Czy polskie wojsko pojawi się na Ukrainie? Leszek Sykulski twierdzi, że tak i w swoich licznych wystąpieniach coraz głośniej to akcentuje. Czy to możliwe? Na taki scenariusz wydarzeń wskazywać mogą również zakupy broni przez Polskę m.in. w Korei oraz szykowane ustawy, dotyczące ochrony ludności cywilnej itp. Wydaje się, że taki rozwój wydarzeń jest wysoce prawdopodobny i to nie tylko ze względu na czynione przygotowania, bo stara łacińska sentencja brzmi: Si vis pacem, para bellum – Jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny. Jednak Rzymianie nie byli pierwszymi, którzy przekazali tę myśl potomnym. Wcześniej uczynił to Platon, a jeszcze wcześniej Sun Tzu. Jednak w przypadku Polski wcale nie chodzi o odstraszanie potencjalnego agresora, ale o wejście do toczącej się pomiędzy jej sąsiadami wojny. A to zupełnie co innego.
Wydaje się, że walka w nie swojej sprawie i nie w obronie własnych interesów jest cechą permanentną państwa, które powstało w wyniku unii personalnej w 1385 roku, kiedy to królem Polski został Litwin – Władysław Jagiełło. Bitwa pod Grunwaldem w 1410 roku jest tego najlepszym dowodem. Kazimierz Wielki zawarł z Krzyżakami pokój i nie stanowili oni już zagrożenia. Nie miała więc Polska żadnego interesu, by wszczynać z nimi wojnę. Natomiast Litwa i owszem, miała taki interes, bo w bitwie nad Strawą (1348) pomiędzy zakonem krzyżackim a Wielkim Księstwem Litewskim, Księstwo to straciło Żmudź. Po I pokoju toruńskim (1411) Litwa odzyskała ją, a Polska nie zyskała nic.
Wojna trzynastoletnia (1454-1466) była wynikiem tego, że Związek Pruski zwrócił się do króla polskiego z prośbą o przyłączenie Prus do Polski. Rada królewska zaakceptowała prośbę i król ogłosił swoją decyzję. W wyniku II pokoju toruńskiego (1466) Polska odzyskała Pomorze Gdańskie, utracone przez Łokietka. Otoczenie króla zadecydowało, że Polska nie będzie w stanie wchłonąć całych Prus. Co to było za otoczenie, to zainteresowanych odsyłam do bloga „Prusy”. I tak dokonał się podział na Prusy Królewskie, włączone do Polski i Prusy Zakonne, które po Hołdzie Pruskim (1525) stały się Prusami Książęcymi – państwem świeckim. Konsekwencje tego stanu dały znać o sobie u progu II wojny światowej, gdy ten „korytarz”, czyli dawne Prusy Królewskie, przeszkadzał Niemcom w lądowym połączeniu z Prusami, tak jak kiedyś Żmudź przeszkadzała zakonowi krzyżackiemu w połączeniu Prus z Inflantami. I takie to były konsekwencje polityki Jagiellonów, którzy tylko wykonywali polecenia swoich nieznanych przełożonych. Później było jeszcze gorzej.
Głównym celem unii lubelskiej, a więc unii realnej, tworzącej wspólne państwo polsko-litewskie, była pomoc polskiego wojska w celu obrony ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego, które to ziemie Księstwo odebrało Rusi Kijowskiej i o które upomniała się Moskwa, gdy wyzwoliła się spod mongolskiej dominacji. I stąd te wojny północne z Moskwą i ze Szwedami o Inflanty oraz wojny na południowym wschodzie z Turkami. Takie były konsekwencje unii z WKL, które rozciągało się od morza do morza i istotnie było wielkim. To nie był polski interes i nie polskie ziemie. A polskie ziemie, głównie Śląsk z przewagą polskiej ludności, oddano bez walki. Taki to był biznes i taka polityka. Przecież w normalnym państwie władze dbałyby przede wszystkim o własne ziemie i ich utrzymanie lub odbicie.
Kolejną hucpą była Odsiecz Wiedeńska (1683). Znowu nie we własnym interesie, chyba raczej Kościoła katolickiego: robienie za przedmurze chrześcijaństwa, czyli dla idei, a nie – dbanie o własne sprawy. Ale takie to było dziwne państwo ta Rzeczpospolita Obojga Narodów, w którym interesy jednego narodu stawiano ponad interesami – drugiego.
Następne bezsensowne działanie to udział wojska polskiego w wojnie Napoleona z Rosją. Napoleon stworzył Księstwo Warszawskie, by pozyskać rekruta na tę wojnę. A później, po klęsce, wykorzystał je do swoich celów w Hiszpanii i w zamorskich operacjach.
Polska odzyskała niepodległość w 1918 roku i początkowo były to ziemie utworzonego wcześniej przez Niemców Królestwa Polskiego, do którego dołączono ziemie zaboru pruskiego i austriackiego. Po rewolucji 7 listopada 1918 roku w Niemczech, kordon wojsk niemieckich, oddzielających Europę od Rosji bolszewickiej, sypie się i w lutym 1919 roku marszałek Foch wydaje rozkaz, by w miejsce ustępujących wojsk niemieckich wkroczyły wojska polskie. I w ten sposób kształtuje się front polsko-bolszewicki. W konsekwencji doprowadzi to do wojny 1920 roku. Była więc początkowo Polska państwem złożonym z ziem polskich: Wielkopolski, Małopolski, Mazowsza i Pomorza Gdańskiego. Komuś jednak najwyraźniej zależało na tym, by powstała inna Polska i zadecydował, że to polskie wojsko ma „bronić” Europy przed bolszewicką nawałą. A ta bolszewicka nawała była ustawką, pretekstem do zajęcia przez wojsko polskie ziem, należących kiedyś do Rusi Kijowskiej. W tamtym czasie bolszewicy nie pokonali jeszcze białych, jeszcze walczył Denikin, Wrangel i inni. Nie mieli szans na przeniesienie rewolucji do Niemiec, bo zbyt wiele ich sił wiązali biali.
W 1919 roku w maju i w październiku strona polska i bolszewicka prowadziły tajne rozmowy. Pod koniec kwietnia 1920 roku bolszewicy koncentrują wojska na froncie północnym, Piłsudski przerzuca swoje wojska na Wyprawę Kijowską. 14 maja wojska bolszewickie uderzają na froncie północnym. Piłsudski przerzuca dywizje z Ukrainy na ten front. 26 sierpnia resztki rozbitych pod Warszawą wojsk bolszewickich próbują utworzyć front biegnący od Grodna przez Białowieżę do Kamieńca Litewskiego i Tyszowca. W tym czasie stan liczebny armii polskich wzrasta do 900 tysięcy. I dopiero po miesiącu, bo 21 września, Piłsudski decyduje się uderzyć na bolszewików. 22 września ma miejsce bitwa niemeńska, która ostatecznie rozbija wojska bolszewickie. 21 września, na tajnej konferencji, kilku członków CK partii podejmuje decyzję o skierowaniu wszystkich sił przeciwko Wranglowi. 8 października wojska polskie docierają pod Mińsk. Bolszewickie władze miasta uciekają. Droga na Moskwę wolna. 12 października podpisano wstępny traktat pokojowy pomiędzy Polską i bolszewikami.
Takie to dziwne i niezrozumiałe na pozór rzeczy działy się na tej wojnie. Dopiero, gdy uświadomimy sobie, że w tej wojnie chodziło tylko i wyłącznie o to, by do ziem, które przyznano Polsce na konferencji wersalskiej, dołączyć ziemie wschodnie, to przebieg tej wojny będzie bardziej zrozumiały.

11 listopada 1918 roku Niemcy podpisały akt bezwarunkowej kapitulacji na zachodzie, ale ich wojska na wschodzie nadal miały pozostać pod bronią. W marcu 1918 roku bolszewicy podpisali z Niemcami traktat pokojowy w Brześciu. W listopadzie powstało państwo polskie i pomiędzy jego wschodnią granicą a granicą niemiecką z Rosją Radziecką wytworzył się pas ziemi niczyjej. Gdy w Niemczech wybuchła 7 listopada rewolucja, żołnierze zaczęli masowo dezerterować i opuszczać jednostki wojskowe. W lutym 1919 roku na ich miejsce weszło wojsko polskie. Na wieść o rewolucji w Berlinie bolszewicy unieważniają postanowienia traktatu brzeskiego i ruszają na podbój Europy. Wcześniej takiego zamiaru nie mieli, bo podpisali z Niemcami traktat pokojowy, by wszystkie siły skierować przeciwko białym, a teraz im się odmieniło. Jeszcze nie uporali się z nimi i mieli przed sobą dwa lata walk, a już chcieli podbijać Europę. Taka to była nawała, dla picu. Wszystko wcześniej wyreżyserowane i ustalone. Ale Polska „obroniła” Europę przed tą „nawałą” i dlatego w nagrodę dostała ziemie na wschodzie. – A kto to wszystko wyreżyserował? Kto zgadnie?
I znowu wykorzystano Polaków do walki o nie swoje ziemie. Dostarczono broń i amunicję, umundurowanie, konie, wyżywienie itp. Po pokoju ryskim (1921) II RP uzyskała granice, które przetrwały do 1939 roku. W nagrodę zaserwowano później Polakom Katyń i Wołyń. Nie było by tego, gdyby Polska pozostała w swoich etnicznych granicach z 1918 roku. Wojna 1920 roku nie była zwycięstwem. Była porażką dla narodu polskiego, któremu przyszło żyć w jednym państwie z wrogimi mu Litwinami, Ukraińcami i Białorusinami. Każda z tych nacji mogła mieć własne państwo, tak jak stało się to po 1989 roku. Komuś to jednak nie pasowało.
W 1939 roku zostali Polacy podstępnie wciągnięci do wojny z przeciwnikiem, z którym nie mieli szans wygrać. „Sojusznicy” ich oszukali, mamiąc szybką pomocą, a masońskie władze II RP, które doskonale wiedziały, że żadnej pomocy nie będzie, cynicznie nawoływały naród do obrony ojczyzny. Później walczył on na wszystkich frontach Europy zupełnie bezsensownie, nie mając w tym żadnego interesu.
Po wojnie, wbrew obowiązującej propagandzie, na ziemie poniemieckie przesiedlano kresowe mniejszości i tym sposobem Polska znowu stała się państwem wielonarodowym. Po 24-tym lutego tego roku kolejne przesiedlenie, prawdopodobnie około 10 milionów Ukraińców, zmienia diametralnie strukturę etniczną społeczeństwa polskiego. Jednak już te powojenne przesiedlenia spowodowały to, że mniejszość ukraińska zyskała w Polsce silną pozycję. To oczywiście wszystko dzięki Żydom, którzy rządzą w tym kraju już od czasów po powstaniu styczniowym. Efekt jest taki, że ta żydowsko-ukraińska władza wyśle na Ukrainę wojsko polskie, które znowu będzie walczyć nie o interes Polski i Polaków, ale o interes jakichś nieznanych przełożonych, którzy dążą do stworzenia nowego państwa polsko-ukraińskiego.
Państwo polskie skończyło się w 1385 roku wraz z wstąpieniem na tron królewski Litwina i powstaniem unii personalnej, łączącej Polskę i Litwę. Dla Polaków nigdy nic dobrego nie wyszło z tego angażowania się na wschodzie i tym razem też nic dobrego nie wyjdzie. To wróży tylko nowe nieszczęścia. Mają Polacy pecha, że żyją w państwie, które nie jest ich państwem i nie dba o ich interesy. Wszystko wskazuje na to, że mamy początek końca czegoś, co można nazwać polskimi ziemiami etnicznymi. Ukraińcy są już w całej Polsce i będzie ich coraz więcej. Atak Rosjan na infrastrukturę energetyczną na całej Ukrainie spowoduje kolejną falę uchodźców do Polski. Tak jakby Rosjanie umówili się z Amerykanami. To już nie jest atak na cele wojskowe. On jest tylko i wyłącznie po to, by wzbudzić tę falę uchodźców. Wyłania się scenariusz podobny do tego w Kosowie, gdzie kolebka serbskiej państwowości zamieszkana jest przez muzułmanów, a Serbowie to tylko około 10% tamtej społeczności. Różnica jest taka, że Serbowie mają własne państwo, a Polacy – nie.