Zadłużenie III RP

W dniu 17 czerwca ukazał się na portalu Interia BIZNES artykuł Scenariusz ostrzegawczy dla Polski. “Dług może eksplodować”. Poniżej jego wybrane fragmenty:

Jeśli finanse publiczne będą się toczyły siłą bezwładu i rząd nie zrobi nic, żeby temu zapobiec, nasz dług – za trochę ponad dekadę – sięgnie 107 proc. PKB – uważają ekonomiści. To scenariusz ostrzegawczy. Problem polega na tym, że rok po roku kolejne takie scenariusze ostrzegawcze pokazują, że dług tylko rośnie. I nie widać, by rząd chciał coś z tym zrobić.

– Dług może eksplodować do 107 proc. PKB w ciągu półtorej dekady – mówił Sławomir Dudek, prezes Instytutu Finansów Publicznych podczas prezentacji raportu “Zagrożenia nadmiernego długu publicznego. Edycja 2025” na czerwcowym Europejskim Kongresie Finansowym.

Autorzy raportu, Sławomir Dudek, Piotr Kalisz, główny ekonomista banku Citi Handlowy oraz Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej, na podstawie aktualnych danych wyliczyli taki właśnie scenariusz ostrzegawczy. Czy się spełni? Zależy to od tego, czy i kiedy rząd zapanuje nad wzrostem wydatków lub będzie miał odwagę przekonać społeczeństwo o konieczności wzrostu dochodów. Albo i jedno, i drugie. Autorzy ogłosili jeszcze dwa inne scenariusze, ale żaden nie wskazuje na powrót długu poniżej 60 proc. PKB. 

Ostrzegawcze prognozy dla państw Unii formułuje także co roku Komisja Europejska w “Debt Sustainability Monitor”. Opierają się one na założeniu, że rząd nie przeprowadzi konsolidacji fiskalnej, czyli pozwoli na szybszy wzrost wydatków niż dochodów. Według DSM z marca tego roku, polski dług publiczny za 10 lat osiągnie 94,6 proc. PKB.

– Wszyscy wiedzą, że nie dojedziemy do 100 proc. długu do PKB, bo po drodze będziemy mieli kryzys (…) Problemem jest mindset, uznawanie przez polityków, że stać nas na wszystko na raz – skomentował wyniki raportu koordynator prognoz makroekonomicznych EKF Marcin Mrowiec. 

Dług rośnie, bo co roku deficyty finansów publicznych są wyższe niż deklarowane przez rząd. Dodatkowo doszły wydatki na zbrojenia, którymi rząd uzasadnił krajową klauzulę wyjścia.

Wzrost deficytu finansów publicznych wynika z bardzo szybkiego wzrostu wydatków całego sektora przy niemal niezmiennych dochodach. Przed pandemią, w 2019 roku, wydatki publiczne wynosiły 41,4 proc. PKB, w roku pandemii mocno wzrosły, ale potem wróciły do poziomu ok. 43 proc. PKB. Od 2022 roku przez kolejne dwa lata wzrosły o 6,2 pkt. proc. PKB – do najwyższego poziomu od wejścia do Unii, czyli do 49,4 proc. PKB, a od 2019 roku zwiększyły się aż o 8 punktów proc. PKB.

Równocześnie wzrostowi wydatków nie towarzyszy poprawa jakości usług publicznych. I tak pomimo, że niemal połowę PKB przeznaczamy na wydatki, to te na ochronę zdrowia (według unijnej klasyfikacji) należą do najniższych w całej UE. Natomiast wydatki na transfery socjalne w gotówce (czyli na 800+, 300+, “babciowe” itp.) wyniosły w 2024 roku 17,1 proc. PKB i pod tym względem Polska przegoniła Szwecję i Niemcy. Wynika z tego, że rozpoczęta przez PiS polityka mająca doprowadzić do prywatyzacji usług publicznych nie została odwrócona.

Rząd PiS “przeniósł” ogromną część zadłużenia poza budżet, do funduszy Polskiego Funduszu Rozwoju i Banku Gospodarstwa Krajowego. W ten sposób np. znaczna część finansowania zbrojeń obchodzi zarówno ustawę budżetową, jak też reguły fiskalne. Trzeba znaleźć zgodne z art. 219 konstytucji rozwiązania dla finansowania zbrojeń i wygaszać “równoległy budżet”, żeby stworzone przez PiS fundusze podlegały kontroli parlamentarnej – stwierdza raport.

x

W dniu 19 czerwca na tym samym portalu ukazał się artykuł Chcemy zbroić się coraz mocniej. Ale czy budżet i Polacy to udźwigną? Poniżej wybrane fragmenty:

Kraje NATO na szczycie w Hadze będą dyskutować o przyjęciu wyższego progu nakładów na zbrojenia. Polska jest “za” – deklaruje szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. Ale czy podbicie stawki nie będzie katastrofalne dla polskich finansów publicznych, które i tak są pod ogromną presją? Eksperci są zgodni: sytuacja budżetowa nie wygląda dobrze, ale zbroić się musimy. Oprócz pytań o obciążenia budżetu pojawiają się też pytania o obciążenia dla społeczeństwa. Czy za zbrojenia Polacy zapłacą ograniczonym dostępem do świadczeń socjalnych – i stresem?

Państwa członkowskie NATO powinny przeznaczać 5 proc. swojego PKB na obronność – uważa Mark Rutte, sekretarz generalny sojuszu. Po niedawnym spotkaniu ministrów obrony krajów NATO zapowiedział on, że taki właśnie cel przedstawi na szczycie Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego w Hadze, który odbędzie się w dniach 24-25 czerwca. Podbicie stawki jest znaczące – średnia wydatków na obronę europejskich członków NATO wyniosła w 2024 r. tylko ok. 2 proc. PKB, czyli oscylowała w granicach obecnego progu, przyjętego jeszcze w 2014 r. na szczycie sojuszu w walijskim Newport.

Polska zawyża tę średnią – w budżecie na 2024 r. zaplanowano wydatki na obronność w wysokości 4,2 proc. PKB (wykonanie było nieco poniżej planu – już pod koniec grudnia ubiegłego roku wiceszef MON Paweł Bejda wskazywał na poziom ok. 3,8 proc. PKB). W oficjalnym raporcie NATO zaprezentowanym w kwietniu Polska zajmowała pierwsze miejsce wśród krajów sojuszu z wydatkami na poziomie 4,07 proc. PKB. Średnią zawyżały również kraje bałtyckie – druga w zestawieniu Estonia (3,41 proc. PKB), zajmująca trzecie miejsce Łotwa (3,39 proc. PKB) i piąta w rankingu Litwa (3,11 proc. PKB). Czwarte miejsce należało do USA z wydatkami na poziomie 3,19 proc. PKB, choć w liczbach bezwzględnych nakłady Amerykanów na obronność są oczywiście największe. Budżet wojskowy Stanów Zjednoczonych w ubiegłym roku stanowił 64 proc. całkowitych wydatków NATO na obronność, które sięgnęły ok. 1,3 bln dolarów.

Ale rząd Donalda Tuska się nie zatrzymuje – słowa wicepremiera i ministra obrony Władysława Kosiniaka-Kamysza świadczą o tym, że Polska opowiada się za zwiększeniem progu wydatków na obronność dla krajów NATO do 5 proc. PKB. “Polska popiera to stanowisko” – mówił szef MON na niedawnym Forum Bezpieczeństwa Europy Środkowej i Wschodniej “Razem dla bezpiecznej Europy”, podkreślając, że zagrożenia są “największe od II wojny światowej”. Powtórzył to także w środę 18 czerwca przed posiedzeniem Rady Bezpieczeństwa Narodowego. “Bardzo popieramy starania o podniesienie wydatków we wszystkich państwach członkowskich (NATO – red.) do 5 proc. PKB. My wydajemy prawie 5 proc., wiemy, że trzeba wydawać tyle przez dekady, i będziemy zachęcać do tego wszystkie państwa” – zapowiedział.

– Mówiąc o 5 proc. PKB wydawanych na obronność, należy uwzględnić kilka aspektów – mówi Interii Biznes dr Jacek Raubo z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, szef działu analiz Defence24. – Najważniejszą z nich są potrzeby obronne państw NATO niezbędne już teraz w zakresie odstraszania i obrony – nie ma co ukrywać, że wiele z nich ma obecnie problem nawet z realizacją wydatków na obronność na poziomie 2 proc. PKB. 

Pieniądze są potrzebne na trzy rzeczy – wskazuje. – Pierwsza z nich to modernizacja sił zbrojnych – jak obecnie w Polsce – co jest przedsięwzięciem długofalowym i kosztownym. Musi być tutaj obecny element kontynuacji i na to środki muszą być zagwarantowane. Druga rzecz to działania w wymiarze “tu i teraz”. Musimy mieć pieniądze na wzmacnianie sił zbrojnych, jeśli chodzi o reagowanie kryzysowe, które staje się istotne w kontekście działań Rosji za naszą wschodnią granicą, ale też tego, co dzieje się w basenie Morza Śródziemnego. Musimy wysłać jasny sygnał, że jesteśmy gotowi ponieść ten ciężar w perspektywie 10-20 lat, bo potem może być za późno. Trzecia rzecz wiąże się z pewną symboliką w relacjach transatlantyckich – mamy w tym układzie USA, mamy kraje wschodniej flanki NATO, które inwestują w obronność – jak Polska i kraje bałtyckie – i wreszcie bogatą Europę Zachodnią, które oscylują w realiach pozimnowojennych. Przykładem mogą być tutaj Hiszpania czy Belgia. Tam konieczne jest zasypywanie bieżących luk w zakresie odstraszania i obronności. 

Hiszpania i Belgia przywołane przez eksperta zajmują niechlubne dwa ostatnie miejsca w rankingu krajów NATO pod względem wydatków na obronność poniesionych w 2024 roku, liczonych jako procent PKB – Hiszpania wydała na te cele 1,24 proc. swojego PKB, a Belgia 1,29 proc.

Nasz kraj, podkreśla dr Jacek Raubo, gra w innej lidze. – Polska jest głównym filarem bezpieczeństwa na flance wschodniej. Nasza ocena rzeczywistości międzynarodowej determinuje i będzie determinować każdy kolejny rząd do wzmacniania potencjału obronnego – nie tylko wojskowego, bo mówimy tutaj zarówno o przygotowaniu się na konflikt poniżej progu wojny, jak i na konflikt pełnoskalowy. W skali Europy Polska jest wyjątkiem pod kątem społeczno-politycznej postawy wobec wydatków na obronność. Od dłuższego czasu jako kraj sygnalizujemy, że ten konsensus co do inwestowania w obronność jest; że możemy dyskutować o specyfice poszczególnych zamówień, ale co do zasady jesteśmy zgodni. Potrafimy z naszej strony dać Europie przykład, że społeczeństwo i politycy mogą zgromadzić się wokół idei budowania obronności, a im dalej od flanki wschodniej NATO, tym gorzej jest z takimi postawami.

– Polska pełni rolę host nation (państwa przyjmującego siły sojusznicze na wypadek kryzysu lub wojny) – to od naszych dróg, od kolei, od portów lotniczych, po systemy łączności, bazy i gotowość sprzętową zależy skuteczność pomocy udzielanej sojuszniczym wojskom – dodaje wykładowca UAM. – Dlatego np. infrastruktura podwójnego przeznaczenia wymaga od nas pewnych obciążeń. 

– Co to oznacza? Że budujemy mosty, ale z taką nośnością, która jest dostosowana do przejazdu kolumn z bronią pancerną. Odpowiednie przygotowanie do konfliktu wymaga od nas także zabezpieczenia funkcjonowania przemysłu obronnego. Do tego musimy zlikwidować zapóźnienia, które istnieją w segmencie niewojskowym, związane z przygotowaniem społeczeństwa na ewentualną wojnę. To też będzie wymagało odpowiednich środków, które muszą być zgrane z polską gospodarką i z realiami międzynarodowymi.

Potrzeby są ogromne i ogromne są też wydatki. Czy Polska może sobie pozwolić na dalsze zwiększanie puli nakładów na obronność? W budżecie na 2025 rok przewidziano rekordowe wydatki na obronność, które mają wynieść 4,7 proc. PKB, czyli 186,6 mld zł (z tej kwoty 124,3 mld zł to wydatki z budżetu państwa, a 62,3 mld zł to środki z Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych). Tymczasem ustawa budżetowa zakłada, że deficyt budżetu sięgnie 289 mld zł, czyli 7,3 proc. PKB. Z kolei deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych – według najnowszej prognozy resortu finansów z końca kwietnia – ma wynieść 6,3 proc. PKB. Finanse publiczne i tak są już zatem pod presją.

Polska będzie zapewne szukać pola manewru w budżecie na 2026 rok, bo wiele wskazuje na to, że wydatki na obronność będą jednym z priorytetów. W rozmowie z Interią Biznes podczas tegorocznej konferencji Impact Władysław Kosiniak-Kamysz mówił: “Uważam, ze 5 proc. (PKB w kontekście wydatków na obronność – red.) to jest to, do czego powinniśmy dążyć”.

Jednocześnie przestrzega: – Sytuacja budżetowa w przypadku Polski jest bardzo słaba. Trajektoria deficytu i długu sektora finansów publicznych przy wydatkach na obronność przekraczających 5 proc. PKB będzie nas sytuować wśród krajów UE z największym deficytem.

Mając świadomość powagi sytuacji, Polska złożyła wniosek o tzw. unijną klauzulę wyjścia. Bruksela wiosną przystała na to, by wydatki na obronność były wyłączone z oceny poziomów długu i deficytu sektora finansów publicznych państw członkowskich (Polska zabiegała o to na forum unijnym przez długi czas). Skorzystanie z klauzuli da z pewnością dodatkową przestrzeń fiskalną, ale – jak mówi Jacek Raubo – trzeba będzie wykorzystać ją mądrze.

x

Zacytowałem fragmenty dwóch artykułów. Jeden z nich przedstawia stan zadłużenia III RP, drugi – uzasadnia konieczność zadłużania się na tak niebotyczne kwoty. Rząd, by ukryć wielkość tego zadłużenia, stworzył coś w rodzaju budżetu równoległego, czyli przesunął pieniądze na inne konta. Jednocześnie unia zgodziła się na zastosowanie wobec III RP tzw. unijnej klauzuli wyjścia, czyli pozwoliła jej oficjalnie na przekraczanie limitów zadłużenia w stosunku do PKB, które sama wcześniej ustaliła. W drugim artykule mamy przedstawione uzasadnienie dla tego typu procederów. Zaznaczono w nim, że Polska jest głównym filarem bezpieczeństwa na flance wschodniej i że pełni rolę host nation. Wszystko to brzmi bardzo pięknie, ale oznacza po prostu to, że jest ona przedmurzem Europy. Tę role pełniła ona w czasach I RP, pełniła ją także z czasach PRL-u, tylko że w odwrotnym kierunku – była przedmurzem Związku Radzieckiego. To jej terytorium miało być polem walki pomiędzy NATO i Układem Warszawskim. Obecnie zaś ma wziąć na siebie ewentualny atak Rosji, bo jak zaznaczono w drugim artykule, zagrożenie wojną nigdy nie było tak duże od czasów II wojny światowej. Wprawdzie nie wyjaśniono, dlaczego tak jest, ale pewnie dlatego, że jest to doskonały pretekst do zwiększania wydatków na zbrojenia bez konieczności tłumaczenia się z tak nieracjonalnych poczynań.

Historia poucza nas, że w konfliktach Zachodu z Rosją nigdy nie dochodzi do rozstrzygnięć ostatecznych, w których jedna ze stron pokonuje drugą zdecydowanie i podporządkowuje ją sobie. W czasie wojny siedmioletniej (1756-1763) doszło do dwóch cudów brandenburskich. W pierwszym z nich, w 1759 roku, rosyjski generał-feldmarszałek Sałtykow nie zdecydował się na marsz na Berlin, co umożliwiło Prusom odtworzenie armii i kontynuowanie wojny. W drugim, w 1762 roku, Piotr III Romanow wycofał swoje wojska z linii frontu, osłabiając w ten sposób koalicję antypruską, i przekazał część armii Fryderykowi, co definitywnie położyło kres tej koalicji. Napoleon mógł podbić Rosję, ale pozwolono mu na to tylko częściowo. Po jego klęsce wojska carskie dotarły do Paryża, ale nie poszły na Madryt czy Lizbonę, tylko wycofały się do Księstwa Warszawskiego, które Zachód podarował Rosji, zostawiając Prusom Wielkopolskę, a Austrii Kraków. Podobnie było w przypadku Hitlera, który również mógł pokonać Związek Radziecki, gdyby mu na to pozwolono. Jednak za każdym razem traciło na tym jakieś pośpiesznie sklecone państwo polskie. Wydaje się, że i tym razem może być podobnie.

Temu zapewne ma służyć celowe zadłużanie bez ograniczeń III RP. By to zrozumieć, należy wrócić do czasów PRL-u. Gierek chciał stworzyć państwo przemysłowo-rolnicze i przy okazji 10-tą potęgę gospodarczą świata. Rzucanie się z motyką na słońce wydaje się być w tym kraju Zulu-gula czymś naturalnym. W tym celu zaciągnął kredyty na Zachodzie, które miały być przeznaczone na budowę zakładów przemysłowych. Produkcją z tych zakładów chciano spłacać te kredyty. Problem polegał jednak na tym, że złotówka była niewymienialna na waluty zachodnie. Licencje, które Zachód sprzedał PRL-owi były przestarzałe i nie było szans, by tego typu towar, pochodzący z takiej produkcji, sprzedać na Zachodzie i uzyskać niezbędne dewizy do spłaty rat i odsetek od zaciągniętych tam kredytów. Inna sprawa, że ci, którzy dali te kredyty, nie udostępnili zachodnich rynków zbytu tym towarom, ale przecież oni dobrze wiedzieli, dlaczego tak zrobili. Próbowano je sprzedawać w krajach Trzeciego Świata po cenach dumpingowych. To jednak pogarszało tyko sytuację. Starano się sprzedawać wszystko, co tylko dało się sprzedać na Zachodzie, a dawało się tylko sprzedawać żywność i węgiel, ale w ten sposób zubażano rynek krajowy. To, z kolei, stało się pretekstem do wzbudzania społecznego niezadowolenia – Polak głodny, to zły. I tak narodziła się Solidarność. Rząd komunistyczny uznał, że komunizm nie sprawdził się, choć w tym samym czasie w Chinach miał się dobrze, i „podał” się do dymisji. Nowy rząd wybrano w „demokratycznych” wyborach. I ten rząd dostał od zachodnich wierzycieli propozycję nie do odrzucenia: umorzymy wam część długów w zamian za to, że zlikwidujecie wszystko, co zostało zbudowane za nasze kredyty i udostępnicie nam wasz rynek zbytu. Rząd nie miał wyjścia. Pojawił się „genialny” amerykański ekonomista, który stworzył nie mniej „genialnemu” ekonomiście rodzimego chowu plan zwany planem Balcerowicza, który był ideologicznym rozwinięciem propozycji przedstawionej nowemu rządowi przez owych zachodnich wierzycieli.

O co zatem dzisiaj chodzi w przypadku tych obecnych, udzielanych bez ograniczeń? Rosja z Zachodem, prędzej czy później, dogada się. Jak zawsze i w tym przypadku odbędzie się to kosztem obecnego państwa polskiego. Rząd polski nie będzie miał wyjścia i być może scenariusz powtórzy się. Bardzo możliwe, że w obliczu bankructwa państwa podda się on do dymisji, a nowy rząd, wybrany w „demokratycznych” wyborach, znowu zgodzi się na wszystkie warunki, które mu zaproponują wierzyciele. Jakie to będą warunki? Ja, niezmiennie od początku wojny na Ukrainie, powtarzam, że chodzi o stworzenie wspólnego państwa polsko-ukraińskiego, które nie obejmie polskich ziem zachodnich i wschodniej Ukrainy, co oznacza, że obie strony, czyli Niemcy i Rosja, będą usatysfakcjonowane. Jednak ten scenariusz jest realizowany powoli, więc do wielu to jeszcze nie dociera. Gdy jednak po wycofaniu się Ameryki – oczywiście oficjalnym, bo nie faktycznym – z Europy do stołu zasiądą Rosja i Niemcy, to scenariusz przeze mnie nakreślony stanie się bardzo prawdopodobny.

x

To, co zwraca uwagę w tym zadłużeniu, to to, że nie podaje się jego wartości bezwzględnej. Nie wiadomo więc na ile miliardów jest zadłużona III RP. Podaje się tylko informację w odniesieniu do PKB, czyli Produktu Krajowego Brutto, czyli wartości wszelkich towarów i usług wytworzonych w danym roku. Natomiast dochód to przeważnie czwarta cześć PKB. Co innego jest jednak powiedzieć, że państwo wydaje na zbrojenia 5% PKB, a co innego powiedzieć, że państwo wydaje na ten cel 25% dochodu.