Korea

Konferencja pokojowa w Wersalu w 1919 roku była raczej konferencją wojenną, bo jej postanowienia doprowadziły do wybuchu II wojny światowej. I nie było to dziełem przypadku, głupoty obradujących czy ich naiwności. Wszystko robiono, by do tej wojny doszło. I tak też się stało. W Europie starły się dwie potęgi: bolszewicki Związek Radziecki i nazistowskie Niemcy. Na Dalekim Wschodzie Japonia podbiła całą Azję wschodnią. Po zakończeniu tej wojny nastąpił nowy podział Europy. Niemcy podzielono na dwa państwa, a w Azji podzielono Wietnam i Koreę. Zjednoczenie Niemiec to krok na drodze do ich dominacji w Europie kontynentalnej i być może, w dalszej perspektywie, konflikt z Rosją. W Azji nastąpiło zjednoczenie Wietnamu, ale pozostała jeszcze podzielona Korea. Czy ma ona jeszcze swoją rolę do odegrania? Bardzo możliwe, że tak. Ten podział Korei jest najwyraźniej do czegoś potrzebny wielkim tego świata.

Jak doszło do podziału Korei po II wojnie światowej i jak przebiegała wojna koreańska w latach 1950-1953, to o tym poniżej. Informacje na ten temat pochodzą z polskiej i angielskiej Wikipedii.

x

Od XVII do XIX wieku Korea była zależna od Chin. Od 1895 roku niepodległa, a od 1897 roku istniało Cesarstwo Koreańskie. Na skutek wojny rosyjsko-japońskiej (1904-1905) Korea stała się protektoratem japońskim. W 1910 roku kraj został oficjalnie zajęty przez Japonię. Rozpoczął się długi okres okupacji (1910-1945). W latach 1919-1945 funkcjonował w Chinach Koreański Rząd Tymczasowy. Na terenie Korei istniał ogólnokrajowy ruch oporu. Szczególnie silna była komunistyczna partyzantka Kim Ir Sena.

Na konferencji w Kairze w listopadzie 1943 roku Chiny, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone zadecydowały, że „w odpowiednim czasie Korea stanie się wolnym i niepodległym państwem”. Na konferencji w Teheranie w listopadzie 1943 roku i na konferencji w Jałcie w lutym 1945 roku Związek Radziecki zobowiązał się, że przystąpi do wojny na Dalekim Wschodzie w ciągu trzech miesięcy od zwycięstwa w Europie. Niemcy oficjalnie poddały się 8 maja 1945 roku, a Związek Radziecki wypowiedział wojnę Japonii i najechał Mandżurię 8 sierpnia 1945 roku, a więc, zgodnie z obietnicą, po trzech miesiącach. Było to dwa dni po zrzuceniu bomby atomowej na Hiroszimę. Jeszcze przed 10 sierpnia Armia Czerwona weszła do północnej Korei.

W nocy 10 sierpnia w Waszyngtonie amerykańscy pułkownicy Dean Rusk i Charles H. Bonesteel III otrzymali zadanie podziału Korei na sowiecką i amerykańską strefę okupacyjną i zaproponowali 38. równoleżnik jako linię podziału. Zostało to włączone do Rozkazu Generalnego Stanów Zjednoczonych nr 1, który był odpowiedzią na kapitulację Japonii 15 sierpnia. Wyjaśniając wybór 38. równoleżnika, Rusk zauważył, że „chociaż znajdował się on dalej na północ, niż mogłyby realistycznie dotrzeć siły amerykańskie [sic!] w przypadku braku porozumienia z Sowietami… uznaliśmy za ważne włączenie stolicy Korei do strefy wpływu wojsk amerykańskich”. Zauważył też, że „stanął w obliczu niemożności szybkiego użycia wojsk amerykańskich oraz zbyt krótkiego czasu i dużych odległości, które to czynniki utrudniałyby dotarcie bardzo daleko na północ, zanim wojska radzieckie wkroczą na ten obszar”. Jak wskazuje komentarz Ruska, Stany Zjednoczone miały wątpliwości, czy rząd radziecki zgodzi się na proponowaną linię podziału. Radziecki przywódca Józef Stalin podtrzymał jednak swoją wojenną politykę współpracy i 16 sierpnia Armia Czerwona zatrzymała się na 38 równoleżniku na trzy tygodnie, czekając na przybycie sił amerykańskich od południa.

W dniu 7 września 1945 r. generał Douglas MacArthur wydał Odezwę nr 1 do narodu koreańskiego, ogłaszając kontrolę wojskową Stanów Zjednoczonych nad Koreą na południe od 38 równoleżnika i ustanawiając angielski jako język urzędowy podczas kontroli wojskowej. 8 września amerykański generał porucznik John R. Hodge przybył do Incheon, aby przyjąć kapitulację Japonii na południe od 38 równoleżnika. Mianowany na gubernatora wojskowego Hodge bezpośrednio kontrolował Koreę Południową jako szef Rządu Wojskowego Armii Stanów Zjednoczonych w Korei (USAMGIK 1945–48).

W grudniu 1945 roku po konferencji moskiewskiej Stany Zjednoczone i ZSRR utworzyły komisję mającą na celu stworzenie w drodze powszechnych wyborów jednego rządu ogólnokoreańskiego. Sowieci w swojej strefie okupacyjnej prześladowali partie prawicowe i narodowe, a Amerykanie w swojej strefie siły komunistyczne, co spowodowało, że wybory odbyły się w każdej ze stref osobno. W sierpniu 1948 roku proklamowano w Seulu utworzenie Republiki Korei z prezydentem Li Syng Manem na czele, na co odpowiedzią było utworzenie we wrześniu 1948 roku Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej na północy, gdzie premierem rządu został Kim Ir Sen. Rozbieżne interesy mocarstw doprowadziły do trwałego, tragicznego podziału Korei. Od północy Korea Północna graniczyła z ZSRR (20 km granicy) i Chinami rozdartymi wojną domową. Dopiero po ostatecznej klęsce Czang Kaj-szeka i jego ucieczce na Tajwan głównodowodzący Chińską Armią Ludowo-Wyzwoleńczą Mao Zedong proklamował 1 października 1949 roku w Pekinie Chińską Republikę Ludową. W oczywisty sposób wzmocniło to pozycję i aspiracje komunistów koreańskich. Później zaś bezpośrednie zaangażowanie militarne komunistycznych Chin w wojnę w Korei rozstrzygnęło o remisowym rezultacie konfliktu.

Kim Ir Sen, przywódca KRLD, od chwili utworzenia państwa północnokoreańskiego snuł plany „wyzwolenia” południowej części półwyspu, apelując o pomoc do Stalina, ten jednak odmawiał, obawiając się otwartego konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi. ZSRR nie miał jeszcze w swym arsenale broni jądrowej, nie mógł też liczyć na żadne poparcie ze strony Chin, w których nadal trwała wojna domowa. Dlatego zgodnie z rezolucją Zgromadzenia Ogólnego ONZ nakazującą wycofanie obcych wojsk z Korei do końca grudnia 1948 roku wycofał swe wojska z KRLD (wojska amerykańskie Republikę Korei opuściły dopiero w czerwcu 1949 roku). Podobne plany miał Li Syng Man, tym bardziej że ONZ, zdominowana przez państwa niepodporządkowane ZSRR, uznawała jego rząd za jedyne legalne przedstawicielstwo narodu koreańskiego. Zarówno Kim Ir Sen jak i Li Syng Man oraz oba państwa koreańskie czyniły przygotowania polityczne i militarne do wypełnienia swej „misji dziejowej”. Powodowało to stałe incydenty na granicy, które w sierpniu 1949 roku przybrały formę „małej wojny na 38 równoleżniku”.

Armia południowokoreańska po wycofaniu się wojsk amerykańskich w czerwcu 1949 roku miała charakter sił policyjnych. W 1948 roku na wyspie Czedżu wybuchło zbrojne powstanie komunistyczne, stłumione brutalnie przez siły rządowe. Uzyskanie w 1949 roku przez ZSRR broni jądrowej i proklamowanie 1 października 1949 roku ChRL przez Mao, kończące wojnę domową w Chinach, stworzyło warunki do próby „zjednoczenia Korei” drogą agresji zbrojnej przez Kim Ir Sena. Uzyskanie zapewnień o pomocy materialnej z ZSRR i ewentualnego wsparcia Mao otwierało drogę do wojny. Nieroztropna wypowiedź Deana Achesona z 12 stycznia 1950 roku pomijająca Koreę Południową w systemie obrony globalnej Stanów Zjednoczonych stała się zapalnikiem do wybuchu. KRLD zgromadziła na granicy z Republiką Korei siły wystarczające do opanowania całego Półwyspu Koreańskiego, przekonana, że aneksja Korei Południowej nie spotka się z reakcją militarną Stanów Zjednoczonych, przeżywających szok po upadku rządu Czang Kaj-szeka w Chinach.

Wojna koreańska

25 czerwca 1950 roku wojska Korei Północnej (liczące 415 tys. żołnierzy wspartych 150 czołgami i 150 samolotami różnego typu) zaatakowały terytorium Korei Południowej, przekraczając 38 równoleżnik i zdobywając wkrótce Seul. Armia południowokoreańska licząca 150 tys. ludzi, 40 czołgów i 14 samolotów nie miała szans samodzielnie oprzeć się inwazji. W odpowiedzi na agresję Rada Bezpieczeństwa ONZ uchwaliła 27 czerwca na podstawie art. 42 Karty ONZ wysłanie do Korei sił międzynarodowych. ZSRR oficjalnie zbojkotował obrady, co umożliwiło przegłosowanie wniosku wobec niewykorzystania przysługującego ZSRR w Radzie Bezpieczeństwa ONZ prawa weta. Przerzucona z prefektury Yamaguchi (Japonia) amerykańska 24. Dywizja Piechoty została zniszczona w 12-dniowej bitwie pod Daejeonem, a jej dowódca gen. William Dean trafił do niewoli. Pierwotnie planował wycofanie dywizji na południe, ale otrzymał rozkaz obrony miasta o kilka dni dłużej. Wskutek przewagi nieprzyjaciela dywizja została rozbita, a gen. Dean samodzielnie przedzierał się na południe.

26 czerwca przewodniczący Senackiej Komisji Spraw Zagranicznych Tom Connally na pytanie prezydenta USA Trumana, czy prosić Kongres o wypowiedzenie wojny, odpowiedział: Jeśli włamywacz włamie się do twojego domu, możesz go zastrzelić bez pójścia na posterunek policji i uzyskania pozwolenia (“If a burglar breaks into your house, you can shoot him without going down to the police station and getting permission”). Truman uznał, że uchwała Rady Bezpieczeństwa daje wystarczającą podstawę do wysłania wojsk. 19 lipca prezydent powiadomił Kongres o podjętych krokach, żądając zwiększenia wydatków na siły zbrojne i pomoc dla państw zagrożonych przez działania komunistów.

Początkowe niepowodzenia wojsk amerykańskich związane były z tym, że oddziały amerykańskie w Japonii pełniły służbę okupacyjną i nie były ani odpowiednio uzbrojone, ani wyszkolone do prowadzenia normalnych działań wojennych. Wojska amerykańskie stacjonujące w Japonii miały poważne braki etatowe w ludziach. W późniejszym okresie stan liczebny, jakość uzbrojenia i wyszkolenia wojsk amerykańskich w Korei znacząco się poprawiły. Do 5 września 1950 wojska KRLD opanowały prawie cały półwysep (95% terytorium Korei Południowej), zamykając wojska amerykańskie i południowokoreańskie w tzw. „worku pusańskim” – w tym momencie ofensywa północnokoreańska została powstrzymana. KRLD i ZSRR za pośrednictwem Indii (Jawaharlal Nehru) zaproponowały rokowania pokojowe, odrzucone przez Stany Zjednoczone (ONZ). W międzyczasie KRLD przeprowadziła na południu reformę rolną i nacjonalizację przemysłu oraz nabór do swojej armii. W ramach sił ONZ, 14 państw skierowało do Korei swoje kontyngenty wojskowe, które czasowo rozlokowano w Japonii. 95% tych sił stanowiły wojska amerykańskie. Głównodowodzącym wojsk ONZ został gen. Douglas MacArthur, który ze swoim sztabem opracował plan inwazji na Koreę Północną.

Udany desant amerykański (ONZ) 15 września 1950 roku gen. Douglasa MacArthura pod miastem Inczon oraz jednoczesne kontruderzenie z miasta Pusan doprowadziły do odzyskania zajętych przez wojska Północy terenów. Jednostki Koreańskiej Armii Ludowej odcięte na południu Korei próbowały przejść do działań partyzanckich, tworząc tzw. „drugi front”, ale próby te zostały szybko udaremnione, ponieważ ludność południowokoreańska już zniechęciła się do KRLD (z powodu postępowania jej wojsk i organów bezpieczeństwa). W październiku działania przeniosły się na północ od 38 równoleżnika, a 90% Korei Północnej do 25 października znalazło się pod okupacją amerykańską. ONZ (Stany Zjednoczone) zaproponowały zawieszenie broni i uznanie siłowego zjednoczenia Korei, ale 25 października 1950 Mao Zedong wprowadził na front kilkusettysięczną armię „Chińskich Ochotników Ludowych”. ChOL okrążyli X Korpus amerykański, który jednak zdołał się przebić i został ewakuowany z Hŭngnam („koreańska Dunkierka”). Pod naciskiem Chińczyków (i odtwarzającej się armii KRLD) oddziały ONZ cofały się, tracąc w styczniu 1951 roku Seul. Chiny bezskutecznie prosiły o wsparcie ZSRR, Stalin zgodził się jedynie na wysłanie Chińczykom sprzętu wojskowego, z czym jednak zwlekał. Polityka ta spowodowana była chęcią utrzymania ZSRR w „neutralności”, a tym samym zrzuceniem kosztów prowadzenia wojny na Chiny. Rządy KRLD i Chin otrzymały różnorakie wsparcie ze strony Indii i niektórych państw bloku wschodniego.

Nowy dowódca wojsk lądowych gen. Matthew Ridgway powstrzymał ofensywę i w lutym 1951 roku odzyskał Seul, a następnie ruszył na północ, częściowo przekroczył 38 równoleżnik i ustabilizował front na zdatnej do obrony linii „Kansas-Wyoming”, która do dzisiaj stanowi granicę pomiędzy obydwoma państwami koreańskimi.

Na górnym małym zdjęciu wojska amerykańskie i północnokoreańskie zamknięte w tzw. worku pusańskim. Sytuacja z 5 września 1950 roku. Na dużym zdjęciu sytuacja z 25 października 1950 roku, gdy 90% Korei Północnej znalazło się pod okupacją amerykańską. Na środkowym małym zdjęciu sytuacja, gdy Mao wprowadza swoje wojsko i zajmuje w styczniu 1951 roku Seul. Na dolnym zdjęciu sytuacja, gdy po zmianie amerykańskiego dowództwa następuje odzyskanie Seulu i ustabilizowanie się linii frontu.

Źródło zdjęcia: Wikipedia.

W okresie od kwietnia do maja 1951 roku wojska chińskie i północnokoreańskie przeprowadziły wielką ofensywę, która załamała się i czerwcowa kontrofensywa ONZ z powrotem przywróciła front na linii Kansas-Wyoming. Od tej pory działania wojenne przyjęły postać wojny pozycyjnej, przeplatanej walkami niewielkich oddziałów. W lipcu 1951 roku rozpoczęła się pierwsza tura rokowań pokojowych, podczas której nie osiągnięto porozumienia z powodu dwóch konfliktów – po pierwsze w sprawie granicy (Chiny i KRLD chciały linii 38 równoleżnika, a ONZ linii Kansas-Wyoming), a po drugie w sprawie jeńców (spora część jeńców z Chin i Korei Północnej nie chciała wracać do tych państw, które tutaj żądały przymusowego odesłania ich wszystkich). Pomimo liczebnej przewagi lotnictwa chińsko-północnokoreańskiego, wzmocnionego „ochotnikami” z ZSRR, lotnictwo amerykańskie (i innych państw ONZ – za najlepszych uchodzili piloci z RAF) odnosiło sukcesy.

Zakończenie walk

Opinia publiczna w krajach uczestniczących w operacji ONZ była mocno podzielona, szczególnie w Wielkiej Brytanii, gdzie liczne grono ludzi sprzeciwiało się uczestnictwu w wojnie. Wiele osób obawiało się eskalacji wojny, a nawet wybuchu wojny nuklearnej. Silna opozycja względem wojny była przyczyną często napiętych relacji brytyjsko-amerykańskich. Z tych powodów brytyjscy politycy szukali sposobu na jak najszybsze zakończenie konfliktu, prędkie wycofanie wszystkich obcych sił ONZ i zjednoczenie Korei pod auspicjami tej organizacji. Ostatecznie wybór Eisenhowera i zmęczenie społeczeństwa amerykańskiego wojną (jednorazowo w Korei przebywało 500 tys. żołnierzy amerykańskich, zmieniani byli co 6 miesięcy, w sumie przewinęło się przez front 2,5 mln Amerykanów), a z drugiej strony śmierć Stalina i walka o schedę po nim oraz brak znaczących efektów działań militarnych po obu stronach zmusiły wreszcie obie strony konfliktu 27 lipca 1953 roku w Panmundżomie do podpisania rozejmu i ustanowienia strefy demarkacyjnej (po 2 km na północ i południe, zatem szerokość tej strefy wynosi 4 km) dzielącej półwysep na dotychczasowej linii frontu (linii Kansas-Wyoming); w sprawie jeńców swoje stanowisko także przeforsowała strona ONZ – w rezultacie część jeńców północnokoreańskich osiedliła się w Korei Południowej, a jeńców chińskich na Tajwanie). Rozejm został podpisany przez przedstawicieli Korei Północnej (w osobie Kim Ir Sena jako zwierzchnika armii Korei Północnej), Chin Ludowych (przedstawiciel: Peng Dehuai – dowódca Ochotników Ludowych) oraz ONZ-tu, reprezentowanego przez głównodowodzącego wojsk Narodów Zjednoczonych, amerykańskiego generała Marka W. Clarka. Nieobecność i brak podpisu przedstawiciela Republiki Korei (czyli Korei Południowej) stanowił przez długie lata pretekst dla KRLD do odmowy rozpoczęcia rozmów pokojowych z Południem, które dla Koreańczyków z Północy nie było stroną konfliktu. Nad przestrzeganiem rozejmu czuwali inspektorzy sił rozjemczych (Komisja Nadzorcza Państw Neutralnych) rozmieszczeni po obu stronach tej linii, na północy Polacy oraz Czesi i Słowacy, a na południu Szwajcarzy i Szwedzi. Ci ostatni po szykanach amerykańskich w 1956 roku zwinęli swoje posterunki. W przypadku Czechosłowacji (potem Czech) i Polski po zmianach politycznych w 1989 roku władze KRLD zaczęły także szykanować ich przedstawicieli tak, że ci w końcu wyjechali.

Konsekwencje wojny

Wojna koreańska utrwaliła podział polityczny półwyspu koreańskiego. Straty poniesione przez strony konfliktu i ludność cywilną są trudne do oceny ze względu na zróżnicowanie szacunków i brak swobodnego dostępu historyków do materiałów archiwalnych, szczególnie północnokoreańskich i chińskich. Aktualne szacunki historyków zakładają straty armii Republiki Korei (Korea Południowa) – 415 tys. żołnierzy zabitych i zmarłych w niewoli i 429 tys. rannych, Koreańskiej Armii Ludowej – 500–600 tys. zabitych i drugie tyle rannych, a ludności cywilnej – około miliona ludzi zabitych i rannych. Straty sił ONZ obejmowały: 33 629 zabitych i zaginionych oraz 107 tysięcy rannych żołnierzy amerykańskich, 1263 zabitych i 4817 rannych żołnierzy Wspólnoty Narodów oraz 1800 zabitych i 7 tys. rannych żołnierzy z pozostałych kontyngentów państw walczących pod flagą ONZ. Straty ChRL ocenia się na 400 tys. zabitych i zmarłych oraz 500 tys. rannych żołnierzy.

xxx

10 sierpnia 1945 roku amerykańscy pułkownicy otrzymali zadanie podziału Korei na sowiecką i amerykańską strefę wpływu. Ale od kogo otrzymali to zadanie? O tym angielska Wikipedia, bo z niej pochodzi ta informacja, nie mówi. Wygląda jednak na to, że od kogoś, kto stał ponad Związkiem Radzieckim i Stanami Zjednoczonymi, bo dbał o to, by została zachowana równowaga. Pomimo że armia amerykańska nie dotarła na czas na 38 równoleżnik, to Armia Czerwona, zgodnie z umową, zatrzymała się i pokornie czekała 3 tygodnie na przybycie Amerykanów. I tak dokonał się rozbiór Korei. Ale kto o tym zadecydował i jakie były motywy jego decyzji? Tego nie wiemy, a bez tej informacji wszystko inne, to tylko nic nie znacząca zasłona dymna, poza tragedią, jaką była śmierć żołnierzy po obu stronach frontu i ludności cywilnej. Dokładne dane na ten temat są niedostępne, co może sugerować, że straty ludzkie były znacznie większe, niż te oficjalnie podawane.

Postanowiono, że odbędą się powszechne wybory, ale w sowieckiej strefie prześladowano partie prawicowe i narodowe, a w amerykańskiej – komunistyczne. Jakby się umówili. A Amerykanie w Korei, w stosunku do komunistów, postępowali odmiennie niż w Wietnamie. Efekt był taki, że w każdej strefie wybory odbyły się osobno, co doprowadziło do powstania dwóch państw.

Zgodnie z rezolucją Zgromadzenia Ogólnego ONZ Związek Radziecki wycofał swoje wojska w grudniu 1948 roku, a Stany Zjednoczone w czerwcu 1949 roku. Po co one wycofały swoje wojska? No, chyba tylko po to, by doszło do wojny. Gdyby tam zostały, to nie byłoby tej wojny. Nie byłoby jej również, gdyby pozwolono Koreańczykom, żeby sami rządzili się we własnym kraju.

Powstanie komunistycznych Chin staje się, jak pisze Wikipedia, bezpośrednią przyczyną rozpoczęcia wojny przez Koreę Północną. Oliwy do ognia dolewa też Dean Acheson, który 12 stycznia 1950 roku oświadcza, że system ochrony globalnej Stanów Zjednoczonych nie obejmuje Korei Południowej. To już jest wyraźne zaproszenie „do tańca”. Natomiast stwierdzenie, że Stany Zjednoczone przeżywały szok po upadku rządu Czang Kaj-szeka w Chinach, to chyba jakiś żart ze strony Wikipedii czy źródła, z którego korzystała. Przecież to Stany Zjednoczone przyczyniły się do jego upadku, wstrzymując w decydującym momencie wojny z chińskimi komunistami dostawy amunicji dla Kuomintangu. O tym w szczegółach w blogu „Chiny”.

25 czerwca 1950 roku Korea Północna zaatakowała Koreę Południową. Przewaga Korei Północnej była tak duża, że Korea Południowa nie była w stanie się bronić. W odpowiedzi na agresję Rada Bezpieczeństwa ONZ podjęła uchwałę o wysłaniu do Korei sił międzynarodowych. Związek Radziecki zbojkotował obrady Rady Bezpieczeństwa chyba tylko po to, by ta wojna trwała, bo przecież dysponował prawem veta w tej Radzie, a może nie chciał oficjalnie popierać tej wojny. Natomiast Amerykanie nawet nie zapytali o zgodę Kongresu (jeszcze by się nie zgodził), bo Truman uznał, że Rada Bezpieczeństwa daje wystarczającą podstawę do wysłania wojsk.

Do 5 września wojska KRLD opanowały prawie cały półwysep, bo 95% terytorium Korei Południowej, zamykając wojska amerykańskie i południowokoreańskie w tzw. worku pusańskim. A więc był to klasyczny Blitzkrieg, ale w tym momencie ofensywa północnokoreańska została powstrzymana. Wikipedia nie informuje przez kogo i dlaczego. Było to dokładnie tak samo, jak w 1941 roku, gdy Hitler po półtora miesiącu był 300 km od Moskwy i miał wolną drogę, ale skierował wojska na Ukrainę.

KRLD i Związek Radziecki za pośrednictwem Indii zaproponowały rokowania pokojowe, odrzucone przez Stany Zjednoczone (ONZ). 15 września nastąpił udany desant pod miastem Inczon oraz kontruderzenie z miasta Pusan. Jak miał być nieudany, skoro przeciwnik nic nie robił? W październiku działania przeniosły się na północ od 38 równoleżnika, a 90% Korei Północnej do 25 października znalazło się pod okupacją amerykańską. Tego samego dnia Mao Zedong wprowadził na front kilkusettysięczną armię „Chińskich Ochotników Ludowych”. Pod naporem Chińczyków oddziały ONZ cofały się, tracąc w styczniu 1951 roku Seul. Nowy dowódca amerykańskich wojsk lądowych powstrzymał ofensywę przeciwnika i w lutym odzyskał Seul, a następnie ruszył na północ, częściowo przekroczył 38 równoleżnik i ustabilizował front na linii Kansas-Wyoming, która do dziś stanowi granicę pomiędzy obu państwami.

Jak zwykle kiedy trzeba przerwać wojnę, to daje o sobie znać opinia publiczna, która domagała się jej zakończenia, a której wcześniej nikt o zdanie nie pytał. 27 lipca 1953 roku podpisano rozejm i ustanowiono strefę demarkacyjną na dotychczasowej linii frontu, czyli linii Kansas-Wyoming. Rozejm został podpisany przez przedstawicieli Korei Północnej, Chin Ludowych oraz ONZ-tu. Zabrakło natomiast przedstawiciela Korei Południowej. Dlaczego? Z tego powodu KRLD odmawiała rozmów z Koreą Południową.

Wojna ta zakończyła się powrotem do punktu wyjścia, czyli podziałem Korei zgodnie z tym, co ustalono 10 sierpnia 1945 roku. To w takim razie, po co ona była? Za japońskiej okupacji powstał na terenie kraju komunistyczny ruch oporu, a w Chinach działał rząd tymczasowy. I chyba po to podzielono to państwo na dwa, by jedni i drudzy mogli zainstalować w nich swoje rządy. I konflikt gotowy. Już można szczuć jednych na drugich, by zabijali się, nienawidzili. I tylko o to chodzi zawsze i wszędzie w każdej wojnie.

Wietnam

Jeszcze na dobre nie skończyła się II wojna światowa, a już zaczęła się wojna w Wietnamie. Dlaczego akurat tam, a nie w innych krajach tego regionu? I dlaczego akurat tam wojna trwała tak długo? Czy wpływ na to miał fakt, że wietnamskie elity polityczne kształciły się w Europie i przesiąknęły różnymi idiotycznymi ideologiami, i to że katolicy byli tam stosunkowo liczni, jak na kraj azjatycki? Być może, bo przecież zróżnicowanie kulturowe i religijne sprzyja kreowaniu konfliktów. Przypadek Wietnamu wydaje się być bardziej skomplikowany, niż gdy chodziło o inne państwa podzielone – Niemcy i Koreę. Informacje zawarte w tym blogu pochodzą z Wikipedii i Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN (1962-1970).

x

Chińska okupacja Wietnamu trwała ponad 1000 lat. Ostatecznie stał się on niepodległy w 938 roku i był nim do połowy XIX wieku. W XVII wieku pojawili się misjonarze katoliccy i pomimo prześladowań ze strony cesarskiej, stał się ten kraj ostoją katolicyzmu. Misjonarze tacy jak Aleksander de Rhodes, francuski jezuita, przyczynili się do rozwoju społeczeństwa, stworzyli podstawy nowoczesnego alfabetu wietnamskiego, ale jednocześnie swoją działalnością spowodowali, że kraj ten popadł w zależność od Francji.

Struktura religijna Wietnamu w 2019 roku przedstawiała się następująco: buddyzm – 50%, brak religii – 18,2%, tradycyjne religie plemienne – 10,3%, chrześcijaństwo – 9%.

Kościół katolicki, który nigdzie w Azji – poza rządzonymi przez Hiszpanów Filipinami – nie wywarł większego wpływu, w Wietnamie odniósł sukces. Począwszy od XVII wieku setki tysięcy Wietnamczyków przyjęło, z różnorakich powodów, nową wiarę. Miejscowi kupcy widzieli w katolicyzmie sposób na znalezienie wspólnego języka z przybyszami zza mórz; chłopi szukali w nim wyzwolenia od konfucjanizmu, a tym samym od władzy feudalnej mandarynów.

Na północy, gdzie wskutek przeludnienia i kiepskich zazwyczaj zbiorów panował powszechny niedostatek, księża autochtoni posiedli władzę trybunów ludowych. Całe powiaty przyjmowały katolicyzm i broniły go przed administracją cesarsko-mandaryńską. W 1946 roku te same powiaty katolickie miały stanąć do walki zarówno przeciwko kolonizatorom francuskim, jak i komunistycznemu Viet Minhowi. W 1954 roku, gdy komuniści zwyciężyli Francuzów i objęli władzę, całe wioski uciekały na południe, widząc jedyny ratunek w reżimie Ngo Dình Diema.

Władcy wietnamscy prowadzili wobec misji katolickich politykę pełną sprzeczności. Z jednej strony wygodne im było doradztwo techniczne księży, ich powiązania z kupcami (zwłaszcza z handlarzami bronią), ale jednocześnie obawiali się wpływu, jaki nowa religia może wywierać na społeczeństwo. Chrześcijański kanon wiary wraz z jego ideą równej godności i zbawienia stał bowiem w głębokiej sprzeczności z konfucjańską koncepcją niewolniczej uległości wobec władzy.

Dworem cesarskim wstrząsnęło szczególnie pismo łacińskie, jakim XVIII-wieczny jezuita postanowił zastąpić dotąd obowiązujące ideogramy chińskie. Nowość przyjmowała się szybko i powszechnie. Księża-kaznodzieje mogli odtąd docierać do coraz szerszych rzesz wiernych słowem już nie tylko mówionym, natomiast przedstawiciele administracji państwowej – na każdym szczeblu władzy – jęli tracić autorytet i przewagę, jaką mieli nad narodem analfabetów. U dworu obawiano się także, iż katolicyzm jest w istocie forpocztą europejskiego kolonializmu. Stąd właśnie przedziwna polityka przemiennego faworyzowania i prześladowania misjonarzy. Tym bardziej, że na dworze nie brakowało lekarzy, astronomów i matematyków w sutannach.

Pierwszymi misjonarzami chrześcijańskimi w Wietnamie byli wędrowcy w rodzaju Odoryka de Pordenone, włoskiego franciszkanina, autora popularnego sprawozdania z podróży na Daleki Wschód. W XVII w. przybyli wygnani z Japonii jezuici, którzy znaleźli schronienie w portugalskim Faifo. Pracowici i pełni poświęcenia, dokonali wiele dla zbliżenia obcych sobie kultur, nie dorównywali jednak Aleksandrowi de Rhodes, prawdziwemu odkrywcy Wietnamu dla Europy i Francji. Był on m.in. autorem pierwszego wielojęzycznego słownika języka wietnamskiego, opracował także alfabet, który, z pewnymi modyfikacjami, pozostaje w użyciu po dziś dzień.

Rhodes sądził, że winę za rosnącą niechęć Azjatów do Europejczyków ponoszą Portugalczycy, albo raczej ich fatalna polityka kolonizacyjna. Jezuita wrócił więc do Europy, gdzie bezskutecznie próbował przekonać Stolicę Apostolską o konieczności uchylenia bulli Mikołaja V, dającej Portugalczykom wyłączność na podbój Azji. Nie zwojowawszy nic w Rzymie, pojechał do Paryża. I tu jął opowiadać, że wietnamscy rybacy tkają swe sieci z jedwabiu, że kraj jest bogaty niczym mityczne El Dorado, a naród ciąży ku katolicyzmowi.

Lata 1843-1940 to czas podboju i utworzenia kolonii francuskiej. Francuzi zajęli cały Wietnam, Kambodżę i Laos. Większość wietnamskich polityków i wojskowych kształciła się w Europie. W 1927 roku powstała związana z Kuomintangiem Narodowa Partia Wietnamu, natomiast w 1930 – Komunistyczna Partia Wietnamu, na czele której przez wiele lat stał Ho Chi Minh. W 1930 doszło do nieudanego antyfrancuskiego powstania. Po jego fiasku przewagę w ruchu antykolonialnym zyskali komuniści.

II wojna światowa

W czasie II wojny światowej kolaboracyjny względem III Rzeszy rząd Francji Vichy zawarł porozumienie z Japonią, na mocy którego w 1940 roku zezwolono na stacjonowanie wojsk japońskich na północy Wietnamu. W 1941 roku rozszerzono japońską kontrolę wojskową na cały obszar Indochin, zachowano przy tym francuską administrację kolonialną. W 1942 roku Japończycy opanowali Indonezję i Birmę. W ten sposób podporządkowali oni sobie całą Azję Południowo-Wschodnią. W Wietnamie pojawili się Amerykanie. Niewielkie oddziały OSS1 pomagały wietnamskim partyzantom w walce z Japończykami, dostarczały broni, amunicji, środków medycznych, a przede wszystkim oficerów-instruktorów.

W 1941 roku została utworzona Liga Niepodległości Wietnamskiej, zwana Viet Minhem. Od tej nazwy wziął swój pseudonim Ho Chi Minh, co znaczy „Ten, który Niesie światło”. Ponieważ Viet Minh walczył przeciwko Japończykom, zyskał poparcie Chin i USA.

W marcu 1945 Japończycy zażądali od gubernatora francuskiego w Hanoi podporządkowania podległych mu oddziałów Legii Cudzoziemskiej rozkazom Armii Cesarskiej, a gdy ten odmówił, wkroczyli zbrojnie. Garnizon stołeczny złożył broń i został internowany na całkiem przyzwoitych warunkach, ale tam, gdzie żołnierze francuscy stawili opór, zabijano ich. Japończycy internowali także kilkuset cywilów; wielu z nich zostało zamęczonych na śmierć. Dwa dni po zrzuceniu bomby atomowej na Hiroszimę, 8 sierpnia 1945 roku Ho Chi Minh utworzył Komitet Wyzwolenia, a 13 sierpnia wybuchło ogólnonarodowe powstanie. Walki z wojskami japońskimi trwały dwa dni. Po kapitulacji Japonii wojska Viet Minhu, którego Ho Chi Minh był przywódcą politycznym, zajęły Tonkin, czyli północną część kraju, zmusiły 25 sierpnia cesarza Bao Dai do abdykacji i 2 września 1945 roku, przy cichym poparciu Stanów Zjednoczonych ogłosiły powstanie Demokratycznej Republiki Wietnamu. Ho Chi Minh działał szybko i skutecznie; jego siły rosły z dnia na dzień, a oddziały Viet Minhu dotarły do Sajgonu na południu kraju.

Annam i Cochinchina – francuskie kolonie od 1862 roku. Źródło zdjęcia: Wikipedia.

Wojna indochińska (1946-1954)

Od początku września 1945 roku do południowej części Wietnamu zaczęły napływać wojska brytyjskie, a do części północnej – wojska kuomintangowskie, które z ramienia aliantów zachodnich miały przyjąć kapitulację wojsk japońskich; granica działalności obu armii w Wietnamie przebiegała wzdłuż 16 równoleżnika. Pod osłoną wojsk brytyjskich przybyły do Sajgonu również jednostki francuskie, które 22/23 września 1945 roku dokonały zamachu stanu, wypierając władze DRW ze wszystkich urzędów w mieście. Zapoczątkowało to wznowienie walki wyzwoleńczej w południowym Wietnamie.

W lutym 1946 roku Francja zawarła porozumienie z rządem Czang Kaj-szeka, na podstawie którego w zamian za zrzeczenie się przywilejów w Chinach uzyskała zgodę na zluzowanie wojsk chińskich w północnym Wietnamie. 6 marca 1946 roku rząd francuski zawarł z rządem DRW wstępne porozumienie, w którym Francja uznała „Republikę Wietnamu jako państwo wolne, posiadające swój rząd, swój parlament, swoją armię i swe finanse” oraz zobowiązała się do uznania rezultatów referendum mającego zadecydować o zjednoczeniu całego Wietnamu. Ze swej strony rząd DRW zgodził się na przybycie ściśle ograniczonej liczby wojsk francuskich do północnego Wietnamu w celu zastąpienia Chińczyków w przyjęciu kapitulacji wojsk japońskich. Ewakuacja wojsk francuskich miała nastąpić najpóźniej po pięciu latach. Wietnamska delegacja rządowa udała się na dalsze rokowania do Francji; 14 września 1946 roku Ho Chi Minh podpisał w Paryżu francusko-wietnamskie modus vivendi, potwierdzające marcowe porozumienie, regulujące niektóre problemy konsularne i gospodarcze.

Rząd Francji uchylał się jednak od pełnego uregulowania stosunków z Wietnamem, kontynuując wysiłki w celu oderwania południowego Wietnamu od DRW. Wyrazem tego było ustanowienie 1 czerwca 1946 roku tzw. Republiki Kochinchiny, podporządkowanej komisarzowi Francji, oraz poczynania wojsk francuskich na terenie całego kraju wykraczające poza modus vivendi. 10 listopada 1946 doszło do incydentu pomiędzy celnikami francuskimi a żołnierzami wietnamskimi w Hajfongu, efektem czego było wysunięcie przez Francję żądania przekazania portu. Wobec braku odpowiedzi osiem dni później wojska francuskie wzięły port siłą zabijając kilka tysięcy osób i w nocy z 19 na 20 listopada 1946 roku obaliły rząd Ho Chí Minha. Komuniści wycofali się z miast i przystąpili do pierwszych uderzeń odwetowych; rozpoczęła się pierwsza wojna indochińska. Działania wojskowe Francji przeciwko DRW, nazwane przez opinię francuską „brudną wojną”, trwały 8 lat i zakończyły się klęską wojsk francuskich pod Dien Bien Phu 7 maja 1954 roku.

Dien Bien Phu

Działania Francji wsparte zostały przez USA które zapewniły Francuzom nalot na pozycje Viet Minhu za pomocą bombowców startujących z lotniskowców na Morzu Południowochińskim. Wsparcie to nie przydało się jednak na tyle na ile spodziewali się tego Francuzi a wojska kolonialne zaczęły ponosić kolejne straty w obliczu czego Francuzi zaczęli nawet poważnie rozważać możliwość użycia broni atomowej. Francuskie Siły Zbrojne ustąpiły ostatecznie z północnego Wietnamu w 1954 roku po przegranej bitwie pod Dien Bien Phu, która oznaczała koniec kolonialnego statusu Wietnamu. W bitwie tej walczyło niewielu rodowitych Francuzów. Francja do zwalczania Viet Minhu użyła przede wszystkim dywizji Legii Cudzoziemskiej.

Wietnam Południowy (Republika Wietnamu)

To państwo istniejące w latach 1955-1975. Wietnam Południowy został proklamowany 23 kwietnia 1949 roku w Kochinchinie, na podstawie porozumienia zawartego między utworzonym tam antykomunistycznym Centralnym Rządem Tymczasowym i francuskimi władzami kolonialnymi. Głową państwa został były cesarz Wietnamu Bao Dai.

Konflikt z rządem proklamowanej na północy Demokratycznej Republiki Wietnamu doprowadził do wybuchu I wojny indochińskiej. Faktyczny podział państwa został utrwalony przez postanowienia konferencji genewskiej, która odbyła się w 1954 roku. Wietnam został podzielony wzdłuż 17 równoleżnika. Porozumienie genewskie nakazywało przeprowadzenie w obu częściach Wietnamu wyborów, po których miało nastąpić zjednoczenie państwa. Władzę w państwie oficjalnie sprawował cesarz Bao Dai, którego w 1955 roku odsunął od władzy jego premier Ngo Dinh Diem, który stał się tym samym prezydentem z woli Stanów Zjednoczonych. Ngo Dình Diem wycofał się z pomysłu przeprowadzenia wyborów, co spowodowało powstanie w latach 1957-1959 lewicowej partyzantki Wietkong. Wietkong zyskał wsparcie rządu komunistycznego na północy. Ngo Dình Diem nie radził sobie z postępującym rozkładem państwa, a ponadto wszedł w konflikt ze stanowiącymi większość mieszkańców państwa buddystami, czego źródłem był jego fanatyczny katolicyzm. Represje stosowane wobec buddystów spowodowały utratę przez Ngo Dinh Diema poparcia ze strony władz Stanów Zjednoczonych.

W 1963 roku agenci Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) zorganizowali pucz, w wyniku którego rząd Wietnamu Południowego zastąpiono rządem jeszcze bardziej uzależnionym od woli Administracji Stanów Zjednoczonych. Utworzenie nowego rządu umożliwiło interwencję wojsk amerykańskich w Wietnamie Południowym. W latach 1964-1968 w wyniku 13 zamachów rządy w Sajgonie zmieniały się 9 razy.

Wojna ze Stanami Zjednoczonymi (1964-1972)

Wojna ta zwana jest również II wojną indochińską. Głównymi stronami konfliktu były z jednej strony Demokratyczna Republika Wietnamu (wspierana przez kraje socjalistyczne) oraz wspierane przez to państwo organizacje komunistyczne w Wietnamie Południowym, Laosie i Kambodży. Z drugiej strony stała Republika Wietnamu i wspierająca ją koalicja międzynarodowa, obejmująca Stany Zjednoczone i ich sojuszników – Koreę Południową, Tajlandię, Australię, Nową Zelandię i Filipiny. De facto stroną konfliktu były również Kambodża i Laos. Walki toczyły się na terytorium Wietnamu Południowego, Laosu i Kambodży. Amerykańskie naloty bombowe objęły także terytorium Wietnamu Północnego. Do wojny doszło, gdy w Stanach Zjednoczonych przyjęto “teorię domina”, która zakładała, że państwa socjalistyczne (ZSRR i ChRL) będą dążyć do opanowania krajów Trzeciego Świata poprzez atakowanie państw sąsiadujących z już opanowanymi. Z tego powodu, że Wietnam Północny zaczął aktywnie wspierać lewicową partyzantkę na południu, w Waszyngtonie podjęto decyzję o przyjściu rządowi w Sajgonie z pomocą.

Od 1961 roku rosło nasilenie wojskowej interwencji USA w ramach tzw. wojny specjalnej przeciwko powstańcom. Siły zbrojne rządu sajgońskiego zostały rozbudowane do ponad 600 tys. żołnierzy, a ekspedycyjny korpus oficerski USA , działający formalnie w charakterze doradców tych sił, osiągnął w 1964 roku liczbę 23 tys. W sierpniu 1964 roku, pod pretekstem rzekomego zaatakowania VII Floty USA w Zatoce Tonkińskiej przez kutry torpedowe DRW, USA po raz pierwszy zbombardowały terytorium DRW, rozpoczynając bez wypowiedzenia wojny agresję na to państwo. W lutym 1965 roku USA rozszerzyły działania na cały Wietnam, podejmując systematyczne bombardowania DRW i terenów wyzwolonych w Wietnamie Południowym.

Z biegiem czasu instruktorów wojskowych zastąpiły regularne oddziały amerykańskich sił zbrojnych, by w szczytowym okresie (rok 1968) skoncentrować w Wietnamie ponad 500 tysięcy żołnierzy amerykańskich. Na skutek ogromnych strat, ponoszonych przez wojska amerykańskie, i coraz większego oporu społeczeństwa Stanów Zjednoczonych, za prezydentury Richarda Nixona podjęto decyzję o “wietnamizacji” wojny i wycofaniu się z konfliktu, co nastąpiło w roku 1972. Dobrze uzbrojona, ale źle wyszkolona i zdemoralizowana armia południowowietnamska stawiała opór do wiosny 1975 roku, kiedy to w ciągu kilku miesięcy została pobita przez słabsze siły z północy. 30 kwietnia 1975 roku siły północnowietnamskie aresztowały ostatniego przywódcę Wietnamu Południowego, generała Duong Van Minha. Wojna zakończyła się bezspornym zwycięstwem komunistów i zjednoczeniem Wietnamu.

xxx

Jeszcze za czasów kolonialnych Wietnamczycy próbowali walczyć o niepodległość, ale tak jakoś bez skutku. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy podjęli walkę z Japończykami. Pewnie nie bez znaczenia był fakt, że pomagały im niewielkie oddziały OSS. I po kapitulacji Japonii od razu powstało nowe, komunistyczne państwo, które poparły Stany Zjednoczone i Chiny. A później te same Stany Zjednoczone pomagały Francji w jej wojnie z tym młodym komunistycznym państwem, do którego powstania przyczyniły się. A jeszcze później pomagały one temu drugiemu, niekomunistycznemu państwu w jego walce z tym komunistycznym. I dorobiło do tego nawet ideologię, czyli „teorię domina”, wedle której pomagały one państwu niekomunistycznemu sąsiadującemu z państwem komunistycznym. I to właśnie miał być powód bezpośredniego zaangażowania się Stanów Zjednoczonych w wojnę w Wietnamie. Efekt był taki, że po ośmiu latach wycofały się z tej wojny na rzecz jej „wietnamizacji”, czyli pozostawieniu Wietnamczyków samym sobie, czyli wojny domowej. Po zwycięstwie komunistów z północy doszło do zjednoczenia Wietnamu i stał się on państwem komunistycznym. Tak działała „teoria domina”. Po co więc Amerykanie weszli w tę wojnę?

x

W styczniu 1973 roku w Sajgonie Oriana Fallaci przeprowadziła wywiad (Oriana Fallaci Wywiad z historią, Świat Książki, 2016) z Nguyen Van Thieu, który został prezydentem Południowego Wietnamu w 1967 roku, po swoim udziale w zamachu w 1963 roku mającym na celu obalenie ówczesnego prezydenta. W 1975 roku, na krótko przed zwycięstwem Wietnamu Północnego, poddał się do dymisji i wyjechał na Tajwan, później do Anglii i w końcu do Ameryki. Poniżej wybrane fragmenty:

To zatem prawda, że pańskie „nie” to jest „nie” w stylu wietnamskim. To znaczy „nie”, które mogłoby znaczyć „tak”.

Skądże. Kiedy mówię nie, to znaczy nie, powtarzam pani. A kiedy mówię całkowicie-się-z-wami-nie-zgadzam-panowie-Amerykanie-choć-pozostaję-waszym-przyjacielem, to znaczy właśnie tyle. Zawsze utrzymywałem, że doktor Kissinger, jako negocjator i przedstawiciel Nixona, ma święty obowiązek konsultować ze mną i porównywać mój punkt widzenia z amerykańskim punktem widzenia. Oczekiwałem zawsze, że rząd Stanów Zjednoczonych będzie popierał moje zdanie i pomoże mi przekonać komunistów, żeby zmodyfikowali swoje żądania. Żeby to nie było ogólnikowe, powiem pani, jakie są dwa podstawowe punkty zaakceptowane przez Kissingera, a odrzucone przeze mnie. Pierwszy punkt to obecność oddziałów północnowietnamskich w Wietnamie Południowym. Drugi to formuła polityczna, jaką północni Wietnamczycy chcieliby narzucić naszej przyszłości. Podobnie jak całe porozumienie, te dwa punkty zostały obmyślone przez komunistów w Paryżu. Tak więc wyjaśniłem doktorowi Kissingerowi, że zaakceptowanie ich oznaczałoby ugięcie się przez żądaniami północnych Wietnamczyków. To, czego żądają północni Wietnamczycy, to utrata Wietnamu Południowego. Voilà.

Czy nie mógłby pan wyrazić się jaśniej, panie prezydencie?

Mais vous savez, mademoiselle, c’est très simple!2 Amerykanie twierdzą, że w Wietnamie Południowym jest sto czterdzieści pięć tysięcy północnych Wietnamczyków, ja mówię, że jest ich trzysta tysięcy, jakkolwiek taka sprzeczka jest zbędna. Czy ich ocena jest prawdziwa, czy moja (ale to moja jest prawdziwa), absolutnie nie do przyjęcia jest tolerowanie obecności trzystu tysięcy północnych Wietnamczyków zalegalizowanej przez prawne porozumienie, zatwierdzonej przez międzynarodową konferencję, to znaczy przez cały świat. Oznacza to bowiem przyznanie im prawa do określania się jako wyzwoliciele oraz prawa do twierdzenia, że Wietnam jest tylko jeden od Hanoi po Sajgon, jednak należy do do Hanoi, a nie do Sajgonu. Czy dobrze to wyjaśniłem, mademoiselle? Ja twierdzę, że zaakceptowanie obecności w kraju armii złożonej z trzystu tysięcy żołnierzy oznacza zaakceptowanie władzy takiej armii nad tym krajem. Oznacza uznanie północnych Wietnamczyków za wyzwolicieli, a nie za agresorów. W konsekwencji oznacza uznanie armii południowowietnamskiej za najemną armię Amerykanów. Słowem, odwrócenie kota ogonem. Właśnie to powiedziałem Kissingerowi: „Ależ doktorze Kissinger, czy nie rozumie pan, że działając w ten sposób, stawia pan legalny rząd Wietnamu Południowego w pozycji rządu marionetkowego, zainstalowanego przez Amerykanów?!”.

Cóż, musiał pan odzyskać trochę zaufania, kiedy Amerykanie wznowili bombardowania Hanoi. Tutaj, w Sajgonie, mówiliśmy: „Thieu musiał wznosić toasty szampanem, kiedy dotarła do niego ta wiadomość!”.

Powiedzmy od razu jedno: nikt nie kocha wojny. Ja oczywiście nie kocham wojny. Być zmuszonym ją toczyć nie sprawia mi żadnej radości. Zatem nie piję szampana z powodu bombardowań Hanoi, tak samo jak nie piję szampana z powodu rakiet wystrzelonych na Sajgon. Ale szczerze mówiąc, od chwili, kiedy ta wojna istnieje, trzeba ją toczyć. A w dniu, kiedy te bombardowania znów zostaną zawieszone, zapytam pana Nixona: „Dlaczego? Co chce pan przez to osiągnąć? Co pan osiągnął?”. Nie, ja nie proszę, żeby przerwano bombardowania. One mają cel, a jeśli chce się osiągnąć cel, musimy bombardować. Mademoiselle, mówiąc jako wojskowy, powiem pani, że wojna jest tym mniej okrutna, im jest krótsza.

Mówią tak również zwolennicy bomby atomowej, panie prezydencie.

Ja nie jestem zwolennikiem wojny atomowej. Nie mam na myśli bomby atomowej. Mam na myśli… Czy słyszała pani kiedyś o stopniowaniu? A zatem moim zdaniem stopniowanie nie jest sposobem na wyleczenie choroby. Szczególnie jeśli ta choroba trwa od dłuższego czasu, trzeba ją leczyć szybko, drastycznymi metodami. Mademoiselle, wojna jest chorobą. Nikomu się nie podoba, ale kiedy na nas spada, trzeba szybko rozwiązać problem. Bez stopniowania. Stopniowanie prezydenta Johnsona było nieznośne. On nigdy nie zrozumie tej prostej prawdy: wojnę się prowadzi albo nie. Stopniowanie, które Amerykanie stosowali po Johnsonie, było takie samo. Już od lat Amerykanie bombardują, przestają bombardować, znowu bombardują, redukują, eskalują, nad dwudziestym równoleżnikiem, pod dwudziestym równoleżnikiem… Co to ma być? Wojna? To nie jest wojna, to jest połowiczna wojna. C’est une demi-guerre. Do dzisiaj prowadziliśmy połowiczną wojnę, une demi-guerre. A ja powiem pani, że gdybyśmy zaatakowali Wietnam Północny jak w klasycznej wojnie, gdybyśmy nieprzerwanie bombardowali Wietnam Północny, gdybyśmy wylądowali w Wietnamie Północnym, dzisiaj wojna byłaby skończona. I dodam, że – jeśli pertraktacje pokojowe się nie powiodą – istnieje jedyny sposób, żeby zakończyć tę wojnę: przenieść wojnę do Wietnamu Północnego. Pod każdym względem, łącznie z desantem.

To znaczy, że desant jest wciąż brany pod uwagę?

Czemu nie, jeśli Amerykanie są skłonni go przeprowadzić? Jeśli nie będzie to możliwe dla Amerykanów, nie będzie to możliwe dla nikogo! Pozwoli pani, że lepiej to wyjaśnię. Kiedy byłem ministrem obrony, a Amerykanie rozpoczęli bombardowania, w czerwcu 1965 roku, ktoś mnie zapytał: „Panie ministrze, czy sądzi pan, że te bombardowania spowodują przerwanie wojny w ciągu trzech miesięcy?”. A ja odparłem: „To zależy od was, Amerykanów”. Po czym powtórzyłem przykład z bokserem. „Jesteście wielkim bokserem, a Wietnam Północny jest małym bokserem. Jeśli zechcecie, możecie posłać go na matę w pierwszej rundzie. Jeśli nie będziecie chcieli i przedłużycie mecz do dziewiątej rundy, publiczność może się zniechęcić i poprosić o zwrot pieniędzy za bilety. Jest coś jeszcze gorszego: jeśli z powodu przedłużającego się meczu złapie was skurcz, ten mały przeciwnik może was nawet pokonać. Allons, donc! Soyez de grands boxeurs!3 Poślijcie go na matę w pierwszej rundzie! Poprzez stopniowanie bombardowania nigdy niczego nie osiągniecie. Przeciwnie, dostarczycie Giapowi argumentu, by mógł twierdzić, że taki mały kraj jak Wietnam Północny może oprzeć się amerykańskiej potędze. Wystawiają was na próbę, panowie Amerykanie! Nie bombardujcie dla formy, nie prowadźcie wojny psychologicznej, prowadźcie wojnę!” Mademoiselle, my wszyscy byliśmy pod amerykańskimi bombardowaniami. Ja też byłem, w 1942 roku, kiedy byli tutaj Japończycy. I przypominam pani, że nie jest wcale trudno wytrzymać bombardowania, po pewnym czasie można przywyknąć, szczególnie jeśli ma się do dyspozycji dobre schrony. Tak więc podczas pierwszych bombardowań północni Wietnamczycy całkowicie podupadli na duchu. Morale ludności było bardzo niskie, a w Hanoi spodziewano się desantu. Ale Amerykanie nie napierali i… Amerykanie zabijają przez pięć minut, potem dają cztery minuty wytchnienia, potem znowu zabijają…

Panie prezydencie, mówimy tutaj tyko o północnych Wietnamczykach. Wydaje mi się zatem, że nadszedł moment, by porozmawiać o Vietcongu i o jeszcze jednej różnicy poglądów między panem a Kissingerem.

Très bien. Ja twierdzę, że formuła polityczna przyjęta przez Amerykanów w październiku jest formułą podstępną, poprzez którą północni Wietnamczycy próbują narzucić nam rząd koalicyjny. Twierdzę, że nigdy nie zaakceptujemy takiej formuły, pod żadnym przebraniem, ponieważ ja nie narzucam Hanoi żadnego rządu i nie chcę, żeby Hanoi narzucało cokolwiek Sajgonowi. Konstytucja Wietnamu Północnego mówi, że Wietnam jest jeden, niepodzielny, od Lao Cai po Ca Mau. Konstytucja Wietnamu Południowego mówi to samo: Wietnam jest jeden, od Ca Mau po Lao Cai itd. Pozostaje jednak faktyczna sytuacja: dwa państwa wewnątrz tego narodu. Państwo Wietnamu Północnego i państwo Wietnamu Południowego, każde ze swoim rządem, ze swoim parlamentem, ze swoją konstytucją. Zatem każde z tych państw powinno samodzielnie decydować o własnej przyszłości politycznej, bez ingerencji drugiego. Jak Niemcy. Jak Korea. Dwa państwa w oczekiwaniu na ponowne zjednoczenie. Kiedy takie zjednoczenie nastąpi, Bóg jeden wie. Osobiście wykluczam, by mogło to się stać wcześnie niż za dwadzieścia lat, i dlatego zawsze prosiłem, żeby Wietnam Północny i Wietnam Południowy zostały przyjęte do ONZ…

Ale Vietcong istnieje, panie prezydencie, są to południowi Wietnamczycy, powinni uczestniczyć w życiu politycznym Wietnamu Południowego.

Tak, ale bez ingerencji ze strony Wietnamu Północnego. Tak też mówię: pozwólcie, że o przyszłości politycznej Wietnamu Południowego będziemy decydowali my i południowowietnamscy komuniści. Ja zgadzam się negocjować z Narodowym Frontem Wyzwolenia, zgadzam się organizować wybory z jego udziałem, zgadzam się mieć go w przyszłości jako partię polityczną. Ale to jest sprawa polityki południowowietnamskiej, a nie polityki północnowietnamskiej! Nie chcę nakazów z Hanoi, chcę swobodnie negocjować z Narodowym Frontem Wyzwolenia! Ale jak mogę to robić, jeśli północni Wietnamczycy są tu przebrani za żołnierzy Vietcongu? Mademoiselle, nawet sam Front Wyzwolenia nie mógłby swobodnie ze mną negocjować, mając na karku trzysta tysięcy północnych Wietnamczyków uzbrojonych w artylerię! Tak więc powtarzam: zostawcie nas samych, nas i Vietcong. Lepiej się zrozumiemy, szybciej. Wszyscy jesteśmy południowymi Wietnamczykami i ja wiem, że większość żołnierzy Vietcongu, walczących od dwudziestu lat, nie chce opanować Wietnamu Południowego! Jak mogą to uczynić, skoro są południowymi Wietnamczykami?! Ja wiem, że chcą tylko uczestniczyć w życiu politycznym kraju i…

Czy próbował pan kiedykolwiek nawiązać z nimi dialog, panie prezydencie?

Ale jak mam to zrobić, skoro są tu północni Wietnamczycy?! Jak oni mają to zrobić, skoro są tu północni Wietnamczycy? Właśnie to wciąż powtarzam Amerykanom, którzy nie rozumieją! Przypuśćmy, że chciałbym spotkać się z madame Binh, co mogłoby skądinąd sprawić mi przyjemność. Jak mam to zrobić? Jak ona ma to zrobić? Madame Binh nie ma swobody rozmawiania ze mną, jej rzecznikami są północni Wietnamczycy! Mówię pani, mademoiselle, że dopiero kiedy północni Wietnamczycy odejdą, ludzie Vietcongu poczują się wolni, żeby przyjść i rozmawiać ze mną. I przyjdą. Ponieważ ja ich zaproszę i ponieważ nie będą już kontrolowani przez innych. Faktem jest, że… Mademoiselle, dwa albo trzy lata temu miało miejsce zjawisko nazywane tu ruchem Chu Hoi. Chu Hoi znaczy mniej więcej dezerter z Vietcongu. A więc w pewnym momencie ich liczba była bardzo wysoka: około dwustu tysięcy. To zaniepokoiło ogromnie północnych Wietnamczyków, ponieważ – to jasne – pozwól Chu Hoi pójść dalej i koniec z Narodowym Frontem Wyzwolenia. Co więc zrobili północni Wietnamczycy? Rozproszyli się po wsiach i jednostkach Vietcongu, żeby zastąpić ich żołnierzy albo uniemożliwić im dezercję. I… Ale czy nie rozumie pani, że ta druga różnica poglądów z doktorem Kissingerem jest konsekwencją pierwszej?! Nie rozumie pani, że podstawowym problemem pozostaje obecność trzystu tysięcy północnych Wietnamczyków?

Tak, panie prezydencie, ale pan posuwa się nieco dalej, odrzucając ipso facto4 rząd koalicyjny. Jeśli jest pan gotów zaakceptować Vietcong w polityce Wietnamu Południowego, to dlaczego odrzuca pan ideę rządu koalicyjnego?

Ponieważ to, co powiedziałem do tej pory, nie oznacza wcale rządu koalicyjnego, oznacza po prostu udział Vietcongu w wyborach! Ponieważ to, co odrzucam, to żądanie koalicyjnego rządu zgłaszane przez kogoś innego! Rząd jest wynikiem wyborów, tak czy nie? Zatem jeśli nawet pewnego dnia będzie w Sajgonie rząd całkowicie kontrolowany przez komunistów, będzie to musiało wynikać z wyborów. Tak czy nie? Nie będzie to rząd spreparowany. Nie będzie to rząd narzucony przez Hanoi. O co proszę w gruncie rzeczy? O trzy miesiące rozmów z Narodowym Frontem Wyzwolenia, plus trzy miesiące na znalezienie z nim porozumienia i zorganizowanie wyborów, wreszcie o wybory jedna-osoba-jeden-głos. Allons, donc! Czego się ode mnie oczekuje? Czego ponad to? Reprezentuję legalny rząd, a zniżam się do rozmów z tymi, którzy chcą nielegalnie zająć moje miejsce, zgadzam się na ich udział w wyborach… do diaska! Akceptuję nawet możliwość, że wygrają, choć jestem gotów założyć się, że tak się nie stanie, poderżnę sobie gardło, jeśli wygrają… Nie, nie, mademoiselle. Reprezentują zbyt mały procent ludności. Ich liczba wynosi około stu tysięcy. Od pięćdziesięciu do stu tysięcy i…

x

Tak więc dwa podstawowe punkty zaakceptowane przez Kissingera, a odrzucone przez Thieu to:

  • obecność oddziałów północnowietnamskich w Wietnamie Południowym
  • formuła polityczna: zalegalizowanie tej obecności przez prawne porozumienie i zatwierdzenie przez międzynarodową konferencję

To w praktyce oznaczało przyznanie komunistom prawa do określania się jako wyzwoliciele oraz prawa do twierdzenia, że Wietnam jest tylko jeden. Zaakceptowanie obecności w kraju armii złożonej z 300 tys. żołnierzy oznaczało zaakceptowanie władzy tej armii nad Wietnamem Południowym. Oznaczało uznanie północnych Wietnamczyków za wyzwolicieli, a nie za agresorów. I w konsekwencji oznaczało to uznanie armii południowowietnamskiej za najemną armię Amerykanów, a rząd południowowietnamski za marionetkowy. Jakaż analogia z Armią Czerwoną w Polsce!

Wygląda na to, że społeczność międzynarodowa – na którą składały się różne państwa, biorące udział w konferencjach międzynarodowych – wykonywała polecenia Amerykanów. Czy to oznacza, że Polskę, jako sojusznika USA, czeka podobny los, jaki stał się udziałem Wietnamu Południowego? Warto pamiętać o tym, co kiedyś powiedział Kissinger: „Bycie wrogiem Stanów Zjednoczonych jest niebezpieczne, ale bycie jego sojusznikiem jest śmiertelne”.

Sposób, w jaki Amerykanie prowadzili wojnę w Wietnamie wskazuje na to, że wcale im nie chodziło o pokonanie Wietnamu Północnego, a wręcz o coś przeciwnego. Jednak wojnę kontynuowano i ginęli ludzie. Czy taki był cel, by zginęło ich jak najwięcej i po skończonej wojnie jeszcze przez długie lata byli skłóceni? Czy nie ma tu analogii do wojny na Ukrainie. Przecież Rosja, jako bokser wagi ciężkiej, mogłaby już w pierwszej rundzie posłać na deski boksera wagi piórkowej, jakim jest Ukraina. A jednak tego nie robi.

To, co Thieu odrzucał, to – jak sam powiedział – żądanie rządu koalicyjnego zgłaszane przez kogoś innego. Jego zdaniem rząd powinien był powstać w wyniku wyborów. I nawet gdyby komuniści wygrali, to on zaakceptowałby taki rząd. Jednak uważał, że komuniści nie mieli szans na wygranie wyborów, bo było ich zbyt mało. Czy miał rację? Skoro do tych wyborów nie doszło, to ci, którzy o tym decydowali, dobrze orientowali się w sytuacji. Tak więc Wietnamowi został narzucony komunizm w wersji stalinowskiej, czyli narzucony siłą, podobnie jak to było w przypadku krajów Europy Wschodniej. Efektem upadku Wietnamu Południowego było również zainstalowanie rządów komunistycznych w Laosie i Kambodży.

Obecnie Wietnam to republika socjalistyczna. Zgromadzenie Narodowe liczy 498 posłów: 458 posłów Komunistycznej Partii Wietnamu i 40 posłów niezależnych. Według Amnesty International rządząca partia stosuje represje wobec opozycji, ograniczane są wolność słowa i zgromadzeń. Powszechne są naruszenia praw pracowniczych i praw człowieka. – Tak pisze Wikipedia.

x

Aleksander de Rhodes, francuski jezuita, był tym, który odkrył dla Europy i Francji Wietnam. To było w XVII wieku. Ale 200 lat później pojawił się inny Rhodes – Cecil Rhodes. O nim Kazimierz Dziewanowski w książce Brzemię białego człowieka (1996) pisze:

Któregoś dnia w Oxfordzie, w obecności kilku przyjaciół, Rhodes po raz pierwszy odsłonił swoje prawdziwe oblicze. Ku zaskoczeniu wszystkich wygłosił przemówienie, w którym powiedział: „Twierdzę, ze jesteśmy pierwszą rasą na świecie i im większą część kuli ziemskiej zasiedlimy – tym lepiej dla ludzkości (…). Każdy akr ziemi dodanej do naszego terytorium oznacza narodziny większej ilości Anglików (…). Objęcie większości świata naszymi rządami oznaczać będzie po prostu koniec wszystkich wojen”. Zawarł w tym przemówieniu program, którym miał się kierować przez całe życie. Niebawem napisał testament, choć był przecież młodym człowiekiem, którego zdrowie uległo wybitnej poprawie. Wszystkie pieniądze, a miał już wtedy pokaźny majątek, choć nie był jeszcze, jak później, potentatem finansowym, przeznaczył na utworzenie i rozwój niejawnego stowarzyszenia, którego celem miało być „rozprzestrzenienie władzy brytyjskiej na cały świat”.

x

Brzmiało to dokładnie tak, jak program innej nacji. I prawdopodobnie jest tak, że ta inna nacja zasłaniając się Anglosasami, realizuje dokładnie ten program. A więc wojny skończą się, gdy naród wybrany uzna, że już całkowicie sobie podporządkował pozostałe narody. Czy zatem Cecil Rhodes był Żydem? Czy był nim Aleksander de Rhodes? I czy zbieżność nazwisk jest przypadkowa?

  1. OSS (Office of Strategic Services) – Biuro Służb Strategicznych – agencja wywiadowcza Stanów Zjednoczonych działająca w latach 1942-1946. Poprzednik CIA. ↩︎
  2. Mais vous savez, mademoiselle, c’est très simple! – Wie pani, to bardzo proste. ↩︎
  3. Allons, donc! Soyez de grands boxeurs! – A więc do dzieła! Bądźcie wielkimi bokserami! ↩︎
  4. Ipso facto (łac.) – tym samym. ↩︎

Kompromis historyczny

Z tym komunizmem to nie jest tak, jak nam się wmawia. Nasze doświadczenie dotyczy wersji leninowskiej komunizmu i jej kontynuacji w postaci stalinizmu. W tej wersji dojście do władzy komunistów następuje w wyniku rewolucji, czyli użycia siły, terroru – i jej utrzymanie wymaga siły i terroru: władzy raz zdobytej nigdy nie oddamy. Narzucanie tej wersji komunizmu odbywa się wbrew woli ludu. Jednak nie wszyscy teoretycy i ideologowie komunizmu podzielali takie działania. Na tym tle doszło do ostrego sporu ideologicznego pomiędzy Leninem a Karolem Kautsky’m. W końcu Lenin stwierdził: „Po co dyskutować z towarzyszem Kautsky’m, lepiej od razu go zignorować”. Stało się tak dlatego, że towarzysz Kautsky uważał, że komuniści powinni zdobyć władzę w wyniku demokratycznych wyborów. Jest to fundamentalna różnica, która powoduje, że mamy do czynienia z zupełnie innym komunizmem. Jeśli zakładano, że komuniści mają zdobyć władzę w wyniku demokratycznych wyborów, czyli zgodnie z wolą ludu, to gdy ten lud zmieni zdanie, to oni się z tym pogodzą i władzę oddadzą. Jednak nie tylko Kautsky był tego zdania, również współzałożyciel (wraz z Palmiro Togliattim) Włoskiej Partii Komunistycznej – Antonio Gramsci (1891-1937). Wikipedia tak m.in. pisze:

Podstawowym problemem, z którym borykał się Gramsci, była kwestia szerokiego poparcia dla faszyzmu wśród włoskiego proletariatu. Doprowadziło go to do swoistego „odwrócenia” Marksa i położenia równego nacisku na bazę i nadbudowę – zarówno sfera ekonomiczno-społeczna, jak i sfera kultury ma wpływ na podejmowane decyzje i działania. Droga do zmiany nie prowadzi poprzez rewolucyjny przewrót, lecz wymaga długotrwałego okresu tworzenia kulturowej hegemonii – wspólnej platformy wyobrażeń i idei łączącej intelektualistów z ludem.

x

W styczniu 1974 roku Oriana Fallaci przeprowadziła w Rzymie wywiad z włoskim komunistą Giorgio Amendolą (1917-1980) – Oriana Fallaci Wywiad z historią Świat Książki, 2016. W nim wyjaśnia on, czym był ten kompromis historyczny. Poniżej jego fragmenty, a we wstępie do niego Fallaci m.in. pisze:

Tylu rzeczy chciałam się od niego dowiedzieć. Wszystkiego, czego ktoś, kto nie jest komunistą, chciałby się dowiedzieć od jednego z przywódców Włoskiej Partii Komunistycznej na początku roku 1974; stanowisko, jakie zajęłaby partia, gdyby odbyło się referendum dotyczące rozwodów, prawdziwa natura kompromisu historycznego, będącego wówczas przedmiotem licznych dyskusji i tak bardzo nieprawdopodobnego, stosunki z socjalistami i ugrupowaniami pozaparlamentarnymi ze skrajnej lewicy, które określały Partię Komunistyczną jako partię senną i burżuazyjną, wreszcie relacje ze Związkiem Radzieckim i problem wolności. Do jakiego stopnia komuniści mogli udowodnić, że są niezależni od Moskwy i do jakiego stopnia możemy im wierzyć, kiedy twierdzą, że nie odejdą od partyjnego pluralizmu? Przez niemal trzydzieści lat godzili się na demokratyczną grę sił, to prawda, pełnili poprawnie swoją rolę opozycji, ale czy będą postępować tak samo, kiedy dojdą do władzy i zaczną rządzić? Czy z ich strony to strategia, czy szczerość? Berlinguer (I sekretarz WPK – przyp. W.L.) praktycznie milczał. Pełen rezerwy i nieśmiały, nie udzielał w tamtym czasie wywiadów, dopiero wybory w 1976 roku sprawiły, że wyszedł ze swojej skorupy i zgodził się na kontakty z prasą. Jeśli więc chciałeś dowiedzieć się tego, co ja, musiałeś zwrócić się do kogoś innego. A tym kimś był Giorgio Amendola: jedyny w gruncie rzeczy, który gotów był mówić i nie obawiał się odpowiadać nawet na najbardziej podchwytliwe pytania.

Ale przede wszystkim chciałam go poznać: jako człowieka, jako postać. Uważałam go za jednego z najbardziej interesujących włoskich polityków. Historia jego życia wydaje się jak wzięta z powieści i nie przypadkiem opowiedział ją w książkach, które odniosły wielki sukces. Syn wielkiego liberała, jakim był Giovanni Amendola, i tej nadzwyczajnej kobiety, jaką była Eva Kuhn, urodził się i wyrósł w środowisku intelektualnym i mieszczańskim; został więc komunistą, nie mając stygmatów. Aż do dwudziestego roku życia on też był liberałem i wszystko przed nawróceniem się na Partię Komunistyczną pozwalało przypuszczać, że co najwyżej zwiąże się z ruchem Sprawiedliwość i Wolność. Był uczniem Benedetta Crocego, przyjacielem Galeazza Ciana; jego przypadek różnił się od przypadków takich ludzi, jak Giancarlo Pajetta czy Longo, czy Scoccimarro. Był w każdym razie kimś osobnym, człowiekiem pełnym fantazji i zaskakującym. Jako antyfaszysta walczył dzielnie, płacąc za swój wybór zesłaniem i emigracją; w Ruchu Oporu uczestniczył bardziej na mocy czynów niż słów i wkrótce został jednym z jego przywódców; było to dramatyczne i bolesne. Brał między innymi udział w akcji na via Rasella, za którą w odwecie Niemcy rozstrzelali grupę Rzymian w Fosse Ardeatine. To również dzięki niemu w okresie 1940-1945 Włoska Partia Komunistyczna tak bardzo się umocniła, że stała się najsilniejszą partią komunistyczną w Europie Zachodniej. A jednak zachował zawsze godną uwagi niezależność postępowania i myślenia: na przykład jako jedyny ośmielił się zbuntować przeciwko Togliattiemu. Oddany Stalinowi był jednym z pierwszych, którzy spostrzegli, że stalinizm jest czymś haniebnym; proces destalinizacji Partii Komunistycznej był w dużej mierze jego dziełem. Nie przypadkiem niektórzy nazywali go kpiąco socjaldemokratą. Kiedy jednak na niego patrzymy, wydaje się komunistą w starym stylu: jest taki twardy i surowy, oschły. Może z powodu swojego wyglądu, to znaczy imponującej, wysokiej i masywnej sylwetki, pomarszczonej i żywej twarzy, jak u wieśniaka, włosów ostrzyżonych bardzo krótko, jak w wojsku, poruszania się z powagą i dostojeństwem. Szła też za nim fama choleryka i rzeczywiście, mówiąc, miał zwyczaj podkreślania najważniejszych słów przez uderzanie zaciśniętą dłonią w stół, tak mocno, że przypominało to wystrzały z karabinu.

Kiedy więc spotkałam się z nim w celu przeprowadzenia wywiadu, byłam bardzo zdziwiona jego uprzejmością. Jasne jest, że na początku taka uprzejmość wydawała mi się sztuczna: zwracał się do mnie jak nauczyciel starej daty zwraca się do tępego ucznia, aby przekonać go do tego, by czytał więcej i lepiej. Takie wrażenie wzmacniały uderzenia dłonią w stół i potężny surowy głos, który często przesadnie podnosił, sprawiając, że podskakiwałam przestraszona. Szybko jednak spostrzegłam, że chodzi o zewnętrzną powłokę i że wewnątrz kryje się prawdziwa uprzejmość.

x

Czy możemy wreszcie pomówić o kompromisie historycznym, senatorze Amendola?

Moim zdaniem wielką matrycą tego kompromisu jest Ruch Oporu. I kiedy to mówię nie mam na myśli spotkania De Gasperiego, Scoccimarra i Nienniego, chociaż miało ono swoje znaczenie. Mam na myśli tę wielką magmę, jaką był Ruch Oporu: żołnierze i oficerowie, którzy poszli do partyzantki, żeby nie zostać schwytani, robotnicy, którzy szli w góry, żeby uniknąć aresztowania, chłopi, którzy im pomagali, żeby ratować bydło… I w tej magmie jak można było oddzielić partyzantów czerwonych od partyzantów białych? Chadecy mieli swoje oddziały partyzanckie w Emilii i Veneto, to prawda, ale występowali też w oddziałach imienia Garibaldiego, byli tam proboszczowie kapelani, byli patrioci niekomuniści. Nie przypadkiem w trakcie wojny dojrzała idea spotkania między nami a chadekami. Nie przypadkiem w Turynie zawarty został pakt pomiędzy Partią Komunistyczną, Socjalistyczną i Chrześcijańską Demokracją, który tak rozzłościł członków Partii Czynu. To była już forma kompromisu historycznego. Nie przypadkiem ten element trójpartyjny objawił się niemal wyłącznie na północy kraju i w pierwszym rządzie republikańskim De Gasperiego dyskusja nad trójpartyjnością była silnie obecna. Czyż De Gasperi nie mówił o „humanistycznym i laickim solidaryzmie oraz solidaryzmie chrześcijańskim”? Zimna wojna przerwała tę dyskusję, stało się tak z powodu sytuacji międzynarodowej. Kiedy w Turynie socjaliści zbliżyli się do Chrześcijańskiej Demokracji, Togliatti oświadczył: „Doskonale, róbcie tak dalej, a nam pomożecie. Doskonale, abyście tylko utrzymywali z nami kontakt”. Powiedział to otwarcie. Zerwanie nastąpiło wtedy, kiedy Nenni (socjalista – przyp. W.L.) odwrócił sytuację i zawarł porozumienie z Chrześcijańską Demokracją, które zakładało izolację komunistów. Togliatti nie miał nic przeciwko centrolewicy, nie podobała mu się ta konkretna centrolewica. I teraz, kiedy…

Niech pan posłucha, nie mówiąc o tym, że wydaje mi się to co najmniej naciągane przedstawiać chadeków jako autorytety Ruchu Oporu, cóż to za komuniści, którzy…

I teraz, kiedy minęło 10 lat, jak mówiłem, i w kraju panuje kryzys, jak można go rozwiązać, jeśli nie za pomocą demokratycznej lewicowej alternatywy? To kwestia rachunku matematycznego. Cała lewica we Włoszech nie przekroczyła nigdy czterdziestu czterech procent. I do tych czterdziestu czterech procent zaliczam socjaldemokratów i republikanów. Chodzi więc o niejednolite czterdzieści cztery procent: socjaldemokraci i republikanie nie chcą być z nami. My i socjaliści nie przekroczyliśmy nigdy trzydziestu dwóch, trzydziestu trzech procent. Od 1946 roku mogą zmieniać się składniki dodawania, ale suma pozostaje jednakowa. Co do Demokracji Chrześcijańskiej, to ma własną siłę, taką samą jak w 1946 roku: pomiędzy trzydzieści pięć a trzydzieści siedem procent. Istotnie, czterdzieści osiem procent uzyskane 18 kwietnia już się nie powtórzyło, pozostało dla chadeków mirażem, który ścigają zawsze, ale którego nigdy nie potrafią dogonić. W rezultacie od dwudziestu pięciu lat siłujemy się na rękę z Chrześcijańską Demokracją, i to siłowanie zrujnowało kraj. Opiera się ono na zawsze takiej samej relacji wpływów, nie mówimy o sukcesach i porażkach jednej i drugiej strony, nie mówimy o tym, że z dziewiętnastu przeszliśmy do dwudziestu siedmiu procent, że oni zeszli z czterdziestu ośmiu do trzydziestu siedmiu. Siłowanie się na rękę pozostaje faktem i nie może trwać dłużej, kiedy kraj się rozpada. Stąd konieczność spotkania.

Spotkania czy wspólnego rządu?

Kiedy mówimy o kompromisie historycznym, nie twierdzimy, że komuniści muszą wejść do rządu. Mówimy o polityce, w której istnieją inne relacje pomiędzy opozycją a większością, a także inna większość. Czy komuniści wejdą, czy nie, do rządu, to kwestia drugorzędna. Nas interesuje to, co Togliatti nazwał „strefą rządu”, to znaczy obecność komunistów jako odpowiedzialnej siły. Wejść do strefy rządu oznacza wejść do strefy, gdzie z uwagi na siłę, którą dysponujemy, uważani jesteśmy za współodpowiedzialnych za pewne decyzje. Czy wyraziłem się jasno? Chcę powiedzieć, że w wielkim planie strategicznym, którym mamy się kierować, konkretna forma nowych relacji między nami a Chrześcijańską Demokracją jest czymś drugorzędnym. Nie wykluczamy wejścia do rządu, ale nie traktujemy wejścia do rządu jako warunku. Możemy nawet wziąć na siebie odpowiedzialność wejścia do rządu, ale jeśli inni będą robić z tego problem, nie będziemy rozpaczać. Nie zależy nam na fotelach ministerialnych. Zależy nam na tym, żeby się z nami konsultowano na czas, żebyśmy współuczestniczyli. A to już się dzieje, to prawda. Ale w zbyt małym stopniu. Innymi słowy, powiadamy: skoro nie potraficie rozwiązać problemów, czy możemy coś zrobić? Ja to nazywam „pożytkiem z parasola”. Ponieważ oni mieli zwyczaj mówić: „Wolę zmoknąć, niż wziąć parasol od komunisty”. Nadeszła jednak chwila, aby odpowiedzieć: „Pamiętajcie, że komunistyczny parasol może być pożyteczny”.

Ale kiedy mówicie o Chrześcijańskiej Demokracji, mówicie o całej czy tylko o ugrupowaniu na lewo od Chrześcijańskiej Demokracji?

Co do tego naprawdę się wahaliśmy. Przeszliśmy od całej Demokracji Chrześcijańskiej do Chrześcijańskiej Demokracji powstałej z ewentualnego podziału, a potem znowu wróciliśmy do całej. Była taka chwila, kiedy sądziliśmy, że kryzys teorii zbliżenia klas społecznych popycha Chrześcijańską Demokrację do rozłamu, tak jak stało się we Francji. A jednak utrzymała ona jedność, a nawet wyciągnęła korzyść ze swoich wewnętrznych konfliktów, z wielości nurtów. Jest oczywiste, że nigdy nie liczyłem na odpryski religijnej kontestacji: niektóre zjawiska są objawem niepewności, nie są zaś faktem politycznym. A zatem dziś dylemat ten interesuje nas mniej. To Chrześcijańska Demokracja musi zrozumieć, że nie można przechodzić z taką dezynwolturą od otwarcia na prawo do otwarcia na lewo, od centroprawicy do centrolewicy. Możemy tylko sprzyjać jej spoglądaniu na lewo.

A więc skoro mamy taki piękny związek małżeński, gdzie podzieją się inni? Na przykład socjaliści?

Zgadzam się na komponent socjalistyczny, ponieważ istnieje elektorat socjalistyczny, który przetrwał błędy socjalistów. Ta wspaniała, cudowna wierność włoskiego elektoratu socjalistycznego. Mimo tej wierności socjaliści spadli z dziewiętnastu procent do dziesięciu. Wraz z pięcioma procentami socjaldemokratów osiągają piętnaście procent. Czy to więc my zniszczymy jedność socjalistyczną, czy raczej jedność socjalistyczna sama znika w trakcie wymiany pokoleń? Chciałbym bardzo, żeby socjaliści uczestniczyli w kompromisie historycznym. Mają oni funkcję łącznika, mediatora, ponieważ wyrażają coś, co nie jest komunistyczne i nie jest chadeckie. Ale ich obecność w kompromisie historycznym nie zależy od nas, zależy od nich. A jeśli będą dalej się kłócić i dzielić… Wie pani, że mógłbym napisać historię podziałów socjalistycznych z pierwszej ręki? Z pierwszej ręki! (uderzenie zaciśniętą pięścią w stół – przyp. W.L.) Używając słów wszystkich socjalistów, którzy przychodzili do mnie, żeby się wyżalić, opowiedzieć mi o swoich problemach… To byłaby historia niekończących się kłótni, kłótni bezpodstawnych. Mówi pani, że we Włoskiej Partii Socjalistycznej występuje element anarchistyczny, bakuninowski. Ale występuje i u nas, komunistów! We Włoszech element anarchistyczny występuje wszędzie. Albo prawie. Ale my, komuniści, potrafiliśmy go zneutralizować albo przynajmniej wziąć jego dobrą część, to znaczy tendencje wolnościowe. Ależ tak! Ja wzmacniam element wolnościowy w Partii Komunistycznej. Niezależnie od tego, że ruch anarchistyczny był wspaniałą sprawą, nie można zapominać, że jego duch z nami pozostał. Proszę pomyśleć, że nawet Włoską Partią Komunistyczną nie da się kierować w sposób autorytarny. Jest jednak wielka różnica między wzmacnianiem takiego elementu a biernym tolerowaniem go!

Proszę posłuchać, senatorze Amendola, nie żebym się niecierpliwiła. Przeciwnie, im później zdecydujecie się, tym lepiej. Ale ten ślub Chrześcijańskiej Demokracji z Włoską Partią Komunistyczną kiedy nastąpi?

Cóż! Według mnie niektóre działania trzeba przygotować, a poza tym… Czas realizacji zależy od przypadku, od dramatycznych reperkusji wydarzeń. Jednym słowem, to nie jest coś, co można zrobić na zimno. Potrzeba… Nie wiem, jak to określić…

Jakieś traumy?

Być może. Faszystowskiego zagrożenia na przykład. Albo pogłębienia kryzysu gospodarczego. Albo obu rzeczy naraz. Kryzys rozpoczął się wraz z wojną w Wietnamie, to znaczy z dewaluacją dolara, chaosem w handlu, zmienionymi stosunkami między Ameryką a Europą… Jeśli uda się doprowadzić do przeorganizowania ładu monetarnego i handlowego na skalę światową, czeka nas długi okres niestabilności ekonomicznej. Czeka nas także zaostrzenie walki klasowej. Jeśli kryzys się pogłębi, klasy panujące będą usiłowały przerzucić jego ciężar na robotników angielskich, francuskich, niemieckich, włoskich, a ci się zbuntują. Ale zbuntuje się także drobnomieszczaństwo, które żyło dotąd w dobrych warunkach. Drobnomieszczaństwo nie zgodzi się chętnie na rezygnację z tego, co miało, a więc łatwo będzie je zmobilizować przeciwko demokracji. Historia uczy nas, że faszystowskie kalkulacje żywią się zawsze podobnymi sytuacjami, i gdyby zagrożenie faszystowskie stało się konkretne, element republikański i antyfaszystowski w Chrześcijańskiej Demokracji przystąpiłby do działania. Zgodziłby się na kompromis historyczny już bez wahania.

To jest pytanie, które stawiam wszystkim: Czy ma pan na myśli zamach stanu?

Zamachy stanu robi się w skali międzynarodowej. Gdyby więc we Włoszech zamach stanu miały jedynie dokonać siły wewnętrzne, powiedziałbym, że nie obawiam się niczego. Nasze siły wewnętrzne nie działają jednak na własny rachunek; działają na rzecz sił obcych. Nawet nie mam na myśli Ameryki… wiemy, że w tym kraju istnieją sprzeczne dynamiki… mam na myśli obce siły związane z imperializmem w ogóle… jednym słowem, jak to jest, że nie można znaleźć odpowiedzialnych za masakrę na piazza Fontana? Jak to jest, że nie można dojść do tego, kto spowodował zamach na Fiumicino? Mówi o tym nawet Pertini, prawda? Cóż! Może dlatego, że my, starzy antyfaszyści, jesteśmy uczuleni. Może dlatego, że wszystko cuchnie nam faszyzmem. Może dlatego, że przeceniamy zagrożenie faszyzmem, bo widzieliśmy, jak faszyzm się rodzi, i żyliśmy w tym reżimie. Mamy jednak obowiązek powiadomić innych o naszym niepokoju. Dzisiejsza sytuacja w basenie Morza Śródziemnego wcale mi się nie podoba. Za dużo dyktatur w tym Śródziemnomorzu. Komuś może się nie podobać, że Włochy są jedynym demokratycznym półwyspem, może wręcz najbardziej demokratycznym krajem w Europie. A z pewnością najbardziej żywym w sensie kulturalno-politycznym. Tak, Włochy są krajem, który najbardziej walczy o wolność, krajem, gdzie najwięcej napięć i najwięcej uczestnictwa w walce politycznej, i to niepokoi z pewnością tych, którzy chcieliby kontrolować region śródziemnomorski w określony sposób. A zatem ewentualność zamachu we Włoszech związana jest z rozwojem sytuacji na świecie, z problemem bezpieczeństwa europejskiego, przede wszystkim z problemem bezpieczeństwa basenu Morza Śródziemnego. A zagrożenie istnieje. Tak, istnieje.

A w jakim wypadku będziemy potrafili się obronić?

Odpowiem pani tak: tego nie da się zrobić w ostatniej chwili. Jeśli dziś w nocy przyjdą mnie aresztować, zastaną mnie w domu. Nie chcę goryla przed drzwiami ani goryla jako obstawy towarzyszącej mi na ulicy. I jeśli wszystkich nas niespodziewanie aresztują nie obronimy się; kiedy robotnicy zostają pozbawieni przywództwa na skutek wyeliminowana swoich liderów, niewiele mogą zrobić. Dodam jednak: zarówno w Chile, jak i w Grecji zamach stanu nie dokonał się nagle. A więc naszą rolą jest alarmować, abyśmy nie byli zmuszeni bronić się in extremis. Proszę posłuchać, aby zorganizować zamach stanu, potrzebne jest wojsko. Nie mam żadnego prawa wątpić w wierność włoskiego wojska; tak jak w sądownictwie, tak i w wojsku toruje sobie drogę pokolenie w czasach antyfaszyzmu i republiki. Ale wojsko związane jest z NATO i istnieje porozumienie między zagranicznymi tajnymi służbami a włoskimi tajnymi służbami. Porozumienie, które działa. Podsłuchy telefoniczne na przykład przerażają mnie, ponieważ udowadniają istnienie tajnych kadr, których państwo oficjalnie nie kontroluje. Wyrażam się jasno? Skutki praktyczne mniej mnie niepokoją. Podsłuchują rozmowy tak wielu osób, że może sobie pani wyobrazić, jaki z tego wynika zamęt? Co im przyjdzie z podsłuchiwania telefonicznej kłótni między moją żoną a teściową? Co wywnioskują z podsłuchiwania mojej rodziny? Włosi już zmądrzyli: jeśli nie chcą, aby o niektórych sprawach się dowiedziano, z pewnością nie mówią o nich przez telefon. Ale fakt, że mamy pięć tysięcy albo dziesięć tysięcy, albo dwadzieścia tysięcy telefonów na podsłuchu, martwi mnie, ponieważ zakłada istnienie wielkiej organizacji nieopłacanej przez państwo, a więc mogącej się stać narzędziem zamachu stanu. Zagrożeniem dla wolności.

Proszę mi wybaczyć, ale teraz muszę panu powiedzieć coś nieprzyjemnego. Już od kilku godzin rozmawiamy o demokracji i wolności i gotowa jestem włożyć rękę w ogień za to, że pan osobiście w nie wierzy. Udowodnił to pan całym swoim życiem. Ale pan to nie Partia Komunistyczna i wobec was, komunistów, pozostaje zawsze to samo zastrzeżenie dotyczące wolności. W krajach, gdzie komuniści są u władzy, nie ma wolności. A waszym wzorcem był zawsze model radziecki, niebędący z pewnością symbolem wolności. No to jak to jest?

Chwileczkę. Mówienie o modelu radzieckim jest nieścisłe. Związek Radziecki odpowiada określonej rzeczywistości historycznej, niebędącej rzeczywistością włoską. W każdym razie gwarancji wolności, której pani się domaga, nie dają wypowiedzi nasze, komunistów. Pierwszy przyznaję, że kiedy mówimy, iż chcemy szanować wolność, ktoś może nam nie uwierzyć… Nasze życie i nasze świadectwo liczą się tylko do pewnego stopnia… prawdziwą gwarancją wolności jest zatem charakter naszego kraju, który jest krajem nieznoszącym przymusu. W ostatnich trzydziestu latach Włochy doświadczyły tyle wolności, że już w niej zasmakowały. I bronią jej. A poza tym nikt nie może wpaść na pomysł, żeby samodzielnie zaprowadzić socjalizm we Włoszech. Socjalizm we Włoszech można zaprowadzić jedynie za pomocą wolności, systemu wielopartyjnego, uczestnictwa różnych sił. I na podstawie obiektywnych potrzeb, a nie doktrynerskiej logiki. Już mówiłem, że nie chcemy przeprowadzać reform na rzecz socjalizmu, ale dlatego, że reformy są konieczne. Mówiłem już, że ludzi, wielu ludzi socjalizm nie interesuje. I… ale przecież nawet w naszej partii nie ma zgody na brak wolności! Ale przecież nawet w latach, nad którymi ciążyła osobowość Togliattiego, był zawsze jakiś komunista, który wstawał, aby zadać bezczelne pytania, pytania, które w innej partii uznano by za lekceważące! W ostatnich dwudziestu latach naród wychował się we Włoszech do wolności i… Powiedziałem, Włochy i już? Powinienem był powiedzieć: Anglia, Francja, Niemcy, jednym słowem Europa Zachodnia; kraje, gdzie klasa robotnicza ukształtowała się w walkach o wolność. Na przykład prawo do strajku.

Aha…

Zgoda. Strajków się nadużywa. Istotnie, mówimy o tym. Ale to nie klas robotnicza nadużywa strajków, lecz inne kategorie pracowników. Uważam, że w niektórych dziedzinach podstawowych usług, na przykład w szpitalach, uciekanie się do strajku powinno być czymś wyjątkowym, czymś w interesie chorych, a nie kogoś innego. Występuje dziś rozdrobnienie korporacyjne strajków. Potrzeba więcej samodyscypliny, więcej świadomości politycznej. Jeśli ruch związkowy nie ma świadomości politycznej, popada w korporacjonizm: każdy działa na własny rachunek i kraj ginie. A więc kiedy ktoś nas pyta: czemu-nie-interweniujecie, odpowiadam: „Drodzy panowie, zawsze nam zarzucaliście, że nie chcemy niezależnego związku zawodowego. Teraz, kiedy jest niezależny, chcecie, żebyśmy interweniowali. Nie może tak być, żeby zjeść ciastko i mieć ciastko! My już możemy jedynie powiedzieć, że taki a taki strajk nie wydaje się nam słuszny”. Tak właśnie jest. Ale jakże to?! Oskarżano nas o to, że posługiwaliśmy się związkami zawodowymi, aby instrumentalizować walkę klasową, i chociaż ja tak nie uważam, że tak postępowaliśmy, trzeba przyznać, że w dawnym systemie syndykalizmu wpływy partii były naprawdę obecne. A dziś, kiedy to się już nie zdarza, dziś, kiedy jedność związków jest silna, dziś, kiedy związki są pełnoletnie, biada się nad niedogodnościami. Trudno! Życie składa się także z niedogodności! Nie zgadzam się z tymi, którzy powiadają: dziś-we-Włoszech-rządzą-zwiąki-zawodowe. Związki wywierają wpływ na partie, tak, to prawda, ale partie mają nadal dominującą rolę. Kto, jeśli nie partie, uczestniczy w powszechnych wyborach? Kto, jeśli nie partie, uchwala ustawy w parlamencie? Proszę posłuchać, mój sąd o dzisiejszych Włoszech nie jest negatywny.

Nie jest?!

Nie, nie jest.

Pan zadziwia mnie coraz bardziej. Ponieważ prawdą jest, że nie chcecie już nikogo straszyć, prawdą jest, że nie jesteście już tacy jak przedtem, ale żeby mówić, iż we Włoszech wszystko jest w porządku! Czy nie jest to przypadkiem sposób, aby nie uznać win klasy politycznej, do której wy także należycie?

Nie istnieje jedna klasa polityczna. To jest pojęcie wprowadzone we Włoszech przez amerykańską socjologię. Należę do partii, która nigdy nie była u władzy, i nie można mnie mylić z kimś, kto był w rządzie, kto władał Włochami przez ponad dwadzieścia lat. Moją jedyną odpowiedzialnością jest to, że przegrałem, to znaczy, że nie byłem zdolny zmienić biegu rzeczy. Jasne jest, że my, komuniści, nie zdołaliśmy dokonać zwrotu politycznego, którego kraj potrzebował. Jasne jest, że nie zdołaliśmy dokonać socjalistycznej rewolucji we Włoszech. Ale czy jest naszą winą, że kraj jej nie chciał, czy jest naszą winą, że socjaldemokraci, republikanie, czasem także socjaliści, jednym słowem, centrolewica, sprzyjali Chrześcijańskiej Demokracji? A jednak powtarzam, mój sąd o dzisiejszych Włoszech nie jest negatywny.

x

W encyklopedii Britannica o Komunistycznej Partii Włoch można m.in. przeczytać:

W 1956 roku, kiedy po ujawnieniu zbrodni Józefa Stalina nastąpiło stłumienie przez Związek Radziecki powstania węgierskiego, przywódca komunistyczny Palmiro Togliatti uniezależnił partię od Związku Radzieckiego, proponując koncepcję „policentryzmu”, formy ograniczonej niezależności wśród partii komunistycznych. Po śmierci Togliattiego w 1964 r. PCI niemal podzieliła się z tego powodu na frakcje „rosyjską” i „włoską”. Pomimo tego konfliktu i innych podziałów na lewicy, PCI zdobyła 27 procent głosów w wyborach parlamentarnych w 1968 roku. Jednak utrzymująca się zimna wojna uniemożliwiła poważne rozważenie wejścia komunistów do koalicji rządzącej na szczeblu krajowym.

x

Tu pojawia się już pewien trop. Przeszkodą do wejścia komunistów do rządu była trwająca zimna wojna. Ale dlaczego była ona przeszkodą? Tego tematu Britannica nie podejmuje. Ona i inne źródła pomijają pewne wątki, które znajdują się w nocie biograficznej Berlinguera. W książce Wywiad z władzą (Świat Książki, 2016) wydawnictwo Rizzoli zamieściło noty biograficzne osób, z którymi Fallaci rozmawiała. O Berlinguerze można m.in. przeczytać:

W 1972 roku został sekretarzem WPK, podejmując współpracę z Chrześcijańską Demokracją z zamiarem przeprowadzenia reform społecznych i gospodarczych, które uznawał za niezbędne. Jednocześnie był przekonany o konieczności stworzenia nowej formy komunizmu, niezależnego od Związku Radzieckiego, czyli eurokomunizmu. Za sekretariatu Berlinguera WPK zdobyła największe poparcie w swojej historii – 34,4 procent w 1976 roku, do czego przyczyniło się także skuteczne działanie lokalnych komitetów partii. W tym samym roku WPK dokonała słynnego zerwania z Komunistyczną Partią Związku Radzieckiego. Na zjeździe w Moskwie Berlinguer otwarcie wypowiedział się przeciw oficjalnemu stanowisku, stwierdzając, że zamierza budować socjalizm „konieczny i możliwy tylko we Włoszech”. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych Włochy zmagały się z kryzysem gospodarczo-energetycznym, bezrobociem, strajkami, terroryzmem. W październiku 1977 roku ujawniono prywatną korespondencję Berlinguera z biskupem Ivrei Luigim Bettazzim, która miała świadczyć o możliwości dialogu między katolikami i komunistami. W 1978 roku, po spotkaniu z Bettino Craxim (socjalista – przyp. W.L.), Berlinguer uznał, że najodpowiedniejszym rozmówcą w sprawie konkretnego porozumienia, czyli kompromisu historycznego, będzie Aldo Moro. W marcu rozpoczęły się przygotowania do utworzenia rządu Andreottiego, któremu WPK miała udzielić poparcia z zewnątrz, w oczekiwaniu na kolejny etap, w którym miało dojść ostatecznie do koalicji. Szesnastego marca Aldo Moro został uprowadzony (nieco później zabity) przez Czerwone Brygady. Podczas przetrzymywania Moro Berlinguer zajął stanowisko razem z tak zwanym „frontem bezkompromisowości”. Po tragicznym finale sprawy Moro WPK znalazła się poza większością, powracając do roli opozycji.

xxx

Teraz, kiedy już mamy podstawowe informacje na temat tego, co się wtedy wydarzyło we Włoszech, można pokusić się o wyciągnięcie wniosków. Britannica napisała, że zimna wojna uniemożliwiła poważne rozważenie wejścia komunistów do koalicji rządzącej, ale chyba raczej uniemożliwiła komunistom zdobycie władzy samodzielnej. Jeśli w wyborach w 1968 roku zdobyli 27% głosów, a w 1976 – 34,4%, to powstało zagrożenie, że w następnych wyborach mogliby nawet rządzić samodzielnie, a przynajmniej bez koalicji z nimi utworzenie rządu nie byłoby możliwe. Dlaczego to było takie niebezpieczne? Dlatego, że w okresie zimnej wojny ustrój komunistyczny był przedstawiany jako źródło wszelkiego zła, a prezydent Ronald Reagan stwierdził nawet, że Związek Radziecki to imperium zła. Komunizm radziecki i ten krajów satelickich był starszakiem dla społeczeństw pozostałych państw europejskich i nie tylko europejskich. Dzięki temu Stany Zjednoczone, pod pozorem ich obrony przed komunizmem, realizowały swoje interesy w tych państwach, czyli je sobie podporządkowywały.

Co by się jednak stało, gdyby komuniści we Włoszech zdobyli władzę na drodze demokratycznych wyborów? Wtedy cały świat zobaczyłby, że jest takie państwo, w którym ludzie sami sobie wybrali komunistów do władzy, i że ten komunizm nie musi być wcale taki zły. I wtedy cały misterny plan amerykański terroryzowania pozostałych państw pod pozorem ochrony przed komunizmem ległby w gruzach. Należało więc zrobić coś, co zniechęci ludzi we Włoszech do komunistów, a światu pokazać, że komuniści zachowują się nieodpowiedzialnie, bo przecież Czerwone Brygady to pewnie komunistyczne bojówki.

Żeby sojusz chadecji z komunistami nie wydał się egzotyczny, trzeba było uwiarygodnić komunistów. Do tego służyło pozorne zerwanie Włoskiej Partii Komunistycznej z Komunistyczną Partią Związku Radzieckiego w 1976 roku. Żeby to uwiarygodnienie było jeszcze bardziej przekonywujące, to ujawniono w październiku 1977 roku prywatną korespondencję Berlinguera z biskupem Ivrei Luigim Bettazzim, która miała świadczyć o możliwości dialogu między katolikami i komunistami. I gdy wydawało się, że wszystko idzie w dobrą stronę, to przyszedł cios w postaci porwania i zabójstwa Aldo Moro.

W mojej ocenie w to zabójstwo byli zamieszani wszyscy: CIA, KGB, włoskie służby specjalne, część włoskich komunistów, część chadeków, hierarchowie katoliccy we Włoszech e tutti quanti1. CIA finansowało chadeków, a KGB – komunistów. Wygląda na to, że pomimo zabezpieczenia z każdej strony, sytuacja wymknęła się spod kontroli. Zapewne część chadeków i część komunistów wierzyła i chciała takiej koalicji, czyli tego kompromisu historycznego, bo on był jakby częścią włoskiej historii, częścią włoskiej tradycji politycznej. Zapewne wierzyli oni w to, że w ten sposób uda się stworzyć stabilne rządy we Włoszech. Na pewno do sukcesów komunistów przyczyniła się praca lokalnych komitetów partyjnych, a więc inicjatywa oddolna. Jeśli jednak ktoś wierzy w to, że inicjatywa oddolna, że oddolne zjednoczenie się ludzi może coś zmienić, to jest bardzo, ale to bardzo naiwny. Demokracja jest fikcją. Demokracja to opium dla ludu; co cztery lata kolejna dawka, która poprawia nastrój, daje nową nadzieję. A ma być tak, jak chcą wielcy tego świata.

I tak już na marginesie – Enrico Berlinguer, to tak jak u nas, przykładowo, Warszawski. Chyba nie muszę tłumaczyć, kto ma takie nazwiska. Ja mogę jeszcze uwierzyć w to, że włoskim komunistą był Amendola, ale Berlinguer…

  1. e tutti quanti – i wszyscy pozostali; i cała reszta (tego towarzystwa) ↩︎

Aldo Moro

W blogu „CIA c.d.”, w którym cytowałem fragmenty wywiadu Oriany Fallaci z Williamem Colby’m, w pewnym momencie pyta ona go, co zrobiłaby CIA, gdyby komuniści we Włoszech zdobyli władzę. Czy byłoby drugie Chile? Na co Colby odpowiada: „Niekoniecznie. Nie wiem… To hipotetyczne pytanie, nie mogę na nie odpowiedzieć. To zależy od zbyt wielu czynników. Mogłoby nie wydarzyć się nic, mogłoby się coś wydarzyć, mógłby przytrafić się jakiś błąd”. To było w 1976 roku. Czy dwa lata później, w 1978 roku, przyszła odpowiedź na to pytanie? W 1978 roku został zamordowany Aldo Moro.

Rankiem pięciokrotny premier Włoch i lider Chrześcijańskiej Demokracji jechał do parlamentu, by wziąć udział w debacie poprzedzającej głosowanie nad votum zaufania dla nowo utworzonego rządu Giulia Andreottiego. Poparcia mieli mu udzielić komuniści, co przypieczętowałoby historyczny kompromis między rządzącymi od 30 lat chadekami a Włoską Partią Komunistyczną (PCI). Moro był jednym z architektów tego porozumienia, liczył, że w ten sposób utoruje sobie drogę do prezydentury – Polityka (Pomocnik Historyczny – 14.11.2023). Tyle było dostępne w wersji elektronicznej bezpłatnie. Przeczytałem cały ten artykuł na stoisku z prasą w Kauflandzie i nie ma w nim nic, co wyjaśniałoby motywy, którymi kierowali się mordercy.

Wikipedia tak m.in. o tym pisze:

Aldo Moro (ur. 23 września 1916 w Maglie, zm. 9 maja 1978 w Rzymie) – włoski polityk, prawnik, nauczyciel akademicki i działacz katolicki, jeden z liderów Chrześcijańskiej Demokracji i jej sekretarz w latach 1959–1964, długoletni deputowany, minister w różnych resortach, w latach 1963–1968 i 1974–1976 premier Włoch stojący na czele pięciu gabinetów. W 1978 porwany, więziony i następnie zamordowany przez terrorystów z Czerwonych Brygad.

Zamach na Aldo Moro – porwanie 16 marca 1978 roku o godzinie 9:10, a następnie zamordowanie byłego włoskiego premiera Aldo Moro. Do czynu przyznała się włoska organizacja terrorystyczna Czerwone Brygady, ciało Moro odnaleziono 9 maja 1978 roku. Porwanie przypadło na okres walk wewnętrznych we Włoszech, zwanych jako lata ołowiu.

Przed zamachem

Aldo Moro, absolwent, a następnie wykładowca prawa na uniwersytecie w Bari, od początku kariery politycznej był związany z Chrześcijańską Demokracją. W 1946 roku został wybrany do Zgromadzenia Konstytucyjnego. Następnie był ministrem łaski i sprawiedliwości (w latach 1955–1957), oświaty (1957–1959) oraz spraw zagranicznych (1969–1974). Dwukrotnie pełnił funkcję premiera Włoch (w latach 1963–1968 oraz 1974–1976). Był orędownikiem integracji europejskiej oraz autorem tzw. równoległej konwergencji (tj. kompromisu dopuszczającego współpracę Chrześcijańskiej Demokracji z Włoską Partią Komunistyczną).

Porwanie i śmierć

Porwanie miało miejsce w centrum Rzymu 16 marca 1978 roku o godzinie 9:10. Wtedy to Fiat 128 uderzył w samochód, którym podróżował Moro. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn, którzy zabili dwóch osobistych ochroniarzy Moro, podróżujących wraz z nim, natomiast ich wspólnicy ostrzeliwali drugi samochód, w którym znajdowało się jeszcze trzech członków osobistej ochrony byłego włoskiego premiera. Po tym zdarzeniu mężczyźni wepchnęli Moro do Fiata i natychmiast ruszyli. W poszukiwania zaginionego włączyło się 50 tysięcy policjantów, co nie przyniosło rezultatu, jednakże po pewnym czasie okazało się, że były one prowadzone nieudolnie (nie sprawdzono na przykład miejsca znanego policji z donosu, a w którym rzeczywiście przebywał Moro, bowiem gdy policjanci zapukali do drzwi, a nikt nie otworzył, poszli dalej). 18 kwietnia Czerwone Brygady podały, że na Aldzie Moro „został wykonany wyrok przez samobójstwo”, i że jego ciało znajduje się w jeziorze w Abruzzach.

Porywacze przedstawili swoje żądania dopiero 35 dni po uprowadzeniu Moro. Wraz z dostarczeniem policji zdjęcia żywego polityka, żądali uwolnienia 13 działaczy tej organizacji, sądzonych w Turynie. Rząd odmówił negocjacji z terrorystami (obawiano się kolejnych porwań), odrzucając prośby Alda Moro (pozwolono mu wysłać kilkanaście listów z apelami o pomoc i uwolnienie więźniów oraz nakręcono z nim kilka filmów o podobnej treści) i jego rodziny. Do terrorystów apelowali między innymi papież Paweł VI (który oferował siebie w zamian za Moro) i sekretarz generalny ONZ Kurt Waldheim, ale bezskutecznie. W ręce porywaczy w zamian za Moro chciało oddać się trzech włoskich biskupów.

Podziurawione kulami ciało Alda Moro odnaleziono 9 maja 1978 roku w bagażniku porzuconego na ulicach Rzymu samochodu Renault 4 z francuskimi tablicami rejestracyjnymi, które wskazał Romano Prodi, powołując się na seans spirytystyczny.

Wyroki

Za udział w porwaniu i zamordowaniu Alda Moro odpowiadało 46 członków Czerwonych Brygad. 17 uniewinniono, 28 skazano na kary pozbawienia wolności do lat 15, a przywódcę Czerwonych Brygad Maria Morettiego na sześciokrotną karę dożywotniego pozbawienia wolności (Moretti więzienie opuścił w 1994 roku).

xxx

Z tego, co napisała Wikipedia, wyglądało to bardzo dziwnie, tak jakby wszyscy robili wszystko, by doszło do tego morderstwa. Na stronie TVN24 Świat w dniu 23 marca 2014 roku ukazał się artykuł Były inspektor policji ujawnia: Uprowadzenie Aldo Moro “osłaniały” służby specjalne. Poniżej jego treść.

Były inspektor włoskiej policji powiedział w rozmowie z agencją ANSA, że włoskie służby specjalne “osłaniały” operację terrorystów, którzy 16 marca 1978 r. uprowadzili lidera Chrześcijańskiej Demokracji Aldo Moro. Po 55 dniach odnaleziono jego ciało.

Inspektor Enrico Rossi, obecnie już na emeryturze, wyjawił w niedzielę włoskiej agencji prasowej ANSA, że przy ataku na samochody ochrony Aldo Moro, w czasie którego zabito pięciu jej członków i uprowadzono przywódcę chadecji, obecnych było dwóch członków włoskich tajnych służb na motocyklu. Ich zadaniem miało być ochranianie terrorystów i czuwanie, aby nikt im nie przeszkodził.

Agenci tajnych służb

Sensacyjne oświadczenie byłego inspektora zostało w niedzielę powtórzone przez wszystkie włoskie media.

– Na motocyklu marki Honda było dwóch agentów tajnych służb. Mieli za zadanie ochraniać członków Czerwonych Brygad, aby nikt im nie przeszkadzał (w uprowadzeniu Moro). Byli to ludzie pułkownika tajnych służb Camillo Guglielmiego – powiedział inspektor.

Rossi wyjaśnił, że wszedł w posiadanie tych informacji, idąc za wskazówkami zawartymi w anonimowym liście, który w lutym 2011 roku pojawił się na jego biurku w komisariacie. Autorem listu był – według inspektora – jeden z agentów, którzy obecni byli przy akcji terrorystów z Czerwonych Brygad.

Śledztwo inspektora

Inspektor podjął śledztwo i dotarł do jednego z mężczyzn, którzy siedząc na motocyklu obserwowali akcję terrorystów. W jego mieszkaniu Rossi znalazł pistolet. To z tej broni padł strzał w kierunku mężczyzny, który pojawił się na miejscu zamachu. Być może był to przypadkowo przejeżdżający policjant, który mógł przeszkodzić członkom Czerwonych Brygad w ich operacji.

Inspektor Rossi nie kontynuował dochodzenia, ponieważ – jak wyjawił agencji ANSA – nie uzyskał na to pozwolenia zwierzchników.

Parlamentarne dochodzenie

Po ogłoszeniu rewelacji emerytowanego inspektora policji, senator Partii Demokratycznej Andrea Marcucci zażądał otwarcia dochodzenia parlamentarnego w sprawie uprowadzenia Aldo Moro.

– Być może z perspektywy 36 lat, jakie upłynęły od tej tragedii, ustalenie prawdy o uprowadzeniu i śmierci Aldo Moro stanie się łatwiejsze – powiedział Marcucci.

Moro „musiał umrzeć”

16 marca 1978 roku o godzinie 9.30 rano w ciągu zaledwie trzech minut “komando” Czerwonych Brygad zatrzymało samochód, którym Moro udawał się do parlamentu i uprowadziło go, zabijając najpierw pięciu członków jego eskorty.

Moro miał wygłosić przemówienie z okazji zwycięstwa politycznego jego opcji w parlamencie. Chrześcijańska Demokracja zwyciężyła w głosowaniu nad wotum nieufności przeciwko jej rządowi, korzystając po raz pierwszy z poparcia Włoskiej Partii Komunistycznej, co spotkało się z krytyką wielu środowisk politycznych we Włoszech.

Moro był więziony przez terrorystów przez 55 dni, po czym znaleziono jego ciało w bagażniku samochodu zaparkowanego na jednej ze śródmiejskich ulic Rzymu.

“Musiał umrzeć” – brzmi tytuł książki napisanej przez dziennikarza Sandro Provvisionato i sędziego Fernando Imposimato, którzy twierdzą, że “było aż osiem okazji, aby uwolnić Moro z rąk Czerwonych Brygad, ale nic nie zrobiono”.

xxx

Sprawa zabójstwa Aldo Moro wraca co jakiś czas w mediach. W dniu 9 maja 2023 roku w Historia Do Rzeczy ukazał się artykuł Aldo Moro. Włoski premier zamordowany przez lewicowych terrorystów. W zakończeniu tego artykułu czytamy:

Do dzisiaj we Włoszech toczy się spór, dlaczego państwo nie podjęło bardziej radykalnych kroków, aby uratować Aldo Moro. Czy wpływ na to miały jego dążenia do ponadpartyjnych porozumień i tworzenie rządu nawet tak „egzotycznego”, jak koalicja chadecji z komunistami? Czy możliwe, aby decyzję o poświęceniu Moro podjęli Amerykanie, którzy nie chcieli dopuścić, aby do władzy we Włoszech doszli komuniści? A może śmierć Moro była wynikiem wewnętrznych „przepychanek” włoskich polityków, którzy nie potrafili podjąć w tamtej sytuacji żadnej decyzji? Sprawa ta do dzisiaj każe stawiać wiele pytań.

x

W lutym 2001 roku w audycji Polskiego Radia z cyklu Dźwiękowy przewodnik po najnowszej historii Włoch tamte wydarzenia komentował historyk dr Jan Czuja:

Mała uliczka Via Fanii została zablokowana dwoma samochodami terrorystów z przodu i z tyłu. W ciągu półtorej minuty oddano kilkaset strzałów. Wszyscy zostali zabici. Ostrzelano też okoliczne domy, by zapobiec zbiegowisku. Odcięto również linie telefoniczne w całej dzielnicy. Policja była bez szans. Ze względu na blokadę telefonów, nawet powiadomienie o zamachu było utrudnione. Akcja poszukiwawcza zaczęła się z opóźnieniem. Poszukiwania były prowadzone opieszale. Trafiono nawet na kryjówkę Czerwonych Brygad, ale jej dokładnie nie sprawdzono.

W innej audycji z września 2012 roku znajduje się informacja, że wywodzący się z chadecji premier, Giulio Andreotti, trwał w polityce nienegocjowania z porywaczami, co doprowadziło ostatecznie do śmierci Moro. Dziś wiadomo, że śledztwo policyjne było sabotowane i nie miało żadnych szans na powodzenie. Mimo silnej krytyki, Andreotti utrzymał fotel premiera i poparcie chadeków.

x

W Gazeta.pl z dnia 09.05. 2019 w artykule Chciał się za niego wymienić papież. Nic nie pomogło m.in. czytamy:

Jego wielkim osiągnięciem była kluczowa rola przy wypracowaniu tak zwanego “historycznego kompromisu”, czyli porozumieniu o współpracy pomiędzy chadecją a komunistami. Dawało ono nadzieję na stworzenie stabilnego rządu, co wcześniej było trudne w latach współpracy chadecji z koalicją bardziej umiarkowanych partii lewicowych. “Historyczny kompromis” miał dać Włochom tak bardzo potrzebną stabilizację, jednak miał wielu wrogów, tak po prawej, jak i po lewej stronie sceny politycznej.

Dążenie prawicowego polityka do włączenia komunistów do władzy można zrozumieć, jeśli się spojrzy na sytuację Włoch w tym okresie. Były to tak zwane “lata ołowiu”. Okres od końca lat 60. do lat 80., kiedy Włochy były pogrążone w fali terroru zarówno skrajnej prawicy, jak i lewicy. Zamachy bombowe i strzelaniny były normą. Przez kilkanaście lat zginęło ponad 400 osób.

Zasadzka czekała na Via Fani, ulicy w północnej części włoskiej stolicy. Kilkunastu terrorystów przy użyciu kilku samochodów zablokowało kolumnę wiozącą polityka. Do uwięzionych w pojazdach ochroniarzy otworzyli ogień z broni automatycznej, wystrzeliwując niemal sto pocisków. Wszyscy funkcjonariusze zginęli na miejscu. Podczas śledztwa wyszło na jaw, że ci nawet nie trzymali swojej broni przy sobie. Nie mieli okazji szkolić się z jej użycia i nie czuli się z nią pewnie, więc schowali ją w bagażnikach. Nikt nie spodziewał się zamachu na byłego premiera.

Zamachowcy przyznali się do swojego czynu poprzez telefon do agencji prasowej ANSA. Przedstawili się jako Czerwone Brygady, ciesząca się już dużą niesławą lewacka organizacja terrorystyczna, której chora ideologia zakładała wywołanie rewolucji we Włoszech poprzez walkę zbrojną. Byli odpowiedzialni za porwania, mordy, napady na banki, handel narkotykami i bronią. Mordowali nawet prawników, których wyznaczono do obrony ich aresztowanych członków.

Na miejscu porwania Moro szybko zgromadziły się tłumy. W obradującym parlamencie informacja o wydarzeniu wywołała wielkie poruszenie. Nowy rząd został zaakceptowany dużą liczbą głosów, ale wbrew planom nie weszli do niego komuniści, którzy znaleźli się pod ostrą krytyką ze względu na atak, koniec końców, komunistycznej bojówki. W gorącej atmosferze powstała kolejna prawicowo-centrowa koalicja.

xxx

Czy możliwe było przeprowadzenie takiej akcji bez udziału służb specjalnych? Kto odciął linie telefoniczne w całej dzielnicy? Przecież nie zrobił tego zwykły terrorysta. Wydaje się to niemożliwe bez współpracy kogoś z firmy telekomunikacyjnej. Skąd taka nieporadność w działaniach policji? Zastanawia też brak negocjacji z terrorystami. Dlaczego ochrona Moro była bez broni? Czy uzasadnione było obarczanie komunistów odpowiedzialnością za działania Czerwonych Brygad? Skąd takie łagodne wyroki dla terrorystów i zwolnienie po kilkunastu latach głównego przywódcy, który został skazany na dożywotnie więzienie.

O Czerwonych Brygadach Wikipedia m.in. pisze:

Na początku 1970 roku powstała organizacja Lewica Proletariacka, która od kwietnia zaczęła tworzyć bojówki nazwane Czerwonymi Brygadami. Początkowo celem ich ataków były wielkie zakłady przemysłowe. Chodziło o zastraszenie kapitalistów oraz ożywienie kontaktów między robotnikami a ich pracodawcami. W 1974 roku nastąpiła zmiana taktyki i radykalizacja działań. W kwietniu 1974 roku został porwany sędzia Maria Sossi, a organizacja ogłosiła, że jej celem stali się funkcjonariusze państwa włoskiego. Sossi został zwolniony po 35 dniach. 17 czerwca grupa zaatakowała siedzibę neofaszystowskiej partii w Padwie. Zginęli dwaj neofaszyści. 16 listopada 1977 roku terroryści zastrzelili Carlo Casalegno, dziennikarza pracującego dla pisma La Stampa. 16 marca 1978 roku przeprowadzili najsłynniejszą akcję, jaką było porwanie Aldo Moro.

Wkrótce doszło w Czerwonych Brygadach do rozłamu na „ortodoksów” i zwolenników „zbrojnego reformizmu”, co osłabiło organizację. Dziełem „ortodoksów” było m.in. zabójstwo komunistycznego związkowca Guido Rossa, które przyczyniło się do kompromitacji Czerwonych Brygad wśród robotników.

W lutym 1980 roku został aresztowany dowódca kolumny turyńskiej, a jego zeznania pozwoliły na rozbicie kierownictwa Czerwonych Brygad. W 1981 roku nastąpił rozpad tej kolumny. Ostatnią wielką akcją Czerwonych Brygad było porwanie amerykańskiego generała Jamesa L. Doziera w grudniu 1981 roku, który w styczniu 1982 roku został odbity przez włoską policję.

x

Jeśli Czerwone Brygady były organizacją lewicową, to dlaczego zamordowano Moro, który był zwolennikiem współpracy z komunistami? Takie działanie wydaje się nielogiczne. Czy zatem nie jest słuszne podejrzenie, że zostały one wykreowane przez CIA i jej podlegały? Czy tylko one? A policja i cała ówczesna klasa polityczna? Bez tej podległości przeprowadzenie akcji, polegającej na zabójstwie Moro nie byłoby możliwe. Trudno oprzeć się wrażeniu, że mogło być inaczej? Idąc tym tropem, można zadać sobie pytanie, czy w pozostałych państwach europejskich nie było i nie jest podobnie.

Dlaczego jednak doszło do zamordowania Moro? Wydaje się, że rozwiązania tej zagadki należy szukać w tym „historycznym kompromisie”. A co to takiego ten historyczny kompromis i skąd on się wziął? O tym jakoś te główne media nie chcą pisać, a raczej wgłębiać się w ten temat. W związku z tym nie pozostaje mi nic innego, jak wyjaśnić to pojęcie, ale o tym w następnym blogu.

Pieniądze i wojny

W blogu „CIA c.d.” pisałem o tym, że źródłem wszelkich wojen jest ideologia żydowska, która zakłada, że Żydzi są narodem wybranym i w związku z tym mają prawo do podporządkowania sobie innych narodów. By to było możliwe, muszą utrzymywać narody rdzenne w stanie permanentnej słabości i rozkładu. I do tego potrzebne są im wojny. Ale do ich prowadzenia niezbędne są pieniądze, a monopol na ich emisję mają właśnie Żydzi. Natomiast rdzenne narody nie mają żadnego interesu, by ze sobą walczyć i nawzajem wyniszczać się. Ciekawe uwagi, zdające się potwierdzać mój pogląd, znalazłem w książce Standard bitcoina (Fijorr Publishing, 2020). Jej autorem jest Saifedean Ammous, który tak pisze:

Patrząc wstecz, kluczowa różnica pomiędzy I wojną światową a wcześniejszymi, ograniczonymi konfliktami nie dotyczyła ani kwestii gospodarczych ani strategicznych, lecz raczej monetarnych. Gdy państwa funkcjonowały w ramach standardu złota, to rządy miały bezpośrednią kontrolę nad zapasami złota, podczas gdy ich obywatele posługiwali się papierowymi banknotami wymienialnymi na to złoto. Łatwość z jaką rządy mogły wyemitować większą ilość banknotów, była po prostu zbyt kusząca w sytuacji wymykającego się spod kontroli konfliktu wymagającego potężnych nakładów finansowych. Co być może ważniejsze, dodruk pieniądza wydawał się zdecydowanie wygodniejszy politycznie niż nałożenie na obywateli wyższych podatków. Już po zaledwie kilku tygodniach od wybuchu wojny rządy wszystkich największych krajów uwikłanych w spór zawiesiły wymienialność banknotów na złoto, co w praktyce oznaczało porzucenie standardu złota i przejście na standard pieniądza pustego.

Prosty trik polegający na zawieszeniu wymienialności banknotów na złoto sprawił, że działania wojenne rządów przestały być ograniczone funduszami zgromadzonymi w ich skarbcach – fundusze te zaczęły nagle obejmować w zasadzie całe bogactwo ich obywateli. Tak długo, jak dany rząd mógł drukować pieniądze akceptowane później przez jego obywateli oraz cudzoziemców, był w stanie finansować wydatki wojenne. Dla odmiany dawniej, w systemie monetarnym, w którym złoto jako pieniądz krążyło w rękach obywateli, rządy dysponowały jedynie zawartościami własnych skarbców oraz możliwością nakładania nowych podatków i emitowania obligacji. Ograniczenia te hamowały zapędy wojenne władców, leżąc u podstaw względnie długich okresów pokoju w różnych rejonach świata przed XX stuleciem.

Gdyby kraje europejskie nie porzuciły standardu złota lub gdyby obywatele tych krajów trzymali swoje złoto we własnych rękach – zmuszając rządzących, by uciekali się do podatków, a nie do inflacji – być może historia potoczyłaby się inaczej. Niewykluczone, że I wojna światowa doczekałaby się rozstrzygnięcia militarnego już po kilku miesiącach konfliktu, na skutek problemów finansowych jednej ze stron i trudności w pozyskiwaniu funduszy od ludności nieskorej do rozstawania się ze swoim bogactwem dla ratowania panującego akurat reżimu. Niestety po zawieszeniu standardu złota rządy zyskały dodatkowy stopień swobody. Nie musiały już ograniczać się do zasobów w swoich skarbcach – poprzez inflację mogły finansować wojnę aż do wyczerpania się zakumulowanego bogactwa swoich obywateli.

Dewaluowanie waluty przez uwikłane w wojnę kraje umożliwiło trwanie w krwawym impasie przez cztery długie lata. Tymczasem bezsensu tego konfliktu świadomi byli nie tylko zwyczajni mieszkańcy Europy, ale również żołnierze na frontach narażający życie w zasadzie bez powodów innych niż kombinacja bezgranicznej próżności i obłąkańczych ambicji swoich monarchów, spośród których większość była ze sobą skoligacona. Jeden z najdobitniejszych przejawów ambiwalencji wobec konfliktu miał miejsce w Wigilię Bożego Narodzenia 1914 roku, kiedy to francuscy, angielscy i niemieccy żołnierze zignorowali rozkazy, by walczyć, odłożyli broń na bok i przekroczyli linię frontu, by wspólnie obchodzić Święta. Wielu niemieckich żołnierzy pracowało wcześniej w Anglii i potrafiło swobodnie porozumiewać się w języku angielskim. Jako że znaczny odsetek wojaków obu armii lubował się w piłce nożnej rozegrano wiele improwizowanych meczów. Ten spontaniczny rozejm ujawnił zdumiewająca prawdę: uwikłani w wojnę żołnierze tak naprawdę nie mieli nic przeciwko sobie. Nie mieli też w wojnie niczego do zyskania i nie widzieli sensu kontynuowania walk. Znacznie lepszą areną dla narodowych potyczek są chociażby rozgrywki piłkarskie – popularna na całym świecie dyscyplina, która oferuje pokojowe ujście dla emocji związanych z lokalną i narodową przynależnością.

Walki toczyły się przez kolejne cztery lata, podczas których żadna ze stron nie potrafiła uzyskać wyraźnej przewagi, aż do momentu, gdy w roku 1917 do aliantów przyłączyły się Stany Zjednoczone. Amerykanie zapewnili siłom Ententy zastrzyk funduszy i zasobów, na który państwa centralne nie miały odpowiedzi, co przechyliło szalę zwycięstwa na stronę tych pierwszych. I choć wszystkie rządy finansowały działania wojenne poprzez inflację, to Niemcy i Cesarstwo Austro-Węgierskie jako pierwsze w roku 1918, zaczęły doświadczać poważnych spadków wartości walut papierowych, które przesądziły o ich porażce. Porównanie kursów walut krajów zaangażowanych w wojnę z kursem waluty Szwajcarii – utrzymującej przez cały ten okres zarówno neutralność, jak i standard złota – daje dobry obraz skali dewaluacji, do jakiej doszło w czasie wojny.

Gdy wojenny kurz opadł, waluty wszystkich europejskich mocarstw były warte dużo mniej niż przed wojną. Średnie wartości walut krajów pokonanych – Niemiec i Austrii – w listopadzie roku 1918 wynosiły odpowiednio 51 i 31 procent ich wycen z roku 1913. Kurs waluty Włoch spadł w tym okresie do 77 procent jej przedwojennej wartości zaś waluty francuska i brytyjska poniosły straty nieco mniejsze: 9 i 7 procent. Najlepiej wojnę zniósł amerykański dolar, który stracił tylko 4 procent swojej wartości sprzed wojny.

KrajSpadek wartości waluty podczas I WŚ
USA3,44%
WB6,63%
FRA9,04%
22,3%
NIEM48,9%
AUS68,9%
Spadek wartości walut krajów europejskich względem franka szwajcarskiego podczas I wojny światowej. Dane obejmują okres od czerwca roku 1914 do listopada roku 1918.

Zmian terytorialnych, które ustalono podczas paryskiej konferencji pokojowej zwieńczonej traktatem wersalskim nie sposób uznać za warte przelanej krwi – większość krajów zyskało bądź straciło obszary graniczne, a żaden ze zwycięzców nie wszedł w posiadanie terytoriów na tyle dużych, by uzasadniały one poczynione poświęcenie. Cesarstwo Austro-Węgierskie zostało podzielone na mniejsze narody, które jednak nie padły łupem wygranych, lecz uzyskały suwerenność i utworzyły własne rządy. Jedną z najistotniejszych konsekwencji wojny był upadek wielu europejskich monarchii i zastąpienie ich ustrojami republikańskimi. Ocena tego, na ile były to zmiany pozytywne, blednie w porównaniu do spustoszenia i tragedii, na które wojna skazała ludy Europy.

xxx

To, o czym nie wspomniał autor, a od czego to wszystko się zaczęło, to powstanie w grudniu 1913 roku Systemu Rezerwy Federalnej, czyli czegoś, co jest jakby bankiem centralnym Stanów Zjednoczonych, tyle że prywatnym, mającym monopolistyczne prawo druku dolarów. W praktyce tworzą ten system banki z Wall Street. A skoro tak, to znaczy, że Ameryką rządzą Żydzi, co w sumie nie jest żadną tajemnicą. A jak rządzą Ameryką, to znaczy, że rządzą całym światem. 110 lat po ustanowieniu Systemu Rezerwy Federalnej nadal nie wiadomo, kto dokładnie ma w nim udziały i za ile je nabył, co zdaje się potwierdzać przypuszczenia, że prawdziwa władza jest ukryta. A to oznacza, że nie ponosi odpowiedzialności za podejmowane decyzje.

Monopol w dziedzinie emisji pieniądza w każdym kraju powoduje, że Żydzi dominują nad pozostałymi narodami. Bez likwidacji tego stanu nie ma możliwości obrony przed nimi. Zdawał sobie z tego sprawę prezydent John F. Kennedy i podjął próbę emisji pieniądza przez rząd Stanów Zjednoczonych. A jak to się skończyło, to wszyscy wiemy.

Autor celnie zauważył, że po I wojnie światowej nie było zwycięzców. Wszyscy przegrali. To po co była ta wojna? – chciałoby się zapytać. Autor zachował się poprawnie i stwierdził, że to chore ambicje monarchów doprowadziły do jej wybuchu. Cóż, gdyby chciał napisać prawdę, to pewnie nie wydałby tej książki. Ale i tak napisał dużo. I to należy docenić.

Nikt też nie skorzystał na rozpadzie Austro-Węgier. Powstały nowe, małe państwa, które 20 lat później padły łupem dwóch rodzących się imperializmów. Najbardziej jaskrawym przykładem tego, że po tej wojnie wcale nie chodziło o stworzenie warunków do trwałego pokoju, tylko o to, by doprowadzić do wybuchu kolejnej – była II RP. Wytyczono jej granice tak, by była skonfliktowana ze wszystkimi sąsiadami. Odtworzenie jej w granicach zbliżonych do tych przedrozbiorowych też temu służyło. Eksperyment z unią polsko-litewską nie sprawdził się, a jednak wrócono do tego pomysłu. I nie przypadkiem tak się stało.

Wszystko było i jest robione tak, by skłócać wszystkich ze wszystkimi. Odwieczna zasada „dziel i rządź” jest powszechnie stosowana przez tych, którzy realizują swoje chore idee.

Iran c.d.

W październiku 1973 roku w Teheranie Oriana Fallaci przeprowadziła wywiad z Mohammadem Rezą Pahlawi. W tym samym czasie, 17 października 1973 roku, w czasie trwania wojny Jom Kipur (Egipt i Syria zaatakowały Izrael), arabscy członkowie OPEC zadecydowali o wstrzymaniu handlu ropą z krajami popierającymi Izrael w wojnie z Egiptem, tj. USA i krajami Europy Zachodniej. Cena za baryłkę skoczyła o 600 procent do 35 USD. W 1970 roku wynosiła ona 2 USD za baryłkę. Wywiad ten został zamieszczony w jej książce Wywiad z historią (Świat Książki, 2016). Mija więc 50 lat od tamtego momentu. Warto więc zacytować jego fragmenty, bo jest, w mojej ocenie, nadal aktualny. Jednak na początek krótka notka biograficzna zamieszczona w tej książce.

Mohammad Reza Pahlawi urodził się w Teheranie 26 października 1919 roku. Jego ojciec, szach Persji od roku 1925, utrzymywał przyjazne stosunki z nazistowskimi Niemcami. W 1941 roku alianci zmusili go do opuszczenia kraju i nakłonili Mohammada Rezę, aby został szachem. Z czasem przejął pełnię władzy, prowadził politykę przychylną Stanom Zjednoczonym, pozwalając międzynarodowym korporacjom na eksploatację krajowych zasobów i wywołując silne niezadowolenie ludności, która źle znosiła jego władzę absolutną i represje tajnej policji. Pod koniec 1978 roku wrócił do kraju wygnany na skutek spisku w roku 1963 opozycyjny wobec szacha ajatollah Chomeini i wojsko przeszło na jego stronę. W roku 1979 szach został zmuszony do opuszczenia kraju i schronienia się w Stanach Zjednoczonych, gdzie Jimmy Carter udzielił mu azylu politycznego. W celu rozwiązania sytuacji Amerykanów, przetrzymywanych jako zakładnicy w ambasadzie w Teheranie przez islamskich studentów, będących zwolennikami Chomeiniego, Mohammad Reza Pahlawi przyjął zaproszenie egipskiego prezydenta Sadata. Zmarł w Kairze 27 lipca 1980 roku.

x

Tu wypada sobie zadać pytanie: Jak to było możliwe, że dyktator – mający do dyspozycji wszelkie służby, tajne i jawne – zezwala na powrót Chomeiniego i wkrótce po tym wojsko przechodzi na jego stronę? Wytłumaczenie wydaje się jedno. Po prostu w Iranie rządzili Anglosasi. A skoro tak, to i Chomeini był marionetką, taką samą jak Pahlawi. Idąc dalej tym tropem konsekwentnie, należy stwierdzić, że i obecny duchowy przywódca Iranu, Ali Chamenei, jest taką marionetką.

x

Powróćmy do Waszej Wysokości. Za tą smutną twarzą kryje się tyle bezwzględności, tyle twardości, a może nawet braku współczucia. W gruncie rzeczy przypomina Wasza Wysokość swojego ojca. Zastanawiam się w jakiej mierze jest to wpływ ojca.

W żadnej. Nawet mój ojciec nie mógł mieć na mnie wpływu. Byłem związany z ojcem synowskim uczuciem, tak. Podziwem, tak. Ale na tym koniec. Nigdy nie usiłowałem go kopiować, naśladować. Nie byłoby to zresztą możliwe, choćbym chciał. Byliśmy dwiema osobowościami zbyt różnymi i także historyczne okoliczności, w których się znaleźliśmy, były zbyt różne. Mój ojciec zaczynał od zera. Kiedy doszedł do władzy, kraj nie miał niczego. Nie istniały nawet problemy, które mamy dziś na granicach, szczególnie z Rosjanami. I mój ojciec mógł sobie pozwolić no dobrosąsiedzkie stosunki ze wszystkimi. Jedynym zagrożeniem byli w gruncie rzeczy Anglicy, którzy w 1907 roku podzielili Iran między siebie a Rosjan i chcieli, żeby Iran był rodzajem ziemi niczyjej pomiędzy Rosją a ich imperium w Indiach. Jednak później Anglicy zrezygnowali z tego zamiaru i sytuacja dla mojego ojca się uprościła. Ja natomiast… Ja nie zaczynałem od zera: czekał na mnie tron. Ale kiedy tylko wstąpiłem na niego, okazało się od razu, że muszę rządzić krajem zajętym przez cudzoziemców i już. Musiałem stawić czoło piątej kolumnie skrajnej prawicy i skrajnej lewicy: aby móc wywierać na nas większy wpływ, cudzoziemcy powołali do życia skrajną prawicę i skrajną lewicę… Nie, nie było to dla mnie łatwe. Być może mnie było trudniej niż ojcu. Nie mówiąc o zimnej wojnie, która skończyła się dopiero kilka lat temu.

Wasza Wysokość wspomniał przed chwilą o problemach na granicach. Kto jest dziś najgorszym sąsiadem Iranu?

Nie da się powiedzieć, bo nigdy nie wiadomo, kto jest najgorszym sąsiadem. Byłbym jednak skłonny odpowiedzieć pani, że w tym momencie jest nim Irak.

Jestem zaskoczona, że chodzi o Irak. Spodziewałam się, że Wasza Wysokość wymieni Związek Radziecki.

Związek Radziecki… Ze Związkiem Radzieckim mamy dobre stosunki dyplomatyczne i handlowe. Ze Związkiem Radzieckim mamy gazociąg. Jednym słowem, Związkowi Radzieckiemu sprzedajemy gaz. Ze Związku Radzieckiego przyjeżdżają specjaliści. I skończyła się zimna wojna. Ale problem ze Związkiem Radzieckim pozostaje zawsze ten sam i pertraktując z Rosjanami, Iran musi zawsze pamiętać o zasadniczym dylemacie: zostać krajem komunistycznym czy też nie? Nikt nie jest taki szalony ani taki naiwny, żeby negować rosyjski imperializm. I chociaż imperialistyczna polityka zawsze istniała w Rosji, pozostaje faktem, że jest ona dzisiaj o wiele groźniejsza, bo związana z komunistycznym dogmatem. Chcę powiedzieć: łatwiej jest stawić czoło krajom, które są tylko imperialistyczne, niż krajom, które są imperialistyczne i komunistyczne. Istnieje coś, co nazywamy manewrem oskrzydlającym ze strony ZSRR. Istnieje ich marzenie, żeby dotrzeć aż do Oceanu Indyjskiego przez Zatokę Perską. A Iran jest ostatnim bastionem obrony naszej cywilizacji, tego, co uważamy za do przyjęcia. Gdyby zechcieli zaatakować ten bastion, nasze przetrwanie zależałoby jedynie od zdolności i woli stawienia oporu. A zatem problem stawienia oporu jest aktualny już dziś.

A dziś Iran jest militarnie bardzo silny. Prawda?

Bardzo silny, ale niewystarczająco silny, żeby móc się oprzeć Rosjanom w razie ataku. To oczywiste. Nie mam na przykład bomby atomowej. Czuję się jednak dostatecznie silny, aby stawić opór, gdyby wybuchła trzecia wojna światowa. Tak, powiedziałem: trzecia wojna światowa. Wiele osób sądzi, że trzecia wojna światowa może wybuchnąć tylko z powodu basenu Morza Śródziemnego, ja natomiast powiadam, że może wybuchnąć o wiele łatwiej z powodu Iranu. Och, o wiele łatwiej! To my kontrolujemy w istocie światowe zasoby energetyczne. Aby dotrzeć do reszty świata, ropa nie płynie przez Morze Śródziemne, płynie przez Zatokę Perską i Ocean Indyjski. A zatem gdyby Związek Radziecki nas zaatakował, stawilibyśmy opór. I zostalibyśmy prawdopodobnie pokonani, wówczas jednak inne kraje niekomunistyczne nie pozostałyby bierne. I interweniowałyby. I wybuchłaby trzecia wojna światowa. To oczywiste. Świat niekomunistyczny nie może zgodzić się na zniknięcie Iranu, ponieważ wie dobrze, że utrata Iranu oznaczałaby utratę wszystkiego. Czy wyraziłem się jasno?

Absolutnie jasno. I bezlitośnie jasno. Ponieważ Wasza Wysokość mówi o trzeciej wojnie światowej jako o bardziej niż prawdopodobnej ewentualności.

Mówię o niej jako o czymś możliwym, w nadziei, że nic takiego nie nastąpi. Jako bliską ewentualność widzę raczej małą wojnę z którymś z sąsiadów. W gruncie rzeczy mamy samych wrogów na naszych granicach. Nie tylko Irak sprawia nam kłopoty.

A wielki przyjaciel Waszej Wysokości, Stany Zjednoczone, są geograficznie odległe.

Jeśli spyta mnie pani, kogo uważam za naszego najlepszego przyjaciela, odpowiem pani: między innymi Stany Zjednoczone. Ponieważ Stany Zjednoczone nie są naszym jedynym przyjacielem, wiele innych krajów okazuje nam przyjaźń i wierzy w nas, w znaczenie Iranu. Ale Stany Zjednoczone rozumieją nas lepiej z tego prostego powodu, że mają tu zbyt wiele interesów. Interesów ekonomicznych, a zatem bezpośrednich, interesów politycznych, a zatem pośrednich… Przed chwilą powiedziałem, że Iran jest kluczem lub jednym z kluczy do świata. Pozostaje mi jedynie dodać, że Stany Zjednoczone nie mogą zamknąć się w granicach swojego kraju, nie mogą powrócić do doktryny Monroe’a. Zmuszone są wypełniać swoje obowiązki względem świata, a więc dbać o nas. Nie ujmuje to jednak niczego naszej niezależności, ponieważ wszyscy wiedzą, że nasza przyjaźń ze Stanami Zjednoczonymi nie czyni z nas niewolników Stanów Zjednoczonych. Decyzje są podejmowane tutaj, w Teheranie. Nie gdzie indziej. Nie w Waszyngtonie na przykład. Zgadzam się z Nixonem, tak jak zgadzałem się z innymi prezydentami Stanów Zjednoczonych, ale mogę się z nim zgadzać tylko wtedy, kiedy jestem pewien, że traktuje mnie on jak przyjaciela. Albo raczej jak przyjaciela, który za kilka lat stanie się światową potęgą.

Stany Zjednoczone są także dobrym przyjacielem Izraela, a w ostatnim czasie Wasza Wysokość wypowiedział się twardo przeciwko Jerozolimie. Bardziej niż przeciwko Arabom, z którymi chce chyba poprawy stosunków.

Opieramy naszą politykę na niewzruszonych zasadach i nie możemy się zgodzić, żeby jakiś kraj, w tym wypadku Izrael, przyłączał terytoria, używając do tego broni. Nie możemy, ponieważ jeśli taka zasada stosowana jest w stosunku do Arabów, pewnego dnia może zostać zastosowana w stosunku do nas. Odpowie mi pani, że zawsze tak było, że granice były zawsze zmieniane na skutek użycia broni i w wyniku wojen. Zgoda, ale to nie jest dobry powód, żeby uznać ten fakt za obowiązującą zasadę. Poza tym wiadomo, że Iran zaakceptował postanowienie ONZ z 1967 roku, i jeśli Arabowie przestaną ufać ONZ, jak będzie można ich przekonać, że zostali pokonani? Jak powstrzymać ich przed rewanżem? Posługując się może bronią w postaci ropy? Ropa uderzy im do głowy. Zresztą już uderza im do głowy.

Wasza Wysokość przyznaje rację Arabom, ale sprzedaje ropę Izraelczykom.

Ropę sprzedają koncerny naftowe, a to oznacza, że sprzedają ją komukolwiek. Nasza ropa dociera wszędzie, dlaczego miałaby nie docierać do Izraela? I dlaczego miałoby mnie to obchodzić, czy dociera do Izraela? Wszystko jedno gdzie. A co do naszych osobistych relacji z Izraelem, wiadomo, że nie mamy ambasady w Jerozolimie, ale mamy izraelskich ekspertów w Iranie. Jesteśmy muzułmanami, lecz nie Arabami. A w polityce zagranicznej zachowujemy postawę bardzo niezależną.

Czy taka postawa przewiduje, że pewnego dnia między Iranem a Izraelem zostaną nawiązane normalne stosunki dyplomatyczne?

Nie. Albo raczej: nie, dopóki nie zostanie rozwiązana kwestia wycofania wojsk izraelskich z okupowanych terytoriów. A na temat szans, aby ta kwestia została rozwiązana, mogę jedynie powiedzieć, że Izraelczycy nie mają wyboru, jeśli chcą żyć w pokoju z Arabami. Nie tylko Arabowie wydają ogromne sumy na wojnę, robią to również Izraelczycy. I nie widzę, w jaki sposób zarówno Arabowie, jak i Izraelczycy mogliby postępować tak dalej. Poza tym w Izraelu zaczynają występować nowe zjawiska, na przykład strajki. Jak długo Izrael będzie się upierał przy swoim wymyślonym i straszliwym etosie, który kierował nim w czasach jego powstania? Myślę zwłaszcza o nowych pokoleniach i o Izraelczykach, którzy pochodzą z Europy Wschodniej i są traktowani inaczej niż inni.

Wasza Wysokość powiedział przed chwilą zdanie, które zrobiło na mnie wrażenie. Powiedział, że Iran stanie się światową potęgą. Czy Wasza Wysokość miał może na myśli prognozy tych ekonomistów, według których za trzydzieści sześć lat Iran będzie najbogatszym krajem na świecie?

Powiedzieć, że będzie najbogatszym krajem na świecie, to może przesada. Ale nie jest nią przekonanie, że dołączy do pięciu największych i najpotężniejszych krajów świata. A zatem Iran znajdzie się na tym samym poziomie co Stany Zjednoczone, Związek Radziecki, Japonia, Francja. Nie wymieniłem Chin, ponieważ Chiny nie są bogatym krajem i nie mogą się nim stać, jeśli za dwadzieścia pięć lat będą miały miliard czterysta milionów mieszkańców. Nas natomiast za dwadzieścia pięć lat będzie najwyżej sześćdziesiąt milionów. Och, tak: czeka nas wielkie bogactwo, wielka potęga, cokolwiek by o tym mówili komuniści. Nie przypadkiem zamierzam wprowadzić planowanie urodzin. Oto co mam na myśli: nie można oddzielić ekonomii od innych spraw i kiedy kraj jest bogaty z ekonomicznego punktu widzenia, staje się bogaty pod każdym względem. Staje się potężny w skali międzynarodowej. Mówiąc o ekonomii, nie mam zresztą tylko na myśli ropy: mam na myśli zrównoważoną gospodarkę, obejmująca wszelkie rodzaje produkcji, od przemysłowej do rolniczej, od rzemiosła do elektroniki. Mieliśmy przejść od dywanów do komputerów, a w rezultacie zachowaliśmy dywany, dodając do nich komputery. Wytwarzamy jeszcze dywany ręcznie, ale także wytwarzamy je maszynowo. Poza tym robimy mokiety (wzorzysta tkanina pluszowa – przyp. W.L.). Co roku podwajamy nasz produkt narodowy. Zresztą jest wiele znaków, że stajemy się światową potęgą. Dziesięć lat temu na przykład, kiedy zaczynała się moja Biała Rewolucja, w wyższych szkołach był tylko milion studentów. Dziś jest ich trzy miliony sto tysięcy, a za dziesięć lat będzie ich, sześć milionów.

Przed chwilą Wasza Wysokość powiedział, że nie ma na myśli tylko ropy. Ale przecież wiemy, że macie wszystkie te komputery dzięki ropie i że dywany tkacie maszynowo dzięki ropie i że jutrzejsze bogactwo wynika z ropy. Czy możemy wreszcie porozmawiać o polityce odnoszącej się do ropy i Zachodu?

To proste. Mam ropę i nie mogę jej wypić. Wiem jednak, że mogę ją maksymalnie wykorzystać, nie szantażując reszty świata, a wręcz zapobiegając temu, aby służyła ona do szantażowania reszty świata. Wybrałem więc politykę zapewniająca jej sprzedaż wszystkim, bez żadnej dyskryminacji. Nie był to trudny wybór: nigdy nie zamierzałem dołączyć do krajów arabskich, które groziły Zachodowi szantażem. Mówiłem już, że mój kraj jest niezależny, i wszyscy wiedzą, że mój kraj jest muzułmański, lecz nie arabski, a więc ja nie robię tego, co jest wygodne dla Arabów, ale to, co służy Iranowi. Poza tym Iran potrzebuje pieniędzy, a ropa pozwala zarobić mnóstwo pieniędzy. Och, różnica między mną a Arabami polega właśnie na tym. Ponieważ kraje, które powiadają nie-będziemy-sprzedawać-ropy-Zachodowi, nie wiedzą, co robić ze swoimi pieniędzmi, a zatem nie martwią się o przyszłość. Często mają zaledwie sześćset albo siedemset tysięcy mieszkańców i tak dużo pieniędzy w bankach, że mogłyby przeżyć trzy lub cztery lata, nie wydobywając ani kropli ropy, nie sprzedając ani odrobiny. Ja natomiast nie. Ja mam trzydzieści jeden i pół miliona mieszkańców i gospodarkę, którą trzeba rozwinąć, program reform, które trzeba doprowadzić do końca. Potrzebuję więc pieniędzy. Ja wiem, co zrobić z pieniędzmi, i nie mogę sobie pozwolić na to, żeby nie wydobywać ropy. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby nie sprzedawać jej komukolwiek.

A Kaddafi nazywa Waszą Wysokość zdrajcą.

Zdrajcą?! Nazywać zdrajcą mnie, który wziąłem całą sprawę w swoje ręce i dysponuję już pięćdziesięcioma jeden procentami produkcji, która przedtem należała wyłącznie do zagranicznych koncernów naftowych? Nie wiedziałem, że pan Kaddafi tak mnie obraził i… proszę posłuchać, tego pana Kaddafiego nie mogę traktować ani trochę poważnie. Mogę mu tylko życzyć, aby zdołał służyć swojemu krajowi, tak jak ja służę mojemu, mogę mu tylko przypomnieć, że nie powinien tak głośno krzyczeć, zapasy ropy w Libii wyczerpią się za dziesięć lat. Mojej ropy natomiast wystarczy co najmniej na trzydzieści, czterdzieści lat. A może nawet pięćdziesiąt, sześćdziesiąt. Zależy od tego, czy zostaną odkryte nowe złoża, czy nie, a jest bardzo, bardzo prawdopodobne, że tak się stanie. Ale nawet gdyby to nie nastąpiło, i tak poradzimy sobie bez trudu. Nasza produkcja rośnie w oczach: w 1976 roku będziemy wydobywać osiem milionów baryłek dziennie. Osiem milionów baryłek to dużo, bardzo dużo.

W każdym razie Wsza Wysokość narobił sobie sporo wrogów.

Tego jeszcze nie wiem. Istotnie, OPEC jeszcze nie zdecydował, czy nie sprzedawać ropy Zachodowi, i być może moja decyzja, żeby nie szantażować Zachodu, skłoni Arabów do pójścia w moje ślady. Jeśli nie wszystkich Arabów, to część z nich. Jeśli nie od razu, to za jakiś czas. Niektóre kraje nie są tak niezależne jak Iran, nie mają takich ekspertów jak Iran i nie mają za sobą takiego narodu, jaki mam ja. Ja mogę narzucać swoje decyzje. One jeszcze tego nie mogą. Nie jest łatwo sprzedawać bezpośrednio, uwalniając się od koncernów naftowych, które przez dziesięciolecia miały monopol na wszystko. A nawet gdyby kraje arabskie zastosowały się do decyzji… Och, byłoby o wiele prościej, a także bezpieczniej, gdyby kraje zachodnie były wyłącznie nabywcami, a my bylibyśmy bezpośrednimi sprzedawcami. Nie występowałyby pretensje, szantaże, żale, wrogości… Może się zdarzyć, że ja dam dobry przykład, ale tak czy owak, będę szedł własną drogą. Nasze drzwi są szeroko otwarte dla każdego, kto chce z nami podpisać umowę i wielu nam już złożyło propozycje. Anglicy, Amerykanie, Japończycy, Holendrzy, Niemcy. Na początku byli bardzo nieśmiali. Ale teraz stają się coraz śmielsi.

xxx

Jeśli przeczyta się ten cytowany fragment wywiadu uważnie, to można zauważyć, że podane są tam, w sposób zawoalowany, pewne istotne informacje, które każą patrzeć zupełnie inaczej na omawiane w nim wydarzenia. W kwestii relacji Izraela z Iranem Pahlawi mówi, że Iran nie może się zgodzić na to, by Izrael przyłączał terytoria, używając broni. Jeśli taka zasada jest używana w stosunku do Arabów, to pewnego dnia może być zastosowana w stosunku do Iranu. Dopóki więc Izrael nie wycofa wojsk z okupowanych terytoriów, to nie może być mowy o normalnych stosunkach z tym państwem. Jest to moim zdaniem dosyć dziwne stanowisko, bo przecież Iran nie graniczy z Izraelem. Pomiędzy obu państwami leży Syria, Jordania i Irak, a Izrael nie wysuwa roszczeń terytorialnych wobec Iranu.

Mapa polityczna Bliskiego Wschodu; źródło: Wikipedia.

W sierpniu 1975 roku Fallaci przeprowadziła wywiad z ministrem do spraw ropy naftowej Arabii Saudyjskiej, którym był wtedy Ahmed Zaki Yamani. Zapytała go o prawo do istnienia Izraela w tej części świata. Odpowiedział: „My jako Saudyjczycy mówimy, że nie mamy nic wspólnego z tego rodzaju decyzją, ponieważ nie jesteśmy w tę sprawę zaangażowani. Nie graniczymy z Izraelem. I nie będziemy się sprzeciwiać temu, co zadecydują kraje znajdujące się wokół Izraela”.

W pewnym momencie Pahlawi mówi, że dysponuje już 51 procentami produkcji, która przedtem należała wyłącznie do zagranicznych koncernów naftowych. A później dodaje: „Nie jest łatwo sprzedawać bezpośrednio, uwalniając się od koncernów naftowych, które przez dziesięciolecia miały monopol na wszystko. A nawet gdyby kraje arabskie zastosowały się do decyzji… Och, byłoby o wiele prościej, a także bezpieczniej, gdyby kraje zachodnie były wyłącznie nabywcami, a my bylibyśmy bezpośrednimi sprzedawcami. Nie występowałyby pretensje, szantaże, żale, wrogości…”

Mamy więc tu do czynienia z problemem własności i wygląda na to, że międzynarodowe koncerny naftowe, a raczej ich właściciele, decydują o wszystkim i nawet w przypadku Iranu nie wygląda to dobrze, bo przecież wydobycie ropy to pierwszy etap. A do kogo należy dystrybucja i handel? I pewnie na tym tle występują pretensje, szantaże, żale, wrogości.

W wywiadzie ze wspomnianym wyżej ministrem do spraw ropy naftowej Arabii Saudyjskiej Fallaci pyta:

A kto chce drastycznej podwyżki? Szach Iranu? Kaddafi?

Nie sądzę, aby Iran chciał drastycznej podwyżki. Tak, chce podwyżki, ale nie o trzydzieści pięć procent. Chcą jej przede wszystkim kompanie naftowe. To jasne, że gdy cena ropy rośnie, zwiększa się ich zarobek. I jeżeli nie zmieni się systemu, jeżeli Arabia Saudyjska nie obejmie na przykład stuprocentowej kontroli nad ARAMCO, na co mam nadzieję w przyszłości, będą one nadal domagać się podwyżek. Jednak razem z kompaniami naftowymi wymieniłbym Wenezuelę, Ekwador, Algierię, Irak, Gabon, Libię…

Tamta podwyżka uderzyła w kraje europejskie, Indie, Japonię, niekoniecznie w Stany Zjednoczone.

Niewątpliwie. W porównaniu z gospodarką europejską oraz japońską gospodarka amerykańska skorzystała na tej podwyżce. Skorzystała z dwóch powodów. Po pierwsze, Stany Zjednoczone importują o wiele mniej ropy niż Europejczycy i Japończycy, ponadto mogą znieść podwyżkę lepiej niż oni. Po drugie, wszystkie wielkie kompanie naftowe są amerykańskie i jak już powiedziałem zarabiają na podwyżce. W ubiegłym roku po raz pierwszy od wielu bardzo lat amerykański bilans płatniczy nie odnotował deficytu. A wartość dolara wzrosła. Jednak zaraz potem coś się stało. Stało się to, że narzuciliśmy kompaniom naftowym wysokie opłaty i odzyskaliśmy znaczną cześć ich zarobków. Mogliśmy wręcz obniżyć cenę ropy o czterdzieści centów na baryłce. A cena dolara spadła. W związku z tym zapewniam panią, że nikt w OPEC nie myślał ani nie myśli o podwyższaniu ceny, by sprawić przyjemność Ameryce.

x

Obniżenie ceny ropy o 40 centów na baryłce, która w 1973 roku kosztowała 35 dolarów, to faktycznie „sukces”. Po tych cytatach chyba łatwiej zrozumieć, jak bardzo kraje Bliskiego Wschodu są zależne od Ameryki i być może po części od Wielkiej Brytanii. A skoro tak, to te państwa decydują o tym, co tam się dzieje. Odwieczny dylemat: co było pierwsze – kura czy jajko? Czy kryzys naftowy 1973 roku wybuchł z powodu wojny, czy może wojna stała się przyczyną kryzysu? I chodziło przede wszystkim o wywołanie kryzysu. Może więc Stany Zjednoczone zmusiły Egipt i Syrię do zaatakowania Izraela, po uprzedniej zgodzie tego państwa, a może to raczej Izrael rozkazał Stanom Zjednoczonym, by zmusiły rzeczone państwa do zaatakowania go.

Dla jednych kryzys, a dla drugich okazja do zarobienia wielkich pieniędzy. To nie tylko podwyżki cen ropy i gigantyczne zyski koncernów naftowych, to także zyski z operacji giełdowych. I wcale tu nie chodzi o akcje spółek giełdowych, ale o kontrakty terminowe, które polegają na obstawianiu wzrostu lub spadku, np. ceny ropy. Zyski z takich kontraktów są wielokrotnie większe niż z inwestowania w akcje, ale też w przypadku niepowodzenia grozi to bankructwem. Ten, kto wiedział, że wybuchnie wojna i że z tego powodu wzrośnie cena ropy naftowej, ten stawał się z dnia na dzień milionerem. Oczywiście możliwości zarabiania na wojnie jest o wiele więcej. To, o czym napomknąłem, to tylko wierzchołek góry lodowej. Dla jednych wojna to tragedia, dla innych – okazja do szybkiego wzbogacenia się.

Iran

Od jakiegoś czasu starszą nas wojną Izraela z Iranem, co ma być, według tych straszących, początkiem wojny światowej. Strach ma wielkie oczy, jak mówi przysłowie, a niektórzy uważają, że prawda nas wyzwoli. Może więc ta prawda, a właściwie wiedza ułatwi zrozumienie tego, o co chodzi z tym Iranem. Jego historia, jak sądzę, jest mało znana i kojarzy się nam jedynie z wyjściem armii Andersa do tego państwa. Wszyscy wiedzą, co się zdarzyło 17 września 1939 roku, ale pewnie mało kto wie, że 17 września 1941 roku weszły do Teheranu wojska brytyjskie i sowieckie. Warto więc, chociaż pobieżnie, zapoznać się z historią Iranu, bo może się okazać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.

Iran pod względem ustrojowym to republika islamska. Obowiązuje w niej trójpodział władzy. Władza wykonawcza to prezydent, rząd oraz Najwyższa Rada Bezpieczeństwa Narodowego. Władza ustawodawcza to Islamskie Zgromadzenie Konstytucyjne, którego 290 członków wybieranych jest na czteroletnią kadencję w głosowaniu powszechnym i tajnym. Nad zgodnością uchwalanych przez parlament z zasadami islamu ustaw czuwa Rada Strażników Konstytucji, złożona z 12 teologów i prawników. Do rozstrzygania ewentualnych sporów pomiędzy parlamentem a Radą Strażników powołana została Rada Arbitrażowa, której orzeczenia mają charakter ostateczny. Władza sądownicza jest sprawowana przez niezawisłe sądy, które kontroluje Zwierzchnik Sądownictwa. Sędziowie orzekają na podstawie obowiązującego prawa, które wzorowane jest na religijnym prawie szariatu. Oznacza to, że kodeks cywilny musi być zgodny z ideą i wartościami islamu szyickiego.

Największym autorytetem Islamskiej Republiki Iranu jest Najwyższy Przywódca, nazywany też Najwyższym Prawnikiem Muzułmańskim, wybierany dożywotnio przez tzw. Zgromadzenie Ekspertów. Obecnie Najwyższym Przywódcą jest Ali Chamenei, wyłoniony przez Zgromadzenie jako następca myśli i polityki Ajatollaha Chomeiniego, lidera islamskiej rewolucji z 1979 roku.

Iran posiada 9% udokumentowanych światowych zasobów ropy naftowej. Jednak to nie ropa, ale gaz ziemny jest surowcem, który całkowicie odmienił sytuację tego państwa. Ma on 18% globalnych zasobów gazu, dzieląc największe na świecie pole gazowe z Katarem. Ma on jeszcze trzy dodatkowe pola gazowe na swoich wodach terytorialnych. Gospodarka Iranu opiera się na sprzedaży i eksporcie ropy i gazu oraz wszystkich produktów pochodnych.

W lipcu 2015 roku została zawarta umowa pomiędzy sześcioma mocarstwami (USA, Francja, Wielka Brytania, Chiny, Rosja, Niemcy) a Iranem, która miała na celu ograniczenie rozwoju programu nuklearnego tego państwa, w zamian za stopniowe znoszenie sankcji. Stany Zjednoczone wycofały się z tego porozumienia, a unia europejska pozostała przy nim.

Informacje zawarte w tym blogu pochodzą z Wikipedii, natomiast fragment dotyczący Białej Rewolucji, o której Wikipedia nie wspomina, pochodzi z encyklopedii Britannica.

xxx

Przełomowym wydarzeniem w historii Iranu było przybycie na jego terytorium Ariów1 pod koniec II tysiąclecia p.n.e. Dynastia Sasanidów (224-651 n.e.) uczyniła zaratusztrianizm2 religią państwową, prześladując inne wyznania, takie jak m.in. manicheizm. Arabski podbój Iranu zakończył się w połowie VIII wieku. Najazd arabski i związane z nim pojawienie się islamu to najważniejsze, obok przybycia Ariów, wydarzenie w historii Iranu. Prawdziwą dla niego tragedią był najazd Mongołów, którzy w pierwszej połowie XIII wieku zniszczyli wiele ważnych ośrodków miejskich i znaczną część sieci irygacyjnej. Następnie na teren Iranu wkroczyły plemienne federacje turkmeńskie. Jedna z nich pokonała pozostałe. Zorganizowana była w szyicki tarikat3, działający pod przywództwem Safawidów. W 1501 roku ich przywódca Isma’il I (1501-1524) ogłosił się szachinszachem (królem królów) i wkrótce opanował cały dzisiejszy Iran.

Safawidzi (1501-1736) rozpoczęli nowy etap w historii Iranu, doprowadzając do masowego nawrócenia jego mieszkańców na szyicką wersję islamu, jednocząc cały Iran na okres ponad dwóch stuleci. Następnie panuje dynastia Afszarydów (1736-1749), a jej wybitny przywódca militarny, ale nie polityczny, Nadir Szah (1736-1747), pokonuje Afganów na wschodzie i Osmanów na zachodzie. Założona przez niego dynastia szybko ulega marginalizacji, a władzę nad większą częścią Iranu przejmuje Karim Chan (1750-1779) z plemienia Zandów (dynastia kurdyjska). Później do władzy dochodzi perska dynastia Kadżarów pochodzenia turkmeńskiego. Włada ona Persją w latach 1794-1925.

Nowa dynastia musiała stawić czoła rosnącej obecności na terenie Iranu dwóch europejskich mocarstw, Wielkiej Brytanii i Rosji. W roku 1800 brytyjska misja dyplomatyczna uzyskała otwarcie Zatoki Perskiej dla swojego handlu, rozpoczynając tym samym erę stopniowego wiązania Iranu z ekonomicznymi interesami Brytyjczyków. Natomiast w latach 1804–1813 i 1826–1828 Iran stoczył dwie przegrane wojny z Rosją, w wyniku których utracił Zakaukazie i musiał przyznać Rosjanom przywileje konsularne i handlowe.

Kolejnym niepowodzeniem była przegrana wojna z Wielką Brytanią w latach 1856–1857, w wyniku której Iran ostatecznie musiał wyrzec się pretensji do Heratu4. Kolejne traktaty, zawierane w wyniku militarnych bądź ekonomicznych nacisków – które były możliwe ponieważ stopniowo zwiększało się uzależnienie rządu od zagranicznych pożyczek – przyznawały europejskim mocarstwom coraz większe prawne i ekonomiczne przywileje. Mimo swojej słabości Iran nie stracił jednak całkowicie suwerenności. Stało się tak z dwóch powodów. Po pierwsze jego okupacja nie wydawała się potencjalnym źródłem wielkich korzyści gospodarczych. Po drugie Rosja i Wielka Brytania rywalizowały o wpływy w Iranie, nawzajem uniemożliwiając sobie jego całkowite zdominowanie. Częściowo pod naciskiem europejskim podczas panowania szacha Nasera ad-Dina (1848–1896) Iran zaczął się powoli modernizować.

W 1862 roku Brytyjczycy na podstawie wcześniej uzyskanej koncesji rozpoczęli budowę sieci telegraficznej, w roku 1868 stworzono pocztę, a w roku 1889 Brytyjczycy stworzyli Bank Szachinszacha, posiadający monopol na emitowanie pieniądza. Za czasów Nasera ad-Dina otwarto także pierwszy uniwersytet. Największe znaczenie dla przyszłości miało jednak uzyskanie przez Brytyjczyków koncesji na wydobywanie ropy naftowej w roku 1901. Kolejnym posunięciem zwiększającym uzależnienie Iranu od obcych mocarstw było utworzenie w roku 1879 Perskiej Brygady Kozackiej, dowodzonej przez rosyjskich oficerów, która wkrótce stała się jedyną zdyscyplinowaną i nowoczesną formacją perskiej armii. W ten sposób Iran rozpoczynał wiek XX z siecią łączności, bankiem emisyjnym i kompanią naftową przynoszącą państwu większość dochodów, ale będącą w rękach Wielkiej Brytanii oraz jedyną skuteczną jednostką wojskową znajdującą się pod wpływem Rosji.

xxx

Iran w XX wieku

W trakcie I wojny światowej Iran był neutralny. Po wybuchu rewolucji październikowej oraz klęsce Osmanów jedyną potęgą w regionie pozostała Wielka Brytania, która okupowała południe i zachód kraju. Rząd Wosugh ad-Doule był probrytyjski. W 1919 roku Brytyjczycy zawarli z nim traktat, który uczynił z Iranu ich protektorat. Wywołało to gwałtowne protesty społeczne. W sytuacji pogłębiającej się anarchii społecznej Brytyjczycy poparli pucz wojskowy z 21 lutego 1921 roku, który wyniósł na rząd ich protegowanego Tabatabajego. Udało się mu zawrzeć traktat z ZSRR, zgodnie z którym ZSRR uznał niepodległość Iranu i rezygnował z przywilejów przyznanych wcześniej Rosji carskiej. Jednak już w maju 1921 roku Tabatabaji został zdymisjonowany przez szacha na żądanie dowodzącego wojskiem Rezy-chana. Od tej pory sprawował on faktyczną władzę i w 1923 roku formalnie został premierem. Wywodzący się z brygady kozackiej Reza-chan zreformował siły zbrojne. Początkowo dążył on do ustanowienia w Iranie republiki, ale sprzeciwiali się temu duchowni. Ostatecznie w 1925 roku doprowadził on do detronizacji Kadżarów, a w grudniu tego samego roku do zatwierdzenia przez Konstytuantę swojego wyboru na szacha.

Operacja Y

Brytyjsko-sowiecka inwazja na Iran – wspólne działania zbrojne wojsk brytyjskich i sowieckich przeciwko Iranowi, przeprowadzone w sierpniu i wrześniu 1941 roku podczas II wojny światowej.

Iran pod panowaniem szacha Rezy Szacha Pahlawiego stał się od początku wojny terenem infiltracji wielkich mocarstw, w tym niemieckiej. Obecność niemieckich obywateli niepokoiła władze Wielkiej Brytanii i ZSRR, mimo ogłoszenia przez Iran neutralności. Brytyjczycy chcieli ponadto zająć roponośne obszary Iranu oraz korzystać z kolei transirańskiej do dostarczania materiałów wojennych do ZSRR. Ze względów strategicznych operacja okupowania tego kraju zabezpieczyła tyły sił brytyjskich stacjonujących w Egipcie oraz południową granicę ZSRR przed niespodziewanym uderzeniem wojsk niemieckich. W tej sytuacji gen. por. Edward Quinan, dowódca sił brytyjskich w Iraku, zwanych Iraqforce, otrzymał rozkaz przygotowania się do okupacji pól naftowych w Abadanie i Naft-Shah oraz portów Bushirem i Bandar-e-Szachpur. 12 sierpnia władze ZSRR i Wielkiej Brytanii wręczyły rządowi Iranu notę, w której wyraziły nadzieję, że Irańczycy sami podejmą kroki wobec niemieckich agentów. Sowieci dołączyli listę rzekomych szpiegów. Żądano też zgody na wkroczenie wojsk obu krajów do Iranu. Odpowiedź z 21 sierpnia okazała się dla obydwu państw niesatysfakcjonująca. Następnego dnia ogłoszono pogotowie bojowe w wojskach brytyjskich, a 25 sierpnia w wojskach radzieckich. Brytyjczycy mieli zająć porty i obszary roponośne na południu Iranu, zaś Sowieci – północną część kraju z miejscowościami Ardabil, Tebriz, Urmia.

Działania dyplomatyczne

Równocześnie z działaniami zbrojnymi toczyły się rozmowy dyplomatyczne. Już 25 sierpnia, tj. 1. dnia inwazji, ambasador brytyjski Reader Bullard i sowiecki M. Smirnow spotkali się z Rezą Szachem Pahlawim. W wyniku tego następnego dnia został zdymisjonowany dotychczasowy premier irański Ali Mansur, a jego miejsce zajął bardziej ugodowy Mohammad Ali Chan Fourughi. Poinformował on natychmiast Medżlis, że zostanie ogłoszone zawieszenie broni, a także przyjęte warunki stawiane przez Brytyjczyków i Sowietów. Zyskało to aprobatę parlamentu. W tym samym czasie Reza Szach Pahlawi usiłował bezskutecznie uzyskać mediację amerykańskiego prezydenta Franklina Delano Roosevelta, powołując się na zapisy Karty Atlantyckiej. W tej sytuacji rozpoczęto negocjacje, które do 6 września przyniosły zgodę irańskiego rządu na okupację brytyjską południa, a sowiecką północy kraju. Z Iranu mieli być wydaleni Niemcy podejrzewani o działalność szpiegowską, a linie kolejowe wykorzystane do przewozu sprzętu i wyposażenia wojskowego do ZSRR w ramach Lend-Lease.

Ze względu jednak na niewykonanie niektórych żądań wojska brytyjskie i sowieckie wznowiły swój marsz w głąb Iranu, grożąc okupacją Teheranu. W nocy z 15 na 16 września sowieckie radio oskarżyło Irańczyków o nieszczere zamiary, „niewybaczalną powolność” i niechęć do wyrzucenia z kraju hitlerowskich agentów. Następnego dnia Reza Szach Pahlawi na nadzwyczajnym posiedzeniu parlamentu abdykował na rzecz swojego syna Mohammada Rezy Pahlawiego, a następnie został uwięziony przez Brytyjczyków, wywieziony do Południowej Afryki, gdzie zmarł w więzieniu w 1944 r. 17 września do Teheranu weszły wspólnie wojska brytyjskie i sowieckie, przypieczętowując podwójną okupację kraju.

Kryzys irański

Kryzys irański – nieudana próba rozciągnięcia przez ZSRR swojej strefy wpływów na Iran poprzez wsparcie tamtejszych ruchów separatystycznych na przełomie 1945 i 1946 roku.

Po zakończeniu działań wojennych w 1945 roku Brytyjczycy wycofali się z Iranu, natomiast wojska radzieckie opóźniały swój powrót do kraju. Józef Stalin starał się o uzyskanie dla ZSRR koncesji na wydobywanie ropy naftowej w 5 północnych prowincjach Iranu. Jednocześnie Sowieci usiłowali zapewnić sobie bazę polityczną w Iranie, współpracując z lewicowym ugrupowaniem Tude oraz współtworząc nową Demokratyczną Partię Azerbejdżanu (niechętną Tude). 22 stycznia 1946 miejscowi separatyści ogłosili natomiast powstanie niezależnej Republiki Kurdyjskiej.

Zaniepokojone ekspansywną polityką radziecką rządy USA i Wielkiej Brytanii zdecydowały się na dyplomatyczną konfrontację i ostatecznie wymogły na Stalinie podpisanie 26 marca 1946 układu, na mocy którego wojska radzieckie ostatecznie opuściły Iran. Politycy partii Tude zostali usunięci z rządu, parlament irański odrzucił ustawę przyznającą ZSRR naftowe koncesje, a separatystyczne republiki Azerów i Kurdów zostały zlikwidowane przez irańskie wojsko.

Zamach stanu w Iranie (1953)

Zamach stanu, w rezultacie którego odsunięto od władzy irańskiego demokratycznego premiera Mohammada Mosaddegha w 1953 roku. Zamach zaaranżowany został przez Wielką Brytanię (ponad nazwą „Operation Boot”) i Stany Zjednoczone (pod nazwą Projekt TPAJAX).

Mossadegh starał się ograniczyć absolutną władzę szacha, co gwarantowała konstytucja z 1906 roku, dzięki jego polityce Iran stał się krajem demokratycznym. Dokonana została również nacjonalizacja irańskiego przemysłu naftowego, kontrolowanego przez należącą do rządu Wielkiej Brytanii, Anglo-Persian Oil Company (obecnie znana jako BP). Zamach stanu przeprowadzony został przez jednostki wojskowe generała Fazlollaha Zahediego. W wyniku zamachu szach Mohammad Reza Pahlawi mógł dalej rządzić krajem jako monarcha absolutny. Aż do czasu obalenia szacha w lutym 1979 roku jego rządy opierały się głównie na wsparciu ze strony Stanów Zjednoczonych.

W sierpniu 2013 roku, CIA oficjalnie przyznała się do tego, że była zaangażowana zarówno w planowanie i wykonanie zamachu; przekupywanie irańskich polityków, wojskowych, urzędników oraz szerzenie propuczystowskiej propagandy. CIA określiła zamach jako przeprowadzony „pod kierunkiem CIA” i jako „akt polityki zagranicznej USA, opracowany i zatwierdzony na najwyższych szczeblach władzy”.

Dojście do władzy Frontu Narodowego

Gdy w 1949 roku doszło do nieudanego zamachu na szacha. Ten, wstrząśniętym tym wydarzeniem i ośmielony sympatią społeczeństwa, zaczął pełnić coraz bardziej aktywną rolę w polityce. Szybko powołał Irańskie Zgromadzenie Ustawodawcze, mające zmienić konstytucję na jego korzyść.

Mossadegh uważał, że ten wzrost siły politycznej szacha nie jest demokratyczny, a według niego szach powinien „panować, ale nie rządzić”, tak jak ma to miejsce w monarchiach konstytucyjnych w Europie. Zwolennicy Mossadegha i inni przeciwnicy szacha połączyli się, tworząc koalicję znaną jako Front Narodowy. Głównym celem koalicji była nacjonalizacja ropy naftowej.

W wyborach w 1951 roku Front Narodowy zdobył większość w parlamencie. Premierem mianowany został Mossadegh, który dla celów taktycznych zawarł sojusz ze zwolennikami ajatollaha Abolghasema Kaszaniego, który w ramach koalicji został marszałkiem parlamentu. Stosunki między szachem i premierem były złe. Szach nieprzychylnie patrzył na nacjonalizację ropy przeprowadzoną przez rząd Frontu przy powszechnym poparciu społecznym.

Nacjonalizacja ropy

Pod koniec 1951 roku Parlament Iranu jednomyślnie zatwierdził ustawę o nacjonalizacji ropy. Kierunek ten był bardzo popularny wśród większości Irańczyków i wywołał pośród społeczności ogromną falę nacjonalizmu oraz przyczynił się do długotrwałego konfliktu z Wielką Brytanią. Nacjonalizacja spowodowała olbrzymi wzrost poparcia dla premiera, który stał się bohaterem narodowym. Iran znalazł się w centrum światowej polityki, a wielu Irańczyków czuło, że po raz pierwszy od stuleci objęli oni kontrolę nad sprawami kraju. Wielu oczekiwało, że nacjonalizacja spowoduje ogromny wzrost bogactwa mieszkańców.

Wielka Brytania, nie będąc w stanie samodzielnie usunąć rządu Mosaddegha, zwróciła się o pomoc do USA, które jednak wówczas uznały, że rząd Iranu nie godzi w amerykańskie interesy w regionie, a administracja była zbytnio zajęta wojną koreańską. Mohammad Mosaddegh próbował negocjować z brytyjskim koncernem, jednak ten odrzucił jego oferty. Plan Mosaddegha oparty był na kompromisie między rządem Wenezueli Rómulo Gallegosa a amerykańską Creole Petroleum z 1948 roku i zakładał podział zysków z ropy 50 na 50 między Iran a Wielką Brytanię. Brytyjczycy wbrew amerykańskim zaleceniom odrzucili tę propozycję i zaczęli organizować próbę obalenia rządu Mossadegha.

Sytuację Mossadegha, oprócz działań wywiadu amerykańskiego, któremu udało się sprowokować rozłam w rządzącej partii, na skutek którego od Mosaddegha odwróciło się kilku czołowych współpracowników, pogorszyła wolta islamistów, którzy zerwali koalicję ze względu na brak dążeń Mossadegha do budowy państwa islamskiego i jego politykę zmierzającą do rozdziału religii i państwa. Islamiści w późniejszym czasie opowiedzieli się za obaleniem Mosaddegha i poparli pucz. Brytyjczycy, wiedząc, że pomimo kryzysu Mossadegh uważany jest powszechnie za bohatera narodowego, rozpoczęli proces przekupywania parlamentarzystów i kandydatów startujących w wyborach planowanych na wiosnę 1952 roku. Akcja propagandowa nie udała się, a Front Narodowy odniósł zwycięstwo głównie dzięki szerokiemu poparciu na obszarach miejskich.

Rząd amerykański zrewidował swoje stanowisko, gdy urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych objął popierany przez Partię Republikańską Dwight Eisenhower. Brytyjczykom za pomocą propagandy i fałszywych informacji wywiadowczych udało się przekonać Eisenhowera i jego doradców o konieczności reakcji w Iranie w obawie przed objęciem rządów przez komunistów i dostaniem się Iranu w strefę wpływów Związku Radzieckiego. Rząd oskarżony został o współpracę z lewicową i proradziecką partią Tude, która choć popierała rząd, do rządu nigdy nie weszła.

Przeprowadzenie puczu

W marcu 1953 roku amerykański sekretarz stanu John Foster Dulles nakazał CIA (kierowanemu przez jego brata Allena Dullesa) sporządzenie planów obalenia Mossadegha. W kwietniu CIA przeznaczyło na obalenie rządu Iranu milion dolarów. Akcja, znana jako operacja Ajax, skoncentrowała się wokół irańskiego monarchy, którego starano się przekonać do obalenia Mossadegha, początkowo głównie na drodze prób przekupienia władcy i jego najbliższej rodziny. Wywiad rozpoczął też akcję propagandową wymierzoną w rząd. Według niego nacjonaliści i socjaliści związani z rządem mieli rzekomo planować akcję wymierzoną w najwyższych przywódców religijnych. W rezultacie rząd utracił poparcie religijnej części społeczeństwa. CIA do współpracy pozyskało część duchownych, środowisko działaczy pronazistowskich z okresu II wojny światowej oraz lojalistów monarchii.

Oficjalnym pretekstem do rozpoczęcia przewrotu był dekret Mossadegha o rozwiązaniu parlamentu w obliczu kryzysu parlamentarnego oraz dalsze ograniczenie funkcji szacha. W sierpniu 1953 roku szach w końcu zgodził się na obalenie Mossadegha po groźbie Kermita Roosevelta odsunięcia również i jego od urzędu. Monarcha zdymisjonował premiera drogą pisemnego dekretu. Wkrótce po ogłoszeniu treści dekretu na ulicach miast wybuchły masowe zamieszki, z których część była finansowana przez amerykański rząd. W walkach ulicznych starli się ze sobą zwolennicy i przeciwnicy monarchy. Do roli przyszłego premiera wybrany został przez CIA i MI6, generał Fazlollah Zahedi.

Pierwsza próba puczu nie udała się z powodu braku większego odzewu armii, a premier wezwał swoich zwolenników do rozejścia się do domu. Zahedi wykorzystał sytuację i nawiązał kontakt z częścią radykalnych islamistów. Plan puczu zakładał odegranie przez agentów podszywających się pod działaczy partii Tude próby komunistycznego przewrotu. Agenci wyszli na ulice i dokonywali aktów chuligaństwa w dzielnicach biznesowych. Zahedi jeszcze 19 sierpnia skierował wojsko mające stłumić wystąpienie rzekomych komunistów oraz obalić sympatyzujący z nimi rząd. W obronie rządu wystąpili cywilni zwolennicy Frontu Narodowego i bojówki partii Tude. W starciach ulicznych zginęło od 300 do 800 osób.

Następstwa

Po interwencji wojska wielu bliskich współpracowników obalonego premiera (w tym ministrów), jego zwolenników i członków Frontu Narodowego zostało poddanych torturom, straconych lub trafiło do więzień. Sam Mossadegh po procesie pokazowym został skazany na trzy lata więzienia i areszt domowy. Nowy rząd cofnął reformy poprzednika i przywrócił brytyjskie interesy gospodarcze w kraju. Obalony premier został osadzony w areszcie domowym w Ahmadabad-e Mosaddegh niedaleko Kazwinu, gdzie zmarł w 1967 roku. Brutalne represje spotkały również partię Tude. Służby bezpieczeństwa szacha aresztowały około czterech tysięcy członków partii, z których kilkudziesięciu zostało skazanych na kary śmierci lub zmarło w wyniku tortur. Kilkuset członków zostało natomiast skazanych na dożywotnie więzienie. Nowy reżim aresztował też około czterystu sympatyków Tude w siłach zbrojnych (22 pułkowników, 69 majorów, 100 kapitanów, 193 poruczników, 19 podoficerów i 63 kadetów), z których kilkunastu zginęło po torturach.

Po dwudziestu miesiącach kierowania rządem Zahedi został przez szacha oskarżony o zdefraudowanie znacznych funduszy. W ten sposób szach pozbył się polityka, którego uważał za zbyt samodzielnego. Szach przeprowadził delegalizację wszystkich partii o profilu republikańskim.

W celu umocnienia swojej władzy monarcha utworzył służby SAWAK, na czele których jako pierwszy stanął Hasan Pakrawan. W tworzeniu służby uczestniczyli doradcy brytyjscy i amerykańscy, a jej podstawowym celem było zwalczanie opozycji.

Według Stephena Kinzera pucz w Iranie był pierwszym puczem amerykańskim, który obalił demokratyczny i legalnie wybrany rząd. Sukces puczu przyczynił się do decyzji o organizacji przez CIA zamachu stanu w Gwatemali, który przeprowadzono rok później. CIA wówczas obaliło demokratycznie wybrany lewicujący rząd Jacobo Arbenza Guzmána, którego reformy (rewolucja gwatemalska) zagroziły amerykańskiej United Fruit Company. Pucz przyczynił się do poprawy sytuacji geopolitycznej USA. Iran obok należącej do NATO Turcji stał się drugim proamerykańskim rządem państwa graniczącego z ZSRR w tym regionie świata.

Pucz a rewolucja islamska

Osoby związane z Mossadeghem zdominowały pierwszy rząd Iranu po rewolucji z 1979 roku. Pierwszym premierem porewolucyjnego Iranu został bliski współpracownik Mossadegha Mehdi Bazargan. W późniejszym czasie, na skutek rozłamu pomiędzy siłami konserwatywno-islamskimi a liberałami i sekularystami, spuścizna Mossadegha została w dużej mierze zignorowana przez siły islamskie kształtujące Irańską Republikę Islamską. Współcześnie Mossadegh pozostaje najbardziej popularną postacią historyczną wśród opozycji irańskiej. Mossadegh stał się jednym z symboli zamieszek w Iranie z 2009 roku. Według Kinzera, Mossadegh jest dla większości Irańczyków najbardziej żywym symbolem walki Iranu o demokrację, a we współczesnych protestach opozycji jej przedstawiciele często noszą obrazy przedstawiające byłego premiera.

Rząd Republiki Islamskiej przedstawia znaczenie Mossadegha w sposób zupełnie inny, niż robią to współczesne książki historyczne publikowane na Zachodzie. Władze ignorują jego dokonania. W podręcznikach szkolnych premierowi poświęcona jest niewielka treść informacji, a władze kreują ajatollaha Kaszaniego na prawdziwego lidera działań na rzecz nacjonalizacji ropy.

Biała Rewolucja

Lata 1960-63 to okres intensywnego rozwoju państwa irańskiego. W 1962 roku wprowadzono reformę rolną. Wielka własność ziemska została rozdzielona pomiędzy drobnych rolników. Byli właściciele ziemscy, czyli feudałowie, otrzymali rekompensatę w postaci udziałów w irańskich przedsiębiorstwach będących własnością państwa. Rolnicy i robotnicy również otrzymali swoje udziały. To był początek. Podjęto walkę z analfabetyzmem, zreformowano system opieki zdrowotnej, kobiety uzyskały należne im prawa.

Protesty i porażka

Nowa polityka szacha nie podobała się szyickim przywódcom, którzy uważali, że liberalne prawa kobiet są sprzeczne z wartościami islamskimi. Reformy szacha zburzyły tradycyjne podstawy władzy duchowej. Rozwój sądów świeckich ograniczał władzę duchownych nad prawem i orzecznictwem, a reforma systemu edukacji jeszcze bardziej podważała ich monopol w tej dziedzinie. Paradoksalnie to reforma edukacji była jedyną wdrożoną przez szacha, która przetrwała.

W 1963 roku mało znany członek ulamy, Ruhollah Chomeini – profesor filozofii w Kom, ostro wypowiedział się przeciwko reformom Białej Rewolucji. W odpowiedzi rząd zlikwidował szkołę i aresztował Chomeiniego. Następnie został on wydalony z kraju. Przez Turcję i Irak dotarł do Francji. W trakcie pobytu na emigracji Chomeini ukończył swoją religijno-polityczną doktrynę „rząd prawnika”, która stworzyła teoretyczne podstawy rządom szyickiego państwa islamskiego kierowanego przez duchowieństwo.

Stosunki ze Stanami Zjednoczonymi

Stosunki ze Stanami Zjednoczonymi pozostały bliskie, czego wyrazem była rosnąca dominacja kultury zachodniej w kraju oraz rosnąca liczba doradców amerykańskich, którzy niezbędni byli do przeprowadzenia reform gospodarczych szacha i, co ważniejsze, do pomocy w rozwoju irańskiej armii, która stanowiła kamień węgielny polityki zagranicznej państwa. Dzięki amerykańskiej pomocy i specjalistycznej wiedzy stała się ona najpotężniejszą, najlepiej wyposażoną siłą w regionie i jedną z największych sił zbrojnych na świecie.

W dalszej części pisze Britannica, że dekada lat 60-tych była okresem dynamicznego rozwoju gospodarki irańskiej, który zależał w dużym stopniu od udzielonych kredytów i eksportu ropy. Jak zwykle po tak szybkim okresie przychodzi załamanie gospodarki spowodowane rosnącymi odsetkami od zaciągniętych kredytów, a sytuację pogorszył jeszcze kryzys naftowy z 1973 roku.

x

Czy nie przypomina to sytuacji Polski z lat 70-tych i kryzysu lat 80-tych? W przypadku Iranu mamy dynamiczny rozwój w latach 60-tych, oparty na zaciągniętych kredytach i eksporcie ropy oraz kryzys w latach 70-tych, zakończony rewolucją islamską. W przypadku Polski mamy rozwój w latach 70-tych, oparty na zaciągniętych kredytach i eksporcie węgla oraz kryzys lat 80-tych, zakończony upadkiem komunizmu, czyli w pewnym sensie też rewolucją. I czy to nie ci sami scenarzyści pisali scenariusze dla obu państw?

Rewolucja islamska

W styczniu 1979 roku szach pod naciskiem opozycji opuścił Iran. Lider opozycji islamskiej Ruhollah Chomeini przebywający na emigracji we Francji utworzył Irańską Radę Rewolucyjną, a po powrocie do kraju Tymczasowy Rząd Rewolucyjny. Nowy rząd przeprowadził nacjonalizację mienia należącego do rodziny cesarskiej a z przyczyn ideologicznych zerwał stosunki dyplomatyczne z Izraelem i Republiką Południowej Afryki. W kwietniu tego samego roku proklamowano utworzenie Islamskiej Republiki Iranu. 4 listopada 1979 studenci zajęli amerykańską ambasadę w Teheranie, wzięli 66 zakładników (z czego 13 od razu zwolniono). Spowodowało to izolację państwa na arenie międzynarodowej. 2–3 grudnia 1979 przyjęto konstytucję. Konstytucja powstała przy współudziale 45 organizacji międzynarodowych. Iran stał się republiką opartą na zasadach islamu i prawie szariatu. Wyłoniono nowy parlament oraz (po raz pierwszy w historii Iranu) prezydenta. W tym samym roku rozwiązano Irańską Radę Rewolucyjną i powołano Radę Strażników Rewolucji Islamskiej. Po sukcesie rewolucji nasiliły się tendencje separatystyczne w Kurdystanie, Azerbejdżanie Irańskim oraz Beludżystanie. Wkrótce także doszło do sporów w łonie samych rewolucjonistów. Do 1982 roku trwały ciężkie walki partyzanckie z Ludowymi Mudżahedinami którzy dążyli do zbrojnego obalenia sprawujących władzę islamistów.

Iran współczesny

Po śmierci ajatollaha Chomejniego w 1989 roku rzeczywistym przywódcą kraju został Ali Chamenei. Po rozpadzie ZSRR Iran starał się przywrócić dawną pozycję mocarstwa regionalnego, stać się rozjemcą w potencjalnych konfliktach między nowo powstałymi państwami, prowadzić politykę poszanowania granic i regionalnej współpracy. Iran przyczynił się w tym czasie do ożywienia działalności Organizacji Współpracy Gospodarczej, łączącej azjatyckie muzułmańskie państwa niearabskie. W polityce wobec państw powstałych po rozpadzie ZSRR nie kierowano się względami religijnymi, lecz pragmatycznymi. Iran utrzymywał dobre relacje z chrześcijańską Armenią przeciwko szyickiemu Azerbejdżanowi, wobec faktu, że to państwo zbliżyło się do Stanów Zjednoczonych i Turcji. Iran brał udział w próbach rozwiązania konfliktów i ustabilizowaniu sytuacji w Górskim Karabachu i w Tadżykistanie.

Po zamachu terrorystycznym na World Trade Center prezydent Chatami udzielił poparcia USA w wojnie z afgańskimi Talibami. Dyplomacja irańska odegrała pozytywną rolę podczas konferencji w Bonn. Mimo to kilka dni później prezydent USA George W. Bush umieścił Iran na „osi zła” obok Iraku i KRL-D.

Głównymi wyzwaniami, przed jakimi staje Iran, jest rozwiązanie problemów gospodarczych, walka z bezrobociem, zaś w polityce zagranicznej rozwiązanie problemu energii atomowej, nad którą prowadzone przez Iran badania budzą najwięcej kontrowersji. Według rządów niektórych państw, w szczególności USA i Izraela, Iran zmierza do budowy broni nuklearnej. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej od kilku już lat nie może wyegzekwować od Iranu kompletu wymaganych dokumentów ani dostępu do wszystkich ośrodków badawczych, jednakże monitorując główny ośrodek wzbogacania uranu nie stwierdziła nieprawidłowości. Według szacunków Iran posiada już wystarczającą ilość materiałów rozszczepialnych, by stworzyć jeden ładunek atomowy. Władze Iranu zaprzeczają tym doniesieniom i twierdzą, że chodzi o pokojowe wykorzystanie energii jądrowej, jednakże niedopełnienie obowiązków wynikających z układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej sprowadziło na Iran embargo nałożone przez Radę Bezpieczeństwa ONZ.

xxx

Na podstawie powyższych informacji można powiedzieć, że od samego początku XIX wieku rozpoczyna się nowy rozdział w historii Iranu – kontakt z europejskimi mocarstwami: z Wielką Brytanią i Rosją. Wielka Brytania podporządkowuje sobie Iran w sensie gospodarczym, a Rosja militarnym. Po I wojnie światowej, z racji rewolucji październikowej, Wielka Brytania zdominowała Iran i zrobiła z niego swój protektorat.

Jednak wybuch II wojny światowej zaburza ten stan. Dochodzi do czegoś, co można by nazwać rozbiorem Iranu. Wielka Brytania i Związek Radziecki dzielą między siebie Iran. 25 sierpnia 1941 roku dochodzi do inwazji obu państw. To ciekawe, bo przecież Związek Radziecki prowadzi od 22 czerwca 1941 roku wojnę z Hitlerem. Ale jakoś tak się dziwnie złożyło, że Hitlerowi pod koniec lipca pozostało tylko 300 km do Moskwy i miał do niej wolną drogę. Jednak zdecydował w tym momencie, by skierować swoje wojska na Ukrainę. Pod Moskwę wrócił dopiero na początku października. A w międzyczasie Związek Radziecki zaangażował się w Iranie, by stworzyć sobie korytarz do przerzutu broni na front radziecko-niemiecki. Dzięki temu obie strony mogły nadal wysyłać setki tysięcy żołnierzy na śmierć.

W tym czasie następuje zmiana władzy w Iranie. Reza Szach Pahlawi zostaje usunięty, a jego miejsce zajmuje jego syn – Mohammad Reza Pahlawi, który dotrwa do 1979 roku, czyli do rewolucji islamskiej.

22 sierpnia 1953 roku CIA przeprowadza zamach stanu wymierzony w premiera, nowym mianowano szwagra szacha, a władca został praktycznie dyktatorem Iranu. Nowy rząd został wybrany w praktyce przez CIA i MI6. Oznacza to, że dyktator Iranu stał się nim dzięki CIA i MI6. A to oznacza, że to właśnie CIA i MI6 rządziło w Iranie.

W 1963 roku doszło do aresztowania opozycyjnego duchownego Ruhollaha Chomejniego, ale po protestach zwolniono go. Gdy kontynuował działalność opozycyjną rząd zmusił go do wyjazdu z kraju. Powrócił dopiero, gdy w 1979 roku wybuchła rewolucja islamska. Powstał wówczas Tymczasowy Rząd Rewolucyjny. Zupełnie tak samo jak w 1917 roku w Rosji po wybuchu rewolucji lutowej. Wtedy też powstał rząd tymczasowy Kiereńskiego. Tymczasowy Rząd Rewolucyjny w Iranie dokonał „rewolucyjnych” zmian:

  • przeprowadził nacjonalizację mienia należącego do rodziny cesarskiej
  • zerwał stosunki dyplomatyczne z Izraelem i RPA
  • studenci zajęli amerykańską ambasadę w Teheranie
  • przyjęto konstytucję, która powstała przy współudziale 45 organizacji międzynarodowych
  • wyłoniono nowy parlament oraz prezydenta, po raz pierwszy w historii Iranu

I to miała być rewolucja!? Amerykanie nie wysilili się. Poszli po najmniejszej linii oporu. Udostępnili swoją ambasadę studentom, bo jak inaczej dostaliby się oni do niej? Konstytucja powstała przy udziale 45 organizacji międzynarodowych, co w praktyce oznacza, że to nie rząd irański decydował o jej kształcie. Stosunki z Izraelem zerwano chyba tylko po to, by uczynić z niego swojego oficjalnego wroga. A RPA przy tym to taki kwiatek do kożucha. Tylko jak można zerwać stosunki z Izraelem, skoro w 1973 roku szach Reza Pahlawi w wywiadzie, którego udzielił Orianie Fallaci, stwierdził, że Iran nie ma ambasady w Jerozolimie, ale w Iranie są izraelscy eksperci.

Dekada lat 60-tych to był okres, w którym oprócz dynamicznego rozwoju gospodarki następował również intensywny rozwój i modernizacja irańskiej armii. I to wszystko dzięki Amerykanom, którzy wyszkolili irańskie kadry wojskowe i wyposażyli irańską armię w nowoczesne uzbrojenie. Nie byłoby potężnej armii niemieckiej i radzieckiej bez amerykańskiego wsparcia, bez którego nie byłoby II wojny światowej. Ale już pod koniec lat 60-tych ci, którzy doprowadzili do powstania świata dwubiegunowego, zdali sobie sprawę z tego, że radziecko-amerykańska konfrontacja wypala się, a użycie broni atomowej nie wchodzi w rachubę. Trzeba było więc wykreować nowy konflikt i nowe zagrożenie. Idealnym narzędziem do tego stał się świat arabski ze swoim terroryzmem i Iran, który Stany Zjednoczone wykreowały na imperium zła. Pierwszym etapem było stworzenie silnej gospodarki i potężnej armii, drugim – było dokonanie rewolucji islamskiej, bo przecież gdyby Iran nadal był demokratycznym krajem na wzór europejski, to nie mógłby być zagrożeniem dla demokratycznego świata. A zatem bardzo naiwnie prorokował o „końcu historii” Francis Fukuyama, gdy nastąpił upadek komunizmu w Europie Wschodniej w 1989 roku.

I nawet w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu, jak mówi przysłowie, ale zrobili tam przywódcę islamskiej rewolucji i wyekspediowali go z powrotem do Iranu. Zamach stanu z 1953 roku, zorganizowany przez Amerykanów i Anglików, dawał do zrozumienia Irańczykom wprost: „Żadnych marzeń panowie”. Iran stał się całkowicie zależny od Stanów Zjednoczonych. Czy w takim państwie, którego wojsko i aparat bezpieczeństwa zostały stworzone i kontrolowane przez Amerykanów i Anglików, mogło dojść do rewolucji islamskiej bez ich wiedzy i zgody? Chyba tylko człowiek bardzo naiwny może uwierzyć w taki scenariusz. Czy zatem należy bać się Iranu, czy może jednak kogoś innego, kto tam pociąga za sznurki?

  1. Ariowie – indoirański odłam ludów indoeuropejskich. ↩︎
  2. Zaratusztrianizm (zaratustryzm) – irańska religia wywodząca się od Zaratusztry powstała pomiędzy 1500 a 500 rokiem p.n.e., głosząca ustawiczną walkę dobra i zła we wszechświecie. ↩︎
  3. Tarika (arab. dosłownie: droga, ścieżka) – nazwa używana w islamie pierwotnie (w IX-X wieku) na określenie sposobu postępowania jednostki mającej skłonności mistyczne, następnie zaś w stosunku do reguły bractwa sufickiego (sufizm- zbiorcze określenie rozmaitych nurtów mistycznych w islamie) lub samego bractwa. W odniesieniu do tego ostatniego używa się także nazwy “tarikat”. ↩︎
  4. Herat – prowincja w zachodnim Afganistanie. ↩︎

Palestyna c.d.

W poprzednim blogu „Palestyna” cytowałem fragmenty wywiadu Oriany Fallaci z Jasirem Arafatem. We wrześniu 1982 roku w Tel Awiwie przeprowadziła ona wywiad z Arielem Szaronem, który był premierem Izraela w latach 2001-2006 (Oriana Fallaci, Wywiad z władzą, Świat Książki, 2016). Są w nim informacje, których zabrakło w tym poprzednim. Poniżej fragmenty tego wywiadu.

Dobiegł końca pierwszy etap wojny, a właściwie pańskiej wojny, panie generale. Palestyńczycy Arafata opuszczają Bejrut. Odchodzą z podniesionym czołem, po dwóch i pół miesiąca oporu stawianego potężnej armii izraelskiej, otoczeni sympatią, która wcześniej nie istniała lub istniała tylko częściowo. Choć wszyscy pamiętają, że oni pierwsi najechali na Liban, gdzie zachowywali się jak władcy, teraz zgodnie przyznają, że naród palestyński powinien mieć dom, ojczyznę, a Arafat nie bez racji mówi o zwycięstwie politycznym. Mają rację także ci, którzy twierdzą, że z politycznego punktu widzenia dał im pan prezent. Czy tego się pan spodziewał?

Chciałem, żeby opuścili Bejrut, Liban, i to się spełniło. Arafat może mówić, co chce, to bez znaczenia. Liczą się fakty, postępy, konsekwencje tych faktów w przyszłości. Może naprawdę wierzy, że odniósł zwycięstwo polityczne, ale czas pokaże, że jego porażka ma charakter głównie polityczny, nie militarny. Militarnie… gdybym miał analizować tę wojnę w imieniu Arafata, nie uznałbym jej za porażkę militarną. Armia izraelska jest naprawdę potężna, a terrorystów z OWP było tylko dziesięć tysięcy, włącznie z Syryjczykami, przeciw nim użyliśmy znacznych sił. Politycznie natomiast jego porażka jest całkowita. Absolutna, całkowita. Wyjaśnię pani, z jakiego powodu. Siła OWP wynikała z tego, że była ona ośrodkiem międzynarodowego terroryzmu. Ośrodek ten mógł istnieć pod warunkiem, że dysponował krajem, w którym można było stworzyć państwo w państwie. Tym krajem był Liban. Z Libanu wyruszali na operacje na całym świecie, w Libanie mieli główną kwaterę militarną i polityczną. Teraz są rozproszeni w ośmiu odległych od siebie krajach, od Algierii po Jemen, od Iraku po Sudan, nie mając żadnej nadziei na powrót do tego, co robili. Żadnej. Na Środkowym Wschodzie widzimy zupełnie nową sytuację, która umożliwi nam pokojowe współistnienie z Palestyńczykami. Przedwczoraj zatelefonował do mnie Henry Kissinger, mówiąc, że w tym regionie rozpoczyna się owa era, otwierają się nowe możliwości rozwiązania kwestii palestyńskiej. Powiedział mi, że Izrael będzie miał od dwunastu do osiemnastu miesięcy na znalezienie rozwiązania zanim OWP odzyska siły.

Panie generale, kto jest pańskim prawdziwym wrogiem? Arafat czy Związek Radziecki?

Miss Fallaci, powinna pani zrozumieć, że bez pomocy Związku Radzieckiego kraje arabskie nie rozpoczęłyby wojny w Izraelu w 1948 roku. Wystąpiły przeciw nam, ponieważ miały poparcie Związku Radzieckiego, militarne i polityczne. Jeśli chodzi o OWP, to wspiera ją Związek Radziecki, który doskonale rozumie, że w erze atomowej terroryzm jest jedynym sposobem prowadzenia wojny bez ryzyka konfliktu nuklearnego. Chcąc rozwijać swój ekspansjonizm, Związek Radziecki potrzebuje OWP, Arafata. A jeśli pani twierdzi, że Arafat nie jest komunistą, odpowiem, że Sowietów to nie interesuje. Zależy im wyłącznie na tym, by był narzędziem gry, by był w ich rękach. Syria jest państwem komunistycznym? Nie. Mimo to Związek Radziecki dał Syrii tysiąc dwieście czołgów, setki dział, wiele nowoczesnych odrzutowców. Libia jest państwem komunistycznym? Nie. Mimo to Związek Radziecki dał Libii tysiąc dziewięćset czołgów, działa i odrzutowce. Wszyscy mówią o Amerykanach, o broni amerykańskiej. Zapewniam panią, że stan liczebny broni dostarczonej przez Związek Radziecki w tej części świata zdecydowanie przewyższa broń, którą Izrael kupuje od Amerykanów.

A cztery miliony Palestyńczyków, którzy nie należą do OWP, żyją rozproszeni po świecie albo stłoczeni w blaszanych barakach lub betonowych ruderach w tak zwanych obozach w Syrii, Libanie, zachodnim Brzegu Jordanu, Gazie? Co chce pan z nimi zrobić, z tymi nowymi Żydami skazanymi na tułaczkę w diasporze, podobnie jak niegdyś wy? Jak to możliwe, że właśnie wy nie pojmujecie ich tragedii? Że nie chcecie przyznać im prawa do posiadania domu, ojczyzny?

Przecież mają ojczyznę, Palestynę, które teraz nazywa się Jordania, a właściwie Transjordania.

Jordania króla Husajna?

Oczywiście. Myślę o tym od dwunastu lat i im częściej myślę, tym bardziej jestem przekonany, że to najlepsze rozwiązanie. Mówił to także Sadat. Zaraz wyjaśnię. Do 1922 roku obszar Izraela, który Anglicy nazwali Palestyną, składał się z dwóch części: Cisjordanii, którą wy nazywacie Zachodnim Brzegiem Jordanu, czyli ziem rozciągających się od rzeki Jordan po Morze Śródziemne, oraz Transjordanii, czyli obszaru, który Churchill dał ojcu Husajna, żeby uporządkować królestwo Haszymidów. W Transjordanii siedemdziesiąt procent ludności to Palestyńczycy, większość członków parlamentu to Palestyńczycy, podobnie jak prawie wszyscy ministrowie i premierzy. Pozostałych trzydzieści procent to Beduini Husajna. Sytuacja naprawdę idealna.

Tak więc wszyscy Palestyńczycy powinni spakować walizki i przenieść się do Transjordanii?

Przecież tam mieszkają!

Nie, mówię o uchodźcach stłoczonych w Libanie, Syrii, Gazie, Zachodnim Brzegu Jordanu…

Jedni mogliby pozostać w krajach, w których przebywają, inni przeprowadzić się do Transjordanii.

A co zrobimy z królem Husajnem? Zabijemy go, wyślemy do Monte Carlo, żeby prowadził kasyno?

Nie interesują mnie indywidualne przypadki ani Husajn. Może pozostać tam, gdzie jest, dlaczego nie? Grecy wybrali sobie króla angielsko-niemieckiego, więc Palestyńczycy mogą mieć króla Haszymidów.

Rozumiem. A Beduini? Co z nimi zrobimy? Wymordujemy ich, wrzucimy do morza jak Wietnamczyków niemile widzianych w Hanoi i gazety znowu zaczną pisać o boat people, czy rozproszymy ich jak Palestyńczyków, żeby utworzyli Organizację Wyzwolenia Beduinów OWB zamiast OWP?

Beduini są częścią ludności jordańskiej, a właściwie transjordańskiej. Mogą pozostać, gdzie chcą, jak Husajn. Jak już mówiłem, indywidualne przypadki mnie nie interesują. Mnie interesuje tylko to, że Palestyna już istnieje, istnieje państwo palestyńskie, nie ma więc potrzeby zakładać kolejnego. Nie zgodzimy się na drugie państwo palestyńskie. Nigdy. Wszyscy domagają się takiego rozwiązania, a mianowicie stworzenia drugiego państwa palestyńskiego, drugiej Palestyny w Judei i Samarii, czyli na obszarze, który wy nazywacie Cisjordanią lub Zachodnim Brzegiem Jordanu. Na co ja odpowiadam – to nie nastąpi. Nie pozwolimy ruszyć Judei i Samarii. Ani Gazy.

Mapa Palestyny (Autonomii Palestyńskiej); źródło: Wikipedia.

Te ziemie są okupowane, panie generale. Obszar, który nazwaliście Samarią i Judeą, to ziemie zdobyte przez Husajna i zamieszkane przez blisko pół miliona Palestyńczyków, pomijając trzydzieści tysięcy Izraelczyków, którzy po 1967 roku osiedlili się tam jako osadnicy. Wszyscy twierdzą, że powinniście je zwrócić! Także Amerykanie!

Nie zwrócimy tego, co do nas należy. Judea i Samaria należą do nas od tysięcy lat. Od zawsze. Judea i Samaria to Izrael! Podobnie jak strefa Gazy. Nawet jeśli dla niektórych Biblia się nie liczy, nawet jeśli nie ma takiej świadomości, to jest to kwestia naszego bezpieczeństwa i przetrwania. Kwestia zasadnicza, ponieważ obszar ten zamieszkuje dwie trzecie ludności izraelskiej. Bez Judei i Samarii przestaniemy istnieć. Powtarzam, nie pozwolimy na przekształcenie tych obszarów w drugie państwo palestyńskie. Nigdy! Nie łudźcie się!

xxx

Z powyższej mapki wynika, że Zachodni Brzeg Jordanu to mniej więcej prostokąt o bokach 50×150 km, a więc jego powierzchnia wynosi około 7500 km2 . Strefa Gazy to powierzchnia niewiele większa od powierzchni Krakowa. O co więc tak naprawdę chodzi, skoro według Szarona 70% ludności Jordanii to Palestyńczycy? Jordania to kraj o powierzchni 88 000 km2, zamieszkały przez 7 mln ludzi. Jordania, podobnie jak inne kraje tego regionu ma bogate zasoby wód głębinowych. Tak na marginesie, Polska ma jedne z największych zasobów tych wód w Europie. W Wikipedii na temat Jordanii można m.in. przeczytać:

W 1921 roku Wielka Brytania, która zdołała uzyskać od Ligi Narodów mandat nad tym terytorium, stworzyła na wschód od rzeki Jordan emirat Transjordanii. W 1945 Transjordania przystąpiła do Ligi Arabskiej. 25 maja 1946 Emirat Transjordanii formalnie uzyskał od Wielkiej Brytanii pełną niezależność i ogłosił niepodległość jako Królestwo Transjordanii. Jordania stała się królestwem rządzonym przez Abd Allaha ibn Husajna. Dwa lata później w reakcji na utworzenie Izraela wojska jordańskie zaatakowały nowo powstałe państwo i zajęły Zachodni Brzeg Jordanu (Cisjordanię) oraz Stare Miasto w Jerozolimie. Po zajęciu Zachodniego Brzegu i Wschodniej Jerozolimy Abdullah usiłował zdusić wszelkie ślady tożsamości narodowej palestyńskich Arabów. W odpowiedzi na to 8 września 1948 Liga Arabska prowadzona przez Egipt ogłosiła utworzenie w Strefie Gazy rządu Całej Palestyny.

W 1949 roku podpisano zawieszenie broni, które de facto oznaczało porażkę Jordanii, gdyż było dla niej mniej korzystnie niż wcześniejsze ustalenia ONZ. W 1950 ogłoszono utworzenie Jordańskiego Królestwa Haszymidzkiego, do którego włączono nowo zdobyte ziemie palestyńskie czego nie uznały inne państwa arabskie. W tym czasie znacznie wzrosły wpływy palestyńskie. Palestyńczycy w chwili ogłoszenia utworzenia królestwa stanowili aż 2/3 całej ludności Jordanii. Lepiej wykształceni i zorganizowani Palestyńczycy nie byli chętni do uznania zwierzchnictwa monarchii haszymidzkiej. Popularne wśród nich były idee panarabskie a król Abd Allah postrzegany był przez Palestyńczyków jako jeden ze sprawców klęski Arabów w walce z Izraelem.

W latach 50. XX wieku wśród palestyńskich uchodźców w Jordanii ukształtowały się organizacje niepodległościowe: Al-Fatah (Palestyński Ruch Wyzwolenia Narodowego) i Ruch Arabskich Nacjonalistów, który przekształcił się w Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny. Od początku przynależności Zachodniego Brzegu do Jordanii Palestyńczycy tworzyli zbrojne oddziały, które następnie dokonywały na terytorium Izraela aktów dywersji, atakowały pojazdy, posterunki wojskowe lub kibuce. Skutki działań militarnych Palestyńczyków były znikome. Czyniąc starania o konsolidację społeczeństwa i ukształtowanie jednego narodu jordańskiego, jordański monarcha nie brał pod uwagę odrębnej tożsamości Palestyńczyków i dążył do asymilacji mieszkańców Zachodniego Brzegu a państwo faworyzowało rdzennych Jordańczyków w dostępie do stanowisk publicznych. Polityka ta doprowadziła do zamachu na króla w roku 1951; Abd Allah został zamordowany przez Palestyńczyka Mustafę Szukriego Aszu.

Do 1967 król Husajn rywalizował o wpływy na ruch palestyński z prezydentem Egiptu Gamalem Abdel Naserem, który był wówczas bardziej popularny wśród Palestyńczyków niż jakikolwiek polityk palestyński. Palestyńczycy wierzyli w antyizraelską retorykę prezydenta Egiptu i jego zapewnienia o możliwości stworzenia „niepodległej Palestyny”. W rzeczywistości Abdel Naser zwiększył w 1963 zainteresowanie sprawą palestyńską. Media egipskie zaprzestały atakowania jordańskiej monarchii – w zamian za to król Husajn zgodził się, by na terytorium jego kraju ukształtował się niezależny ruch palestyński. Rezultatem tych uzgodnień było utworzenie Organizacji Wyzwolenia Palestyny, której bazą wypadową uczyniono Jordanię.

Wojna sześciodniowa (5–10 czerwca 1967) zakończyła się całkowitą klęską Arabów. Siły jordańskie zostały rozbite, a Zachodni Brzeg 8 czerwca opanowany przez przeciwników. Z zajętych przez Izrael terenów uciekło do Jordanii kolejne 400 tysięcy Palestyńczyków (w 1949 przybyło tu ok. 400 tys. ludzi z terenów zajętych przez Izrael).

Palestyńskie organizacje, uzyskujące bezpośrednią pomoc z ZSRR, zaczęły ulegać coraz większej radykalizacji w duchu lewicowym. Ich przywódcy doszli również do przekonania, że monarchia jordańska jest słaba i może zostać łatwo obalona. Niektórzy, jak George Habasz, twierdzili wprost, że walka z Haszymidami jest obowiązkiem Palestyńczyków tak samo, jak dążenie do zniszczenia Izraela. W listopadzie 1968 doszło do pierwszych starć między oddziałami armii jordańskiej a formacjami palestyńskimi. Napięcia jordańsko-palestyńskie podsycała Syria, rządzona od 1963 przez arabskich nacjonalistów.

W wojnie arabsko-izraelskiej w 1973 roku Jordania w zasadzie nie uczestniczyła, poza jedną brygadą walczącą na terytorium Syrii. Z własnego terytorium Izraela nie atakowano. Po wybuchu pierwszej intifady król Jordanii zrzekł się w 1988 roku Zachodniego Brzegu na rzecz Palestyńczyków.

xxx

Mamy więc tutaj do czynienia z bardzo zagmatwaną sytuacją i przypadek Ariela Szarona jeszcze bardziej ją komplikuje. W Wikipedii można m.in. przeczytać:

Likwidacja osiedli w Strefie Gazy

W 2004 roku Ariel Szaron wbrew opinii swojej partii (Likudu) rozpoczął promocję planu likwidacji żydowskich osiedli w Strefie Gazy. Plan zakładał wycofanie do końca 2005 roku wszystkich 21 osiedli ze Strefy Gazy wraz ze stacjonującymi tam oddziałami Izraelskich Sił Obronnych (IDF) oraz 4 osiedli z Zachodniego Brzegu Jordanu.

Projekt ten wzbudził ostry sprzeciw prawicowych polityków oraz samych osadników i związanych z nimi środowisk, które zorganizowały wielotysięczne manifestacje. Wśród podobnej atmosfery 9 lat wcześniej (1995) ofiarą zamachu padł premier Icchak Rabin, toteż izraelskie służby bezpieczeństwa wzmocniły ochronę ówczesnego szefa rządu.

Badania opinii publicznej pokazywały jednak, że ponad 2/3 Izraelczyków popierało plan Szarona. Taką też proporcją głosów (64:44) przyjął Kneset pierwszą część planu, dotyczącą odszkodowań dla wycofanych osadników. Zostało to przez sporą część międzynarodowej opinii publicznej uznane za historyczny ruch ze strony władz Izraela, które zdały się zamanifestować tym samym gotowość trwałego wycofania z części ziem, które od wojny sześciodniowej (1967) pozostają pod kontrolą Izraela, a które uważane są za fragment Ziemi Obiecanej. Równocześnie Szaron miał wielki udział w przeforsowaniu planu (popieranego przez większą część izraelskiej opinii publicznej) budowy 3500 domów na Zachodnim Brzegu, łączących wschodnią, arabską część Jerozolimy z największym osiedlem żydowskim Ma’ale Adummim, co prawdopodobnie uniemożliwiłoby podział miasta i utworzenie tam podwójnej stolicy Państwa Izrael i przyszłego państwa palestyńskiego. Wykonanie tego planu, po wyrażeniu wobec niego dezaprobaty przez amerykańskie koła rządowe, jak i samego George’a W. Busha, zwykle popierającego nawet budzące największe wątpliwości działania izraelskie, zostało zawieszone na 2 lata.

Kiedy stało się jasne, że premier nie cofnie się przed zlikwidowaniem osiedli, grupa ultraprawicowych rabinów na czele z Josefem Dajanem rzuciła na Szarona starożytną klątwę, wzywając Anioła Śmierci, aby zabił szefa rządu. Żołnierze zniszczyli buldożerami wszystkie pozostałości po osadnictwie (poza budynkiem synagogi) i oficjalnie opuścili Strefę Gazy 11 września 2005 roku, zamykając ogrodzenie graniczne w Kissufim.

O ile poczynania te spotkały się z oburzeniem skrajnie prawicowych członków m.in. Likudu i członków ruchu osadniczego, to badania opinii publicznej wskazywały na to, że społeczeństwo izraelskie wspierało plan Szarona.

27 września 2005 roku Szaron zwyciężył w wewnątrzpartyjnym referendum, uzyskując 52% głosów przeciwko 48%. Referendum to zostało zainicjowane przez Binjamina Netanjahu, który następnie w proteście przeciwko polityce Szarona opuścił władze partii.

Założenie Kadimy

18 listopada 2005 roku opuścił szeregi partii Likud, której był przewodniczącym i poprosił prezydenta o rozpisanie przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Jednocześnie poinformował o utworzeniu nowej partii centrowej Kadima (Naprzód). Sondaże wskazywały, iż Szaron najprawdopodobniej ponownie zostanie premierem, a jego nowej partii przyznawały nawet 40 miejsc w 120-osobowym Knesecie. Po opuszczeniu przez Szarona Likudu zwolnione przez niego miejsce lidera przejął 20 grudnia 2005 jego długoletni rywal wewnątrzpartyjny, Binjamin Netanjahu.

Choroba i śmierć

Trafił do szpitala 18 grudnia 2005, po tym, jak ucierpiał na skutek niewielkiego udaru mózgu. W trakcie trwającej kilka dni hospitalizacji stwierdzono także niewielki obszar niedokrwienny w sercu premiera. Wyznaczono mu operację kardiochirurgiczną na 5 stycznia 2006 roku.

4 stycznia 2006 Szaron doznał ciężkiego udaru mózgu i został przewieziony ze swego rancza Havat Hashikmim na pustyni Negew do szpitala Hadassa w Jerozolimie. Tam przeprowadzono operację mózgu premiera. Mimo że stan Szarona określany był jako stabilny, lekarze opisali udar jako znaczny. Po siedmiogodzinnej operacji mającej na celu zahamowanie krwotoku do mózgu i usunięcie zakrzepłej krwi neurolodzy ocenili szanse na wyzdrowienie jako bardzo niskie. Szaron pozostawał odtąd w śpiączce.

Tego samego dnia Szaron został uznany za tymczasowo niezdolnego do pełnienia swoich funkcji. Jego uprawnienia przejął dotychczasowy wicepremier, Ehud Olmert. Poprowadził on Kadimę do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych z 28 marca 2006 r., zostając samemu premierem koalicyjnego rządu 4 maja tegoż roku.

Zmarł 11 stycznia 2014 w szpitalu Tel ha-Szomer w Tel Awiwie, po 8 latach śpiączki.

xxx

Z przytoczonych wyżej cytatów wynika, że Jordania jest państwem palestyńskim. W kwietniu 1972 roku Oriana Fallaci przeprowadziła wywiad z Husajnem, królem Jordanii (Oriana Fallaci, Wywiad z historią, Świat Książki, 2016). Poniżej fragment:

Wasza Wysokość, ale kto rozkazuje w Jordanii? Na posterunkach zatrzymują fedaini, na granicach atakują fedaini, w wioskach decydują fedaini. Nie jest już paradoksem stwierdzenie, że ustanowili oni państwo wewnątrz pańskiego państwa. (fedain – w krajach muzułmańskich członek zbrojnej organizacji o charakterze religijno-politycznym – przyp. W.L)

Wiele rzeczy nie jest w porządku, wiem. Nadużycia, zajmowanie pozycji, na które nie mogę pozwolić. Czasami wywołuje to tarcia. Rozmawiałem o tym długo z ich przywódcami, powoływałem się na porozumienia, których zobowiązali się przestrzegać, a których często nie przestrzegali. Jordania jest państwem suwerennym. Jednocześnie Jordania jest krajem, który płaci za represje Izraelczyków. Na te moje słowa ich przywódcy zareagowali jak rozsądni ludzie i sądzę, że pewne rzeczy się zmienią. Ale dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że wszystko odbywa się tak, jak bym chciał, by się odbywało. A jednak… kiedy mnie pytają, dlaczego nie powstrzymuję fedainów, dlaczego ich nie wyrzucam… odpowiadam: nie powstrzymam ich, nie wyrzucę ich. Nie dlatego, że nie mogę, ale dlatego, że nie chcę. To nieprawda, że jestem więźniem fedainów, tak jak mówi izraelska propaganda. To nieprawda, że nie mogę ich kontrolować. Prawdą jest, że nie chcę ich kontrolować. Ponieważ oni mają wszelkie prawo, by walczyć, by stawiać opór. Cierpią od dwudziestu lat, a Izraelczycy okupują ich ziemię. Ta ziemia jest również terytorium jordańskim, kto, jeśli nie Jordania, powinien im pomóc? Proszę nie zapominać, że duża część mojej ludności jest palestyńska, proszę nie zapominać, że tragedia uchodźców jest bardziej oczywista tutaj niż gdzie indziej. Muszę być z nimi.

Ale oni nie są z panem, Wasza Wysokość. Nie znalazłam wśród fedainów wiele przyjaźni wobec pana. Często zaś spotykałam się, jakby to powiedzieć, z wrogością.

Kiedy ludzie cierpią z powodu nadużyć i noszą w sercach gniew, ich działania mają niekontrolowane konsekwencje. Boli mnie to, ale nie zniechęca. Dojdziemy do porozumienia, ich przywódcy nie są głupcami, a ja jestem optymistą. Oczywiście jest to męczące, czasem bolesne. Ale w życiu trzeba dokonywać wyborów i potem być im wiernym. Ja wybrałem, że przyjmę fedainów, i jestem wierny mojemu wyborowi. Nawet jeśli moja postawa może się wydawać donkiszotowska albo naiwna… pewnego dnia będziemy przecież musieli dojść do pokojowego rozwiązania.

Wasza Wysokość, pan naprawdę wierzy w pokojowe rozwiązanie?

Tak, wierzę. Zawsze akceptowałem rezolucję zaproponowaną przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, zawsze o nią walczyłem i nadal będę walczył. Moja postawa jest jasna: mówię i powtarzam, że wszystko, co mogą zrobić Izraelczycy, to wycofać się z terytoriów zajętych w 1967 roku. Nie ma innego sposobu osiągnięcia pokoju. Ale Izraelczycy nie chcą się wycofać, nie chcą pokoju.

Przyjmując rezolucję Rady Bezpieczeństwa, przyznaje pan Izraelowi prawo do istnienia. Słowem, nie zaprzecza pan, że Izrael jest faktem historycznym, niedającym się wyeliminować.

Nie, nie zaprzeczam. Przyjęcie tej rezolucji zakłada automatycznie uznanie Izraela. Oznacza to, że wierzę w możliwość pokojowego współżycia z Izraelem.

Ale jest to dokładnym przeciwieństwem tego, czego chcą fedaini, Wasza Wysokość! Fedaini chcą zniszczyć Izrael, nie uznają prawa Izraela do istnienia. Fedaini uważają za swego wroga, a wręcz zdrajcę, każdego, kto przyjmie rezolucję zaproponowaną przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Odrzucają każdy pokojowy kompromis, nie uchylają się od wojny, domagają się wojny. Wasza Wysokość, jak może pan pogodzić swoją pozycję z pozycją fedainów?

Pozornie jest nie do pogodzenia, ale jestem pewny, że prędzej czy później fedaini przekonają się, iż trzeba osiągnąć pokojowy kompromis. Ponieważ również inne pastwa arabskie przekonają ich o takiej konieczności. Poza tym, jeśli dobrze się zastanowić, nie ma dużej różnicy między moim poszukiwaniem pokoju a ich wolą wojny. Na zachodzie może się to wydawać paradoksem, ale u nas, którzy mamy bardziej elastyczną mentalność, paradoksu nie ma, zarówno ja, jak i fedaini chcemy, żeby uznano nasze prawa. A ja nigdy nie zaakceptuję pokoju, który nie uzna naszych praw, ich praw. Powiem pani, że jeśli Izrael przyjąłby rezolucję Rady Bezpieczeństwa, ataki komandosów by ustały, komandosi nie mieliby dłużej racji bytu. To upór Izraelczyków prowokuje istnienie komandosów, a nie odwrotnie.

Pozwoli pan, że się nie zgodzę, Wasza Wysokość. Fedainom wcale nie wystarczy, że Izraelczycy wycofają oddziały z okupowanych terytoriów. Jeśli Izraelczycy wycofaliby oddziały, fedaini kontynuowaliby ataki coraz głębiej. Również dlatego Izraelczycy się nie wycofają.

Ja muszę wierzyć, chce wierzyć, że tak nie jest. Ja muszę wierzyć w pokój, ktoś musi weń wierzyć…

Wasza Wysokość, mówiąc o państwie palestyńskim, które chcą ustanowić, przywódcy fedainów wciąż powtarzają, że będzie ono obejmowało terytorium na lewym (powinno być na prawym – przyp. W.L.) brzegu Jordanu: słowem Zachodni Brzeg. Ale czy terytorium to nie należy do Jordanii?

Tak, ale jest niemal całkowicie zamieszkałe przez Palestyńczyków, to Palestyna. Zatem to normalne, że Palestyńczycy chcą prędzej czy później o nie się upomnieć. A żeby dochować wierności wyborom, jakich dokonałem, jest równie normalne, że ja się nie sprzeciwiam. Kiedy nadejdzie właściwy moment, poproszę Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu, żeby zdecydowali, czy chcą zostać z Jordanią, czy dostać niepodległość. Powiem im: sami zdecydujcie o waszej przyszłości. Następnie zaakceptuję ich decyzję.

xxx

Ta więc przez 300 lat, do I wojny światowej, obszar ten wchodził w skład Imperium Osmańskiego, a jego mieszkańcami byli Arabowie. W 1916 roku dochodzi do tajnego porozumienia pomiędzy Anglią i Francją w sprawie powojennego podziału tego obszaru. Zapewne nie dzieje się to bez wpływu organizacji żydowskich. W następnym roku pojawia się deklaracja Balfoura, która sugeruje, że Żydzi powinni mieć w Palestynie swoje miejsce. Następuje wykup ziemi od Turków, którzy też pewnie dostali propozycję nie do odrzucenia. W okresie międzywojennym osadnictwo żydowskie nabiera tempa. Po wojnie w 1946 roku powstaje Jordania. W 1948 roku powstaje Izrael i Jordania napada na nowe państwo. Zajmuje Zachodni Brzeg Jordanu. W 1967 roku Izrael, w czasie wojny sześciodniowej odzyskuje te tereny. W 1988 roku król Jordanii zrzekł się na rzecz Palestyńczyków Zachodniego Brzegu. W 2004 roku premier Izraela Szaron wysunął plan likwidacji żydowskich osiedli w Strefie Gazy i pomimo że 2/3 Izraelczyków popierało pan Szarona, to nie doszło do jego realizacji, a jemu samemu ktoś chyba pomógł zejść z tego świata.

Widać więc, że po obu stronach są siły ekstremalne, które dążą do eskalacji tego konfliktu i nie są zainteresowane żadnym pokojowym rozwiązaniem. Jedni chcą unicestwienia Izraela, a drudzy – ani piędzi żydowskiej ziemi dla Palestyńczyków. W konflikt zaangażowane są pośrednio różne państwa, m.in. Iran, które dostarczają broń i wspierają te siły finansowo. W takiej sytuacji nie dziwi, że konflikt ten trwa już ponad 100 lat i końca nie widać. Od jakiegoś czasu coraz częściej straszą nas różni analitycy tym, że wojna Izraela z Iranem jest coraz bardziej prawdopodobna i że może to być początek trzeciej wojny światowej.

A przecież wystarczyło by odciąć dostawy broni i zaprzestać finansowania obu stron i konflikt skończyłby się z dnia na dzień. Takie proste, ale jakoś nikt nie „może” wpaść na ten pomysł. Wszystko zaczyna się od pieniędzy. Bez nich nie było by produkcji broni i walczący, gdyby nie dostawali wynagrodzenia, to pewnie nie walczyliby. Samą ideą człowiek nie wyżywi się. Ten, kto ma monopol na emisję pieniądza, ten jest źródłem tego nieszczęścia, jakim są wojny, konflikty zbrojne, zamachy terrorystyczne, niepokoje społeczne itp.

Palestyna

Na Bliskim Wschodzie bez zmian. Znowu mamy wojnę. Która to już z kolei? I o co w niej chodzi? Trudno to wszystko ogarnąć. Historia tego rejonu jest bardzo skomplikowana, niemniej jednak warto się chyba z nią zapoznać. Może choć trochę ułatwi to zrozumienie tego, co tam się dzieje.

Teodor Jeske-Choiński w książce Historia Żydów w Polsce (1919) tak pisze o początkach:

„Ziemię obiecaną” zdobył następca Mojżesza, Jozue, syn Nuna, około r. 1450 przed Chr. Nie całe jednak państwo podbił. Niektóre prowincje Palestyny, właściwie Filistyny (Filistynę przerobili Grecy na Palestynę), nie poddały się najeźdźcom i utrudniły im rządy nad całą „ziemią obiecaną”. Ammonici, Moabici, Midianici, Amalekici, Filistyni i Amoryci kąsali nowych władców ze wszystkich strom, szarpiąc bezustannie. Ammonici, Midianici i Filistyni wygarbowali Żydom skórę kilka razy.

W porównaniu z prastarymi mieszkańcami Palestyny, byli koczownicy izraelscy barbarzyńcami. Olśniła ich wysoka kultura Filistynów, Moabitów, Amorytów itd., oślepił ich blask tej kultury babilońsko-asyryjskiej, uczącej ich rzeczy, o których nie mieli pojęcia (rolnictwa, budownictwa, rzemieślnictwa, handlu, literatury). Zlawszy się z prastarymi mieszkańcami zdobytego kraju, przesiąkli Żydzi ich pojęciami i łączyli się z nimi mieszanym małżeństwem i hołdem dla ich bożków.

Dawid jako wojownik pobił: Filistynów, Amalekitów, Edomitów, Moabitów, Ammonitów, Syryjczyków z Damaszku i resztę Amorytów. Jako gospodarz państwa zabrał Amorytom ich gniazdo, gród Syjon, który uczynił stolicą Judei, nazwawszy go nasamprzód miastem Dawida, a potem Jerozolimą – ozdobił Jerozolimę wspaniałym pałacem – stworzył skarb państwowy – zorganizował kult religijny. Niezwykłych zdolności odmówić mu nie można. Udało się nawet rozbitą na kilkanaście części „ziemię obiecaną” złączyć w jednolitą całość. Umarł w roku 993 przed Chr.

Dawid budował państwo żydowskie, a Salomon polerował je kulturą starszych narodów. Zbudował wspaniałą świątynię, której dotąd Żydzi nie posiadali, zbudował nowy pałac królewski, fortecę, magazyny, koszary dla żołnierzy – słowem, cywilizował nieokrzesany naród żydowski. Nie Żydzi pracowali pod jego batutą, lecz mistrzowie sąsiednich państw, głównie Fenicjanie, znakomici kupcy, architekci i cieśle.

Salomon zszedł z tego świata (953 r. przed Chr.), sławny, uwielbiany do dnia dzisiejszego przez Żydów. Chlubą ich był, bo ucywilizował ich, zbogacił i złączył w jedno, dobrze zorganizowane państwo.

Nie długo cieszył się Izrael swoim jednolitym państwem. Zaraz po śmierci Salomona zaczęły się kłótnie pomiędzy Judaitami a Izraelitami. Izraelici, liczniejsi i zdolniejsi od synów pokolenia Judy, twierdzili, że im należy się panowanie nad całym narodem – Judaici, dopiero przez Dawida i Salomona rozsławieni, nie chcieli ustąpić z zajętego stanowiska. Spory skończyły się powtórnym rozłamem „ziemi obiecanej” na dwie części, na królestwa: izraelskie i judajskie.

Tak utalentowanych, wybitnych władców, jakimi byli Saul, Dawid i Salomon, nie wydał już naród żydowski aż do niewoli asyryjskiej i babilońskiej. Gasła powoli siła obu królestw (izraelskiego i judajskiego), a z nią razem Zakon Mojżeszowy. Daremnie nawoływali prorocy (od roku 800 przed Chr. mniej więcej) Żydów do posłuszeństwa dla Jehowy. Lud izraelski i judajski wolał bałwochwalstwo.

Królestwo izraelskie zniszczył asyryjski król, Salmanazar VI, do szczętu (w r. 726 przed Chr.), a judajskie babiloński Nabuchodonozor (586r.). Obaj najeźdźcy zabrali do swoich państw kwiat narodu żydowskiego, zostawiwszy na miejscu tylko ubogi proletariat. Nabuchodonozor zrabował świątynię jerozolimską.

Nieposłuszni Żydzi stracili wolność. Izraelici nie wrócili nigdy do Palestyny. Przewiezieni przez króla asyryjskiego do Medii, zlali się z obcymi ludami – zginęli na zawsze. Ostali się tylko Judaici. Żydzi nazywają się dotąd niesłusznie Izraelem. Potomkami Judy są i dlatego należy się im nazwa: judeus, juif, Jude, Żyd.

Po pięćdziesięcioletniej niewoli babilońskiej wróciło pod komendą Serubabela do Palestyny tylko 42 360 Judaitów. Bogaci kupcy żydowscy zostali w stolicy Nabuchodonozora. Milej im było we wspaniałym, wesołym, rozpustnym Babelu, aniżeli w zniszczonej, smutnej Jerozolimie. „Używali życia” zwyczajem bogaczy. Część ich przeniosła się do nowej stolicy perskiej, do Suzy, gdzie ich król, Artakserkses, gościnnie przyjął.

Wróciwszy do Palestyny, zabrali się Żydzi do odbudowania świątyni jerozolimskiej. Robota ta trwała aż do roku 516. W roku tym poświęcono nową, drugą świątynię Jehowy.

Nowa jednak świątynia Jehowy nie podziałała tak na Judaitów, jak się ich prawowierni lewici spodziewali. Widząc, że się Zakon Mojżeszowy jeszcze chwieje, prosili o pomoc Ezdrasza i Nehemiasza, owych mężów mocnych energicznych rąk, którzy mieszkali w Babilonii. Ezdrasz był potomkiem arcykapłanów, Nehemiasz podczaszym króla Artakserksesa I.

Obaj ci mężowie byli wiernymi sługami Jehowy i szczerymi patriotami żydowskimi. Zrozumieli oni, że obojętność Judaitów dla Jehowy musi ich ostatecznie wymazać z karty żyjących narodów, zepchnąć w przepaść nicości. I postanowili ratować swoich ziomków.

Ezdrasz ruszył 458 r. przed Chr. do Jerozolimy, zabrawszy ze sobą 1600 mężów, razem z żonami i dziećmi. Włosy sobie rwał, gdy zastał w stolicy Judaitów mnóstwo nieposłusznych zakonowi Mojżeszowemu. Nehemiasz mianowany przez króla perskiego na lat dwanaście paszą (gubernatorem) Palestyny, przybył do Jerozolimy i zajął się odbudowaniem zniszczonej stolicy Judaitów.

Jak Ezdrasz, zrozumiał także on, że naród słaby, otoczony zewsząd możnymi wrogami, jeśli nie chce zginąć, roztopić się w potężnej fali obcych żywiołów, powinien się od nich odciąć, zasklepić się w skorupie swoich tradycji, swoich zwyczajów i obyczajów. By odciąć Żydów od możnych sąsiadów, rozkazał Nehemiasz razem z Ezdraszem zerwać wszelkie stosunki z innowiercami, odwrócić się od nich z pogardą, zrzec się żon wziętych z innych narodów i wypędzić je z domu z dziećmi spłodzonymi w małżeństwach mieszanych. Albowiem „Żyd powinien czuć się lepszym, wyższym od swoich chwilowych panów”.

Nie szczędząc wymowy i zapału, przekonali Ezdrasz i Nehemiasz swoich ziomków, że są nasieniem świętym i narodem osobliwym, wybranym, że zawładną całym światem, jeżeli będą posłuszni Staremu Zakonowi. Żydzi uwierzyli w końcu w ich obietnicę i poddali się ich rozkazom. Pozbyli się żon pochodzących z innych ludów, i ich dzieci, nawrócili się do przymierza z Jehową, utworzyli jednolity, zwarty naród, odcięty od bałwochwalców. Działalność proroków nie była już potrzebna. Judaici stali się prawowiernymi wyznawcami Jehowy i służyli Mu gorliwie.

Wróciwszy do Zakonu Mojżeszowego, mieli się Żydzi za najmądrzejszych mędrców świata. Nie wiedzieli, że uczeni kapłani egipscy uprzedzili ich o kilka tysięcy lat, i że genialny Mojżesz kształcił się w tajemnej szkole nadnilowego państwa. Czego ich Mojżesz nie nauczył, to dopełniły ludy mieszkające dawno przed najazdem Jozuego w Palestynie i wysoko kulturalni Babilończycy, Asyryjczycy, Syryjczycy i Fenicjanie. Przyswoili sobie dużo od owych kulturalnych narodów.

xxx

Gdybym więc chciał się posłużyć żydowską retoryką, to pewien ciąg wyglądałby tak:

patriotyzm – nacjonalizm – szowinizm – faszyzm – nazizm – judaizm

Oczywiście w retoryce żydowskiej brakuje tego ostatniego elementu, co świadczy o wyjątkowej obłudzie tego narodu. Ale chociażby z tego względu warto znać historię narodu żydowskiego, ale też i uczyć się od niego.

Od 538 roku Palestyna weszła w skład imperium perskiego. W 332 roku p.n.e. podbił ją Aleksander Wielki. Następnie podlegała macedońskiej dynastii Ptolemeuszów, a później hellenistycznej dynastii Seleucydów. Od 63 roku p.n.e. podległa imperium rzymskiemu, a od 6 roku n.e. – rzymska prowincja. Powstania żydowskie w latach 66-70 i 132-135 (powstanie Bar-Kochby) zakończyły się klęską i częściowym wypędzeniem Żydów z Palestyny. W międzyczasie w 70. roku Tytus, syn Wespazjana, zdobywa Jerozolimę i burzy świątynię, co oznaczało koniec żydowskiej kasty kapłańskiej, a początek – rabinackiej. Od 395 roku Palestyna stała się częścią cesarstwa wschodniorzymskiego. W latach 634-640 została podbita przez Arabów. W latach 1099-1291 istniało w Palestynie, założone przez krzyżowców Królestwo Jerozolimskie, które później zdobyli egipscy mamelucy. W latach 1516-1918 wchodziła ona w skład imperium osmańskiego.

Pod koniec 1917 roku tereny Palestyny zajęły wojska brytyjskie. Po zakończeniu wojny w 1918 roku powstały:

  • Francuski Protektorat (Syria i Liban)
  • Brytyjski Protektorat (Palestyna, Transjordania i Irak)

Jak jednak do tego doszło, to o tym pisze Marian Miszalski w swojej książce Ukryta wojna cicha kapitulacja? (Polityka polska wobec żydowskiego rasizmu) – 2019. Poniżej wybrane fragmenty:

Na przełomie XIX i XX wieku, w światowym ruchu syjonistycznym wytworzyły się dwa odmienne, ale nie wykluczające się kierunki. Pierwszy zmierzał do utworzenia państwa żydowskiego „gdzieś w świecie” (najpierw projektowano w Ugandzie, potem na Madagaskarze, także na polskim Polesiu, nawet w Związku Sowieckim), aż zwyciężył projekt lokalizacji takiego państwa w Palestynie, będącej wówczas pod panowaniem tureckiego Imperium Osmańskiego. Projekt ten wymagał olbrzymich nakładów pieniężnych – na wykup ziemi z rąk tureckich, na korumpowanie europejskich polityków, na sfinansowanie masowej żydowskiej emigracji do Palestyny, w której wówczas „mieszkało zaledwie kilka tysięcy Żydów pogrążonych w najniższym stanie materialnym i umysłowym. Żydzi sefardyjscy mieli tam kilka chederów, a Aszkenazi – nic. Cała ludność wiodła po większej części byt żebraczy, utrzymywała się z pomocy diaspory z innych krajów („chalukka”). Kraj był arabski, rząd turecki, element żydowski w samej Jerozolimie ledwo widoczny, poza Jerozolimą nie liczył się wcale. W 1880 roku dopiero ruch syjonistyczny zaczął zbierać fundusze na wykup ziemi w Palestynie pod żydowskie osadnictwo. Inicjatorem ruchu był Dawid Bear Gordon z Wilna i Zebi Hirsh Kallacher z Leszna. Teodor Herzl pojawi się później: dopiero w 1886 roku wydał w Wiedniu książkę Der Judenstaat”. – F. Koneczny, Cywilizacja żydowska, Kraków 1935.

W maju 1916 roku (gdy trwała jeszcze I wojna światowa) zawarty został tajny pakt między Francją a Wielką Brytanią, nazwany później paktem Sykes-Picot (od nazwisk negocjatorów, ministrów spraw zagranicznych obydwu krajów). Jako że Imperium Osmańskie władające dotąd Bliskim Wschodem zostało w I wojnie światowej pokonane przez Ententę – tym tajnym paktem Francuzi i Brytyjczycy podzielili Bliski Wschód na swoje strefy wpływów w przyszłości (podobnie jak później, w Jałcie, Roosevelt, Churchill i Stalin tajnym porozumieniem podzielili na strefy wpływów Europę). Na mocy tajnego paktu Sykes-Picot, spisku angielsko-francuskiego, ustalona brytyjska strefa wpływów obejmowała Mezopotamię (dzisiejszy Irak), południową część Wielkiej Syrii i Palestynę (dzisiejszy Izrael i Autonomię Palestyńską), a francuska strefa wpływów – pozostałą część Wielkiej Syrii (dzisiejszy Liban i resztę Syrii).

Europejska opinia publiczna nie wiedziała o tym pakcie. Miejscowa ludność arabska nie wiedziała o tym pakcie. Na Bliskim Wschodzie obecne były oddziały wojskowe Francji i Wielkiej Brytanii, walczące tam z sojusznikiem Niemiec – Imperium Osmańskim.

W Imperium Osmańskim niepodległościowe dążenia ludności arabskiej wobec Turków reprezentował emir Fajsal I, wybitny polityk arabski, dążący do utworzenia zjednoczonego państwa arabskiego na terenach dzisiejszej Syrii, Iraku i Palestyny. Pod koniec wojny, w 1916 roku, zorganizował antytureckie powstanie arabskie, wspomagając Anglików i Francuzów. W zamian Anglicy obiecali mu utworzenie jednolitego państwa arabskiego.

W zamian za walkę z Turkami – Anglicy obiecali więc Fajsalowi poparcie dla arabskich dążeń niepodległościowych, dokładnie to samo, co w deklaracji Balfoura z 1917 roku obiecywali Żydom. Tyle że od Żydów nie wymagali walki z Turkami… – za mało było jeszcze Żydów w Palestynie… W 1918 roku Fajsal ogłosił zatem powstanie niepodległego państwa arabskiego i rozpoczął organizowanie jego administracji. Potem stanął na czele delegacji arabskiej na Konferencji Pokojowej w Paryżu. Ale wcześniejszy, tajny pakt Sykes-Picot z 1916 roku, lokował Syrię we francuskiej strefie wpływów, a Irak – w angielskiej… Toteż na Konferencji Wersalskiej w 1919 roku Fajsalowi i delegacji arabskiej stanowczo odmówiono prawa do występowania „w imieniu wszystkich Arabów” – podczas gdy Światowej Organizacji Syjonistycznej przyznano prawo reprezentowania wszystkich Żydów… Konferencja Wersalska odmówiła Arabom prawa do własnego państwa. Gdy później Liga Narodów przyznała oficjalnie mandat powierniczy nad Syrią Francji – wojska francuskie zbrojną interwencją szybko położyły kres polityce Fajsala.

…Zatem pod koniec I wojny światowej Anglicy obiecywali na Bliskim Wschodzie Żydom to samo, co Arabom – własne państwa.

Ludność arabska zdecydowanie dominowała na tych terenach: w 1881 w Palestynie zamieszkiwało zaledwie 25 tysięcy Żydów. W 1922 – wskutek, początkowo dopiero organizowanej emigracji – było ich już 80 tysięcy: nie stanowili jeszcze nawet 10 procent miejscowej ludności arabskiej. Ale z początkiem 1937 roku było ich już ok. 400 tysięcy (z czego prawie połowa przybyła z Polski)! Daje to wyobrażenie o intensywności żydowskiej akcji osiedleńczej i środkach finansowych do niej użytych!

Niepodległościowe dążenie Arabów do utworzenia własnego państwa, skonfrontowało się więc z planami Światowej Organizacji Syjonistycznej, która dążyła do utworzenia w Palestynie państwa żydowskiego, drogą intensywnego, imigracyjnego osadnictwa żydowskiego i działań zbrojnych. Wykorzystując trudną sytuację militarno-finansową Wielkiej Brytanii u schyłku wojny – Światowej Organizacji Syjonistycznej udało się wreszcie, w 1917 roku, pozyskać od Wielkiej Brytanii tzw. Deklarację Balfoura, dość mgliście obiecującą Żydom utworzenie w Palestynie, w przyszłości, państwa żydowskiego.

Słynna potem deklaracja Balfoura nie była żadnym dokumentem międzynarodowym, uzgodnionym z kimkolwiek spośród zwycięzców I wojny światowej!

Była deklaracją złożoną tylko przez Wielką Brytanię i tylko Światowej Organizacji Syjonistycznej, i tylko pośrednio: skierowana była na ręce Waltera Rotschilda, wpływowego żydowskiego bankiera, stojącego wówczas na czele Syjonistycznej Federacji Wielkiej Brytanii i Irlandii. Cała ta deklaracja składała się z kilku zaledwie zdań; oto jej treść:

                                                                                     Ministerstwo Spraw Zagranicznych, 2 XI 1917 roku.

      Drogi Lordzie Rotschild,
      W imieniu Rządu Jej Królewskiej Mości z przyjemnością przekazuję  Panu następującą deklarację sympatii z dążeniami żydowskich syjonistów, jaka została przedstawiona i przyjęta przez Gabinet. Rząd Jej Królewskiej Mości przychylnie zapatruje się na utworzenie w Palestynie narodowego domu dla narodu żydowskiego i dołoży wszelkich starań, aby umożliwić osiągnięcie tego celu, przy czym jest rzeczą zupełnie zrozumiałą, że nie uczyni on nic, co mogłoby zaszkodzić obywatelskim czy religijnym prawom istniejących w Palestynie społeczności nieżydowskich oraz prawom i statusowi politycznemu, z jakich Żydzi korzystają w każdym innym kraju. Byłbym wdzięczny, gdyby zechciał Pan zapoznać  z tą deklaracją Federację Syjonistów.
      Balfour - minister spraw zagranicznych Rządu Jej Królewskiej Mości.

Zatem gdy Fajsal zabiegał o utworzenie na Bliskim Wschodzie państw arabskich i odprawiony został z kwitkiem – Światowa Organizacja Syjonistyczna zabiegała o utworzenie tam państwa żydowskiego i uzyskała deklarację Balfoura. Nie bez znaczenia była finansowa “podszewka” tej angielskiej przychylności, ale to osobny temat…

W 1919 roku podpisany zostaje Traktat Wersalski. Artykuł 22 traktatu stanowi, że zwycięskie kraje Ententy, Francja i Wielka Brytania:

(...) zostały zobowiązane, by objąć zarząd na terytoriach odebranych Turcji na Bliskim Wschodzie, na warunkach, które uniemożliwiają nadużycia, jak handel niewolnikami, bronią i alkoholem, zapewnią wolność sumienia i religii (z tymi tylko ograniczeniami, których może wymagać utrzymanie porządku publicznego dobrych obyczajów), zabronić wznoszenia fortec, tworzenia stacji wojskowych i morskich oraz szkolenia wojskowego tubylców, o ile nie jest to konieczne ze względów policyjnych lub obrony terytorium, wreszcie zapewnić innym członkom Ligi Narodów równe warunki wymiany i handlu.

Nie ma tu ani słowa o tworzeniu tam państwa arabskiego. Przeciwnie – Konferencja Paryska uznaje miejscową ludność arabską za “niedojrzałą do stworzenia państwa”! Wprawdzie nie mówi też wprost i wyraźnie o tworzeniu państwa żydowskiego – ale deklaracja Balfoura nie jest kwestionowana…

Artykuł 22 Traktatu Wersalskiego z 1919 roku konkretyzuje się formalnie w latach następnych: w roku 1920 Liga Narodów powierza oficjalnie Mandat nad Palestyną (dzisiejszy Irak i południowa część dzisiejszej Syrii) Wielkiej Brytanii, a Mandat Nad Wielką Syrią (reszta dzisiejszej Syrii i Liban) powierza Francji. Tajny pakt Sykes-Picot zostaje teraz w pełni usankcjonowany prawnie. W 1922 roku w Palestynie mieszka zaledwie 80 tysięcy Żydów.

Jeszcze przed objęciem swych mandatów przez Anglię i Francję, w 1920 roku (rok po Traktacie Wersalskim), dochodzi do ostrych starć arabsko-żydowskich na terenie Palestyny, w Jerozolimie, w dzielnicy Nebi Musa. Tak wielkiego napływu żydowskich imigrantów trudno było nie zauważyć. W następnym roku mają miejsce potężne protesty ludności arabskiej w Jaffie.

W 1930 roku konflikt nabiera nowego wymiaru. Szejk Izz-ad-Din al-Kassan, w odpowiedzi na gwałtowny wzrost żydowskich imigrantów i ich militaryzację, tworzy militarną organizację arabską „Czarna Ręka”, skierowaną tak przeciw Brytyjczykom, jak i Żydom. Nie dowierza już ani jednym, ani drugim. Po zabójstwie szejka, w 1935 roku, mają miejsce potężne manifestacje w Hajfie i Jerozolimie. Arabowie domagają się: całkowitego zakazu żydowskiej emigracji do Palestyny, zgody na utworzenie parlamentu i rządu arabskiego, arabskiego państwa w Palestynie, Wielkiej Republiki Arabskiej.

W kwietniu 1936 roku mają miejsce potężne rozruchy arabskie, które Anglicy tłumią: zginęło ok. 100 Żydów i ok. tysiąca Arabów; szkody materialne wyceniono na ponad 3,5 miliona funtów.

W 1937 roku w Palestynie jest już ponad 400 tysięcy Żydów! Ściągani są z Europy (głównie Polski), z Egiptu, Bliskiego Wschodu, z północnych krajów afrykańskich. Z Ameryki…

„Wypuściwszy dżina z butelki” deklaracją Balfoura – rząd brytyjski ocenia teraz, że lepiej oprzeć się jednak na miejscowym czynniku arabskim jako, mimo wszystko, liczniejszym i bardziej znaczącym w tym rejonie. Anglicy zaczynają ostro ograniczać żydowski napływ do Palestyny z obawy, że nie utrzymają równowagi – co niebywale rozjątrza syjonistów. Rodzi się żydowski terroryzm antybrytyjski.

Po wojnie Żydzi w Palestynie wznawiają i intensyfikują antybrytyjski i antyarabski terroryzm. To właśnie Żydzi wprowadzają na Bliski Wschód terror jako metodę walki politycznej, którą legitymizują pośród ściąganych tu zewsząd Żydów. Terroryzm Na Bliskim Wschodzie jest wynalazkiem żydowskim.

W 1948 roku Żydzi popełniają słynną zbrodnię ludobójstwa na mieszkańcach arabskiej wioski w Deir Yassin: mordują w masowej egzekucji 254 mieszkańców wioski. Ten akt terroru, wzorowany na ludobójczych egzekucjach hitlerowskich, pomyślany jest jako decydujący detonator dla wypędzenia Arabów, dla arabskiego exodusu z obszaru Palestyny: ma za cel wywołanie paniki wśród rolniczej ludności palestyńskiej i „nakłonienie” jej do masowej emigracji z Palestyny. Jeszcze w tym samym roku dokonują kolejnych zamachów terrorystycznych w Lydd i Jerozolimie (w tym – na hotel „Semiranda”).

Żydzi w Palestynie wprowadzili do terroryzmu nową „jakość”: świadomie mordowali ludzi niewinnych. Czy tylko wzorowali się na bolszewikach i hitlerowcach, czy był to ich własny „wynalazek”, wynikający z ich cywilizacyjnego ukształtowania? Ówczesny terrorysta, Icchak Szamir, jako późniejszy premier Izraela, w pełni usprawiedliwił ten rodzaj terroru… – co nie przeszkadzało mu potępiać antyizraelski terroryzm arabski, wzorowany i skopiowany z żydowskiego, a zmierzający do utworzenia państwa palestyńskiego, w miejsce obecnej autonomii palestyńskiej.

Wskutek żydowskiego terroru, z Palestyny wypędzonych zostaje do 1948 roku ok. 1 miliona Palestyńczyków (podczas, gdy w tym samym czasie ściągnięto do Palestyny ponad 700 tysięcy Żydów!). Przywódcy żydowskich organizacji terrorystycznych – przyszli politycy Izraela (Begin, Szamir i inni) nie ukrywają, że ich celem jest wypędzenie Arabów z terytorium Palestyny, gdzie budować chcą „Wielki Izrael”.

W 1948 roku Żydzi proklamują powstanie państwa Izrael. W ciągu trzech lat – do roku 1951 – ściągnięto do Izraela 685 tysięcy Żydów (w tym 300 tysięcy z Europy); druga fala osadnictwa miała miejsce w latach 1951-1957: ściągnięto 160 tysięcy; w ramach trzeciej fali w latach 1961-1964 – sprowadzono do Izraela 215 tysięcy Żydów. Między tymi trzema falami nie było przerw: napływ osadników trwał; wzrósł znów po wojnie 6-dniowej. Niezależnie od tego w latach 1948-1974 z komunistycznej Rosji wypuszczono ok. 125 tysięcy Żydów, a w ramach operacji „Most”, na przełomie lat 80. i 90. – dalszych 100 tysięcy.

To sztucznie utworzone państwo (na ziemiach wykupionych od Turków i zasiedlonych masową zorganizowaną emigracją Żydów z innych krajów) pilnie „potrzebowało mieszkańców”. W latach 1949-1950, w ramach tajnej operacji „Magic Carpet” (nazwanej później Operacją nadejścia Mesjasza”…), przerzuconych zostaje do Izraela 49 tysięcy Żydów z Jemenu i Arabii saudyjskiej. W latach 1951-1952, w ramach tajnej operacji „Ezra i Nehemias”, przerzuconych zostaje z Iraku ok. 120 tysięcy Żydów. W latach 1961-1964 zorganizowana została, w ramach operacji „Yakhim”, emigracja 97 tysięcy żydów z Maroka do Izraela, przy czym nie obeszło się bez skandalu: premier Izraela – Ben Gurion, umówił się z władcą Maroka – Hassanem II, że Izrael zapłaci za tę emigrację 500 milionów dolarów, plus 100 dolarów za każdego z 50 tysięcy emigrantów, a za każdego następnego – 250 dolarów. Jednak prawie jedna trzecia marokańskich Żydów, zamiast do Izraela – udała się do Francji, Kanady i Stanów Zjednoczonych; Izrael nie chciał za nich zapłacić…

xxx

Miszalski napisał, że Żydzi proklamowali w 1948 roku powstanie państwa Izrael i to wymaga pewnego uzupełnienia. Wikipedia tek m.in. pisze:

W 1947 r. ONZ przedstawił projekt podziału Palestyny na dwie części: żydowską i arabską, zakładający oddanie ponad połowy terytorium Palestyny państwu żydowskiemu (Izraelowi) oraz umiędzynarodowienie Jerozolimy. Doprowadziło to do wybuchu walk między stroną arabską i żydowską w Palestynie, m.in. do Masakry w Dajr Jasin. W przeddzień wygaśnięcia mandatu brytyjskiego (1948) sąsiednie państwa arabskie: Egipt, Transjordania, Irak, Liban i Syria zaatakowały powstające państwo Izrael, poniosły jednak klęskę. Izrael utrzymał całe przeznaczone dla siebie przez ONZ terytorium, a także zajął zachodnią Jerozolimę i znaczną część ziem przewidzianych dla państwa arabskiego, usuwając przy tym, lub nie zezwalając na powrót zbiegłej przed działaniami wojennymi, autochtonicznej ludności arabskiej. Pozostałą część Palestyny podzieliły między siebie Transjordania, która, po zajęciu Zachodniego Brzegu Jordanu przyjęła niedługo potem nazwę Jordanii, oraz Egipt, który sprawował kontrolę nad Strefą Gazy.

Podczas wojny sześciodniowej w 1967 Izrael zajął całe terytorium Zachodniej Palestyny i zajęte wtedy terytorium okupuje do dnia dzisiejszego, mimo protestów społeczności międzynarodowej. Na okupowanych terenach, zasiedlanych niezgodnie z prawem międzynarodowym przez Izraelczyków, wybuchły dwa powstania palestyńskie (tzw. intifady), skierowane przeciwko izraelskiej okupacji.

Wojska Izraela opuściły strefę Gazy we wrześniu 2005 roku. 20 maja 2011 roku, prezydent USA Barack Obama ogłosił, iż jego zdaniem powołanie państwa palestyńskiego w granicach sprzed 1967 roku doprowadziłoby do pokoju w tym rejonie.

Źródło zdjęcia: Wikipedia.

xxx

Czy rzeczywiście powstanie państwa palestyńskiego w granicach sprzed 1967 roku doprowadziłoby do pokoju w tym rejonie? W marcu 1972 roku w Ammanie Oriana Fallaci przeprowadziła wywiad z Jasirem Arafatem przewodniczącym Organizacji Wyzwolenia Palestyny (Oriana Fallaci, Wywiad z historią, Świat Książki, 2016). W 1965 roku, po powstaniu organizacji Al-Fatah, Arafat przyjął imię Abu Ammar, to znaczy Ten, który Buduje, Ojciec Budowniczy. Poniżej fragment tego wywiadu:

Abu Ammar, jak długo to wszystko potrwa? Jak długo będziecie mogli stawiać opór?

Nawet nie próbujemy dokonywać takich obliczeń. Jesteśmy dopiero na początku tej wojny. Teraz zaczynamy przygotowywać się do tego, co będzie długą, bardzo długą wojną. Zapewne wojną, która rozciągnie się na pokolenia. Nie jesteśmy pierwszym pokoleniem, które walczy: świat nie wie albo zapomina, że w latach dwudziestych nasi ojcowie już walczyli z syjonistycznym najeźdźcą. Byli wówczas słabi, bo zbyt osamotnieni w obliczu bardzo silnych przeciwników, wspieranych przez Anglików, Amerykanów, imperialistów tego świata. Ale my jesteśmy silni, od stycznia 1965 roku, to znaczy od dnia, kiedy narodził się ruch Al-Fatah, jesteśmy dla Izraela bardzo groźnym przeciwnikiem. Fedaini zdobywają doświadczenie, mnożą ataki i poprawiają partyzantkę, a ich liczba zawrotnie wzrasta. Pyta pani, jak długo będziemy mogli stawiać opór. Pytanie jest błędne. Powinna pani zapytać, jak długo wytrzymają Izraelczycy. Ponieważ nie zatrzymamy się, dopóki nie wrócimy do naszego domu i nie zniszczymy Izraela. Jedność świata arabskiego uczyni to możliwym.

Abu Ammar, powołujecie się zawsze na jedność świata arabskiego. Ale doskonale wiecie, że nie wszystkie państwa arabskie są skłonne przystąpić do wojny o Palestynę i że dla tych, które już w niej uczestniczą, porozumienie pokojowe jest możliwe, a wręcz pożądane. Powiedział to nawet Naser. Jeśli dojdzie do takiego porozumienia, czego życzy sobie również Rosja, co wtedy zrobicie?

Nie zgodzimy się na nie. Nigdy! Będziemy prowadzić wojnę z Izraelem sami, dopóki nie odzyskamy Palestyny. Kres Izraela jest celem naszej walki, a ona nie dopuszcza ani kompromisów, ani mediacji. Punkty tej walki, czy się to podoba naszym przyjaciołom, czy nie, pozostaną zawsze zapisane w zasadach, które wymieniliśmy w 1965 roku wraz z utworzeniem Al-Fatah. Po pierwsze: rewolucyjna przemoc jest jedynym sposobem, by oswobodzić ziemie naszych ojców; po drugie: celem tej przemocy jest likwidacja syjonizmu we wszystkich jego formach politycznych, ekonomicznych, wojskowych i wyrzucenie go na zawsze z Palestyny; po trzecie: nasza akcja rewolucyjna musi być niezależna od wszelkiej kontroli partyjnej czy państwowej; po czwarte: akcja ta będzie długotrwała. Znamy intencje niektórych przywódców arabskich: rozwiązać konflikt przez porozumienie pokojowe. Kiedy to nastąpi, przeciwstawimy się.

Wniosek: wy zupełnie nie chcecie pokoju, którego wszyscy sobie życzą.

Nie! Nie chcemy pokoju. Chcemy wojny, zwycięstwa. Pokój oznacza dla nas zniszczenie Izraela i nic więcej. To, co wy nazywacie pokojem, to pokój dla Izraela i imperialistów. Dla nas to niesprawiedliwość i wstyd. Będziemy walczyć aż do zwycięstwa. Jeśli będzie to konieczne, przez dziesiątki lat, przez pokolenia.

xxx

Czym jest syjonizm? Słownik wyrazów obcych PWN z 1959 roku podaje taką definicję:

Syjonizm – burżuazyjno-nacjonalistyczny kierunek polityczny, który powstał w osiemdziesiątych latach XIX w. wśród burżuazji żydowskiej w Austrii, Niemczech, Rosji i innych krajach, stawiając sobie za zasadniczy cel utworzenie państwa żydowskiego w Palestynie. Ruchem syjonistycznym kierowała od 1897 r. Światowa Organizacja Syjonistyczna (powstała w Bazylei).

Z kolei Słownik wyrazów obcych PWN z 2002 roku tak definiuje to słowo:

Syjonizm – ruch narodowy i towarzysząca mu ideologia, stworzone około 1895 r. przez T. Herzla, głoszące konieczność stworzenia żydowskiego państwa na obszarze Palestyny w celu przetrwania Żydów jako narodu; po powstaniu Izraela (w 1948 r.) – ideologia państwowa. (od Syjon, wzgórze w Jerozolimie)

No to pozostaje jeszcze Wikipedia, która m.in. tak opisuje syjonizm:

Syjonizm (od nazwy wzgórza Syjon w Jerozolimie, na którym stała Świątynia Jerozolimska) – ruch polityczny i społeczny, dążący do odtworzenia żydowskiej siedziby narodowej na terenach starożytnego Izraela, będących w okresie międzywojennym mandatem Wielkiej Brytanii (Brytyjski Mandat Palestyny). Syjonizm doprowadził do powstania państwa Izrael w 1948. Współcześnie jego celem jest także utrzymanie jedności narodu żydowskiego żyjącego w rozproszeniu i jego więzi z Izraelem. Ruch zapoczątkowany pod koniec XIX wieku miał wiele nurtów i postaci, powszechnie utożsamiany z syjonizmem politycznym, interpretowanym w różny sposób: jako patriotyzm żydowski, jako ruch narodowowyzwoleńczy i państwowotwórczy, jako kierunek kulturalny i społeczny, wreszcie jako ruch religijny. Poza syjonizmem politycznym mówiono o syjonizmie duchowym, którego celem była nowa tożsamość żydowska (Ahad ha-Am), odrodzenie języka hebrajskiego (Eliezer ben-Yehuda) i powstanie literatury i kultury w tym języku.

Od I wieku n.e. większość Żydów mieszkała poza Palestyną. Tylko niewielka ich liczba stale przebywała na terenach, które były kiedyś ich państwem. Zgodnie z doktryną judaizmu, Żydzi powrócą do Eretz Israel (Ziemia Izraela) po przyjściu mesjasza. Pomimo tego twierdzenia w XIX wieku pojawił się ruch religijny postulujący wcześniejszy powrót do Ziemi Izraela. Uzyskał on znaczące poparcie. Nawet przed 1882 (gdy wydana została książka Autoemancipation Leo Pinskera), uważanym za datę pojawienia się syjonizmu praktycznego (politycznego), Żydzi imigrowali do Palestyny. Nie były to procesy masowe, ale dochodziło do tzw. presyjonistycznych aliji (żydowska emigracja do Palestyny).

W sierpniu 1897 na I Światowym Kongresie Syjonistycznym w Bazylei (Szwajcaria) powstała Światowa Organizacja Syjonistyczna. Ruch wysunął hasło: Ziemia bez ludu, dla ludu bez ziemi. Oprócz zabiegów o autonomię dla ludności żydowskiej w ramach Imperium Osmańskiego, syjoniści propagowali osadnictwo rolne, przemysł oraz nową kulturę hebrajską. Symbolem przynależności do organizacji było płacenie corocznej składki, tzw. szekla. Syjoniści stworzyli własny bank oraz Żydowski Fundusz Narodowy (Keren Kajemet le-Israel).

Ruch syjonistyczny od początku był podzielony ze względu na założenia ideologiczne i wizję przyszłego państwa oraz na zakres projektu. Tzw. syjoniści-maksymaliści wzywali do kolonizacji całości ziem opisanych w Biblii jako kraj Izraela, podczas gdy tzw. minimaliści byli zwolennikami ograniczonego terytorialnie państwa. Początkowo nie brano pod uwagę dążeń narodowych ludności arabskiej, która dominowała liczebnie na terytorium Palestyny. Poniżej demografia Palestyny w latach 1800-1947.

Rok18001880191519311947
Żydzi6,7 tys.24 tys.87 tys.174 tys.630 tys.
Arabowie268 tys.525 tys.590 tys.837 tys.1,31 mln

xxx

Henryk Rolicki w książce Zmierzch Izraela (1932) pisze:

W r. 1856 Mojżesz Montefiore (Blumenberg) zakłada pod Jaffą plantację pomarańcz. W tym samym czasie powstaje związek mający skupić ogół żydostwa, Alliance Israelite Universelle założony przez Adolfa (Mojżesza Icka) Crémieux.

Założona przez byłego członka rządu francuskiego Alliance Israelite Universelle poszła w ślady Mojżesza Montefiore i ufundowała w r. 1869 w Palestynie szkołę rolniczą hebrajsko-francuską.

I tak wyniki rewolucji francuskiej, nadanie żydom pełni praw, w rezultacie zagroziły ich istnieniu. Nie pomógł i socjalizm. Wyrzekał się wprawdzie ojczyzny, a więc nie wymagał też asymilacji, ale aż do pierwszych lat XX w. żądał wyrzeczenia się narodowości wszelkiej, a więc także i żydowskiej. Toteż żydzi i w międzynarodówce musieli uprawiać fałszywą grę; musieli odżegnywać się od tego, jakoby uważali się za żydów. Tak więc zdobycze rewolucji francuskiej i socjalizm rozprzęgły żydostwo.

„To, co wyszło na dobre indywiduum żydowskiemu, stało się pułapką dla żydostwa”. – S. Bernstein, Der Zionismus, sein Wesen und seine Organisation.

xxx

Powyższe cytaty nie zostały tu zamieszczone przypadkowo. Najważniejsze w nich są daty. Daty to liczby, a liczby – jak mówią – nie kłamią, a skoro liczby nie kłamią, to i daty też. Jak to się stało, że przez prawie 2000 lat żyli Żydzi w diasporze i jakoś nie rozpłynęli się w narodach, pośród których żyli. Owszem wielu żyło w gettach, ale to nie oni decydowali o kondycji żydostwa, zwłaszcza że w zwartych skupiskach żyli przeważnie w Europie Wschodniej, a więc w państwach zacofanych pod każdym względem w stosunku do państw Europy Zachodniej. Gdyby rzeczywiście kryzys dopadł żydostwo, to nie byliby w stanie stworzyć Alliance Isrealite Universelle, ani Światowej Organizacji Syjonistycznej, a to się im udało nadzwyczaj łatwo i szybko.

Co takiego się stało w owym czasie, że Żydzi przypomnieli sobie o tamtym zadupiu? Wiadomo, że nasza cywilizacja czy kultura wywodzi się z rejonu Morzą Śródziemnego. Wszystkich nas, „Europejczyków”, łączą antyczne korzenie. Wiemy, że tam kwitło życie gospodarcze, rozwijał się handel, a więc i kultura i sztuka. Tam, jeszcze w średniowieczu, były potężne republiki – bogate miasta-państwa typu Wenecja, Genua itp. Wszystko to jednak upadło wraz z odkryciem Ameryki. Rejon północnego Atlantyku stał się miejscem intensywnego życia gospodarczego, wymiany handlowej pomiędzy Europą a Ameryką. A tam, gdzie kiedyś Fenicjanie żyli i obsługiwali cały rejon Morza Śródziemnego, nic się nie działo, nudy – jak na polskim filmie.

Co takiego więc stało się, że Żydzi przypomnieli sobie o swojej porzuconej „ziemi obiecanej”? Ano w latach 1859-69 powstał Kanał Sueski. I wkrótce rejon ten stał się jednym z najbardziej, jeśli nie najbardziej, newralgicznym punktem na ziemi. Droga z Azji do Europy uległa skróceniu. To niewątpliwie miało wpływ na rozwój handlu, a co za tym idzie i gospodarki. Ten, kto kontrolował ten rejon, decydował o wielu sprawach i mógł wywoływać światowe kryzysy, kiedy tylko chciał. Czy w tym miejscu mogło zabraknąć Żydów? I trzeba pamiętać, że to Francuzi budowali ten kanał. Decyzję o przekopie podjęto zapewne przynajmniej parę lat wcześniej.

Ponieważ Palestyna była wtedy obszarem słabo zaludnionym, to nie wchodziła w rachubę asymilacja i rozproszenie się wśród miejscowej ludności. W grę wchodziło tylko osadnictwo. I tak to się zaczęło i zaczęto tworzyć ideologię, która usprawiedliwiałby te działania, bo kanał już był, a mesjasz nie nadchodził. Dla Żydów to żaden problem, bo to przecież oni są autorami wszelkich ideologii.

Jeśli jeszcze dodamy do tego, że złoża ropy naftowej w Persji zostały odkryte na początku XX wieku, a na Półwyspie Arabskim w drugiej połowie lat 30-tych, to będziemy mieli prawie pełny obraz tego, co tam się działo. Prawie pełny, bo do tego trzeba jeszcze dodać relacje żydowsko-arabskie. Żydzi, jak wiadomo, wymyślili nie tylko chrześcijaństwo, ale też islam. I tak jak spenetrowali wszelkie instytucje chrześcijańskie, tak samo było w przypadku islamu. Oznacza to, że to oni zarządzają konfliktem arabsko-żydowskim, czego dowodem jest cytowana wyżej wypowiedź Jasira Arafata. I to oni decydują o tym, że nie ma jednego państwa arabskiego, tylko jest ich wiele, i że nie ma wśród nich jedności. Skoro powstały inne państwa arabskie, to dlaczego nie powstało państwo palestyńskie? No właśnie dlatego, by był konflikt. I nie ma czegoś takiego, o czym mówią niektórzy, że Żydzi w Izraelu są otoczeni morzem arabskim i że dni Izraela są policzone. Nadal jest to miejsce newralgiczne w skali świata i każdy kryzys w tym rejonie może być potencjalnie kryzysem światowym. I dopóki tak jest, to Izrael tam będzie trwał.

Wybory

Kampania wyborcza w pełni, obiecankom cacankom nie ma końca, ale o najważniejszej sprawie żadna partia nie mówi. A tą najważniejszą sprawą jest to, czy rząd wyśle wojsko na Ukrainę, bo jeśli to zrobi, to konsekwencje tego dla polskiego społeczeństwa będą poważne. Jedynie Leszek Sykulski, coś tam przebąkuje, ale jego głos jest raczej mało słyszalny, podobnie jak Ruchu Dobrobytu i Pokoju. Natomiast partie głównego nurtu przekonują, że musimy pomagać Ukrainie, bo jak nie, to Rosja na nas napadnie, bo Rosja ma imperializm w genach. Problem polega na tym, że Rosja nigdy na Polskę nie napadła. Nie napadł też na Polskę Związek Radziecki. Związek Radziecki napadał na Kresy II RP, czyli ziemie dawnej Rusi Kijowskiej, a później – Wielkiego Księstwa Litewskiego. Etnicznie polskie ziemie zajęła Rosja po kongresie wiedeńskim, ale na to wyraziły zgodę Prusy, Austria i Anglia. Wtedy Zachód sprzedał Polskę, czyli Księstwo Warszawskie, carowi. Jedynie Wielkopolska miała więcej szczęścia, bo została w strefie oddziaływania Zachodu. Później ten sam Zachód sprzedał Polskę Stalinowi. W obu przypadkach potrzebna była zgoda tegoż Zachodu. Z której więc strony grozi nam większe niebezpieczeństwo? Z jednej strony, ze strony Zachodu, a z drugiej strony, ze strony tych, których korzenie tkwią w obszarze byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, a którzy dziś deklarują, że są Polakami. Oczywiście Rosja, jeśli nadarzy się jej okazja, też nie będzie miała skrupułów. I będzie tak, jak w bajce Krasickiego: Wśród serdecznych przyjaciół, psy zająca zjadły.

Problem jednak polega na tym, że rząd polski bardziej dba o interesy Ukrainy, niż Polski? Ja wielokrotnie w swoich blogach podkreślałem, że to państwo jest tylko z nazwy polskie, a obywatele tego państwa to nie tylko Polacy, a może nawet przede wszystkim nie tylko Polacy. Krzysztof Baliński – dyplomata i politolog, specjalizujący się w problematyce krajów arabskich, ambasador Polski w Syrii (1991-1994) i Jordanii (1991-1995) – w swojej książce Ministerstwo spraw obcych (2019) pisze:

Odbierając Polsce Kresy żydokomuna głosiła: będziecie państwem narodowościowo jednolitym. Tyle że poza granicami pozostawiła miliony Polaków, a w obecne granice przesiedliła z Kresów prawie wszystkich Żydów i setki tysięcy Ukraińców. Repatriacja oznacza powrót do Ojczyzny, ale wśród tzw. repatriantów było 65 procent osób pochodzenia żydowskiego. Pochodzili z obszaru całego ZSRR, z miejsc tak egzotycznych jak Gruzja i Armenia, często nie mieli z Polską nic wspólnego, często po polsku nie mówili. U zarania III RP wydawało się, że Polska przypomni sobie o rodakach w Kazachstanie, że sprowadzi ich do Macierzy. Stało się inaczej. Nastawienie do Polaków na Wschodzie się pogorszyło. Kto ponosi za to winę? Wszystkie rządy w jednakowym stopniu. I wszyscy, których zainstalował tu Stalin, Beria, generał Sierow i Berman. Nie ma znaczenia, kto jest u władzy.

Rządy się zmieniały, nie zmieniała się stała ekipa w MSW i MSZ, która zajmuje się repatriacją. To oni stworzyli „genialny” system repatriacji, który repatriację zablokował. To na ich zdecydowany opór napotkały starania potomków zesłańców o powrót do Ojczyzny. To oni jednoznacznie wykazali – repatriacji „etnicznych Polaków” nie będzie. Możliwe, że rację mają ci, którzy twierdzą, że wielu spośród tych, co rządzą dziś Polską, zdaje sobie sprawę, że Polacy w Kazachstanie są bardziej Polakami niż oni sami. I że wyznają oraz wprowadzają w życie doktrynę – Polacy mają z Polski uciekać, a nie do niej wracać.

Miejsce potomków zesłańców w Kazachstanie jest tutaj, w Ojczyźnie. Oni wszyscy już dawno powinni tu być. Zaniechania w tym względzie to jedna z największych hańb III RP, która nic nie zrobiła dla rozwiązania tej bolesnej narodowej sprawy, nie spełniła moralnej i historycznej powinności. (…)

Wbrew pozorom narodowość (w tym żony) ma znaczenie. I trzeba o niej mówić, bo jest podstawą wiarygodności polityka, bo prędzej czy później może podważyć poczucie lojalności wobec państwa. I przedstawiciela mniejszości narodowej należy pytać: Czy można od niego oczekiwać obrony polskiego interesu narodowego? Czy nie dojdzie u niego do konfliktu lojalności? Czy borykając się z kryzysem tożsamości etnicznej, daje gwarancję pokazywania Polski dumnej, a nie takiej, której mamy się wstydzić? Czy zadanie kreowania obrazu Polski za granicą powinno spoczywać na barkach potomków ludzi wywodzących się z najbardziej antypolskich struktur? Czy Żyd powinien zajmować się stosunkami z Izraelem, Niemiec działać na odcinku niemieckim, na czeskim – Czech, na rosyjskim – Rosjanin, na chińskim – Chińczyk? Czy Ukrainiec musi pracować w komórce wschodniej Agencji Wywiadu? I wreszcie, czy nad stosunkami z Polonią amerykańską pieczę musi sprawować obcoplemieniec, a nad repatriacją Polaków z Kazachstanu ukraiński Żyd?

Temat drążyć można innymi pytaniami: Czy z podejściem PiS do Majdanu nie ma nic wspólnego wiceprezes tej partii, Ukrainiec z Przemyśla, który w 2004 roku osobiście woził do Kijowa bele pomarańczowego płótna, bo zabrakło go na Ukrainie? Czy powodem tego – że pion śledczy IPN nie osądził ani jednego zbrodniarza UPA, a nawet wszystkich skazanych rezunów zrehabilitował i zaliczył w poczet osób „represjonowanych przez PRL ze względów politycznych” – nie jest to, że wiele stanowisk w IPN obsadzono Ukraińcami?

Czy tak „ospałe” badanie akt katyńskich i nieśmiałe rozliczanie komunistycznych zbrodniarzy, nie ma związku z tym, że wiele stanowisk w IPN przejęli potomkowie owych zbrodniarzy? Pytania takie prowokują do snucia teorii spiskowych – łatwo nakłonić obywatela naszego państwa do działania na korzyść innego państwa i szkodzenia krajowi, w którym mieszka. Prowokują też do ocen – polscy Żydzi są „polscy” tylko dlatego, że tu mieszkają, a w istocie stanowią mniejszość nie bez powodu nazwaną przez Stefana Żeromskiego „krajowymi cudzoziemcami”.

Uderza, że nikt z wypowiadających się w mediach na temat kadr MSZ, czy to ze strony szczeropolskiej (licencja ks. prof. Czesława S. Bartnika), czy to obozu kosmopolitów nie wymienia czynnika narodowościowego. Mówi się i pisze niemal o wszystkim, o wykształceniu, o przeszłości partyjnej, preferencjach seksualnych, współpracy z SB, ale nie ma słowa o narodowości ocenianego dyplomaty. Anna Fotyga wspominała: „gdy byłam ministrem, i wspominam niektóre konkretne sytuacje, to dostrzegam, że były osoby czy grupy osób, które próbowały sterować wydarzeniami. Przyjdzie czas, że ktoś pewnie będzie musiał oczyścić ministerstwo z takich grup”. O jakich grupach mówiła? Wyraźnie widać lobby niemieckie i rosyjskie, mocna jest grupa związana ze służbami – spekulowano. Ale nikomu na myśl nie przyszła etniczna jaczejka Schnepfa.

W starych demokracjach uznaje się za oczywiste, że opinia publiczna zna przeszłość ludzi, którzy rządzą, którzy w jakikolwiek sposób decydują o losach obywateli. Prześwietla się każdego, nie wyłączając prezydenta, ministra i jego kierowcy. W demokracjach tak – w Polsce niekoniecznie. Tu dla ludzi, którzy swymi mackami opanowali państwo, wszelkie pytania o narodowość, pochodzenie etniczne są ohydnym „grzebaniem w życiorysach”. A prawda o tym, kto w Polsce rządzi wprost poraża. W ostatnim ćwierćwieczu, mimo twierdzeń, że stosunki polsko-żydowskie są na najwyższym poziomie, nigdy nie były one normalne, lecz wciąż zafałszowane. Dlaczego? Bo po stronie polskiej określali je ludzie pochodzenia żydowskiego. Jeśli na temat tych stosunków odbywają się jakieś dyskusje, to biorą w nich udział prawie zawsze te same osoby, o podobnym pochodzeniu, o podobnych poglądach, zazwyczaj proponowane przez stronę żydowską. Rozmawiają zawsze na tematy też zazwyczaj proponowane przez stronę żydowską. Przyglądając się uczestnikom tych dyskusji, można odnieść wrażenie, że w 40-milionowym narodzie nie ma nawet kilku osób, które mają coś do powiedzenia w tej sprawie. Stosunki te opanowali całkowicie związani z formacją „Wyborczej” politycy, dziennikarze, naukowcy, pisarze, a tzw. dialog polsko-żydowski, uwzględniwszy skład narodowościowy biorących w nim po obu stronach udział, stał się jawnie dialogiem żydowsko-żydowskim.

Pierwszy po ’89 przykład – panel dyskusyjny między „Żydami i Polakami” zwołany w budynku francuskiego Senatu. Stronę polską reprezentowali Adam Michnik i Dawid Warszawski, co nie tylko Żydom przypominało najlepszy humor Horacego Safrina i jego Przy szabasowych świecach. Korporacja ta uporczywie broni przy tym zawzięcie swej wyłączności i monopolu na kontakty z zagranicą. I tu pytanie: Czy gdyby w świecie reprezentowali nas Polacy kierowani poczuciem narodowej dumy, ludzie inni niż mentalni spadkobiercy kominternowskich funkcjonariuszy propagandy, V kolumna świadomie wchodząca w układ z antypolskimi kręgami na szkodę Rzeczypospolitej, byłoby naszym wrogom tak łatwo sięgać po amunicję antypolonizmu? (…)

2 marca 1946 roku Centralny Komitet Żydów informował ministra administracji o jednym z kontyngentów repatriacyjnych, który przybył do Polski. Obejmował 220 tysięcy osób. Było w nim 65 proc. (tj. 140 tysięcy) osób pochodzenia żydowskiego. Pochodzili z obszaru całego ZSRR, z miejsc tak egzotycznych jak Gruzja i Armenia, zwykle nie mieli z Polską nic wspólnego, najczęściej po polsku nie mówili. Dokument podaje, że 28 tysięcy z nich trafiło do Szczecina i okolic, a prawie 90 tysięcy na Dolny Śląsk. Wojewódzki komisarz do spraw produktywizacji ludności żydowskiej pisał: 90 proc. pracuje w Wojsku Polskim, MO oraz UB, „często pod zmienionymi nazwiskami”. (Aktem służącym zmianie nazwisk był Dekret Krajowej Rady Narodowej z 10 listopada 1945 roku.) Tylko 50 osób trudni się rzemiosłem. Na dużą skale zmieniano również nazwiska w wojsku. Jedno ze źródeł podaje, iż „w ramach przyjmowania obywatelstwa polskiego, w oparciu o służbę w LWP, tylko w jednym rzucie wystąpiła grupa 650 oficerów Armii Radzieckiej pochodzenia żydowskiego”.

W 2013 roku do dolnośląskiego urzędu wojewódzkiego wpłynęło za pośrednictwem polskiego konsulatu w Tel Awiwie 1800 wniosków Izraelczyków, którzy chcą uzyskać potwierdzenie polskiego obywatelstwa. Aplikujący jako ostatni adres zamieszkania podali Dolny Śląsk. Problem w tym, że załączane do wniosków dokumenty są często fałszywe. Tu o patologie nietrudno. Aplikujący mogą wejść w nieprawdziwą tożsamość albo, co częstsze, zmienić nazwisko lub jego część. W Izraelu funkcjonuje portal internetowy, na którym można sobie wybrać rodzinę. Petent wchodzi na stronę, dopasowuje życiorys, zmienia nazwisko lub jego człon, po czym składa wniosek o odzyskanie obywatelstwa (no i niejako przy okazji wniosek do sądu o odzyskanie nieruchomości). Skala fałszowania dokumentów jest masowa. (…)

Starając się zyskać poparcie światowego lobby, Jaruzelski w swych kontaktach na Zachodzie oskarżał Polaków o „antysemityzm”, występował jako przyjaciel Żydów, który rozgromił pierwszą „Solidarność”, gdyż była „antysemicka” i „nacjonalistyczna”. Kreowaniu takiego obrazu sprzyjała komitywa z „Adasiem” Michnikiem. Są tego przykłady. Podaje je Aleksander Smolar na łamach podziemnego „Aneksu” z 1986 roku (nr 41-42). Potwierdza to żydowski publicysta Michael Kaufman w wydanej w 1989 r. książce Mad dreams saving grace, Poland: A Nation in Conspiracy. Według Kaufmana podczas wizyty w Polsce prezesa Światowego Kongresu Żydów Edgara Bronfmana rządowi oficjele wciąż powtarzali oskarżenia, że Solidarność wyrażała antysemickie poglądy i postawy. Kaufman potwierdził, że w zniszczeniu pierwszej „Solidarności” Jaruzelski i Kiszczak sprzęgli swoje wysiłki z nurtem żydowskim w „S”, reprezentowanym przez „bandę czworga” – Kuronia, Geremka, Mazowieckiego, Michnika.

Podejście gen. Jaruzelskiego do antysemityzmu potwierdza to, że w stanie wojennym twarzą jego rządów był Jerzy Urban i inni propagandyści narodowości żydowskiej, tacy jak płk Górnicki. Gen. Jaruzelski był architektem „okrągłego stołu”, przy którym, po obu jego stronach, główne role grały osoby narodowości żydowskiej. Jak oceniał mecenas Siła-Nowicki, „przy okrągłym stole 80 procent uczestników nie miało pochodzenia polskiego”. Można się tylko domyślać, że miały pochodzenie żydowskie (i w mniejszym stopniu ukraińskie). W czasach rządów gen. Jaruzelskiego krążył po Warszawie kawał, niby o modzie: Co dzisiaj nosi się w Warszawie? Żydów na rękach! Z całą zatem odpowiedzialnością można określić zachowanie Jaruzelskiego jako skrajnie filosemickie, a nawet rzucić tezę, że: Jaruzelski w Magdalence przekazał władzę Żydom.

Powiedzenie o „noszeniu Żydów na rękach” potwierdzają mocne zabiegi Jaruzelskiego o poparcie środowisk żydowskich za granicą w formule „jak bida, to do pana Żyda”, i że poparcie to dostawał. O tym, że antysemitą nie był najdobitniej świadczy to, że w chwili rozpadu Związku Sowieckiego i montowania przez Kiszczaka tzw. transformacji, Jaruzelski proces ten dopinał lub ustalał w Nowym Jorku z Davidem Rockefellerem. Jedynymi świadkami zawarcia 25 września 1985 r. „Paktu Jaruzelski-Rockefeller” były dwie osoby: szefowa sekretariatu Davida Rockefellera Patricia Smalley oraz polski tłumacz, wicedyrektor jednego z departamentów MSZ, Jerzy Sokalski. (…)

Można zatem domniemywać, że Jaruzelski ustalił zasady tzw. transformacji gospodarczej zgodnie z życzeniami Rockefellera i w zamian otrzymał „certyfikat na nietykalność własną” i swoich towarzyszy. Bez wątpienia spotkanie stanowiło punkt zwrotny w dziejach najnowszych Polski. Doprowadziło ostatecznie do tego, co na użytek gawiedzi nazwano „transformacją ustrojową”, a co ambasador USA w Warszawie John R. Davis Junior nazwał wprost „układem Jaruzelski-Geremek” (patrz: jego odtajnione depesze z 1989 r.) i do tego, że Jaruzelski został pierwszym prezydentem III RP. W maju 1988 r. Jaruzelski spotkał się, także w Nowym Jorku, z Georgem Sorosem. Obecny system polityczny w Polsce, którego istota polega na tym, że jeden działacz fundacji Sorosa, czyli Fundacji Batorego decyduje, kto może być prezydentem i kto będzie premierem, a także kto znajdzie się na listach wyborczych, jest kwintesencją tamtego paktu.

xxx

„A prawda o tym, kto w Polsce rządzi wprost poraża. W ostatnim ćwierćwieczu, mimo twierdzeń, że stosunki polsko-żydowskie są na najwyższym poziomie, nigdy nie były one normalne, lecz wciąż zafałszowane. Dlaczego? Bo po stronie polskiej określali je ludzie pochodzenia żydowskiego.” – No właśnie! Dlaczego więc Baliński nie chce przyznać, że Jaruzelski też miał żydowskie korzenie? O tym pisałem w blogu „Generał”. Cytuje też on Siłę-Nowickiego, że przy „okrągłym stole” 80% uczestników nie miało polskiego pochodzenia. A sam Siła-Nowicki (1913-1994)? Wikipedia jego życiorys zaczyna od 1935 roku, gdy został absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Dalej jednak można przeczytać:

Swą działalność w AK kontynuował w Zrzeszeniu „Wolność i Niezawisłość” w Lublinie, gdzie w latach 1945–1946 był także wiceprezesem zarządu wojewódzkiego Stronnictwa Pracy. Został aresztowany wraz z podkomendnymi 16 września 1947 w Nysie podczas próby ucieczki na Zachód. W czasie śledztwa był torturowany. Podczas niejawnej rozprawy 3 listopada 1948 w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie, oprócz Władysława Siły-Nowickiego i mjr. Hieronima Dekutowskiego, na ławie oskarżonych zasiedli ich podkomendni: kpt. Stanisław Łukasik ps. „Ryś”, por. Jerzy Miatkowski ps. „Zawada” – adiutant, por. Roman Groński ps. „Żbik”, por. Edmund Tudruj ps. „Mundek”, por. Tadeusz Pelak ps. „Junak”, por. Arkadiusz Wasilewski ps. „Biały”. Wszystkich oskarżonych, w celu propagandowym i osobistego ich poniżenia, odziano w mundury Wehrmachtu. Zostali skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie.

Trafił do celi dla „kaesowców” (skazanych na karę śmierci – przyp. W.L), gdzie przebywało wówczas ponad sto osób. Na przełomie stycznia i lutego 1949 podjęli oni próbę ucieczki – postanowili wywiercić dziurę w suficie i przez strych dostać się na dach jednopiętrowych zabudowań gospodarczych, a stamtąd zjechać na powiązanych prześcieradłach i zeskoczyć na chodnik przy ulicy Rakowieckiej. Kiedy do zrealizowania planu zostało ledwie kilkanaście dni, jeden z więźniów kryminalnych uznał, że akcja jest zbyt ryzykowna i wsypał uciekinierów, licząc na złagodzenie wyroku. Władysław Siła-Nowicki i Hieronim Dekutowski trafili na kilka dni do karceru, gdzie siedzieli nago, skuci w kajdany. Bolesław Bierut dzięki wstawiennictwu spowinowaconej z rodziną Nowickich Aldony Dzierżyńskiej, siostry Feliksa Dzierżyńskiego (dwaj bracia Dzierżyńskiego ożenili się z dwiema siostrami ojca Władysława Siły-Nowickiego), zamienił mu wyrok na dożywocie. Na pozostałych współoskarżonych w sprawie wykonano w dniu 7 marca 1949 karę śmierci w warszawskim więzieniu mokotowskim. Wyrok dożywocia odbywał w Warszawie, Rawiczu, Wronkach i Strzelcach Opolskich. Z więzienia wyszedł w wyniku amnestii 1 grudnia 1956. Został zrehabilitowany w 1957.

Po wyjściu z więzienia był obrońcą w procesach rehabilitacyjnych żołnierzy AK i WiN. Od 1961 działał w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej. Był doradcą prawnym Episkopatu Polski. Był jednym z sygnatariuszy Listu 59.

xxx

Jak widać walka o Polskę i patriotyzm to niebezpieczne zajęcie. Jednym się „udawało” i unikali kary śmierci, zostawali zrehabilitowani, a inni, niczego nieświadomi, ginęli. Były więc jakby dwie kategorie tych patriotów. Warto o tym wiedzieć, zanim komuś przyjdzie do głowy walczyć o Polskę. Trzeba pamiętać o tych, którzy w odróżnieniu od Siły-Nowickiego, zostali zamordowani, a on żył sobie w PRL-u jak pączek w maśle i jeszcze załapał się na III RP. Czy m.in. nie po to był Październik ’56, by niektórzy, których wcześniej nie zamordowano, mogli wyjść z więzień z piękną kombatancką kartą jako nieposzlakowani Polacy i wielcy patrioci?

To nie jest tak, jak pisze Baliński, że Jaruzelski przekazał w Magdalence władzę Żydom. Oni ją mieli od 1945 roku formalnie, a nieformalnie – od bardzo dawna. W Magdalence dokonała się tylko wymiana ekip żydowskich i zapoczątkowanie przemian ustrojowych. Wymyślono Solidarność, by przekonać opinię publiczną, że tu wszystko dzieje się spontanicznie, a nie, że to wszystko jest zaplanowane, bo wówczas pojawiło by się pytanie: kto zaplanował?

„Obecny system polityczny w Polsce, którego istota polega na tym, że jeden działacz fundacji Sorosa, czyli Fundacji Batorego decyduje, kto może być prezydentem i kto będzie premierem, a także kto znajdzie się na listach wyborczych, jest kwintesencją tamtego paktu.” – I takie też będą obecne wybory.