z dawna prawa do wywłaszczania chłopów. Jak wiadomo prawo do gruntów, na których włościanie siedzieli, chociaż nie było formalne, ustaliło się o tyle, że pozwalało mówić, zwłaszcza w niektórych okolicach, o jakimś mniej więcej trwałym i dziedzicznym władaniu. Obecnie ta tradycja została ostatecznie zniweczona. Wł. Grabski w studiach nad tą epoką twierdzi, że „wolnościowa konstytucja Księstwa Warszawskiego przyznała panom to, co stanowiło cel ich wielowiekowych usiłowań – pełną własność wszystkich gruntów wiejskich”. Gospodarczo-społecznego procesu, który odbył się na tle zastosowania artykułu: „Niewola się znosi”, nie można przypisywać Napoleonowi. Nie mógł on znać naszych stosunków, ani wglądać w ich dalsze kształtowanie się. Księstwo Warszawskie miało bądź co bądź możliwość prowadzenia własnej polityki wewnętrznej, mogło też dopełnić lakoniczny artykuł ustawy przepisami, zabezpieczającymi byt włościan. W rzeczywistości stało się na odwrót. Konstytucję wykorzystano tylko jedynie na dobro folwarków. Że chłopi, obdarzeni tak długo im odmawianą swobodą ruchu, rzucili się masowo do szukania innego losu, to zrozumiałe. Ale że szlachta wyzyskała nowe prawo jedynie dla rugowania włościan i powiększania ich rolą swoich majątków, tego trudno zapisać na jej dobro.

W Królestwie Kongresowym frazeologia urzędowa mówiła sporo o skutecznej opiece państwa nad chłopem. W dobrach narodowych zajmowano się też włościanami nieco czynniej. Polegało to jednak tylko na drobnym porządkowaniu stosunków i częściowym przechodzeniu na czynsze. Jedyna radykalna zmiana jakiej dokonano, byłą na niekorzyść chłopów i naruszała ich odwieczne prawo osiadłości. Mianowicie na skutek fiskalnej polityki Lubeckiego, żądnej wyciągania zewsząd największych dochodów, bez uwagi na to, co przy tym dzieje się z ludźmi, zaczęto i tu stosować sławetne rugi, które za Księstwa dotykały tylko włościan prywatnych. Wyrzucano z gruntu każdego chłopa, nie przedstawiającego się jako dostatecznie zyskowna pozycja dla skarbu. W instrukcji z r. 1827 (cyt. przez Świętochowskiego) Lubecki nakazywał dzierżawcom dóbr narodowych, aby „w osadach i czynszowych i pańszczyźnianych nie cierpieli włościan nierządnych, niepracowitych i niezamożnych, ażeby upadających usuwali, zastępując ich lepszymi i zamożniejszymi”. Włościanin, który dajmy na to nie posiadał dostatecznego sprzężaju i odrabiał pańszczyznę pieszą, zostawał przedstawiony do usunięcia „bez względu na to jakie prawo mógłby mieć do swojej osady”. Komisje wojewódzkie polecały takich włościan „nie cierpieć na gruntach rządowych, lecz uważać ich za próżniaków i włóczęgów, z zabudowań, choćby te były ich własnością, wyrugować bez żadnego wsparcia od rządu”. Możliwe, że w dobrach narodowych za Lubeckiego nie przyłączano już, jak to bywało w królewszczyznach, zwolnionych gruntów do folwarku, a obsadzano je innymi chłopami, lecz nie zmienia to faktu, że rezultat oparcia stosunku pańszczyźnianego na „dobrowolnych” umowach i wolności chłopów okazał się i tu dla włościaństwa tylko nową niedolą. Stwierdzają to zgodnie wszyscy bezstronni badacze tych czasów, choć nie ma między nimi ani jednego rewolucjonisty, czy „klasowego” wywrotowca. Gdyby ówczesne drakońskie zarządzenia o rugach z ziemi zastosowano do innych warstw, iluż „nierządnych”, „niepracowitych” i żyjących nad stan dziedziców szlacheckich musiałoby pójść precz bez żadnego odszkodowania, czy rządowego wsparcia. Lecz ich złą albo nieintratną gospodarkę chroniło „święte prawo własności”, nienaruszalne zawsze w stosunku do jednej tyko warstwy.«

Z powyższego cytatu można dostrzec podobieństwo polityki Lubeckiego do polityki Balcerowicza. Chodzi o nierówne traktowanie dłużników. Dla jednych jest się bezwzględnym tj. dla chłopów, dla innych, jak szlachta, już – nie. W przypadku planu Balcerowicza nie było litości dla tych, którzy wcześniej zaciągnęli kredyty i wysokie oprocentowanie, które ich zaskoczyło, było powodem ich bankructw. Jednak nie dla wszystkich Balcerowicz był taki bezwzględny. Banki, które obsługiwały tę zbankrutowaną gospodarkę, były w takim samym stanie jak i ona. Ale one zostały oddłużone przez skarb państwa i sprzedane. Komu? Kto zgadnie?

Dalej Dąbrowska pisze:

»Bo spójrzmy na wiek XIX. W jego pierwszym trzydziestoleciu powstał nowoczesny przemysł kapitalistyczny. Także i u nas – mianowicie za Królestwa Kongresowego. Wiemy, jakie zasługi położył w tej dziedzinie minister skarbu Lubecki. Wspomniany już Żabko-Potopowicz mówi też o wielkich zasługach ziemiaństwa na tym polu. W roku 1816 wydane zostało postanowienie, obejmujące „przywileje dla cudzoziemców-przemysłowców w Królestwie osiedlających się”. W samej rzeczy sprowadzono wtedy wyłącznie obcych fabrykantów, „udzielono im wsparcia, zabezpieczono przez rząd akcje w zakładanych fabrykach”. W samym ostatnim pięcioleciu Królestwa Kongresowego „włożono w to 850 000 złp”. „dzięki polityce rządowej – stwierdza tenże autor – w latach 1818-1828 przesiedliło się do Polski 250 000 obcych rzemieślników, przeważnie Niemców” […]. Można to uważać, oczywiście, za politykę ziemiaństwa, gdyż rząd i sejm były w owym czasie ziemiańskie. Czy jednak jest się czym w tej polityce tak bardzo chwalić? Czy za olbrzymie środki zużyte dla tych celów nie można było znaleźć lub dokształcić polskich fabrykantów, inżynierów i rzemieślników? Słyszę odpowiedź, że jednak okoliczności i warunki krajowe na to nie pozwalały. Lecz na okoliczności, na warunki mogą powoływać się tylko materialiści, a nie my, którzy wolę, świadomość, ideał chcemy uważać za kierowników życia. A jak wyglądała „działalność ziemian nad rozwojem przemysłu” poza akcją rządową? Według samego Żabko-Potopowicza „w pierwszych latach polityka przemysłowa rządu spotkała się z pewnym niezrozumieniem ze strony ogółu ziemiaństwa… i wywołała niezadowolenie”. Zapewne wszak wymagała podatków. Dopiero później „zamożniejsi ziemianie sami zaczęli ściągać do kraju emigrację cudzoziemską […] w postaci fachowców i zakładać na własną rękę liczne przedsiębiorstwa na swym gruncie”. Przy czym uląkłszy się widocznie nadmiaru ściąganych Niemców, zaczęto sprowadzać… Anglików.

W taki oto sposób, gdy po raz pierwszy od wieków otwarła się nowa dziedzina życia gospodarczego miast, zdobyto się jedynie na obsadzenie jej placówek obcym żywiołem.

W taki oto sposób zmarnowana została wielka okazja, tak dokonany został rękami rządzącego ziemiaństwa przedostatni akt cudzoziemczenia polskich miast. Ostatniego dokonali, przynajmniej w byłym Królestwie, zaborcy, wtedy, kiedy my już nie mieliśmy żadnego wpływu na te rzeczy. Zwłaszcza sprawę żydowską dopiero w ostatnim pięćdziesięcioleciu zaognił i na ostrzu noża w świadomości ogółu postawił rzeczywisty tym razem, bo niezależny od naszej woli najazd Żydów z Rosji.«

„Rozdroże” ukazało się w 1935 roku, więc Dąbrowska nie mogła napisać o kolejnym najeździe, tym razem z Armią Czerwoną. Po to zresztą zburzono Warszawę, by ją odbudować i zasiedlić właściwą nacją.

Z powyższego cytatu znowu wynika podobieństwo polityki Lubeckiego do tej Balcerowicza – wszystko dla obcego kapitału, wszystkie ulgi, wszystkie udogodnienia. I nawet taka sama argumentacja: okoliczności i warunki krajowe na to nie pozwalały. Powtarzam to do znudzenia, ale nie mogę się oprzeć, żeby znowu nie zacytować cesarza Hajle Syllasje, który w wywiadzie z Orianą Fallaci, gdy go zapytała, dlaczego jest taki konserwatywny, odpowiedział, że w świecie nigdy nie dzieje się nic nowego.

Skąd wzięła się trudna sytuacja gospodarcza kraju przed reformą Balcerowicza? O tym wspomniałem powyżej. A skąd wzięła się trudna sytuacja Królestwa Kongresowego? Cytowany wyżej portal „tradycjagospodarcza.pl” pisze:

„W pierwszych latach po Kongresie Wiedeńskim sytuacja Królestwa Polskiego w zakresie finansów publicznych nie była zadowalająca. Rząd Królestwa nie prowadził aktywnej polityki kontroli nad wydatkami, co w konsekwencji doprowadziło skarb Królestwa na skraj bankructwa.”

Trochę inaczej przedstawia ten problem Wikipedia, która pod hasłem „Sumy bajońskie” pisze:

»Sumy bajońskie – olbrzymie sumy, jakie Księstwo Warszawskie było winne Napoleonowi (ok. 20 mln franków).

Geneza sum bajońskich sięga czasu, gdy po rozbiorach rząd pruski udzielał kredytów mieszkańcom pierwszego, drugiego i trzeciego zaboru pruskiego. Na mocy pokoju w Tylży drugi i trzeci zabór oraz część pierwszego, a wraz z nimi zadłużeni u rządu pruskiego mieszkańcy tych terenów, znalazły się pod władzą Napoleona, który z większości tych ziem utworzył Księstwo Warszawskie. Wraz z cesją terytorialną Napoleon stał się wierzycielem sum, które osoby prywatne – mieszkańcy tych ziem byli dłużni rządowi pruskiemu. Następnie Francuzi na mocy porozumienia w Bajonnie przekazali ową wierzytelność (oszacowaną na ponad 40 mln franków) Księstwu Warszawskiemu, które w zamian za to zobowiązane było wypłacić Napoleonowi 20 mln franków (czyli właśnie tzw. sumy bajońskie). Pozornie więc cesarz sprezentował księstwu ponad 20 mln franków.

Pieniędzy tych jednak Księstwo nigdy nie otrzymało, gdyż sumy bajońskie trzeba było szybko spłacić Francuzom, co spowodowało duże problemy dla budżetu Księstwa, a tymczasem zadłużenie osób prywatnych, z którego miano finansować sumy bajońskie było bardzo trudne do wyegzekwowania i rządowi Księstwa udało się to tylko w nieznacznym stopniu w związku z jego krótką egzystencją. Hojne udzielanie pożyczek na niekorzystnych warunkach (licytacja mienia do całkowitej wartości pożyczki, nie do wartości zaległych płatności) osobom które nie miały odpowiedniej zdolności kredytowej, uważane jest za celową politykę rządu pruskiego mającą na celu przejęcie polskich majątków przez poddanych pruskich. Niektórzy badacze wskazują też na wielką korupcję panującą w latach 1795-1806 na obszarach zaboru pruskiego na rynku kredytów i nieruchomości, a także na powszechną spekulację gruntami. Te zjawiska doprowadziły do tego, że kwota zobowiązań nie znajdowała odzwierciedlenia w realnej wartości przejętych majątków.

Po kongresie wiedeńskim, wraz z likwidacją Księstwa Warszawskiego, wierzycielem prywatnych mieszkańców stał się ponownie król pruski. Określenie „sumy bajońskie” weszło do języka potocznego, jako określenie olbrzymich, wręcz bajecznych, nieosiągalnych kwot.«

Sumy bajońskie – ja osobiście nie zetknąłem się z takim określeniem, ale pamiętam ze swojego dzieciństwa, że moja matka używała go. Cóż, czasy zmieniają się. Może, gdyby było ono bardziej znane, to może nieuzasadniony sentyment do Napoleona, przynajmniej wśród niektórych, uległby pewnemu ostudzeniu. Bo, bądźmy brutalni, cesarz zrobił nas w ch… Przepraszam, że jestem taki wulgarny, ale nie znajduję innego, adekwatnego określenia, ale też czasem trzeba być brutalnym, by przekaz spełnił swoją funkcję.

I już wiadomo, skąd wzięły się problemy finansowe Królestwa Kongresowego. Księstwo Warszawskie zostało skasowane, ale jego zadłużenie – nie. Rosjanie w zamian za jego przejęcie zobowiązali się zapewne do uregulowania należności. Zainstalowali na stanowisku ministra skarbu swojego fagasa i umożliwili mu likwidację zadłużenia poprzez ustanowienie ceł na pruskiej granicy i otwarcie swojego rynku dla kapitału zachodniego operującego z terenu Królestwa. Bo wojny wojnami, granice granicami, ale kapitał jest międzynarodowy i wyegzekwuje, co do niego należy.