“Powtórka z rozrywki”

Wszystko wskazuje na to, że działania zmierzające do wprowadzenia wojska polskiego do wojny na Ukrainie są powoli, ale konsekwentnie wdrażane. O tym mówi Leszek Sykulski na swoim kanale w odcinku nr 705 z dnia 10 czerwca. Poniżej fragmenty jego wypowiedzi.

Dziś chciałbym wrócić do tematu wypowiedzi Andersa Rasmussena, byłego sekretarza generalnego NATO (2009-2014 – przyp. W.L.). W dniu 7 czerwca 2023 roku brytyjski dziennik Guardian opublikował informację, że były sekretarz generalny NATO Anders Rasmussen, który pełni obecnie funkcję oficjalnego doradcy prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełeńskiego, oświadczył, że grupa państw NATO może być skłonna do wysłania wojsk na Ukrainę, jeśli państwa członkowskie, w tym Stany Zjednoczone, nie zapewniłyby Kijowowi takich namacalnych gwarancji bezpieczeństwa na szczycie sojuszu w Wilnie.

Warto zauważyć, że Rasmussen, który jest obecnie doradcą prezydenta Zełeńskiego, był również jednym z autorów bardzo istotnego dokumentu, a mianowicie kijowskiego traktatu bezpieczeństwa, razem z szefem kancelarii prezydenta Ukrainy Andrijem Jermakiem. Anders Rasmussen ostrzegł, że jeżeli nawet jakaś grupa państw zapewni Ukrainie gwarancje bezpieczeństwa, to być może inni członkowie NATO nie będą chcieli, aby kwestia członkostwa Ukrainy w NATO została w Wilnie zatwierdzona. I tutaj warto zauważyć, że Jens Stoltenberg, obecny sekretarz generalny NATO powiedział, że kwestia gwarancji bezpieczeństwa będzie na porządku dziennym w Wilnie, ale dodał, że NATO, zgodnie z artykułem 5-tym traktatu waszyngtońskiego zapewnia pełnoprawne gwarancje bezpieczeństwa tylko pełnoprawnym członkom. I tutaj Rasmussen powiedział:

„Jeśli NATO nie może uzgodnić jasnej ścieżki rozwoju dla Ukrainy, istnieje wyraźna możliwość, że niektóre kraje podejmą działania indywidualnie. Wiemy, że Polska jest bardzo zaangażowana w konkretną pomoc dla Ukrainy i nie wykluczam takiej możliwości, że Polska zaangażuje się jeszcze mocniej, w tym kontekście, na szczeblu narodowym, a za nią pójdą kraje bałtyckie, być może z uwzględnieniem możliwości wysłania wojska na miejsce.”

Mamy tutaj wyraźną deklarację, że Polska mogłaby zaangażować się jeszcze mocniej i wysłać swoje wojsko na Ukrainę. Kolejny cytat z Rasmussena:

„Myślę, że Polacy poważnie zastanowiliby się nad wejściem i utworzeniem koalicji chętnych, gdyby Ukraina nie dostała nic w Wilnie. Nie należy lekceważyć polskich odczuć. Polacy czują, że Europa zachodnia zbyt długo nie słuchała ich ostrzeżeń przed prawdziwą rosyjską mentalnością.”

Mamy tutaj bardzo charakterystyczne uchwycenie czegoś, co można nazwać romantyczną częścią polskiego charakteru narodowego. Pokazanie poprzez fakt, że nie zostali docenieni przez Europę zachodnią, czy przez wiele lat nie byli doceniani przez Europę zachodnią, będą starali się właśnie pokazać swoje zaangażowanie, czy pewną swoją nadgorliwość, jeśli chodzi o kwestię włączenia się do wojny na Ukrainie. I to jest oczywiście pytanie, czy Anders Rasmussen mówi tutaj tylko i wyłącznie o swoich odczuciach, czy jest to forma pewnego oddziaływania psychologicznego, czy rzeczywiście operuje konkretnymi informacjami, czy ma konkretną wiedzę, że takie plany są przygotowywane, jeśli chodzi o wejście sił Rzeczypospolitej, potencjalnie oczywiście, na Ukrainę? Trzeba również dodać, iż były sekretarz generalny NATO powiedział, że szukanie takiej pomocy wojskowej przez Ukrainę byłoby, jego zdaniem, całkowicie legalne.

Oczywiście wszystko rozbija się o ten lipcowy szczyt sojuszu północnoatlantyckiego w Wilnie. No i w tym momencie warto też zauważyć, że Rasmussen też dodał, że konieczne jest, aby Ukraina otrzymała pisemne gwarancje bezpieczeństwa i to jeszcze, jego zdaniem, najlepiej przed szczytem, ale – uwaga! – poza ramami sojuszu północnoatlantyckiego. Zdaniem Andersa Rasmussena takie gwarancje miałyby obejmować, z jednej strony wspólną wymianę informacji wywiadowczych, ale z drugiej strony także wspólne szkolenie żołnierzy, zwiększoną produkcję amunicji, no i dostawy broni, które miałyby Ukrainie wystarczać do powstrzymywania Rosji przed kolejnymi atakami. Trzeba również podkreślić, że były sekretarz generalny NATO ostrzegł, że same gwarancje bezpieczeństwa nie wystarczą i że potrzebne są konkretne kroki.

We wrześniu 2022 roku szef kancelarii prezydenta Ukrainy Andrij Jermak i Anders Rasmussen przedstawili Wołodymirowi Zełeńskiemu rekomendacje dotyczące takiego strategicznego partnerstwa między Ukrainą a państwami gwarantami tego ukraińskiego bezpieczeństwa. Przedstawione wówczas propozycje opierały się na idei stworzenia koalicji państw gwarantów bezpieczeństwa dla Ukrainy. Te gwarancje powinny być oparte na systemie porozumień w ramach dokumentu o wspólnym partnerstwie strategicznym. Kijowski traktat bezpieczeństwa miałby zjednoczyć taką podstawową, fundamentalną grupę państw sojuszniczych i Ukrainę. I to jest bardzo istotne, bo do tej grupy państw gwarantów bezpieczeństwa Ukrainy miałyby należeć takie państwa jak: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Kanada, Polska, Włochy, Niemcy, Francja, Australia, Turcja a także państwa skandynawskie i bałtyckie.

Wiemy, że spora część państw NATO nie będzie chciała włączenia Ukrainy do NATO, nie chcąc oczywiście konfrontować się bezpośrednio militarnie z Rosją, czy też dążyć do starcia dwóch bloków polityczno-militarnych, czyli NATO i Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, stąd te wszystkie pomysły na takie alternatywne formy bezpieczeństwa dla Ukrainy, no i niestety, Polska jest w każdej z tych propozycji wymieniana jako jeden z tych podstawowych gwarantów bezpieczeństwa dla Ukrainy, gdzie kompletnie nie mówi się o żadnych warunkach wstępnych, nie mówi się o rozwiązaniu tych problemów, które istnieją w stosunkach polsko-ukraińskich. Mówi się cały czas o tym bezwarunkowym wspieraniu Ukrainy, no i wielką tragedią, w mojej ocenie, byłoby włączenie Polski do nie naszej wojny, do cudzej wojny. Niestety widać próby takiego psychologiczno-informacyjnego oddziaływania na społeczeństwo polskie, aby przygotowywać się do zwiększonego wsparcia dla Ukrainy, jeszcze zwiększonego, mimo tego ogromnego, bezwarunkowego wsparcia, które zostało już przekazane. W mojej ocenie jest to absolutnie sprzeczne z polską racją stanu i z polskim interesem narodowym, a czynienie z Polski zakładnika bezpieczeństwa Ukrainy jest kompletnie irracjonalne, jeśli chodzi o politykę realną.

xxxxxxxx

Wszystko więc wskazuje na to, że losy Polski rozstrzygną się na lipcowym szczycie NATO w Wilnie. NATO jest paktem obronnym, przynajmniej w teorii, a więc stanie w obronie każdego pełnoprawnego członka sojuszu, gdy zostanie on zaatakowany. Ponieważ oficjalnie NATO nie prowadzi wojny z Rosją i Rosja nie atakuje żadnego członka NATO, więc nie ma powodu, dla którego miałoby ono zaatakować Rosję czy zaangażować się oficjalnie w wojnę na Ukrainie. Jak zatem wciągnąć Polskę do wojny na Ukrainie? Ano tak, by pozwolić jej działać niejako poza strukturami NATO, indywidualnie. Wówczas, gdyby Rosja, po wejściu wojska polskiego na Ukrainę, zaatakowała Polskę, to NATO nie musiałoby reagować, gdyż miałoby wytłumaczenie, że Polska działała poza strukturami NATO, podjęła indywidualną decyzję i musi ponieść konsekwencje swojej decyzji, gdyż była to jej decyzja suwerenna. W ten sposób Polska wyszłaby na awanturnika, bo przecież NATO nie wydało Polsce rozkazu do wprowadzenia wojsk na Ukrainę, tylko stworzyło jej taką możliwość, a to przecież nie to samo.

NATO nie zgodzi się na szczycie w Wilnie na przyjęcie Ukrainy do sojuszu, bo takie były ustalenia z Rosją. Więc na otarcie łez przygotowuje pocieszenie w postaci gwarancji bezpieczeństwa. Tymi gwarantami miałyby być Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Kanada, Polska, Włochy, Niemcy, Francja, Australia, Turcja a także państwa skandynawskie i bałtyckie. Jak widać brakuje tu pozostałych państw, członków NATO, które graniczą z Ukrainą, a więc Słowacji, Węgier i Rumunii. Natomiast Rasmussen, w kontekście wysłania wojsk na Ukrainę, wyraźnie mówi o Polsce i ewentualnie krajach bałtyckich, które chyba mają stanowić tu tylko taki kwiatek do kożucha. Tak więc trwa powolne wciąganie Polski do wojny, która nie jest w jej interesie, a która doprowadzi do jej likwidacji w takim kształcie terytorialnym, w jakim obecnie się znajduje. Nie pierwszy to raz.

4 października 1938 roku, po podpisaniu układu monachijskiego, wiceminister spraw zagranicznych ZSRR Władimir Potiomkin powiedział ambasadorowi francuskiemu w Moskwie Robertowi Coulondre: „Nie widzę dla nas innego wyjścia, aniżeli czwarty rozbiór Polski.” Postanowienia układu monachijskiego prowadziły prostą drogą do rozbioru Czechosłowacji, bo czymże była aneksja Czech i Moraw oraz utworzenie podporządkowanej Niemcom Słowacji? Więc Potiomkin mówił francuskiemu ambasadorowi: Skoro zgodziliście się na rozbiór Czechosłowacji, to zgodzicie się też na rozbiór Polski.

Układ monachijski był pierwszym krokiem do likwidacji Czechosłowacji. Na swoją kolej czekała Polska. Celem tych zabiegów było odwrócenie skutków I wojny światowej i doprowadzenie do sytuacji, w której Niemcy będą graniczyć ze Związkiem Radzieckim. Bez tego atak Niemiec na ten kraj 22 czerwca 1941 roku nie byłby możliwy. Wszyscy do tej wojny dążyli, tylko udawali, że robią wszystko, by do niej nie dopuścić. Potęgi zawierały sojusze czy pakty z małymi państwami, nie mając najmniejszego zamiaru wywiązywać się ze swoich zobowiązań.

31 marca 1939 roku Anglia udziela Polsce jednostronnie gwarancji niepodległości, obiecując pomoc wojskową w przypadku zagrożenia. Jaką pomoc? Anglia była potęgą morską, a nie – lądową. Obiecywać każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej. Ta obiecanka, która przekształciła się w sierpniu w sojusz, była tylko alibi dla Hitlera i sanacyjnych polityków. Dla Hitlera, bo 28 kwietnia wypowiedział polsko-niemiecką deklarację o niestosowaniu przemocy z 26 stycznia 1934 roku. Dla sanacyjnych polityków, bo mogli powiedzieć: „Wprawdzie jesteśmy w beznadziejnej sytuacji militarno-strategicznej, ale mamy sojusznika – Anglię!” Doszła też, jako sojusznik, Francja, która wcześniej olała Czechy. Ale kto by tam przejmował się takimi szczegółami!

Jak wiadomo Czechy nie walczyły z Niemcami w 1939 roku, ale nie dlatego, że Czesi nie chcieli walczyć. Czescy generałowie chcieli walczyć, ale masoński rząd Benesza miał inne polecenie i dlatego aresztował nawet jednego z nich. Chodziło o to, by nie zniszczyć tego, co dla Hitlera było najcenniejsze – fabryki Skody. Z kolei masoński rząd II RP miał polecenie, by wciągnąć kraj do wojny. Tu nie było niczego wartościowego, z punktu widzenia Hitlera, więc można było kraj zniszczyć.

Dziś sytuacja zaczyna rozwijać się w podobnie niebezpiecznym kierunku. Znowu to państwo jest traktowane przez Zachód instrumentalnie. Podobnie jak w 1939 roku, masoński rząd III RP przebiera nóżkami, by wciągnąć Polskę do bezsensownej wojny z potężnym przeciwnikiem. Tym razem – z Rosją. Najwyraźniej w tym miejscu, pomiędzy Niemcami a Rosją, nie może być normalnie i stabilnie.

Najsilniejsza armia

Propaganda to jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy instrument, który wykorzystuje państwo prowadzące wojnę lub przygotowujące się do uczestnictwa w niej. Wiele wskazuje na to, że Polska, jako państwo, przygotowuje się do udziału w wojnie na Ukrainie. I w związku z tym rząd „polski” wmawia Polakom, że Rosja szykuje się do napaści na Polskę i że mamy obowiązek pomagać Ukrainie, bo tak naprawdę to jest to pomoc w obronie własnej. W tej propagandzie polskim mediom pomagają media brytyjskie. Jak wiadomo Wielka Brytania jest od dawna naszym „wypróbowanym” przyjacielem, a były jej premier, Boris Johnson, podczas swojej wizyty w Warszawie parę miesięcy temu powiedział nawet, że Polska w trudnych sytuacjach zawsze może liczyć na Wielką Brytanię. Zawsze – to może liczyć na brytyjskie media „polski” rząd i jego propaganda.

Na Interii ukazał się w dniu 11 marca 2023 artykuł: Brytyjskie media: Polska kupuje sprzęt i buduje najsilniejszą armię w Europie (https://wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-brytyjskie-media-polska-kupuje-sprzet-i-buduje-najsilniejsza,nId,6648934). Poniżej jego treść:

Polska, w odpowiedzi na zagrożenie ze strony Rosji, kupuje nowoczesny sprzęt wojskowy – pisze w sobotę “Daily Telegraph”. W ten sposób, jak zwraca uwagę brytyjski dziennik, realizuje ona projekt stworzenia najsilniejszej armii w Europie.

Jako oficer artylerii jestem podekscytowany nowym sprzętem. Mieliśmy dużo starej artylerii, ale teraz mamy bardzo nowoczesną broń – mówi gazecie kapitan Marek Adamiak z 11. Mazurskiego Pułku Artylerii, który w połowie grudnia otrzymał 24 samobieżne haubice K9 produkcji południowokoreańskiej o zasięgu ponad 50 km, co znacznie zwiększa możliwości na polu walki.

Ale jak zaznacza “Daily Telegraph”, 24 haubice “to tylko wierzchołek ogromnego programu wydatków obronnych Polski”, bo w związku z toczącą się w Ukrainie wojną i obawami, że Polska sama może pewnego dnia znaleźć się na celowniku Kremla, polski rząd jest zdeterminowany, by zbroić kraj – i to szybko. Zwraca uwagę, że w tym roku wydatki Polski na obronność sięgną 4 proc. PKB, co oznacza poziom dwukrotnie wyższy niż wymagane przez NATO minimum i najwięcej w przeliczeniu na osobę z całego Sojuszu.

“Daily Telegraph”: Polska była świadoma zagrożenia jeszcze przed wojną w Ukrainie

Dziennik wskazuje, że niektóre z umów na nowy sprzęt pochodzą sprzed wojny w Ukrainie, kiedy to Polska, świadoma już rosyjskiego zagrożenia, rozpoczęła reorganizację swoich sił zbrojnych wyposażonych w sprzęt wojskowy z czasów sowieckich. Inwazja Władimira Putina na Ukrainę przyspieszyła i zintensyfikowała ten proces.

“Nikt nie może wątpić w ambicje Polski” – podkreśla “Daily Telegraph”, wyliczając, że złożyła zamówienia na 1000 czołgów podstawowych K2 z Korei Południowej i 250 czołgów M1A2 SEPv3 Abrams z USA, dzięki czemu będzie miała najwięcej czołgów w Europie; artylerię wzmocni 600 K9, 18 wyrzutni HIMARS z 9000 rakiet oraz 288 systemów K239 Chunmoo MRL z Korei Południowej. Ponad 1000 wyprodukowanych w Polsce bojowych wozów piechoty Borsuk będzie do dyspozycji polskich żołnierzy, a ich osłonę powietrzną zapewni 96 śmigłowców AH-64E Apache kupionych od USA oraz 48 samolotów bojowych FA-50 zamówionych obecnie w Korei Południowej. Do tego dochodzi jeszcze plan podniesienia liczebności sił zbrojnych do 300 tys. osób, co uczyniłoby je największymi w Europie na zachód od Ukrainy, odnotowuje “Daily Telegraph”.

Wymieniamy nasz sprzęt bardzo, bardzo szybko. To naprawdę jest rewolucja, a nie ewolucja – mówi kapitan Adamiak.

“Tegoroczny budżet obronny Polski będzie rekordowy”

Ale jak zauważa “Daily Telegraph”, mimo tego, iż Polska cieszyła się przez lata wzrostem gospodarczym i przewiduje się, że w tym roku PKB nadal będzie rósł, pomimo gospodarczych konsekwencji wojny w Ukrainie, to koszt wydatków na obronę będzie znaczny. Wskazuje, że tegoroczny budżet obronny Polski wyniesie rekordowe 97 mld złotych, a do 2035 r. planuje wydać na uzbrojenie 458 mld złotych.

Dziennik przypomina, że Komisja Europejska nadal odmawia Polsce pieniędzy z unijnego funduszu odbudowy po pandemii ze względu na trwający spór o praworządność, za to w zeszłym roku amerykański Kongres, aby pomóc Polsce, zatwierdził przeznaczenie 288,6 mln dolarów na “odstraszanie i obronę” przed zwiększonym zagrożeniem ze strony Rosji. Ale gazeta wskazuje, ze przy inflacji wynoszącej 17 proc. budżet obronny może stać się trudny do zrealizowania.

Obawiam się, że wszystkie te wydatki mogą wydrenować budżet, jeśli nie będą odpowiednio zarządzane. Społeczeństwo może nie być świadome, że być może będą musiały nastąpić cięcia w pewnych projektach cywilnych – powiedziała Magdalena Jakubowska, ekspertka ds. obronności i wiceprezes Visegrad Insight, ośrodka zajmującego się polityką Europy Środkowej. Ale jak dodaje, “w obliczu wojny, która być może jest tuż za rogiem, Polacy zdają sobie sprawę, że trzeba poświęcić się, by zadbać o interes narodowy”.

“Daily Telegraph” dodaje, że pomimo głębokich i często gorzkich podziałów politycznych w Polsce widać, iż w sprawie zwiększenia wydatków na obronność utrzymuje się ponadpartyjna zgoda. Dodaje, że obronność i to, kto najlepiej potrafi bronić kraju, będzie jednym z głównych tematów w kampanii przed jesiennymi wyborami do parlamentu. 

xxxxxxxx

Mamy więc do czynienia z bardzo niebezpieczną sytuacją i militaryzowaniem Polski na potęgę. Daily Telegraph zwraca uwagę, że w tym roku wydatki Polski na obronność sięgną 4 proc. PKB, co oznacza poziom dwukrotnie wyższy niż wymagane przez NATO minimum i najwięcej w przeliczeniu na osobę z całego Sojuszu.

Dziennik wskazuje, że niektóre z umów na nowy sprzęt pochodzą sprzed wojny w Ukrainie, kiedy to Polska, świadoma już rosyjskiego zagrożenia, rozpoczęła reorganizację swoich sił zbrojnych wyposażonych w sprzęt wojskowy z czasów sowieckich. – Czyli że wojnę tę zaplanowano znacznie wcześniej niż nam się wydaje.

Do tego dochodzi jeszcze plan podniesienia liczebności sił zbrojnych do 300 tys. osób, co uczyniłoby je największymi w Europie na zachód od Ukrainy, odnotowuje “Daily Telegraph”. – To już nawet nie wymaga komentarza. Planują zrobić z Polaków mięso armatnie. Chyba większość ludzi w Polsce nie zdaje sobie sprawy, co to oznacza.

Daily Telegraph wskazuje, że tegoroczny budżet obronny Polski wyniesie rekordowe 97 mld złotych, a do 2035 r. planuje wydać na uzbrojenie 458 mld złotych.

Natomiast prezydent 2 lutego podpisał ustawę budżetową na 2023 r. Zaplanowane dochody budżetu państwa wyniosą 604,5 mld zł, wydatki – 672,5 mld zł, a deficyt około 68 mld zł. 16% budżetu państwa na zbrojenia? To jakiś koszmar.

Obawiam się, że wszystkie te wydatki mogą wydrenować budżet, jeśli nie będą odpowiednio zarządzane. Społeczeństwo może nie być świadome, że być może będą musiały nastąpić cięcia w pewnych projektach cywilnych – powiedziała Magdalena Jakubowska, ekspertka ds. obronności i wiceprezes Visegrad Insight, ośrodka zajmującego się polityką Europy Środkowej. Ale jak dodaje, “w obliczu wojny, która być może jest tuż za rogiem, Polacy zdają sobie sprawę, że trzeba poświęcić się, by zadbać o interes narodowy”. – A jak będą odpowiednio zarządzane, to nie wydrenują? I Polacy mają się poświęcić, by zadbać o interes narodowy. Tylko którego narodu?

“Daily Telegraph” dodaje, że pomimo głębokich i często gorzkich podziałów politycznych w Polsce widać, iż w sprawie zwiększenia wydatków na obronność utrzymuje się ponadpartyjna zgoda. – Oznacza to, że wszystkie partie i jej liderzy mają tego samego suwerena i w podskokach wykonują jego polecenia. Ci, którzy krzyczą, że to nie nasza wojna, lub że tylko dobrobyt i pokój, też mają tego samego nieznanego przełożonego.

xxxxxxxx

Propaganda dotyczy nie tylko spraw bieżących, ale również historii, którą próbuje się przedstawić w świetle korzystnym dla naszych „sprawdzonych” sojuszników. Na kanale Powojnie pojawił się film zatytułowany Tajny plan ataku zachodnich aliantów na Związek Radziecki. Churchill chce uwolnić Polskę.

W opisie do tego odcinka prowadzący pisze:

Hej, w tym odcinku serii Powojnie wracam do 1945 roku i planu, który opracowali brytyjscy analitycy w związku z prośbą Winstona Churchilla. Premier Wielkiej Brytanii chciał tuż po pokonaniu III Rzeszy przystąpić do ataku na Związek Radziecki. W ten sposób uratowana zostałaby Polska, która po ustaleniach w Jałcie weszła do strefy wpływów ZSRR.

Brytyjczycy opracowali kilka możliwych wersji wydarzeń i nakreślili scenariusz przyszłego konfliktu. Dokumenty związane z operacją “Nie do pomyślenia” zostały odtajnione dopiero w 1998 roku.

W pewnym momencie prowadzący mówi:

Do pierwszego uderzenia miało dojść w okolicach Drezna. Celem operacji „Nie do pomyślenia” było narzucenie ZSRR woli USA oraz Wielkiej Brytanii w kwestii Polski, która miałaby w ten sposób być wyrwana z sowieckiej strefy wpływów. Analitycy zakładali dwa warianty: długotrwałego konfliktu i szybkiego pokazu siły, który zmusi Sowietów do podpisania rozejmu zgodnego oczekiwaniami Zachodu. W przypadku tego drugiego, czyli optymistycznego wariantu, brytyjscy wojskowi zakładali, że kampania zbrojna zakończy się jeszcze przed nadejściem zimy. Z analiz wykonanych przez Brytyjczyków wynikało, że front miałby powstać na linii Szczecin-Piła-Bydgoszcz i Lipsk-Cottbus-Poznań-Wrocław. Kluczowe miało być starcie pancerne na linii Odra-Nysa Łużycka w rejonie między Szczecinem a Bydgoszczą. Bitwa, która rozegrałaby się w tamtym momencie, mogłaby mieć większy zasięg niż ta toczona na Łuku Kurskim. Zwycięstwo w niej wojsk zachodnich pozwoliłoby na stabilizację frontu na linii biegnącej od Gdańska do Wrocławia.

xxxxxxxx

W 8:41 prowadzący prezentuje mapkę, na której wyraźnie widać, że ten plan „wyzwolenia” Polski, to plan ustalenia granicy wschodniej Niemiec zgodnej z tą z 1937 roku. Zresztą sam mówi: Zwycięstwo w niej wojsk zachodnich pozwoliłoby na stabilizację frontu na linii biegnącej od Gdańska do Wrocławia. Stabilizacji, a więc zatrzymania go na tej linii.

Ta operacja, to chyba nie do końca była taka tajna, skoro w tamtym czasie w Polsce panowało dość powszechne przekonanie, że wkrótce wybuchnie nowa wojna: Andziu, Andziu, wyjdź przed sień! Anders wróci lada dzień. I pewnie też z tego powodu antykomunistyczne podziemie było nadal aktywne. Zachodni alianci wcale nie mieli zamiaru walczyć ze Związkiem Radzieckim, bo podział Niemiec na strefy okupacyjne został już ustalony w Quebecu we wrześniu 1944 i potwierdzony w Jałcie w lutym 1945 roku. Gdyby nie chcieli oni oddać Związkowi Radzieckiemu części Niemiec, to nie pomagaliby Stalinowi albo w pewnym momencie przerwali tę pomoc. Po co więc ten plan? No może właśnie po to, by Polacy dalej się wykrwawiali, podszczypywali Stalina. A dziś, jak widać, można go ponownie wykorzystać, by wciskać kit naiwnym Polakom, że Wielka Brytania i Stany Zjednoczone są sojusznikami Polski.

Kanał Powojnie ma 198 tys. subskrybentów, a jego filmy mają ponad 100, 200 a nawet ponad 300 tys. wyświetleń. Jego siła oddziaływania jest więc bardzo duża i to, co przekazuje, dociera do masowego odbiorcy. W tym wypadku kanał ten podjął się wybielania naszych „sojuszników” z okresu II wojny światowej. Chyba nie przypadkiem, bo dziś to Stany Zjednoczone i Wielka Brytania wciągają Polskę do wojny na Ukrainie. I prawdopodobnie po części finansują zbrojenia Polski.

Sytuacja prawie do złudzenia przypomina tę z 1939 roku. Wtedy Wielka Brytania i Francja, poprzez swoje gwarancje, wepchnęły Polskę do wojny z Niemcami. Gdyby nie te gwarancje, to masoński rząd sanacyjny, współpracujący oczywiście z Zachodem, nie miałby usprawiedliwienia dla podjęcia decyzji o zbrojnym oporze. Zadanie swoje wykonał i uciekł na Zachód. Zachód kazał Polakom walczyć z Niemcami, ale zakazał walki ze Związkiem Radzieckim, który też napadł na Polskę. Dziś jest odwrotnie – każe walczyć Polakom ze Związkiem Radzieckim, czyli z Rosją, która Polsce nie zagraża. A więc przed wojną wrogiem byli Niemcy, a dziś Rosjanie. No bo to Rosja chce niby napaść na Polskę – tak nam tłumaczą.

Miejsce rządu sanacyjnego zajął po wojnie rząd komunistyczny. Obecnie też masońsko-żydowski rząd III RP wciąga Polskę do wojny na Ukrainie i pewnie też ucieknie za granicę, o czym często wspomina Maciej Maciak na swoim kanale Musisz to wiedzieć. Skąd on to wie? Już widać, że nowy rząd jest szykowany. Po wojnie, bez względu na to kiedy ona się skończy, pojawi się ten nowy rząd. Już są organizowane dwie nowe partie, które obecnie są ruchami, czyli Ruch Dobrobytu i Pokoju oraz Polski Ruch Antywojenny. RDiP jest, póki co, półtajną organizacją, bo jedynie jego lider jest powszechnie znany. Pozostali pozostają w ukryciu i są znani tylko innym członkom Ruchu. Wprawdzie o PRA wiemy niewiele więcej, ale ten ruch jest nowy, podczas gdy RDiP działa już chyba około pół roku. Jak zapewnia jego lider, RDiP jest ruchem otwartym dla wszystkich, więc pewnie i dla wielu z różnych partii, które po wojnie znikną ze sceny politycznej.

Skutki wojny dla Polski będą opłakane, więc PiS i PO staną się bankrutami politycznymi. Będą musieli przyjść nowi ludzie. Najlepiej jak będą to ci, którzy od początku byli przeciw tej wojnie. Tylko oni i ich otoczenie będzie mogło liczyć na akceptację wymęczonych i sfrustrowanych ludzi, a także na akceptację nowej społeczności, która do tego czasu zapewne uzyska już prawa wyborcze. Leszek Sykulski prezydentem, a Maciej Maciak premierem? „Wasz prezydent, nasz premier.” Wszystko to bardzo możliwe, bo skoro Maciej Maciak często powtarza, że jak on będzie premierem, to będzie inaczej. Niektórzy uważają, że jest to przejaw megalomanii, ale on dobrze wie, co mówi. Ktoś go na to stanowisko przygotowuje, kreuje jego wizerunek. I za jakiś czas może się okazać, że – ni z tego, ni z owego – mamy już premiera nowego.

Jak zawsze, jestem pełen podziwu i uznania dla tych najlepszych na świecie scenarzystów i reżyserów, którzy dbają o to, żebyśmy się tutaj nie nudzili. Ale ja osobiście wolałbym się nudzić i żyć w kraju, w którym nic się nie dzieje. Niestety, to miejsce, pomiędzy Rosją a Niemcami, nigdy nie było stabilne. Tu jest gorzej niż na Bałkanach. Tam się tłuką, ale przynajmniej wszyscy siedzą na swoim miejscu: Serbia to Serbia, Chorwacja to Chorwacja, Słowenia to Słowenia. A tu to nie wiadomo co: czy Polska to Polska, czy Polska to Ukraina?

Mięso armatnie

Na portalu ZeroHedge ukazał się 1 marca wywiad, jakiego udzielił Troy Offenbecker stacji ABC News, zatytułowany Most Ukrainian Soldiers On Bakhmut Front-Line Killed ‘Within 4 Hours’ – Większość ukraińskich żołnierzy na froncie w Bachmucie ginie w ciągu 4 godzin (https://www.zerohedge.com/geopolitical/most-bakhmut-front-line-ukrainian-soldiers-killed-within-4-hours). Poniżej jego treść:

Emerytowany amerykański żołnierz piechoty morskiej walczący na Ukrainie powiedział ABC News, że linia frontu to „maszynka do mięsa”, na której żołnierze przeżywają średnio „cztery godziny”.

Troy Offenbecker walczy u boku sił ukraińskich w rejonie Donbasu. Od kilku miesięcy Moskwa i Kijów toczą walki wokół Bachmutu, a w tym czasie wojska rosyjskie powoli zdobywają teren wokół miasta.

W styczniu Niemcy oszacowały, że Kijów codziennie w tej walce traci „trzycyfrową liczbę” żołnierzy. Biały Dom uważał wówczas, że prezydent Wołodymyr Zełenski poświęca zbyt wiele istnień ludzkich i zasobów, aby bronić miasta.

Komentarz Offenbeckera sugeruje, że sytuacja ukraińskich żołnierzy może się pogarszać. „Na froncie było bardzo źle. Wiele ofiar”. Ocenił, że „przewidywana długość życia na linii frontu wynosi około czterech godzin”.

Powiedział, że rosyjski atak na miasto nie słabnie i zamienił się w „maszynkę do mięsa”. „Artyleria działa bez przerwy”. Offenbecker wyjaśnił, że wojska rosyjskie walczą przez całą dobę. „Rosjanom być może zaczyna brakować pocisków, ale w ciągu ostatnich kilku tygodni był to ciągły atak. Cały dzień i całą noc” – powiedział ABC.

Tymczasem zachodni sojusznicy Kijowa powiedzieli ostatnio Zełenskiemu, że kraje NATO szukają pocisków artyleryjskich do wysłania na Ukrainę. Sekretarz obrony Lloyd Austin powiedział, że Stany Zjednoczone będą szkolić siły ukraińskie w zakresie metod walki wykorzystujących mniej amunicji.

Kreml ogłosił z zeszłym roku mobilizację 300 tys. żołnierzy. Zachodni przywódcy przewidywali, że tej zimy Moskwa zarządzi ofensywę. Ukraińscy urzędnicy twierdzą, że rosyjska ofensywa jest już w toku, a Offenbecker się z tym zgadza. „Sadząc po intensywności ostrzału i ilości sprzętu, który przywieźli, myślę, że to się zaczęło” – wyjaśnił ABC.

Ze względu na ścisłą kontrolę Moskwy i Kijowa nad prasą w obu krajach, nie jest jasne, jak duża jest liczba ofiar śmiertelnych w każdym z nich. Od początku wojny Zełenski znacjonalizował ukraińskie media, zdelegalizował swoją opozycję polityczną i uwięził obywateli, którzy sprzeciwiali się jego administracji.

Komentując stan dziennikarstwa na Ukrainie, lider związku prasowego Serhij Guz wyjaśnił: „Nigdy nie wiemy, co jest podstawą tych oskarżeń, jaki jest prorosyjski związek… Zaczyna to wyglądać raczej na oskarżenie polityczne niż na prawdziwe przestępstwo”. „Wielu dziennikarzy dokonuje teraz autocenzury” – dodał.

xxxxxxxx

Widać wyraźnie, że w tej wojnie chodzi o to, by zginęło jak najwięcej żołnierzy. Nikt tu nie próbuje prowadzić jakichkolwiek negocjacji. Nikt nie jest skłonny do ustępstw. Tylko że ci „twardziele” nie są na froncie, tylko gdzieś daleko w ciepłych biurach. Natomiast „polski” rząd usilnie dąży do tego, by również polski żołnierz ginął co 4 godziny na froncie ukraińsko-rosyjskim, przekonując naiwnych, że to nasza wojna i że Rosja zaatakuje Polskę, jeśli nie pomożemy Ukrainie. Przekaz w polskich mediach jest zapewne podobny do tego w tych ukraińskich. Z nich możemy się dowiedzieć, że Rosja cały czas ponosi straty i lada moment przegra tę wojnę, a Ukraińcy cały czas odnoszą sukcesy i nie mają żadnych strat. Ja już pamiętam taki podobny, jednostronny przekaz. Propaganda gierkowska może była nawet lepsza od tej obecnej. Wtedy żyliśmy w kraju, który nieustannie rozwijał się, był 10-tą potęgą gospodarczą świata, a na zgniłym Zachodzie recesja i bezrobocie. Wtedy można było wcisnąć ten kit, bo nie było internetu i przytłaczająca większość ludzi nie miała szans, by przekonać się na własnej skórze, jak zgniły był ten Zachód.

Zwycięzcy tracą rozsądek

Kiedyś, kiedy ukazało się monumentalne dzieło Winstona S. Churchilla Druga Wojna Światowa, a było to w latach 1994-1996, to zacząłem je czytać, ale ograniczyłem się do spraw polskich. To dzieło składa się z 6 tomów, a każdy z nich z dwóch ksiąg, co w sumie daje 12 ksiąg. Wtedy niewiele z tego rozumiałem i wydawało mi się ono nudne, bo nie miałem takiej wiedzy jak obecnie. Nie było wtedy internetu, a i dostęp do wielu książek był ograniczony, dlatego o wielu sprawach nie wiedziałem, więc tak naprawdę, to nie rozumiałem, o czym on pisał. Dziś jest już zupełnie inaczej, a przede wszystkim potrafię – jak sądzę – właściwie odczytać jego przekaz, choć być może jego zamiarem było ukrycie prawdy przed maluczkimi, a ci, którzy byli wtajemniczeni, wiedzieli jak go rozumieć.

Swoje dzieło rozpoczyna Churchill rozdziałem zatytułowanym Zwycięzcy tracą rozsądek, w którym opisuje wszelkie błędy, jakie popełnili zwycięzcy w relacjach z pokonanymi Niemcami. Pytanie tylko, czy to były błędy czy zamierzone działanie? Warto się przyjrzeć temu opisowi. Poniżej fragmenty wspomnianego rozdziału:

Klauzule terytorialne Traktatu Wersalskiego faktycznie pozostawiły Niemcy w stanie nienaruszonym – nadal tworzyły największy, jednolity rasowo blok w całej Europie. Gdy marszałek Foch dowiedział się o podpisaniu Traktatu pokojowego w Wersalu, zauważył z wyjątkową przenikliwością: „To nie jest żaden pokój. To tylko zawieszenie broni na okres 20 lat”.

Przez swoją niezaprzeczalną złośliwość i głupotę ekonomiczne klauzule Traktatu Wersalskiego w oczywisty sposób traciły swój sens. Niemcy zostały skazane na płacenie niewyobrażalnych wręcz wysokich odszkodowań. Ten dyktat wersalski świadczył o ogromnym gniewie zwycięzców, stanowiąc zarazem dowód całkowitego niezrozumienia wielce złożonego mechanizmu odszkodowań. Żaden naród ani żadna społeczność nie jest w stanie zapłacić takiego haraczu, który pokryłby koszty prowadzenia współczesnej wojny.

Prawda jednak jest taka, że klauzule te nie zostały nigdy wyegzekwowane. Wręcz przeciwnie, choć bowiem zwycięskie mocarstwa przywłaszczyły sobie niemieckie aktywa w wysokości miliarda funtów szterlingów, to w kilka lat później Niemcy otrzymały pożyczkę w wysokości półtora miliarda funtów szterlingów, głównie od Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, co umożliwiło szybkie usunięcie zniszczeń wojennych. Z uwagi zaś na to, że temu najwyraźniej wielkodusznemu postępowaniu towarzyszyły wrogie okrzyki nieszczęśliwych i zgorzkniałych społeczności w państwach zwycięskich oraz zapewnienia mężów stanu, że Niemcy zapłacą „do ostatniego grosza”, ze strony tego kraju nie można się było spodziewać ani wdzięczności, ani dobrej woli.

Niemcy zapłaciły jedynie odszkodowania wymuszone nieco później, tylko dlatego, że Stany Zjednoczone hojną ręką pożyczały pieniądze wszystkim państwom europejskim, a zwłaszcza Niemcom. W ciągu trzech lat – od 1926 do 1929 roku – Stany Zjednoczone otrzymały od wszystkich swoich dłużników, w formie ratalnych odszkodowań, jedną piątą sumy pożyczonej Niemcom bez żadnej szansy na zwrot. Jednak wyglądało na to, że wszyscy są zadowoleni i uważają, że taki stan rzeczy może trwać w nieskończoność.

Wszystkie te transakcje historia określi kiedyś mianem szaleńczych, jako że umożliwiły powstanie zarówno wojennej plagi, jak i „ekonomicznej zawieruchy”, o której będzie mowa nieco później. Niemcy zapożyczali się teraz gdzie tylko mogli, pochłaniając chciwie wszystkie kredyty, które im tak rozrzutnie oferowano. Wyznawanie niezbyt fortunnej w tym przypadku zasady udzielania pomocy pokonanemu narodowi oraz korzystne oprocentowanie pożyczek sprawiły, że brytyjscy inwestorzy również wzięli udział w tym procesie, choć na znacznie mniejszą skalę niż amerykańscy. Takim oto sposobem Niemcy zyskały w formie pożyczek blisko półtora miliarda funtów szterlingów wobec miliarda odszkodowań, które zapłaciły przez zrzeczenie się środków trwałych i waluty znajdującej się poza granicami ich kraju lub przez żonglowanie ogromnymi pożyczkami amerykańskimi. Jest to niezwykle przygnębiająca historia skomplikowanego przypadku głupoty, która pochłonęła wiele trudu i cnót.

W zamyśle zwycięzców państwo niemieckie miało stać się wcieleniem wszystkich wypracowanych przez lata liberalnych ideałów Zachodu. Niemcy zostali uwolnieni od brzemienia ciężkiego uzbrojenia. Wmuszono w nich ogromne pożyczki amerykańskie pomimo braku jakiegokolwiek zabezpieczenia. W Weimarze uchwalono demokratyczną konstytucję, zgodną ze wszystkimi najświeższymi ulepszeniami. Ponieważ przepędzono cesarzy, ich miejsce zajęły kompletne miernoty. Jednak pod tą wątłą powłoką szalały tłumione namiętności potężnego, pokonanego, lecz w swoim rdzeniu, nienaruszonego narodu niemieckiego. Widząc uprzedzenie Amerykanów do monarchii, z którym pan Lloyd George bynajmniej nie starał się walczyć, pokonane Cesarstwo zrozumiało, że jako republika może liczyć na lepsze traktowanie ze strony państw sprzymierzonych. Jedynym rozsądnym posunięciem byłoby ukoronowanie i scementowanie Republiki Weimarskiej osobą monarchy konstytucyjnego – w tym przypadku małoletniego wnuka Kaisera, który znajdowałby się pod opieką Rady Regencyjnej. Bez tego w życiu narodu niemieckiego istniała próżnia, której nie można było niczym wypełnić. Wszystkie znaczące elementy, zarówno militarne, jak i feudalne, które mogły się były zgromadzić wokół monarchii konstytucyjnej i ze względu na nią szanować i popierać nowe procesy demokratyczne i parlamentarne, pozostawały niejako w stanie zawieszenia. W odczuciu Niemców Republika Weimarska, z całą jej pompą i zdobyczami, stanowiła twór narzucony przez wroga. Coś takiego nie zachęcało do lojalności ani też nie przemawiało do wyobraźni narodu. Przez pewien czas niczym w desperacji Niemcy usiłowali się skupić wokół sędziwego marszałka Hindenburga, lecz wszystko na próżno. Ogromny potencjał pozostawał niewykorzystany. Z areny politycznej ziało pustką. Tę właśnie pustkę wykorzystał niebawem szaleniec, geniusz okrucieństwa, wcielenie najzapieklejszej nienawiści, jaka tylko może wezbrać w ludzkiej duszy – kapral Hitler.

Francja poważnie się wykrwawiła w czasie tej wojny. Pokolenie, które od 1870 roku marzyło o odwecie, teraz triumfowało, choć kosztem straszliwego nadszarpnięcia żywotnych sił narodu. Jutrzenkę zwycięstwa witał zatem kraj wymęczony i wymizerowany. Lecz głęboko zakorzeniony strach przez Niemcami nie ustąpił nawet w momencie tak oszałamiającego sukcesu. Właśnie dlatego marszałek Foch niezwłocznie zażądał granicy na Renie, gwarantującej bezpieczeństwo Francji na wypadek zakusów znacznie większego sąsiada. Jednak politycy brytyjscy i amerykańscy oponowali, twierdząc, że wchłonięcie przez Francję okręgów zamieszkałych przez Niemców jest sprzeczne z „Czternastoma Punktami” oraz zasadą samookreślenia narodów, na których miał się opierać traktat pokojowy. Z tych też względów sprzeciwili się woli Focha i Francji. Natomiast poparcie Clemeceau pozyskali składając mu trzy obietnice: po pierwsze, angielsko-amerykańskich gwarancji obrony Francji, po drugie, strefy zdemilitaryzowanej i po trzecie, trwałego i całkowitego rozbrojenia Niemiec. Clemenceau zgodził się na to pomimo protestów Focha i tego, co podpowiadał mu instynkt. Traktat gwarancyjny podpisali więc odpowiednio: Wilson, Lloyd George i Clemenceau. Jednak senat amerykański odmówił jego ratyfikowania, nie uznając podpisu prezydenta Wilsona. Nam natomiast, którzy zawsze mieliśmy wzgląd na jego zdanie i pragnienia we wszystkich sprawach dotyczących ustaleń pokojowych, powiedziano bez ceregieli, że powinniśmy lepiej znać konstytucję Stanów Zjednoczonych.

Przerażeni, rozwścieczeni i zdezorientowani Francuzi natychmiast pozbyli się szorstkiego i dominującego nad współpracownikami Clemenceau, nie zważając na jego światowy autorytet i szczególne stosunki z Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi.

Poincaré, niewątpliwie najsilniejsza osobowość, która weszła na miejsce Clemenceau, podjął próbę stworzenia niezależnej Nadrenii, pod kontrolą i protektoratem Francji. Zamierzenie to nie miało jednak dużych szans powodzenia. Nie zawahał się także przed wymuszeniem odszkodowań na Niemcach poprzez zajęcie Zagłębia Ruhry. Chociaż posunięcie to nie było naganne z punktu widzenia traktatu, ponieważ zmuszało do przestrzegania jego warunków, brytyjska i amerykańska opinia publiczna zdecydowanie je potępiła. W efekcie ogólnej finansowej i politycznej dezorganizacji Niemiec oraz konieczności spłaty odszkodowań w latach 1919-1923 marka gwałtownie się załamała. Wściekłość wywołana francuską okupacją Zagłębia Ruhry doprowadziła do szaleńczego, prowadzonego na ogromną skalę drukowania banknotów, zmierzającego do zniszczenia podstaw systemu walutowego. W szczytowym okresie inflacji za 1 funta szterlinga płacono 43 biliony marek. Katastrofalne konsekwencje takiego stanu rzeczy nie dały długo na siebie czekać. Przepadły wszystkie oszczędności, a wywołany tym gniew stanowił wodę na młyn narodowego socjalizmu. Jak grzyby po deszczu rozmnożyły się spółki wypaczające całą strukturę niemieckiego przemysłu. Przepadł kapitał obrotowy państwa. Jednocześnie spłacono bądź też odrzucono dług wewnętrzny i dług przemysłu w postaci stałych kosztów kapitałowych i hipotek. Nie było to jednak w stanie zrekompensować utraty kapitału obrotowego. W tej sytuacji naród-bankrut rozpoczął zaciąganie ogromnych pożyczek za granicą i ten obrazek miał się utrwalić na kilka następnych lat. Gorycz i cierpienia Niemców kroczyły ramię w ramię naprzód – dokładnie tak samo jak dziś (Pierwszy tom, czyli ten, z którego pochodzi ten cytat, Churchill zaczął pisać w 1946 roku. Całość skończył w 1953 roku. – przyp. W.L.).

Wrogość Brytyjczyków w stosunku do Niemców, początkowo bardzo wyraźna, w krótkim czasie zmieniła się w coś zupełnie odwrotnego. Pomiędzy Lloydem George’em a Poincarém, którego drażliwość utrudniała brytyjskiemu premierowi prowadzenie zdecydowanej i dalekowzrocznej polityki, doszło do poważnego rozdźwięku. Od tej pory obydwa narody zaczęły kroczyć swoją własną droga, a brytyjska sympatia, a nawet podziw dla Niemiec poczęły się uzewnętrzniać w sposób niezwykle wyraźny.

Aż do 1934 roku potęga zwycięzców w Europie, a nawet na świecie nie była przez nikogo kwestionowana. W ciągu owych szesnastu lat ani razu nie doszło do sytuacji, w której wielka trójka byłych aliantów, a nawet sama Francja i Wielka Brytania, wspierana przez swoich europejskich sojuszników, nie byłaby w stanie kontrolować militarnej potęgi Niemiec samą tylko siłą woli, działając w imieniu Ligi Narodów. Jednak zamiast tego aż do 1931 roku wszelkie wysiłki zwycięzców, a szczególnie Stanów Zjednoczonych, koncentrowane były na wymuszaniu od Niemców odszkodowań przez dokuczliwe nadzory. Procedura taka była jednak całkowitym absurdem, ponieważ owe odszkodowania płacono ze znacznie wyższych pożyczek amerykańskich. Działania te nie przyniosły niczego z wyjątkiem wzajemnej wrogości. Z drugiej jednak strony, ścisłe egzekwowanie aż do 1934 roku klauzuli o rozbrojeniu zawartej w traktacie pokojowym niechybnie zapewniłoby, bez uciekania się do przemocy i rozlewu krwi, pokój i bezpieczeństwo całej ludzkości. Dopóki postanowienia traktatu były naruszane w nieznacznym tylko stopniu, nikomu na tym nie zależało, a gdy przybrały poważne rozmiary, wszyscy uchylili się od odpowiedzialności. W taki sposób zaprzepaszczono ostatnią szansę na trwały pokój. Zwycięzcy całkowicie stracili rozsądek, co w pewnym stopniu wyjaśnia zbrodnie, których dopuścili się pokonani, choć równocześnie absolutnie ich nie tłumaczy. Gdyby zachowano kontrolę nad sytuacją, nie zaistniałaby ani pokusa, ani sposobność do popełnienia owych zbrodni.

xxxxxxxx

Największą zaletą opisu tamtych wydarzeń nie jest to, w jaki sposób Churchill je tłumaczy, tylko sam fakt podania ich do naszej wiadomości. Chyba tylko bardzo naiwny człowiek może uwierzyć w to, że ci ludzie, którzy decydowali o powojennym porządku, stracili rozsądek. Oni po prostu wykonywali polecenia swoich nieznanych przełożonych. Ktoś przecież podjął decyzję, że postanowienia traktatu wersalskiego nie będą egzekwowane, że pożyczane Niemcom pieniądze będą przeznaczane na spłatę odszkodowań i na odbudowę gospodarki. O tym na co są przeznaczane pieniądze decyduje ten, kto pożycza, a więc bankierzy. I oni pożyczali Niemcom pieniądze wiedząc, że te pożyczki nie zostaną spłacone. Było więc to świadome działanie, zmierzające do odbudowy potencjału gospodarczego i militarnego Niemiec, bo tylko takie Niemcy mogły podbić Europę i prowadzić wojnę ze Związkiem Radzieckim jak równy z równym.

Dosyć infantylnie tłumaczy Churchill przyczyny hiperinflacji w Niemczech. Pisze on: Wściekłość wywołana francuską okupacją Zagłębia Ruhry doprowadziła do szaleńczego, prowadzonego na ogromną skalę drukowania banknotów, zmierzającego do zniszczenia podstaw systemu walutowego.

W rzeczywistości wyglądało to zupełnie inaczej. W blogu „Hiperinflacja” pisałem:

W momencie, gdy kurs marki wobec dolara doszedł do biliona, zdecydowano się na wymianę waluty. Można by zapytać, dlaczego akurat wtedy? Sama wymiana waluty w trudnej sytuacji gospodarczej nie rozwiązuje żadnego gospodarczego problemu. Po co była ta hiperinflacja? Wyjaśnia to Alan Bullock w swojej pracy Hitler – studium tyranii. Pisze on:

„Okupacja Ruhry zadała ostateczny cios marce. 1 lipca 1923 roku za dolara płacono już sto sześćdziesiąt tysięcy marek; 1 sierpnia – milion; 1 listopada – sto trzydzieści miliardów. Załamanie marki nie tylko kładło na obie łopatki handel i prowadziło do bankructwa interesów, ale oznaczało również brak żywności w większych miastach i bezrobocie; pociągało za sobą klasyczny skutek wszystkich katastrof ekonomicznych, bo sięgając także w dół dotykało każdego członka społeczeństwa w sposób, w jaki nie dotyka go żadne wydarzenie polityczne. Wszystkie oszczędności klasy średniej i pracującej stopniały za jednym zamachem, tak jak nie zdołałaby ich stopić żadna rewolucja, a jednocześnie siła nabywcza płac została zredukowana do zera. Gdyby nawet ktoś pracował do upadłego, nie zdołałby zakupić odzienia dla rodziny, a w dodatku pracy nie można było znaleźć.

Inflacja ta niezależnie od przyczyn, jakie ją wywołały – a były w społeczeństwie grupy ludzi, wśród nich przemysłowcy i obszarnicy, którzy z niej korzystali i starali się ją pogłębić we własnym interesie – wstrząsnęła podwalinami niemieckiego społeczeństwa, tak jak nie wstrząsnęły nimi ani wojna, ani rewolucja listopadowa 1918 roku, ani nawet traktat wersalski. Prawdziwą rewolucją w Niemczech była inflacja, bo zniszczyła nie tylko własność i wartość pieniądza, ale także wiarę we własność i w znaczenie pieniądza. Gwałtowne ataki Hitlera na zgniły, opanowany przez Żydów system, który dopuścił do tego, zaciekłe napaści na traktat wersalski i na rząd republikański za podpisanie go, znalazły oddźwięk w doprowadzonych do nędzy i rozpaczy szerokich warstwach niemieckiego społeczeństwa.”

Co było przyczyną tej hiperinflacji? Przecież sama z siebie nie bierze się ona. Ktoś musiał drukować te pieniądze, ale wcześniej ktoś musiał podjąć decyzję, by je drukować. Nie wszyscy stracili. Bullock pisze: „a były w społeczeństwie grupy ludzi, wśród nich przemysłowcy i obszarnicy, którzy z niej korzystali i starali się ją pogłębić we własnym interesie”. Z kolei Wikipedia pisze:

„Wskutek orzeczenia sądowego o spłacie kredytów z wiosny 1923, stanowiącego, że „marka marce równa” (niem. eine Mark gleich eine Mark), przedwojenne pożyczki zaciągnięte w markach złotych były spłacane w markach papierowych w stosunku 1:1. Wielu rolników i przedsiębiorców mogło szybko spłacić zaciągnięte wcześniej kredyty. Również skarb państwa spłacił długi wojenne w ten sposób – wykupując obligacje wojenne w kwocie 154 miliardów marek, których wartość nabywcza w listopadzie 1923 stanowiła 15,4 fenigów z 1913.”

Und hier ist der Hund begraben (I tu jest pies pogrzebany). A więc skorzystali, rolnicy i przedsiębiorcy, tak pisze Wikipedia, poprawna politycznie. Bullock pisze o obszarnikach i przemysłowcach, a to zupełnie co innego. Ale warto było do niej zajrzeć, bo nie mogłem zrozumieć, z jakiego powodu inflacja w postępie arytmetycznym, przekształciła się w inflację w postępie geometrycznym, czyli w hiperinflację. Nic takiego się wtedy w Niemczech nie działo, poza tym jednym orzeczeniem sądowym. Właśnie po nim nastąpiła ta zmiana. I skorzystał skarb państwa, jak zwykle bezlitosny i bezduszny wobec swoich obywateli. Okradł tych patriotycznie nastawionych, którzy kupowali obligacje wojenne. Taka była „wdzięczność” rządu niemieckiego. Ale nie łudźmy się – inne rządy nie są lepsze. Z drugiej strony, ci obywatele sami są sobie winni, jeśli wierzą rządowi: „Karl Helfferich ówczesny sekretarz stanu w Urzędzie Skarbu Rzeszy (niem. Reichsschatzamt), popierał politykę zadłużania. Jak sugerował Helfferich w swoim przemówieniu przed Reichstagiem w 1915 r., wykup obligacji wojennych po zwycięskiej wojnie mógł być finansowany z reparacji wojennych uzyskanych przez Niemcy od przegranych.” – Wikipedia.

xxxxxxxx

W odczuciu Niemców Republika Weimarska, z całą jej pompą i zdobyczami, stanowiła twór narzucony przez wroga. Coś takiego nie zachęcało do lojalności ani też nie przemawiało do wyobraźni narodu. Przez pewien czas niczym w desperacji Niemcy usiłowali się skupić wokół sędziwego marszałka Hindenburga, lecz wszystko na próżno. Ogromny potencjał pozostawał niewykorzystany. Z areny politycznej ziało pustką. Tę właśnie pustkę wykorzystał niebawem szaleniec, geniusz okrucieństwa, wcielenie najzapieklejszej nienawiści, jaka tylko może wezbrać w ludzkiej duszy – kapral Hitler. – Tak pisał Churchill. Natomiast Alan Bullock w książce Hitler – studium tyranii pisze:

Dwa najbardziej oczywiste sposoby, które prowadzą do najwyższej władzy w państwie – prócz podboju w drodze wojny – to siła, inaczej mówiąc rewolucja, lub zgoda, to jest parlamentarna większość zdobyta w wyborach. Pierwszą Hitler wykluczył, a druga praktycznie nigdy nie wchodziła w grę. Po swoim największym triumfie w wyborach lipcowych 1932 roku, kiedy naziści zdobyli 230 mandatów na ogólną liczbę 608, nie mogli nawet marzyć o zdecydowanej większości. Już po dojściu do władzy, w marcu 1933 roku, uzyskali oni tylko 288 mandatów na 647.

Hitler miał tylko jedną drogę, która mogła uwieńczyć powodzeniem jego politykę legalności, a okazję do tego dawał mu szczególny system rządów w Niemczech. Po załamaniu się w 1930 roku koalicji, której przewodził Herman Müller, jego następca na fotelu kanclerza, Brüning, i następca Brüninga, Papen, musieli rządzić bez mocnego oparcia w parlamentarnej większości i bez widoków na wygranie wyborów. Wynikające ze stanu wyjątkowego uprawnienia prezydenta, z których korzystali, by rządzić za pomocą dekretów, dawały wielką władzę prezydentowi i jego doradcom. W rezultacie władza polityczna w Niemczech przeszła od narodu w ręce małej grupki ludzi z otoczenia prezydenta. Najważniejszymi osobami w tej grupce byli: generał von Schleicher, Oskar von Hindenburg, Otto Meissner, szef kancelarii prezydenta, Brüning i, potem, gdy wpadł w niełaskę – Papen, jego następca na fotelu kanclerza. Gdyby Hitler zdołał nakłonić tych ludzi, by go uznali za partnera i mianowali kanclerzem z prawem stosowania dekretów prezydenta – co oznaczało rząd prezydencki w przeciwieństwie do parlamentarnego – wówczas mógłby zrezygnować ze zdobycia bezwzględnej większości w wyborach, co mu się stale nie udawało, jak również z ryzykownej próby puczu.

Na pierwszy rzut oka nie było nic bardziej niemożliwego niż taki układ. Jednak ani Schleicher, ani prezydent nie byli zadowoleni z istniejącego stanu rzeczy. Nie wierzyli, aby nadzwyczajne uprawnienia prezydenta mogły być trwałą podstawą do rządzenia krajem. Chcieli takiego rządu, który, gotów do energicznej walki z kryzysem, mógłby również zjednać sobie poparcie szerokich mas i, gdyby to było możliwe, miał za sobą większość w Reichstagu. Brüning nie uzyskał takiej większości w wyborach, Schleicher zaczął więc gdzie indziej szukać poparcia mas, które – jak czuł było konieczne dla prezydenckiej formy rządów.

Hitler z jego sześcioma milionami wyborców wart był zastanowienia. Miał dwa atuty, oba w wysokiej cenie u generała. Sukces nazistów w wyborach obiecywał poparcie mas, którego Hitler mógłby dostarczyć, gdyby się udało go kupić. SA, stanowiąca zorganizowaną siłę i prąca do gwałtownych rozstrzygnięć, groziła rewolucją, gdyby Hitlera wciąż pomijano. W latach 1931-1932 Hitler stale wygrywał więc groźbę rewolucji, której nie chciał, i poparcie mas, którego nie potrafił przekształcić w większość parlamentarną; pierwsze – jako pogróżkę, drugie – jako obietnicę, by nakłonić prezydenta i jego doradców do uznania w nim pełnoprawnego partnera i przekazania mu władzy.

Mamy więc wytłumaczenie owych skomplikowanych i wykrętnych posunięć w wewnętrznej polityce Niemiec w okresie jesień 1931-32, styczeń 1933, kiedy gra się już udała i Hindenburg legalnie powierzył Hitlerowi urząd kanclerza. Raz po raz wznawiane rozmowy małej grupki ludzi rządzących przy pomocy dekretów prezydenta z przywódcami nazistów stanowią niejako kamienie milowe na drodze nazistów do władzy.

xxxxxxxx

Nie było więc tak, że Hitler doszedł do władzy na drodze demokratycznej, że większość Niemców go wybrała i że był to skutek spauperyzowania społeczeństwa po przebytej hiperinflacji i kryzysie z 1929 roku. Przed dojściem Hitlera do władzy najlepszy wynik NSDAP w wyborach to 37%. On sam został wybrany na kanclerza przez wąską grupę ludzi sprawujących wówczas władzę. Z przytoczonych cytatów wynika, że, w sensie gospodarczym, międzywojenne Niemcy były całkowicie zdominowane przez, jak to się ładnie mówi, międzynarodową finansjerę. A skoro tak, to nie ulega wątpliwości, że fakt ten musiał pociągnąć za sobą całkowite uzależnienie elity politycznej Niemiec od tej finansjery. I to właśnie ta finansjera, rękami niemieckich polityków, wywindowała Hitlera do władzy.

Cały ten okres to przygotowywanie Niemiec do kolejnej wojny. W obu przypadkach, I i II wojny światowej, Niemcy zostały wybrane przez międzynarodową finansjerę do ich rozpętania i prowadzenia. Po obu wojnach świat zmieniał się diametralnie. Nic już nie było jak przedtem. Wojna, a właściwie jej zakończenie, jest pretekstem do wprowadzenia wszelkich zmian, jakie tylko władzom przyjdą do głowy, a czego nie mogłyby zrobić w warunkach pokojowych. Wojna wszystko usprawiedliwia.

W wojnie na Ukrainie Rosja pełni taką rolę, jak Niemcy w obu wojnach światowych. Też została wybrana przez międzynarodową finansjerę do jej prowadzenia. Wszystko zaczęło się w 2014 roku, a więc w sto lat po wybuchu I wojny światowej. Czy to przypadek? Niektórzy twierdzą, że nie ma przypadków, są tylko znaki. Sądząc po ilości i skali wszelkiego rodzaju afer finansowych, do jakich obecnie dochodzi w Polsce, należy sądzić, że po tej wojnie to państwo, zwane Polską, przestanie istnieć a razem z nim wszelkie afery, malwersacje itp. pójdą w zapomnienie.

Znowu rozbiór?

Wielokrotnie od rozpoczęcia wojny na Ukrainie pisałem o tym, że jej konsekwencją będzie m.in. odpadniecie od Polski tzw. Ziem Odzyskanych. Do tego momentu nie spotkałem się z podobną opinią. Dopiero teraz Lucyna Kulińska wypowiedziała się w podobnym tonie na kanale Centrum Edukacyjne Polska: Lucyna Kulińska: Polska w obliczu wojny – bezalternatywna opcja proamerykańska prowadzi do wojny z Rosją. Poniżej wybrane dwa fragmenty z jej wypowiedzi.

„Przypominam, że NATO, to jest pakt, miał być paktem obronnym, defensywnym nie – ofensywnym. Natomiast w tej chwili jest w pełni zaangażowany w tę wojnę. Rosjanie zareagowali na to, że przez lata ostatnie Ukraina była szkolona, nasycana sprzętem i przygotowywana do wojny z Rosją przez NATO. Tak więc pakt ten zmienił swoje przeznaczenie i jest w tej chwili wykorzystywany jako siła ofensywna. Co do położenia Polski, to ja zakładam, że sytuacja przypomina trochę 39-ty rok. Kraje zachodnie trzymają rezerwę do tego wszystkiego, co dzieje się. Jeżeli się na Niemcach czy na Francuzach coś tam wymusi, to oni tam po prostu rzucają, ale tak naprawdę tym pionkiem, o którym mówiłam, do strącenia, jest Polska i, mówię, były kraje tzw. demoludy, to właśnie my. Po nas nikt nie będzie płakał. Nas się po prostu rzuci gdzieś tam pod te ruskie gąsienice na Donbasie i nawet wielu, w tym Niemcy, będą zacierać ręce. Ja zwracam uwagę, że w 39-tym roku nie mieliśmy w ogóle dopracowanych, przygotowanych planów na zachód, tylko mieliśmy pięknie rozpracowane różne plany na wschód. I co się okazało, uderzenie przyszło z zachodu. Jak wyglądała nasza wojna obronna, no to wszyscy wiedzą. W sumie chaos, z jeszcze taką koncepcją wycofywania się na wschód, kiedy już porozumienie pomiędzy Rosją a Niemcami zostało podpisane. Zostaliśmy wzięci w dwa ognie i tak to się skończyło. Dzisiaj też, zakładając, że Polska może zostać włączona w ten konflikt, pomijając aspekt wyniszczenia kraju, w ogóle ludzie nie zdają sobie sprawy, co to jest wojna i jak to dla naszego kraju skończyło by się. Grozi nam jeszcze jedna rzecz. Nie mamy podpisanego z Niemcami układu pokojowego. Nie podpisał go Skubiszewski. Zaangażowanie się Polski w wojnę oznacza dla mnie wkroczenie wojsk niemieckich na dawne tereny Rzeszy, czyli nasze dzisiejsze Ziemie Odzyskane. Tak jest w tej chwili, potwierdza to np. wiele inwestycji, których, już tutaj w głębi kraju, jakieś przedsiębiorstwa zachodnie nie chcą instalować, ale bardzo chętnie Wrocław, Zielona Góra. O! Tam to tak! Na terenie dawnej Rzeszy możemy inwestować. Natomiast już tam, gdzieś w Częstochowie czy Krakowie, o! to już nie! Bo tam, jak to się mówi, niepewne jutro.”

Na zakończenie mówi:

„Teraz musimy odwołać się do jakiegoś poczucia wspólnoty, bo nie ma nas w kraju już tyle, co byśmy myśleli, że nas jest. Przecież w tej chwili razem z tymi 8-oma milionami i 400-tu tysiącami przybyszy zza tamtej granicy plus jeszcze nieokreślonej ilości kosmopolitów i ludzi, dla których Polska to jest zupełnie pusty dźwięk, albo jak pan Tusk mówił: Polska to nienormalność – tych, którzy życzą naszemu krajowi dobrze nie ma aż tak dużo. Ale pomyślcie wtedy, nawet ci, którym Polska nie jest obojętna, że tu jest ich dorobek, że nawet jeżeli takie czy nie inne państwa zostaną, poza tymi nielicznymi najbogatszymi, z niczym. Ci bogaci Ukraińcy, którzy tutaj pierwsi przyjechali i którzy się tutaj po Polsce rozbijają eleganckimi samochodami, siedzą w porządnych knajpach, nawet jak wystąpili o polski pesel, pierwsi opuszczą nasz kraj, pierwsi, to państwu gwarantuję. Gwarantuję, że kiedy dostaną, bo podobno mają dostawać wezwania do tych poborów też, to ich już tutaj nie będzie. Natomiast, gdy zarządzono tutaj brankę, to prawdopodobnie Niemcy granicę dla Polaków zamkną. Ukraińcy przejadą, ale Polacy i ci biedniejsi Ukraińcy, którzy tu są, zostaną tutaj na pastwę losu. Miejcie państwo tego świadomość. Dlatego żadnych swarów politycznych. Tu nie jest czas w tej chwili na żadne przepychanki, czy PiS, czy PO, czy coś. Jeden pieron, jeśli ktoś nas prowadzi po prostu do takich ciężkich potencjalnie zniszczeń i zagłady. Tutaj musi na nowo zostać odbudowana jakaś jedność, nie że ten mi się nie podoba, tamten mi się nie podoba. To nie ma żadnego, w momencie kryzysu tak ostrego, kiedy jest być albo nie być, znaczenia.”

Kulińska przedstawia tu ciekawą analogię do 1939 roku. Gdy Polska przystąpi do wojny na Ukrainie, czyli praktycznie wypowie wojnę Rosji, to ona będzie miała prawo zaatakować cele w Polsce, a wtedy Niemcy zajmą swe utracone po II wojnie światowej ziemie. Jak wiadomo Związek Radziecki, po napadzie Niemiec na Polskę w 1939 roku, zajął wschodnie ziemie, czyli tzw. Kresy, pod pozorem ochrony ludności zamieszkującej tamte tereny. W obecnej sytuacji Niemcy mogą wysunąć argument, że wkraczają, by ochronić tamtejszą ludność i infrastrukturę przed zniszczeniem. A skoro, jak twierdzi Kulińska, nie mamy z Niemcami podpisanego traktatu pokojowego, więc Niemcy będą mieli jeszcze jednego asa w rękawie. Czy tak może się stać? Że to zmierza w tym kierunku, może sugerować fakt zamykania kopalń węgla kamiennego, które, poza rejonem Zagłębia i Lubelszczyzny, znajdują się na ziemiach poniemieckich. Z drugiej strony koncepcja amerykańska, dążąca do odtworzenia na tym terenie w jakimś kształcie I RP, również zakłada oddanie Niemcom tych terenów, bo one nie należały do niej.

Kulińska stwierdza też, że Polska jest państwem wielonarodowym z nieokreślonym odsetkiem kosmopolitów i tych, dla których Polska to zupełnie pusty dźwięk. I chyba tylko ona mówi o tym tak otwarcie. Jeśli tak jest, a ja również to wielokrotnie podkreślałem, to realizacja nakreślonego przez nią scenariusza nie będzie trudna. Ja nie mam najmniejszej wątpliwości, że władze sanacyjne, masońskie zresztą, świadomie wepchnęły Polskę do wojny z Niemcami, wiedząc, że żadnej pomocy nie będzie. O tym pisałem szczegółowo w blogach „1 września” i „17 września”. I tym razem będzie podobnie. Obecnie rządzący tak samo cynicznie wciągną Polskę do wojny, bo tak im każą ich nieznani przełożeni. Tylko, mam takie odczucie, że ludzie w Polsce nie są świadomi tego, jakie będą konsekwencje wejścia Polski do tej wojny. Przecież Polska nie ma silnej armii i jej udział w niej niczego nie zmieni na froncie ukraińsko-rosyjskim. To wejście jest potrzebne tylko po to, by mógł być zrealizowany scenariusz, o którym wspomniała Kulińska. Tak samo, jak konieczne było wejście Polski do wojny z Niemcami w 1939 roku, by mógł być zrealizowany scenariusz napisany wówczas przez wielkich tego świata. Gdyby wtedy Polska nie weszła do niej lub poddała się, to nie mógłby on być zrealizowany. I obawiam się, że obecnie również wszyscy wielcy zmówili się przeciwko Polsce.

Doktryna

Amerykański politolog John Mearsheimer opisuje powojenną rzeczywistość w sposób przejrzysty i klarowny. Po II wojnie światowej świat był dwubiegunowy. Były dwa mocarstwa: Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Od 1991 roku do mniej więcej 2017 roku było tylko jedno supermocarstwo – Stany Zjednoczone. Obecnie mamy do czynienia z trzema mocarstwami: Stany Zjednoczone, Chiny i Rosja. Według Mearsheimera taka sytuacja jest bardziej niebezpieczna, niż gdy były tylko dwa supermocarstwa, bo szansa powstania jakiegoś konfliktu jest większa. I tak się dzieje. Mamy wojnę na Ukrainie i napięcia na linii Chiny – Tajwan. Mearsheimer uważa, że wojna na Ukrainie, która jest faktycznie wojną zastępczą, czyli wojną Rosji z NATO, jest błędem Zachodu. Natomiast wspieranie Tajwanu przez Stany Zjednoczone takim błędem nie jest. Ma to według niego zapobiec nadmiernemu wzrostowi siły Chin tak, by pomiędzy tymi trzema mocarstwami została zachowana względna równowaga sił. Pobrzmiewają tu echa pewnej koncepcji czy może nawet doktryny, sformułowanej przez Henry’ego Kissingera w jego książce Dyplomacja z 1994 roku. Wspomina o tym również Kazimierz Dziewanowski w książce Polityka w sercu Europy.

„Zdaniem Kissingera w wieku dwudziestym pierwszym Stany Zjednoczone będą musiały lepiej dostosować się do światowych realiów, mniej ulegać skłonności do idealizmu w polityce, a bardziej kierować się pragmatyzmem i zasadą balance of power. Będą musiały ponownie zdefiniować swój żywotny interes narodowy i stworzyć nową równowagę między wartościami a koniecznościami.

Sam Kissinger tak definiuje interes narodowy USA w wieku XXI:

Geopolitycznie Ameryka jest wyspą u brzegów wielkiego masywu lądowego Eurazji, którego zasoby i zaludnienie wielce przewyższają potencjał Stanów Zjednoczonych. Dominacja jakiegoś państwa nad jednym z dwóch regionów tego masywu i zaludnienie wielce przewyższają potencjał Stanów Zjednoczonych. Dominacja jakiegoś państwa nad jednym z dwóch regionów tego masywu – Europą lub Azją – byłaby tym, co można określić jako zagrożenie strategiczne dla Ameryki, bez względu na to, czy zimna wojna trwa jeszcze, czy nie. Tego bowiem rodzaju ugrupowanie miałoby możność wyprzedzenia Ameryki gospodarczo, a więc w następstwie i militarnie. Należałoby zatem przeciwstawić się temu zagrożeniu, nawet jeśli owa potęga sprawiałaby wrażenie przyjaznej, a to dlatego, że gdyby jej intencje zmieniły się, wtedy Ameryka miałaby zmniejszone już możliwości efektywnego oporu i wpływania na bieg wydarzeń.

I tak znawca i uczeń Metternicha doszedł w końcu do wniosku, że wyznawana przez głównych polityków wieku dziewiętnastego zasada równowagi sił bynajmniej nie straciła aktualności.

Napisał to zresztą expressis verbis: Stany Zjednoczone wkraczają w świat coraz podobniejszy do dziewiętnastowiecznej Europy, tym razem na skale całego globu. Należy mieć nadzieję, że powstanie coś zbliżonego do systemu Metternicha, w którym równowaga sił będzie umocniona wspólnym rozumieniem wartości. W czasach współczesnych owe wartości muszą być demokratyczne.”

A więc mamy tu wyłożoną kawę na ławę. To nie Rosja zagraża Europie swoim imperializmem, tylko Stany Zjednoczone nie chcą, by któreś z państw na jednym końcu Eurazji, czyli w Europie, zagroziło ich interesom w tym regionie. Nie chcą też nadmiernej dominacji Chin po drugiej stronie tego kontynentu. Jednym słowem Stany Zjednoczone zarządziły, że teraz ma być równowaga sił i te siły mają być demokratyczne. A kto nie zechce być demokratyczny, to narazi się Ameryce i będzie miał kłopoty. Oczywiście Ameryka może ingerować na kontynencie euroazjatyckim, ale żadne z państw tego kontynentu nie ma prawa ingerować w sprawy obu Ameryk, co Stany Zjednoczone jednoznacznie dały do zrozumienia reszcie świata poprzez swoją doktrynę Monroego. Wprawdzie jest w niej mowa o tym, że Stany Zjednoczone nie będą ingerować w wewnętrzne sprawy państw europejskich, ale tego zapisu Amerykanie nie przestrzegają. Cóż, silniejszy może więcej.

Tak więc Stany Zjednoczone nie chcą dopuścić do dominacji jakiegoś państwa nad jednym z dwóch regionów Eurazji. I stąd mamy wojnę na Ukrainie. Ta wojna nie tylko wyniszczy Europę, ale też spowoduje, że ani Niemcy, jako siła dominująca w unii europejskiej, ani Rosja – nie zagrożą im. Ta wojna bezpośrednio szkodzi Rosji, a Niemcy zostaną osłabione poprzez rozpad unii bądź jej częściową dezintegrację w wyniku wyjścia z unii Polski i państw bałtyckich, co jest niezbędne, by powstało państwo zbliżone terytorialnie do I RP. To nowe państwo będzie wasalem USA i jednocześnie gwarantem, że jakieś inne państwo nie zdominuje Europy. Teraz jest już chyba jasne, skąd się wziął pomysł Centralnego Portu Komunikacyjnego i jasne też powinno być, dlaczego Polska ma bezpośrednio zaangażować się w wojnę na Ukrainie i skąd się wzięły masowe (200 tys.) powołania na ćwiczenia rezerwy na rok 2023.

Czy tak będzie? Czy powstanie nowe państwo? Wszystko wskazuje, że tak. Pośrednim dowodem na to, że tak może się stać, jest wszechogarniająca korupcja. Wszyscy kradną na potęgę, zadłużanie państwa przyjmuje monstrualne rozmiary. To tak, jakby niektórzy wiedzieli, że coś się kończy. Powstanie nowe państwo i przeszłość zostanie oddzielona grubą kreską. – Reset.

Rząd, który utworzę, nie ponosi odpowiedzialności za hipotekę, którą dziedziczy. Ma ona jednak wpływ na okoliczności, w których przychodzi nam działać. Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania. – Tadeusz Mazowiecki, exposé w Sejmie, 24 sierpnia 1989. – Wikipedia.

Zapomniał tylko dodać, kto doprowadził do tego stanu załamania. Bo jeśli komunizm, jak oni twierdzą, to dlaczego ten sam komunizm nie doprowadził do stanu załamania w Chinach?

Antony C. Sutton w książce Skull and bones; Tajemna elita Ameryki pisze:

»W 1968 roku ukazała się moja książka Western Technology and Soviet Economic Development, wydana nakładem Instytutu Hoovera z Uniwersytetu Stanforda. Była to obszerna, trzytomowa publikacja, w której szczegółowo opisałem, w jaki sposób Zachód stworzył Związek Radziecki. Z pracy tej wynikało jedno pytanie, na które pozornie nie było odpowiedzi: dlaczego to zrobiliśmy? Dlaczego stworzyliśmy Związek Radziecki, choć jednocześnie przekazywaliśmy technologie hitlerowskim Niemcom? Dlaczego Waszyngton pragnął utrzymać te fakty w tajemnicy? Dlaczego wzmocniliśmy potęgę militarną sowietów, jednocześnie wzmacniając swoją własną?

Podczas II wojny światowej Stany Zjednoczone pomogły chińskim komunistom w zdobyciu władzy. Autorytet w sprawach związanych z Chinami Chin-tung Liang napisał w swojej książce na temat generała Josepha W. Stilwella, w latach 1942-1944 będącego głównym przedstawicielem Stanów Zjednoczonych w Chinach, że: „Z punktu widzenia walki z komunizmem (Stilwell) bardzo źle przysłużył się Chinom”.

Stilwell był jednak jedynie wykonawcą rozkazów wydawanych w Waszyngtonie przez generała George’a C. Marshalla. Admirał Cooke oświadczył Kongresowi: „w 1946 roku generał Marshall użył taktyki przerwy w dostawie amunicji, by w niezauważalny sposób rozbroić chińskie oddziały”.

W przypadku generała Marshalla należy jednak pamiętać, że w Stanach Zjednoczonych to władze cywilne mają ostatnie słowo w sprawach związanych z wojskowością, co prowadzi nas do ówczesnego sekretarza wojny, Henry’ego L. Stimsona – zwierzchnika Marshalla i członka Zakonu (od 1888 roku). Zadziwiającym zbiegiem okoliczności Stimson sprawował funkcję sekretarza wojny także w roku 1911, czyli w czasie rewolucji Sun Jat-sena.

Wojna jest zawsze świadomym aktem twórczym konkretnych jednostek. Rewolucje ukazuje się zawsze jako spontaniczne wydarzenie skierowane przeciwko autokratycznie rządzonemu państwu, wywołane przez ludzi upośledzonych politycznie lub ekonomicznie. W żadnym z zachodnich podręczników nie znajdzie się informacji o tym, że rewolucje potrzebują pieniędzy, a źródłem tych pieniędzy w wielu wypadkach była Wall Street.

W istocie istnieje inna, w znacznej mierze nieudokumentowana wersja dziejów, opowiadająca zupełnie inną historię niż nasze ugrzecznione i okrojone podręczniki. Opowiada ona o świadomym doprowadzaniu do wojny, o celowym finansowaniu rewolucji zmierzającej do zmiany rządu i o wykorzystywaniu konfliktu do zaprowadzenia Nowego Porządku Świata.«

Wojna, jak twierdził grecki filozof Heraklit, jest matką wszystkich rzeczy. Trudno się z nim nie zgodzić. W jednym z blogów pisałem, że kryzysy gospodarcze można wywoływać na różne sposoby, w zależności od potrzeb, ale tylko wojna jest w stanie załatwić dwie rzeczy: masowe przesiedlenia i zmianę granic. I z tym właśnie mamy obecnie do czynienia. Masowe przesiedlenia już mamy i zmianę granic też. Na razie tylko na Ukrainie. Tylko wojna usprawiedliwia tego typu decyzje. Ale nie tylko to można osiągnąć poprzez wywołanie wojny. Jak wiemy po I wojnie światowej powstały nowe państwa. I tak może być po zakończeniu tej wojny. To nowe państwo będzie nawiązywało do tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów, czyli będzie państwem multi-kulti, czyli zgodnie z obowiązującym trendem – wielokulturowość über alles. Pewnie też będzie spełniało rolę amerykańskiego lotniskowca w Europie.

Europa Środkowo-Wschodnia to specyficzny rejon położony pomiędzy silniejszymi państwami: Niemcami a Rosją. Rejon niestabilny, ze słabymi państwami, które są zbyt słabe, by przeciwstawić się któremuś z potężniejszych sąsiadów. Stąd łatwo w przeszłości padały łupem jednego lub drugiego, a czasem dzieliły one między siebie ten obszar. Brak stabilności i niezmienności, wywoływany ciągłymi wojnami, zmianami granic i przesiedleniami ludności, powodował, że nie mogły one rozwinąć się gospodarczo i nie mogły w nich ukształtować się dojrzałe społeczeństwa o określonym systemie wartości. Powstawały więc nijakie państwa i nijakie społeczeństwa. Szczególnie dotyczy to Polski i Ukrainy. I dlatego tak łatwo przeprowadzać tu eksperymenty: powstania, rewolucje, wojny, przesiedlenia, zmiany granic. I RP była eksperymentem, w trakcie którego testowano działanie ustroju zwanego demokracją szlachecką. To, z czym obecnie mamy do czynienia, nie jest już dziełem silniejszych sąsiadów, tylko światowego żandarma, który postanowił przemalować mapę Europy Środkowo-Wschodniej.

Retrospekcja

W poprzednim blogu cytowałem fragmenty książki Kazimierza Dziewanowskiego Brzemię białego człowieka; Jak zbudowano Imperium Brytyjskie. I tak przypomniało mi się, że mam jeszcze jedną książkę jego autorstwa – Polityka w sercu Europy. Książka ta została wydana w 1995 roku. Autor we wstępie m.in. pisze: Chcę przedstawić pewien pogląd na sens i wagę wydarzeń ostatnich lat dla sprawy polskiej. Chodzi o miejsce naszego kraju w świecie, o kształtujące się na nowo polskie położenie w Europie, o naszą sytuację geopolityczną przy końcu XX wieku i tuż przed nadejściem trzeciego tysiąclecia.

To miejsce w świecie i położenie w Europie, to oczywiście nasze miejsce w unii europejskiej i NATO. Wtedy wszystko było przed nami i dla większości, choć nie dla wszystkich, wydawało się, że jest to jedyne racjonalne rozwiązanie. Warto więc, jak sądzę, wrócić do tamtych nastrojów, emocji, argumentów i porównać je z obecnymi, które coraz częściej sprowadzają się do propozycji wyjścia z unii i budowy nowego układu bezpieczeństwa poza NATO. Ten nowy układ bezpieczeństwa miałby polegać, jak chce doradca prezydenta Ukrainy Arestowicz, na sojuszu z Ukrainą, Białorusią i państwami bałtyckimi. No cóż, sojusz z upadłym państwem gwarantem bezpieczeństwa. Czy może być coś bardziej absurdalnego? Nie musi, jeśli motorem tego wszystkiego są Stany Zjednoczone. Najwyraźniej w tym wszystkim chodzi chyba o zupełnie coś innego niż bezpieczeństwo. Podobnie jak 30 lat wcześniej, jak się dziś przekonujemy, w całej tej hucpie związanej z wchodzeniem państw Europy wschodniej do NATO i unii, wcale nie chodziło o bezpieczeństwo, tylko o coś zupełnie przeciwnego, czyli o wojnę na Ukrainie. Wykreowano oczywiście odpowiednią dramaturgię, że niby to Zachód nie chce w NATO i unii nowych członków. W końcu po długotrwałych negocjacjach zgodził się. Ci wybitni reżyserzy dlatego są wybitni, bo potrafią zadbać o najdrobniejsze detale tak, by ten cyrk sprawiał wrażenie autentyczności.

Wybrałem z tej książki parę fragmentów, które pokazują, jak bardzo obecna narracja jest daleka od tamtej sprzed ponad 25 lat. Śródtytuły są mojego autorstwa. Dziewanowski pisze:

»Nie ma lepszej metody zapobieżenia przyszłym groźbom dla pokoju w Europie, a co za tym idzie – na świecie, niż rozszerzenie granic Unii Europejskiej tak, by objęła w pierwszej kolejności państwa Grupy Wyszehradzkiej i by zostało to dokonane pod patronatem NATO.

Co jest polskim głównym celem narodowym? Jest nim zmiana sensu polskiego położenia geograficznego, likwidacja zagrożeń, które się z nim dotąd wiązały, stworzenie sytuacji, w której ani ponowny rozbiór Polski, ani powtórka roku 1939 nie będą już możliwe.

Aby to osiągnąć, Polska musi stać się pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej i jej instytucji. Powinna też stać się pełnym członkiem NATO. Jeżeli tego nie osiągniemy i pozostaniem w szarej strefie, strefie nieustabilizowanej, pozbawionej poczucia bezpieczeństwa, wystawionej na nieskrępowane i niczym nie ograniczone działanie sił potężniejszych niż nasze własne – historia nieuchronnie znów się powtórzy.

Mamy największą od 200-300 lat szansę zapewnienia Polsce trwałego bezpieczeństwa. Wymaga to cierpliwości i konsekwentnego działania, nie wolno nam obrażać się ani ulegać nastrojom ksenofobicznym. Przede wszystkim nie należy opuszczać rąk. Jeszcze dwa albo trzy lata temu o wstąpieniu do NATO nie można było niemal marzyć.

Rosja

W latach 1987-1991 była gorbomania. Później przyszło uwielbienie Jelcyna, które nie uzyskało jednak własnej nazwy. I nadal jeszcze wielu ludzi zakłada a priori, że politycy rosyjscy są przepełnieni dobrymi chęciami. Żadni politycy z żadnego innego kraju, a zwłaszcza z krajów demokratycznych, nie mają automatycznie tak wielkiego kredytu zaufania.

Tak więc nadal nie brak ludzi, którzy z uporem i zaciekłością występują przeciw rozszerzeniu NATO, którzy biorą rosyjskie obietnice za rzeczywistość i w każdej sytuacji przyznają rację Rosji. Kampania, jaką toczy w tej sprawie tak szacowny, mający wielkie tradycje i autorytet dziennik jak „New York Times”,wskazuje, że nadal dla wielu opinia najwybitniejszych polityków USA czy Niemiec, nie mówiąc już o politykach krajów Europy Środkowej i Wschodniej, liczy się mniej niż pogróżki Żyrinowskiego czy Graczowa.

Tak bywało dawniej i tak bywa teraz. Ale historia historia ostatnich pięćdziesięciu lat dowodzi, że choć Rosja ma na zachodzie – i zawsze miała – wielu oddanych, nawet fanatycznych kibiców, to jej polityka tworzy więcej przeciwników niż przyjaciół.

Choć czasem trudno się oprzeć zwątpieniu, to jednak faktem pozostaje, że na świecie jest więcej trzeźwych ludzi, niż to się z pozoru wydaje.

Powiedzmy szczerze: ekipa Billa Clintona była z początku skłonna zaakceptować Rosję z dorobkiem inwentarza i przyjąć za dobrą monetę wszystko, co Moskwa mówiła. Można by to nazwać postawieniem wszystkiego na jedną kartę lub raczej, jak mówią Anglosasi, wkładaniem wszystkich jajek do jednego koszyka. Tak to wyglądało od początku kadencji aż do konferencji na szczycie, która miała miejsce w Vancouverze. Jednak wrażenie, jakie wywarł na świecie jej przebieg i składane przez amerykańską delegację deklaracje wywołały tak duże zaniepokojenie w byłych republikach radzieckich,a zwłaszcza na Ukrainie, w krajach Europy Środkowej i Wschodniej i wreszcie w Niemczech, że konieczna okazała się poprawka. Pospieszono zapewnić zaniepokojonych, że taka interpretacja stanowiska amerykańskiego nie jest słuszna. Szczególnie starano się uspokoić Ukrainę. Odtąd datuje się powolna, ale stała ewolucja stosunku USA do Ukrainy.

Ukraina

Po czterech latach, w czasie których w światowej polityce (i wśród polityków) utarł się pogląd, że Ukraina jest przykładem nieudanych reform demokratycznych i gospodarczych, nastąpiła zmiana. Dziś coraz częstsze są głosy wskazujące, że Ukrainie udało się przeprowadzić kilka trudnych operacji politycznych, w rezultacie których jej pozycja uległa wzmocnieniu.

Amerykanie niejednokrotnie już oświadczali, że Ukraina staje się ich „strategicznym partnerem”. W tym sensie wypowiadał się prezydent Bill Clinton na spotkaniu w Pradze, mówił sekretarz obrony Richard Perry, wspomniał też o tym Strobe Talbott. Pozycja Ukrainy uległa poprawie i wzmocnieniu w Europie Zachodniej, a szczególnie w Niemczech. Jak do tego doszło?

Po pierwsze: Ukraina mądrze rozegrała sprawę rakiet i układu o nierozpowszechnianiu broni masowego rażenia.

Gdyby uparła się i postanowiła zachować broń – a niemało było tych, którzy jej to doradzali – straciłaby poparcie państw zachodnich, a na dłuższą metę nie uzyskałaby żadnych korzyści wojskowych, choćby ze względu na koszta i trudności z utrzymaniem broni w stanie operacyjnym. Rosja miałaby okazję rozpętać wielką kampanię antyukraińską, zyskałaby poparcie dla swych żądań przywrócenia kontroli nad republikami byłego ZSRR, umocniłaby też swą pozycję jedynego wiarygodnego rozmówcy Ameryki i Unii Europejskiej.

Gdyby natomiast Ukraina oddała broń bez oporu i przetargów – oczywiście również nie uzyskałaby niczego. Tak to jest w życiu i polityce, że upór nie zawsze popłaca, ale zbytnia ustępliwość tym bardziej nie przynosi korzyści. Wykazując elastyczność, lecz broniąc twardo swych interesów, Ukraina osiągnęła maksimum i stała się ważnym partnerem Zachodu.

Najzręczniej, jak było można, Ukraina rozegrała też trudną sprawę Krymu, zmuszając tym Rosję do niechętnej, ale koniecznej powściągliwości. Ostrożny i inteligentny sposób postępowania dał Ukrainie inicjatywę, a nawet przewagę. Umocniło to jej pozycję z Zachodem.

Tak doszło do zmiany postawy USA. Rosja przestała być dla administracji Clintona jedynym partnerem. Ukraina stała się partnerem drugim, a chwilami równorzędnym. Prezydent Clinton i czołowi przedstawiciele administracji mówią dziś, że niepodległość Ukrainy leży w strategicznym interesie Ameryki.

To wszystko nie byłoby jednak wystarczające, gdyby polityka prezydenta Leonida Kuczmy nie zaczęła przynosić pozytywnych zmian w gospodarce. Ale i tu rysują się budzące nadzieję perspektywy.

Dla Polski tworzy to doskonałą, wymarzoną przez pokolenia sytuację. Na zachodniej granicy demokratyczne Niemcy, których przywództwo mówi dziś o Polsce jak o faktycznym sojuszniku. Na dużej części granicy wschodniej – przyjazna Ukraina, która umacnia dobre stosunki z demokratyczną Europą i Stanami Zjednoczonymi.

Polska musi dostosować do tego swą politykę. Powinniśmy wychodzić Ukrainie jak najdalej naprzeciw, być aktywni, udowadniać nasze przyjazne nastawienie. Powinniśmy to zawsze robić delikatnie i z wyczuciem, by nie wzbudzać podejrzeń, że zmierzamy do jakichś dalszych, ukrytych celów. Nie mamy, nie możemy i nie powinniśmy mieć innych celów niż sąsiedztwo niezależnej i prozachodniej Ukrainy. Będzie to dla nas niezwykle ważna gwarancja bezpieczeństwa i wielkie umocnienie naszej własnej pozycji.

Myślę, że taka konfiguracja polityczna otwiera też dalszą, korzystną perspektywę ułożenia w przyszłości równorzędnych i przyjaznych stosunków z Rosją. Sądzę, że istnienie niezawisłej i pomyślnie się rozwijającej Ukrainy jest warunkiem ułożenia w przyszłości dobrosąsiedzkich stosunków w całym regionie. Nie będzie on wtedy przypominał wagi obciążonej na jednej szali żelaznym, wielotonowym blokiem, a na drugiej – koszem wypełnionym różnymi drobiazgami.

Sposób, w jaki Rosja ułoży swe stosunki z Ukrainą zdecyduje o charakterze przyszłego państwa rosyjskiego.

Nieswojo to powiedzieć, ale powstający układ zaczyna przypominać marzenie Józefa Piłsudskiego, by Polska znalazła w Europie miejsce, w którym mogłaby się poczuć bezpieczna. Marzenie, którego nie mógł zrealizować. Dlatego słusznie publicysta „Rzeczpospolitej” Jan Skórzyński przypomniał okrzyk Piłsudskiego: Niech żyje wolna Ukraina! – Jan Skórzyński, Kijów-Warszawa, co może zrobić Polska, „Rzeczpospolita”, 24 sierpnia 1995. Wystąpienie Piłsudskiego miało miejsce w Winnicy, 17 maja 1920 roku.«

Wnioski

Dziś, z perspektywy czasu, widać, że to była pusta retoryka, która miała na celu przekonać elektorat do właściwego głosowania w trakcie referendum akcesyjnego. Coś, co miało nam dać trwały pokój, okazało się iluzją. Obecnie nikt już nie pamięta, wielu nie może pamiętać z racji wieku, jak to wtedy było, jaka była atmosfera. Gdy więc słyszymy polityków, którzy zapewniają nas, że teraz to będzie lepiej, to warto pamiętać o tym, co było wcześniej i co z tego zostało. A nie zostało nic. W sensie gospodarczym trochę się poprawiło, ale dystans do Europy nie zmniejszył się. W sensie bezpieczeństwa pogorszyło się i to bardzo. I wcale nie dlatego, że Rosja nam zagraża, bo nie zagraża. Jeśli ludzie boją się czegoś, to Ukraińców, wśród których jest wielu wojujących nacjonalistów i co gorsza, wielu z nich ma broń. Ale największe niebezpieczeństwo grozi nam ze strony Ameryki, bo to ona decyduje o wszystkim, co dzieje się w tym rejonie. Oczywiście nie należy zapominać o tym, kto rządzi Ameryką.

Właściwie to należało by zadać sobie podstawowe pytanie: dlaczego upadł Związek Radziecki? Oficjalnie, to dlatego, że nie wytrzymał wyścigu zbrojeń z Ameryką i zbyt duże wydatki na zbrojenia doprowadziły gospodarkę radziecką do ruiny. Tylko po co Związek Radziecki ścigał się z Ameryką? Przecież miał broń atomową i przyparty do muru mógł jej użyć, ale nie użył. No właśnie! Obecnie straszą nas tym, że jeśli Rosja przegra wojnę konwencjonalną na Ukrainie, to w desperacji swojej zdecyduje się na użycie ultima ratio regum (napis umieszczany na działach francuskich za panowania Ludwika XIV), czyli ostatniego argumentu królów, czyli w przypadku Rosji broni atomowej. Tak to tłumaczy znany amerykański politolog John Mearsheimer, który twierdzi, że podrażniona rosyjska duma nie pozwoli Rosjanom na pogodzenie się z porażką. Rosja nie użyje tej broni, bo wie, że walczy z NATO, a nie z jakąś parodią państwa, które nazywa się Ukrainą. A poza tym, to w tej wojnie chodzi o odtworzenie I RP.

Dlaczego więc upadł Związek Radziecki? Dlatego, że pewna opcja wyczerpała się i trzeba było poszukać nowej, by wykreować nowy konflikt. Bez rozpadu Związku Radzieckiego nie mogło by dojść do wojny na Ukrainie, a ponadto nie było by argumentu, że Rosja chce odbudować imperium, czyli powrócić do terytorium z czasów ZSRR.

Już w latach 90-tych Amerykanie uznali, że ich strategicznym partnerem w Europie wschodniej będzie Ukraina, a to oznacza, że Polska zostanie zmarginalizowana i jej interes zostanie podporządkowany interesom Ameryki. W praktyce to już się dzieje. W Polsce dokonuje się wymiana społeczeństwa. Polskie społeczeństwo jest wymieniane na ukraińskie. Dzieje się to na dwa sposoby. Pierwszy to przesiedlenia ludności ukraińskiej na teren całej Polski. Drugi to fizyczne wyniszczanie Polaków, szczególnie starszych, poprzez ograniczanie im dostępu do służby zdrowia. Kulminacja nastąpiła w czasie tzw. pandemii. W żadnym innym kraju w Europie nie było tylu zgonów. Było to przygotowanie do przyjęcia pierwszej fali przesiedleńców. ZUS-owskie oszczędności z tytułu nadmiernych zgonów Polaków można było przeznaczyć dla obywateli Ukrainy.

„Nieswojo to powiedzieć, ale powstający układ zaczyna przypominać marzenie Józefa Piłsudskiego, by Polska znalazła w Europie miejsce, w którym mogłaby się poczuć bezpieczna.” Dlaczego było nieswojo to powiedzieć? Bo wcześniej Dziewanowski napisał:

„Piłsudski pragnął zapobiec niszczeniu Polski przez swary partyjne i prywatę (nazwał nawet Polaków narodem idiotów), ale sam nie zdołał ani skutecznie zreformować ustroju, ani go uzdrowić. Sanacja władzy i kraju z choroby prywaty nie powiodła się, bo to wszak nigdy nie jest w pełni możliwe.”

W blogu „Kryzys przysięgowy” pisałem o tym, że w Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN (1962-1970) jest informacja o tym, że to sam Piłsudski kreował te swary partyjne i prywatę. Cóż, najwyraźniej to bydle uważało, że to Ukraińcy są mądrzy i nieskazitelni, ale oni, stanowiący najliczniejszą mniejszość narodową w Polsce międzywojennej, nie byli niczemu winni, podobnie jak inne mniejszości, tylko Polacy. To bydle szczerze nienawidziło Polski i Polaków i cały czas dążyło do jej zniszczenia.

24 sierpnia 1995 roku ukazał się w „Rzeczpospolitej” artykuł Jana Skórzewskiego Kijów-Warszawa, co może zrobić Polska. Czy Polak tak zatytułowałby ten artykuł? Raczej napisałby Warszawa-Kijów, co może zrobić Polska. Bo taka jest perspektywa Polaka. Wygląda na to, że autor tego artykułu jest (był) Ukraińcem. Niby drobiazg, ale tak m.in. poznaje się Ukraińców. Ukrainizacja Polski trwa od lat, jeszcze przedwojennych i wcześniejszych. Na sile przybrała po powojennych przesiedleniach na ziemie poniemieckie, a po 24 lutego mamy już do czynienia z końcowym odliczaniem.

Kolejny krok

W kolejnym odcinku nr 606 zatytułowanym Doradca Prezydenta Ukrainy: Polacy zgodzili się zapomnieć Rzeź Wołyńską na swoim kanale Podkast Polityczny Leszek Sykulski omawia wywiad, jakiego udzielił doradca prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełeńskiego Aleksij Arestowicz rosyjskiej dziennikarce Julii Łatyninie. Poniżej fragmenty jego komentarza:

»W środę 9 listopada 2022 roku jeden z doradców prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełeńskiego Aleksij Arestowicz udzielił wywiadu rosyjskiej pisarce i dziennikarce Julii Łatyninie. Wywiad ten był transmitowany na żywo na kanale Łatyniny na YouTube i do dziś, do 14 listopada, ma już ponad 400 tys. wyświetleń. W wywiadzie tym poruszono wiele spraw, ale Sykulski skupił się na polskim wątku, ponieważ w wywiadzie tym padły bardzo kontrowersyjne słowa. Polskie media głównego nurtu skoncentrowały się na wypowiedzi Arestowicza o pomocy, jakiej Polska udziela Ukrainie. Natomiast jest tu o wiele ciekawszy fragment, dotyczący trudnej przeszłości polsko-ukraińskiej.

Sykulski cytuje fragment tej wypowiedzi: „Polacy zgodzili się zapomnieć tzw. rzeź wołyńską i wszystkie problemy, jakie między nami były. Oni powiedzieli, że zamknięcie tej karty historii daje szansę zbudowania nowych stosunków. Oni wycofali wszystkie pretensje. My o tym nie rozmawiamy. To wielki krok, ponieważ w pamięci polskiego narodu była to bardzo trudna karta. To, jak niełatwo było to odrzucić, to jeszcze jeden przykład wartości ludzkich w skali narodu i dalekowzroczności polskiego kierownictwa”.

Wypowiedź Arestowicza jest skandaliczna, podkreśla Sykulski, bo nazywanie ludobójstwa wołyńskiego „tzw. rzezią wołyńską”, czy mówienie o tym, że była to w pamięci polskiego narodu bardzo trudna karta, zupełnie przemilczając kwestię pamięci historycznej ukraińskiej, nie traktując tego w ogóle jako trudnej karty w pamięci ukraińskiej, jest absolutnie skandaliczne i bardzo dobrze zresztą oddaje podejście ukraińskiego establishmentu do historii, do, także, kultu zbrodniarzy z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii.

Natomiast to, co jest bardzo istotne, to fakt, czy rzeczywiście doszło do pewnego porozumienia pomiędzy władzami Ukrainy i Polski na temat „zapomnienia o tej karcie historii”, o tym ludobójstwie. Jeżeli tutaj rzeczywiście doszło do tego, co Arestowicz nazywa dalekowzrocznością polskiego kierownictwa, no to należało by absolutnie podkreślić, że byłaby to zdrada narodowa, zdrada polskiej racji stanu. Warto dziś zapytać rządzących, czy rzeczywiście doszło do jakiegoś porozumienia w tym zakresie ze stroną ukraińską. Jeśli tak, to sprawa jest oczywista – doszło do zdrady narodowej. Absolutnie nie można zgadzać się na taką narrację, że ponieważ Ukraina walczy z Rosją, więc nie powinniśmy w ogóle mówić o ludobójstwie na Polakach, że możemy sobie do tego wrócić po wojnie, ewentualnie.

W tej wypowiedzi Arestowicza, oprócz wątków historycznych, pada także kwestia przyszłości Europy środkowo-wschodniej. Arestowicz mówi o tym, że obecnie Ukraina pretenduje do silniejszej roli, silniejszej pozycji w Europie wschodniej i mówi o tym, że Ukraińcy potrzebują silniejszej kooperacji z Polską i dodaje, że chodzi mu o takie literalne rozumienie tej ścisłej kooperacji: „w składzie jednego bardzo trwałego związku, który pozwoli ustanowić nowe prawa gry w Europie wschodniej”. To jest bardzo ciekawe stwierdzenie, czyli mówi się o jakimś bardzo trwałym związku we wschodniej części Europy. No i jest pytanie o jaką formę tego związku może chodzić. Arestowicz dodaje, że zaprasza także kraje bałtyckie, z którymi, jak to określa, jesteśmy w bliskich związkach plus „ jeszcze przyszłą Białoruś”.

Widać tutaj bardzo wyraźnie, że Arestowicz, który jest podpułkownikiem sił zbrojnych Ukrainy, jest byłym oficerem służb specjalnych tego państwa, konkretnie – głównego zarządu wywiadu, jest absolwentem Odeskiego Instytutu Wojskowego – jest to niewątpliwie człowiek dobrze poinformowany, człowiek ustosunkowany, jeśli chodzi o establishment ukraiński, ukraińskie służby specjalne. No i myślę oczywiście, że coś jest na rzeczy. Nie jest przypadkiem takie sondowanie reakcji zarówno na Ukrainie, jak i w Polsce. To mówienie o przyszłej Białorusi też może wskazywać na jakieś plany zmiany systemu politycznego na Białorusi. Pytanie, czy robione oddolnie, wewnętrznie na Białorusi, czy przy pomocy czynników zewnętrznych.

Faktem jest, że Arestowicz jest człowiekiem wpływowym i jest to człowiek, który wie, co mówi, no i warto zapytać, czy polscy politycy zgadzają się z tego typu planami. Zresztą widzimy, że w Polsce też się wypuszcza tego typu balony próbne, taka próba sondowania opinii publicznej na temat jakiejś formy związku państwowego z Ukrainą. Tutaj mówi się sporo o tym Ukropolu, zresztą także różnego rodzaju think tanki, finansowane z zagranicy, próbują przedstawić to Polakom jako świetlaną przyszłość, że ta federacja polsko-ukraińska byłaby rzeczywiście czymś świetnym i zgodnym z polską racją stanu. Ja osobiście uważam, że było by to absolutnie sprzeczne z polską racją stanu, a przede wszystkim z polskim interesem narodowym. Polaków nikt nie pyta, czy chcieliby żyć w kraju wielonarodowym, takim konglomeracie etnicznym, religijnym czy wielocywilizacyjnym. Myślę, że przede wszystkim należało by zadać pytanie samym Polakom, a nie podejmować decyzje zakulisowo.

Reasumując, należy uznać wypowiedź doradcy prezydenta Ukrainy za absolutnie skandaliczną i należy oczekiwać wyjaśnień ze strony rządu w Warszawie, tak abyśmy mieli pełną jasność, w którą stronę zmierzają nawigatorzy państwa polskiego. Jakie wektory zostały obrane, realne wektory w polityce zagranicznej i polityce bezpieczeństwa i czy nie próbuje się za plecami obywateli podejmować jakichś dalekosiężnych istotnych decyzji geopolitycznych, które będą rzutowały na bezpieczeństwo państwa polskiego i jego obywateli. A byłyby to decyzje niekonsultowane z obywatelami.«

W Wikipedii można przeczytać, że Julija Łatynina jest rosyjską dziennikarką i pisarką, autorką powieści fantasy i sensacyjnych, których akcja toczy się we współczesnej Rosji. Pracuje w stacji radiowej Echo Moskwy, publikuje m.in. w The Moscow Times. Nie jest więc żadną opozycyjną dziennikarką i mieszka w Moskwie. I takiej osobie doradca prezydenta Ukrainy udziela wywiadu. Trochę to dziwne. Jeszcze rozumiałbym, gdyby dziennikarz ukraiński rozmawiał z rosyjskim, ale wysokiej rangi państwowy funkcjonariusz ukraiński rozmawia z dziennikarką państwa, które prowadzi z jego krajem wojnę. No ale cóż? Skoro ta wojna jest ustawką, to dlaczego nie?

Sykulski po raz kolejny komentuje tak, jakby nie wiedział, że cały ten polski rząd nie jest polskim. Ostatni polski rząd to był Władysław Łokietek, bo już jego syn – Kazimierz Wielki odcinał tylko kupony od tego, czego dokonał jego ojciec. Polska, jako państwo, skończyła się wraz z unią personalną polsko-węgierską. Ludwik Węgierski z dynastii Andegawenów nadał szlachcie w 1374 roku przywilej koszycki i od tego momentu zaczęło się osłabianie państwa polskiego. A w tym czasie Kapetyngowie we Francji, których boczną linią byli Andegawenowie, brali wszystko za mordę i wprowadzali władzę absolutną.

Od czasu unii personalnej z Litwą wschód zdominował Polskę, bo Wielkie Księstwo Litewskie było znacznie potężniejszym państwem niż Korona Królestwa Polskiego i miała potężniejszych magnatów-feudałów niż Korona. Żeby ukryć ten fakt i stwarzać pozory, że to jednak Korona dominuje, to bezpośrednio przed unią lubelską włączono do Korony województwo podlaskie, wołyńskie i Kijowszczyznę. I jak się spojrzało na mapę, to faktycznie Korona zrobiła się wielka, a Wielkie Księstwo Litewskie stało się Małym Księstwem Litewskim.

I ten stan trwa do dziś: wschodni element, udający Polaków, rządzi, ale to Polacy są wszystkiemu winni – temu, że to państwo jest takie, jakie jest. Ten wschodni element nigdy nie stracił swojej dominującej pozycji i nie spolonizował się. Owszem, niektórzy przeszli na katolicyzm, wszyscy zaakceptowali język i to wszystko. Te masy Ukraińców, które przesiedlono na tzw. Ziemie Odzyskane nadal są Ukraińcami i bliższy jest im interes Ukrainy niż Polski. I to oni, dominujący w polskiej polityce, za przyzwoleniem i pod kontrolą Żydów, są właśnie tymi sługami narodu ukraińskiego. I prawdę mówią: rządzący są sługami swego narodu. To są Ukraińcy i służą narodowi ukraińskiemu. Przekaz jest tak jasny i czytelny, że już bardziej czytelny być nie może. Tyle że ani Sykulski, który stroi się w piórka patrioty, a faktycznie prowadzi swoją kampanię wyborczą, ani nikt inny nie powie o tym wprost.

Mówi też Sykulski, że federacja polsko-ukraińska nie jest zgodna z polską racją stanu i polskim interesem narodowym i nikt nie pyta Polaków, czy chcieliby żyć w kraju wielonarodowym, takim konglomeracie etnicznym i religijnym. Problem polega na tym, że Polska jest takim konglomeratem, a uczyniły ją nim powojenne przesiedlenia mniejszości kresowych i przyjazd nie mniejszej ilości Żydów wraz z Armią Czerwoną. To, że o tym w PRL-u nie mówiono, to nie znaczy, że tego nie było. Ideologią PRL-u był narodowy socjalizm: jedno państwo, jeden naród, jedna partia. I większość Polaków w to uwierzyła i do dziś wierzy.

Ten kraj, to nie jest żadna Polska, to Ukraina bis, bo Ukraińcy są tu obywatelami, którzy są uprzywilejowani w stosunku do Polaków, a skoro tak, to znaczy, że Polacy są dyskryminowani. Nie należy jednak zapominać o tym, że nad tymi Ukraińcami ktoś jest i bez tego kogoś to wszystko, czego obecnie doświadczamy, nie byłoby możliwe. Ukraińcy są tu tylko narzędziem.

Arestowicz wspomniał o tym, o czym jakiś czas temu mówił Jaki. Z tym, że Jaki mówił o połączeniu Polski z Ukrainą i może, w przyszłości, z Białorusią, a Arestowicz dodaje jeszcze kraje bałtyckie. A więc mamy postęp i tu już nie ma najmniejszej wątpliwości, że chodzi o odtworzenie I RP i to w jej największym zasięgu terytorialnym. A skoro tak, to Polska musi wyjść z unii, o czym już otwartym tekstem wspomniał ostatnio Kaczyński.

Póki co, jesteśmy jeszcze w unii i NATO, które to NATO miało nam zapewnić bezpieczeństwo, aż tu nagle – bum! Spadła rakieta na terytorium Polski, na rzadko zaludniony obszar i trafiła w suszarnię zbóż. Ja rozumiem, że jak rakieta spada na miasto, to prawdopodobieństwo, że nie zniszczy żadnego budynku jest praktycznie zerowe, ale w rzadko zaludnionym obszarze trafienie w jakiś budynek przez rakietę, której celem była inna rakieta?… Tak jakoś dziwnie, ale od razu przypomniała mi się prowokacja gliwicka. Cóż? Prawdy zapewne nie dowiemy się. Spekulować też nie ma sensu z braku rzetelnych informacji, ale jedno jest pewne: Polska, czyli Ukraina bis, jest w coraz bardziej ordynarny sposób wciągana do wojny. Ordynarny, bo zginęli niewinni ludzie.

Analiza

Z jednej strony mamy wojnę na Ukrainie, a z drugiej – coraz bardziej gorączkowe przygotowania do, zdaje się, przyszłorocznych wyborów. Szykowane są dwa nowe ugrupowania, czy może nawet partie. Twarzą jednej z nich jest Wojciech Olszański – pajac i przebieraniec, Ukrainiec, który gra polskiego patriotę. Twarzą drugiej jest Maciej Maciak z kanału „Musisz to wiedzieć”. On, podobnie jak Olszański, tworzy struktury terenowe i ma już ponoć swoich przedstawicieli w wielu gminach. To niby jest antysystem, ale do zabawy w politykę potrzebne są duże pieniądze, a żaden z nich takich nie ma. Wypada więc zapytać skąd je mają? Odpowiedzi na to pytanie nie będzie, ale łatwo się domyślić, kto ma pieniądze w takich ilościach, że może sobie pozwolić na taką rozrzutność.

Za antysystem, czy może za osobę starającą się obiektywnie oceniać naszą rzeczywistość, uważany jest też Leszek Sykulski, geopolityk, geostrateg. On, zapytany o to czy będzie startował w wyborach, odpowiedział, że nie wyklucza takiej możliwości, co w praktyce oznacza, że prawdopodobnie wystartuje. A skoro tak to może warto bliżej zapoznać się z jego sposobem interpretacji otaczającej nas rzeczywistości.

Na swoim kanale w odcinku Wojna na Ukrainie i jej konsekwencje dla bezpieczeństwa Polski z 10 października analizuje on bieżącą sytuację. Ja starałem się wybrać z niego to, co najistotniejsze.

Na początku Sykulski przedstawia swoje 4 hipotezy:

  • nie chodzi o żadną Ukrainę (1)
  • Rosja nie prowadzi pełnoskalowej wojny na Ukrainie (2)
  • tę wojnę można było przerwać (3)
  • ta wojna jest częścią znacznie szerszego procesu, całej kaskady konfliktów, które nas dopiero czekają (4)

Te konflikty według Sykulskiego to:

  • celem Rosji jest nowy traktat bezpieczeństwa w Europie
  • relacje Bliski Wschód (Izrael) – Stany Zjednoczone
  • Daleki Wschód: Chiny i Tajwan

Wokół tych trzech puntów toczy się gra. Wojna na Ukrainie jest sztucznie przeciągana. Gdyby Rosja chciała zaangażować wszystkie siły: powszechną mobilizację i nowoczesny sprzęt, to wygrałaby tę wojnę w ciągu kilku tygodni.

Niemcy chcą stworzyć w Europie państwo federacyjne, którego motorem będą trzy stolice: Berlin, Paryż i Rzym. Gra idzie o wyparcie wpływów amerykańskich z Europy. O słabnięciu Ameryki ma też świadczyć zachwianie pozycji dolara i jego dominacji w transakcjach za ropę.

Proces dehumanizacji. Transhumanizm – przekształcenie człowieka w istotę postludzką, wykorzystując wszelkie możliwe osiągnięcia technologiczne. Połączenie człowieka z komputerem. Przeniesienie świadomości człowieka do sztucznej inteligencji, połączenie mózgu człowieka z komputerem. Na etapie przejściowym wykorzystanie mikroczipów wszczepianych do mózgu czy w organizm człowieka. Wykorzystanie nanotechnologii do monitorowania efektywności chociażby żołnierzy na polu walki.

Klaus Schwab mówi o IV-tej rewolucji przemysłowej:

  • I rewolucja przemysłowa to wiek pary
  • II – to masowa produkcja, energia elektryczna
  • III – to komputer, rewolucja informatyczna
  • IV – to sztuczna inteligencja, internet rzeczy, możliwości ingerowania w genom człowieka, możliwość produkcji człowieka poza organizmem ludzkim

Jeżeli zwrócimy uwagę na proces inwigilacji człowieka, na proces ingerencji w genom człowieka, czyli wprowadzanie w życie ideałów transhumanizmu czy posthumanizmu, to mamy tu wiele punktów wspólnych. W Chinach są daleko posunięte eksperymenty posthumanistyczne, a drugim największym na świecie stowarzyszeniem transhumanistów jest rosyjskie towarzystwo transhumanistyczne.

Cele Rosji w wojnie na Ukrainie, to jest zmiana struktury narodowościowej w Europie Środkowej. Jednym z tych celów jest zmiana granic Ukrainy, jest dezintegracja państwa ukraińskiego. Chodzi także o radykalizację postaw na zachodniej Ukrainie, radykalizację wśród najbardziej nacjonalistycznego środowiska na Ukrainie, który ma być czynnikiem destabilizacji Europy Środkowej.

Stany Zjednoczone mają mieć kordon sanitarny między Niemcami a Rosją, czyli idea Międzymorza, ale Międzymorze bez Białorusi i Ukrainy jest słabym Międzymorzem. I takie Międzymorze jest ideą Stanów Zjednoczonych.

Wojna, im dłużej będzie trwała, tym bardziej będzie petryfikować zmiany narodowościowe w tej części Europy, które będą stanowić doskonałą okazję do lokowania agentury nielegalnej. Taki agent czy oficer wywiadu pod przykrywką uchodźcy, imigranta zarobkowego, który otrzymuje azyl, pozwolenie na pracę, jest bardzo często przez wiele a nawet kilkanaście lat nieaktywny. Jest uśpionym agentem, oficerem. Wtapia się w społeczeństwo. Może być księgowym, może pracować w oddziale ksiąg archiwalnych, w urzędzie stanu cywilnego. Jestem przekonany, że dziś mamy do czynienia z ogromną operacją plasowania agentury rosyjskiej na terytorium Europy Środkowej i my sami ich zapraszamy. Te otwarte granice to okazja, by Rosjanie mogli lokować tutaj swoja agenturę.

Natomiast zmiana struktury etnicznej, to nic innego, jak bomba z opóźnionym zapłonem. To jest możliwość podpalenia tej części Europy, gdy zajdzie taka potrzeba. I jest to jeden z celów rosyjskich.

Drugie to potężne osłabienie gospodarcze Europy i żywnościowe. Brak dostaw żywności do krajów biedniejszych wywoła falę emigracji do Europy, która nie będzie na to przygotowana.

Rosjanie wciągają Polskę w swoją grę. Polska jest na drugim miejscu, jeśli chodzi o wsparcie militarne Ukrainy, po Ameryce. Pod względem PKB – państwa bałtyckie, czyli główny ciężar wsparcia spadł na państwa Międzymorza.

Wielka akcja przesiedleńcza, to co obserwujemy obecnie, to nie jest żadna pomoc uchodźcom. Osobom, którym nadano status uchodźcy, to margines. Ma to na celu stworzenie obszaru zaplecza siły roboczej, ponieważ Niemcy mają swoją wizję Mitteleuropy. To ma być obszar taniej siły roboczej i to zapewni im ta emigracja.

Potencjalna wojna na Bliskim Wschodzie. Wyraźnie widać, że Izrael prze do wojny. Nie chodzi o Iran. Celem jest CHRL, która zaopatruje się w ropę w rejonie Zatoki Perskiej. Iran jest jednym z najważniejszych partnerów handlowych CHRL. Chodzi więc o storpedowanie idei Jedwabnego Szlaku, która zintegrowałaby cały kontynent Euroazjatycki.

Czy dzisiejsze państwa są najważniejszymi graczami? Niekoniecznie. Pytanie tylko, czy dzisiaj państwa są właścicielami korporacji, czy korporacje właścicielami państw? Jeśli prześledzimy historię ostatnich 200 lat, tego jak kształtowała się elita finansowa, jak coraz większą rolę zaczynają odgrywać fundusze inwestycyjne, potężne jak BlackRock, Vanguard. Jak deep state (głębokie państwo), które nie tylko w Stanach Zjednoczonych ukształtowało się, to widzimy, że ta struktura jest o wiele bardziej złożona niż nam się próbuje przedstawić w mediach głównego nurtu.

4-ta hipoteza wielkiego resetu

Wojna na Ukrainie ma przyspieszyć wdrażanie wielkiego resetu, czyli tworzenia nowego ładu międzynarodowego. Chodzi o całkowicie nowy model społeczny, chodzi o wyeliminowanie gotówki z naszego życia. Pandemia 2020 zlikwidowała terroryzm. Putin też nagle zlikwidował koronawirusa.

Uniwersalny dochód gwarantowany z powodu rosnącego bezrobocia wywołanego automatyzacją i cyfryzacją procesów gospodarczych. Ale on nie za darmo. Ten, kto się podda cyfrowej kontroli będzie miał dochód gwarantowany. I te wszystkie teorie spiskowe o zaczipowaniu ludzi stają się dziś rzeczywistością.

Dzisiaj walki nie wygrywa się na polu bitwy. Ona się rozgrywa w świadomości ludzkiej. Najważniejszą suwerennością, której należy bronić, to jest suwerenność kulturowa, o której w ogóle nie mówi się w polskich mediach. Pojęcie prawdy jest zastępowane pojęciem narracji. Potężne zagrożenie to zdobywanie władzy nad państwami przez ponadnarodowe korporacje. Tu się buduje barykady, nie płoty na granicy, ale na uniwersytetach, w szkołach, w domu rodzinnym. Jeżeli dzisiaj polski rząd w polskiej przestrzeni informacyjnej nie ma władzy nad korporacjami, które zgarniają grube miliardy na polskim społeczeństwie, mówię o korporacjach medialnych typu korporacje amerykańskie, media społecznościowe, gdzie te korporacje wpływają w sposób bezpośredni na wyniki wyborów i bieżącą scenę polityczną w Polsce. Rząd polski nie ma nad tym żadnej kontroli. Tu się zaczyna walka, a nie od 300-tysięcznej armii. A ta najważniejsza wojna, to jest wojna niewidzialna, tą suwerennością, od której zaczyna się mówienie o niepodległości Rzeczypospolitej to jest suwerenność kulturowa.

Tak to wygląda według Sykulskiego, który jest obecnie postrzegany jako najpoważniejszy, najbardziej profesjonalny geopolityk w polskiej przestrzeni medialnej, kreowany na niezależnego. Czy tak rzeczywiście jest? Czy niezależny komentator może mieć swój własny kanał, który ma ponad 60 tys. subskrybentów? Raczej mało prawdopodobne, jak sądzę.

Osobiście odebrałem jego przekaz jako bardzo chaotyczny i pełen sprzeczności. Przekaz, który niczego nie wyjaśnił, raczej wprowadzi zamęt w głowie. Mówi Sykulski, że Niemcy dążą do wyparcia Ameryki z Europy, a Stany Zjednoczone chcą mieć kordon pomiędzy Niemcami a Rosją. Tylko po co im ten kordon? I czy Niemcy mogą wyprzeć Amerykę z Europy, jeśli na ich terenie stacjonują wojska amerykańskie?

Rosja, według Sykulskiego, dąży do destabilizacji Europy Środkowej. Otwarta granica to okazja dla lokowania rosyjskiej agentury. Ale otwarta jest granica pomiędzy Polską i Ukrainą. Jeśli przez tę granicę przechodzi rosyjska agentura, to musi być to marnej jakości agentura, bo dla dobrej agentury nie istnieją granice. A poza tym Rosja ma w Polsce swoją agenturę już od czasów przedrozbiorowych. Za czasów Związku Radzieckiego nic się zmieniło. Rosja nie musi tworzyć w Polsce agentury, ona ma ją tu cały czas.

Zmiana struktury etnicznej to cel Rosji, służący do destabilizowania tej części Europy. Tylko co na tym zyska Rosja? Zdaniem Sykulskiego to Rosjanie wciągają Polskę w swoją grę. – A nie Amerykanie? Wygląda na to, że wraz z decyzją o kandydowaniu w wyborach zmieniła się Sykulskiemu optyka i wszystkiemu winna Rosja.

Akcja przesiedleńcza ma na celu stworzenie taniej siły roboczej. A nie stworzenie z Ukraińców polskiej inteligencji, jak oświadczył Gowin? Ukraińcy są zatrudniani nie tylko w korporacjach na stanowiskach robotniczych. Ukraiński akcent słychać w mediach, reklamach. LOT zatrudnia Ukraińców, a wcześniej zwalniał Polaków.

W końcu stwierdza Sykulski, że to nie państwa są najważniejszymi graczami a korporacje. A skoro tak, to cała ta jego analiza, że to Niemcy, to Amerykanie, to Rosjanie o czymś decydują, nie warta jest funta kłaków. Bo albo państwa decydują, albo korporacje. Na logikę tak to by wyglądało. Jednak czasem jest tak, że państwa wykonują zadania, którym korporacje nie są w stanie podołać. Dotyczy to wojen i masowych przesiedleń. Jest więc tak, że nad państwami i korporacjami jest suweren. Ten sam dla jednych i drugich i kieruje nimi wedle własnego uznania i dla własnych korzyści. O tym jednak Sykulski nie może powiedzieć, bo błyskawicznie zostałby zneutralizowany.

Wojna na Ukrainie ma na celu stworzenie nowego ładu międzynarodowego – twierdzi Sykulski. A New Deal, czyli Nowy Ład? Stworzono go bez wojny, po wielkim kryzysie z 1929 roku.

Wspomina on też o potencjalnej wojnie pomiędzy Izraelem a Iranem, bo Iran jest jednym z najważniejszych partnerów handlowych Chin, które zaopatrują się w ropę w Zatoce Perskiej. Chodzi więc o storpedowanie idei Jedwabnego Szlaku. Tylko co ma piernik do wiatraka? A Ameryka jest chyba większym partnerem handlowym Chin niż Iran. W czyje to interesy bardziej uderzyło by? USA czy Chin?

Na końcu mówi on o tym, że korporacje medialne mają duży wpływ na opinię publiczną i wynik wyborów i że prawdziwa walka odbywa się w świadomości ludzkiej, że w środowisku akademickim dominuje marksizm kulturowy. Najważniejszą suwerennością, której należy bronić jest suwerenność kulturowa. W sumie ostatnie parę minut poświęcił temu, o czym Krzysztof Karoń latami opowiadał na kanale wRealu24 i czemu poświęcił swoją książkę „Historia antykultury”.

To wszystko, o czym mówi Sykulski, można zrealizować bez wojny. „Pandemia” pokazała, że rządy mogą wszystko zrobić, nie licząc się z ludźmi. Mogą skasować tzw. demokrację i rządzić dekretami. Mogą wszystkich zaczipować, a ci, którzy na to nie zgodzą się, nic nie kupią. Nie potrzeba wojny, by zlikwidować gotówkę. Już jest coraz więcej sklepów, w których płacić można tylko kartą. To tylko kwestia czasu. Natomiast dwóch rzeczy nie da się zrobić bez wojny: zmienić granic i dokonać masowych przesiedleń. I po to przede wszystkim jest ta wojna. A że ułatwia ona, a może nawet przyspiesza realizację innych celów, to już inna para kaloszy.

Jedną granicę już zmieniono i przesiedlono kilka milinów Ukraińców na Ukrainę-bis, którą jeszcze niektórzy nazywają Polską. Wszystko zaczęło się dawno temu. Na krótko przed zawarciem unii lubelskiej (1569) włączono do Korony południową część Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli Wołyń i Kijowszczyznę, czyli ziemie obecnej Ukrainy. To było jedno państwo, połączone z tak okrojoną Litwą unią. Komuś najwyraźniej mocno zależy na odtworzeniu takiego państwa, skoro z tego powodu wywołał wojnę. Ale jego odtworzenie będzie wiązało się z kolejną zmianą granic. W tym wypadku będzie to zmiana granicy polsko-niemieckiej.

Dzikie Pola

Dziś pewnie już mało kto kojarzy, że tereny, na których trwa na Ukrainie wojna, to Dzikie Pola. Dzikie Pola to historyczna nazwa Zaporoża. To właśnie głównie tam toczyła się akcja powieści Henryka Sienkiewicza Ogniem i Mieczem. Dzikie Pola ciągnęły się od Donbasu do Odessy. A Donbas (Donieckij kamiennougolnyj bassjejn) to Donieckie Zagłębie Węglowe. Leży ono w północno-wschodniej części Dzikich Pól. Nie przypadkiem więc klub piłkarski z Doniecka nazywa się Szachtar (Górnik) Donieck.

Mapa Ukrainy z zaznaczonym obszarem Donbasu; źródło: Wikipedia.

Ta część Ukrainy, którą zajęli Rosjanie, to jej najbardziej uprzemysłowiona część. Również większość bogactw naturalnych tam się znajduje. Bez tego rejonu Ukraina praktycznie nic nie znaczy, zwłaszcza że jej najżyźniejsze gleby, czyli czarnoziemy, są w rekach obcych spółek. Innymi słowy, ani przemysł, ani rolnictwo nie należy do Ukraińców i do państwa ukraińskiego. Dlatego węgiel z Polski jedzie na Ukrainę. Jeśli ludność tych terenów opowie się w zbliżających się (23-27 września) referendach za przyłączeniem do Rosji, to będzie to oznaczać rozbiór Ukrainy.

By zrozumieć ten konflikt, a szczególnie racje strony rosyjskiej, to warto poznać najnowszą historię tego rejonu. Wikipedia tak m.in. pisze:

»Historia przemysłowego Donbasu zaczęła się latem 1869 r., gdy walijski potentat John Hughes  z czterema synami, setką inżynierów, metalurgów, górników i budowlańców przybył z częściami maszyn parowych i dwoma wielkimi piecami na teren dzisiejszego miasta Donieck, gdzie po ośmiu miesiącach pierwszy wielki piec wytopił surówkę, a po roku gotowe były pierwsze szyny, z których w roku kolejnym ułożono pierwszą w Donbasie 120-kilometrową linię Konstantynówka – Juzowka – Elenówka. Linia ta dała połączenie z magistralą Moskwa – Krym, a ta z całą siecią kolejową. W 1880 roku rozpoczęła się trwająca dwie dekady „donbaska gorączka węglowa” ściągająca do regionu kapitał, technologie i specjalistów z całego świata. Największe miasta w tym czasie to Nikopol i Mariupol, a zakłady to stocznia w Nikołajewie, Belgijskie Zakłady Metalurgiczne „Unia” w Makijewce, niemieckie stalownie i huty w Kramatorsku, brytyjsko-francuskie Enakievo Steel Works w Jenakijewie, rosyjskie huty w Ałczewsku i Iłowajsku, niemiecka Fabryka Parowozów Hartmana w Ługańsku, tramwajów i obrabiarek w Charkowie, belgijskie Towarzystwo Akcyjne Przemysłu Szklarskiego i Chemicznego w Konstantynówce. W czerwcu 1892 roku z powodu epidemii cholery wybuchł pierwszy wielki bunt górników, który zamienił się w pogrom żydowski. Według spisu z 1897 r. w Doniecku mieszkali: Ukraińcy (52,4 proc.), Rosjanie (28,7 proc.), Grecy (6,4 proc.), Niemcy (4,2 proc.), Żydzi (2,9 proc.), Tatarzy (2,1 proc.), Białorusini (0,8 proc.), Polacy (0,4 proc.), uważający się za osobną grupę etniczną Kozacy dońscy (0,3 proc.), Belgowie i Francuzi (0,1 proc.).«

John Hughes (1814-1889) – walijski przemysłowiec, założyciel Doniecka. Uczył się zawodu i zdobywał doświadczenie przy ojcu, inżynierze w różnych firmach. Opracował i opatentował wiele rozwiązań z dziedziny płyt stosowanych do opancerzania. Jego osiągnięcia sprawiły, że otrzymał ofertę z firmy Millwall Iron and Shipbuilding Works, w której został członkiem zarządu, a później został jej dyrektorem. Firma ta zdobyła międzynarodowe uznanie dzięki wyrobom pozwalającym opancerzać drewniane okręty brytyjskiej marynarki wojennej. Dzięki jego osiągnięciom firma zdobyła zamówienia rosyjskiego rządu na umocnienie twierdzy w Kronsztadzie na Bałtyku.

W 1869 roku Hughes założył w Londynie przedsiębiorstwo New Russia Company, które w kwietniu tego samego roku zawarło kontrakt z rosyjskim rządem. Otrzymał od władz carskich koncesję na wydobycie węgla i rudy żelaza w Donbasie w zamian za zbudowanie w tym rejonie okręgu przemysłowego z hutą i stalownią produkującą szyny kolejowe.

Hughes wyruszył do Rosji na ośmiu statkach załadowanych wyposażeniem i zabierając ze sobą licznych pracowników z Walii. Wjeżdżając zabrał ze sobą żonę i ośmioro dzieci. Po dotarciu w lecie 1869 roku do Taganrogu rozpoczął działalność we wsi nazwanej Hughesoffką, a potem Juzowką od zruszczonej formy jego nazwiska. W osadzie zbudowano na wzór osiedli walijskich szpital, szkoły, łaźnie, straż pożarną, kościół anglikański i herbaciarnie.

Po ponad pół roku Hughes uruchomił pierwszy wielki piec, a po roku rozpoczął produkcję szyn, z których ułożono tory łączące tę miejscowość z linii kolejową z Moskwy na Krym. Zmarł 29 czerwca 1889 r. w Sankt Petersburgu podczas służbowej podróży. Zarządzanie firmą przejęło jego czterech żyjących synów. W 1917 roku miejscowość Juzowka otrzymała prawa miejskie, a w 1924 roku zmieniono jej nazwę na Stalino, zaś w 1961 roku na Donieck.

Takie informacje o nim zamieszcza Wikipedia, a angielska m.in. pisze:

W 1868 roku firma Millwall Iron Works Company otrzymała zamówienie od Cesarskiego Rządu Rosyjskiego na umocnienie fortecy morskiej budowanej w Kronsztadzie nad Morzem Bałtyckim. Hughes przyjął koncesję od cesarskiego rządu Rosji na rozwój hut w regionie, a w 1869 nabył kawałek ziemi na północ od Morza Azowskiego od rosyjskiego męża stanu Siergieja Koczubeja (syna Wiktora Koczubeja). Założył „New Russia Company Ltd.” w celu pozyskania kapitału, a latem 1870 r., w wieku 55 lat, przeniósł się do Rosji.

O Wiktorze Koczubeju Wikipedia pisze:

Wiktor Pawłowicz Koczubej (1768-1834) – hrabia 1799, książę 1831, rosyjski dyplomata i działacz państwowy, wolnomularz. W latach 1792-1797 w dyplomacji, emisariusz (poseł) Rosji w Turcji. Od 1798 wicekanclerz,a w latach 1801-1802 kierujący Kolegium Spraw Zagranicznych. Stronnik umiarkowanych reform. Był współpracownikiem cara Aleksandra I. W latach 1801-1803 uczestniczył w pracach Komitetu Tajnego. W latach 1802-1807 i 1819-1823 minister Spraw Wewnętrznych. Po dojściu do rządów Mikołaja I w 1825 roku wyznaczony na szefa tajnych komitetów, utworzonych w celu przygotowania projektów reform państwowych. Od 1827 do 1834 przewodniczący Rady Ministrów i Komitetu Ministrów Imperium Rosyjskiego.

Natomiast informacje o jego synu są tylko w Wikipedii rosyjskiej, która m.in. pisze:

„Siergiej Wiktorowicz Koczubej (1820-1880), książę 1831, radca stanu, marszałek guberni połtawskiej, ze szlacheckiego rodu Koczubejów.

Najmłodszy syn szefa rządu Wiktora Pawłowicza Koczubeja i Marii Wasilijewnej Wasilczikowej. Urodzony w Petersburgu, ochrzczony 20 grudnia 1820 r. w cerkwi Symeona na Mochowej w obecności kupca Fedosia Trifonowicza Szewikowa.

W 1841 ukończył Wydział Fizyki i Matematyki Uniwersytetu w Petersburgu. Służąc na Kaukazie i Zakaukaziu zajmował się zagospodarowaniem złóż węgla. Później urzędnik do zadań specjalnych w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.

Siergiej Wiktorowicz był jednym z pierwszych członków Petersburskiego Cesarskiego Klubu Jachtowego. Na swoim jachcie w latach 1849-1850 podróżował po Europie od Kronsztadu po Morze Czarne.

Wraz z bratem Michaiłem organizował spółki akcyjne. Rząd Imperium Rosyjskiego zawarł porozumienie z księciem, zgodnie z którym zobowiązał się zbudować fabrykę do produkcji szyn kolejowych na południu Rosji, ale w 1869 r. Siergiej Wiktorowicz sprzedał koncesję Janowi Hughesowi za 24 000 funtów. Według jednej wersji otrzymał 980 udziałów za łączną kwotę 240 tys. rubli i został mianowany honorowym dyrektorem Towarzystwa Noworosyjskiego.”

Z podanych powyżej informacji nietrudno domyślić się, kto tak naprawdę uprzemysławiał tę Noworosję, a właściwie za czyje pieniądze. Widać też wyraźnie jak masoni, a więc i Żydzi, przenikali do struktur rosyjskiej władzy. A przecież Rosja nie była wyjątkiem. Tak działo się wszędzie i tak też jest obecnie.

Wspomniałem na początku, że jeśli te tereny zostaną przyłączone do Rosji, to będzie to oznaczać rozbiór Ukrainy. Cały ten wschodni, uprzemysłowiony rejon utrzymywał resztę kraju. Bez niego nie będzie w stanie normalnie funkcjonować. To może oznaczać, że dla wielu ludzi nie będzie pracy i perspektyw na przyszłość. To z kolei może skutkować kolejną falą emigrantów, którzy napłyną do Polski.

Co więc stanie się z Ukrainą? Może z części środkowej powstanie nowe państwo, a część zachodnia zostanie przyłączona do Polski? A może cała zachodnia i środkowa Ukraina zostanie przyłączona do Polski, a jej ziemie poniemieckie zostaną przyłączone do Niemiec. Trudno tu przewidzieć, jak sprawy się potoczą. Jedno jest pewne, że sprawy idą w bardzo złym dla Polski kierunku.

Kiedy powstawał Związek Radziecki, to bolszewicy postanowili włączyć do Ukraińskiej Republiki Radzieckiej te ziemie, o które teraz toczy się spór, pomimo że ludność tam mieszkająca chciała przyłączenia do Rosyjskiej Republiki Radzieckiej. Ktoś, kto podjął taką decyzję, doskonale wiedział, że z czasem stanie się to źródłem konfliktu, że będą kłótnie, że będzie wojna. I tak się stało.

Podobnie było w przypadku Polski. Po I wojnie światowej mogła powstać Polska z ziem etnicznie polskich, czyli Mazowsza, Wielkopolski, Małopolski i Pomorza. Tak się nie stało. Ktoś tak zrobił celowo, by powstało państwo wielonarodowe skonfliktowane ze wszystkimi swoimi sąsiadami. Druga szansa była po II wojnie światowej i znowu mogło powstać takie państwo. Ale nie! Za dobrze by było! Przyłączono ziemie poniemieckie, co z założenia wykluczało dobre stosunki z Niemcami. Jakby tego było mało, to z tych ziem wypędzono Niemców i przesiedlono na nie mniejszości z Kresów, najwięcej z Ukrainy. I skutek jest taki, że ta mniejszość w połączeniu z nowymi przesiedleńcami stanowi w tej chwili prawdopodobnie najliczniejszą narodowość w tym kraju, zwanym dla niepoznaki Polską, bo przecież mieszkają też w niej Białorusini, Litwini, Niemcy, Żydzi i kto tam jeszcze! Wszystko to spuścizna Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a właściwie Rzeczypospolitej Wielu Narodów.

Mieszanie narodów, skłócanie ich ze sobą, wywoływanie protestów społecznych, strajków, konfliktów i wojen, to specjalność jednej nacji, która robi to od początku swojego rozproszenia po całym świecie i będzie tak robić do końca swoich dni.